czwartek, 12 marca 2015

 Mk 5, 21-43
Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali. Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: „Nie bój się, wierz tylko”. I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”. Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.

Dziecko nie umarło, tylko śpi. Ten fragment Ewangelii zawsze ogromnie mnie wzrusza, jest tyle emocji i przeżyć takich ludzkich, rodzicielskich... Wczoraj otrzymałem wiadomość o śmierci małej dziewczynki, o imieniu Zosia. Dzisiaj w nocy przyśniła mi się uśmiechnięta, opromieniona kolorami tęczy, niczym motyl, który w całym swoim pięknie, utkanym z delikatnej powłoki wzniósł się wysoko ku górze. Obudziłem się szczęśliwy i przepełniony nadzieją. Zosię (piękne imię; zawsze jej to powtarzałem, prowadząc rozmowy na ławce,  Jej imię – tłumaczy się jako Mądrość- Sofija. Uśmiechała się z niedowierzaniem ) znałem bardzo dobrze. Bliska mi była Jej rodzina; czasami tak spontanicznie ludzkie drogi się schodzą, splatają, pozostawiając odbite ślady w sercu i pamięci. Zawsze noszę w swoim wnętrzu ludzi, których w sposób wyjątkowy Bóg postawił na drodze mojej przechadzki przez życie. Tak malowniczej, uśmiechniętej i nasyconej szczęściem twarzy małego człowieka, nie można zapomnieć. Zosia radosne dziecko, z mnóstwem cudownych pytań, stawiających czasami człowieka w zdumiewającej niewypowiedzianej. Po jakimś czasie przyszło najgorsze, dziewczynka stała się apatyczna, odkryto u niej chorobę- nowotwór mózgu. Na początku nie chciało się w to wierzyć, czy to wyrok ? Mnóstwo przeszywających serce pytań bez odpowiedzi, spiętrzyło się w jednym dramatycznym zakręcie życia. Z dnia na dzień gasła, powoli…, cichutko, zamykając świat w niewidzialnych konturach oczu, które na skutek ucisku guza, przestawały już widzieć. Wszystko się tak nagle zmieniło, jakby ktoś opuścił niewidzialną kurtynę pomiędzy przeżywanym „teraz”, a za chwilę mającym nastąpić „jutro”. Świata został przeszyty ciemnością, z dziecka żywego, ciekawskiego, łykającego powietrze miliard razy na minutę, weszła w agonię cierpienia. Weszła w dramat rozgrywający się, pomiędzy odczuwaniem bólu, a zasapanym biegiem ku życiu. Jej głowa stała się ogromna, jakby nabrzmiała rozterkami całego świata. Czy dziecko zdołało to unieść…? Zosia wraz ze swoją Rodziną, weszła w trwogę ogrójca, przeszła krętymi i stłoczonymi uliczkami swojej wewnętrznej Jerozolimy. Droga krzyżowa…, taka realna, namacalna w wielorakich odczuciach, przesiąknięta łzami najbliższych i poczuciem bezradności samego dziecka. Pod tym strasznym krzyżem, o imieniu „rak”, może się przydarzyć więcej niż jeden upadek. To cała seria bolesnych spotkań z ziemią, usensownionych tylko życiem dla innych. Dziecko stanęło w cieniu Krzyża. „Być z Bogiem w bezsilności i cierpieniu”- tymi słowami można streścić i wyrazić bijącą miłość dziecka. Tak nabrzmiałe niemożnością wypowiedzenia czegokolwiek słowa, mogą się uczepić jedynie nadziei, która jest w samym Bogu. Chrystus chwyta za dłoń dziewczynkę i wypowiada na nowo tchnienie życia:  Talitha kum”. Dopiero w takim momencie można zrozumieć przesłanie Ewangelii, przesycone miłością i nieodgadnioną pomysłowością Boga: „Pozwólcie dzieciom przyjść do Mnie”. Takie słowa zabrzmiały z pewnością w głowie Zosi, delikatne, pełne głębi, oczarowujące, przynoszące poczucie bezpieczeństwa. „Kocham Cię, przyjdź do Mnie”. Ciężko to zrozumieć, przetrawić, wśród tylu ludzkich niewiadomych oraz pretensji szyjących serce, niczym nitka przewleczona przez czubek igły. Wszyscy i wszystko spulchnia ziemię łzami, to tak jakby przyszła nagle pora deszczowa i lawina wody miała się przetoczyć przez wyżłobione w ziemi suche wąwozy. Bóg ociera łzy, i jedyne co może zrobić najlepiej, to rozlać zdroje miłości. Zosiu już wszystko jest dobrze, nie musisz się smucić widząc rodziców i siostry jak skrzętnie skrywają łzy, próbując nie pokazać na zewnątrz jak świadomość nieodgadnionego przejścia w czasie, przeszywa ich dusze. Już jest wszystko dobrze, ciało przestało krzyczeć z bólu, za chwile wszystko na nowo zacznie cieszyć i sprawiać przyjemność, wszystko rozkwitnie jak wiosenne kwiaty wychylające swe pąki ku niebu. Teraz widzisz już Niebo. Kiedyś nas będziesz oprowadzać, po tej cudownej krainie, śmiejąc się niczym aniołek, któremu za szybko podcięto skrzydła. Wczoraj modliłem się za Ciebie, podarowałem najcenniejszy prezent, Eucharystię- uobecniającą się miłość Jezusa. Słyszałaś moje szeptane w skupieniu słowa, widziałaś nabrzmiałe łzami oczy… Kiedy artykułowałem liturgiczne słowa o nadziei spotkania z Bogiem, Ty już w zachwycie wykonywałaś taniec radości, wysoko skacząc do góry z zachwytu nad miejscem, przy którym wszelka wyobraźnia staje na progu i czeka odpowiedniego momentu poznania. Odpoczywaj w pokoju i śpiewaj z aniołami tak głośno, abyśmy mogli usłyszeć Ciebie przez nasze zapchane od gadania o niebie uszy. Pozdrów mojego Tatę i powiedz mu, że przepraszam i  bardzo go kocham. Do zobaczenia !