poniedziałek, 19 stycznia 2015






Mk 2,18-22


Uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Jezusa i pytali: „Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą?” Jezus im odpowiedział: „Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć. Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków”.


Wczorajszy fragment Ewangelii mówił nam o ciekawości uczniów, wyruszenia w drogę za Chrystusem. Pójście za Panem poprzedzone było pytaniem: „Nauczycielu gdzie mieszkasz ?” Nie została im udzielona odpowiedź jakiej oczekiwali. „Chodźcie, a zobaczycie”. Pan odczytał doskonale ich pragnienia, a oni bez większego namysłu zaryzykowali aby z Nim pozostać do końca. Jak pisał o. Tomasz Kwiecień: „To zaproszenie dotyczy naszej religii. Charakterystyczną cechą chrześcijaństwa jest to, że nie da się go poznać od zewnątrz, trzeba wejść i doświadczyć. Z pozoru jest mało atrakcyjnie, ale jego siła tkwi w głębi”. Żeby poczuć jak prawdziwie smakuje droga bycia chrześcijaninem, musimy podjąć ryzyko pójścia za Mistrzem. Czasami różnymi drogami ludzie wchodzą do Kościoła. Wielu ludzi jeszcze nie zdążyło wejść, postawili nogi w przedsionku i stwierdzili że może innym razem. To nie dla mnie… Nawet nie spróbowali wdziać „ubrania ucznia”, na samym progu obrócili się poszli „wygodną” drogą. Naprawdę trzeba pozwolić, aby Mistrz uczynił mnie swoim uczniem- przyjacielem. Uczniem ! nie wyrobnikiem, kościelnym pracoholikiem na etacie, dreptaczem przemierzającym z rodzinką do kościółka bo tak trzeba, czy oderwanym od rzeczywistości mistykiem, który boi się wystawić głowę jak kret z nory, obawiając że świat mu się zawali na głowę. Prawdziwi ludzie ducha, znawcy życia duchowego, byli pełni realizmu życiowego, zdolności współodczuwania i bliskości drugiego człowieka- nawet tego zbuntowanego i agresywnego. Kiedy ojcu Pio pewien człowiek powiedział, iż nie wierzy w Boga. Ze spokojem odparł Święty: „to nie ma znaczenia, ważne że Bóg wierzy w ciebie”. Na różnej drodze życia można spotkać Boga. Znam takich ludzi których wiara została umocniona w momencie przeżywania największego absurdu swojego istnienia, kiedy tarzali się w grzechach i jedyne co im pozostało w tym nieszczęściu, że przez mroki przebił się wątły strumień światła, jakby promyk nadziei- palec wskazując gdzie jest wyjście. Dzięki niemu udało im się odnaleźć wewnętrzną wolność, w tym jedynym momencie Bóg ich znalazł i przeobraził ich serca. „Naprawdę to ja Panie, o mnie chodzi…? Nie brzydzisz się mną…? Wszyscy mi mówią że jestem nikim…, a Ty mnie chcesz dla siebie ?” Takie uczucia wielokrotnie targają nasze serca. To pokora i bezgraniczne zaufanie sprawia, że ludzkie grzechy zostają dotknięte miłością. W takim momencie jak pisał św. Augustyn: „Bóg jest bliżej nas, niż my siebie samych”. Nawrócenie może dokonać się przez upadki, pokiereszowania, przejścia przez śmietniska świata, aby w pewnym momencie trafić na Niego. Człowiek któremu przywrócono życie, darowano grzechy, będzie wdzięczny za podarowaną miłość. Wiele razy o tych sytuacjach i stanach ludzkiej duszy pisałem. Ale to pozwala nam lepiej uchwycić uszczęśliwiającą obecność Jezusa wśród uczniów. Każdy z nich doświadczył w swojej historii czegoś wyjątkowego od Chrystusa. Oblubieniec- Pan młody jest z nimi, nie może się nic innego w tej chwili dziać, jak tylko poczucie szczęścia z bliskości Kogoś wyjątkowego. Jeszcze przyjdzie czas na smutek i łzy. Taki czas wstrząsnął sercami apostołów kiedy zobaczyli Pana wzgardzonego i wyśmianego, oplutego – potraktowanego jak śmiecia, odartego z szacunku i blasku do którego przyzwyczaiły się ich oczy. To ich zdruzgotało. W naszym życiu też tak jest, najpierw euforia szczęścia, a później przychodzi cierpienie… krzyż i sytuacja opowiedzenia się, po której stronie stoję. Wielu ochrzczonych rezygnuje, dezerteruje mówiąc: nie znam Go. Nie chcą wyjść na religijnych oszołomów czy ciasnych przygłupów- którym opinię urobi „oświecona” rzesza współczesnych kontestatorów chrześcijaństwa. Jedyne, co przynosi nadzieję to poczucie, iż On zawsze jest przy nas- Oblubieniec nie wypuści z ramion swojej umiłowanej Oblubienicy jaką jest Kościół. Uśmiechnij się…, przestań się dąsać. Ty jesteś wtulony w Jego ramionach !