niedziela, 30 listopada 2014

Adwent dokonuje się w każdej Eucharystii


Mt 8,5-11

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim”.

W czasie Adwentu słowa setnika który błaga Chrystusa o uzdrowienie swojego sługi wybrzmiewają o wiele mocniej. Powiedzieliśmy sobie że adwent to tęsknota za Kimś bliskim. Najgłębiej ta tęsknota wypełnia się w doświadczeniu Eucharystii. Spotkanie z Bogiem dokonuje się w Sakramencie Kościoła- prawdziwie, namacalnie i bezpośrednio. Wydarzenie liturgii jest niczym innym jak tęsknotą za komunią, bezpośrednim pragnieniem Boga. Kapłan  ukazując wiernym Chleb eucharystyczny, który mają przyjąć w Komunii, najpierw zaprasza ich na ucztę miłości słowami św. Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29), „błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę” (Ap 19,9). Następnie wszyscy wspólnie odpowiadają posługując się słowami setnika z Kafarnaum, który błagał o uzdrowienie sługi- to słowa pragnienia i ludzkiej bezradności. „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Setnik dobrze wiedział kim jest Chrystus, widział w Nim kogoś o wiele większego niż jakiegoś uzdrowiciela, zresztą takich było na pęczki. Był przekonany że słowo Jezusa wypowiedziane na odległość, mam moc uzdrowić, wskrzesić z martwych, czy wzbudzić świat na nowo do istnienia w płodnym akcie miłości. W misterium liturgii dokonuje się nasz adwent, przyjście Boga do naszego życia. Jak pisał o. Tomasz Kwiecień: „My słowami setnika wyznajemy, że Komunia z Jezusem jest naszym lekarstwem i że otrzymujemy o wiele więcej, niż wystarczyłoby do naszego uzdrowienia. Wyznajemy świętą rozrzutność Pana: wystarczyłoby słowo, a On daje wszystko ! Wie że nie jesteśmy wstanie wszystkiego przyjąć, ale i tak cały nam się daje !”. To jest adwent bliskości Boga odnajdującego swoje zagubione dziecko. „Adamie, gdzie jesteś ? – ten głód Boga żywego, szukającego człowieka w pierwszym raju, zaspokaja Komunia. Adam, człowiek lęku, zostaje w końcu odnaleziony, a Jezus, nowy Adam, wydobywa go, stawiając wobec doskonałej miłości, która usuwa wszelki lęk. Syn umiłowany pociąga nas ku Ojcu, wpierw odnalazłszy nas w otchłani: „Powstań wyjdź stąd ! Ty bowiem jesteś we Mnie, a Ja w tobie… Powstań, pójdźmy stąd ! – ze śmierci do życia, ze zniszczenia do nieśmiertelności, z mroków do wiecznej Światłości !”

Czuwajcie !






Mk 13,33-37


Jezus powiedział do swoich uczniów: „Uważajcie i czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie”.


Wczoraj wieczorem rozpocząłem czas oczekiwania. Celebrowałem Eucharystię w ciemności, zapaliłem kolejno świece na mojej żydowskiej menorze. Wraz z każdą zapaloną świeczką, światło rozpraszało ciemności pomieszczenia, odsłaniało kontury twarzy, wypełniało ciepłem duszę zgromadzonej wspólnoty na modlitwie. Prosiłem dla siebie i bliskich mi osób w modlitwie o dar wiary i czujność serca. Aby nie być zaskoczonym czasem przybycia Chrystusa. Bóg naprawdę potrafi zaskoczyć człowieka i przyjść w takim momencie w którym najmniej się spodziewamy. Godzina powrotu Pana w dzisiejszej Ewangelii nie została określona. Jego przyjście może nastąpić nagle. Może pojawić się niespodziewanie… Nie chce zaspokoić naszej ciekawości kiedy, o której godzinie, a na pewno nie wtedy kiedy nam będzie pasowało. To będzie moment wielkiego zaskoczenia… Chrześcijanin ma być zwyczajnie gotowy, duchowa czujność musi nam towarzyszyć nieustannie. Czujnym jest ten, kto siebie nie usypia tabletkami, ani konsumpcją czy zabawą która może pozbawić nas kontroli nad własnym życiem. Mam być jak słudzy którym wyznaczono zadania i wytyczono właściwe ścieżki. Mamy nasłuchiwać kroków przychodzącego Boga. To nie ma być moment wewnętrznie nas paraliżujący, jak Adama który schował się w ogrodzie rajskim w krzakach i wyczekiwał przeniknięty strachem, kiedy Bóg będzie spacerował, ponieważ wiedział że to spotkanie i ten dialog będzie stanięciem w prawdzie. On przychodzi jak Oblubieniec w nocy do swojej umiłowanej Oblubienicy- Kościoła aby ją „wziąć w swoje ramiona”. Oblubienica pełna miłości i tęsknoty będzie każdego dnia uchylać zasłony swej komnaty godowej aby wyczekiwać w świetle „Umiłowanego swej duszy”. Jak napisał o. Grun: „Nawet nieprzewidziane czuwanie jest dobre; gdy przebudzisz się kiedyś nocą i nie będziesz mógł zasnąć, nie opieraj się wtedy, skorzystaj z tej okoliczności, by czuwać świadomie. Wsłuchaj się w noc, w ciszę, w swoje serce ! Co Bóg chce ci powiedzieć ? Jakiego anioła posyła do ciebie, żeby objawić ci Radosną Nowinę ?”



sobota, 29 listopada 2014

ADWENT- czas tęsknoty






Od jutra rozpocznie się nowy rok liturgiczny, jesteśmy uczestnikami pulsującego rytmu życia który przepływa w liturgii i zmierza ku wypełnieniu wszystkiego w Bogu. W ten sposób życie chrześcijanina, nieuchronny upływ czasu, wszystkie wydarzenia które splatają się na dramaturgię życia, są odniesione do jednego, wyraźnie określonego celu jakim jest przyjście Pana. Jesteśmy na wskroś przeniknięci duchem biblijnego przepływu czasu który ma charakter linearny, dzieje które płyną do przodu, ku określonemu celowi, wypełnione nadzieją na spotkanie kogoś wyjątkowego. „Można powiedzieć że dzieje mają dwóch bohaterów- Boga i człowieka. Zmierzają do ostatecznego zbawienia”. Wchodzimy w ADWENT- (od łac. adventus- przyjście, pojawienie się monarchy, króla, zwycięskiego wodza; ma to wydarzenie odpowiednik w dwóch ważnych słowach: parusia, epifania). To czas radosnego a zarazem poważnego oczekiwania na przyjście Chrystusa w wydarzeniu Wcielenia i Paruzji- czyli narodzenia; wejścia w ludzką historię, jak również czujnego przenikniętego modlitwą wyczekiwania Jego nadejścia na końcu czasów. Wyrażają to słowa wczesnochrześcijańskiego pisarza Nowacjana: „Jak zapowiedział Izajasz: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmauel, co się tłumaczy: Bóg z nami”, tak samo Chrystus mówi: „Oto Ja jestem z wami aż do skończenia świata”. Wobec tego On jest Bogiem z nami, a nawet o wiele bardziej: On jest też w nas”. Z niezwykłą sobie subtelnością wyraża istotę tego czasu oczekiwania ks. Pasierb: „Adwent to świt. Adwent to daleki tłumny fryz pełen postaci i zdarzeń, nieczytelny i pozbawiony sensu, gdyby w Betlejem za panowania cesarza Augusta w Rzymie i różnych tetrarchów w Palestynie, nie narodziło się dziecko, któremu nadano imię Jezus, a którego matką była Maryja. Adwent to mała izba w domu cieśli, gdzie zjawił się żonie archanioł, którego imię Gabriel znaczy „Zwiastujący człowieka”. Adwent to pustynia, na której widać wyniosłą postać odzianą w skórę wielbłąda. Adwent to liturgia. Adwent to nasze życie. Adwent to nasza śmierć i nasze zmartwychwstanie. Adwent to ostateczne przyjście Chrystusa”. To czas dopełniania się i zbliżania, czas wzrostu i rozwoju, oczekiwania i tęsknoty. Czas przychodzenia Tego, który jest zawsze, znajomy i nieznany. Czas ufności i radości… naszego powrotu, hebrajskiego szub, co znaczy zmienić się, czas proroctwa i świadectwa…” Przez cztery niedziele adwentu będziemy przygotować się na te jakże podniosłe wydarzenia. Będziemy zapalać poszczególne świece na wieńcu uplecionym z sosny lub jodły, aby odmierzać czas nadejścia Pana. Wieniec w swojej głębokiej symbolice odsyła nas do drzewa jako symbolu życia ludzkiego czy gałązek, które w cieple domu pozostawały zielone lub rozkwitały. Symbolika adwentowego wieńca jest wielowarstwowa, polifoniczna. Cztery świece zakomponowane na wieńcu wskazują na stopniowe zbliżanie się do Prawdziwej Światłości- Jezusa Chrystusa. Zielone gałązki jak zostało już wcześniej wspomniane to znak żywej wspólnoty, przenikniętej dojrzewającym życiem. Wieniec zatem stanowi czytelny znak nadziei, że zwycięstwo nie należy do ciemności, lecz do życia. Chrystus jest Słońcem które nigdy nie zachodzi. Jak mamy właściwie przeżyć ten czas ? Przede wszystkim w spokoju i radości serca…Nie pozwólmy się ogarnąć tym wszystkim świecidełkom które będą wodziły nasz wzrok i opróżniały portfele z pieniędzy. Niech to będzie czas duchowego wzrostu, czujności i odważnego świadectwa w przepowiadaniu bliskości Boga do człowieka. Mamy nieść Jezusa wraz z Maryją, po to, aby nasze życie zostało wypełnione światłem… Mamy Go począć duchowo, aby wejść w kontemplację cudownej bliskości Boga który przychodzi aby przemienić i przebóstwić „Bóg staje się człowiekiem aby człowiek mógł stać się uczestnikiem boskiej natury”. Najważniejsze to mamy zachować czujność serca, aby nic i nikt nie wyprowadził nas z równowagi. Dobrze to wyraził o. Pelanowski: „Czuwanie, do którego wzywa Jezus ludzi, wyraża się nie tylko w tym, by czuwać nad własnymi pokusami i uprzedzać je, wyznając Bogu. Czuwanie to nie tylko unikanie miejsc i osób, czy sytuacji, w których na pewno nie potrafilibyśmy oprzeć się grzechom. Nie dotyczy też jedynie troski o to, by inni nie pogrążyli się w bagnie demoralizacji, i miłosiernego ratowaniu ich z dna. Jest jeszcze trzeci rodzaj czuwania, dzięki któremu człowiek przygląda się tym wszystkim wewnętrznym procesom duchowym, uczuciowym, mentalnym, psychicznym, które w nas się dokonują, aby nas nie popchnęły na manowce życia duchowego”. Należy zmobilizować się wewnętrznie aby dokonało się nasze wewnętrzne przeobrażenie, abyśmy przez zderzenie z prawdą o sobie, dostrzegli czas nawiedzenia Boga. Jezus nie mówi: „bądźcie spokojni” lecz „Uważajcie”. Nie mówi nam abyśmy odnotowali sobie wszystko skrupulatnie w kalendarzu naszego telefonu. Ciche kroki nadchodzącej osoby nie pozwolą nam zasnąć, mamy wsłuchać się w szept Boga i spoglądać w światło zapalanych świec, które będzie coraz intensywniejsze wraz z temperaturą naszej duszy. Bóg będzie przychodził w każdej chwili…w delikatnych impulsach serca. Żeby się tylko nieokazało że jesteśmy zbytnio zajęci sobą. Dzisiaj wielu ludzi nie potrafi już czekać. Wykreślili adwent ze swoich kalendarzy, żyją szybko i intensywnie w oczekiwaniu na prezenty i świąteczne promocje. Brakuje nam tęsknoty za Bogiem. Świat oszalał w tej afirmacji siebie. Samotny człowiek przemierza ulice miasta i tęskni za rzeczami które są nie możliwe, dalekie i alienujące. Pozwólmy sobie na tęsknotę za Bogiem. Exupery napisał znane słowa: „Jeśli chcesz zbudować statek, naucz ludzi tęsknoty za odległymi morzami”. W tęsknocie znajduje się niewypowiedziana siła, która nas uzdalnia aby skutecznie ominąć te wszystkie fałszywe pragnienia. Zapytajmy siebie o naszą najgłębszą tęsknotę...Bóg za mną tęskni, czy ja potrafię zatęsknić za Nim ? To zadanie na adwent…odwagi !


 

piątek, 28 listopada 2014


Niebo (…) staje się już teraz, już zarysowuje się w cichych znakach tam, gdzie urzeczywistnia się wiara, nadzieja i miłość, gdzie ludzi łączy miłość wzajemna i gdzie starają się oni bardziej jeszcze upodobnić się do „Boga wspólnotowego”, na którego obraz zostali przecież stworzeni. I na odwrót: tam, gdzie człowiek zatrzymuje się na sobie samym, gdzie dusi się w egoizmie, gdzie odrzuca innych i odmawia wspólnoty, tam życie ludzkie już teraz ulega destrukcji, tam- innymi słowy- zaczyna się już to, co Pismo i tradycja nazywają „piekłem”.


G. Greshake




Łk 21,29-33


Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść: „Patrzcie na drzewo figowe i na inne drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pączki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”.


Chrystus w przypowieściach nieustannie uchyla zasłonę przyszłości, trochę w sposób zawoalowany, odsłania wydarzenia które stanowią kulminację obecności Boga pośród swojego ludu. Jesteśmy zaproszeni do przenikliwego i drobiazgowego obserwowania a zarazem interpretowania znaków czasu… język przyrody która rozkwita ( sielankowy obraz wiosny) staje się aurą do uchwycenia sposobnej chwili nadejścia Zbawiciela. „Nadzieja ukazuje nowe stworzenie nie jako zagładę i zniszczenie starego, lecz jego zbawczą i ostateczną transformację, przeobrażenie w rzeczywistość nową”. Mamy ufać słowom Chrystusa i Jego zbawczemu misterium. Mamy być bacznymi obserwatorami dokonujących się procesów, aby nie przeoczyć tego co spektakularne i przeniknięte nadzieją. Rosyjski pisarz Wasilij Rozanow wyraża tęsknotę za niebem przez pryzmat doświadczenia piękna. Pisał w Apokalipsie naszego czasu: „Teraz radujemy się jeszcze nie całkowicie, „my- na uczcie, ale jeszcze niepełnej”. Dopiero kiedy wszystko się skończy- wejdziemy w pełnię miłości, na doskonałą ucztę, z potrawami i napojami. Ale nasze wino nie wyczerpie się, a napoje nasze- słodsze od wszystkich tutejszych, dlatego że będzie czysta miłość, materialna przecież, rzeczywista, lecz już jakby z samych promieni słońca, ze światła i wonności i esencji pozagrobowych kwiatów. Dlatego, że jeśli już gdzie kwiaty, to –za grobem”. Niebiańskie róże ! Niebiańskie róże !” Ten poetycki i pełen duchowej ekspresji język oddaje coś z tęsknoty za idealnym światem, który przyjdzie po wypuszczeniu pąków, po zmianach atmosferycznych i miłosiernemu spojrzeniu Zbawiciela. Noszę w sobie ogromne pragnienie piękna tego świata który staje się treścią moich marzeń i modlitwy. Marzę o nadejściu Królestwa który wyrwie człowieka z tej ziemskiej pełnej znoju egzystencji. Gdzie wszystkie ludzkie wyobrażenia i sądy będą tylko cieniami tego co odsłoni dla nas Bóg. Ta wizja we mnie dojrzewa jak wino zakorkowane w butlach i czekające na celebrację święta. Swoją pełnię osiągnie niebo wówczas, gdy Bóg jak pisał św. Paweł, będzie „wszystkim we wszystkich” (1Kor 15,28), a więc gdy wszyscy dorosną do tego spotkania i gdy zamkną się w jednej sekundzie dzieje tego świata.

czwartek, 27 listopada 2014


Głosimy przyjście Chrystusa- nie tylko pierwsze, lecz i drugie, od pierwszego o wiele wspanialsze… W pierwszym przyjściu był w żłóbku owinięty w pieluszki, w drugim będzie odziany w światłość. W pierwszym cierpiał krzyż, nie bacząc na hańbę, w drugim przyjdzie w chwale otoczony zastępem aniołów. Nie zatrzymujmy się zatem na pierwszym przyjściu, lecz oczekujmy drugiego.


Św. Cyryl Jerozolimski


 

Dlaczego krzyż pojawi się wtedy i dlaczego z nim Chrystus przybędzie ? Żeby ci, którzy Go ukrzyżowali, poznali własną niewdzięczność: dlatego pokaże sam znak ich bezwstydu.


Św. Jan Chryzostom


 




Łk 21,20-28


  Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie”.


Eschatologiczna wizja końca czasów którą Ewangelia przed nami rysuje, w pierwszym odczuciu jest źródłem jakiegoś duchowego napięcia i lęku. Zjawiska atmosferyczne wzbudzające poruszającą grozę i przygodność świata której zwieńczeniem jest triumf Chrystusa Sędziego. Dokonuje się tutaj wielka refleksja  nad światem który zostaje oddany we władanie Boga. Należy tu przypomnieć o istotnej różnicy między eschatologią a apokaliptyką. Eschatologia idzie w refleksji w stronę rzeczy ostatecznych, definitywnych. Termin apokalipsa wywodzi się z greki oznacza tyle co "usunięcie zasłony" czyli możliwość obserwacji realizacji Bożego Objawienia. Jedno i drugie pojęcie kieruje nas na wydarzenie kieruje nasze spojrzenie na wydarzenie które się urzeczywistnia dzięki wielkiej ingerencji Boga. "W potocznych wyobrażeniach religijnych panuje przeświadczenie, że Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, gdyż nagradza za dobro, a karze za zło, oddając każdemu według jego uczynków. To katechizmowe rozumienie nie oddaje biblijnego bogactwa odcieni znaczeniowych. Pojęcia tego nie można redukować do jego sensu jurydycznego, który ukazuje Boga jako Sędziego, stojącego na straży ustanowionego w świecie porządku moralnego. Biblia zna o wiele szersze i głębsze pojęcie znaczenia pojęcia sprawiedliwości, wykraczające poza koncepcję legalistyczną i moralną. Bóg jest "sprawiedliwym sędzią, który bada nerki i serce" (Jr 11,20). Czyni tak aby "każdemu oddać stosownie do jego postępowania, według owoców jego uczynków" (Jr 17,10). Sprawiedliwość Boża to jednak nie tylko wyrok potępienia lub kara zesłana na grzesznych ludzi, lecz również wyrok łaskawy i uwalniający (Jr 9,23; 23,6). Bóg sprawiedliwy jest również Bogiem miłosiernym (Ps 116,5-6; 129,3-4). Jego darem jest zbawienie." Piękne a zarazem mocne słowa wypowiedział kiedyś Antoni Bloom, brzmiały one tak: "gdyby Bóg był tylko sprawiedliwy to wszyscy byśmy byli w piekle", ale jest Miłosierdziem- Bogiem kochającym zranione przez grzech stworzenie.   2,17). Święty Paweł mówi o zdolności oglądania siebie z odsłoniętą twarzą, co już jest przygotowaniem do sądu, a Sąd Ostateczny polega właśnie na pełnej wizji całego człowieka. Wybitni ludzie ducha podkreślają ten wymiar sądu jako objawienie w pełnym świetle, nie zagrożenie karą, lecz Bożą Miłością. Bóg jest wiecznie tożsamy ze sobą, nie jest groźnym Sędzią, jest Miłością, i wówczas ta sama miłość subiektywnie "staje się cierpieniem dla odrzuconych i radością dla błogosławionych." Często boimy się że Bóg w momencie naszego sądu otworzy swój przenośny komputer odnajdzie plik z naszym imieniem i nazwiskiem, wtedy będzie widowisko prezentujące na samych. Zbyteczne będą te środki trochę uczłowieczające język Bożego sądu, każdy z nas zostanie dotknięty rzeczywistością prawdy, maski opadną, ludzkie kombinacje przestaną mieć sens, będziemy nadzy wobec Miłosiernej Miłości. Sąd Ostateczny będzie naszym osobistym sądem nad sobą. Pozostaje tylko mieć nadzieję że wszystko będzie dobrze.


 


 


 


 


 


 


 


 

środa, 26 listopada 2014


Męka Pana trwa do końca świata: i tak jak On doznaje czci w swoich świętych, jak On każe siebie karmić i przyodziewać biednych, tak też On współcierpi z tymi, co cierpią dla sprawiedliwości.


Św. Leon Wielki

Także teraz bierze On na siebie nasze niedostatki i boleści. On jest zawsze z tym człowiekiem, który za nas został okryty ranami i umie znosić niemoc, której my bez Niego nie możemy i nie potrafimy znieść. On to, mówię, za nas i w nas znosi złość świata, aby ją zniszczyć, biorąc na siebie i moc udoskonalić w słabości. W tobie również znosi On zniewagi i w tobie nienawidzi Go świat.

Paulin z Noli

wtorek, 25 listopada 2014

Łk 21,12-19

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.

Chrześcijanin nie jest biernym obserwatorem rzeczywistości, świat nie jest widowiskiem na które spoglądamy jak przez ekran komputera poruszając się swobodnie i beztrosko po wirtualnej przestrzeni. Kiedy słyszymy słowa Chrystusa że będziemy prześladowani za wiarę, to pierwsza myśl która przemierza przez naszą głowę to taka, że to nie o nas chodzi. Prześladowani to gdzieś tam blisko tureckiej granicy. My jesteśmy jak reporterzy polujący na sensację medialną, aby wykonać fotografię cierpienia ludzi i szybko wycofać się do bezpiecznego- przytulnego miejsca, gdzie doświadczenie zła staje się tylko zapisaną w migawce aparatu okropną chwilą, o której za dwa dni zapomnimy. Czy nie tak reagujemy kiedy słyszymy o prześladowanych chrześcijanach, o gwałtach… przemocy, ścinaniu maczetami głów. Trwożymy się i oburzamy na świat, po czym żyjemy dalej, karmiąc się poczuciem bezpieczeństwa że to, co się dzieje jest gdzieś tam… Nie ma w nas lęku uchodźcy porzucającego wygodny dom własnej teraźniejszości, zmieniając swoje oblicze na tęskniącego za dobrą przyszłością. A przecież chodzi o zagrożenie czy możliwy brak stabilizacji który może okazać się bliższy niż nam się wydaje. Nasze poukładane życie może się zmienić diametralnie z dnia na dzień, kiedy będziemy wleczeni wbrew naszej woli tam, gdzie nie będziemy chcieli iść. Gdzie jest w nas odwaga pierwszych uczniów ? Pierwsze rozdziały Dziejów Apostolskich jako namacalnych relacji z życia pierwszych gmin chrześcijańskich, pełne są opowieści o ludziach którzy idą do więzienia, stawiani są przed sądami, znoszą mężnie uporczywe kary i pogróżki. Mimo to nieustannie zakłócają spokój publiczny, świadczą o Chrystusie Nawet za cenę utraty wszystkiego co posiadają a nade wszystko własnego życia. „Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20). Zwłaszcza w obecnej sytuacji wiara chrześcijańska będzie mogła wyjść z kryzysu tylko wówczas, gdy uda jej się dokonać decydującego wyboru: wyboru tego, co trudniejsze. Kościół wyjdzie wówczas z obecnego niepokojącego kryzysu rzeczywiście przemieniony, a jednocześnie będzie w stanie przemieniać innych. Nie bójmy się tego, co przyniesie przyszłość. Pan nas zapewnia że włos z głowy nam nie spadnie, a jeśli miałby spaść to tylko dlatego że świat nas złamał lub okazaliśmy się niewystarczająco wierzący. „Nie lękajcie się. Jam zwyciężył świat” (16,33).


Georges Rouault urodził się 27 maja 1871 roku w Paryżu. Przyszedł na świat w biednej rodzinie. Od najmłodszych lata matka wpajała młodemu chłopcu zamiłowanie do malarstwa, w tej dziedzinie sztuki rozwinął swoje zdolności, co w konsekwencji zaowocowało iż stał się jednym z czołowych malarzy związanych z fowizmem. Georges Rouault należał do grona artystów próbujących wyrazić chrześcijańskość językiem piękna. Od roku 1903 malował anioły i podejmował różne tematy religijne- później jednak Leon Bloy otworzył mu oczy swoją Femme pauvre: aby dać wyraz przebijającej się wizji chwały burzy kanony formalne. Poniżony i znieważony promieniuje niepojętym światłem, karykatura drobnomieszczaństwa wydobywa na światło dzienne jego prawdę, przed nim zakrytą, prostytutki są tak przedstawione, jak widzi je trzeźwe oko chrześcijanina, a najczytelniejszą alegorią ludzkiej egzystencji jest klown: bezdomny włóczęga, opuszczony i bezbronny, pozbawiony maski właśnie przez swoje śmieszne przebranie. W swoich przedstawiających klownów obrazach Rouault podejmuje temat, który po raz pierwszy pojawił się w portretach Watteau: w zaczarowanym, przepojonym muzyką Mozarta świecie pierrot jest tylko kimś miłym w licznej grupie (Maskarada, Włoska serenada, Miłość w teatrze włoskim)m kimś, kto już w przedstawiającym komediantów obrazie znajdującym się w Althorp melancholijnie izoluje się od reszty, aby w późnym obrazie Gilles zupełnie oderwać się od rozbawionych współtowarzyszy i stanąć w bezruchu przed oglądającym jako zagadka, którą jest człowiek.  Tragiczny klown, którego rysów prawie nie można odczytać spod zniekształcającego tynku, przerażająca Głowa tragicznego klowna, który patrzy przez zasłonę przeczernionego szarobłękitu, rozpoczynają długi szereg portretów, na których prawie obojętnie staje się, skąd pochodzi zniekształcenie, grzech: z kloaki tego właśnie człowieka, czy też z kloaki innych, którzy rzucają nieczystości swojej brzydoty na przedstawianego. W każdym razie to, co komiczne, groteskowe, okazuje się tragiczne, a protest wyrażony przez artystę przeciw zniekształceniu człowieka staje się w coraz większym stopniu współczuciem. Skoro klown sumarycznie przedstawia to, co w człowieku ludzkie i groteskowe, jego portret musi niepostrzeżenie i stale przechodzić w portret Chrystusa. Wczesny Chrystus w koronie cierniowej jest ze swoją przekreśloną i zaprzeczoną przez jaskrawy koloryt twarzą bardzo bliski klownom, i odwrotnie, taki obraz jak Stary klown jest pokrewny niektórym obliczom Chrystusa. Spojrzenie wiary decyduje o tym, czy dostrzeżemy w Chrystusie poniżenie i znieważenie przedwiecznej miłości, a w zniekształconym bliźnim promień łaski Chrystusowej. Zainteresowanie Rouaulta kieruje się coraz bardziej ku ukazywaniu tego promienia nie znanymi dotąd malarstwu środkami: kolor zyskuje- w służbie spojrzenia wiary- siłę światła, wręcz przeźroczystość i fosforescencję, która prześwietla również pejzaże i sprawia, że są ziemią świętą, bez względu na to, czy ożywia ją Chrystus, czy zwykli biedni ludzie, czy nazwane są pejzażem galilejskim, czy też przedstawiają jakąkolwiek inną okolicę. Pod względem formy jest to ubogi, niemal opustoszały świat- zupełne przeciwieństwo klasycznego pejzażu Claude Lorraina czy któregoś z grona impresjonistów. Piękno, którego mimo to jest pełen, to nie piękno przyrody czy nastroju, jest bardzo wewnętrzne i zarazem bardzo transcendentalne, jest tym pięknem, które promieniuje z oblicza pohańbionej i umierającej miłości. Dlatego ten sam wewnętrzny styl może panować w dwóch mrocznych seriach obrazów zatytułowanych Miserere, w których skarga przeciw społeczeństwu burżuazyjnemu, zagłuszona przez okropności wojny, przemienia się w wielkie współcierpienie ze zdeptanym, oszpeconym człowiekiem- jeszcze tylko śmiertelnie smutny klown milcząco pyta: Qui Se Ne grime pas ? Te same gesty w trudno dostrzegalnych odmianach wyrażają pozorne sprzeczności. Człowiek może tak jak w średniowieczu być ukazany jako szkielet, dla patrzącego będzie niewiele znaczyło, czy jest ubrany w ciało, czy nie, czy sytuacja człowieka wyraża delikatne szukanie Chrystusa po omacku, czy stęchły grób po lewej stronie, a po prawej czaszka z czarnym krzyżem pośrodku. Tutaj myśl, którą wyrażała postać klowna, i cała metafizyka transcendentalnego „naczelnego rozumu”, ukazana w jako rozum błazna , wręcz idioty, została prześcignięta: błazeńskie zachowania od Percewala do Don Kichota i Prostaczka były wesołym prologiem do powagi idioty, teraz los jednego samotnego człowieka stał się losem całej ludzkości, który tam, gdzie krzyczy powszechny bezsens i głupstwo ludzkiego życia, już jest pochwycony przez łagodnego Boskiego Głupca na Krzyżu, który milcząco wszystko w siebie przyjmuje i na wszystkim odciska swój kształt. Kształt Bożego miłosierdzia, dla którego jest obojętne, czy jego wielkość ukazuje się niewidzialnie w ziemskim pięknie czy w brzydocie.
 
 


poniedziałek, 24 listopada 2014


Jan Lechoń

Sąd Ostateczny


Szczytne cnoty, dla których gwarny świat nas chwali,
Czyny, których przykładem przyszłość ma się ćwiczyć
I nasz honor kamienny, i wola ze stali
Na Sądzie Ostatecznym nie będą się liczyć.

Odpadną z nas, pokryte przez tłumu oklaski
Uczynki miłosierne, co sławę nam szerzą,
I tylko pozostaną te mroki i blaski,
O których nikt z nas nie wie, czy od nas zależą.

Wtedy wyda głąb nasza, nareszcie odkryta,
Grzech, który cię przeraza, cnotę co cie wstydzi.
Gdy wokół szumi życie, nikt o nie nie pyta.
Tylko miłość w nie patrzy, tylko Bóg je widzi.





Łk 21,5-11
Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, Jezus powiedział: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”. Zapytali Go: „Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?” Jezus odpowiedział: „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: «Ja jestem» oraz: «nadszedł czas». Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec”. Wtedy mówił do nich: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie”.


W Ewangelii spojrzenia wszystkich zatrzymują się na podziwie piękna Świątyni Jerozolimskiej. Jezus burzy ten zachwyt zapowiadając czas zniszczenia tego co najświętsze dla Izraela. Rzymianie później splądrują świątynię i po niej został tylko obecny do dzisiaj fragment muru płaczu. To również przestroga dla nas współczesnych abyśmy nie zatrzymywali się nad wielkością tego świata… ”Przemija bowiem postać tego świata” (1Kor 7,31), lecz „kto wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1J 2,17). Jest coś, co znika, i jest coś co pozostaje. Pan uwrażliwia nasze serca na czujność i trzeźwość. Bowiem wielu fałszywych przewodników duchowych będzie chciało osłabić naszą wiarę i prowadzić nas w przeciwną stronę. Mamy odkrywać chwilę sposobną nadejścia Syna Człowieczego, nawet jeśli przyjdą dramatyczne doświadczenia one nie mogą wzbudzić w nas niepewności czy strachu. Trzeba mieć silną wiarę. Bóg już działa w historii naszego życia i uzdalnia każdego człowieka do wejścia w czas eschatologiczny. Transcendentny charakter końca czyni z niego przedmiot wiary i objawienia. Dzień przyjścia o którym mówi Chrystus, będzie zamykał czas historii, lecz on sam już nie będzie należał do czasu, nie można go wypatrzeć czy wskazać w kalendarzach i dla tego jest tajemnicą, nie sposób go przepowiedzieć. „Historia ziemska łączy się z niebieską i osiąga swój punkt szczytowy w adwencie eschatologicznym, który przygotowuje na wypełnienie się ostatecznego przeznaczenia człowieka w całości odtworzonego w Chrystusie. My mamy trwać w modlitwie z głęboką, duchową intuicją że miłosierdzie Kościoła nie zna granic, i niesie nas grzeszników, składając nasz los w dłonie Ojca, a tymi dłońmi, jak głosił św. Ireneusz, są Chrystus i Duch Święty. Bowiem po katastroficznych zjawiskach objawi się wielka Pięćdziesiątnica miłości Boga.

niedziela, 23 listopada 2014




Łk 21,1-4


Gdy Jezus podniósł oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki. I rzekł: „Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie”.


Kościół wielokrotnie się przekonuje że największym jego skarbem są ludzie ubodzy. Uboga wdowa staje się reprezentantką tych wszystkich anonimowych dobroczyńców którzy potrafią często mimo trudnej sytuacji materialnej ofiarować wiele albo wszystko. Tan bardzo wzruszająca scena z Ewangelii rozgrywa się w świątynnym dziedzińcu dla kobiet. Wokół muru umieszczonych było trzynaście pojemników w formie odwróconego lejka tzw. trąb, do nich ludzie wrzucali swoje datki. Kobieta wrzuca dwie najmniejsze monety, odpowiednik jednego grosza, czyli jedną czwartą rzymskiego asa. To był bardzo mała suma. Jezus wskazuje powód, dla którego kobieta ta jest bardziej szczodra od wszystkich innych: inni dawali z tego co im zbywało. Wdowa zaś wzięła ze swego niedostatku, ze swojej biedy- nędzy. Schweizer świetnie oddaje przesłanie tej perykopy: „Ta niewielka opowieść wychwala zatem cichą, całkowicie spontaniczną ofiarę, której człowiek nie wystawia na widok publiczny, lecz pozostawiając wszelkie zabezpieczenia, oddaje się całkowicie Bożemu miłosierdziu. Jest ona odpowiednim zakończeniem działalności Jezusa w świątyni”. Pan kończy dysputy w świątyni w sposób zaskakujący. Nie dokonuje interpretacji Tory, lecz zatrzymuje się nad postawą bidnej wdowy, wskazując na wielką ofiarność. Dwie monety które wpadają do skarbony to symbol, one nie wydają wielkiego dźwięku, ale ich wartość przewyższa wszelkie bogactwa. Jezus zaprasza nas do takiej czytelnej postawy… bez czynienia ofiarności na pokaz, aby każdy uczył się dawać to, co ma. Chrześcijaństwo to naśladowanie wielkiego gestu miłości. Moje życie ma być darem dla innych. Skoro powołaniem chrześcijanina jest objawianie światu miłości Boga, to praktycznym wyrazem tego głoszenia jest materialny wymiar ofiary- dbać o potrzeby Kościoła- mojego Domu w którym mam czuć się dobrze, w którym urzeczywistnia się miłość Boża i człowiecza.

Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego (...). Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; (...) byłem przybyszem, a przyjęliście mnie..." Mt 25, 31-46

Przeżywamy dzisiaj Uroczystość Chrystusa Króla, czas szczególny zamykający kolejny z płynących nurtów życia liturgicznego. Ewangelia ponosi naszą wyobraźnię ku wydarzeniom które są przed nami, tajemnica Sądu Ostatecznego i losu każdego człowieka. Każdy uważnie czytający dzisiejsze słowo zauważy, iż Sędzią jest Chrystus- Interpretator dziejów historii, Król czasu zmierzającego od punktu A do Q. Wszystko w rytmie upływu chwil które odmierzają nasze zegarki zmierza od Boga i w Nim znajduje spełnienie. Jezus będzie dokonywał sądu nad światem, ale tak naprawdę to pierwszy sąd dokonała już grzeszna ludzkość nad Nim. Sędzia jest Tym, którego uwięziono, skazano, opluto, wyszydzono i wystawiono na pośmiewisko- ten sąd był parodią i grzechem nad Jedynym Sprawiedliwym. Ale On zniósł wszystko dobrowolnie jako posłuszny woli Ojca, przyjmując to jako bycie wydanym światu. Wszystko to było przewidziane już w decyzji Ojca, jeszcze przed założeniem świata, jako spontaniczny czyn Boga, który z miłości oddaje umiłowanego Syna za życie świata (J 3,16). Sędzia jest od założenia świata zabitym Barankiem (Ap 13,8). Sędzia ukazał swoją wielkość w bezsilności wobec manifestacji zła, poddał się cierpieniu, aby z krzyża wypowiedzieć miłość. W perspektywie wiary krzyż jest już jednak początkiem uwielbienia. Jest haniebnym miejscem kaźni, ale też tronem. "Bóg króluje z drzewa życia"- krzyż jest sądem nad światem. Teraz następuję odwrócenie ról, Jezus przychodzi w triumfie chwały- jako Zwycięzca, przed nim staną narody i będzie oddzielał jednych ludzi od drugich. "Decydujące oddzielenie nie dokona się na podstawie tytułów, zasług, przywilejów, znajomości", czy fałszywie rozumianej ortodoksji. Niektórzy są tak pewni siebie w kolejce na sąd jakby już z góry wiedzieli że będą mieli jakieś gratyfikacje z racji swojego "nieskalanego" życia. Chrystus chce nam uświadomić, że wielkie, decydujące "oddzielenie" dokona się na podstawie miłości i miłosierdzia. Znam takich ludzi którzy gdyby mogli to w imię świętości i swojej świetlanej reputacji innych osadziliby jak skazańców w otchłaniach piekła. Dzięki Bogu że to Pan będzie oceniał nasze życie. Każdego rozpozna i wezwie po imieniu. Nie bójmy się Bóg nie potrzebuje nośników na których będzie zapisywał każdy szczegół naszego życia. On wie wszystko...i rozpozna nas jako swoich przyjaciół po postawie miłości.

piątek, 21 listopada 2014




Łk 19,45-48


Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich: „Napisane jest: «Mój dom będzie domem modlitwy», a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców”. I nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.


Pan postanowił zrobić porządek w Świątyni Jerozolimskiej. Wywołał takie zamieszanie że nie obyło się bez użycia bicza. Wydaje nam się pewnie trochę skandaliczne zachowanie Jezusa, ale miara się przebrała, wydaje się iż nie było bardziej wysublimowanej formy interwencji. Stragany latały w powietrzu, jedno wielkie pobojowisko. Tylko zwierzęta ofiarne trzymane na uwięzi poczuły się na chwilę wyzwolone od pręgierza nieuchronnego bycia złożonym w ofierze. Pan oczyścił dom Ojca z pieniędzy z kapłanów i całej wierchuszki robiącej z miejsca świętego jakiś dewocyjny bazar. Jezus ma prawo siekać biczem ludzką głupotę, zachłanność oraz bezbożność. Wydaje się iż wielu ludzi chciałoby wyrwać mu ten bicz i posłużyć się nim dla swoich własnych celów. Tylko On ma prawo wymierzać sprawiedliwość, tylko Jego słowo ma przecinać ludzkie serce, otwierać rany, aby przez ich ból, dokonywać uzdrowienia. To jest również bicz który śwista nad chrześcijaństwem, pobudzając do wielkiego rachunku sumienia. Pewien kapłan do jednego z czasopism napisał pełne troski i odpowiedzialności za Kościół słowa: „Chcę kościoła biednego, bez złota, srebra, konta, bez wystawnego sprzętu, bez kosztownych ozdób. Pragnę Kościoła , który rozdaje wszystko co otrzymuje. Nie jestem ekscentrykiem, nie jestem księdzem lewicowym. Jestem młodym sługą Pana, który chciałby odczuwać Jego bliskość i który pragnąłby, by tę bliskość odczuwało tylu nieszczęśliwych żyjących na świecie. Chorych nie tylko na nędzę, ale na zwątpienie, niedowiarstwo, na samotność i smutek. Ileż serc powróciłoby do Boga, gdyby widziało przykład Kościoła biednego, rzeczywiście biednego, bez półśrodków…” Chyba zapomnieliśmy że Chrystus był prawdziwie ubogim bratem wszystkich i pragnął Kościoła ubogiego, transparentnego którego sercem jest człowiek, a szczególnie ten najbardziej potrzebujący- bezradny. Kiedy przeczytałem po raz pierwszy słowa tego młodego księdza, to pomyślałem że za głoszenie takich poglądów, nie jeden kościelny dostojnik wysłałby go na leczenie psychiatryczne. Życie wielu pasterzy urąga przesłaniu które Jezus pozostawił. Nie jestem buntownikiem czy kontestatorem realiów współczesnego Kościoła. To wynika z ogromnej troski o wiarygodność o przekazanie prawdziwego oblicza Jezusa. Bardzo mi się podoba to co czyni Papież Franciszek w swojej prostocie, zatrzymaniu przy człowieku, umiejętności zauważenia ludzkich życiowych problemów. Być przy człowieku, wejść w skomplikowane sytuacje życia, nosić wspólnie brzemiona. Być ubogim pośród ubogich… Czasami trzeba wyjść z domu i wejść w ludzką nędzę, w barakach i śmierdzących dzielnicach nędzarzy, prostytutek, handlarzy narkotyków, cwaniaków i ludzi skazanych na społeczną izolację, można zobaczyć jaśniejące oblicze Boga. Dobrze napisał o kościelnych salonach o. Congar: „Pewne przejawy prestiżu, tytuły, insygnia, przepych, sposób bycia czy ubierania się, abstrakcyjny i napuszony słownik, wszystko to składa się na struktury alienacji”. Wystarczy wejść na fora internetowe i poczytać jakie ludzie noszą w swoich sercach pragnienia chrześcijaństwa. Może potrzebna jest akcja porządkowa na wzór tej Jezusowej, aby odnaleźć Kościół jako piękną oblubienicę stroją w cnoty, a nie w świecidełka. Bogatą depozytem Ewangelii, a nie zabezpieczeniem finansowym wielu korporacji pod szyldem Domu Boga.

środa, 19 listopada 2014




Łk 19,41-44


Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”.


Kiedy pierwszy raz przeczytałem ten fragment Ewangelii uświadomiłem sobie jeden niezwykle smutny choć trochę antropomorfizujący wniosek; Bóg nieustannie „płacze” nad świętym miastem Jeruzalem. Wyraźna staje się postawa Jezusa z dzisiejszej lektury w kontekście trudnej przeszłości Świętego Miasta, jak również współczesnych wydarzeń które okazują się równie dramatyczne. Dzieci jednego Boga od wieków budują wzajemnie wrogą wobec siebie postawę. Zamiast budować pokój, szukać jedności i wzajemnego dialogu, coraz mocnej eskaluje się przemoc. W kontekście mordu na Żydach modlących się w synagodze, widać jak łatwo można zaprzeczyć temu co najpiękniejsze w religii. Moja siostra mieszkająca w Niemczech często mi powtarza z taki niepokojem: „Zobaczysz przyjdzie czas gdy w Europie chrześcijanie będą się bali wejść do swoich kościołów. Będziesz odprawiał Mszę w piwnicy (ukryciu) z obawy przed utratą swojego życia i bliskich ci osób. Staniesz się świadkiem prześladowania jakiego jeszcze historia nie widziała”. Jezus dzisiaj płacze nad obojętnością chrześcijan na zło…, wylewa zły z powodu tego, iż brakuje nam wiary która mogłaby przemieniać zamęt świata, stagnacja która jak tama zatrzymuje pragnienie pokoju. Niebezpieczeństwo które wcześniej czy później doświadczymy będzie miało dwa nurty: jeden z wewnątrz (teraz się dokonuje duchowa erozja), od nas samych, zrodzony z obojętności i oziębłości, a drugi z zewnątrz od złych ludzi, którzy w imię najświętszych wartości (skrajny fanatyzm-fundamentalizm) będą siali nienawiść i strach. Kiedyś pewien obserwator chrześcijaństwa powiedział strasznie cierpkie słowa: „Jaką wspaniałą rzeczą byłoby chrześcijaństwo, gdyby nie istnieli chrześcijanie”. A katolik Bruce Marsahall stwierdza krytycznie: „Nasza religia jest prawdziwa, ale nasz sposób praktykowania jej sprawia, że wydaje się tak fałszywa…” Na to wszystko wpływa miernota, sprowadzanie chrześcijaństwa do wymiarów strachu i zwykłego tchórzostwa, nieustanne umniejszanie roli Jezusa, działania wielu ludzi ochrzczonych, które sprzeniewierzają się artykułom Credo. To ospałość i myślenie o wierze tylko jako o zabezpieczeniu sobie polisy na życie wieczne, totalna nieumiejętność życia Ewangelią- to wszystko sprawia że wiara traci smak, nie przemienia życia innych ludzi, a nawet staje się fikcją. Potrzeba jakiejś wewnętrznej motywacji, dynamiki stawania się odważnym, wychodzenia z kokonu przestraszonego wyzwaniami życia pisklaka. Trzeba tak jak św. Paweł spróbować podjąć trud „Nie mówię, że już to osiągnąłem i już stałem się doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa”. W byciu zdobytym leży oddanie, w pędzeniu zadane które należy dobrze wypełnić. Dlatego Apostoł mówi dalej z większym przekonaniem co do swojej misji: „Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną”. Potrzeba autentycznego charyzmatycznego przebudzenia z obojętności. Trzeba powiedzieć w wielu sytuacjach stanowcze: nie zgadzam się na zło, na świat bez pokoju w ludzkich sercach, nie zgadzam się na profanowanie świętych dla mnie wartości… Można być naprawdę sfrustrowanym i zdołowanym pod pręgierzem świata. Wszystkich za wszystko trzeba przepraszać, być poprawnym i tolerancyjnym, ale na Ukrzyżowanego Boga chrześcijan można pluć i Nim pogardzać. Historia często się powtarza, na początku świata Bóg zapłakał nad grzechem Adama pierwszego protoplasty ludzkości, uronił łzy nad tym jak zaczął posługiwać się wolną wolą. Pierwszy człowiek utracił Raj. Oby Pan nie musiał płakać nad nami, bo wtedy my utopimy się w oceanie własnych łez.

wtorek, 18 listopada 2014







Ap 4,1-11


Ja, Jan, ujrzałem oto drzwi otwarte w niebie, a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem, jak gdyby trąby mówiącej ze mną, powiedział: „Wstąp tutaj, a to ci ukażę, co potem musi się stać”. Doznałem natychmiast zachwycenia: A oto w niebie stał tron i na tronie ktoś siedział. A Siedzący był podobny z wyglądu do jaspisu i do krwawnika, a tęcza dokoła tronu podobna z wyglądu do szmaragdu. Dokoła tronu dwadzieścia cztery trony, a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców, odzianych w białe szaty, a na ich głowach złote wieńce. A z tronu wychodzą błyskawice i głosy, i grzmoty, i płonie przed tronem siedem lamp ognistych, które są siedmiu Duchami Boga. Przed tronem niby szklane morze podobne do kryształu, a w środku tronu i dokoła tronu cztery Zwierzęta pełne oczu z przodu i z tyłu: Zwierzę pierwsze podobne do lwa, Zwierzę drugie podobne do wołu, Zwierzę trzecie mające twarz jak gdyby ludzką i Zwierzę czwarte podobne do orła w locie. Cztery Zwierzęta, a każde z nich ma po sześć skrzydeł, dokoła i wewnątrz są pełne oczu i spoczynku nie mają, mówiąc dniem i nocą: „Święty, Święty, Święty, Pan Bóg wszechmogący, Który był i Który jest, i Który przychodzi”. A ilekroć Zwierzęta oddadzą chwałę i cześć, i dziękczynienie Siedzącemu na tronie, Żyjącemu na wieki wieków, upada dwudziestu czterech Starców przed Siedzącym na tronie i oddaje pokłon Żyjącemu na wieki wieków, i rzuca przed tronem wieńce swe, mówiąc: „Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, odebrać chwałę i cześć, i moc, boś Ty stworzył wszystko, a dzięki Twej woli istniało i zostało stworzone”.


Przedstawienie zasiadającego na tronie Pana jest częstym motywem który był eksplorowany w sztuce średniowiecznej. Chrystus w typie Maiestatis Domini, jest pełną nadziei i spokoju katechezą obrazem, skierowaną dla poszukujących odpowiedzi na pytania dotyczące ostatecznego przeznaczenia człowieka i świata. Przebóstwiony Logos-Odwieczne Słowo, Interpretator historii, przychodzący triumfalnie do swojej własności. Tak jak przedstawiano Go w portalach katedr gotyckich, czy łukach  monumentalnych bazylik. W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach z wielką mocą i chwałą. (Mk 13,24-27). Sędzia zasiada na tęczy, która była znakiem pojednania i przymierza Bogiem. W Apokalipsie obraz tęczy pojawia się nad tronem Boga. Kiedy różnobarwny wieniec z promieni światła wokół tronu Bożego jest przedstawiony jako szmaragd (Ap 4,3) wyeksponowanie tego koloru ma zachęcić do pokładania nadziei w miłosierdziu Bożym. Wielu Ojców Kościoła widziało w przenikających się kolorach tęczy symbolikę Trójcy Świętej. Postać Chrystusa otoczona została mandorlą, utkaną ze światłości będącą wyrazem chwały Bożej i odpowiednikiem starotestamentalnej Shekiny- prawdziwej obecności Quadosh. Mamy tu do czynienia z misterium tremendum, święte drżenie wobec obecności Boga. Wszystko tu staje się partycypacją w światłości najbardziej Świętego. Jego światłość jest już światłością Paruzji. Obraz wskazuje na eschatologiczne wypełnienie czasu, jest więc promieniem Ósmego Dnia, świadectwem rozpoczętego eschatonu. Oddają to napięcie przyjścia z właściwą dla siebie przenikliwością liturgiczne teksty jutrzni: Już Pan się zbliża pełen majestatu. Razem ze światłem wschodzącym na niebie. A Jego chwała słońcu jest podobna swoją jasnością. Promienie mocy z Jego rąk tryskają, ziemia truchleje i chwieją się góry; nad narodami chce dokonać sądu Bóg sprawiedliwy. Z Jego ust wychodzą miecze sprawiedliwości, atrybuty władzy odwołujące się do  sfery duchowej (eklezjalnej) i świeckiej. Mówi o tym również Paweł Apostoł: Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga do wymierzania sprawiedliwej kary temu, który czyni źle (Rz 13,4). Miecz Boży przenika do ludzkich głębi i dokonuje podziału, w  wyniku którego ujawnia się to, co zostało dane przez Boga jako dar, a co nie zostało przyjęte i nie przyniosło owocu; ujawnia się również pustka powstała pod wpływem odrzucenia miłości i tragiczna różność między obrazem-wezwaniem a podobieństwem odpowiedzią. Do tego towarzyszące przychodzącemu do swojej własności postacie zoomorficzne. Wymienione przykłady dają możliwość oglądu niebiańskich bytów w kontekście Syna Człowieczego. Władza Chrystusa bowiem przejawia się przez wydarzenia zbawcze takie jak Ukrzyżowanie, Zmartwychwstanie czy Wniebowstąpienie, stanowiące ewangeliczną retrospekcję nowotestamentalnej historii zbawienia której centralnym i kulminacyjnym motywem będzie Maiestatis Domini. To przedstawienie Chrystusa nadaje historii wymiar transcendentny; ręce Boga niosą los wszystkich ludzi. Mówi o tym święty Piotr: On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić (…). Skoro to wszystko w ten sposób ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego (2P 3,9.11-12). Gdyż dzień ten jest nie tylko celem, nie tylko końcem historii, ten Dzień jest pleromą tajemnicy Boga. Towarzyszą Chrystusowi symbole ewangelistów ( anioł- św. Mateusz, byk- św. Łukasz,  lew- św. Marek, orzeł- św. Jan ) wywodzi się ten motyw z Apokalipsy, odwołanie do opisu czterech strażników Bożego tronu. Jednocześnie są zapowiedzią idei mesjańskich mówiących o przyjściu Zbawiciela. Jednocześnie tetramorfy stanowią odwołanie do starotestamentalnej kontemplacji Boga, opisanej dość enigmatycznie przez proroka Ezechiela: Pośrodku było coś podobnego do czterech Istot żyjących. Oto ich wygląd: miały one postać człowieka. Każda z nich miała po cztery twarze i po cztery skrzydła. Nogi ich były proste, stopy ich zaś były podobne do stóp cielca; lśniły jak brąz wygładzony. Miały one pod skrzydłami ręce ludzkie po swych czterech bokach. Oblicza owych czterech istot-skrzydła ich mianowicie przylegały wzajemnie do siebie- nie odwracały się, gdy one szły; każda szła prosto przed siebie. Oblicza ich miały wygląd: każda z czterech istot miała z prawej strony oblicze człowieka i oblicze lwa, z lewej zaś strony każda z czterech miała oblicze cielca i oblicze orła. (Ez 1, 5-10). To wszystko co ilustruje nam Apokalipsa stanowi zapowiedź wydarzenia jedynego w swoim rodzaju. Nawet sama lektura tego fragmentu jakoś nas całkowicie przekracza i w sposób ograniczony możemy to pojąć intelektem. Możemy poczuć wielki respekt wobec takiego przybycia Boga- który jest Królem. W tej majestatycznej scenerii ma się dokonać sąd nad światem, nad życiem każdego człowieka. Dla wielu będzie to dzień niesamowitego zachwytu, szczęścia. Inni poczują trwogę przeszywający ból który będzie zapowiedzią odtrącenia, jako odpowiedź na dokonane w przeszłości odtrącenie Boga ze strony człowieka. Pozostaje nam tylko nadzieja na wielkie miłosierdzie przychodzącego Pana. Wtedy wszystko będzie odkryte, zostaniemy przywołani po imieniu- sąd najbardziej sprawiedliwy ze wszystkich. Tak jak przez całą historię pragnął On unieść człowieka – umiłowane stworzenie ku Sobie. Tak teraz człowiek będzie musiał dokonać autoprezentacji siebie. Według Rahnera, osoba jest „samo posiadaniem” i „możliwością patrzenia na siebie”, to odnosi się do stanięcia w prawdzie przed sobą, jak również przed Największą Prawdą. Zakończę krótką modlitwą. Panie pozwól nam każdego dnia przechadzać się w światłości Twojej prawdy. Pozwól nam z poczuciem dziecięcej ufności oczekiwać dnia Twojego uwielbienia. Marana tha ! Przyjdź Panie !


 

Anima forma corporis




Człowiek jest istotą cielesną, ciało staje się reprezentacją tego, co ukryte… duchowe… misteryjne, wymykające się prostej czy jednoznacznej próbie interpretacji czy powierzchownego opisu. Augustyn pisał że „człowiek to dusza w ciele”. Nie chodzi wcale o rozumienie ciała jako platońskiego więzienia dla duszy, ale jako cielesnego sposobu wypowiadania tego co, na zewnątrz przeżywamy duchowo. Najprościej to można zrozumieć tym, że świat naszej głębi wewnętrznej wypowiada się na zewnątrz przez język naszego ciała. Żyjemy dzięki ciału. Za pomocą ciała życie wyraża się w widzialnej rzeczywistości i wkracza w relacje. Dzięki cielesności następuje kondensacja najgłębszych emocji. Belting powie że ciało jest medium- obrazem, nośnikiem znaków, kodów kulturowych, symboli. Podejmował to zagadnienie Guardini: „Symboliczna relacja zachodzi najpierw między ciałem i duszą. Ludzkie ciało jest analogią duszy w porządku widzialno- cielesnym. Gdyby się zechciało wyrazić widzialnie i cieleśnie to, czym jest dusza w porządku duchowym, doszłoby się wówczas do stanu ludzkiego ciała. To właśnie wyraża najgłębiej formuła: Anima forma corporis. W ciele wyraża się dusza na sposób cielesny jako w swym żywym symbolu”. To co w rozumieniu Guardiniego jest mianem „duszy”, dla teologów wschodnich jest rozumiane jako „serce” – siedlisko uczuć i centrum duchowe „ja”. Jako mające życie, wypowiada się natomiast przez cielesność człowieka na zewnątrz, aby wejść w osobową relację. To bardzo proste kiedy wypowiadamy komuś miłość, mówię o tych najbardziej podstawowych relacjach, człowiek – człowiek, to sygnalizując stany które w nas się dzieją wskazujemy na serce „patrz jak ciebie kocham…, jak mi bije serce”. Częstotliwość fizycznych uderzeń „mięśnia” staje się kodem dla tego drugiego „Ja” i przeobraża się w akt afirmacji. Następuje werbalizacja miłosnego dialogu na sposób ciała. W liturgii- ciało zostaje włączone w akt uwielbienia Boga. Przez ową liturgiczność- czyli włączenie ciała w modlitwę, zostaje wypowiedziane ostateczne przeznaczenie ludzkiej cielesności: „ciało ma być zdolne do zmartwychwstania”. Jak napisze Ratzinger „Wejść w akcję Boga tak, aby można było z Nim współdziałać”- to dokonuje się w liturgii (sakralizacja języka naszego ciała) jak również poza nią. „Nasza dusza powinna stać się cielesna, a ciało duchowe”, dokonuje się spirytualizacja tego co materialne, ograniczone, haptyczne. Ciało wyraża przez pewien określony rytuał doświadczenie intymnego spotkania się z miłością, łaską, niewypowiedzianą tajemnicą. To jest jak chwytanie Boga za dłoń i wędrowanie w radosnym uniesieniu. Tak jak zakochany chłopak w dziewczynie chwyta ją za dłoń, wyraża gestem to, co jego serce nie jest wstanie pomieścić. Euforia doznań dokonuje się przez pewne zrytualizowanie chwili. „Rytuały to takie symboliczne czynności, które określają relację człowieka do otaczającej go rzeczywistości, Bez niej człowiek nie byłby zdolny do wyrażania siebie i niezdolny do rozumienia innych. Przecież dziewczyna chce nie tylko usłyszeć „kocham cię”, chce to „kocham cię” zobaczyć. To wyznanie musi przełożyć się na język gestu, na rytuał”. Bardzo ważny jest nasz codzienny rytuał w którym wypowiadamy Bogu co tak naprawdę czujemy. Dawid biblijny król tańcząc nago wyraził uwielbienie i błogosławieństwo Bogu. Przez rytuał (znak krzyża, przyjęcie całkiem innej postawy ciała niż ta która stanowi część składową naszych codziennych obowiązków, uklęknięcie, leżenie krzyżem, ręce wzniesione uniesione, oczy wpatrzone do góry, bicie się w piersi itd.) wyraża się nasza miłość do Boga. Pewnie wielu sobie nawet nie uświadamia że w ten skodyfikowany sposób dotykamy wymiaru transcendencji. Kiedy spożywamy w czasie Eucharystii Chrystusa pod postaciami chleba i wina, to Jego człowieczeństwo spotyka się z naszym człowieczeństwem, a przez to z Jego Bóstwem. Cudowna wymian miłości… zjednoczenie, komunia osób- którą teologia określi jako „synergia”- jako współdziałanie. „To zjednoczenie dwóch działań: energii boskiej- nieskończonej, i ludzkiej ograniczonej ludzką małością.” Jest taka piękna scena w filmie „Miasto aniołów” jak zagubiony i jednocześnie zakochany w kobiecie anioł próbuje udowodnić jej istnienie innego, duchowego świata, obecności Boga. Stojąc w holu bibliotecznym chwyta ją za dłoń, każe jej zamknąć oczy i opisać owo doznanie. Co czujesz ? Dotyk – odpowiada. Skąd wiesz ? Ponieważ czuję. Była to próba ucieleśnienia stanu duchowego który jest poza, a jednocześnie staje się obecny. Włączmy nasze ciało w modlitwę, zaktywizujmy cielesność, odkryjmy w sobie naturę anioła który za pomocą skrzydeł może wznieść się wyżej. Niech język ciała stanie się modlitwą.

poniedziałek, 17 listopada 2014




Łk 19,1-10


Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.


Czy jest w nas pragnienie spotkania Jezusa ? Przecież każdy człowiek gdzieś wewnętrznie i podświadomie tęskni do spotkania z Bogiem „face to face”. Im więcej tajemniczości i cudowności tym bardziej jest pociągające poznawczo. Naprawdę człowiek jest ciekawski, przez to pragnienie poznania jest nawet gotowy na zrobienie czegoś głupiego, od choćby wdrapanie się na drzewo. Każdy z nas ma swoją sykomorę na której wypatrzył nas Bóg. Gdzie powinieneś być, a gdzie teraz jesteś ? Wielu jest takich którzy chcą zapomnieć o tym momencie, ponieważ przyjecie Jezusa do swojego życia wymaga ogromnego trudu. Często obojętność i zlekceważenie staję się drogą ucieczki. To prawda można życie wypełnić przyjemnościami, idolami, aby zagłuszyć w sobie prawdę… ale to tylko powierzchowne zabiegi prowadzące w duchową pustkę. Dobrze to zrozumiał bohater z dzisiejszej Ewangelii. Zobaczyć… przekonać się, doświadczyć Osoby, o której wiele słyszałem. Zacheusz -celnik, konfident, w powszechnym przekonaniu społeczny pasożyt jest ciekawy osoby Jezusa. Wiele o Nim słyszał, spektakularne cuda, które fama niosła od miasta do miasta. Zacheusz był ciekawy i chciał zobaczyć tego owianego sławą Cudotwórcę. Wdrapał się na sykomorę bo był zakompleksionym pokurczem aby wśród cisnącego tłumu wypaczyć uzdrowiciela. Nagle Chrystus zatrzymał się, spojrzał mu w oczy i wszystko od tego momentu się w jego życiu zmieniło. "Chrystus przerywa mu widowisko i proponuje coś, co nie było przewidziane w programie terapeutycznej dramaturgii, tego scenariusz nie przewidywał. Wydobywa go z ukrycia. "zejdź prędko". Pewnie po raz pierwszy ktoś każe temu zadufanemu w sobie człowiekowi coś zrobić, do jeszcze tak groteskowego. Już widzę jak schodzi z tego drzewa zdziwiony i lekko zakłopotany, a ludzie wybałuszają oczy, śmiejąc się z niego oraz czekając na reprymendę ze strony Pana. Celnik wykonuje gest, który mógłby stać się tematem dla wielu lokalnych brukowców. Dobrze że wtedy nie było monitoringu, bo stałby się jedną z najbardziej humorystycznych postaci lokalnej elity komorniczej. Odważnie znosi wrzaski i kpiny. Zacheusz zostaje wyleczony z cwaniactwa, egoizmu, chęci zawłaszczenia innymi, pazerności na pieniądze, leczenia kosztem innych swoich kompleksów. Spotykają się dwie osoby, dwa spojrzenia które zmieniają to wydarzenie w nawrócenie i eksplozję miłości przeobrażającą serce człowieka.  Jezus może i do mnie powiedzieć: „Zejdź prędko. Idź moimi śladami, a zaprowadzę cię do mojego domu. Znasz go już: to jest twój dom”. Ludzie nie rozumieją. Oburzają się. „A wszyscy widząc to szemrali: do grzesznika poszedł w gościnę”. Co ja bym zrobił gdyby Pan teraz przyszedł do mojego domu, „ekskomunikowanego” przyjaciela ? Gdyby wybrał twój dom na miejsce przeobrażenia życia. Czy byłby to dom człowieka pragnącego nawrócenia ? Sam nie wiem…, nie wiem czy moje serce byłoby zdolne pomieścić tak wielką łaskę. W każdym razie faktem jest, że „zbawienie stało się udziałem domu Zacheusza”, i może być udziałem każdego kto ma odwagę zejść z sykomory. Dom grzesznika stał się domem Pana. Dom złodzieja i krętacza stał się kościołem w którym dokonał się sakrament pojednania. Od tego momentu nawrócony grzesznik zaczął rozdawać swój majątek tym których skrzywdził, rozdał wszystko i wtedy poczuł się autentycznie wolny i szczęśliwy. On znalazł zbawienie- sens życia- szczęście !


 


 


 


 



niedziela, 16 listopada 2014



 

Czy ten, który potrafił przywrócić światło, nie wiedział, czego chciał ślepiec? Lecz chce, byśmy prosili Go o to, o czym wcześniej już wie, że Go poprosimy i nam tego udzieli. Upomina nas bowiem, żebyśmy natrętnie się modlili, a jednak mówi: Ojciec wasz wie, czego wam potrzeba, zanim Go poprosicie. Do tego więc zachęca, by prosić, zachęca do tego, by pobudzać serce do modlitwy. Dlatego również ślepiec od razu dorzucił: „Rabbuni, abym przejrzał”. Oto ślepiec u Pana szuka nie złota, ale światła, lekceważy szukanie czegokolwiek oprócz światła, ponieważ nawet jeśli ślepiec miałby wszystko, czego by pragnął, bez światła nie może zobaczyć, co posiada. Naśladujmy zatem tego człowieka, o którym słyszymy, że został zbawiony na ciele i duszy, i nie szukajmy u Pana fałszywych bogactw, ani ziemskich darów i przemijających zaszczytów, ale światła, tego światła, które możemy oglądać tylko wraz z aniołami, którego żaden początek nie rozpoczyna, ani żaden koniec nie ogranicza, do którego to prawdziwego światła drogą jest wiara. Dlatego słusznie do ślepca, który miał być oświecony, najpierw powiedział: Idź, twoja wiara cię ocaliła. I natychmiast – mówi – przejrzał i szedł za Nim drogą.

Będą Czcigodny

 




Łk 18,35-43

Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Odpowiedział: „Panie, żebym przejrzał”. Jezus mu odrzekł: „Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.

Jezus ma moc uzdrawiania i pragnie aby każdy kto z wiarą przychodzi odszedł zdrowy. Jego działanie ma na celu ukazanie Bożej Miłości, która podnosi, uzdrawia z poczucia lęku i bezradności. Człowiek chory to ten, który zostaje pozbawiony sensu życia, zepchnięty na margines życia społecznego, pozbawiony nadziei i w jakimś sensie odarty z poczucia wartości siebie. Człowiek będący niewidomym jest pozbawiony światła, nie widzi nawet konturów świata który stanowi odzwierciedlenie piękna samego Boga. Chrystus chce wyprowadzić z ciemności wołającego o zmiłowanie człowieka. Tu nie chodzi o litość i prezent odzyskania wzroku, tylko po, to aby widzieć kontury czy cienie, ale żeby kolory świata rozświetliły jego serce przez możliwość widzenia tego co przekracza percepcję oczu- dar wiary. Pan działa przez spojrzenie i słowo. Słowo odsyła nas do liturgii miłosierdzia: "Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy jak jeleń wyskoczy i język niemych wesoło krzyknie ( Iz 35, 5-6)". Chrystus dotyka oczy i serca… zbawia łaską całe człowieczeństwo. Każdy z nas jest w jakiś sposób niewidomy, nie chodzi o fizyczną niemożliwość widzenia rzeczywistości, ale o ślepotę duchową, która wydaje się bardziej zatrważająca…, grzech który przynosi stan ciemności. Jezus jest Światłością rozpraszającą ciemności. Wczoraj wieczorem otrzymałem sms... następującej treści od kobiety która doświadczyła przez moją posługę miłości miłosiernej Jezusa: „Dziękuję Bogu za Księdza, po jednej spowiedzi, jakieś trzy lata temu Bóg odmienił moje serce. Cierpienia nie brak, ale Pan jest przy mnie”. Cudowne doświadczenie światłości, siły którą przynosi wiara. "W Twojej światłości oglądamy światło"- to znaczy pełnię szczęścia. Gdzie jest Jezus z mocą uzdrawiania tam jest pełnia radości, ponieważ On przyszedł po, to aby ci, którzy nie widzą widzieli, a ci którzy widzą stali się niewidomymi". A Jezus nie może uleczyć tych którzy, którzy nie uznają własnej ślepoty. Może otworzyć "oczy" tylko takim, którzy potrafią pokornie prosić: „zmiłuj się nade mną” i uzdrów mnie z ciemności.  

 

 

 

Człowieku, o zbawienie staraj się bez przerwy. Skończy się staranie, gdy się czas wypełni.

Angelus Silesius

sobota, 15 listopada 2014




Mt 25,14-15.19-20


Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: „Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi. Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: »Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem«”.


Przez ten tydzień interpretowaliśmy teksty które zwracały naszą uwagę na potrzebę czujności. Zostaliśmy duchowo przebudzeni przez Słowo które zdemaskowało w nas poczucie duchowego lenistwa, bierność i apatię duchową. Trzeba stanąć wreszcie na nogi, podjąć określone zadania, uruchomić w sobie pokłady duchowej kreatywności. Przypowieść o talentach rozwija ten wątek, wskazując na przedmiot oczekiwania i określając zadanie chrześcijanina, które polega na „wzięciu się do roboty”. Za dużo jest bowiem pustych deklaracji i powierzchownych haseł, trzeba zacząć działać. Należy w misję ewangelizacji włączyć cały kapitał który otrzymaliśmy w pakiecie od Boga. Każdy z nas otrzymał talent, podobnie jak uprzywilejowani słudzy z przypowieści. Czym dla nich był talent ? Według uczonych była to równowartość sześciu tysięcy denarów, czyli w przeliczeniu przekazana pensja za dwadzieścia lat pracy. Ogromna suma którą każdy ze sług otrzymał, to jak szczęśliwy los na loterii. Jednocześnie pięć talentów mogło jako waluta płatnicza być przekazana w kruszcu metalu szlachetnego, którego waga wynosiłaby trzydzieści kilogramów. Sługa który otrzymał pięć talentów, musiał poradzić sobie z takim ciężarem. Ale są i tacy którzy przechodzą ponad tymi wartościami finansowymi widząc w talentach nie tyle co środek płatniczy, ale słowo „talent” o szerszym znaczeniu takim jak: umiejętności, predyspozycje, zdolności itd. Już od dziecka w prostej wykładni tej przypowieści słyszeliśmy o tym jak bardzo powinniśmy rozwijać nasze talenty które są darem. Choć tak  naprawdę chodzi o coś o wiele głębszego. „W przypowieści chodzi o nowego człowieka, o Słowo Boże, o wiarę, o nadzieję, o miłość, modlitwę, o tę miłość która charakteryzuje naszą relację do Chrystusa”. Nie wolno stanąć w miejscu i przyglądać się powierzonym talentom. Chodzi o cały szereg działań jakich dokonujemy, aby były zgodne z Ewangelią, a nie tylko z pazerny budowaniem własnych interesów. Chodzi o to, abyśmy nie wyszli na leniwe sługi, kiedy Pan przyjdzie powtórnie, nasze talenty muszą być w obiegu, tworzyć życie, ferment, powinny zmieniać świat. „Marnujemy życie wtedy, gdy się nie angażujemy. Wiara staje się „nieużyteczna”, gdy nie prowadzi do niczego niezwykłego, do niczego zadziwiającego. Miłość umiera wówczas gdy nie rodzi żadnych niespodzianek. Bóg dał nam odważne serca, dłonie do rozdawania, abyśmy Jego dary zanieśli innym. Jak śpiewał Sojka „Na miły Bóg, życie nie po to tylko jest, by brać. Życie nie po, by bezczynnie trwać. I aby żyć siebie samego trzeba dać”.


 


Chryste, daj nam w każdej chwili ku Tobie kierować wzrok. Tak często zapominamy, ze Ty w nas mieszkasz, że Ty się w nas modlisz, że Ty w nas miłujesz. Twój cud w nas to Twoje zaufanie i Twoje przebaczenie, zawsze nam dane w tej jedynej komunii, która nazywa się Kościołem.  (br. Roger z Taize)


 




Łk 18,1-8


Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać: „W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: «Obroń mnie przed moim przeciwnikiem». Przez pewien czas nie chciał». Lecz potem rzekł do siebie: «Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie»”. I Pan dodał: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”


Dwie osoby z dzisiejszej Ewangelii, różne osobowości, statusy społeczne, odmienne problemy i spojrzenia na rzeczywistość. Sędzia wydaje się człowiekiem egoistycznym, hermetycznym, wygodnym oraz porządkującym swoje życie według kryterium osobistej korzyści. Jest to obraz człowieka, po którym niczego nie można się spodziewać. Twardy, nieczuły, o zbywającym stosunku do innych ludzi, wyzuty z poczucia obowiązku i służby. Przeciwieństwem jest wdowa, kobieta bezbronna. Nie zajmuje ważnego miejsca, nie ma siły przebicia w załatwianiu czegokolwiek, nie dysponuje rekomendacjami czy jakąkolwiek ochroną prawną. Na dobrą sprawę musi podejmować walkę na dwóch stronach: ze swoim przeciwnikiem i napuszonym sędzią. Jest narażona na totalną obojętność z tych dwóch flanek. A jednak nie poddaje się. Nachodzi non stop sędziego, zawraca mu nieustannie głowę. Nie zniechęca się jego uporem, nic i nikt jej nie zatrzyma aby wyegzekwować swoje racje. Przychodzi moment że sędzia się poddaje, ma wyraźnie tego wszystkiego dosyć, dla świętego spokoju postanawia wziąć ją w obronę. Jak jest najprostsza nauka dla nas. W wierze trzeba być czasami natrętnym, nie odpuszczać po pierwszym, drugim lub dziesiątym razie. Czasami może się okazać że to, co w nas jest słabe, może wznieść ku ostatecznemu zwycięstwu. Trzeba uwierzyć w swoje siły. Nie wolno zniechęcać się swoją niemocą, „moc w słabości się doskonali”. Chrześcijaństwo które przestało się naprzykrzać Bogu, jest wstanie powolnej agonii, poddało się…to bolesne. Stagnacja i wygodnictwo mogą uśmiercić wewnętrznie. Przypowieść kończy się niepokojącym pytaniem Mistrza „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie ?” Okazuje się w tak pulsujące rzeczywistości to my musimy przekonać Go o jakości naszej wiary. Tu nie ma miejsca na tłumaczenia czy wymawiania się… Jak jest jakość naszej modlitwy ? Czy otwieramy jeszcze Ewangelię aby tam poszukać siebie w Bogu i znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania czy problemy ? „Nasze zmęczenie wyprzedza miłość Ojca, który nas wysłuchuje. W ten sposób kanał wiary zostaje przerwany i odpowiedź nie dochodzi do adresata”. Często w roztargnieniu, bezmyślności, kiedy nam wiele spraw zaczyna się sypać… narzekamy, że Bóg jest głuchy, że nie troszczy się o nas. A tak naprawdę to my nie słuchamy już siebie, a na dodatek mamy szczelnie zatkane wszystkie zmysły na Boga. Przykład wdowy powinien przywrócić nam równowagę duchową, odnowić zapał modlitwy, poruszyć umysł do podjęcia zmian. Schematy…schematy stają się zabójcze dla wiary. Kiedy Pan przyjdzie zobaczy nas w prawdzie, nie skryjemy się za naszymi zabawkami, przyzwyczajeniami i schematami. Może warto się tym przejąć, od tego zależy nasze życie wieczne.

czwartek, 13 listopada 2014


Powinniśmy jednak wiedzieć, ze nieprzyjaciel będzie usiłował przy pomocy chytrego oszustwa naśladować zbawienne przyjście Chrystusa, aby wprowadzić w błąd wszystkich wiernych, a zamiast Syna Człowieczego, który- według oczekiwań- ma nadejść w majestacie swego Ojca, poprzez powtórne i kłamliwe znaki przygotować przyjście syna zatracenia, aby zamiast Chrystusa wprowadzić na ten świat Antychrysta.


Rufin z Akwilei