wtorek, 31 marca 2015

Rekolekcje Wielkopostne - cd. ŚWIATŁO
https://www.youtube.com/watch?v=SUhOSi6N3JE
J 13,21-33.36-38
Jezus w czasie wieczerzy z uczniami swoimi doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi”. Spoglądali uczniowie jeden na drugiego niepewni, o kim mówi. Jeden z uczniów Jego, ten, którego Jezus miłował, spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: „Kto to jest? O kim mówi?” Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: „Panie, kto to jest?” Jezus odpowiedział: „To ten, dla którego umaczam kawałek chleba i podam mu”. Umoczywszy więc kawałek chleba, wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan. Jezus zaś rzekł do niego: „Co chcesz czynić, czyń prędzej”. Nikt jednak z biesiadników nie rozumiał, dlaczego mu to powiedział. Ponieważ Judasz miał pieczę nad trzosem, niektórzy sądzili, że Jezus powiedział do niego: „Zakup, czego nam potrzeba na święta”, albo żeby dał coś ubogim. On zaś po spożyciu kawałka chleba zaraz wyszedł. A była noc. Po jego wyjściu rzekł Jezus: „Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą, a w Nim Bóg został chwałą otoczony. Jeżeli Bóg został w Nim chwałą otoczony, to i Bóg Go otoczy chwałą w sobie samym, i to zaraz Go chwałą otoczy. Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Będziecie Mnie szukać, ale jak to Żydom powiedziałem, tak i wam teraz mówię, dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie”.  
Ostatnia Wieczerza- pożegnalny posiłek Jezusa ze swoimi uczniami. Oni dobrze czują atmosferę tej podniosłej chwili, jest to moment największego obdarowania Kościoła- sakrament Kapłaństwa i Eucharystii, a jednocześnie chwila największego napięcia i zdrady. Każdy z Apostołów został postawiony w prawdzie, chwila zakłopotania, poczuli na sobie świadomość, że każdy z nich, bez wyjątku może być zdrajcą. Słowa Mistrza sparaliżowały serca i wzajemne spojrzenia uczniów: „jeden z was Mnie zdradzi”. Tu już nie ma żartów, tu na jaw wychodzą poważne sprawy, które w ostatecznym rozrachunku, staną się sprawdzianem wierności i miłości. Tak pełna ciepła i duchowych treści wieczerza sederowa, zostaje przerwana przez bolesną konieczność wskazania zdrajcy. „Czy to może ja, Panie ?”- to pytanie wypisało się na twarzy każdego z siedzących tam mężczyzn, tylko migotliwe i nerwowe drgania oczu, pot na czołach, wskazywały na wiszącą w powietrzu niepewność. Początek rodzącego się Kościoła, a tu serca przepełnione zdradą. Jak szybko można zapomnieć o tylu znakach i cudach ! „Wśród trzydziestu srebrników, które brzęczą w kieszeni Judasza, znajduje się i moja część. Również ja, nie tylko najwyżsi kapłani, jestem zleceniodawcą. Również ja zapłaciłem. A Judasz jest tylko nieszczęsnym dowodem moich wszystkich zdrad”. Judasz- przyjaciel Jezusa, zamacza kawałek macy w misie i wychodzi w ciemność- panowanie demona. Jedna z najbardziej ciemnych stron historii Kościoła, a właściwie prolog do wielu zdrad, które nastąpią, wiele odrzuconych miłości względem Jezusa. Jedno pytanie nie pozwala zachować świętego spokoju; dlaczego nikt za Judaszem nie wyszedł. Dlaczego żaden z jego braci, nie pobiegł za nim, troszcząc się o jego los, zamykając w swoich dłoniach jego nabrzmiałe od grzechów serce ? Judasz Apostoł- zdrajca i jednocześnie zdradzony. „Ta pierwsza komunia rodzącego się Kościoła była pierwszym sprzeniewierzeniem się. Została nam ofiarowana miłość, która nam karze wyrzec się samych siebie. Pierwszy Kościół zdradził Jezusa, zanim Judasz przyszedł Go pojmać. Był to pierwszy fakt z długiej historii miłości i zdrady Kościoła, który posiada w sobie Chrystusa i zdradza Go nieustannie. Była to zdrada miłości”. Jaka płynie dla nas współczesnych mądra lekcja z tej Ewangelii ? Nie wydawajmy sądów zbyt szybko… Bądźmy ostrożni w formułowaniu ekskomunik i osadzaniu kogoś zbyt szybko w czeluściach piekła. Nie zdradzajmy i nie pozostawiajmy  przenigdy drugiego brata czy siostrę samego. Bowiem zdradzić drugiego człowieka, to tyle co zaprzeczyć swojej miłości do Kościoła- tym samym, zakwestionować miłość do Chrystusa.

poniedziałek, 30 marca 2015

Rekolekcje Wielkopostne cd. " DAĆ SERCE"
https://www.youtube.com/watch?v=F5st8SR_wTY

niedziela, 29 marca 2015

J 12,1-11
Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który Go miał wydać: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: „Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie”. Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.
Ewangelia przenosi nas do Betanii, do domu bliskich przyjaciół; miejsca niezwykle ważnego dla Jezusa. Atmosfera tego spotkania jest jak zawsze pełna ciepła, wdzięczności i miłości. Marta i Maria, siostry Łazarza, mają za co, dziękować Panu. Sam Łazarz nie opuszcza na krok Tego, który dał mu jeszcze jedną szansę oglądania świata i radości z daru życia. Marta jak zawsze zakrzątana, aby na stole nic nie zabrakło, a jej siostra wpatrzona w oczy Jezusa, przemawia do nas nie tylko ufnością wiary, ale również śmiałym gestem, którego wonność przepełni cały dom. Olejek nardowy, aromatyczny, intensywnie wnikający w skórę, że można jego zapach odczuwać przez kilka dni. „Woń boskich maści- powiada św. Grzegorz z Nyssy- nie jest zapachem wyczuwanym przez nozdrza, lecz wonią pewnej, niematerialnej i umysłem poznawalnej mocy, która wraz z tchnieniem Ducha umożliwia wdychanie słodkiej woni Chrystusa”. ( Na użytek dzisiejszego komentarza odkręciłem moje naczynko z olejkiem narodowym, który to otrzymałem od moich przyjaciół będących na pielgrzymce w Palestynie.  Ten olejek przeszedł również do liturgii chrześcijańskiej. Zawsze namaszczam nim, w geście błogosławieństwa głowy wiernych z racji większych uroczystości). Maria musiała wydać mnóstwo pieniędzy na ten wonny olejek, bowiem kosztował mnóstwo pieniędzy. Święte marnowanie, które tak poruszyło fałszywie zatroskanego o ubogich Judasza. W tej scenie dokonuje się coś więcej, niż higieniczne namaszczenie, wskazujące na wdzięczność domowników. To gest miłosierdzia, odsyłający do czegoś o wiele głębszego- symbolicznie zapowiadającego dzień pogrzebu Jezusa. Wszystko dzieje się przed Paschą, a więc ostatnie dni i godziny, przed dramatycznymi wydarzeniami w Jerozolimie. Kobieta przez gest namaszczenia przenosi nas już, do kwitnącego, pięknego ogrodu gdzie będzie znajdował się grób wykuty w skale, i gdzie w poranek wielkanocny niewiasty udadzą się namaścić Jego ciało. My również jako mistyczne członki Ciała Chrystusa- czyli Kościół, mamy być miłą wonią Chrystusa. Powie św. Paweł: „Lecz Bogu niech będą dzięki za to, że pozwala nam zawsze zwyciężać w Chrystusie i roznosić po wszystkich miejscach woń Jego poznania. Jesteśmy bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa, zarówno dla tych, którzy dostępują zbawienia, jak i dla tych, którzy idą na zatracenie; dla jednych jest to zapach śmiercionośny- na śmierć, dla drugich zapach orzeźwiający- na życie” (2 Kor 2,14-16).

Chodźcie, wstąpmy i my na Górę Oliwną! Biegnijmy naprzeciw Chrystusa, który powraca dzisiaj z Betanii i spieszy dobrowolnie na tę swoją świętą i czcigodną mękę, aby wypełnić do końca tajemnicę naszego zbawienia. Przychodzi więc i z własnej woli odbywa drogę w stronę Jerozolimy Ten, który dla nas zstąpił z nieba, aby wespół z sobą wywyższyć tych, co leżą w prochu ziemi, i posadzić ich, jak mówi Pismo, "ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym". Przychodzi zaś nie z dumą i przepychem jak ten, co chciwie szuka sławy. On "nie będzie się spierał ani krzyczał i nikt nie usłyszy Jego głosu". Będzie natomiast cichy i łagodny, lichego odzienia i skromny w urządzaniu wystawności swojego wejścia. Nuże więc, biegnijmy i my razem z Chrystusem, któremu spieszno na mękę. Naśladujmy tych, co wyszli Mu na spotkanie, ale nie w ten sposób, by słać na drodze gałązki palm i oliwek oraz kłaść kosztowne szaty, lecz my sami, jak tylko możemy, rozścielmy się na ziemi w pokorze ducha i prostocie serca, abyśmy przyjęli nadchodzące Słowo i pochwycili Boga, który nigdzie nie daje się ująć.

św. Andrzej z Krety

sobota, 28 marca 2015






Mk 11,1-10


Słowa Ewangelii według świętego Marka. Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, Jezus posłał dwóch spośród swoich uczniów i rzekł im: „Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: «Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem»”. Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, a niektórzy ze stojących tam pytali ich: „Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę?” Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im. Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki zielone ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali: „Hosanna. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach.”


Ewangelia Niedzieli Palmowej rozpoczyna się od pozornie banalnego momentu jakim jest zorganizowanie środka transportu- przyprowadzenia oślicy. Chrystus wybiera ciekawy środek lokomocji. Wielu współczesnych dając upust swojej wyobraźni, pewnie zachodzi w głowę, jakim dzisiejszym mobilem wjeżdżałby Pan do Nowego Yorku czy Warszawy (zakładając, że uruchomienie nowej linii metra trochę jeszcze potrwa). Dlaczego tak mocno przeczepiłem się środka lokomocji; naprawdę ważne jest to zwierzę, biedna oślica, której obecność i twórcza rola utrwaliła się na kartach Ewangelii, malowidłach ściennych, czy średniowiecznych rzeźbach, na której to grzbiecie obwożono figurę Zbawiciela, na pamiątkę pięknego- słonecznego dnia zapowiadającego, nadchodzące święto Paschy w  Jerozolimie. Do dzisiaj wielu prześmiewców chrześcijaństwa, używając złośliwych epitetów, nazywa wyznawców Ukrzyżowanego, nikim innym jak głupimi osłami. Oślica urasta do pewnego symbolu; wybierając takiego wierzchowca, Jezus chce wskazać na wielką pokorę, łagodny charakter swojego działania. Oślica której wcześniej nikt nie dosiadał, zarezerwowana dla Króla- którego radosne święto, okraszone powiewem palm i skandowaniem tłumu będzie trwało tylko jeden dzień. Wracając jeszcze do biednej oślicy, to najstarsza egzegeza chrześcijańska, wywodząca się ze środowiska aleksandryjskiego, widziała w niej symbol synagogi, w towarzyszącym oślątku, które zdumione obecnością tak licznego i hałasującego tłumu, mocno dokazywało i przytulało się do matki, dopatrywała się symbolu nieskrępowanego pogaństwa, nie dźwigającego ciężarów Prawa. Tłum skanduje radość wymachując gałązkami zerwanych palm „Hosanna na wysokości, błogosławiony, który idzie w imię Pańskie, hosanna na wysokości”- te słowa utrwalą się w momencie poprzedzającym najważniejszy moment liturgii chrześcijańskiej. „Hosanna”- to tyle, co Boże zbaw mnie.., dotknij życia łaską. Wydaje się, iż w tym momencie najbardziej podniosłej euforii tłumu, Syn Człowieczy czuł się najbardziej osamotniony- widział już przyszłość. Jak pisał ks. Pasierb: „Okrzyki, wiwaty radość. Jezus wjeżdża do miasta. Po raz pierwszy przybył tu mając dwanaście lat. Kochał to miasto, płakał przepowiadając jego przyszły los. Teraz wjeżdża do niego po raz ostatni, opuści je w piątek, niosąc krzyż, aby zostać zamordowanym „poza miastem”. Radość, okrzyki, śpiewy. Nastrój przedświąteczny. Zbrodnia dojrzewa”. My też przychodząc na liturgię, trzymamy na pamiątkę tego wydarzenia palmy. „Lecz fakt, że niesiemy te gałązki zawiera w sobie wielką tajemnicę. Oliwka bowiem, niosąca w owocu ukojenie bólu i trudu, oznacza uczynki miłosierdzia; także i słowo „miłosierdzie” po grecku brzmi „eleos”. Palma zaś, choć ma twardy pień, posiada wspaniały koniec czyli koronę, czym pokazuje, że przez twardość życia mamy się wznosić ku piękności ziemskiej ojczyzny. Niesiemy więc gałązki oliwne w ręku, okazując w postępowaniu moc miłosierdzia” (Anonim IX w.). Gałązki palm- pisał św. Augustyn- „są znakami uwielbienia, które głoszą zwycięstwo, gdyż Pan miał pokonać śmierć mocą swej śmierci, a przez zdobycz wojenną, która przypadała Mu w udziale, gdy zawisł na krzyżu, zatriumfować nad szatanem, księciem śmierci”. W Psalmie 92,13-15 drzewo palmowe jest obrazem życia w pełni łaski: „Sprawiedliwy zakwitnie jak palma… Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga”. Często w sztuce etiopskiej i koptyjskiej przedstawiano Chrystusa ukrzyżowanego na drzewie palmy- Bóg królujący z drzewa życia. Wchodzimy w Wielki Tydzień, jedyne co nam pozostaje to pozwolić doświadczyć znaków i cudownych interwencji Boga. To wszystko będzie miało miejsce w przeżyciu misterium liturgii- Triduum Sacrum- jednym, wielkim „teatrum” przechodzącego ze śmierci do życia Boga-Człowieka, to się rozegra na naszych oczach, w trzech odsłonach. Tego, nie można przespać, ani zatracić, siedząc w domu przed telewizorem czy bezrefleksyjnie męczyć laptopa. Potrzeba wejść w wydarzenie Chrystusa, aby wraz z Nim- przejść od Wieczernika, stanąć pod Krzyżem, a następnie uchwycić emanację światła przepruwającego ściany grobu, zwiastującego świt Życia.


 

piątek, 27 marca 2015

J 10,31-42
Żydzi porwali kamienie, aby Jezusa ukamienować. Odpowiedział im Jezus: „Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować ?” Odpowiedzieli Mu Żydzi: „Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga”. Odpowiedział im Jezus: «Czyż nie napisano w waszym Prawie: «Ja rzekłem: Bogami jesteście?» Jeżeli Pismo nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże — a Pisma nie można odrzucić - to jakżeż wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: «Bluźnisz», dlatego że powiedziałem: Jestem Synem Bożym? Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie. Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mnie nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu”.
Oburzenie Żydów podrywające ich do chwycenia kamieni w dłonie, bierze się z niezrozumiałego faktu, że Ten, z którym rozmawiają jest prawdziwym Bogiem- Syn Człowieczy. Dla nich to największe bluźnierstwo, jak Ten, który jest „zwykłym śmiertelnikiem”, śmie orzekać o sobie, iż jest JAHWE ? Tego nie mogły pomieścić głowy „pobożnych” Żydów. Dla nich to było coś więcej niż skandal, to wywołało takie zamieszanie, że, jedynym antidotum na uspokojenie sytuacji, wydawało się zlikwidowanie niebezpiecznego profanatora świętego imienia Boga. Trzeba pamiętać, że święte imię Boga- Jahwe, nie mogło się pojawić na ustach ludzi; tylko raz do roku najwyższy kapłan na święto Jon Kippur, wchodził do miejsca świętego i szeptem w poczuciu tremendum, wypowiadał imię Nieogarnionego. Stąd tak wielkie wzburzenie tłumu i próba wymierzenia kary za bluźnierstwo. Ewangelia po raz kolejny przekonuje nas, co do tego, że Chrystus posiadał samoświadomość swojej boskości. Próbował swoich słuchaczy przybliżać do tej tajemnicy. Żeby zrozumieć to w pełni, wielu z nich będzie potrzebowało asystencji Ducha Świętego, ale Ten, jeszcze nie został im posłany. W swoim byciu człowiekiem, Jezus ukazuje wiele przymiotów Boga: Jego gniew-  jak w przypadku grzesznej profanacji miejsca Jego kultu. Jego znużenie, gdy tak długo musi znosić to, że Go nie rozumieją, smutek i łzy nad Jerozolimą, która nie przyjęła Jego zaproszenia, można nawet powiedzieć: Jego bycie opuszczonym przez grzeszników wyrażone w wołaniu Jezusa na Krzyżu. Jego cierpienie, zmaganie się z odtrąceniem, służy głoszeniu przez Niego Boga. Pisał o tym o. H. Balthasar: „Jezus objawia Boga nie z polecenia Trójcy, lecz Ojca, chce głosić Go, pouczać o Nim (J 1,18) jako Jednorodzony Syn, który jako jedyny zna Ojca (Mt 11,27). Objawia Boga esencjalnie, ale na sposób osobowy, i czyni to pobudzony przez Ducha Świętego…” Pewnie stajemy wobec tej tajemnicy zakłopotani; nie wszystko można zrozumieć- gdybyśmy tak głębokie rzeczywistości próbowali zgłębić tylko intelektem, to z wiary uczynilibyśmy tylko wiedzę, a tu przecież chodzi o coś, znaczniej więcej. Jest jeszcze jedna ważna kwestia; jako chrześcijanie nie jesteśmy wolni od „chwytania za kamienie”- często nasza obojętność i milczące przyzwolenie na obrażanie naszego Boga, odtwarza podobną sytuację która stała się smutnym doświadczeniem Jezusa. To straszne ! Wielu ze współczesnych wyznawców przestało bronić swojego Pana; sprzedając tym samym swoją duszę, za cenę relatywnie przeżywanego- świętego spokoju. Przechodzimy obojętnie wobec faktu, że chrześcijaństwo jako religia jest opluwana, wyszydzana z każdej strony; można sobie robić bez pardonu satyrę na tzw. wsteczników nowoczesnego sposobu myślenia. Chrześcijanie postawieni pod ścianą- „progresywni przestępcy”, zagrażający lewackiemu światu. Już dzisiaj nikt się nie gorszy antykulturą w której Chrystus, może być profanowany i odzierany z tego wszystkiego, przed czym pokolenia żyjące przed nami w pokorze klękały. Przestały gorszyć happeningi prześmiewczo desakralizujące liturgię chrześcijańską, zabiegi artystyczne; gdzie można Chrystusa ukrzyżowanego zanurzyć w urynie i cieszyć się do rozpuchu, że przełamało się kolejne społeczne tabu. Wiszące genitalia na krzyżu, to echo zapoczątkowanego na polskiej scenie artystycznej powolnego rozkładu wartości;  postmodernistyczny kult ciała, w którym wszystko może być wyświechtane i odarte z sacrum. Czy Europe czeka powtórka z historii (myślę o prześladowaniach na większą skalę) ? Być może kolejne „Quo Vadis” staje się coraz bliższym reality; zaplanowaną multiplikacją, programowo przemyślanej zemsty świata, wobec tych których czoła zostały opieczętowane znakiem krzyża. Nie wiem tego, nie jestem fatalistą…, ale wszystko żyje w jakimś napięciu ideologicznej wojny, w której chrześcijaństwo może stać się kozłem ofiarnym. Jedyne co nam pozostaje zrobić, to prosić Boga, aby zachował nas od obojętności.

czwartek, 26 marca 2015

J 8,51-59
Jezus powiedział do Żydów: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki”. Rzekli do Niego Żydzi: „Teraz wiemy, że jesteś opętany. Abraham umarł i prorocy, a Ty mówisz: «Jeśli kto zachowa moją naukę, ten śmierci nie zazna na wiek». Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Abrahama, który przecież umarł? I prorocy pomarli. Kim Ty siebie czynisz?” Odpowiedział Jezus: „Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie: «Jest naszym Bogiem», ale wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam, byłbym podobnie jak wy kłamcą. Ale Ja Go znam i słowo Jego zachowuję. Abraham, ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień, ujrzał go i ucieszył się”. Na to rzekli do Niego Żydzi: „Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś?” Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem”. Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni.
Kiedy uważnie podejmiemy lekturę Nowego Testamentu, zwłaszcza spisanych Ewangelii, dostrzeżemy, że wszystko żyje w jakimś napięciu poznania Boga. Jezus odsłania nam tajemnicze oblicze Ojca, jednocześnie całe mnóstwo tekstów zostaje przeniknięte prawdą o boskości Jezusa Chrystusa- „zanim Abraham stał się, Ja Jestem”. Żeby dobrze te zawiłości teologiczne uchwycić, potrzeba skonfrontować „nową naukę” z tym, co wydaje się „stare”. Jak pisze Ratzinger: „Bóg nadaje sobie wobec Mojżesza imię i tłumaczy je formułą „Jestem który jestem”. Wydarzenie to ma niesłychaną wagę. Całe dzieje wiary, włącznie z wyznaniem przez Jezusa swego bóstwa, są coraz to nową wykładnią tych słów, które nabierają przez to coraz większej głębi. Nie jest to już imię jedno z wielu, ponieważ Ten, który je nosi, nie jest jedną z pośród wielu takich samych istot. Jego imię jest tajemnicą, Jego imię czyni Go nieporównywalnym z innymi”. Bóg w tym imieniu, jawi się jako większy niż czas, niż wszelkie nasz ludzkie, choćby najbardziej skomplikowane operacje myślowe. On to przekracza; tym samym wskazując, że na tyle jesteśmy Go wstanie poznać, na ile tylko zdoła nam na to, pozwolić. Bóg który jest Tajemnicą, urzeczywistnia się w Chrystusie, ponieważ Ojciec wyraża w Nim całkowicie i doskonale siebie. Jest równy Ojcu (Flp 2,6), bo najdoskonalszy Ojciec nie może wyrazić siebie niedoskonale. Jest Słowem Ojca, najpierw w tym znaczeniu, że Ojciec  wypowiada w Nim i bez reszty samego siebie; po wtóre, ze przez Niego świat został stworzony (J 1,3); oraz to, ze przez swojego Syna- Jezusa Chrystusa, Ojciec w sposób najpełniejszy, pozwolił nam się przybliżyć do miłości, której krwiobieg przebiega przez wszystkie Osoby Trójcy. To jest ogromnie ważne dla naszego sposobu rozumienia i przeżywania chrześcijaństwa- choćby cząstkowego oglądu Boga. Taka wiedza pozwala obronić się przez absurdalnymi naukami ludzi, którzy się zagubili w mnóstwie pseudochrześcijańskich sekt. Tydzień temu do moich drzwi zapukała para tzw. Świadków Jehowy, próbując mnie przekonywać na różne sposoby o wiarygodności swoich nauk. Mężczyzna po czterdziestce i młoda dziewczyna, miała może kilkanaście lat; widać że była wtajemniczana w arkany pozyskiwania nowych wyznawców. Była trochę zagubiona, zawstydzona i zakłopotana faktem konfrontowania się z obcymi ludźmi, trochę naruszając ich prywatność. Rozmawiając z nimi, spoglądałem w jej oczy, próbując uchwycić czy jest zaangażowana sercem w całe to dziwne przedsięwzięcie i czy jeszcze do końca nie zresetowano jej umysłu. Nerwowo gniotła w dłoniach „strażnicę”, jakby za chwilę miała uciec z tej klatki schodowej. Zapytałem czy przyjęła chrzest w Kościele. Mężczyzna wyczuł zagrożenie moją osobą, szybko i zręcznie zaczął mi tłumaczyć, że jego towarzyszka wzrastała od dzieciństwa w rodzinie świadków. Spostrzegłem się, że to nie była do końca prawda. Niniejszym spojrzałem głęboko w jej oczy i odrzekłem; współczuję ci, ponieważ zmarnujesz kolejne lata na poszukiwaniu Boga, będziesz każdego dnia wertować Ewangelię, a nie spotkasz w niej, Jezusa Chrystusa- Bogaczłowieka. Jakie to dramatyczne, a najbardziej smutnym faktem jest to, że większość z tych ludzi rekrutuje się z ludzi ochrzczonych. Przeżyli część swego życia i nie spotkali Jezusa !

środa, 25 marca 2015

Rekolekcje Wielkopostne- Dzień III - EUCHARYSTIA
https://www.youtube.com/watch?v=BysLABZ9oTE#t=138
Łk 1,26-38
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł jej odpowiedział: „Duch święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna, i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od Niej anioł.
W piątym tygodniu Wielkiego Postu, gdzie wszystko jakoś odruchowo odczytuje się w cieniu Chrystusowego Krzyża, staje przed nami scena Zwiastowania. Maryja najpełniej uczy nas kontemplować, nie tylko tajemnicę Wcielenia- która dokonała się dzięki otwartości Jej wnętrza, ale nade wszystko być blisko krzyża- Mater Dolorosa. Matka najbardziej blisko była cierpienia własnego dziecka, widziała to przez całe życie,  oczyma pełnej cierpienia duszy. Jak pisał o. Sergiusz Bułgakov: „Przez mądrość swego najczystszego serca Maryja Panna zrozumiała, ze zbawienie dokona się przez krew Zbawiciela, i ta świadomość łączyła się w Niej z radością zwiastowania. Na to wszystko Maryja odpowiedziała: „Oto ja służebnica Pańska”, i przez te słowa poddała się krzyżowi swojego Syna, który to krzyż stał się także Jej własnym krzyżem”. „Witaj, bo Ten, któremu służą tysiące tysięcy i miliony milionów, zstąpił w Twe łono jak deszcz na runo. Witaj najprawdziwsze wypełnienie się tego, co w typach i figurach przepowiedziało Prawo”- pisał z niezwykłą emfazą Neofita Rekluz. Tak głęboką myśl możemy uchwycić również w przekazie ikonograficznym; istnieją staroruskie ikony, na których scena zwiastowania zostaje przeniknięta elementem pasyjnym. Archanioł Gabriel przychodzi do młodej Dziewczyny, uprzednio wybranej przez Boga. Ona trzyma w swoich dłoniach Dzieciątko Jezus, a Archanioł zwiastujący radosną wieść, trzyma w dłoni krzyż- narzędzie kaźni. Jakby w tej scenie, radość wybrania została spowita cieniem nadchodzącej śmierci Syna. Mamy tutaj echo profetycznych słów starca Symeona, kiedy to małe, bezbronne dzieciątko Jezus zostało przedstawione w świątyni Jerozolimskiej: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę mieć przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,34-35). Zwiastowanie jest świadectwem niezgłębionej miłości do świata. Miłość która staje się darem, przepływającym przez niewyobrażalne doświadczenie cierpienia. W tym cierpieniu ma swoje zwycięskie miejsce Maryja- Matka nas wszystkich- personifikacja Kościoła, obmyta krwią ukrzyżowanego Baranka. Krzyż- znak zwycięstwa, drzewo dźwigające najdoskonalszy Owoc, wzięty z łona Córki Adama;  która to najpełniej zrozumiała sens odkupienia. „I Ty któraś współcierpiała, Matko Bolesna przyczyń się za nami”.

wtorek, 24 marca 2015

Rekolekcje Wielkopostne- Dzień II- PRZEBACZENIE
https://www.youtube.com/watch?t=39&v=ocHHPSQ4my8
J 8,29
Rzekł więc do nich Jezus: „Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja Jestem i że Ja nic od siebie nie czynię, ale że to mówię, czego Mnie Ojciec nauczył. A Ten, który Mnie posłał, jest ze Mną: nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba”. Kiedy to mówił, wielu uwierzyło w Niego.
Chrystus używa względem swojej osoby najświętszego imienia- Jahwe ( to imię, objawił Bóg Mojżeszowi (Wj 3,14) oznacza, że Bóg Izraela jest jedynym i prawdziwym Bogiem (Pwt 32,29). Posługując się imieniem, którego nikt z Żydów nie mógł, ani nie śmiał wypowiedzieć, Jezus (posiadając samoświadomość boskości) odnosząc je do siebie, tym samym dokonuje swojej boskiej prezentacji, jako Zbawiciel. W tym miejscu, również zostaje obwieszczona chwała Syna Człowieczego, która dokona się przez wywyższenie na krzyżu, które będzie stanowiło jednocześnie odpowiedź na pytanie które zostało Mu udzielone przez ludzi których wnętrza były pełne niedowiarstwa „Kimże Ty jesteś ?” Na krzyżu dokonało się dzieło największej miłości- wywyższenie- zwycięstwo miłości nad nienawiścią, życia nad śmiercią, światła nad ciemnością. Wywyższenie to nic innego, jak ukochanie człowieka maksymalną miłością. „Z miłości wziął na Siebie nasze rozbite człowieczeństwo i uczynił je własnym. Z miłości również utożsamił się z całym naszym cierpieniem, przyniósł Siebie w ofierze, dobrowolnie wybierając w Getsemani drogę swej męki”. Z perspektywy krzyża wszystko widzi się inaczej… Kiedy dostrzeżemy Jezusa w akcie największej agonii, to zrozumiemy, że do tego najbardziej irracjonalnego przyjęcia bólu, przywiodła Go dobrowolna miłość. „Krzyż stawia nas przed paradoksem wszechmocy miłości”. Dostojewski próbował zgłębić sens tego zwycięstwa, posługując się ustami i mądrością starca Zosimy, z powieści „Bracia Karamazow”: „Wobec niektórych myśli człowiek staje zmieszany, nade wszystko na widok ludzkiego grzechu, i wtedy zastanawia się on, czy zwalczać go siłą czy pokorną miłością. Postanawiaj zawsze: zwalczę to pokorną miłością. Jeśli postanowisz tak raz na zawsze, wobec wszystkiego, możesz pokonać świat”. Kochającą pokorą Bóg- Człowiek wydany na śmierć i podniesiony na drzewie hańby, zwyciężył cały świat- zwyciężył zło w każdym z nas.

poniedziałek, 23 marca 2015


Rekolekcje Wielkopostne- Dzień I - WIARA
https://www.youtube.com/watch?v=lWpurw2Ohg4#t=121
J 8,1-11
Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam.- Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.


Tyle razy już komentowałem ten fragment Ewangelii, ale za każdym razem jakieś inne elementy tej sceny, mnie dotykają…, niczym plik, który się otwiera, nie wiedząc, co może stanowić jego kolejna zawartość. Wyobrażam sobie ten dramatyczny epizod o brzasku dnia, można go porównać do jakiegoś religijnego „polowania na grzesznika”. Chrystus naucza w świątyni, nagle krąg słuchaczy otwiera się, zamieszanie; ponieważ grzesznica została schwytana w „nieskalane dłonie” tłumu…, towarzyszy temu wielka wrzawa i poczucie zadowolenia na twarzach „pobożnych” mężczyzn. Sfora faryzeuszów niczym wygłodniałe psy, będzie mogła dać upust swojej sadystycznej wyobraźni, posługując się szlachetnymi wytycznymi prawa. Już nikt nie patrzy na kobietę, jako na córkę Izraela, czyjąś córkę. Dla nich jest zwykłą –„szmatą”- nic nieznaczącą grzesznicą, z której ktoś uczynił przyjemny użytek i poszedł szukać kamieni; której życiem można wytrzeć swoje własne brudy i przesłonić najciemniejsze zakamarki duszy. Jakie tam musiały być w głowach tych ludzi potworne myśli, jakie zbiorowe wariactwo pozwalające sobie na taki sąd - przerażająca chwila. Dostojewski uważał „że gdyby ludzkie myśli wydzielały jakiś zapach, w świecie rozszedłby się odór nie do zniesienia i wszyscy zginęliby zatruci”. Chrystus w tym momencie nie tylko wyczuwał intensywnie śmierdzące myśli tłumu, ale czytał je głośno jak w otwartej księdze. Zeskanował ich serca i pragnienia, zobaczył w nich jakikolwiek brak miłości, czy przebaczenia…, tam była tylko żądza wymierzenia sprawiedliwości- ponieważ takie należy kamieniować. Najpiękniejszy jest w tym fragmencie Chrystusowy dystans, w pewnym momencie wytwarza się odpowiednia aura na dialog. Jakby znikają na dalszy plan dramatu, ludzie ściskający nerwowo i niecierpliwie kamienie. Pozostaje tylko Chrystus i grzesznica- Miłosierdzie i Nędza. W jednej chwili cudzołożnica otrząsnęła się ze strachu, który paraliżował jej serce. Poczuła spokój, kiedy Pan na piasku wypisywał grzechy oskarżycieli- „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Po tych słowach, zostały skutecznie zdemontowane złe pragnienia tłumu. Wówczas rozpoczyna się dialog miłości „kobieto gdzie oni są ? Nikt cię nie potępił ?” Ledwo zdolne do wypowiadania słów usta, szepczą zalane łzami „Nikt Panie” i Ja Ciebie nie potępiam, ponieważ za jakiś czas, sam zostanę potępiony zamiast ciebie. Ja zapłacę za twój grzech. Rozumiesz daję ci miłość – idź i nie grzesz więcej. Ile tu jest ładunku emocjonalnego ! Jak piszę ten komentarz to mam łzy w oczach- siebie widzę w tej kobiecie. Chrześcijaństwo to przebaczające spojrzenie Jezusa, szczególnie wtedy, kiedy nie osądzamy innych, ale staram się im pomóc. Kiedyś obruszyły się na mnie starsze panie w kościele, jak powiedziałem, że gdyby na Mszę Świętą weszła dziewczyna pracująca na ulicy- tirówka, to by jej oczy wydrapały, lub udusiły różańcami. Ale się poczuły dotknięte, szczególnie te które po każdej liturgii, na wszystkich i o wszystkich coś zawsze miały złego do powiedzenia. Chrześcijaństwo to przebaczenie, a Kościół to miejsce dla prostytutek, pijaków, zdzierców i wszystkich tych, którzy w myślach innych powinni być usunięci z życia tego świata. Takich Bóg umiłował. Każdego z nas miłuje, a wtedy najbardziej kiedy zrozumiemy, że grzesznikami jesteśmy i jedyną rzeczą jaką możemy dać Bogu, to nasza wdzięczność i łzy.
 

niedziela, 22 marca 2015

Krótka refleksja o Ikonie Krzyża- zapraszam do wysłuchania:
https://www.youtube.com/watch?v=gx-ksBrllDg
J 12,20-33
Wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon Bogu w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: „Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę powiadani wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec. Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, uwielbij imię Twoje”. Wtem rozległ się głos z nieba: „I uwielbiłem, i znowu uwielbię”. Tłum stojący usłyszał to i mówił: „Zagrzmiało!” Inni mówili: „Anioł przemówił do Niego”. Na to rzekł Jezus: „Głos ten rozległ się nie ze względu na Mnie, ale ze względu na was. Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”.
Najmocniej wybrzmiewają w dzisiejszej Ewangelii, słowa przybyłych wędrowców- Greków, którzy wyrazili pragnienie „Chcemy ujrzeć Jezusa”- czy to było tylko spontaniczne pragnienie podyktowane impulsem chwili; ciekawości intelektualnej (gnozy filozoficznej) czy może najbardziej wewnętrzna tęsknota doświadczenia, bliskości Kogoś, kto udzieli odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania i zaspokoi ich głód duchowej pustki ? Myślę, że to drugie wydaje się bardziej przemawiajace i wiarygodne w odbiorze. Pragnienie oglądania Chrystusa, stanowi również dla nas pewien imperatyw chwili. Czy my współcześni, nosimy w sobie tak mocne pragnienie zobaczenia Jezusa ? Wydaje się, iż duża część naszych braci i sióstr okrzepło w tym pragnieniu. Chyba najgorsze co może się przydarzyć człowiekowi, to osłabnąć w wierze. Kiedy temperatura wiary spada raptownie w dół, to może być znakiem zagubionego już w swoim sercu pragnienia. Kierkegaard napisał niezwykle przenikliwie penetrujące wnętrze człowieka słowa: „Życie chrześcijanina albo jest epifanią, objawieniem Boga, albo staje się płaską duchową akademią, marnie złożonym łańcuchem mniej lub bardziej dobrych i pobożnych dzieł, „straszną gadaniną”. Ilu jest takich ludzi, którzy już dawno zatracili w sobie jakikolwiek pragnienia, już nic nie pragną…, niczego nie szukają, o nikogo się nie pytają, egzystują z dnia na dzień w poczuciu wypalenia i powolnego toczenia się ku śmierci. Brakuje mi spotkań z ludźmi, których twarze rozświetlone są Bożym światłem. Wydaje się, że świat chce mieć tylko wokół siebie takich ludzi- których łatwo może traktować, jako bezmyślnych konsumentów, którzy pożerają bezmyślnie to, co im się podsunie. Jak się człowieka pozbawi pragnienia zobaczenia Boga, to wtedy stanie się zwykłą marionetką; konsumującą miałką ideologię, zmieniającą się co kilka dni poglądy, w zależności od źródła przekazu i siły nadawczej. Żeby zobaczyć Boga- to trzeba najpierw się zdobyć na wysiłek woli i serca… Jego naprawdę trzeba się uczyć odkrywać, nie w szybowaniu ponad dachami domów, forsując transcendentne abstrakcje wyobrażeń, czy zmaganiu swojego rozumu o liczne niewiadome, które się kończą stanięciem pod murem.  Bóg siebie odkrywa w swoim Krzyżu- „w godzinie kiedy Syn został najpełniej uwielbiony”, w maksymalnym uobecnieniu miłości. Pięknie napisał bp. Kallistos Ware: „iż zanim jeszcze postawiono krzyż na zewnątrz murów Jerozolimy, w sercu Boga już był krzyż; i chociaż zdjęto krzyż drewniany, w Bożym sercu krzyż wciąż pozostaje. Jest to jednocześnie krzyż bólu i triumfu. I ci, którzy w to uwierzą, odkryją, iż ich radość jest zmieszana z kielichem goryczy. Będą oni na ludzkim poziomie uczestniczyć w przeżywaniu przez Boga zwycięskiego cierpienia”. Chrystus zachęca nas, aby pójść tym tropem, iść po śladach Jego męki, pozwolić, aby stygmaty cierpienia, odcisnęły się na naszym sercu- pieczęć miłości. „Kto miłuje swoje życie, straci je”. Świetnie komentują tę sytuację homilia św. Leona Wielkiego: „W jednym, jedynym wśród ludzi, Panu naszym Jezusie Chrystusie, wszyscy mogą krzyż dźwigać, i umierać, i schodzić do grobu, i wszyscy też zmartwychwstać. O takich sam Pan powiedział: „A ja, gdy będę podwyższony na ziemię, pociągnę wszystko do siebie”. Święty Augustyn uzupełni to innymi słowy: „Nie powinniśmy się wstydzić śmierci Pana Boga naszego, lecz wręcz przeciwnie, w niej powinniśmy pokładać ufność i szukać największej chwały. Pan biorąc od nas śmierć, jaką w nas znalazł, przyobiecał nam, że z całą pewnością otrzymamy w Nim życie, którego sami z siebie mieć nie możemy”. Wiara rodzi się w trudnym dialogu, a głos kochającego Boga rozbrzmiewa niczym milczenie, wśród wydzierającego się z całych sił świata i rozlepiającego karykatury bożków, niczym plakaty na  oczy pozbawionych tęsknoty ludzi. Dla każdego wierzącego nadeszła chwila, w której nie chodzi już, aby tylko mówić o Chrystusie, lecz stać się Chrystusem. Aby kontury Jego Twarzy wypisały się w naszych wnętrzach, i przez nasze wypowiedziane pragnienie, dały Go poznać innym. Wielu myślicieli twierdzi, ze teologia ostatnich stuleci utraciła poczucie tajemnicy, przekształciła się w abstrakcyjną spekulację, próbującą Boga zamknąć w jak najprostszych formułach. „Słowa ludzi, którzy, nie wiedzieć, jakim cudem, znaleźli sposób, aby wygodnie rozsiąść się na krzyżu, nie mogą mieć już żadnego oddźwięku”. Ja naprzeciw tym smutnym tendencjom, pragnę wyrazić moje osobiste pragnienie- chcę ujrzeć Jezusa, nawet jeśli trzeba będzie poczuć ciężar krzyża.

sobota, 21 marca 2015

Agnus Dei






Jr 11,18-20


Pan mnie pouczył i dowiedziałem się; wtedy przejrzałem ich postępki. Ja zaś jak baranek oswojony, którego prowadzą na rzeź, nie wiedziałem, że powzięli przeciw mnie zgubne plany: „Zniszczmy drzewo wraz z jego mocą, zgładźmy go z ziemi żyjących, a jego imienia niech już nikt nie wspomina!” Lecz Pan Zastępów jest sprawiedliwym sędzią, bada sumienie i serce. Chciałbym zobaczyć Twoją zemstę nad nimi, albowiem Tobie powierzam swoją sprawę.




Umieściłem powyżej jeden z najpiękniejszych obrazów pt. „Agnus Dei”, ukazujący spętanego i bezradnego- wydanego na śmierć Chrystusa- Baranka. Obraz namalowany przez hiszpańskiego artystę doby baroku- Francisco Zurbarana (1598-1664), przedstawiciela caravaggionizmu w przesyconym wrażliwością i mistyką malarstwie hiszpańskim. W rękach Zurbarana intensywność przeżycia religijnego przetapiała się w pełen skupienia obraz, będący głębią skomasowanego koloryzmu i rzeczywistości wydarzenia dziejącego się na oczach widza, dokonującego się dramatu opuszczenia. Obraz cierpiącego i spętanego powrozami Baranka, jest niezwykle naturalistyczny i emocjonalnie ujmujący. Jak echo powracają w pamięci słowa proroka Izajasza, o „Cierpiącym Słudze Jahwe”- „Lecz On się obarczył naszym cierpieniem i dźwigał nasze boleści… Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich, Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich” (Iz 53, 4-7). Piękno udręczone cierpieniem, zaprasza nas do kontemplacji misterium cierpienia- Ofiary, która stanie się naszą Paschą. Jednocześnie jest w tym przedstawieniu jakaś dotykająca serca siła spokoju, jakby przynosząca pocieszenie; nie bójcie się, to co się dzieje jest tylko nokturnem do czegoś o wiele większego. Jesteśmy naprzeciw „bezradnego Boga”, oddającego się w nasze dłonie- tylko odkupieńcza miłość, staje się jedynym komentarzem do takiego samo-ofiarowującego się aktu Boga. Miłość Boga- Człowieka przechodzi przez doświadczenie bezradności i ciemności, aby stać się blaskiem przemienionej prawdy, o naszej wolności- jako owocu, Jego Męki. Jednocześnie obraz podprowadza nas pod znaczenie zbawczych wydarzeń; czym była Pascha Żydowska, oraz jaką rolę w niej miał do spełnienia Chrystus. Przenieśmy się jeszcze myślami do tych śladów, które pozwolą zobaczyć owocność ofiary Baranka. Na pamiątkę wyjścia z niewoli, a przede wszystkim uzyskania wolności i bliskości Boga, Izraelici każdego roku wspominali to wydarzenie (zikkaron) w swoich rodzinach. To była obchodzona Pascha na cześć Pana. Zabijanie baranka odbywało się przed zachodem słońca, lewici śpiewali Hallel (Ps 113, 118), obecni byli kapłani. Przychodzący sami zabijali zwierzęta, a krew była zbierana przez kapłana i podawana następnemu kapłanowi aż do tego, który krwią skrapiał ołtarz całopalenia. Wydzielano ze zwierząt części przeznaczone do spalenia, którego dokonywali kapłani. Przygotowane pokarmy spożywano według  zwyczajów greckich czy rzymskich w pozycji półleżącej, jako ludzie wolni. Po błogosławieństwie pierwszego kielicha podawano chleb przaśny i zioła, następnie przynoszono baranka i napełniano drugi kielich, który rozpoczynał właściwą celebrację Paschy. Przewodniczący najczęściej ojciec rodziny wyjaśniał powód takiej wieczerzy w odpowiedzi na pytania najmłodszego uczestnika: co uczynił Pan dla mnie podczas wyjścia z Egiptu ? Ojciec opowiadał historię i wyjaśniał znaczenie pesach. Te szczegóły pozwalają nam zrozumieć ewangeliczny opis Ostatniej Wieczerzy spożywanej przez Chrystusa w wieczór przed swoją męką. On stał się Paschą-Barankiem, uobecnionym w misterium Eucharystii. Jan Chrzciciel nazywał Jezusa cierpiącym Sługą Boga i prawdziwym barankiem paschalnym. „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29). Jezus zmarł dokładnie w tym samym czasie, kiedy w świątyni Jerozolimskiej zabijano baranki przeznaczone na wieczerzę paschalną. Św. Paweł stwierdza wyraźnie: „Chrystus został bowiem złożony w ofierze jako nasza Pascha” (1 Kor 5,7). Znowu św. Piotr mówi o skutkach tej ważnej i jedynej ofiary, że wszyscy zostali obmyci „drogocenną krwią Chrystusa jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1P 1,19). Nawet w apokaliptycznym przedstawieniu tronu chwały widoczne są na ciele baranka ślady ran odniesionych w boju, wygląda tak jakby był zabity (Ap 5,6). W czasie Sądu Ostatecznego wszyscy ludzie w akcie przerażenia a może nawet i lęku będą wołać „Góry, padnijcie na nas i zakryjcie nas, przed gniewem Baranka” (Ap 6,16). Ale sprawiedliwi którzy obmyli swe szaty z brudu grzechu we krwi Baranka będą wołać dumnie i z odwagą, i będzie ich pasł i prowadził jak Pasterz do źródeł wody życia. Będzie ich Oblubieńcem a Kościół stanie się Jego oblubienicą którą wprowadzi na gody weselne. Baranek otworzy pieczęcie księgi, w której zapisane są tajemne wyroki Boże dotyczące losów świata. I ukaże się Oblubienica jako Jeruzalem Nowe, jako Miasto Niebieskie przystrojone w złoto i klejnoty. Nie potrzebuje ono ani światła słońca, ani światła księżyca, gdyż jego lampą jest Baranek (Ap 21,23). Z jego tronu wypływa rzeka wody życia, a po jej obu brzegach rośnie drzewo życia rodzące stale owoce.  Źródłem staje się Ciało Jezusa –Baranka, wskrzeszone i żyjące w Ojcu, rzeką wody życia jest Ducha i Oblubienica Baranka w ich przedziwnej synergii, czyli liturgii życia. Wyraża to starożytny liturgiczny tekst wielkanocny przypisywany św. Ambrożemu który stanowi Orędzie Paschalne- Exultet, śpiewane każdego roku w czasie uroczystości Wielkiej Nocy. Warto przytoczyć jego dłuższy fragment: „Oto są bowiem święta paschalne, w czasie których zabija się prawdziwego Baranka, a Jego krew poświęca domy wierzących. Jest to ta sama noc, w której niegdyś ojców naszych, synów Izraela, wywiodłeś z Egiptu i przeprowadziłeś suchą nogą przez Morze Czerwone.(…) Tej właśnie nocy Chrystus skruszywszy więzy śmierci, jako zwycięzca wyszedł z otchłani.” Baranek Eucharystii, oddający się za życie świata w sposób bezkrwawy w liturgii, jest zapowiedzią tego Baranka który przyjdzie zwycięski w Paruzji. Oddają to słowa poezji św. Efrema: „Przemówił Baranek przemówił w radości do współbiesiadników, Pierworodny zapowiedział uczniom Paschę w Wieczerniku. Zbawiciel zaprosił siebie na ofiarę i krwi swej przelanie. Pożywny był Jego chleb życiodajny, snop kłosów wrócił w pełni. Jego ciało przeniknął kwas Bóstwa. Trysnęło Jego miłosierdzie, zapaliła się miłość, bo chciał stać się Pokarmem”.   


 


 


 


 

piątek, 20 marca 2015

Nie zabraknie nigdy bezkresnej przestrzeni dla tego, który biegnie do Pana
św. Grzegorz z Nyssy

J 7,1-2.10.25-30
Jezus obchodził Galileję. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi mieli zamiar Go zabić. A zbliżało się żydowskie Święto Namiotów. Kiedy zaś bracia Jego udali się na święto, wówczas poszedł i On, jednakże nie jawnie, lecz skrycie. Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: „Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic Mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest”. A Jezus ucząc w świątyni zawołał tymi słowami: „I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest tylko Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał”. Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.
Ewangelia mówi nam o zbliżającym się tzw. Święcie Namiotów-Szałasów- Sukkot (סוכות), rozpoczynające się pięć dni po święcie Jon Kippur. Święto wpisuje się w atmosferę radosnego wspomnienia dziejów Izraela, kiedy naród wędrując ku Ziemi Obiecanej, przemierzał pustynię; mieszkając w szałasach i będąc wsłuchanymi w głos Boga. W Torze jest napisane: "przez siedem dni będziecie mieszkać w szałasach. Wszyscy tubylcy Izraela będą mieszkać w szałasach, aby pokolenia wasze wiedziały, kiedy wyprowadziłem ich z ziemi egipskiej". Wcześniej obchodzono to święto, jako dziękczynienie za plony ziemi. Współcześnie w czasie Święta Szałasów, wierni tradycji Żydzi na pamiątkę tamtych wydarzeń, udają się najczęściej poza miasto i rozbijają namioty, lub na balkonach swoich domów tworzą szałasy w których spędzają noce. Tradycja stanowi domenę pobożnych mężczyzn, ale jeśli kobiety mają pragnienie nocowania w szałasie, jest to dopuszczone przez przepisy religijne. Każda rodzina powinna się zatroszczyć dla siebie o swój własny szałas. Wyraża to głębokie przeświadczenie, iż Bóg przez zamieszkanie w szałasach zapewni trwały pokój i bezpieczeństwo. Charakterystycznym elementem duchowym jest modlitwa; składają się na nią; recytacja psalmów i archaiczny obrzęd kołysania snopka- splecione gałązki palm, mirtu czy wierzby. Kołysanie wykonuje się według ściśle ustalonego rytuału, w cztery strony świata, upamiętniając tym samy Stwórcę wszelkiego życia. Później ludzie udają się na procesję, której towarzyszą modlitwy przebłagalne o dobre urodzaje. Siódmego dnia procesja- Hoszanna Raba jest szczególnie uroczysta, wspólnota zgromadzona na modlitwie obchodzi symbolicznie synagogę siedem razy. Obchody święta Sukkot- przypominają jednocześnie Żydom, o obłokach Chwały, które ochraniały lud wędrujący przez pustynię. „W tych dniach w sposób szczególny wyraża się wiarę i ufność, że to nie mury z kamienia stanowią ochronę i twierdzę zabezpieczającą przed niebezpieczeństwem przychodzącym z zewnątrz, a jedynie Bóg- który potężnym ramieniem umacnia swój lud odwagą”. Weszliśmy w niezwykle ważny kontekst Ewangelii, Jezus staje się uczestnikiem tych jakże ważnych wydarzeń historii Izraela. Sukkot i Pascha- zostaną w swojej rzeczywistości rytualnej- duchowej, wypełnione obecnością Mesjasza. On stanie się Paschą- spełnieniem zbawczych zapowiedzi. Napisałem tak wiele o Święcie Namiotów, ale tak naprawdę to odpowiednikiem tego błogosławionego czasu dla chrześcijan jest czas Wielkiego Postu- to nasze wędrowanie przez pustynię, wsłuchanie się katechezę Boga. Już rozumiem duchowy sens przejścia przez pustynię i bycia ze sobą sam na sam, istotę tego przedsięwzięcia wyrażają słowa św. Pawła: „abyśmy zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu Boga”. Na pustyni w rozbitym szałasie, wśród wszechogarniającej pustki, musi obumrzeć stary człowiek- nawrócenie. Często boimy się przemiany życia… Trzymamy się kurczowo, aby nie skonfrontować się ze sobą. Bronimy się wszelkimi możliwymi sposobami przed podjęciem ryzyka innego życia. Jeżeli jeszcze nie wyszedłeś z Chrystusem na pustynię, to zrób to natychmiast. Musisz się zderzyć z tym co trudne, co przerasta i jest pozornie niemożliwe. Tam musi umrzeć człowiek dawny i narodzić się człowiek nowy, według Bożego zamysłu. Fromm napisał mądre słowa: „Głównym zadaniem człowieka jest wydać na świat siebie samego”. Twoje Sukkot- to „narodziny” i „przejście”. Kulminacyjnym momentem będzie wejście do „Ziemi mlekiem i miodem płynącej”- w Święto Radości- Wigilię Paschalną- gdzie światło Chrystusa chwalebnie zmartwychwstałego, napełni w pocie czoła rozbijany namiot życia; wtedy nastanie dzień wesela i radości z  bliskości Boga.
 
 

czwartek, 19 marca 2015

Mt 1,16.18-21.24a
Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie.Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.
Uroczystość św. Józefa, to zapach wiosny…,  radosny akord w czasie wielkopostnej drogi nawrócenia- święto ojcostwa, niesamowitej pokory…, wiary głębokiej- niepotrzebującej wypowiadania słów. Józef- mężczyzna głębokiej ufności, kierujący się roztropnością, którego wiara była naznaczona próbą; przez wewnętrzną szamotaninę, odkrywający wielkie plany Boga. Świetnie ową walkę wewnętrzną oddają słowa liturgicznego poematu maryjnego, zwanego Akatystem. „Falami sprzecznych myśli szarpany jak burzą chwiał się i gubił Józef. Patrząc na Ciebie, dotąd nietkniętą od męża, snuł ciemny domysł o tajemnym związku, o Nienaganna. Lecz pouczony od Ducha Świętego o tym poczęciu, zawołał: Alleluja”. Ekspresja jaką oddają słowa poematu, pokazuje jak rozdarte było serce Męża Bożego, jak ciężko było zgłębić tajemnicę Wcielenia. Józef przeszedł przez te trudne doświadczenia zwycięsko. Jak pisał św. Augustyn: On jest czystym ojcem… Kto zaś twierdzi, ze nie można go nazywać ojcem, ponieważ nie porodził syna, szuka w rodzeniu dzieci wyłącznie pożądania,  a nie uczucia miłości. On lepiej duchowo spełniał to, co inny pragnął osiągnąć cieleśnie. Bowiem i ci, którzy adoptują dzieci, czyściej je rodzą sercem, gdy nie mogą zrodzić cieleśnie”. Ojcostwo Józefa rodzi się z przyjęcia dziecka. Chciałbym się odnieść do zdumiewającego przedstawienia św. Józefa- ikony pt. „Pasterz Baranka”. Przedstawienie przepełnione urzekającą niezwykłym ciepłem i radością. Józef- opieku, niosący na swoich ramionach małego Chrystusa, wszystko rozgrywa się w konwencji zabawy, przeszywającej ikonę radości- ojca i syna. Godne zauważenia są motywy żydowskie wyrażające się w stroju, akcentujące tym samym pewną duchową łączność, pomiędzy tradycją judaizmu a chrześcijańskim poszukiwaniem pewnego wyznacznika świętości. Józef- Żyd praktykujący, jak również Chrystus- Boży Syn. Poza którą przyjmuje Jezus, wydaje się zbliżona do tej, jaką przyjmuje Maryja na ikonie Wcielenia- tuż po narodzeniu Syna. Na twarzy dziecka wypisuje się błogi spokój, poczucie bezpieczeństwa, chęć bycia niesionym na muskularnych ramionach Opiekuna. W ręku Józefa laska pasterska- choć, nie był on pasterzem, tylko cieślą. Pełni ona rolę symbolu- ten którego niesie jest Pasterzem, który na swoim ramionach będzie niósł grzeszny świat. Piękne i szerokie oczy Józefa wyrażają odbicie piękna, które rodzi się z kontemplacji Boga. Wiara mężczyzny którego proste serce Bóg zdobył dla siebie. Módl się za nami… orędowniku poszukujących, właściwego wzoru ojcostwa; przewodniku ku wspaniałomyślnej drodze ku życiu- patronie odchodzących w zaświaty. Proś Chrystusa Boga, aby nas zbawił.

środa, 18 marca 2015


 Każdy dzień mojego życia strzeżony jest w Twym sercu, mój Boże. Cały spoczywam w Twoich rękach.

J. H. Newman
Iz 49,15
 Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!”
Miałem pisać komentarz do Ewangelii z dzisiejszego dnia, ale słowo Boga z pierwszego czytania poruszyło mnie i stało się balsamem dla mojego serca. Mam takie wrażenie od kilku dni, jakbym spadał głową w dół lub przynajmniej jakby, pewna część świata spadała mi na głowę, niczym tynk z sufitu. Myślałem, że jestem blisko mety, załatwiając wiele ważnych, duszpasterskich spraw, a tu  jakiś regres, powrót do miejsca startu. Tysiące myśli kłębiło się w mojej głowie; od poczucia rezygnacji, po irytację. Jedynym pozytywnym przerywnikiem w tym nieprzewidzianym paśmie „nieszczęść”, był dzisiejszy pogrzeb który prowadziłem. Na pociechę otrzymałem dwa słodkie, niczym czekolada słowa; „dziękujemy księdzu za piękny pogrzeb naszej mamy, już dawno nie widziałam tak głęboko wierzącego kapłana (zarumieniłem się i spokojnie odpowiedziałem- dziękuję). I drugi komplement od pana z zakładu pogrzebowego, który robił za mojego osobistego szofera, ponieważ na dodatek samochód mi nawalił i musiałem wcześnie rano, auto odstawić do naprawy. „Proszę księdza, jakbym zbyt wcześnie odszedł z tego świata, to proszę mnie pochować”- eschatologiczny pstryczek, na poprawę nadwyrężonego już tak mocno, poczucia humoru. Wracając z cmentarza, otrzymałem wiadomość telefoniczną, iż naprawa samochodu wyjdzie około tysiąca złotych. Ta informacja była jak strzał w tył głowy, lub dociśnięcie wieka trumny. Zdenerwowany wróciłem do domu i pierwsze co uczyniłem, to zacząłem robić wyrzuty Bogu. Zaparzyłem kawę- czarną jak cholera, i otworzyłem Biblię, wyszukując nerwowo czytania z dnia. Na cały mój monolog żalów pod adresem Boga, nagle zaczynam czytać: „Ja nie zapomnę o Tobie”.  Kilka razy przeczytałem to zdanie, napełniło mnie jakimś niewypowiedzianym spokojem. Bóg jest nawet więcej jak Matka, myśli o mnie, troszczy się i nie pozostawi w chwili małych lub większych kryzysów. To było dla mnie cudownym olśnieniem. Bóg jest Rahamim- łonem macierzyńskim, miłość która wypływa obficie z Jego serca, rozlewa się na każdego, to głębia wszelkich najpiękniejszych i najpełniejszych uczuć. To synteza miłości przekraczająca miłość matki i ojca. Taką miłością rahamim Bóg kocha syna Efraima, a w przypowieści tak ojciec kocha swych dwóch synów, każdego dnia wychodząc na drogę i czekając na tego, który się zagubił. „A przecież Ja uczyłem chodzić, na swe ramiona ich brałem; oni zaś zrozumieli, że przywracałem im zdrowie. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę- schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je”. Odkryć miłość Boga w sytuacjach trudnych. Odkryć miłość którą Bóg rozdziela wszystkim ludziom, a zarazem każdemu z osobna. „Jego troska o człowieka nie podlega stopniowaniu ani żadnym miarom. Jest niezmierzona i niewyobrażalna. Nie ma istoty tak zatraconej, która mogłaby osłabić czy ograniczyć tę Jego miłość”. Bóg jest rahamim – Kimś najbardziej bliskim, szczególnie w takiej sytuacji w której nie doświadcza się bliskości nikogo i kiedy wszystko spada na głowę. Nie jestem sam z moimi problemami, jest Ktoś kto ze mną je dźwiga.


 

wtorek, 17 marca 2015


Bo chcąc naprawdę wierzyć w Ciebie, Boże,
Musimy zostać artystami wiary
I nieustannie tę wiarę zdobywać,
I wciąż od nowa zdobywać jej głębię,
Jak zdobywamy nowe słowo w wierszu,
Jak zdobywamy nowy dźwięk w muzyce,
I nowe barwy na płótnie obrazu.
Każda rutyna i każda maniera
Są śmiercią wiary i śmiercią sumienia.
O, daj nam, Panie, natchnienie wiary!

Roman Brandstaetter
[uzdrow_paralityka_betesda.jpg]J 5,1-3a.5-16
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się Sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: „Czy chcesz stać się zdrowym?” Odpowiedział Mu chory: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny schodzi przede mną”. Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje łoże i chodź”. Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: „Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża”. On im odpowiedział: „Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź”. Pytali go więc: „Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?” Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzeki do niego: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło”. Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.
Potem nastąpiło święto żydowskie (Jan to podkreśla, i jest to ważne, aby lepiej dostrzec kontrast; z pewnością chodzi o święto Paschy, wielkie święto dziękczynienia i Jezus udaje się do Jerozolimy). W Jerozolimie znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda"( czyli cięcie, pęknięcie). Ci, którzy znają Jerozolimę wiedzą, że jak się wydaje - odkryto sadzawkę obok kościoła św. Anny, czyli nie opodal świątyni. W tym miejscu gromadzili się ludzie odrzuceni, uważani za ekskomunikowanych- w Izraelu bowiem ludzie dotknięci pewnymi chorobami byli uważani za nieczystych ( Kpł 13-15). Zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych : niewidomych, chromych, sparaliżowanych, "którzy czekali na poruszenie wody". Kiedy sądzimy, że wspólnota, w której żyjemy, jest trudna, pomyślmy o sadzawce Betesda! Czyż nie jest to dość szczególna wspólnota, "wspólnota podstawowa" ludzi, których nikt nie wybrał, ludzi zostawionych na boku? Gdyby chociaż ci chromi, niewidomi, sparaliżowani kochali się nawzajem, wszystko by się układało. Chromy mógłby korzystać z nóg niewidomego, a w zamian użyczać swojego wzroku. Dzieje się jednak inaczej ; członkowie tej wspólnoty pragną jednego: odejść. Dobro wspólne znajduje się na zewnątrz: każdy tylko czeka, żeby uciec jak najszybciej. Oto duchowość tej wspólnoty! Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę." Co to znaczy ? Trudno to określić. Jak się wydaje chodzi o miejsce kultu pogańskiego, a zstępował tam anioł Pański, oznaczający tajemniczą i miłosierną obecność Boga. A zatem "w stosownym czasie", czyli od czasu do czasu, Bóg nawiedzał to miejsce; "A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę". Niezwykła obecność Boga pośród  bezradnych, dotkniętych chorobą, często nie potrafiących się poruszać o własnych siłach. Wszyscy w wielkim napięciu czekają na poruszenie wody, to jak zawody w których główną nagrodą jest uzyskanie na nowo zdrowia. Tu nie ma sentymentów, czasu na miłosierdzie, to jest wyścig, byleby o resztkach sił dobiec do celu. Ten który jest zmiażdżony chorobą uniemożliwiającą jakikolwiek poruszanie się, będzie zawsze na końcu. Prędzej umrze wypełniony tęsknotą za byciem uzdrowionym. Presja jest tak ogromna, i niestety tylu chętnych, chcących doświadczyć cudu.  Znajdował się tam pewien człowiek, który już od trzydziestu ośmiu lat cierpiał na swoją chorobę". Trzydzieści osiem lat wspólnego życia w tym środowisku i w tej atmosferze ! Można sobie wyobrazić rozgoryczenie tego człowieka. Ileż to razy w ciągu tych lat przyszedł anioł, rozbudzając w nim nadzieję i ktoś inny go prześcignął. Nikt go nie wziął na plecy, nikt go nie zaniósł, aby mógł się zanurzyć w wodzie. Nikt mu nie powiedział teraz kolej na ciebie, bo tak długo już tu jesteś. A oto Jezus zwraca się wprost do niego, niewątpliwie najstarszego w tej wspólnocie. "Czy chcesz stać się zdrowym ?" Jezus podejmuje inicjatywę..., chce zgłębić jego serce, przyjrzeć się jego smutkowi: czy ten człowiek potrafi wyrazić pragnienie ? Jezus stale oczekuje, byśmy wyrazili pragnienie, dlatego pragnie uzyskać jakąś wypowiedź od tego zgorzkniałego i osamotnionego człowieka. [...] To bardzo ciekawe jest skrępowany w swej kondycji chromego. Tymczasem Jezus idzie prosto w to miejsce i zwraca się do człowieka będącego w największej nędzy. Nie kieruje pierwszych kroków do świątyni, ale do sadzawki Betesda, do wspólnoty odrzuconych, przeklętych: a w tej wspólnocie patrzy na człowieka najbardziej strapionego. "Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź !". Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, zabrał swoje łoże i chodził". My pewnie nie mamy takich dylematów w codziennym wyścigu do źródła. Naszą sadzawką jest konfesjonał, i jedyne co, należy mądrego uczynić to stanąć w kolejce. Tam dokonuje się nasze uzdrowienie wewnętrzne, zanurzenie w miłosierdziu Boga. Tutaj nikt nie musi ciebie wprowadzić, najwyżej możesz pomóc innym przekonać się, iż warto zmienić swoje życie…, opróżnić duszę z grzechów. Tym, który będzie poruszał nasze wnętrze będzie Duch Święty- pouczy nas o prawdzie, i pozwolić na nowo spotkać Jezusa.
 

poniedziałek, 16 marca 2015

J 4,43-54
 A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Powiedział do Niego urzędnik królewski: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko”. Rzekł do niego Jezus: „Idź, syn twój żyje”. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: „Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka”. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: „Syn twój żyje”. I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.
Chrystus jak pisał- o. Bułgakov „objawiał w swoich cudach siły- które jednocześnie są znakami- ale przecież Pan nie tworzył cudów po to, aby nimi porażać oślepiać czy korzyć, pozbawiając człowieka jego duchowej wolności”. Słowa Pana stają się sformułowanym wyrzutem, dostrzegamy to w dialogu z Ewangelii, skierowanym w odpowiedzi królewskiemu urzędnikowi. „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. To świadczy o tym, że ludzie którzy byli odbiorcami słów Jezusa, potrzebowali się zadowolić jeszcze czymś większym- słowem, które sprawia cud- tylko zawieszenie praw natury, mogło wywołać poruszenie. Trzeba zwrócić uwagę na fakt, iż cuda Chrystusa jednych wewnętrznie ubogacały, otwierały jakieś przestrzenie religijnej wyobraźni, czy prowokowały do rewizji życia wiary. Ale byli i tacy, dla których cuda były tylko pewnymi sprytnymi sztuczkami, rodzącymi zamęt, złość, czy podkopywały autorytet faryzeuszów. Wielokrotnie Pan demaskował fałszywe pragnienie zobaczenia znaków, wśród ciekawskich czy ogarniętych sensacją ludzi; „Czemu to plemię domaga się znaku ?” (Mt 16,1-4; Łk 11,29-31). Zastanawiające jest również to, iż większość znaków które czynił Chrystus, została dokonana w pierwszym etapie Jego ziemskiego posługiwania. Im bardziej przybliżał się czas, wejścia w dramat cierpienia- wkroczenia do Jerozolimy, aby mogło dokonać się odkupienie (opuszczenie, skazanie, droga krzyżowa, śmierć…), tym cuda stopniowo wygasały. „Niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu; niechże Go teraz wybawi” (Mt 27,42-43). „Pan kochający człowieka, który w imię tej miłości, dokonywał cudów, teraz w imię tej samej miłości do człowieka nie broni się przed śmiercią krzyżową”- wchodzi w wydarzenie całkowitego wyniszczenia, ogołocenia siebie, z wszelkich nadzwyczajnych działań- jakby rezygnując z boskich prerogatyw, po to aby jako w pełni cierpiący człowiek, wydać siebie „za życie świata”.  Jakby Chrystus chciał zwrócić uwagę na największe wydarzenie, które jednocześnie stanie się, największym cudem- Misterium Zmartwychwstania

niedziela, 15 marca 2015


J 9,1-41

Jezus przechodząc ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia… Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata. To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloe”- co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. 

 

Każdy z nas wcześniej czy później zostanie przyprowadzony do sadzawki, w której dokona się nasze obmycie oczu. Jeżeli uczciwie wsłuchaliśmy się słowo, którym nas od początku  Wielkiego Postu, karmi Chrystus; to jest nic innego jak duchowe oczyszczenie, nakłada błoto na nasze oczy- warstwa po warstwie, abyśmy dostrzegli, iż jesteśmy ślepcami. Wielu boi się uzdrawiającego dotyku Boga, woli kroczyć w ciemności, potykając się o swoje „zabawki”,  dotykając fantasmagoryjnych cieni własnej duszy. Można to porównać do bezmyślnego stąpania po gruncie, który za chwilę może się posypać w dół. Droga bez sprawnego wzroku, jest poruszaniem się po krawędzi urwiska, wyciąganiem odruchowo dłoni przed siebie i udawaniem, ze wszystko jest w porządku- jakoś przejdę. Nic nie jest w porządku…, jest tylko lęk. Sądzę, że jedną z przeszkód, które nie pozwalają nam być naprawdę sobą i odnaleźć własnej drogi, jest to, że nie zdajemy sobie sprawy, jak dalece jesteśmy ślepi. Gdybyśmy wiedzieli, że jesteśmy ślepi, jakże usilnie szukalibyśmy uzdrowienia ! Prawdopodobnie szukalibyśmy zdrowia, jak ten bezimienny człowiek z Ewangelii. Ale tragedia na tym polega, że nie rozpoznajemy swej ślepoty- zbyt wiele rzeczy narzuca się naszym oczom, abyśmy mogli uświadomić sobie rzeczy niewidzialne, na które właśnie oślepliśmy. Żyjemy w świecie rzeczy, zagarniają naszą uwagę i same się nam zalecają, tak że nie potrzebujemy ich nawet oceniać- po prostu są tu oto, pod ręką, gotowe do użycia. Rzeczy niewidzialne nie zalecają się nam same, nie rzucają się nam w oczy, musimy ich szukać i odkrywać je. Świat zewnętrzny żąda naszej uwagi- Bóg zabiega o nas inaczej. Świat zewnętrzny sam nam się narzuca. Oślepieni światłem rzeczy zapominamy, że nie zawiera on tych głębi, które człowiek zdolny jest odkryć. Zderzamy się z wielorakimi rodzajami ślepoty. Istnieje ślepota na skutek doświadczenia wielkiej iluminacji Boga- nasycenie duszy światłością; Paweł pod Damaszkiem, stał się uczestnikiem światłości, w której to dana mu została łaska odkrycia prawdy o Chrystusie. Później wszedł w ciemność... Duchowość karmelitańska dobrze oddaje, niepojętą ciemność duszy, głębię spotkania Boga- św. Jan od Krzyża, czy ekstatyczne przeżycia św. Teresy. Jest też druga ślepota, która pojawia się ponieważ człowiek wchodzi w ciemność grzechu- zostaje demonicznie zawłaszczony przez siły zła, krok po kroku schodząc w duchowo- infernalne przestrzenie. Często będąc w złej kondycji duchowej, człowiek próbuje tłumaczyć się przed sobą, zręcznie uspokajając sumienie, że nic złego się nie dzieje- taka chwilowa zaćma. Pisze o tym doświadczeniu św. Grzegorz Wielki: „Kto więc nie zna blasku wiekuistego światła, jest ślepy; jeśli jednak nie wierzy w Odkupiciela, to jest tym który siedzi koło drogi. Ale gdyby miał wiarę i nie dbał o to, aby prosić o otrzymanie wiecznego światła, i nie modlił się, byłby podobny do tego, kto będąc niewidomym   siedząc przy drodze, ale wcale nie żebrze. Jeśli zaś wierzy i poznaje ślepotę swego serca, i prosi o odzyskanie światła prawdy, jest jak ten, kto będąc niewidomym żebrze siedząc przy drodze. Kto więc poznaje ciemności swej ślepoty, kto pojmuje, że brak mu wiecznego światła, niech woła z głębi serca, niech woła także głosem ducha: "Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną!". Bo z patrzeniem jest tak, jak to powiedział lis Małemu Księciu: "Widzi się dobrze tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Dobrze zwrócić się pokornie do Boga w modlitwie, prosząc o dar zobaczenia siebie w prawdzie. „Uczyń balsam i dotknij oczu naszego serca i ciała, abyśmy- ślepi- nie popadli w zwyczajne błędy ciemności. Oto stopy Twoje obmywamy płaczem, nie odwracaj się od nas upokorzonych. O dobry Jezu, obyśmy nigdy nie odstąpili od Twoich śladów, boś przyszedł pokorny na świat. Wysłuchaj modlitwy za nas wszystkich i usuń z serc ślepotę naszych grzechów, abyśmy widzieli chwałę Twojego oblicza w owej szczęśliwości wiecznego pokoju” (liturgia mozarabska).


 

 

 

sobota, 14 marca 2015

Przyjął zatem śmierć, zawiesił śmierć na krzyżu i uwolnił śmiertelnych od tej śmierci. Pan przypomniał to, co u starożytnych dokonało się w symbolu: „I jak Mojżesz – mówi – wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższony był Syn człowieczy, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,14-15)…  Lud Izraela rzucony został na pustyni na ziemię z powodu ukąszeń węży. Miała miejsce wielka klęska i wielu umarło. Bóg bowiem uderzył naród, karał i biczował, aby posiadł wiedzę. Ukazany tam został wielki znak rzeczy przyszłej. Sam Pan świadczy w tym czytaniu, aby nikt nie mógł inaczej go rozumieć, niż w sposób, który wskazała sama prawda. Pan bowiem powiedział do Mojżesza wówczas, aby uczynił miedzianego węża i wywyższył go na drzewie na pustyni i aby nakazał ludowi Izraela, by jeśli ktoś zostanie ugryziony przez węża, spojrzał na tego węża wywyższonego na drzewie. I stało się tak, że gdy ludzie byli kąsani, patrzyli i byli uzdrawiani. Czym są te kąsające węże? Grzechami pochodzącymi ze śmiertelności ciała. Kim jest ten wąż wywyższony? Śmiercią Pana na krzyżu. Ponieważ bowiem śmierć przyszła przez węża, przez węże ukazany został jego obraz. Ukąszenie węża jest śmiertelne, śmierć Pana życiodajna. Patrzy się na węża, aby wąż niczego nie mógł uczynić. Co to znaczy? Patrzy się na śmierć, aby śmierć nic nie mogła uczynić. Ale czyja śmierć? Śmierć życia, o ile można mówić o śmierci życia. Zaiste, ponieważ można o niej mówić, mówi się w sposób cudowny. Czy doprawdy nie trzeba będzie mówić o tym, co musiało się stać? Czy będę się wahał mówić o tym, co Pan godzien był dla mnie uczynić? Czy Chrystus nie jest życiem? A jednak Chrystus jest na krzyżu. Czy Chrystus nie jest życiem? A jednak Chrystus jest martwy. Ale w śmierci Chrystusa jest twoja śmierć, ponieważ umarłe życie zabiło śmierć, pełnia życia pożarła śmierć, śmierć została pochłonięta w ciele Chrystusa. Tak też my będziemy mówić w czasie zmartwychwstania, kiedy już triumfujący będziemy śpiewać: „Gdzie jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzie jest, o śmierci, twój oścień?” (1 Kor 15,54-55). W ten sam sposób, bracia, abyśmy byli uzdrowieni od grzechu, patrzmy na ukrzyżowanego Chrystusa, ponieważ „jak Mojżesz – mówi – wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższony był Syn człowieczy: aby każdy, kto wierzy w Niego, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Jak ten, kto spojrzał na tamtego węża, nie ginął od ukąszeń węży, tak kto wiarą patrzy na śmierć Chrystusa, zostaje uzdrowiony z ukąszeń grzechu. Ale tamci byli uzdrawiani ze śmierci do życia doczesnego. Tutaj zaś mówi: „aby mieli życie wieczne”.  
Augustyn z Hippony, Traktat na Ewangelię świętego Jana