piątek, 17 października 2014




Łk 10,1-9


Jezus wyznaczył jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»”.


Teraz w misję głoszenia Ewangelii zostają włączeni nowi uczniowie. „Wyznaczył ich” – to znaczy wskazał dłonią lub wypowiedział każdego imię z osobna. „Po dwóch” jest to zgodne z hebrajskim zwyczajem, według którego świadectwo może być uznane za wiarygodne, jeśli potwierdzają je dwie osoby. A ponadto we dwóch jest zawsze raźniej i bezpieczniej, wzajemna pomoc i wsparcie. Przypomina mi się jak w czasie studiów teologicznych wraz z moim kolegą uprawialiśmy tak zwaną „ewangelizację autostopową”. Podróżowaliśmy na stopa w sutannach i rozmawialiśmy z ludźmi o życiu, ich problemach, zmaganiach z wiarą itd. To była niesamowita przygoda klerycka. Czasami ktoś był zdziwiony widząc nas w sutannach stojących przy drodze, obładowanych tobołami, zmoczonych przez deszcz lub rozpływających się w skwarze słońca. Wielu  napełnionych „odwagą” przejeżdżając obok nas samochodem pokazywało palec drogowy i wyzywało, dając wyraz swojej sympatii do kościoła którego byliśmy reprezentantami. Jednym słowem były to często piękne chwile, ciekawe i pełne życzliwości spotkania z przypadkowymi ludźmi. Czasami podwozili nas ludzie obojętni religijnie czy niewierzący z którymi nawiązywaliśmy serdeczne znajomości, niektóre trwają do dzisiaj. Autostopowa ewangelizacja była świetną okazją do spenetrowania ludzkich poglądów na temat wszystkiego czym żyli:  percepcji rzeczywistości, relacji międzyludzkich, kultury, miłości, intymności, życia… religii, bliskości lub przepaści względem Boga. Przekonywałem się często iż przepowiadanie to coś więcej niż sucha teologia wyuczona z akademickich podręczników, to głoszenie Dobrej Nowiny, w której ucieleśnia się moc Boga, przed którą ustępuje zło świata. Słowo które kruszy najbardziej twarde ludzkie serca. Nie chodzi tu o sztuczną kazuistykę rozpiętą pomiędzy słusznością a jej brakiem. Ewangelia nie potrzebuje środków, które po ludzku są wystarczające. Nie potrzeba udowadniania wszystkim że ma się rację. Bóg sam się obroni, odsłoni prawdę, użyźni serce cierpliwie słuchających i autentycznie głoszących słowo życia. „Ewangelia nie potrzebuje pomocy. Potrzebuje… Ewangelii”. „Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10). Święty Paweł wielokrotnie podkreślał różnorodność aspektów apostolskiego świadectwa. Raz kładł nacisk na to, że głoszenie Ewangelii „nie dokonało się przez samo tylko słowo, lecz przez moc i przez Ducha Świętego” (1Tes 1,5), tak że jego słowo zostało przyjęte „nie jako słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę- jako słowo Boga” (1 Tes 2,13) i mogło działać w wierzących. „Nie głosimy samych siebie”, aby mógł zabłysnąć „blask Ewangelii chwały Chrystusa, który jest obrazem Boga” (2Kor 4,4-5). Jeśli więc obraz ten ma zabłysnąć dzięki słowom uczniów, oznacza to, ze ma dostateczną siłę, aby mógł sam poprzez ustępujące słowo Kościoła o sobie świadczyć, potwierdzać się, czynić się przez swoją prawdę oczywistym. Słowo- to wydarzenie spotkania i bycia w Chrystusie. To takie podprowadzenie drugiego człowieka do Słowa, to znaczy: aby go dotknęło, ogarnęło całkowicie, aby podprowadziło pod fakt Krzyża i Zmartwychwstania. „Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: na twoich ustach i w twoim sercu, abyś mógł je wypełnić” (Pwt 30,14, Rz 10,8). Głoszenie może jednak okazać się trudnym zadaniem, przebyciem ciernistej drogi pełnej niebezpieczeństw i wyłaniających się prób. Pisał Delorme: „Misjonarz nie reklamuje towaru, który, jeśli okaże się dobry, może zostać sprzedany. Misjonarz to ktoś, kogo czeka walka z przeciwnikami. Nie może być pewny, ze zostanie dobrze przyjęty, nawet jeśli jego towar jest dobry. Misja zawsze spotyka się ze sprzeciwem”. Wielokrotnie sam zastanawiam się jak skutecznie głosić słowo, jak ominąć elokwencję i własną próżność intelektualną, jak dać Boga innym. Moja żona mi często powtarza: „Czytaj Ewangelię i proś Boga aby ci wskazał właściwe natchnienia, podpowiedzi i możliwości…” Tam trzeba szukać siły do przekroczenia swoich ograniczeń, wówczas będzie można wyjść ponownie silnym swoją słabością. Umocniony nieudolnością, wyposażony w odrobinę nadziei, że dla kogoś stojącego z boku „przybliży się Królestwo Boże”.