środa, 1 października 2014


Mt 18,1-5.10
W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?”
On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie”.
Tam gdzie nie ma dzieci brakuje nieba ! W życiu duchowym człowiek pragnący realizować siebie jako osobę i odpowiadając na Boże wezwanie do upodobnienia się do Boga: „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”, mimo wytyczonego poszukiwania ideału jednak natrafia na granice i przeszkody istniejące w nim samym i w relacji do innych. Nawet w najbardziej doborowym towarzystwie przychodzi moment na spięcia i pokusę dominacji nad innymi. Apostołom też towarzyszy wewnętrzna pokusa aby myśleć „o tym, co ludzkie”. Każdy z nich zna siebie, swoje możliwości: cnoty i wady, a pomimo tego łatwo poddają się niewłaściwym emocjom. Szemrają na siebie po kątach, a później eskalacja wzajemnych pretensji i walki o „pierwszeństwo” uzewnętrznia się w drodze. W drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. Powracam do wcześniejszych rozważań, Jezus wraz z uczniami jest w podróży do Jerozolimy. To etap naznaczony przygotowaniem wewnętrznym na dramat opuszczenia, zdrady  i cierpienia. Demon też nie próżnuje próbując zasiać niezgodę i wzajemne pretensje wśród apostołów, żeby tylko zniweczyć dokonujące się dzieło. Jezus po raz kolejny musi cierpliwie tłumaczyć iż droga ucznia musi być taka jak wydeptana ścieżka Mistrza. Trzeba włożyć stopy w Jego odbicia stóp. To powtórka z wczorajszej Ewangelii, trzeba znowu przypomnieć o wysokich wymaganiach „komu dużo dano, od tego się dużo wymaga”. To stopniowe przygotowanie na przyjęcie krzyża, zrozumienie iż prawda wymaga stanięcia w konfrontacji ze światem. W tym sporze o pierwszeństwo zostaje jako wzór ukazane dziecko. To najmniejszy człowiek w hierarchii społecznej, powszechnie niezauważony, a teraz postawiony na piedestale. „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich !” Dalej mówi mocne słowa, wpadające w serce jak strzały: „Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy…” Konieczność bycia jak dziecko. „Człowieka, który patrzy w oczy dziecka, uderza przede wszystkim ich niewinność: owa przejmująca niezdolność do kłamstwa, do zakładania maski, czy chęci bycia kimś innym, niż jest”. Wiele razy głosiłem kazania do dzieci, zawsze mnie porusza w jaki sposób dokonuje się reakcja małego człowieka na usłyszane słowo. Za każdym razem jest inna, nie tylko w wymiarze spontaniczności, sublimacji radości, ale nade wszystko wrażliwości duchowej. Dzieci inaczej słuchają jak dorośli, posiadają inną wyobraźnie rejestracji danego przekazu, to nie prawda że dzieci się tylko bawią w kościele, kiedy ksiądz staje na głowie żeby im przemycić jakiś możliwie strawny przekaz wiary. One nasłuchują sercem… często dorosłych kazanie bawi, ale przed dziećmi otwiera się inny fascynujący świat, do którego dorosły już nie ma dostępu. Już Viktor Frankl psycholog, obserwując małe zupełnie dzieci niepotrafiące artykułować słów, twierdził że ich wypowiadane głośno dźwięki są pierwszą najbardziej żywą modlitwą, a podnoszone dłonie ku górze jakby uściskiem miłującego Boga. W mentalności hebrajskiej dzieci przyjmowano jako Boże błogosławieństwo dla rodziny. W czasie ceremonii zaślubin na progu domu lub namiotu rozbijano owoc granatu, tak aby ukazały się ziarna, mające symbolizować obfitość dzieci w danej rodzinie. To było życzenie płodności dla zakochanych w sobie małżonków, rozpoczynających wspólną przygodę życia. A drugiej strony dzieci nie cieszyły się specjalnymi względami czy prawami. Kiedy Jezus stawia przed nami dziecko to chce wskazać na rzeczywistość, która w oczach ludzie niewiele znaczy. On utożsamia się z tym co słabe, delikatne, kruche i narażone na zło, potrzebujące pomocy. Dziecko potrafi dostrzegać Boga w sytuacjach w których dorosły zaczyna lamentować nad sobą. Dziecko potrafi bawić się z Bogiem w chowanego i nie traktuje Go tak śmiertelnie poważnie. Być jak dziecko to znaczy pozwolić aby kształtował ciebie Bóg, takim jakim chce abyś był… beztroskim DZIECKIEM wpatrzonym w Niebo. 




Dlaczego dla Boga dzieci są takie ważne, że aż prawie zrównuje je ze sobą, mówiąc: "Kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje"? Na pewno nie ze względu na zasługi, bo ich dzieci nie mają. Wydaje się, że są tylko dwa powody: po pierwsze dlatego, że są słabe; po drugie dlatego, że mają wielki potencjał dobra w sobie. Jeśli więc chcemy być ważni dla Boga jak dzieci, nie musimy ukrywać przed Nim swojej słabości. Jednocześnie powinniśmy wierzyć w siebie, czyli widzieć swój potencjał dobra i dążyć do jego wykorzystania. (Papież Franciszek)