czwartek, 31 lipca 2014

Mt 13,47-53

  Jezus powiedział do tłumów:
„Podobne jest królestwo niebieskie do sieci zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko?”Odpowiedzieli Mu: „Tak jest”. A On rzekł do nich: „Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare”.Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd.





Ewangelia dzisiejsza porównuje Królestwo niebieskie do sieci zarzuconej w morze i zagarniającej ryby. Zarzucanie sieci to ogromnie trudna praca, kiedyś spacerując po porcie w  Pucku widziałem jak rybacy na kutrach wrócili z połowu i porządkowali swoje sieci po nocnym połowie. Spracowane i poranione dłonie od napinających się sieci, walka z żywiołem wody i rybami które w dużej ławicy, próbowały uwolnić się z krępujących sieci. Z tego wynika że aniołowie na końcu czasów będą mieli mnóstwo roboty aby ujarzmić taką rzeszę. Myślę też bardziej przyziemnie, o człowieku wrzuconym w sieć...nie chodzi mi zaplątanie w sieć jaką jest internet, choć to środowisko egzystencji wielu ludzi wydaję się bardziej niebezpieczne niż żywioł wody. Myślę o sieci ludzkich relacji, wzajemnych odniesień...Co się stało z ludzką wrażliwością, altruizmem, zainteresowaniem tym drugim obok mnie żyjącym ? Czasami mam wrażenie że wielu ludzi jest uwikłanych w  "sieci" jaką jest społeczeństwo- zbiorowość, a jednocześnie wielu jest samotnych, próbując pozostać na powierzchni wypełnionych egoizmem, pustką, krzykiem pychy i samorealizacją siebie. Ten drugi jest dla mnie ważny o tyle, o ile może mi coś dać...zabezpieczyć mój żałosny los...To smutne i przygnębiające. Może przez taki obraz Chrystus chce wzbudzić w nas odpowiedzialność za siebie i innych, wejście do Królestwa ma być pochodem ludzi połączonych więzami miłości, współodpowiedzialności za siebie, wspólnego pragnienia dostania się do Nieba.

wtorek, 29 lipca 2014




J 11,19-27

Wielu Żydów przybyło do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu.

Marta rzekła do Jezusa: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”.

Rzekł do niej Jezus: „Brat twój zmartwychwstanie”.

Rzekła Marta do Niego: „Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”.

Rzekł do niej Jezus: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?”

Odpowiedziała Mu: „Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”.



Bardzo często w naszym życiu jest podobna sytuacja jak tak z dzisiejszej Ewangelii. Kiedy odchodzi ktoś bliski tak nagle, pojawia się często w naszym sercu pytanie skierowane do Boga: dlaczego... ?Panie gdybyś tu był, to może wszystko wyglądałoby inaczej... Czasami rodzi się postawa nacechowana żalem i pretensjami, bezradnością i krzykiem rozpaczy wydobywającym się gdzieś z wnętrza nas samych. Wielu ludzi nie potrafi z doświadczenia trudnego, jakim jest śmierć bliskiej osoby, przeżyć tego jako wydarzenia dobrego, chwalebnego z perspektywy wiary i nadziei. Ciągle żyjemy wspomnieniem obecności kogoś, nie pozwalając aby Bóg odkupił nasze wspomnienia, pamięć i relację do kogoś kto już jest w innym wymiarze bytowania. Dzisiejszy fragment pokazuje że Bóg jest Tym który przynosi życie: Zmartwychwstaniem i życiem. To nie jest Bóg nieczuły na dramat odejścia swojego przyjaciela ( każdy z nas jest przyjacielem Boga). Ta scena wskrzeszenia z martwych Łazarza jest pełna ciepła i miłości. Jezus w swojej ludzkiej naturze cierpi, jak każdy człowiek po stracie kochanej osoby, ale jako Bóg za chwilę ożywia go tchnieniem życia, aby pokazać że dla Niego nie ma sytuacji rozpaczy, zatrzymania w śmierci i zamknięcia na wieki w wykutym grobie. To katecheza triumfu życia nad rozpaczą śmierci, radości ożywienia nad wydzielającym się smrodem rozkładającego w efekcie śmierci ludzkiego ciała. Potrzeba nam wiary Marty i Marii sióstr tego któremu Bóg dał szansę jeszcze raz oglądać świat żywych. Jednocześnie przesłanie staje się jasne dla nas samych abyśmy mieli wiarę w Syna Bożego. Kiedyś ks. Pasierb postawił intrygujące pytanie: "Jak to będzie kiedy my już umrzemy skoro ciągle łatwiej przychodzi nam opuścić Boga niż życie". Oby tak nie było z nami jak kiedyś napisał Gogol: "Człowiek to taka istota, która dopiero wtedy poważnie weźmie się do czegoś, gdy wie, że jutro przyjdzie mu umrzeć".

sobota, 26 lipca 2014


Podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją  (Mt 13, 44-52).


Przybliżając temat królestwa Bożego, posługuje się Chrystus  tym razem, obrazem kupca kolekcjonującego piękne perły. Pewnie Pan chce nas zachęcić do pragnienia poszukiwania i przybliżania się do miejsca wyjątkowego. Pojawiają się dwa słowa klucze: poszukiwanie- jako pewien wysiłek, trud który trzeba sobie zadać... oraz odkrycie- czyli moment którego zwieńczeniem jest radość znalezienia czegoś wartościowego, bezcennego ( nieprzeliczalnego na profity finansowe). Może czasami w życiu chrześcijańskim trzeba wiele rzeczy pozostawić, wyruszyć w intrygującą przygodę odkrywania "perły" o nieporównywalnej wartości. Czasami trzeba dokonać jakieś reformy wnętrza, przewartościowania myślenia, wytyczenia nowych kierunków, aby nie umrzeć z nudów. Ktoś pięknie napisał iż czasami po nabyciu cennej perły przyzwyczaimy się do niej i przestaniemy ją cenić. Będziemy traktować nasz skarb ja zwykły przedmiot. Wtedy na tym co upragnione i cenne może osiąść kurz codzienności, przykrywając pierwotny blask i piękno które ta fascynowało. Można ten proces porównać do wielu artystów- utalentowanych choć niepotrafiących się przebić przez brutalny rynek sztuki. Wielu z nich sprzedawało swoje obrazy za kawałek chleba, aby zwyczajnie przeżyć kolejny dzień. A pełni wyrachowania zbieracze, dorobkiewicze i sklepikarze wzbogacali się o obrazy, które po czasie okazały się warte miliony. Artystów tych usprawiedliwiała trudna sytuacja, ból egzystencji... Mam jeszcze jedno skojarzenie związane z przypowieścią. Był taki kierunek w kulturze który miał charakterystyczną nazwę: rokoko- co się tłumaczy piękna perła w muszli. Tak sobie myślę że chrześcijanin nie tylko musi odnaleźć cenną muszlę, ale ją otworzyć... zadać sobie odrobinę trudu, może się skaleczyć. A kiedy otworzy muszlę, zobaczy piękną i drogocenną perłę. Posiadanie perły, to przybliżenie się do Królestwa Niebieskiego, to zbawienie człowieka, ma ono wymiar eschatologiczny, które zamknie to co ziemskie, ale stanie się namacalnym wydarzeniem spotkania z Tajemnicą.

czwartek, 24 lipca 2014

Mt 13,10-17
Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło zobaczyć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli”.

Wcześniej pisałem o epizodzie kiedy to Maria Magdalena w poranek zmartwychwstania odchodząc od grobu spotyka Chrystusa jako ogrodnika i którego poznała po głosie. Apostołowie mieli wielką łaskę oglądania oblicza Jezusa, pewnie na początku nie byli jej do końca świadomi, ale później ogień Ducha Świętego wypisał w ich pamięci, oblicze Mistrza (anamneza pamięci). Błogosławione oczy... Dlaczego to stwierdzenie: oglądanie...jest tak kluczowe ? Ponieważ Bóg przez całe wieki był dla człowieka niedostępny, okryty tajemnicą, wymykający się ludzkiemu poznaniu, spojrzeniu, jakiemukolwiek widzialnemu oglądowi. Przez fakt Wcielenia: "Słowo stało się Ciałem", zmienia się całkowicie perspektywa wiary, pojawia się obraz Boga. Nie jako idol, bożek, fetysz...ale prawdziwie Obecny- Chrystus ikona Ojca. Ten Tajemniczy, staje się bliski... namacalnie dostępny, możliwy do uchwycenia, osiągalny do zarejestrowania przez ludzkie oko i serce. Stworzenie zobaczyło Stwórcę, to więcej niż cud, to jakieś meta-wydarzenie, przekraczające wszystko. Z tego zrodzi się pojęcie kultu- liturgii. Pewnie gdyby nie inkarnacja Boga, to jakże uboga byłaby sztuka, tak silnie eksplorująca temat "Tego Który Jest" w różnych dziedzinach plastyki. Ewangelista Jan napisze w Prologu o Logosie: "I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy". Na szczęście wielu ludzi wierzących dostąpiło łaski autentycznego spotkania Chrystusa w darze spojrzenia, zobaczenia i uchwycenia- aktu kontemplacji. Błogosławione oczy które pragną kontemplować tajemnicę Boga. Taką łaskę miała św. Faustyna, kiedy ujrzała Jezusa. Usłyszała zachętę, aby namalować obraz, aby ludzie mogli dostrzec oblicze Boga-Człowieka pełnego miłosierdzia. Mam w swoim pokoju piękną ikonę przedstawiającą twarz Chrystusa (mandylion), jest to kopia obrazu Uszakowa. Zawsze kiedy jest mi ciężko, czuję bezradność i opadam z sił, spoglądam w oczy Pana. Jest mi wtedy jakoś lepiej. Pewnie coraz częściej uświadamiam sobie że wiara potrzebuje wizualizacji, przedstawienia- Kogoś bliskiego- Drugiego, Przyjaciela. Sztuka nie tylko przybliża, ale aktualizuje w materii i formie, ślady bliskości Tego który odwiecznie JEST. To doświadczenie czyni człowieka szczęśliwszym, gdyż spojrzenie może uciec w coś całkowicie transcendentnego, wypełnione tęsknotą za możliwością zobaczenia, czego skrótem myślowym jest stwierdzenie często używane przez kaznodziejów: zobaczyć Boga twarzą w twarz. Jak w tej pięknej pieśni lednickiej:
Ukarz mi Panie Swą twarz.  Daj mi usłyszeć Twój głos.
Bo słodki jest Twój głos. I twarz pełna wdzięku.  Ukaż mi Panie Swą twarz.   






poniedziałek, 21 lipca 2014

J 20,1.11-18

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień od niego odsunięty.

Maria stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa: jednego w miejscu głowy, a drugiego w miejscu nóg.

I rzekli do niej: „Niewiasto, czemu płaczesz?”


Odpowiedziała im: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono”.

Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus.

Rzekł do niej Jezus: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”

Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę”.

Jezus rzekł do niej: „Mario!”

A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: „Nauczycielu”.

Rzekł do niej Jezus: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»”.

Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi po wiedział”.




Przyszedłszy do grobu Maria Magdalena nie znalazła ciała Pana. Pomyślała więc, iż zostało zabrane, i doniosła o tym uczniom. Ci przyszli, zobaczyli i przekonali się, że tak właśnie jest, jak im powiedziała niewiasta. Ewangelia mówi o nich dalej: "Uczniowie zatem powrócili znowu do siebie"; i dodaje: "Maria natomiast stała przed grobem płacząc".


Z tego widać, jak wielką miłością pałało serce Marii, skoro nawet po odejściu uczniów nie odstąpiła od grobu Pana. W dalszym ciągu szukała Tego, którego nie znalazła. Pukała szukając i ogarnięta żarem miłości gorąco tęskniła za Tym, o którym sądziła, iż został zabrany. I stało się, że tylko ta zobaczyła wówczas Jezusa, która pozostała, aby szukać. Dopełnieniem bowiem czynu dobrego jest wytrwałość, według słów Prawdy: "Kto wytrwa do końca, będzie zbawiony".


Szukała i nie znalazła. Szukała dalej wytrwale i znalazła; tęsknota rosła w miarę upływu czasu, kiedy zaś stała się wielką, osiągnęła cel swoich pragnień. Święta bowiem tęsknota rośnie, gdy nie znajduje przedmiotu swych pragnień. Gdy zaś czekanie usuwa tęsknotę, oznacza to, iż nie była to prawdziwa tęsknota. Taką właśnie prawdziwą tęsknotę przeżywał każdy, kto zdobył prawdę. Dlatego Dawid powiada: "Dusza moja pragnie Boga żywego, kiedyż przyjdę i ujrzę Boże oblicze". Natomiast Kościół w Pieśni nad pieśniami woła: "Zraniona jestem miłością". Zaś nieco dalej: "Omdlewa moja dusza".


"Niewiasto, czemu płaczesz! Kogo szukasz?" Zostaje zapytana o przyczynę bólu, aby tym bardziej wzrosła jej tęsknota, aby wymieniając imię poszukiwanego, tym większą zapłonęła ku Niemu miłością.


Mówi jej Jezus: "Mario". Kiedy zawołał: "Niewiasto", nie został rozpoznany; teraz oto woła po imieniu, jak gdyby chciał powiedzieć: "Rozpoznaj, Kto ciebie rozpoznał!" Maria nazwana po imieniu rozpoznaje Stwórcę i natychmiast woła: "Rabbuni", to jest "Nauczycielu"; albowiem Ten, którego szukała na zewnątrz, pouczał ją wewnętrznie, jak należy Go szukać.


                                                                                            Homilia św. Grzegorza Wielkiego, papieża


 


Maria Magdalena jest niezwykle zagadkową postacią którą przed nami odsłaniają Ewangelie. Miała pewnie skomplikowane życie, taka fabuła mogłaby stanowić temat na wiele ciekawych filmów o zabarwieniu dramatycznym lub psychologicznym. Ikonografia przedstawia Magdalenę jako kobietę piękną, pełną wdzięku i erotycznej siły odziaływania. Takie połączenie piękna i zmysłowości zawsze jakoś przyciąga oko, rozbudza pragnienia, rodzi ciekawość i mnóstwo podejrzeń. Ewangelie podają iż prowadziła w mieście życie grzeszne, tak współcześnie byśmy określili ową profesję jako dającą innym rozrywkę. Kobieta lekkich obyczajów...to delikatne określenie jednego z najstarszych i wystawionych na moralną ocenę ze strony ciekawskich i "sprawiedliwych ludzi" zawodów świata. Kościół dzisiaj ukazuje nam ją, jako świętą grzesznicę. Przekonujemy się po raz kolejny że Bóg szuka grzesznika, kocha zagubione dziecko, ofiarowuje miłość najbardziej tam gdzie ludzkie języki wypowiadają pogardę i potępienie. Bóg kochający grzesznika. Ona spotkała na swojej przepełnionej licznymi grzechami drodze Jezusa, który zamiast ją potępić daje nowe życie...przywraca do zdrowia, daje łaskę. Wyrzuca z niej siedem złych duchów, ratuje od ukamieniowania kiedy schwytano ją na cudzołóstwie. Chrystus jako pierwszy spogląda na Marię z miłością, czystą...piękną, wskrzeszającą i oczyszczającą z brudu nieczystości. Spogląda na nią, nie jak mężczyzna który pragnie ją kupić, posiąść i poczuć się na chwilę szczęśliwym, dając się ponieść najniższym instynktom cielesnym. Bóg taki nie jest, przez swoje człowieczeństwo uzdrawia, stwarza na nowo, przywraca utracony sens życia. Maria Magdalena po swoim nawróceniu do końca była wierna Jezusowi, aż po zgorszenie krzyża, gdzie wszyscy Pana zostawili, ona trwała przy Nim do końca. Kobieta pełna współczucia i miłości, która odpowiedziała miłością, na darmową miłość Zbawiciela. Jej łzy i kobiece delikatność stały się liturgią tęsknoty i miłosierdzia. Kiedy spotkała Zmartwychwstałego Pana jako ogrodnika, poznała Go o głosie, kiedy wypowiedział jej imię: Mario ! Nikt nie mówił do niej z taką siłą miłości, nikt nie znał jej prawdziwego imienia, pewnie zawsze była traktowana jak przedmiot bez swojego imienia i kobiecego "ja". Towar który się kupuje, kobieta bez imienia...ktoś do użycia. Jezus wypowiada jej imię, zna ją do głębi i czyni z jej życia drogę do świętości. Chrześcijaństwo to często droga osobistego grzechu przez który może dokonać się nawrócenie. Chrześcijaństwo to łzy grzesznika, i miłość Boga zakochanego w swojej Oblubienicy jaką jest Kościół.


 







 


niedziela, 20 lipca 2014

Inną przypowieść im powiedział: „Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach”.


Przeglądając  internet odnalazłem bardzo ciekawy komentarz średniowiecznego myśliciela Bedy Czcigodnego do Ewangelii którą Kościół nam podaje do lektury. Autor trafnie oddał w słowach przesłanie które zostało wypowiedziane przez usta Chrystusa. "Ziarnem gorczycy jest przepowiadanie Ewangelii oraz znajomość Pism, która prowadzi do życia. Tym, który sieje, jest nasz umysł i duch, który siejąc ziarno przepowiadania i podlewając wodą wiary sprawia, że wyrasta ono na polu jego wnętrza. Jest ona najmniejsza ze wszystkich nauk, ponieważ przy pierwszym głoszeniu nie daje się jej wiary, gdy przepowiada Boga, który jest autorem życia umarłych, oraz zgorszenie krzyża. Porównana z naukami filozofów wydaje się ona dużo mniejsza, ale ponieważ ich dokonania są miałkie jak warzywa, to szybko rosną i więdną. Ona jest najmniejsza, gdy przepowiada się ją w duszy wierzącego czy też w całym świecie, wyrasta nie na warzywo, ale na drzewo, tak by w jej ramionach, to jest, w różnorodności dogmatów dusze znajdowały odpoczynek. Może być również tak, że w ziarnie gorczycy ukazana została nieznaczność Pańskiego wcielenia, ponieważ gdy wziął to ciało człowiek, Józef i pochował w ogrodzie, wyrosło naprawdę na drzewo, ponieważ powstając wstąpiło do nieba. Rozciągnęło gałęzie, czyli rozesłało głosicieli, w których każdy wierzący znajduje odpoczynek od trudu tego życia." W tym rozrastającym się drzewie które wyrosło z małego ziarnka gorczycy dostrzegam też symboliczny obraz drzewa życia na którym Chrystus rozpostarł swoje ramiona. To Jego zwycięstwo przynosi życie dla każdego który pragnie się schronić w cieniu jego gałęzi. To na tym drzewie Bóg króluje, odnosi zwycięski bój i otwiera każdemu człowiekowi bramy Nieba. Tu wszystko nabiera nowego znaczenia, urzeczywistnia się zapowiedź odnowienia wszystkiego, przeobrażenia świata i manifestacji Królestwa Bożego. Wierzący są jak ptaki które mają znaleźć swoje miejsce, odkryć życiową misję, odnaleźć zagubiony sens. Ziarno gorczycy w trakcie wzrostu to przestrzeń mojego serca...tajemnica wnętrza, które staje się miejscem uobecnienia Boga prawdziwie zatroskanego o człowieka. Warto przywołać tu słowa  piosenki zespołu TGD:  
W cieniu Twoich rąk ukryj proszę mnie,
Gdy boję się, gdy wokół mrok, bądź światłem bądź nadziei dniem.
Wszystkim o czym śnie głosem w sercu mym,
Jak ręka która trzyma mnie.
Nad brzegiem nocy brzegiem dni,
Bądź jak skrzydła dwa kiedy braknie sił.
Chwyć mnie i nieś niech niebo bliżej będzie,
Tak bardzo chcę w ramionach skryć się Twych.



 


 
,

niedziela, 13 lipca 2014

Mt 13,1-23


 Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:

„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny.

Kto ma uszy, niechaj słucha”.

Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: „Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich?”

On im odpowiedział: „Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza:

«Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie zrozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił».

Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę powiadani wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło zobaczyć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.

Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy. Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze.

Posiane na miejsca skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje.

Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne.

Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny”.




Dzisiaj Ewangelia nie wymaga większego wysiłku intelektualnego czy duchowego dla zrozumienia słów Chrystusa, nie musimy się gimnastykować aby uchwycić jakiś ukryty między wersetami przekaz. On sam komentuje przypowieść, aby była zrozumiała dla ówczesnych słuchaczy jak i tych dzisiejszych. Pan mówi w przypowieści- posługując się obrazem pracy człowieka  na polu, wsiewającego ziarno w ziemię aby wydało obfity plon. Dobrze czujemy że nie chodzi tu o zwyczajną pracę rolniczą, czy też urodzaj plonów...aby się lepiej i bardziej dostatnio żyło. Chodzi tu o człowieka, o serce które staje się glebą na której Słowo Boga ma dokonać wzrostu, przeobrażenia i nawrócenia jeśli tylko to jest potrzebne. Nie można inaczej oddać pragnienia Nieba jak tylko słowami przypowieści...odesłania do zasiewu, zasadzenia, podlania, nasłonecznienia i w końcowym efekcie wzrostu i wydania owocu. Ewangelia-Dobra Nowina o naszym zbawieniu stanowi zasiane słowo, to słowo potrzebuje słońca- a zatem odpowiedniej przestrzeni, klimatu aby mogło się rozwinąć (to nic innego jak wspólnota Kościoła zgromadzona na liturgii po to aby słuchać...karmić się, wzajemnie ubogacać, wcielać słowo w konkretny czyn), potrzebny jest deszcz który zwilży ziemię- to łaska Ducha Świętego, który otwiera na dar słuchania, modlitwy i właściwego odczytania depozytu otrzymanego przez nauczające usta kapłana. Warto sobie przy tej okazji postawić kilka pytań: jaka jest gleba mojego serca ? Czy Słowo może wydać we mnie wzrosnąć ? Czy przemieniony siłą Ewangelii mam odwagę głosić innym kerygmat ? Aby pobudzić świadomość, to na nasz użytek trochę wyliczenia. Dzisiaj jest tendencja do statystyk, wyliczeń, ewaluacji na różnych płaszczyznach życia zawodowego. Wyliczyłem sobie że w ciągu jednego tygodnia mamy siedem tysięcy minut czasu do dyspozycji, z tego trochę odpada na sen- wypoczynek, a reszta to codzienność: życie zawodowe, rodzinne, przesiadywanie przed komputerem, czy telewizorem ( szeroko rozumiana rozrywka). Z tego całego czasu wykradamy jedną godzinę w niedzielę na Eucharystię (liturgia słowa piętnaście minut czasu-słuchanie Słowa). Wydaje się iż po takiej analizie sytuacji, to zbyt mało czasu na pozwolenie aby Bóg mógł do nas mówić. Gdybyśmy spróbowali przynajmniej jedną minutę poświęcić na przeczytanie fragmentu Ewangelii w ciągu każdego dnia, być może przekonamy się jak bardzo to słowo może nas przemienić, jaką będzie podpowiedzią na trudne sytuacje naszego życia. Dla wielu z nas jedynymi informatorami opiniotwórczymi są media, gazety czy nieszczęśliwy w swoim zmanipulowanym często przekazie internet. Tonami chłoniemy mnóstwo informacji których nawet nasz umysł nie jest wstanie przetrawić, a co dopiero trafić do serca i je ubogacić. Spróbujmy może trochę inaczej żyć, usiąść u stóp Pana i zechcieć posłuchać... Gdzieś kiedyś na leśnym szlaku przeczytałem taką sentencję: zanim otworzysz usta posłuchaj. Jakie to mądre stwierdzenie i zarazem ogromnie trudne w realizacji. Kiedy Bóg mówi nie gardź jego słowem.

niedziela, 6 lipca 2014

Mt 11,25–30

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami:

„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko prze kazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.

Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.

Obserwując współczesną kondycję człowieka, wydaje się iż w większości przypadków jesteśmy ludźmi zabiegania, na każdym kroku słyszymy o tym, aby realizować siebie...podnosić swoje kwalifikacje, samodoskonalić się zawodowo itd. Wrzuceni w świat i trochę zmuszeni do bycia pracoholikami przemierzającymi lękliwie codzienność walczymy ze sobą stawiając sobie każdego dnia pytania po co to wszystko ?(jeżeli ktoś jeszcze ma na tyle sił i aspiracji na taką refleksję). Wielu chciałoby się zatrzymać choć na chwilę i odpocząć, ale boją się że wypadną z gry, że stracą twarz człowieka "doskonałego" i wyrabiającego ponad normę. A tu jeszcze do tego słowa Jezusa z Ewangelii "Weźcie moje jarzmo na siebie". Nie dosyć że dzisiejszemu człowiekowi jest tak ciężko, to jeszcze Pan przydaje nam dodatkowych ciężarów. Zamiast ująć nam tych trosk, podnieść na duchu, pokrzepić w drodze, to słyszymy o wzięciu Jego ciężaru...jakiś paradoks. Kiedy w życiu wielu ludzi sypie się życie z powodu zmęczenia, nerwowości, depresji i ciągłego doganiania innych, często pozostawania w tyle... a tu kolejny ciężar. Jest tylko jeden bardzo ważny i pełen nadziei aspekt słów Chrystusa. Przyjęcie ciężaru życia, doświadczenie krzyża codziennych wyzwań nie pozostaje tylko naszym doświadczeniem. Bóg idzie z nami w drodze, nie ma takiego doświadczenia którego nie podjąłby wraz z nami. Nie jesteśmy osamotnieni  i pozbawieni łaski, przyjęcie ciężaru staje się drogą naszego osobistego uświęcenia. Nie zapominajmy jednak, że jest również naszą drogą: "Ja jestem drogą". Przyjmując Go w darze Eucharystii, posilamy się na naszą trudną wędrówkę. Droga staje się naszym posiłkiem, lekarstwem na nasze zmęczenie, balsamem na spracowane ciało... na skołatane serce i potrzaskane nerwy. Bóg czasami fizyczni nie daje nam spokoju, wyrywa nas z odpoczynku, podrywa do drogi, budzi z uśpienia...tylko po to, abyśmy zechcieli wejść na drogę...Nam jedynie pozostaje się poderwać mimo poczucia braku sensu i zwykłej krótkowzroczności. On nas pokrzepi i umocni, dopiero po jakimś czasie przekonamy się, że to co wydawało się niemożliwe stało się źródłem duchowego wzrostu, a wtedy zmęczenie minie i pozostanie radość.  Jak twierdził francuski filozof Leon Bloy, "Radość stanie się "nieomylnym znakiem Bożej obecności".




czwartek, 3 lipca 2014




J 20,24-29

Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana”.

Ale on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego
w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”.

A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!”

Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.

Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!”

Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.

Za każdym razem kiedy czytam ten fragment Ewangelii, ogarnia mnie zazdrość że Tomaszowi było dane tak namacalnie doświadczyć zmartwychwstałej cielesności Jezusa. Pewnie jestem jakoś obarczony współczesną chęcią poznania: dotknięcia, zobaczenia, przekonania się racjonalnie na wszystkie możliwe sposoby że to jest On. To taka haptyczna wiara...chciałbym dotknąć, może nie tyle włożyć palec w przebite dłonie i bok, bo to wydaje się mało "atrakcyjne" ale materialnie przekonać się o obecności Kogoś, kto wymyka się jakiejkolwiek percepcji.  Chrystus przewidział kiedyś ten moment mojej ciekawości, empiryczności tajemnicy jaką jest obecność. Stąd powracają słowa Mistrza pełne otuchy: Błogosławieni ,którzy nie widzieli, a uwierzyli. Słowa o podobnym przesłaniu, pisał również św. Piotr adresując je do pierwszych wspólnot chrześcijańskich w diasporze: Wy, choć nie widzieliście Go, miłujecie Go. Teraz wierzcie w Niego, choć nie widzicie. Chodzi tu o miłość do Boga która rodzi się nie z cielesnego poznania (oczu ciała czy dotyku dłoni, zapachu), ale z poznania serca (kardiognoza). To serce staje się przestrzenią spotkania z Bogiem, umiłowania i wzrostu wiary. Nie chodzi o argumenty, dowody czy przesłanki które niesie wiedza, pewnie bardzo pomocna. Chodzi o serce bijące...które jak naczynie pozwala się napełnić łaską, a wtedy to już nie trzeba stawiać pytań ani kolekcjonować dowodów. Pewność to Miłość.