wtorek, 30 września 2014


Zrozumiałam, że gdyby wszystkie małe kwiatki chciały być różami, natura starciłaby swą wiosenną krasę, pola nie byłyby umajone kwieciem… Podobnie dzieje się w świecie dusz, w tym ogrodzie Jezusa. Spodobało Mu się stworzyć wielkich świętych, których można porównać do lilii i róż, lecz stworzył także tych najmniejszych, którzy winni zadowolić się, że są stokrotkami i fiołkami przeznaczonymi, by radować oczy Pana Boga, gdy je skieruje na ziemię.

Pan Bóg dał mi zrozumieć, że prawdziwą jest ta chwała, która będzie trwała wiecznie, oraz, żeby ją osiągnąć, niekoniecznie trzeba dokonywać dzieł rzucających się w oczy, ale wystarczy ukryć się i praktykować cnotę w taki sposób, by nie wiedziała „lewica co czyni prawica”.

Św. Tereska od Dzieciątka Jezus

 




Łk 9,57-62


Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”. Jezus mu odpowiedział: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Do innego rzekł: „Pójdź za Mną”. Ten zaś odpowiedział: „Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca”. Odparł mu: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże”.
Jeszcze inny rzekł: „Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu”. Jezus mu odpowiedział: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego”.


Mam wrażenie że działanie powołaniowe Chrystusa jest mało marketingowe, jakby chciał zniechęcić tych, którzy mają zamiar pójść za Nim. Jakże odwrotna jest to postawa od tego dzisiejszego powołaniowego show, które działa fajerwerkowo aby za wszelką cenę przyciągnąć młodego człowieka. Mamy tutaj solidną teologię kapłańskiego powołania, może nawet szerzej- chrześcijańskiej wizji odkrywania i w pełni przeżywania swojego powołania. Jezus nie bierze do grona swoich uczniów, przepraszam za określenie- byle kogo, żeby tylko wypełnić szeregi swojej przetasowanej wątpliwościami wspólnoty. Swój ideał przedstawia jako trudny, a nawet przekraczający siły. Podkreśla że droga pójścia za Nim, naśladowania Go z bliska, jest trudna… brak wygód, niepewność, noszenie na sobie ciężaru życia innych braci i sióstr, postawa odpowiedzialności za innych, rezygnacja z siebie, twórcza miłość, kreatywność w głoszeniu Ewangelii pozbawiona łatwego sukcesu i poklasku. Życie ucznia wypełnione jest krzyżem. To nie ciepły domek będący wyrazem najnowszych trendów architektury, dobrej klasy samochód, pomnażane środki na koncie, przywileje i pochwały wbijające w poczucie wyższości… Człowiekowi, który zapewnia Go: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”, Mistrz odpowiada stanowczo bez jakiegokolwiek ściemniania: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Innemu zapalonemu do pójścia za Nim, nie pozwala pójść pogrzebać ojca, nalegając aby nie oglądał się wstecz, ale głosił Królestwo Boże. Zobaczcie jaki Bóg jest radykalny, uczeń ma inne zadania niż martwić się pogrzebem bliskiego, szkoda czasu na żałobę, łzy i wspomnienia… już teraz trzeba działać z całych sił, każda minuta jest ważna. Misja ucznia to niesienie braciom orędzia życia i miłości. Potrzeba poderwania się, wyruszenia w drogę mimo przeciwności, to nie spijanie kawek każdego dnia i tracenie czasu na głupotach aby usprawiedliwić swoje kapłańskie nieróbstwo. Ostatni kandydat na apostoła prosi o zwłokę aby mógł raz jeszcze pożegnać się z bliskimi. Tu Jezus też jest nieugięty, dobrze wie że to młodzieńca osłabi emocjonalnie, tu trzeba odwagi porzucenia cieplarnianych warunków i podjęcia z odwagą nowej roli. To jest również przesłanie dla każdego wierzącego, szalone, radykalne, pozbawione złudzeń…” Aby Dobra Nowina była głoszona współczesnym ludziom, musimy być gotowi, bez patrzenia wstecz, pogodzić się z zerwaniem z przeszłością, która była nam droga, z wygodnymi i dającymi poczucie bezpieczeństwa przyzwyczajeniami, z mentalnością, która może uczynić z nas żyjące trupy”- pisał Perron. Tym co charakteryzuje apostoła to ryzyko zatracenia wszystkiego co wartościowe, dające poczucie spełnienia. Szczęście to trud drogi z Jezusem, obolałe nogi i dłonie, zdarte gardło od krzyku za sprawiedliwością, przyśpieszone bicie serca zrodzone z pośpiechu aby jeszcze  jednego więcej człowieka przyprowadzić do Chrystusa. Wszystko mogę w tym który mnie umacnia. „Jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynić będziecie, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami…”(J 15,14-15). Człowiek powołany zrywa z przyzwyczajeniami, z tym co dawne, a jego nowość jest skandalem i szaleństwem. „Nie chodzi o pragmatyczne i utylitarne: „miłuję cię, aby cię zbawić”, ale o gest oczyszczony: ”zbawiam Cię, ponieważ cię miłuję”. I tak geniusz ucznia powinien polegać na odkrywaniu sposobu lub sztuki bycia akceptowanym, słuchanym, przyjmowanym przez świat. Święty Paweł znalazł taką sztukę, mówiąc: „Żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Kazania już nie wystarczą, zegar historii wskazuje godzinę, kiedy nie chodzi już tylko o to, by mówić o Chrystusie, ale o to, by stawać się Chrystusem, miejscem Jego obecności i Jego słowa”. To poczucie misji, że warto, nawet w opozycji do wszystkich inaczej myślących. „Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie…” (Flp 3,12-14).


Nie ma co do tego żadnej wątpliwości, że świat istnieje tylko dzięki modlitwie chrześcijan.
Arystydes z Aten
Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa.
św. Hieronim
Bóg bardzo tanio sprzedaje usprawiedliwienie tym, którzy kwapią się je kupić: za kawałeczek chleba, za strzęp odzieży, za kubek wody, za grosz.
św. Epifaniusz

poniedziałek, 29 września 2014




Łk 9,51-56


Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy
i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.


Możemy się dziwić że mieszkańcy pewnego samarytańskiego miasteczka nie chcieli przyjąć Jezusa. Przecież słyszeli o Nim, to chyba jeden z nielicznych Żydów który nie wypowiadał się pogardliwie o Samarytanach, nawet w jednej ze swoich opowieści wskazując na postawę miłości i troski wobec pozostawionego człowieka, wcześniej napadniętego przez rabusiów, ukazuje przykład miłosiernego Samarytanina. Należy znowu właściwie prześledzić kontekst wydarzenia. Sytuacja wydaje się napięta, to są ostatnie dni życia Jezusa. Wszystko oscyluje w stronę wydarzeń pasyjnych: dni Jego cierpienia i zapowiedź czasu uwielbienia: Pascha- przejście ze śmierci do życia- pusty grób i misterium zmartwychwstania. Zachowanie mieszkańców samarytańskiego miasteczka wobec Jezusa można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: wrodzona i przekazywana w „genach” antypatia do Żydów. Pielgrzymi którzy udawali się w pielgrzymkę ku Miastu Świętemu, zazwyczaj starali się omijać terytorium które było zamieszkane przez „schizmatyków”. Nasuwa mi się w tym miejscu takie skojarzenie ekumeniczne z życia współczesnych chrześcijan. Aż strach dotknąć tego tematu w jaki sposób chrześcijanie się do siebie odnoszą. Ile jest chęci zawładnięcia dla siebie tego drugiego, pusty i wyrachowany konfesjonalizm stawiający własne interesy ponad pragnienie jedności do której przynagla Chrystus. Czasami trzeba przejść przez „Samarię” własnych uprzedzeń, krzywdzących sądów o innych, balastu historii, nieporozumień, który ciągle uwiera, rani oraz stanowi płaszczyznę do ciągle nowych sporów. Bóg jest naprawdę ekumeniczny…! Chrystus spogląda w serca uczniów i co w nich widzi… zazdrość ? Być chrześcijaninem dzisiaj- to uczyć się trudnej umiejętności akceptacji innych wraz z ich innością. „Jesteśmy na pierwszym miejscu chrześcijanami, jakkolwiek przeżywamy chrześcijaństwo w różnych wspólnotach wyznaniowych. Duchowość ekumeniczna pozwala jednak widzieć przynależność konfesyjną w relacji do pełniejszej tożsamości chrześcijańskiej. Nie jestem w pierwszym rzędzie katolikiem, a dopiero później chrześcijaninem. Przeżywam na co dzień swoje chrześcijaństwo w Kościele katolickim. Ktoś inny przeżywa je w Kościele prawosławnym lub protestanckim. Razem jesteśmy chrześcijanami”. Żywa świadomość tego faktu powinna rodzić poczucie bliskości, wzajemnej przynależności, postawy zatroskanego brata w pokornym odkrywaniu woli Boga. Chrzęścijaństwu pysznemu, inwazyjnemu, zasklepionemu tylko w sobie na podobieństwo kokonu wypełnionego wrogością, grozi izolacja i poczucie fałszywej wielkości. Megalomania religijna- to właściwe określenie takiego stanu rzeczy. Wtedy łatwo stać się więźniem określonej doktryny wyznaniowej, która wyraża się egoistycznym stwierdzeniem: „ja mam rację… posiadam depozyt na prawdę”. Chrzęścijaństwo można tylko wtedy zrozumieć kiedy się zrozumie potrzebę jedności, integracji, komunii- dopiero wtedy tworzy się jedno Mistyczne Ciało Chrystusa. Kiedy wszyscy jesteśmy Jego członkami. Wszystkie organy w ciele muszą działać sprawnie aby mogło dobrze funkcjonować. „Różnorodność różnych dróg ku Bogu jest błogosławieństwem. Istnieją takie drogi zbawienia które zna tylko Bóg. Nie spierajmy się która z nich jest najlepsza czy jedynie słuszna. Bóg ma ich więcej niż nam się wydaje. Jest Bogiem wszystkich”. Chrystus działa w każdej wspólnocie która otwiera się w pokorze na łaskę; dary i charyzmaty, posługując się nimi ku zbudowaniu innych, aby Królestwo Miłości i Pokoju, mogło się choć trochę namacalnie urzeczywistnić w świecie rozdartym przez niezgodę i fałsz. Chrystus pragnie oświecać wszystkich którzy mają odwagę uznać swoją małość, którzy stają się przedłużeniem miłości zdolnej zbawić świat. Tylko wtedy jesteśmy wiarygodni i przekształcający rzeczywistość Ewangelią Mistrza kiedy potrafimy być ze sobą w postawie przebaczenia i wzajemnego zaufania. Schnitzler powiedział: „Gdyby chrześcijanie mieli nieco więcej wyobraźni i gdyby ateiści byli nieco bardziej inteligentni, bez trudu doszliby do porozumienia”. Ten wymóg jest ważny, mieć zdobyć się na odrobinę wyobraźni, co przekłada się na to, aby być bardziej charyzmatycznym uczniem Ducha Świętego- sprawcę jedności w sercach ludzkich. Charakterystycznym elementem jedności jest poczucie bezwzględnej jednorodności. „Zgodnie z tym rozumieniem, każdy Kościół jest jednym ze sposobów przyjmowania identycznej istoty Prawdy, przyjmowania innych, dawania jej innym, i przez to zawierania w sobie i ustanawiania innych kościołów. Zbieżność polifoniczna wyklucza jednolitość, wchłanianie czy podporządkowywanie”. Zakończę modlitwą którą kapłan zanosi w czasie każdej Eucharystii w postawie oranta: „Wybaw nas Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”.


 

 




Greckie słowo angelos od którego w wielu językach nowożytnych wywodzi się słowo „anioł”, znaczy tyle co upoważniony posłaniec, zwiastun, wyraziciel myśli Boga.  W teologii wschodniej, aniołowie zostali stworzeni przed powstaniem świata widzialnego. Te bezcielesne istoty miały towarzyszyć i służyć Bogu, wykonywać Jego wolę oraz współpracować z człowiekiem w celu przywrócenia "naturalnego” porządku świata.  Ich zadaniem było nieustanne wielbienie Boga i głoszenie Jego Chwały, co stanowi częsty temat w liturgii, a zwłaszcza w kanonach eucharystycznych, które wzywają wiernych, by złączyli się z chórem aniołów, czyli żeby powrócili do wspólnoty z Bogiem. Z siedmiu archaniołów, którzy w hierarchii Pseudo-Dionizego zajmują przedostatni stopień, czterech zwano wielkimi, uważano zarówno w doktrynie, jak i w kulcie za najważniejszych. Imiona tych czterech archaniołów- Michał, Gabriel, Rafał i Uriel- upowszechniała żydowska literatura apokryficzna.  Podczas gdy kult Michała i Gabriela oparty był na wzmiankach w Starym i Nowym Testamencie, kult Rafała i Uriela opierał się na tekstach apokryficznych. W ikonografii bizantyjskiej wygląd archaniołów nie był zindywidualizowany. Mają oni jednakowe atrybuty: w prawej ręce dzierżą berło lub długą laskę, które były oznakami ich funkcji na dworze niebiańskim, w lewej ukazana jest sfera lub kula, symbol nieograniczonej władzy nad wszechświatem Pantokratora –Jezusa Chrystusa, którego reprezentują. Archaniołowie są strażnikami  i , wykonawcami wysłańcami Boga, wykonawcami Jego świętej woli, a czterej wielcy archaniołowie pełnią  także funkcję opiekunów czterech stron świata. Ponadto Michał i Gabriel zaliczali czają się do grona aniołów stróżów. Słów kilka o moim patronie: Archanioł Rafał jest wymieniony z imienia w Księdze Tobiasza: „Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (12,15). Zgodnie ze „Złotą legendą”, Rafał (hebr. „Bóg uzdrawia”) należy do grupy aniołów, którzy mają moc pokonywania wszystkiego co odrażające. Postać archanioła Rafała związana jest z historią Tobiasza i Sary opisaną w starotestamentowej Księdze Tobiasza. Rafał rzadko jest przedstawiony samotnie, zazwyczaj pojawia się wraz z innymi archaniołami. Jego atrybutami są krzyż i berło. Rafał był również czczony jako opiekun podróżujących i chorych.

Anioł to jest posłaniec, czyli ktoś, kto przesyła pewne treści z innych obszarów do naszej świadomości…( Jerzy Nowosielski)

 

 




Ponieważ jesteś człowiekiem, znosiłeś wszystkie spotkające cię cierpienia. Bóg obiecał ci dać wszystko, co do Niego należy, kiedy tylko zostaniesz przebóstwiony, będąc zrodzonym do nieśmiertelności. Oto, co oznacza owo powiedzenie: „Poznaj człowieku samego siebie”- poznaj siebie, poznając Boga, który cię stworzył. Bo znać siebie właściwym jest człowiekowi wezwanemu przez Boga, dlatego iż sam został poznany przez Niego.
św. Hipolit Rzymski
Mowa jest organem tego świata. Milczenie jest tajemnicą świata, który ma nadejść.
św. Izaak Syryjczyk
Wiara to doświadczenie tego, że rozum jest oświecony przez miłość.
Simone Weil

niedziela, 28 września 2014




J 1,47-51


Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: „Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”. Powiedział do Niego Natanael: „Skąd mnie znasz?” Odrzekł mu Jezus: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym”. Odpowiedział Mu Natanael: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!” Odparł mu Jezus: „Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: «Widziałem cię pod drzewem figowym»? Zobaczysz jeszcze więcej niż to”. Potem powiedział do niego: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”.


Wydaje się często iż wiara zawiera w sobie pewną trudność; enigmatyczna nieuchwytność czy poczucie dystansu wobec Boga. Nieuchwytność i poczucie niemożności zobaczenia Tajemnicy. „Bóg jest w niebie, a ludzie na ziemi” (Koh 5,1). Ten dystans, na dłuższą metę jest nie do zniesienia, wyrwał Izajaszowi głęboko ludzki okrzyk: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił na ziemię” (Iz 63,19). Jeden z teologów postawił niezwykle zasadne pytanie, w którym wyraża się tęsknota za spotkaniem osobowym, doświadczeniem komunii pomiędzy człowiekiem i Bogiem. „Jak obecność Boga może wkroczyć w ludzkie życie ? Dlaczego Bóg czyni wiarę trudną ?” Często współczesny człowiek zachowuje się jak ciekawski Izraelita z czasów Chrystusa; powiedz nam czy Ty jesteś Mesjaszem ? Do tak postawionego pytania zostaje dołączona potrzeba pewnej gwarancji, być może podyktowanej zaistniałą chwilą lub niepokoje duchowym: „Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14,8). Bóg wszedł w naszą historię, ale wydaje się, że nie chce, aby ludzie dostrzegali Jego boskość. Wszystko dokonuje się na zasadzie powolnego odsłaniania zasłony, przez którą może przebić się tajemnica obecności Boga. Pascal w swoim zamyśleniu nad wiarą pisał: „Objawienie oznacza uchylenie zasłony, ale Wcielenie jeszcze bardziej zasłania oblicze Boga”. Bóg kryje się nawet w swoim objawieniu się i jest to wielka tajemnica Boga ukrytego. Wiarę w Jego obecność trzeba przeżywać na sposób milczącego dialogu. „Z ciszy wieczności przemówiłeś Panie”. Bóg wszystko on nas wie, tak wiedział o Natanaelu „jako o prawdziwym Izraelicie”. Chrystus odsłania prawdę o Sobie w perspektywie końca, przyjścia w chwale- Paruzji. Niebiosa otwarte i zstępujące chóry niebian są dla nas czymś całkowicie transcendentnym i trudnym do wyobrażenia, to migawka jakby z innego transferu poznania. Trochę przybliża nas do tej chrystofanii ikona jako dzieło teologiczne, epifaniczne w swoim przekazie. Chrystus zasiadajmy na tronie ukazany na tle czerwonego kwadratu, na który kolejno nałożono błękitny krąg (mandorla) i czerwony romb. To połączenie dwóch podstawowych kolorów, czerwonego i błękitnego, stanowi całość kompozycji w wymiarze harmonii dwóch natur w Osobie Wcielonego Logosu. „Symbolizuje to zjednoczenie w Chrystusie zasad antynomicznych- miłosierdzia i prawdy, ognia Ducha i wody żywej, jego Boskiej i ludzkiej natury, niepoznawalności i Wcielenia”. Wypisany czerwony, dolny kwadrat, oznacza ziemię (cztery strony świata, cztery żywioły jako arche ). Ewangelia ma rozbrzmiewać na cztery strony świata, aby została usłyszana i przyjęta przez całe stworzenie, dlatego w czterech kątach kwadratu pojawiają się tetramorfy: symbole ewangelistów. Anioł symbolizuje Mateusza, wół- Łukasza, Lew-Marka, orzeł- Jana. Kolejna figura stanowiąca część kompozycji to błękitne koło- oznacza sferę niebios, świat bezcielesnych mocy, czyli bytów subtelnych-anielskich kontemplujących Oblicze Najwyższego. Często to sklepienie nieba jest przedstawione jakby wypełnione główkami aniołów. Ikonograficzne wyobrażenie wydarzenia przybycia Chrystusa jak Króla, jest próbą przybliżenia hierarchii niebiańskiej. Postać samego Chrystusa jawi się jako zjawiskowa i porywająca do kontemplacji chwili nawiedzenia. Bóg przemawia do nas jakby z ognia; „Bo Pan, Bóg wasz jest jakby ogniem trawiącym” (Pwt 4,24), „kto jest blisko Ognia ten staje się ogniem” opiewał wielkość Boga jeden z apokryfów. Kyrios ubrany jest w szaty w dwóch kolorach, czerwony chiton i błękitny himation, co stanowi symbol zjednoczenia dwóch natur, niekiedy do tego przebijają jeszcze szaty koloru złotego, co wskazuje na emanację Jego chwały „Bóg odziany w światłość”. Chrystus błogosławi prawą ręką, w lewej trzyma otwartą księgę Ewangelii- Słowo które daje życie. Chrześcijaństwo bowiem jawi się jako religia Księgi „Słowo stało się Ciałem”- pisał św. Jan Teolog. Słowo jest spożywane we wspólnocie wiary, aby mogło wydać owoce nawrócenia i otworzyć drogę do zbawienia. Księgą trzymana w dłoniach Odkupiciela staje się Księgą Objawienia, w niej wypisane są imiona opieczętowanych miłością uczniów, zapieczętowana siedmioma pieczęciami, której nikt nie może otworzyć ani przeczytać oprócz apokaliptycznego Baranka (Ap 5,1-7). To jednocześnie skodyfikowany symbol Przymierza zawartego między Zbawicielem a Nowym Izraelem- Oblubienicą -Kościołem. I wreszcie symbol samego Jezusa Chrystusa, który w akcie inkarnacji przyszedł na świat, aby dokonać odkupienia rodzaju ludzkiego. Już wczesnochrześcijańska sztuka przedstawiała Chrystusa, w postaci symbolicznej a jednocześnie mistagogicznej, jako „Hetomazję”- Księgi leżącej na ołtarzu lub na tronie. Reasumując należy odczytać to przedstawienie jako odważną ilustrację Chrystusa przychodzącego w Chwale – to obraz Paruzji, bezpośrednio związany z tematem Sądu Ostatecznego, gdzie wyczuwa się napięcie i rekapitulację wszystkiego… „Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, aby, ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi” (J 9,39). Lub jeszcze inne słowa utrzymane w podobnym tonie: „Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym” (J 12,47-48). Warto zadumać się nad tym malarskim przedstawieniem, które jak kurtyna odsłania przed nami misterium spotkania Boga z człowiekiem. Tak więc idąc ku światłości emanującej z oblicza Zbawiciela, włączając się w kontemplację Jego Bóstwa, człowiek może umocnić swoją wiarę, odbudować w sobie podobieństwo do Niego i spowodować, by ono promieniowało na otaczający nas świat. Wtedy jeszcze bardziej stają się czytelne słowa Apostoła Pawła: „My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodobniamy się do Jego obrazu” (2 Kor 3,18).


 


 





Kiedy Duch Boży zstępuje na człowieka i zaćmiewa go pełnią swego wylewu, wówczas jego dusza wylewa od nadmiaru nieopisanej radości, albowiem Duch Święty przemienia w radość cokolwiek dotknie. Królestwo Niebios jest pokojem i radością w Duchu Świętym. Pozyskaj wewnętrzny spokój, a tysiące ludzi wokół ciebie odnajdzie swoje zbawienie.
św. Serafin z Sarowa


Bóg nie mierzy naszej doskonałości ilością rzeczy jakie dla Niego robimy, ale sposobem w jaki je wykonujemy
św. Franciszek Salezy


Jeśli ty dziś odwracasz się od Chrystusa i wybierasz innych bożków, zostaniesz bez Chrystusa i stracisz wszystko
Kiko Arguello



sobota, 27 września 2014





Mt 21,28–32


Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: „Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: »Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy«. Ten odpowiedział: »Idę, Panie«, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: »Nie chcę«. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?”Mówią Mu: „Ten drugi”. Wtedy Jezus rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć”.


Ewangelia po raz kolejny przenosi nas do winnicy, możemy znowu zderzyć się z nakreślonymi przez Chrystusa postaciami o jakże różnych postawach. Mowa jest o pracownikach winnicy. „Przypowieść mówi nam, że istnieją dwa typy synów. Ci od „tak” które oznacza „nie” i ci od „nie”, które przemienia się w tak”. Dwaj synowie i zakłopotany ojciec który pragnie aby zaangażowali się w ojcowiznę, zabrali się wreszcie do roboty. Jeden syn wydaje się dyspozycyjny i natychmiast podrywa się do pracy, ale za chwilę topnieje jego zapał i wymiguje się od wypowiedzianego ojcu „tak”. Drugi to już totalny kombinator na starcie mówi „nie”, ale później rusza go sumienie i idzie… Przypowieść wydaje się nie być oderwaną od naszych współczesnych realiów życia. Ilu jest takich ludzi którzy mówią, wyrywają się do pracy, ale po chwili krzepnie ich zapał. A jeszcze inni są tak zmęczeni samym myśleniem o pracy, ale mimo tej stagnacji jednak idą i pracują. Wydaje się że Bóg woli bardziej tych, którzy nie odpowiadają lub nawet odpowiadają w sposób nieprzemyślany, niegrzeczny, uparty, krnąbrny ale po jakimś zdrowym namyśle postępują inaczej. Bóg oczekuje od każdego z nas, aby nasze wypowiedziane ustami TAK urzeczywistniło się w konkretnych czynach, w nawróceniu i zmianie myślenia. Nasza mowa ma być: TAK. Trzeba dobrze uchwycić to przesłanie. Każdy z nas jest jednym z tych synów, może należałoby dopisać jeszcze trzeciego lub kolejnego, aby oddać całe spektrum ludzkich reakcji na Boże przynaglenie. Jak się zachowamy kiedy Bóg nas będzie prosił, proponował, zachęcał ? Ilu w chrześcijaństwie jest teoretyków i ideologów moralności. Cedzą słowa tak szlachetnie i zgrabnie że można byłoby dopisać kolejną księgę do Biblii. Tylko w tych słowach zawierają się puste programy i krótkometrażowe deklaracje, mijające się z wizją Boga. Jest wizjonerstwo-pyszne i prowadzące do nikąd. Trochę jak ten ewangeliczny młodzieniec noszący w sobie fałszywe ideały, pytający Chrystusa, co ma zrobić aby osiągnąć życie wieczne. A Pan odpowiedział spokojnie: zostaw swoje życie, to co posiadasz i chodź za Mną. To go całkowicie obnażyło… Wszystko wydawało się proste do momentu porzucenia siebie… Wielu boi porzucić siebie, słyszą choć, zrób to czy tamto i boją się lub bezczelnie wymawiają. Dlatego Jezus na koniec dokonuje tak mocnego uderzenia. Mówi otwarcie swoim rozmówcą, że grzesznicy i nierządnice wchodzą przed nami do królestwa. Wielu jak usłyszało takie słowa, to pewnie włosy im się zjeżyły i krzyczeli że to jakiś skandal. Dzisiaj nie wystarczy mówić o chrześcijaństwie, dreptać chodnik do kościółka, być liderem dobrze działającej grupy charyzmatycznej itd… Nie wystarczy krytykanctwo czy uprawianie konserwatywnej apologii przeciwko sekularyzowanemu światu. Powinniśmy czynić prawdę, urzeczywistniać ją w swoim życiu, bronić jej. „Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła ( J3,21). Kiedy staniemy na końcu swojego życia, tak „twarzą w twarz z Bogiem”, to nie będziemy sądzeni ani z doktryny, zaciekłej wojowniczości wobec nieprzyjaciół chrześcijaństwa, ani z tego że mamy zgromadzone punkty za upominanie zagubionych braci, czy popularność medialną gdzie macha się słowami jak sztandarem. Potrzeba zdecydowanie więcej wyobraźni, umiejętności dostrzeżenia dobra z zaktualizowania go w czynach. To opróżnienie serca z egoizmu, umiejętność podzielenia się miłością, chlebem, swoim życiem… To sprawdzian z wierności Bogu w codziennych sprawach. Kiedyś Pan nam powie: „byłem głodny, spragniony, pozbawiony dachu nad głową, szukający pracy, wykorzystany, naznaczony chorobą, śmierdzący…” A wy odrzuciliście Mnie ! To jest echo słów które zostały wcześniej wypowiedziane przez Chrystusa: „Nie każdy, kto Mi mówi- Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten kto spełnia wolę Ojca mojego który w niebie” (Mt 7,21). Aby spełniać wolę Boga nie wystarczy mówić i uprawiać teologię sukcesu, ale trzeba działać- być dla drugiego. Bóg spogląda na nasze gotowość do podjęcia trudu zbawienia świata. Na zakończenie mądre i pełne duchowej wrażliwości słowa Symeona Nowego Teologa: „Bracia, oddajmy cześć Bogu przez naszą wzajemną miłość. Każdy trud nie zmierzający do tego celu jest daremny… ponieważ uczniów chrystusowych poznaje się po ich wzajemnej miłości. To jest ich znak rozpoznawczy. Miłość jedni ku drugim.. Miłość ! Tak, miłość… Znam człowieka, który tak żarliwie pożądał zbawienia swych braci, że często błagał Boga z gorącymi łzami, z całego serca i z uśmiechem godnym Mojżesza o to, ażeby albo bracia byli wraz z nim zbawieni, albo on z nimi potępiony. Złączył się bowiem z braćmi takimi więzami miłości w Duchu Świętym, że nie chciałby wejść nawet do Królestwa niebieskiego, gdyby miał być przez to od nich odłączony”.

Jeśli kilku ludzi stanie się modlitwą- modlitwą "czystą" i pozornie dość bezużyteczną- przeobrażą oni wszechświat samym faktem swej obecności, samym swym istnieniem.
Oliwier Clement


Chwała do której powołany jest człowiek, polega na tym, iż powinien on stawać się bardziej bogopodobny poprzez stawanie się bardziej ludzkim.
o.Dumitru Staniloae


Bądź chlebem- aby każdy odszedł od ciebie nasycony. Bądź światłem Chrystusa - aby każdy odszedł od ciebie oświecony. Bądź mądry, mądrością Krzyża- aby każdy odszedł od ciebie wypełniony mądrością Krzyża
ks. Kazimierz Lewandowski





Łk 9,43b-45


Gdy wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich czynów Jezusa, On powiedział do swoich uczniów: „Weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi”. Lecz oni nie rozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli, a bali się zapytać Go o nie.


Bardzo łatwo nam przychodzi zachwycać się Bogiem kiedy widzimy w naszym życiu znaki i cuda, kiedy namacalnie jesteśmy świadkami sytuacji które są dla nas budujące, wzmacniają naszą wiarę, dają poczucie duchowej witalności, pewności i stabilności. Wtedy mocno stoimy na ziemi i wyczekujemy nieba… Ale kiedy przychodzi cień krzyża, pojawia się lęk i zakłopotanie… zwątpienie, wtedy najchętniej zmienić kierunek i podążyć w inną stronę, gdzie jest przyjemnie i beztrosko. Wtedy wielu szybko zapomina o tym co było wspaniałe, podniosłe oraz cudowne. Przychodzi kryzys spowodowany wyobraźnią o cierpieniu i pomniejszeniu. Łatwo jest wierzyć w Boga Wszechmocnego trzymającego świat w dłoni… zwycięskiego bohatera i uzdrowiciela zawieszającego prawa natury.  Trudniej uwierzyć w Syna Człowieczego który wydaje siebie na cierpienie z miłości… wydaje się w ręce ludzi, którzy są zdolni do odtrącenia. Chrystus nas uczy że przyjęcie życia jest jednocześnie przyjęciem cierpienia… jak również cierpiącego obrazu Boga. Boimy się przyjęcia obrazu Boga który w akcie największej miłości, staje się niczym… lękamy się utraty wiary, ponieważ Ten który wydaje nam się wielki, staje się Pogardzanym. Człowiek napotyka na ścianę, której nie może pokonać. W głębi ludzkiego cierpienia jest przeżycie niemożliwości przezwyciężenia własnego losu, jego nieodwracalności. Wielu sceptyków do dzisiaj stawia pytania: gdzie był Bóg kiedy umierały miliony ludzi, gdzie jest Bóg kiedy umiera dziecko na nowotwór, a wszyscy czują się wokół pozostawieni z poczuciem bezsensu i pozbawieni nadziei ? Jedyna mądra odpowiedź jawi się następująco: Bóg był cierpiącym w cierpiących… tak trudno to przyjąć, zgłębić, przyswoić, zarchiwizować w sercu. Chrystus uczy niesienia krzyża życia, akceptacji cierpienia. Niesienie krzyża oznacza pełne światłości przeżywanie cierpienia, to znaczy całkowicie inne, pozbawione rozpaczy, przeniknięte Jego obecnością. Jedynie Bóg, który stał się człowiekiem, który wziął na siebie cierpienia człowieka i całego stworzenia, może zwyciężyć źródło zła, rodzące poczucie cierpienia i niesprawiedliwości. Czasami człowiek jest bezsilny wobec cierpienia, a wtedy trudno dostrzec światło nadziei.. Jakże surowa była reakcja Dostojewskiego kiedy w czasie pobytu w Bazylei z takim niezrozumieniem i oburzeniem, iż omal nie dostał ataku epilepsji wypowiedział się o słynnym obrazie Hansa Holbeina Młodszego „Chrystus w grobie”. Wypowiadał się pogardliwie, iż od tego obrazu niejeden  może utracić wiarę ! To krępujące oczy i serce odczucie w kontakcie z dziełem sztuki zostało zapisane w jednej z jego powieści. „Obraz przedstawiał Chrystusa, który dopiero został zdjęty z krzyża (…) Jest to najzwyklejszy trup człowieka (…) sama twarz nie została bynajmniej oszczędzona; jest tu tylko natura. Jeżeli takiego właśnie trupa (…) widzieli wszyscy Jego uczniowie, wszyscy co wierzyli w Niego i ubóstwiali Go, to jakim sposobem mogli uwierzyć, że ten męczennik zmartwychwstanie ? (…) I gdyby sam nauczyciel mógł był ujrzeć ten obraz w przed dzień stracenia, to czy tak samo wstąpiłby na krzyż i tak samo umarłby teraz ?” Jakże pesymistyczne były słowa pisarza, jak że trudny do przyjęcia obraz upodlonego Syna Człowieczego. Trzeba szybko oddalić od siebie tak sformułowane sądy i odczucia. O tymże samym obrazie Holbeina miał się wypowiedzieć pod wpływem ogromnego doświadczenia choroby- nowotwór krtani, odmierzający czas życia, ks. Sergiusz Bułgakow. W swoim pamiętniku zanotował takie słowa: „ po obejrzeniu (obrazu) powinna narodzić się wiara”. Chrześcijaństwo- pisał ks. Hryniewicz, to w gruncie rzeczy wiara w to, że beznadziejnie dla ludzkich oczu poniżona, poraniona i obumarła ludzkość zmartwychwstanie kiedyś w chwale, mocy i radości. Tak jak Chrystus, który przezwyciężył nie tylko cierpienie, ale również samą śmierć”. Ratzinger w książce „Bóg Jezusa Chrystusa” mówi tak: „Ale co w takim razie oznacza krzyż Pana (cierpienie) ? Jest on kształtem tej miłości, która przyjęła całego człowieka, i dlatego zstąpiła także w jego winę, w jego śmierć. W ten sposób stała się „ofiarą”- jako miłość bez granic, która człowieka, zagubioną owcę, bierze na ramiona i poprzez noc jego grzechu odnosi z powrotem do Ojca. Od tej chwili istnieje nowy wymiar cierpienia; cierpienie nie jako przekleństwo, lecz jako miłość, która przemienia świat”. Cierpienie pozostaje dla nas tajemnicą. To również tajemnica naszego odkupienia…” Z cierpienia zrodziło się Życie !


 

czwartek, 25 września 2014


Dziś, w chwili próby, na nowo odkryłem Jezusa, a może po prostu odkryłem Go naprawdę po raz pierwszy. Jego oczy — oczy Prawdy — utkwione są w moim sercu. Gdziekolwiek padnie Jego spojrzenie, tam rozlewa się pokój, albowiem światłość Jego oblicza, która jest Prawdą, wszędzie tam gdzie dociera, wydobywa na powierzchnię prawdę. Jego oczy patrzą na nas zawsze i wszędzie. Doświadczamy łask z nieba jedynie wówczas, gdy Jego spojrzenie spocznie na naszym sercu. Łaska Chrystusowego spojrzenia na mym sercu przemieniła ten dzień niczym cud. Wydaje mi się, że odkryłem wolność, jakiej nie zaznałem nigdy dotąd, a wraz z nią wspomnienie, które jednak nie hamuje działania. Poczułem, że spoczął na mnie Duch Boży, a po kolacji, spacerując samotnie wzdłuż drogi za sadem pod kobaltowym niebem (na którym widać już było księżyc), pomyślałem, że gdybym tylko trochę odwrócił głowę, zobaczyłbym niezliczone zastępy aniołów w srebrnych zbrojach podążających za mną poprzez firmament, by w końcu uporządkować świat. Nie musiałem tłumić tego wrażenia, ponieważ nie rozbudziło we mnie emocji, lecz wyniosło na ocean pokoju. Cały świat i niebo wypełniała cudowna muzyka, którą w ostatnich dniach słyszę często. Siedząc samotnie na strychu altany i patrząc na strumień pobłyskujący między nagimi wierzbami wśród odległych wzgórz, myślę, że nigdy nie byłem tak blisko Edenu Adama, mego ojca. Nasz Eden to serce Chrystusa.

Thomas Merton





Łk 9,18-22


Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich
z zapytaniem: „Za kogo uważają Mnie tłumy?” Oni odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów
i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.


Tyle razy komentowałem ten fragment Ewangelii. Jedno co zawsze mi się nasuwa to prowokacja do dialogu ze strony Jezusa, przeprowadzenie „badania socjologicznego na swój temat”. Co mówią o Nim ludzie. Pytanie Chrystusa, „Za kogo uważają mnie tłumy ?”- rozlega się nieustannie, pewnie jeszcze mocniej dzisiaj. Wielu ludzi szamotających się w świecie konfrontacji wiary z niewiarą, jest skłonnych widzieć w Nim kogoś innego: jedni mają Go za historycznego reformatora religijnego i politycznego, jeszcze inni za proroka lub nauczyciela moralności (dzisiaj można użyć słowa: „terapeuta”, „psychoterapeuta”, „wizjoner” itd.) Dla wielu jest to postać całkowicie obojętna. Ile trzeba wysiłku aby odkryć w Mesjasza- Tego, który jest „współistotny Ojcu”. Na czym więc polegała niepowtarzalna, fascynująca moc Jezusa ? Czy tylko w doktrynie moralnej, błyskotliwości rozumu, przenikliwości ludzkiego serca, czy może cudach które wzbudzały podziw i powodowały społeczną euforię ? Wszak wzniosłą etykę głosili również oświecony Budda i charyzmatyczny prorok Jeremiasz, światły Sokrates i poetycki Seneka. Jakże wobec tego chrześcijaństwo mogło zwyciężyć swoich konkurentów ? I tu wchodzimy w przestrzeń misterium, czegoś co jest charakterystyczne dla Nowego Przymierza; tu dopiero dostrzec możemy jak wielka jest przepaść między Synem Człowieczym a wszystkimi filozofami, moralistami, założycielami innych religii. Pisał o tym niezwykle wnikliwie o.Aleksander Mień „Jeśli nawet Jezus żył i działał jak prorok, to jednak to, co objawił o sobie, nie pozwala stawiać Go na równi z innymi nauczycielami ludzkości. Każdy z nich czuł się tylko człowiekiem, który posiadł prawdę i powołany został do jej głoszenia; wyraźnie widzieli dystans dzielący ich od Przedwiecznego. A Jezus ? Gdy Filip bojaźliwie poprosił Go, aby ukazał uczniom Ojca, Jezus odpowiedział mu tak, jak nie mógł odpowiedzieć ani Mojżesz, ani Konfucjusz, ani Platon: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś ? Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). Ten Nauczyciel, któremu obcy był wszelki fałsz i egzaltacja, spokojnie i pewnie obwieszcza, że jest jedynym Synem Bożym. I mówi już nie jak prorok- w imieniu Przedwiecznego- ale jako sam Najwyższy…”. Piotr od razu udzielił właściwej odpowiedzi, uważając Go „za Mesjasza Bożego”. Dzisiaj pewnie należałoby odwrócić pytanie, nadać mu taki społeczny wydźwięk. Za kogo dzisiaj ludzie uważają chrześcijan ? Prowokacyjnie wielu ankietowanych odpowiedziałoby iż uważają chrześcijan za ludzi „wierzących ale nie praktykujących”. Wielu pewnie udzieliłoby dumnie odpowiedzi że należą do praktykujących. Ale co za tym słowem „praktykujący” się kryje: systematyczne pokonywanie drogi w niedzielę do kościoła, udział w Liturgii (bierny lub czynny ), życie sakramentalne z różną intensywnością, rekolekcje, jałmużna, codzienna modlitwa rano i wieczorem, znak krzyża przed posiłkiem. A bardziej zaangażowani czytanie Biblii i wieczorny różaniec. „Chciałoby się widzieć- pisał Pronzato, czy oprócz niedzielnej Mszy Świętej, a także kilku modlitw i innych praktyk, praktykują również sprawiedliwość, braterstwo, gościnność, szczerość, szacunek dla innych, czystość w interesach, wierność, przebaczenie, miłość nieprzyjaciół, zaangażowanie na rzecz pokoju, odrzucenie wszelkich form przemocy, tolerancję i bezinteresowność. Należałoby stwierdzić, czy praktykują nakazy z Kazania na Górze i paradoksy ewangeliczne”. Dopiero w tak szeroki znaczeniu można oddać poprawnie znaczenie terminu „praktykujący”. Bycie chrześcijaninem to sztuka życia, połączona z ogromnym trudem. Chrześcijanin to znaczy tyle, co należący do Chrystusa. Czy należę całkowicie do Niego ? A może tylko udaję, bo ciągle jeszcze należę do siebie…


 

środa, 24 września 2014


 

Kiedy wydaje się nam, że nasza modlitwa jest uboga a słowa nieporadne, nie zatrzymujmy się w drodze.

Czy nasza dusza nie pragnie nade wszystko żyć w komunii z Bogiem?

Trzy wieki po Chrystusie święty Augustyn, pochodzący z Afryki, pisał: „Pragnienie, które przyzywa Boga, już jest modlitwą. Jeżeli chcesz się nieustannie modlić, nieustannie pragnij...”

Wielka prostota serca pomaga w modlitwie kontemplacyjnej, a taka modlitwa pozwala zdać się na Boga i ku Niemu prowadzi.

Taką modlitwę może ułatwić śpiew prostych, krótkich, wielokrotnie powtarzanych wersetów, jak na przykład: „Ty dasz mi pokój serca, Panie mój.” Czy pracujemy, czy odpoczywamy, te śpiewy nadal rozbrzmiewają w naszym sercu.

W takiej komunii niewidzialny Bóg nie mówi do nas językiem, który da się przełożyć na ludzkie słowa. Mówi do nas przede wszystkim w cichych natchnieniach.

Cisza w modlitwie wydaje się niczym. A jednak, właśnie w tej ciszy Duch Święty przygotowuje nas do przyjęcia radości Bożej, radości, która poruszy naszą duszę do głębi.

Jezu Chryste,

Zbawco wszelkiego życia,

Ty cierpisz z tymi,

którzy przechodzą ciężkie próby

i zawsze przygarniasz tych,

którzy na Ciebie zrzucają

swe własne ciężary.

 

               br.Roger –Zdać się na Boga



Łk 9,7-9

Tetrarcha Herod usłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Jezusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że Eliasz się zjawił; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał.
Lecz Herod mówił: „Ja kazałem ściąć Jana. Któż więc jest Ten, o którym takie rzeczy słyszę?” I chciał Go zobaczyć.


Wśród wielu określeń człowieka może być też takie, które określa go jako istotę przeżywającą lęk. Outsaider i irlandzki obserwator ludzkich zachowań Bernard Shaw napisał takie słowa: „Człowiek który w nic nie wierzy, boi się wszystkiego”. Bardzo wielu przerażających i wyrachowanych w swoim okrucieństwie dyktatorów, w środku było zalęknionymi małymi chłopcami. Paraliżował ich lęk przed utratą pozycji, przed zdemaskowaniem słabości, małości itd. Dlatego wielu z nich posługiwało się lękiem aby rządzić światem. Budowali wizję społeczeństwa które można kontrolować za pomocą lęku. Takie rozważania podejmował Bierdiajew analizując na płaszczyźnie filozofii odsłony ludzkiej osobowości „każdy autorytet zawiera element lęku. Przeciwieństwem lęku jest wolność. Prawda o wolności była ukrywana w lęku…Lęk związany jest nie tylko z fałszem, ale także z okrucieństwem. Okrutnymi stają się nie tylko ci, którzy są straszeni, ale także ci, którzy straszą. Masami rządzi się wykorzystując strach…Lęk w życiu społeczeństwa jest brakiem wiary w człowieka. Człowiek żyje w lęku przed życiem i w lęku przed śmiercią”. Dlaczego tak nachalnie wywołałem temat lęku ? Ma to związek z Ewangelią. Herod był człowiek zalęknionym, zaniepokojonym, psychicznie niestabilnym, emocjonalnie gwałtownym. Jego rządy były naznaczone poczuciem lęku i przerażenia. Przeciwników zagrażających władzy należało zlikwidować, uciszyć i pozbawić przywilejów, puścić w niepamięć. Herod doświadczał przerażenia kiedy napotykał na twarde słowa proroka jakim był Jan Chrzciciel. To były mocne słowa, dotykające serca, obnażające brak moralności, stawiające pod ścianą prawdy o sobie. Dobrze wiemy że żaden władca nie chce słyszeć o swoich wadach. Marionetkowy i egoistyczny włodarz żeby uciszyć ludzi którzy mają coś wartościowego do powiedzenia stosuje akty terroru. Jan został zlikwidowany w sposób perfidny i okrutny. Jego ścięta głowa na misie nie przyniosła spokoju władcy. Teraz na horyzoncie pojawia się ktoś o wiele większy, którego słowa są jak ogień przepalający. Chrystus wszystko wie, nic się przed Nim nie ukryje, zna prawdę ludzkiej nieprawości, o ciemnej stronie duszy. Zna całą prawdę o tobie i o mnie. Pytanie czy pragniesz dalej pozostać w lęku czy stać się wolnym. Bóg przynosi wolność, która nie odbiera nam niczego, pozwala zachować swoją tożsamość. Wolność odkrywamy w bliskości Chrystusa, pisał św. Paweł  „dla mnie żyć to Chrystus”. Jak poddamy się paraliżującemu lękowi to na płaszczyźnie wiary będziemy próbowali uśmiercić w sobie Jego bliskość. Wtedy dokona się to co zniszczyło serce Heroda. „Miejsce wiary w Chrystusa, Boga-Człowieka zajmie wiara w zalęknionego „człowieka- boga”.


Człowiek kuszony przez wyobraźnię


Widzimy znaki, które świadczą o tym, że światem nie kieruje już umysł i prawdziwy, godny człowieka cel - miłość, ale wyobraźnia. To znaczy, że istnieje rozwój wyobraźni dla niej samej, rozwija się ona w coraz bardziej niebezpieczny sposób. Można powiedzieć, że współczesny świat jest światem pogrążonym w wyobraźni. Człowiek jest kuszony przez wyobraźnię.  Któregoś dnia widziałem film, w którym było wiele gwałtu - był straszny! Gdy jest się dobrze zakorzenionym w rzeczywistości i w Bogu, można sobie powiedzieć: to tylko wyobraźnia! Ale co się dzieje, gdy ogląda to dziecko i nie wie, co to jest? Popatrzmy, do czego to wszystko zmierza! Chodzi o zdominowanie ludzi, o zmiażdżenie ich. W naszym wieku wyobraźnia bardzo rozwinęła się dzięki kinu i telewizji - temu nie można zaprzeczyć. Telewizja (Internet) służy dzisiaj najczęściej do zabicia czasu. Nakręca się byle co i karmi się widza byle czym. Dzieci też karmią się byle czym, nie rozumiejąc, że to, co oglądamy, trafia bezpośrednio do naszej wyobraźni, pozostaje tam i ujawnia się przez całe życie, jeśli nie jesteśmy wystarczająco zajęci. Nadmiernie rozwinięta wyobraźnia staje się idolem. Stając się idolem może zasłonić rzeczywistość. Bo idol jest właśnie tym, co zamiast prowadzić nas do prawdy i pomagać ją odkryć, zatrzymuje człowieka na jakiejś reprezentacji, na czymś urojonym, stworzonym przez wyobraźnię. Nie mówię o prawdziwym dziele sztuki, bo ono zawsze pozostaje czymś ludzkim i dlatego ma głęboki sens. Ale kiedy w dziele sztuki zabraknie aspektu ludzkiego i celu, jakim jest dobro człowieka, dzieło sztuki stanie się czymś nierealnym. Stanie się „złotą górą”. „Złota góra” to przykład, który zawsze dawano w średniowieczu. Połączono w wyobraźni górę i złoto i dało to „złotą górę”. Była idolem, czymś za czym wszyscy gonili. Dziś są inne idole - wszyscy gonią za postępem, za ostatnimi odkryciami, za wszystkim, co jest najnowszą modą. Nie ważne, że kosztuje to fortunę. Propaganda pozwala rozwijać się rynkowi. Jak niewolnicy jesteśmy prowadzeni przez wyobraźnię, wyobraźnia stała się królową człowieka. Człowiek nie potrafi już sam kierować sobą w sposób mądry, bo jest odurzony. Wyobraźnia jest strasznym narkotykiem, prowadzi do szaleństwa. Ale nikt nie ma odwagi powiedzieć: uwaga, staniecie się szaleńcami! Szaleństwo to właśnie dominacja wyobraźni. Pewnie każdy z nas spotkał w życiu jakiegoś szaleńca. To, co mówi szaleniec, często jest logiczne - jest pewien świetny dramat włoski, który pokazuje szaleńca przedstawiającego świat bardzo logicznie, ale nieprawdziwe. W szaleństwie wszystko się zgadza pod względem logiki, ale nic nie jest zgodne z prawdą. Z punktu widzenia logiki komputer też jest czymś wspaniałym, choć nie potrafi myśleć, istnieje w nim tylko porządek logiczny. Porządek logiczny bywa zwodniczy, a wyobraźnia może go jeszcze powiększyć. Popatrzmy na świat, w którym żyjemy. Między rzeczywistością a nami istnieją obrazy. Ich porządek logiczny jest zwodniczy, bo nie jest porządkiem, jaki istnieje naprawdę. W efekcie wyobraźnia zawładnęła naszą siłą i nie mamy już pierwotnego realizmu, wynikającego z doświadczenia. Nie mamy też już realizmu religijnego, Bożego. Wszystko przemija tak szybko, nie ma już miejsca na spojrzenie kontemplacyjne, pozwalające odnaleźć w rzeczywistości to, co najważniejsze, najpiękniejsze - osobę ludzką. Patrząc na osobę moglibyśmy odnaleźć Tego, który jest źródłem tej osoby. Wyobraźnia, która pozostawia nas na poziomie pozorów sprawia, że wierzymy w to, iż pozory są wspaniałym światem. W ten sposób uciekamy od świata realnego w świat stworzony przez człowieka, w świat wyobraźni. Tak się właśnie dziś dzieje...Dzieci ze swoimi komputerami też dają się temu ogarnąć, bawią się stwarzaniem swojego małego świata. Dojdziemy do tego, że każdy będzie żył w swoim świecie i nie będzie umiał porozumieć się z innymi.                                                      
Marie-Dominique Philippe OP”
 

wtorek, 23 września 2014




Łk 9,1-6


Jezus zawołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. l wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: „Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim”. Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.


Ewangelia mówi nam dzisiaj o pierwszej misji „ad gentes” świeżo rekrutowanych uczniów. To jednocześnie pierwsza próba dla kandydatów którzy mają być przedłużeniem uzdrawiającej obecności Jezusa. Zostają posłani aby działać w świecie w imieniu Jezusa i napełnieni Nim. Papież Benedykt XVI powiedział kiedyś „ten kto głosi Chrystusa nigdy nie jest sam…” To pokazuje że Kościół ma być w ruchu, ma nieustannie otwierać ludzi na Dobrą Nowinę. Szukać zainteresowanych którzy będą odkrywać sens życia, w świetle Słowa które ma moc uzdrawiać. Rolą pasterza nie jest posługą tylko i wyłącznie w swojej sympatycznej oraz dla hermetycznej trzódki. Pasterz to ten który idzie tam gdzie go nie chcą słuchać, kiedy zamykają przed nim drzwi, do tych którzy mają gdzieś wezwanie do świętości. Idzie po prąd, drogą trudną, bez wygód i poklasku, gratyfikacji i ludzkich korzyści. Kluczowym celem misji jest umiejętność dostrzeżenia adresatów. Zobaczyć, wysłuchać, zrozumieć, zinterpretować ludzkie potrzeby, czasami mieć odwagę otrzeć ludzkie łzy. Ilu jest ludzi poranionych, zagubionych, pozbawionych słowa nadziei, jak się do nich nikt nie zbliży … to  łatwo padną łupem drapieżnych wilków. Przyglądam się z wielkim bólem serca jak w Szczecinie na każdym skrzyżowaniu świadkowie Jehowy wyłapują zagubionych ludzi na „obietnice szczęścia”. Chrześcijaństwo nie może się zamknąć w murach strzelistych katedr, ma katedrę wiary przenieść w zgiełk pulsującego życia ludzi. Tych co są zaplątani w fałszywe ideologie, toksyczne duchowości, puste utopie słów, ma chwycić za serce mocą słów Jezusa. Takich apostołów potrzeba współczesnym ludziom, za którymi będą szły znaki i cuda na potwierdzenie wiarygodności powierzonej misji. Uzdrowienia i wyrzucanie demonów, które będą odczytywane w kategorii inwazji miłości wskrzeszającej do życia i szczególnej interwencji Boga. Potrzeba świadków a nie tylko perswazyjnych kaznodziejów porywających tłumy na chwilę w emocjonalnym słowotoku. Bóg wie kogo wybiera i posyła w różne przestrzenie. Tym co jest ważne to różnorodność powołanych, każdy z posłanych jest inny. Oni nie są zaprogramowani do działania według jednego pomysłu, schematu naśladownictwa ewangelizacyjnego. Są różni od siebie co czyni przepowiadanie bardziej skutecznym, różnorodność darów i charyzmatów. ( tak jak każdy z kościołów głosi Ewangelię, ale różnymi metodami. Protestanci przez wnikliwą egzegezę, prawosławni przez kontemplacyjne zadziwienie Słowem Boga w Liturgii i katolicy przez umiejętność balansowania między tym co wyrasta z aktywności, a jest zanurzone w mistyce chwili. Słowo rozbrzmiewa w polifonii ludzkich umiejętności i pragnień ). Różne mentalności, wykonywane zawody, zdolności intelektualne, to wszystko zostaje włączone w jedno dzieło- przeobrażenie świata siłą miłości Boga. Posłany ma pozwolić napotkanemu na drodze człowiekowi spotkać się z Chrystusem, zachwycić się Nim. „jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap 3,20). To zaowocuje tym że, żyjąc Ewangelią w najskromniejszych nawet sprawach codzienności, zdumiewająco zbliżymy się do Boga i zarazem do drugiego człowieka. „Po Bogu każdego człowieka uważaj za Boga”, mówili mistrzowie życia duchowego; i potrafili w miejsce zwykłych pozdrowień, w każdym człowieku, w każdym nieznanym przechodniu, pozdrawiać ludzkie oblicze Boga. I na koniec istotna uwaga wypowiedziana przez L. Monloubou: „Droga misyjna zapoczątkowana przez Chrystusa, która jest drogą misyjną Kościoła, nie jest- jeśli tak można powiedzieć „drogą wstępującą”. Izrael wstępował na Synaj. Mojżesz wszedł na górę, aby tam spotkać Boga. Jezus przechodził przez miasta i wioski, pragnąc, aby Jego uczniowie czynili podobnie. Ruch został odwrócony. To nie człowiek idzie do góry ku Bogu, lecz Bóg zstępuje i wchodzi na drogi człowieka, zaczyna go poszukiwać. Nie znosi to jednak obowiązku poszukiwania Boga przez człowieka. Przeciwnie. Człowiek powinien zrozumieć, że jego zadanie nie polega na „zdobyciu” Boga, lecz na otworzeniu się na Niego”. W tym otworzeniu mają nam ja najbardziej pomóc współcześni apostołowie, transparentni w posłudze Ewangelii i pełni odwagi przed światem który będzie chciał zakrzyczeć wszelkie wartości. Posłany ma być znakiem sprzeciwu !






Piękno to samo życie Kościoła. A wyrazem tego życia na różnych poziomach jest tworzenie piękna. W sztuce piękno wyraża ten sam sens i tę samą perfekcję co w jakiejkolwiek innej dziedzinie życia. Wielkie epoki twórczości artystycznej chrześcijan zaświadczają, że jest to sztuka istotna i zdolna objawiać obecność tajemnicy. Perfekcja tej sztuki polega na przedstawianiu tego świata — a także postaci ludzkiej — z ich istotnymi cechami, aby ukazać postawę osoby w jej spełnieniu. Osoba spełnia się w relacji z Bogiem i z innymi. Dlatego gesty są czyste, twarz esencjonalna, a ciało jest wyrazem tej relacyjności, tak aby wszystko wyrażało przestrzeń dla działania Boga, Jego zstąpienia i objawienia się w osobie. Człowiek w swojej słabości, niedoskonałości i śmiertelności grzesznika otwiera się w modlitwie do Boga, który odpowiada swoim przyjściem, działając w osobie, aby ją zbawić. Piękno powstaje, kiedy materia świata przyjmuje moc, siłę, światło komunii. Kiedy człowiek chce wyrazić miłość, jaką odczuwa do drugiego, przyjaźń, która łączy go z innym, i bierze jakąś rzeczywistość świata, aby uczynić z niej dar dla tej osoby, materia się przemienia. To działanie, które jest samo w sobie oddziaływaniem artystycznym na materię świata, uczestniczy w działaniu Boga na materię świata w sakramencie. Tłem, na którym należy pojmować twórczość artystyczną, jest zatem Eucharystia, w której materia świata, dzięki pracy człowieka i zstąpieniu Ducha, staje się otwarta na przyjęcie działania Chrystusa. Należy przestać myśleć o artyście w sposób romantyczny, renesansowy, jak o czymś nadzwyczajnym. Sztuka w ten sposób rozumiana skończyła się.
Żyjemy na początku epoki, w której sztuka znów będzie pojmowana jako służba, jak wiele innych czynności człowieka, służba, która ma udział, poprzez swoją misję, w przemienianiu świata, człowieka i historii.

Musimy ponadto mieć język teologiczny głęboko symboliczny, w sensie patrystycznym, a zatem liturgiczny, język, który ktoś, kto przepuszcza przez swoje ręce materię świata, rozumie bardzo dobrze. Praca manualna jest bardzo ważna dla mentalności symbolicznej. Kiedy dana kultura czy cywilizacja nie potrafi już utrzymać w sercu razem intelektu i rąk, jest to początek jej schyłku. 

(Marko Ivan Rupnik „Piękno nie zasługuje na powierzchowność”)

 

 

poniedziałek, 22 września 2014




Łk 8,19-21


Przyszli do Jezusa Jego matka i bracia, lecz nie mogli się dostać do Niego z powodu tłumu.
Oznajmiono Mu: „Twoja matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą”.
Lecz On im odpowiedział: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je”.


W pierwszym odczuciu po lekturze dzisiejszej Ewangelii, wydają się niezwykle chropowate, szorstkie i pozbawione ciepła słowa Jezusa. Czy był czymś zdenerwowany lub poruszony…? Dlaczego pozwala na to, aby Jego kochająca Matka stała na dworze i czekała aż Jej Syn udzieli łaskawie audiencji ? Po ludzku wydobywa się tyle pytań niezrozumienia. Czasami tak łatwo chciałoby się zrozumieć jakimi pobudkami czy intencjami kierował się Jezus. Pewnie wcale nie było zamiarem Mistrza aby pomniejszyć znaczenie swojej rodziny, a tym bardziej bliskiej Jego sercu Matki. Tekst wybrzmiewa bardziej eklezjologicznie, to wskazanie na wymiar Kościoła jako wspólnoty braci i sióstr, którzy na serio przyjmują Słowo Boga, żyją nim, jak również przemieniają je w konkretne czyny. Każdy jest siostrą i bratem Jezusa o ile jest wstanie podjąć trud przyjęcia depozytu Ewangelii. Tutaj pewnie należałoby zrobić wycieczkę do tego w jaki sposób przyjmujemy słowo w czasie liturgii, jaka jest nasza postawa w odbiorze, czy pozwalamy Bogu aby się z nami komunikował, czy przez „sakrament słuchu” jak określił św. Augustyn, przez jakże bardzo ważny moment Eucharystii, może zostać przemienione nasze życie. Wymownie o tym pisał o. Tomasz Kwiecień „Liturgia słowa- mówiąc jeszcze inaczej- jest właśnie po to, abyśmy nie stracili chrześcijańskiego „smaku”, żebyśmy byli naprawdę solą ziemi i światłem świata. Żeby ludzie, patrząc na nas, mówili z szacunkiem: „To są chrześcijanie!”. Bardzo wiele zarzutów można usłyszeć pod adresem katolików, do kościoła chodzą, komunię przyjmują i nic w ich życiu się nie zmienia. Dlaczego się nie zmieniamy ? Ponieważ nie słuchamy Bożego Słowa, to najprostsza odpowiedź. Marzy mi się aby na liturgii było takie echo słowa, aby wierni mogli włączyć się w świadectwo, jak to konkretne słowo usłyszane przekłada się na ich życie, a później prezbiter te wszystkie myśli zebrałby w homilii. Potrzeba aby Ewangelia rozłupała skałę naszego serca, aby mogło wytrysnąć życie… Jak pisał o.Corbon „Następuje wydarzenie Ewangelii. Najpierw słuchamy jej świadków, apostołów, w lekturze. Następnie zmartwychwstały Chrystus daje nam pokój, udzielając nam swego Ducha (J 20,19-22). Jest moment epiklezy słowa, ukryta synergia „zwiastowania Ewangelii”. W Duchu Świętym słowa Jezusa są czymś więcej niż pouczeniem- stają się one Wydarzeniem. Prorockie wyrażenie: „Mówię i czynię” nigdy nie jest bardziej prawdziwe niż w tym momencie. Wcielone słowo wstępuje do serca Kościoła pod działaniem Ducha… Zasiane w Jednorodzonym Synu, owocuje teraz w przybranych dzieciach. Słowo rwie się do przodu i zmierza ku swej komunii”. I na koniec mojego rozważania pragnę dołączyć modlitwę brata Rogera założycie wspólnoty z Taize. To modlitwa wypływająca z doświadczenia Chrystusa w Słowie Życia: Szukać Cię, Chryste, to odkryć, że miłowałeś nas już wtedy, kiedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. A przez swoją Ewangelię dajesz nam poznać, jak Cię miłować, nawet w najgłębszej samotności. Szczęśliwy, kto zdaje się na Ciebie. Szczęśliwy, kto do Ciebie się zbliża z ufnością serca, tym źródłem pogodnej radości.


 




Czy jest w Ewangelii coś, co sprawia, że życie staje się piękne? Tak, jest. Jedną z takich rzeczy jest nadzieja. Pozwala ona pokonywać zniechęcenie, a nawet odnaleźć chęć życia.
Gdzie jest źródło nadziei? W odwadze życia komunią w Bogu. Ale czym jest komunia? Bóg pierwszy nas pokochał. Niestrudzenie nas szuka, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Jest w Ewangelii jeszcze coś, co sprawia, że życie staje się piękne — pokój serca. Mogą istnieć w człowieku skłonności, które popychają go nawet do użycia przemocy. Trzy wieki po Chrystusie, Ambroży, mieszkający w Mediolanie chrześcijanin, napisał: „Zacznijcie dzieło pokoju w sobie, abyście sami napełnieni pokojem mogli nieść go innym”. Tak, pokój w naszych sercach sprawia, że życie osób z naszego otoczenia staje się piękne.
Zaufanie, nadzieja, pokój serca czerpią z tajemniczej obecności, z obecności Chrystusa. Przez Ducha Świętego On, pokorny sercem, żyje w każdym człowieku. I daje się słyszeć Jego łagodny głos: „Czy rozpoznajesz drogę nadziei otwartą przed tobą?”.
Jakże więc nie poczuć się przynaglonym, by odpowiedzieć Chrystusowi: „Chciałbym całe życie iść za Tobą tą drogą, czy jednak znasz moje słabości?”. Swoją Ewangelią Chrystus odpowiada: „Znam twój ucisk i ubóstwo... Sądzisz, że nie masz nic lub prawie nic, by wytrwać w wierności przez całe życie. A przecież jesteś napełniony. Czym napełniony? Duchem Świętym. I Jego współczująca miłość rozjaśnia mroki twojej duszy”.
Nie mogę zapomnieć pewnego letniego wieczoru 1942 roku, kiedy jeszcze mieszkałem w Taizé sam. Siedziałem przy małym stoliku, przy którym pisałem. Była wojna. Wiedziałem, że jestem w niebezpieczeństwie z powodu uchodźców, których ukrywałem w swoim domu. Byli wśród nich Żydzi. Ciążyła mi groźba aresztowania i wywiezienia. Często przychodziła mnie przepytywać policjantka w cywilu.
Tego wieczoru, kiedy całą moją istotę ogarnął strach, wypełniła mnie pełna ufności modlitwa i powiedziałem Bogu: „Jeżeli nawet życie zostanie mi odebrane, wiem, że Ty, Boże żywy, poprowadzisz dalej to, co się tutaj zaczęło, tworzenie wspólnoty”.
Ten, kto z odważnym sercem stara się powierzyć siebie Chrystusowi i oddać Mu całe swoje życie, musi podjąć decyzję, musi pozwolić, aby rosła w nim nieskończona wdzięczność Bogu. Ona wprowadza w ducha uwielbienia.
Bóg chce naszego szczęścia... Mówi nam, żebyśmy szli od jednego odkrycia do następnego, od jednego początku do następnego.
Współczuć, nieprzerwanie współczuć trudnym doświadczeniom, tak często związanym z ludzką egzystencją. Szukać we wszystkim pokoju serca. I życie stanie się piękne... I życie będzie piękne. I tryśnie to, co niespodziewane.
Duchu Święty, wewnętrzna Światłości, przychodzisz i w przeoraną ziemię naszego życia składasz pokorne zaufanie do Ciebie. My także chcielibyśmy przyjąć Cię najprościej, jak ewangeliczni ubodzy.
br.Roger
 
 
 

niedziela, 21 września 2014

Łk 8,16-18
Jezus powiedział do tłumów: „Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma”.
Chrześcijaństwo od samego początku dobrze rozumiało symbolikę światła.
W znaczeniu metaforycznym lampą jest sam Bóg: "Bo Ty, o Panie, jesteś moim światłem, Pan rozjaśnia moje ciemności" (2 Sm 22,29). Człowiek jest podobny do kruchej glinianej lampki, która mimo swojej delikatności może nieść światło Chrystusa i powinna nim promieniować. Hilary z Poitiers nazywa lampę "promieniującym światłem duszy, oświetlonej Sakramentem Chrztu Świętego". Każdy chrześcijanin w momencie chrztu otrzymuje świecę to bardzo wymowny gest Kościoła, aby pamiętał ze ma być światłością jak Chrystus, i jego życie ma być przeniknięte światłem prawdy. To przywilej wybrania i posłania z kerygmatem wiary i miłości, świadectwa prawdziwej obecności Boga, rozświetlenia drogi każdego człowieka. "Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, i dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali, jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu." (2P1,19). Wczesnochrześcijański apokryf wielokrotnie już cytowany pięknie oddaje powołanie chrześcijanina: "Ten, kto jest ze mną, jest ogniem". Nie chodzi tu o paradoksy ani o dialektykę, ale o ogień, który spala. Trzeba wrócić do prostego i uderzającego języka przypowieści, moje życie ma być światłem i zapalać świat ogniem, aby twarz Chrystusa rozbłysła na twarzach uśpionych obojętnością uczniów. Chrześcijańska wspólnota przeniknięta światłem Ewangelii, porwana ogniem kerygmatu, staje się prawdziwa i rozświetla ciemność, narzuca się jako znak, przemawia do każdego brata i siostry językiem przemieniającej siły Pana. Wtedy świat może rozpocząć dialog z autentycznym chrześcijaństwem, które doświadczyło Mistrza na górze Tabor, zobaczyło Jego chwalebne rany pełne światłości i pusty grób. Wtedy przyjdą inni do lampy i zajaśnieją ich oblicza. "Widziałem jak ludzie szarzy, brudni i brzydcy- niczym stare szlachetne kamienie, z których zdejmuje się warstwę kurzu i którym daje się przez chwilę poleżeć w żywym cieple wnętrza dłoni- nagle rozbłyskują strumieniami światła".
Niech światło Chrystusa chwalebnie zmartwychwstałego rozproszy ciemności naszych serc
i umysłów".

 

                                           
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

sobota, 20 września 2014




Mt 20,1–16a


Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:


„Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: »Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam«. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.


Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych sto­jących i zapytał ich: »Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?«. Odpowiedzieli mu: »Bo nas nikt nie najął«. Rzekł im: »Idźcie i wy do winnicy«.


A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: »Zwołaj robotników
i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych«. Przyszli najęci około jede­nastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierw­si, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze.


Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: »Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy  znosili ciężar dnia i spiekoty«. Na to odrzekł jednemu
z nich: »Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry«. Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”.

Ewangelia przenosi nas do winnicy. Zanim zacząłem pisać dzisiejszy komentarz to przeczytałem w internecie kilka opisów pracy w winnicy. Są to raczej odczucia ludzi którzy sezonowo przez kilkanaście dni pracowali na terenie Francji lub innych miejscach. Większość z tych opinii jest bardzo pozytywna, praca przyjemna, dająca ogromną satysfakcję, a do tego po całym dniu pracy, radosna i odprężająca degustacja wina i serów. Te optymistyczne opisy będą pomocne we właściwym zrozumieniu tego, co będzie chciał przed nami odsłonić Chrystus. Winnica oraz uprawa krzewów- to obrazy występujące w Biblii na określenie narodu wybranego: „Winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela” (Iż 5,7). Obraz winnicy przekształca się w metaforę winnego krzewu u Ozeasza, który mówi: „Izrael był jak dorodny krzew winny, przynoszący wiele owoców” (Oz 10,1). W poemacie miłosnym pt. Piesni nad pieśniami (Pnp 7,13) oblubienica zaprasza swego oblubieńca, aby zobaczył czy kwitnie winorośl, czy pąki się otwarły… tam ukazuje swoją miłość. Winnica jest symbolem miłości Bożej, łączącej niebo z ziemią. Punktem kulminacyjnym w metaforyce winnicy stanowi wygłoszona przez Jezusa przypowieść o gospodarzu, który pielęgnował swoją winnicę.
Na początku warto uchwycić właściwy kontekst, który pozwoli nam klarownie zinterpretować sens przypowieści. Kiedy pojawia się propozycja pracy, to za tym mogą iść w parze problemy. Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to na pewno zawsze chodzi o pieniądze i przywileje...to taka ciągle aktualna pokusa zagarnięcia czegoś dla siebie lub łatwego zysku. Ewangelia nie jest wolna od rejestracji tak powierzchownych pragnień. Nie są od takiego myślenia wolni uczniowie Chrystusa. To Piotr podejmuje kwestię zapłaty za podjętą pracę: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy ?”. Jego słowa odsłaniają postawę typowo ludzką, interesowną, pełną kalkulacji i oczekiwania na zapłatę. Wygląda to tak, jakby Piotr swoim pytanie odzwierciedlał postawę roszczeniową całej grona uczniów. Jezus zachowuje się spokojnie i taktownie, uspokaja go. „Co więcej dokonuje swego rodzaju uroczystej inwestytury: „Zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela”. Jego odpowiedź powinna zaspokoić ukryte pragnienia najbliższych współpracowników, ale jednocześnie staje się swoistym wyrzutem rozdzierającym serca apostołów. Tak jakby chciał powiedzieć: Już teraz oczekujecie gratyfikacji finansowych, jeszcze dobrze nie zaczęliście pracować dla Bożej sprawy, a już pragniecie profitów i przywilejów ? Obawiacie się że dam wam się prześcignąć w hojności ? Nie bójcie się za wyrobione godziny będzie odpowiednia płaca. Tu kontekst jest ogromnie ważny. Jest to scena typowa dla środowiska rolniczego Palestyny. Otóż rankiem właściciel wychodzi, aby zatrudnić robotników do swojej winnicy. Gromadzi pierwszą grupę, umawia się z nimi co do zapłaty- denar za dzień, po czym wysyła ich do pracy. To samo powtarza się o dziewiątej, w południe, a potem o trzeciej po południu. Do tego właściciel zatrudnia jeszcze innych pracowników, którzy są bezrobotni. Nawet jeszcze później kogoś znajduje, kto podejmie pracę tylko w ostatniej godzinie. Wieczorem kiedy zbliża się pora długo oczekiwanej zapłaty, jako pierwsi przychodzą ci, którzy rozpoczęli prace na końcu i otrzymują po denarze. Wszystko wydaje w porządku, ale po chwili przychodzą ci, którzy pracowali od początku, przekonani iż otrzymają o wiele więcej, w końcu długo i ciężko harowali. A tu rozczarowanie, otrzymują też po denarze, tak jak było ustalone w zawieranej umowie przez uścisk dłoni. Pojawia się delikatnie mówiąc niezadowolenie, skandaliczna hojność właściciela wyzwala złe emocję i reakcje. Związek robotniczy protestuje natychmiast. „W oczach Pana istotna jest nie tyle ciężka praca, co sama zgoda na pracę w Jego winnicy”. Powołanie do służby Bogu jest łaską. Sam fakt pracy w winnicy jest przywilejem i spełnieniem marzeń. „W kościele nie istnieje prymat starszeństwa. Ostatni mogą być potraktowani przez Boga tak , jak pierwsi, a nawet lepiej niż oni. Nie chodzi o lata wysługi, lecz o intensywność, bezinteresowność, gotowość do przyjęcia skierowanego do człowieka wołania. Chodzi nie tyle o zapewnienie pracy bezrobotnym, ile otworzenie winnicy dla wszystkich”. W chrześcijaństwie wielu pracowników winnicy nie potrafi sobie również poradzić z taką pretensjonalną postawą. Wielu staje się przeciętnymi w posłudze Ewangelii, ponieważ mają ciągle w sobie mentalność najemników, pozbawionych umiejętności zobaczenia siebie jako „nieużytecznego sługi”. Oczekiwanie na zasobów finansowych jest niebezpieczne. Autentyczny robotnik Boga, to taki który nie interesuje się zapłatą. Chrystus próbuje zburzyć w nas pragnienia posiadania, posługi według określonego cennika. Nie można przeżywać swojego powołania jako sposobu do łatwego zarobienia pieniędzy, do zbudowania sobie wygodnej niszy życiowej, z której od czasu do czasu będzie się wychodzić w świat aby ludziom serwować gotowe recepty na życie, podparte słowem Boga. Tak nie można, to nieuczciwe, nieprofesjonalne, pozbawione elementarnej wrażliwości. Bóg chciałby abyśmy wobec Jego hojności w stosunku do ludzi, przestali przeliczać, i spinać się aby żyć na wysokiej półce. To jest mądra i jednocześnie ostra lekcja Jezusa dla każdego z nas. Jedynym kwantyfikatorem misji jest miłość do Boga i człowieka, denar bezinteresowności dany z serca.  Jest jeszcze druga bardzo ważna odsłona przypowieści, taka eklezjologiczna- związana ze szczerą miłością do Kościoła. Wspólnota wierzących to krzew winny. Według Cyryla Jerozolimskiego przez chrzest człowiek staje się cząstką winnego krzewu. Kto trwa w wierze, ten „stanie się gałązką o licznych winogronach”. Ostatecznie winnica to Dom Ojca, społeczność ludzi tworzących Kościół jest krzewem winnym, który rozciąga swoje latorośle po krańce ziemi. Przypominają mi się słowa Pana Jezusa w godzinie próby: „Odtąd nie będę już z tego owocu winnego krzewu aż do dnia, kiedy pić go będę z wami nowy, w królestwie Ojca mojego” (Mt 26,29). Ewangelia zapowiada nam dzisiaj że nie koniecznie chodzi tylko o samą pracę w winnicy, ale o propozycję smakowania owoców winnicy, jako degustowania wina-wiecznej szczęśliwości Uczty Mesjańskiej. Będzie ono wiecznym winem uszczęśliwiającej miłości, świeżym napojem radości Bożej. Już sztuka wczesnochrześcijańska podejmuje te motywy i nadaje im katechetyczny przekaz. Przedstawia sceny winobrania; nie tylko w cyklach symboli pór roku, ale również jako samodzielnie istniejące elementy dekoracyjne. Często winne latorośle wypełniają całe powierzchnie ścian, jak np. w mauzoleum Konstancji w Rzymie (IVw.) Kiedy przeprowadzono przed laty prace archeologiczne przy grobie św. Piotra odkryto, oprócz grobów pogańskich, także grób chrześcijański. Zidentyfikowano go jako chrześcijański, ponieważ pojawiły się takie motywy jak: Dobry Pasterz czy ryby. Całe sklepienie tego małego pomieszczenia o częściowo dobrze jeszcze zachowanej mozaice pokrywają pędy winnej latorośli na złotym tle, to jakieś echo ewangelicznej winnicy. Dionizyjskie wyobrażenie szczęśliwości zostało schrystianizowane i stało się symbolem niebieskiej rozkoszy. Motyw ten pojawia się w przedstawieniu kielicha z którego wyrastają wici winorośli. Ptaki najczęściej gołębie albo pawie dziobią winne owoce. Tego rodzaju kompozycje stanowią wyobrażenie Eucharystii, jak i zapowiedź niebiańskiego posiłku, przy który pokrzepiają się dusze, jako zapowiedź rozkoszy niebiańskich. Podwójny sens ma także winogrono przyniesione z Ziemi Obiecanej przez wysłanników. Często przedstawia się je na sarkofagach starochrześcijańskich; jest ewidentnym znakiem Ziemi Obiecanej, do której zmierza w pielgrzymce wiary zmarły. Tu spotyka Chrystusa, który kiedyś wyciągnął swoje ramiona, niby pędy winne, na drzewie krzyża i ofiarował się światu ja ów wielki owoc, który zawiera wszelką rozkosz. Także średniowieczne cykle biblijne wydobywają motyw tego Cudownego Grona Ziemi Obiecanej. Jak przykład można skazać na „Ołtarz z Verdun” w klasztorze w Klosterneuburg (emalia z XII wieku). Mamy również mnóstwo nowożytnych odniesień. Winne jagody, po które sięgał już mały Jezus, kojarzą się jednoznacznie z Ostatnią Wieczerzą. Na obrazie Marcina Schongauera Święta Rodzina Matka Boża podaje Jezusowi winogrona. Zarówno ze względów estetycznych, i walorów dekoracyjnych, pędy winnej latorośli i winogrona, jako części składowe winnicy Boga, są ulubionym motywem sztuki religijnej.