piątek, 31 lipca 2015

Mt 13,54-58
Jezus, przyszedłszy do swego rodzinnego miasta, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: „Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Miriam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko?” I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: „Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony”. I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa.
Pamiętam jak w czasie studiów teologicznych mieliśmy w ciągu roku momenty, kiedy można było pojechać i odwiedzić dom rodzinny. Wracałem z radością do rodzinnego miasta (marząc o jajecznicy i ruskich pierogach mojej mamy), zawsze po długiej nieobecności śledziłem uważnie, co takiego się zmieniło, jacy są ludzie, czy miejsca które były dla mnie ważne od dzieciństwa, nie zatraciły swojej wyjątkowości. Człowiek nosi w sobie mnóstwo wspomnień, one żyją i do nich się powraca. Najtrudniejsze zawsze były rozmowy z rodziną i znajomymi, o wierze, życiu…, najtrudniej przekonuje się bliskie osoby, mówiąc im o swoim doświadczeniu wiary. Łatwiej głosi się Ewangelię przypadkowo napotkanym ludziom- obcym; znajomi są bardziej niechętni, podejrzliwi, szukają zawsze tego drugiego dna. Chrystus spotkał się z o wiele większym niezrozumieniem i odrzuceniem. Środowisko w którym wzrastał, okazało się bardzo rozczarowujące. Wielu fascynowała nauka którą głosił, ale to był płytki zachwyt na poziomie intelektu; nie potrafili pójść dalej. Nie potrafili uznać Go za Mesjasza, to całkowicie przekraczało ich możliwości. „Wszyscy w mieście Go znają. Wiedzą skąd pochodzi. Żył bez zarzutu, ale skromnie, bez nadzwyczajności. Był jednym z nich. Widzieli jak bawił się na placu. Jak przechodził z belką na ramieniu. Cieśla, nic ponadto… Pracował jak wszyscy.  Pocił się jak wszyscy. Skąd więc te roszczenia ?” Mesjasz , to jakiś absurd ! Dla nich wyobrażenie mesjasza wiązało się z dostojeństwem, władzą, siłą która mogłaby wyswobodzić ich, od dominacji okupanta. Nie chcą takiego mesjasza, ponieważ nie odpowiada ich ciasnym wyobrażeniom. Nie mają wiary, że Bóg w tym człowieku może wyrazić największą swoją siłę, jaką jest miłość. Miłość jest czymś o wiele większym niż splendor, czy militarna potęga. Czasami chrześcijanie zachowują się podobnie do mieszkańców Nazaretu. Znamy Chrystusa, ale nie potrafimy Go rozpoznać. „Nasza odmowa przyjęcia dotyczy Boga wcielonego. Jest to odmowa widzenia Boga objawionego w człowieku”.
 

czwartek, 30 lipca 2015

Mt 13,47-53
Jezus powiedział do tłumów: „Podobne jest królestwo niebieskie do sieci zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko?” Odpowiedzieli Mu: „Tak jest”.
Chrystus porównuje Królestwo do sieci zarzuconej w morze. Kto przynajmniej choć raz wędrował plażą nad morzem, to pewnie spostrzegł łodzie rybackie i ułożone obok nich sieci. To nie tylko atrybuty związane z ciężką pracą, ale nade wszystko obraz trudnych powrotów z morza. Oddaje to modlitwa rybaków bretońskich: „Dobry Boże, bądź dla nas łaskawy, bo morze takie szerokie, a łódka taka mała”. Scena którą odtworzyć może z wielką łatwością nasza wyobraźnia, wydaje się zwyczajna- zarzucanie sieci i połów- to tylko ukryty obraz, przez który trzeba się przedrzeć aby uchwycić przesłanie. Zwyczajność tej narracji, odsłania perspektywę przyszłości, którą trzeba dojrzeć oczyma wiary; do której potrzebne jest osobiste nawrócenie. Tu się dokonują poważne sprawy, człowiek wiary nie może się zatrzymać tylko nad metaforami. Dobrze to oddaje protestancki teolog Bultmann: „Królestwo Boże jest zbawieniem człowieka, zbawieniem eschatologicznym, które kończy wszystko to, co ziemskie. Stoi przed człowiekiem i domaga się decyzji”. Pierwsi uczniowie musieli podjąć taką decyzję, zaryzykować, bezgranicznie zaufać Jezusowi. Zaskakują mnie apostołowie, którzy na pytanie Mistrza: „Zrozumieliście to wszystko ?, odpowiadają: Tak jest”. Nie wiem czy tak do końca wszystko dobrze uchwycili, pewnie na poziomie intelektu jakoś ogarnęli te sprawy; ale czy serce podążyło za tym ? Czuli jednak, że tak właśnie jest. Ich życie, ich wybory, ich całkowite przylgnięcie do Pana dowodziły, że właściwie zrozumieli istotę przypowieści. My natomiast nie potrafimy poprawnie zinterpretować tej wizji Jezusa. Często bywa tak, że nasze życie nie stanowi wystarczająco przemawiającej ilustracji przesłania zawartego w przypowieści o sieci zarzuconej w morze. Pozwólmy aby sieć nas zagarnęła- zaufajmy Jezusowi.


 

środa, 29 lipca 2015


O czym teraz myślisz ?Jeśli pragniesz żyć, nie zatrzymuj swego życia dla siebie – ono musi głaskać inne brzegi i nawadniać inne ziemie
Michel Quoist

 
Łk 10,38-42
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.
 
Ewangelia przenosi nas w czasie do Betanii, miejscowości położnej nieopodal wschodnich zboczy Góry Oliwnej- tam znajdował się dom rodzinny serdecznych przyjaciół Chrystusa; Łazarza i dwóch sióstr Marty i Marii. Kościół wspomina dzisiaj w liturgii postać świętej Marty. Kobieta ogromnego i wrażliwego serca, pełna gościnności oraz wielkiej serdeczności. To w postawie zakrzątanej kobiety wokół rozmaitych domowych posług- Kościół odkrywa niezgłębioną dynamikę ewangelizacyjną. Chrześcijaństwo to służba dla innych, wyrażające się w najdrobniejszych szczegółach przez które można otworzyć ludzi na Miłość. Dwie siostry Marta- której wszędzie było pełno, uosobienie twórczej aktywności i dyspozycyjności…, oraz Maria- siedząca u stóp Mistrza- zasłuchana, kontemplacyjna, odzwierciedlająca cząstkę Kościoła modlącego się, zanurzonego w adoracji. W Betanii dokonał się również cud wskrzeszenia Łazarza, to jeden z bardziej spektakularnych momentów Ewangelii. Pamiętamy jak Marta biegła za Chrystusem i przez łzy tłumaczyła mu zaistniałą sytuację: „Panie gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Jezus wzruszony słowami Marty, jak również ogromną miłością do przyjaciela dokonuje cudu. Po ludzku przeżywał emocje, zapłakał i za chwilę prosi Ojca, aby go wskrzesił boską mocą. To również z tego miejsca, zaczyna się dramat Wielkiego Tygodnia. Ewangelista Jan opisuje wizytę Jezusa u przyjaciół na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta. Stąd wyruszył Pan na osiołku w stronę Jerozolimy- ostatnimi ludźmi z którymi się pożegnał przed śmiercią był dom umiłowanych przyjaciół. Najświeższym i umacniającym serce wspomnieniem w podjęciu cierpienia, stanie się wspomnienie najbliższych Mu osób. Wreszcie w pobliżu Betanii Chrystus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba. Tyle wspomnień z jednym miejscem i cudownymi ludźmi.

wtorek, 28 lipca 2015

Wj 33,7-11;34,5-9.28
Mojżesz wziął namiot i rozbił go za obozem, i nazwał go Namiotem Spotkania. A ktokolwiek chciał się zwrócić do Pana, szedł do Namiotu Spotkania, który był poza obozem. Ile zaś razy Mojżesz szedł do namiotu, cały lud stawał przy wejściu do swych namiotów i patrzył na Mojżesza, aż wszedł do namiotu. Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy Pan rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu. Cały lud stawał i każdy oddawał pokłon u wejścia do swego namiotu. A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem.
Mojżesz wszedł do namiotu, a twarz jego zajaśniała światłem. Będę dzisiaj pisał o „miejscu spotkania” i uchwyceniu światłości. To pierwsze wydaje się bardziej odpowiadające naszemu wyobrażeniu, to drugie przekracza wszystko. Namioty służą najczęściej za schronienie tym, którzy są wędrowcami- nomadami, przenoszącymi się z miejsca na miejsce. Chroniąc ludzi przed kaprysami przyrody, namiot stał się dla wielu ludów symbolem niebios rozpiętych nad ziemią. Już Hiob mówi o tym, że Bóg „rozciągnął niebiosa”. Jeden z psalmów powie: „rozpostarłeś niebo jak namiot” (Ps 104,2). Bóg zasiada na wysokim tronie ponad okręgiem ziemi, to On rozciągnął niebiosa jak tkaninę i „rozpiął je jak namiot mieszkalny” (Iz 40,22). W czasie wędrówki przez pustynię Izraelici mieszkali w namiotach, ustawionych w określonym porządku w bliskości Arki Przymierza. Szczególnym miejscem był Namiot Spotkania- sanktuarium, centrum duchowe wokół którego ogniskowało się życie Izraela. „Bóg biorąc w posiadanie swoje ziemskie mieszkanie, cały Namiot Spotkania wypełnił blaskiem swojej światłości. Dzięki swym właściwością osłaniającym, namiot stał się nie tylko miejscem przebywania Boga- Szekiny, ale również symbolem miłosierdzia i nieustannej pomocy Bożej. „Albowiem On przechowa mnie w swym namiocie w dniu nieszczęścia, ukryje mnie w głębi swojego przybytku, wydźwignie mnie na skałę” (Ps 27,5). Święty Paweł mówi o człowieku, który w swej tęsknocie za Bogiem chciałby swój  ziemski namiot zamienić na „nie ludzkimi rękami uczyniony dom w niebie…”(2Kor 5,1). Mojżesz wchodził do namiotu i rozmawiał z Bogiem, a jego ciało było przeniknięte światłem. Wejść w dialog. Przypominają mi się w tym miejscu słowa filozofa Hansa Gadamera: „Jesteśmy niekończącą się rozmową, bo nie jesteśmy wstanie odnaleźć słów, które odpowiadałyby na pytanie kim jesteśmy i jak powinniśmy siebie rozumieć”. Misterium wejścia w niestworzone światło; ogołocenie ze słów- dialog utkany z ciszy- zatrzymanie bytu w zdumieniu; ogląd rzeczywistości, która wymyka się ludzkiej percepcji, przekracza władzę zmysłów- misterium fascinosum i tremendum. Oczy zostają nasycone światłem, a ciało staje się miejscem „nawiedzenia”- Teofania. Człowiek stający naprzeciw Niepoznawalnego, zaczyna siebie rozumieć jako istnienie w Istniejącym. Dobrze to opisał św. Grzegorz z Nyssy: „Oto Bóg jest celem i przedmiotem oglądania tych, co mają serca oczyszczone”. To doświadczenie światłości stanie się udziałem świętych ludzi; takim przykładem może być postać św. Serafina z Sarowa- człowieka przenikniętego ogniem. Ilustrują to słowa Motowiłowa, jako świadectwo niezwykłego spotkania ze świętym starcem: „Po tych słowach spojrzałem na twarz ojca Serafina i przeraziłem się jeszcze bardziej. Proszę sobie wyobrazić jakby pośród słońca twarz człowieka rozmawiającego z wami, w błyszczącej jasności południowych promieni słonecznych. Widać ruchy jego ust, zmieniający się wyraz oczu, słychać głos, wyraźnie odczuwa się, że ktoś was trzyma za ramiona, ale nie tylko tych rąk nie widzicie, nie widzicie też ani samych siebie, ani jego postaci, a tylko oślepiającą światłość…” Światło które odbiera oczom obraz świata, oślepiające i przeobrażające od środka. Mistyczna teologia Kościoła Wschodniego- nazwie to doświadczenie, niestworzonymi energiami Boga. Przemieniony Chrystus na górze Tabor, był spowity tym samym światłem. „Twe oczy jaśnieją jak błyskawica, a twe oblicze stało się jaśniejsze od słońca”. Mamy tu nic innego, jak reminiscencję opisu zawartego w Ewangelii: „Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło” (Mt 17,1-2). Chrystus pozwala swoim uczniom stać się uczestnikami niewypowiedzianej światłości, pozwala ludziom głęboko wierzącym doświadczyć światła, tak jak to, się stało ze św. Serafinem. Każdy z nas w jakiś sposób jest zaproszony do kontemplacji tej światłości; wyrażają to słowa św. Pawła: „My wszyscy odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodobniamy się do Jego obrazu” (2Kor 3,18).
 

poniedziałek, 27 lipca 2015


Mt 13,31-35

Powiedział im inną przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło”. To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: „Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata”.

Czytając przypowieści wypowiedziane przez Chrystusa, czasami bardzo proste- codzienne, bez filozoficznej otoczki; często odwołują się do naszego doświadczenia po to, aby przenieść nas do świata niewidzialnego. Należy przebić się przez oczywistość, aby dotknąć całkiem innego wymiaru. „Są rodzajem mostu łączącego dwa brzegi: czas i wieczność, teraźniejszość i przyszłość, świat ludzki i świat Boski, rzeczy dnia codziennego i tajemnicę. Te dwa brzegi nie znajdują się jednak na tym samym poziomie. Dzieli je jednak olbrzymia przepaść”. Przejście z jednego brzegu na drugi, wymaga naszego duchowego wysiłku i otwartości serca. Chrystus porównuje Królestwo niebieskie do zaczynu. Każda gospodyni doskonale wie, iż bez zaczynu nie wyrośnie ciasto; czynność zakwaszania wpływa na jakoś wypiekanego bochenka chleba. Przypowieść można rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy to wizja Kościoła- wspólnoty wierzących, który powinien stać się zaczynem dla świata; uobecnić rzeczywistość Królestwa tu  i teraz. Apostołowie byli tym ugniecionym, dobrze wyrobionym ciastem z którego uformowało się „Ciało”- Kościół w którym spożywa się Chleb Życia- Chrystusa. Zakwasem może być również ożywcze i uświęcające działanie Ducha Świętego- od pierwszej Pięćdziesiątnicy, Kościół jest zapładniany wiarą, nadzieją i miłością- formowany dłońmi Boga.  

niedziela, 26 lipca 2015

J 6,1-15
 Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” Jezus zatem rzekł: „Każcie ludziom usiąść”. A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat”. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.
Kiedy Izraelici wędrowali przez pustynię i zaczęli utyskiwać z powodu głodu- robić wyrzuty Bogu, iż przestał się o nich troszczyć; wtedy dokonuje się cud- otrzymują mannę do jedzenia. Chrystus- przyjaciel człowieka, też pragnie troszczyć się o swój lud. Pięknie komentuje ten fragment, św. Efrem Syryjczyk: „Na pustyni Pan rozmnożył chleb, w Kanie zamienił wodę w wino i w ten sposób przyzwyczaił ich usta do swego chleba i do swego wina aż do chwili, gdy im da swoje Ciało i swoją Krew. Dał im skosztować chleba i wina które przemijają aby w nich wzbudzić pożądanie swojego Ciała i Krwi, które ożywiają...Nie tylko dał nam za darmo swe dary w obfitości, ale nas przygarnął z miłością, bo dał nam rzeczy drobne za darmo, aby nas pociągnąć do pójścia i przyjęcia z darmo tak wielkiej rzeczy, jaką jest Eucharystia”. Nakarmienie rzeszy ludzi słuchającej katechezy Chrystusa, było zapowiedzią o wiele bardziej obfitej i wspaniałomyślnej uczty. Stąd cud rozmnożenia chlebów i ryb, jednoznacznie wskazuje na wejście w wydarzenie miłości- które zrozumieją tylko ci, którzy odpowiedzą miłością na miłość. Jezus bierze w swoje dłonie chleb, który był rodzajem placka z mąki wypieczonego na ogniu i łamie go w swoich dłoniach, rozdając- zapowiadając nowe przymierze i wskazując na liturgię miłości. Jeśli zaś chodzi o ryby, to nie możemy zapomnieć, że miejsce w którym zgromadziła się rzesza ludzi słuchająca Pana, było nieopodal jeziora; a zatem był łatwy dostęp do ryb. Niby wszystko wydaje się takie proste, ale uczniowie są zaskoczeni poleceniem Nauczyciela. Nie mają nic do dyspozycji, aby zaradzić trudnej sytuacji…, ratuje ich z tak trudnej sytuacji chłopiec- szczęśliwy posiadacz pięciu chlebów i dwóch ryb. Być może Chrystus chciał sprawdzić swoich uczniów, stawiając ich wobec tak odpowiedzialnego zadania jakim było zatroszczenie się o głodnych ludzi. Próba bezinteresowności i pokornej służby. Takie będzie zadanie uczniów Chrystusa- szafarzy świętych czynności; karmić powierzony sobie lud- Jego przenajświętszym Ciałem. Wyrażają to słowa chaldejskiej anafory: „Uczyń na wszystkich godnymi przez łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyśmy wraz z tymi wszystkimi, którzy spodobali się Twojej woli, i którzy postępowali według Twych przykazań, radowali się w Królestwie Niebieskim, zażywając przyszłych dóbr które nie przemijają”.  

sobota, 25 lipca 2015

Mt 20,20-28
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: „Czego pragniesz?” Rzekła Mu: „Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie”. Odpowiadając Jezus rzekł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Odpowiedzieli Mu: „Możemy”. On rzekł do nich: „Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował”. Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: „ …A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.
Wśród wielu interesujących mężczyzn w liturgicznym kalendarzu, szczególne przypada św. Jakubowi Większemu- Apostołowi. Często rozmyślałem o tej postaci, nie ze względu na jakiś szczególny sentyment pobożnościowy, czy osobiste nabożeństwo; a raczej na  uwarunkowania charakterologiczne. Wydaje mi się, iż mamy podobne cechy charakteru.  Jakub miał charakter popędliwy, czym się wyróżniał wśród apostołów tak dalece, że otrzymał od Chrystusa przydomek „Syn Gromu” (Mk 3,17). Chciał bowiem wraz z Janem, aby Bóg zniszczył uderzeniem pioruna pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Jezusa i Jego nauki. Mam z nim wiele wspólnego; jestem cholerykiem, szybko się zapalam- gwałtownik, który chciałby w jednej chwili zmienić oblicze świata. Pomimo tej gwałtowności, jestem niepoprawnym marzycielem- czasami szybując trochę ponad ziemią. Zazdroszczę jednego św. Jakubowi- oglądania przemienionego oblicza Pana na górze Tabor; miał cudowną łaskę uchwycenia niesamowitej światłości; po tym wydarzeniu nawet niezwykle popędliwy mężczyzna, zaczyna widzieć i przeżywać świat jak zanurzony w wieczności kontemplatyk. Apostoł Jakub był pierwszym biskupem wspólnoty judeochrześcijańskiej w Jerozolimie. Jak podaje tradycja zaraz pod wydarzeniu Pięćdziesiątnicy, zanim objął swoje biskupstwo w sercu Palestyny, udał się najpierw do Hiszpanii. Notę o Jego męczeńskiej śmierci przywołuje średniowieczne dzieło hagiograficzne „Złota legenda” Jakuba z Voriagine, według zawartej w niej informacji- apostoł Jakub został ścięty w Judei- mamy tutaj echo dzisiejszych słów Chrystusa- „Kielich mój pić będziecie”. Kiedy po Jego śmierci, Arabowie najechali Jerozolimę, doczesne szczątki biskupa przewieziono do Hiszpanii, gdzie po dziś dzień odbierają kult w najbardziej znanym miejscu na świecie. Jakub był uważany za patrona pielgrzymów, wędrownych szlaków, hospicjów czy szpitali które powstawały przy pątniczych szlakach. Był przemożnym opiekunem rycerzy, udających się na krucjaty i poszukujących duchowego schronienia w sercu świata, jakim była Jerozolima. Obdarowano go wieloma zaszczytnymi przydomkami: „matamoros”- pogromca Maurów i „Miles Christi”, ponieważ wielu było święcie przekonanych, iż wszystkie zwycięstwa które odniesiono z muzułmanami na terenie Hiszpanii, dokonały się dzięki Jego wstawiennictwu. Takim znakiem rozpoznawczym, związanym z osobą Świętego, jest muszla. Kształtem muszla przypomina otwartą dłoń, mającą stanowić symbol otwarcia na dobre dzieła, postawę zasłuchania w głos Boga. To jednocześnie symbol pielgrzymującego ludu Bożego- wędrowcami jesteśmy zmierzającymi w jednym kierunku. Człowiek wierzący, zapytany dokąd zmierza – odpowie, że do Nieba. Dlatego wędrowcy pielgrzymując szlakiem do Compostelli, na swoich plecakach umieszczają symbol muszli; oczekują tego, ze Bóg odpowie na ich pytania- wskaże drogę. Bowiem bycie w drodze, stanowi kwintesencję życia chrześcijańskiego.

piątek, 24 lipca 2015

Mt 13,18-23
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Posłuchajcie co znaczy przypowieść o siewcy. Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsca skaliste oznacza tego,. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny”.
Żeby dobrze uchwycić sens opowiedzianej przez Chrystusa przypowieści o zasiewaniu słowa, trzeba spojrzeć na szerszy kontekst tego wydarzenia. Jest to niewątpliwie chwila kryzysu. Za Jezusem podąża coraz większy tłum ludzi. On jednak zwraca uwagę na to, że wielu ludzi szuka Go z powierzchownych przyczyn. Nie wszyscy ci, którzy gromadzą się wokół Niego, aby słuchać- rozumieją przesłanie Dobrej Nowiny, a jeszcze pewnie wśród tej grupy, są również i tacy, których tylko przyciągnęły działania charytatywne- na jedzą się do syta i jakoś tam będzie. Tylko mała garstka ludzi w pełni rozumie sens słów Nauczyciela- oni to staną się przyszłością młodego Kościoła. To jest właściwy moment, aby rozwiać wszelkie nieporozumienia. Przypowieść jest osadzona w realiach rolniczego środowiska Galilei. Ziemia, zwłaszcza  w obszarze górzystym, jest płytka, miejscami wyrastają z niej skały. Przypowieść wiernie odsłania trudne perypetie rolnika: droga, skalisty teren, ciernie, zmiany pogody. Cztery wersety opisują niepowodzenie, a tylko jeden mówi o udanym zbiorze. Siewca to Bóg, a przestrzeń zasiewu to cały świat. Naśladowcami Siewcy mają być apostołowie, ci wczorajsi będący blisko Jezusa, jak również dzisiejsi- mowa jest o nas. Nie powinni się bać zasiewu, nawet wtedy kiedy warunki nie będą sprzyjające, gdzie pojawią się skały i gdzie łatwo można będzie poranić sobie nogi. Kaznodzieja musi się zmęczyć, czasami poranić- aby ziarno mogło wydać owoc. „Powinien odwiedzać ulice, a nie tylko wygodne kaplice, bywać w zaułkach miast, barach i szemranych dzielnicach gdzie można spotkać wykolejeńców: poranionych przez grzech mężczyzn i kobiety. Zamiast tłumaczyć Ewangelię w ciepłej sali parafialnej- współczesny apostoł ma szukać człowieka obcego, obojętnego, pełnego pretensji, zbuntowanego, na którego twarzy wypisuje się smutek i zniechęcenie życiem- takiego który będzie się miotał. Każdy powinien odkryć swój własny teren proklamowania obecności Boga. Naprawdę uwierzmy w hojność Boga; nie sieje tylko w urodzajnej glebie, ale wiedzieć kto jest chwastem, a kto urodzajną glebą. Niech nas zmotywują do tego działania słowa Psalmu 126: „Postępują naprzód wśród płaczu, niosąc ziarno na zasiew. Z powrotem przychodzą wśród radości, przynosząc swoje snopy”.

czwartek, 23 lipca 2015

J 15,1-8
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poprosicie, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni.
W kaplicy w której staram się codziennie celebrować Mszę Świętą, naturalną dekorację za oknami stanowią pnące się gałęzie winorośli. Kiedy wschodzi słońce, promienie cudownie przebijają się przez pnącza, tworząc cudowny nastrój. Rozpoczynając liturgię uświadamiam sobie, iż staje się częścią tej kwitnącej winorośli o której wspomina w Ewangelii Pan. Winorośl to zaszczepienie w Nim, jak również wszczepienie w Kościół. Winna latorośl zajmuje szczególne miejsce w przepowiadaniu Chrystusa; nie tylko uprzywilejowane miejsce w świecie roślin, ale nade wszystko jako materia sakramentalna- wino które staje się Krwią- Życiem. Już ze Starego Testamentu dowiadujemy się, że Noe uprawiał ziemię i założył winnice. W wielu miejscach Pisma Świętego jest mowa o winnej latorośli, winogronach i winie; często nadaje się im znaczenie symboliczne. Winna latorośl, o łodygach grubości ramienia, pnie się od drzewa dosięgając najwyższych ich wierzchołków, lub tworzy gęste, cieniste altany i szpalery. Krzew winny był częstym motywem dekoracyjnym w wielu kulturach, chrześcijanie w najstarszych miejscach kultu wypełniali całe połacie ścian ornamentem wijącej się latorośli; najczęściej był wyrazem nieśmiertelności, symbolem młodości i wiecznego życia. Winnice w Palestynie stanowiły o zasobności każdej rodziny. Wielokrotnie w różnych miejscach Biblii, jest mowa o spokojnym życiu „pod własnym krzewem winnym…”. Winnice troskliwie uprawiano, strzeżono ich, otaczano murem, budowano tłocznie, nieustannie doglądano. Taka zadbana plantacja winnej latorośli była też  symbolem ludu wybranego, który nieustannie doświadczał troskliwej opieki ze strony miłującego Boga. Ojcowie Kościoła odnoszą winnicę do Kościoła, rozpoznają w gronie wiszącym na drągu, samego Chrystusa przytwierdzonego do drzewa Krzyża, w winie dostrzegają, zarówno żar Ducha Świętego, jak i obraz jedności. Pisze o tym św. Augustyn w homilii: „Bracia przypomnijcie sobie jak powstaje wino. Na gałązce winnej wisi wiele gron, lecz ich sok zlewany jest razem. Tak też przedstawił nas przenośnie Pan; chciał żebyśmy do Niego należeli. Na swoim stole ofiarnym umieścił misterium pokoju i jedności”.

 

środa, 22 lipca 2015




Jezus rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: „Nauczycielu”… Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi po wiedział”.

Maria Magdalena najbardziej intrygująca postać Ewangelii. Kobieta której życie miało kilka aktów, a ten końcowy był eksplozją miłości i szczęścia. Niezwykle barwna postać- martwa przez grzech i wskrzeszona przez miłosierdzie; kobieta lekkich obyczajów, a później święta równa apostołom. W średniowieczu kobiety trudniące się najstarszym zawodem świata, miały w Niej swoją patronkę; sprzedawały własne ciała, a w głębi duszy marzyły o lepszym życiu. O Marii Magdalenie pisano ciekawskie książki- na pograniczu detektywistyczno- romantycznej fabuły, do dzisiaj puszczając dozę wyobraźni- przekraczając granicę przyzwoitości i dobrego smaku. Zazdrośni byli o Nią teologowie i moralni puryści cnoty. Dedykowano Jej mnóstwo kościołów i kaplic; dla sztuki sakralnej- była pierwszą oficjalnie zaakceptowaną  i pozującą, półnagą modelką. Jej prawdziwymi atrybutami świętości są milczenie i łzy. Wśród wielu ciekawych obrazów świętej, urzeka mnie w sposób szczególny dzieło ekscentrycznego malarza La Toura (1593- 1652). Piszę ekscentryczny- ponieważ takim był, daleko mu było do świętości; grubiański, wścibski, złośliwy, chciwy na grosz, pozbawiony wrażliwości, kompletnie zaprzeczający swoim mistycznym i pełnym uduchowienia obrazom. Być może dlatego, jego malarskie wizje są wypełnione po brzeg żarem i religijną głębią wypowiedzi. Jakby to powiedzieli psychologowie- stanowią podświadomą projekcję ukrytej tęsknoty za innym życiem. Pewnie bał się o tym myśleć, a co najgorsze nie chciał się zmieniać- tworzył, odsłaniając granice codziennego ludzkiego sacrum, samemu jednak grzęznąc w hedonistycznym profanum. Georges był w jakimś stopniu naśladowcą jeszcze jednego, grzesznika i artysty- Caravaggia. Czerpał z niego pełnymi garściami, tworząc przy tym swój własny, trochę kubizowany styl. Wracając do świętej Marii Magdaleny, wymalował obraz kobiety, która niczym w kalejdoskopie przegląda wszystkie wydarzenia swojego życia. Światło wydobywające się z jednego punktu, rozprasza ciemność surowego i nieprzyjemnego pomieszczenia. Blask świecy jest tutaj czymś więcej niż tylko ogniskującym na sobie punktem obrazu; wydaje się przekraczać czysto materialny zabieg malarski. Światło w obrazie staje się symbolem niewypowiedzianej metamorfozy duszy. Światło umożliwia nam oglądanie spokojnej i wyrażającej całą gamę duchowych przeżyć, wypisanej na twarzy odmienionej przez Chrystusa kobiety. Światło roztapiające ludzkie łzy i mroki duszy, staje się najbardziej wymownym symbolem duchowości Boga. Spojrzenie kobiety utkwione w jednym punkcie, jakby stanowiło odległe wspomnienie spotkania ze Zmartwychwstałym Panem- od Niego, emanowało światło, przywracające światu prymat życia nad śmiercią. Pisał Rahner- „Światło otacza mnie, światło które nie zna już wieczoru, światło Chrystusa okrywa mnie jak szata”. Maria Magdalena jest nawróconą grzesznicą, otuloną światłem poranka wielkanocnego. Nie obcięła sobie włosów na znak pokuty, zwiewnie spływają modelując ciało, które już nie jest towarem na sprzedaż- a bardziej miejscem dźwigania przemienionej grzeszności.  Jej liturgia przeniknięta miłością do Jezusa, opiera się na otwartym źródle łez i nieustannej pamięci serca. Jej oczy wyrażają wszystko, są wyrazem tęsknoty i wszechogarniającej skruchy- bowiem „skrucha jest drżeniem duszy u bram raju”. Lewa dłoń dotyka czaszki; to nie jest szekspirowski gest oswajający z nadchodzącą śmiercią- to raczej przypomnienie miejsca, gdzie wylewała łzy na zdjęte z krzyża martwe ciało Chrystusa. To przypomnienie miłości, która dokonała się raz jedyny w historii świata- aby człowiek nigdy nie zwątpił, ze Bóg potrafi kochać i przebaczać bezinteresownie.

 

wtorek, 21 lipca 2015

Martyrologium dnia dzisiejszego przywołuje pamięć św. Apolinarego- biskupa i męczennika. Postać jest o tyle ciekawa dla badaczy kultury wczesnochrześcijańskiej, iż została uwieczniona w dekoracji mozaikowej kościoła znajdującego się w Ravennie. Kościół jest dedykowany św. Apolinaremu- pierwszemu pasterzowi tej owczarni. Już w kazaniu autorstwa św. Piotra Chryzologa na dzień świętego Biskupa, możemy dowiedzieć się heroiczności jego cnót: „Święty Apolinary ozdobił Kościół niezwykłym męczeństwem. Apolinary zgodnie z nakazem Boga oddał duszę swoją na tej ziemi, aby ją na zawsze odzyskać w życiu przyszłym. Chrystus z niecierpliwością oczekiwał męczennika, męczennik zaś pośpiesznie podążał do swego Pana… Oto żyje, oto jak dobry pasterz stoi wśród swojego stada i nigdy nie oddala się od niego duchowo ten, który wyprzedził je na pewien tylko czas”. Te słowa nie są tylko pochlebnym wotum wystawionym pewnemu biskupowi, ale stanowią nade wszystko głęboki rys świętości, mówiącej o człowieku który sprostał roli pasterza i umiłował Kościół, przypieczętowując miłość do Chrystusa i drugiego człowieka stygmatem męczeństwa. Warto przyjrzeć się dekoracji mozaikowej, która stanowi dla nas po dziś dzień, wymowną katechezę ułożoną z kawałków kolorowych kamyków, a której to spoiwem była wiara wrażliwych na świętość ludzi. Mozaika przedstawiająca św. Apolinarego w samym centrum apsydy kościoła; wpisuje się w żywą tradycję tzw. wyobrażeń alegorycznych, które w sztuce, już od VI wieku występują coraz rzadziej. Mamy do czynienia z sielankowym, wręcz „edenicznym” obrazem idealnej rzeczywistości. Wyrazem cudownego piękna jest sceneria pulsującej życiem przyrody; kwitnąca łąka, różne gatunki zasadzonych drzew i krzewów, latające ptaki w powietrzu- wszystko tu tryska życiem i staje się odblaskiem pierwotnej szczęśliwości. „Stworzenie, jak słowa księgi, układem i harmonią na pana swego i stwórcę wskazuje, i głośno o nim mówi”- pisał św. Atanazy. Echo tych słów ma swoje refleksy w harmonijnie zespolonych kawałkach mozaiki. W środku stworzonego świata stoi św. Apolinary, z obu stron zbliża się ku niemu po sześć owiec symbolizujących nawróconych chrześcijan. Obok jego nimbu, wypisana łacińska inskrypcja o następującej treści: „Święty Apolinary” Nad postacią biskupa dominuje wielki krzyż- znak odkupienia, ozdobiony gwiazdami glorii; ewokuje „Światłość nieznającą zachodu”- przemienionego Chrystusa. Ludzką postać otrzymali jedynie ukazujący się na „świetlistej chmurze” prorocy starotestamentalni: Mojżesz i Eliasz. Wysuwająca się z obłoku ręka- „manus Dei”- stanowi o obecności „Jahwe”- rozbrzmiewającym głosie i Teofanii Nieogarnionego. U góry na łuku zostały pokazane w orszaku idące owieczki; wyruszyły one z dwóch najbardziej wymownych miejsc Ewangelii: Betlejem i Jerozolimy. Topografia tak ukazana wskazuje na głęboko ukryty sens historio zbawczy- od Wcielenia do wydarzenia Paschy. Na szczycie łuku widnieje wizerunek Chrystusa któremu towarzyszą tetramorfy- symbole czterech ewangelistów. Na samym dole postacie dwóch archaniołów: Gabriela- zwiastuna radosnej nowiny i Michała- pogromcę mocy piekielnych. Reasumując to rozważanie, należy nade wszystko  w tej mozaikowej katechezie dostrzec wewnętrzne piękno którego źródłem jest Bóg. Piękno i zapach świętości, które stało się udziałem dobrego pasterza. Zakończę słowami św. Bazylego: "Czemuż dają świadectwo te cuda (życie męczennika), jeśli nie tej wierze, która głosi, ze Chrystus zmartwychwstał w ciele i z ciałem wstąpił do nieba. Wszak i sami męczennicy byli męczennikami tej wiary, to znaczy jej świadkami. A dając jej świadectwo, stawili czoło okrutnemu światu. Pokonali zaś go nie przez walkę, lecz przez swoją śmierć".
 
 
 
 
 
 
 
 
Mt 12,46-50
Gdy Jezus przemawiał do tłumów, oto Jego Matka i bracia stanęli na dworze i chcieli z Nim mówić. Ktoś rzekł do Niego: „Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą mówić z Tobą”. Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: „Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?” I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”.
Pierwsze skojarzenie kiedy dokonujemy pobieżnej lektury tego fragmentu Ewangelii nasuwa się samo i trochę rozczarowuje; staje przed nami Chrystus który jest szorstki i niedostępny dla swoich najbliższych. Jest tak zajęty posługą, iż nie ma czasu dla swojej kochającej Matki i najbliższych krewnych. Ale to tylko powierzchowne wrażenie- całkowicie nieodpowiadające rzeczywistej intencji Jezusa. Niezaprzeczalnie najbardziej wyjątkową i najbliższą dla Pana jest Jego kochająca Matka. Zobaczmy, nawet w tej scenie, Maryja wcale się nie irytuje, nie robi żadnych pretensji swojemu synowi, dobrze wie, że ta chwila jest ważna dla Jego odbiorców. Maryja tak naprawdę zawsze jest na pierwszym planie, ale w swojej wielkiej pokorze potrafi usunąć się z kadru i wycofać się do tyłu, aby zrobić miejsce w kolejce dla innych. Dzięki Jej osobie, Chrystus mógł stanąć w sercu stworzenia z darem miłości. „Istnieje historia Boga. Wykluczony ze swego stworzenia przez zwątpienie i kłamstwo Adama, którym jesteśmy my wszyscy, On czekał, aby na nowo sakramentalnie stworzyć świat, aby przyjęła Go kobieta. W spotkaniu oczekiwania Boga, oddechu stworzenia, świętości Izraela, ukazała się Maryja”- pisał Olivier Clement. Przesłanie dla każdego z nas jest niezwykle wyraźne i szalenie trudne jednocześnie; spełnić wolę Boga i duchowo pozwolić począć się Jezusowi w naszym sercu. Istotą chrześcijaństwa jest „zrodzenie” Chrystusa w swoim wnętrzu- nie możemy dać światu Boga, jeżeli wpierw nie narodzi się w nas. „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”- to nie tylko historyczna inkarnacja Boga, ale nade wszystko wcielenie które się dokonuje każdego dnia w każdym człowieku. Mamy być christianos- chrystusowi, należący do Niego.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Mt 12,38-42
Niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów rzekli do Jezusa: „Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie”. Lecz On im odpowiedział: „Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Mądrość zawarta w Talmudzie głosi, iż „mędrzec jest ważniejszy od proroka”. Chrześcijanin powinien uzupełnić ten aforyzm, mówiąc: Zbawiciel jest ważniejszy od proroka. Wielu uważało Chrystusa za wielkiego Proroka- nawet pytając swoich uczniów, za kogo uważają Go ludzie ? Usłyszał od swoich towarzyszy- „Jedni uważają Ciebie za proroka”. Jezus przekracza mądrość i widzenie proroków; nawiązanie do proroka Jonasza, ma na celu wskazanie przede wszystkim na cuda które towarzyszyły  jego misji. W gruncie rzeczy Jonasz był upartym posłańcem i niezwykle opornym narzędziem w rękach Boga. Zalękniony, uciekający przed wypełnieniem powierzonego mu zadania, oporny na wszelkie przynaglenia. Chrystus jest odważny, konsekwentny, nie ucieka przed realizacją woli swojego Ojca. Zadanie które ma do wykonania, czyni z wielkim posłuszeństwem i głęboką dyspozycyjnością- jak to wyrazi w  treści jedna z pieśni adwentowych: „Ale Ojciec się zlitował, nad nędzną ludzi dolą. Syn się chętnie ofiarował, by spełnić wieczną wolę…”. Nawiązanie do osoby proroka, ewokuje pewien typiczny sens, który ukazują słowa Zbawiciela; mowa jest o byciu trzy dni i trzy noce w łonie ziemi- mamy tu odniesienie do pogrzebu; złożenie ciała w grobie i oczekiwanie na cud zmartwychwstania- na ożywcze tchnienie Boga Ojca. Stąd przedstawienia Jonasza w sztuce, stanowią najbardziej czytelny symbol prawdy o zmartwychwstaniu. Celem życia chrześcijanina jest przejście ze śmierci do życia; zanurzenie przez chrzest w wodach- uśmiercenie starego człowieka i wynurzenie w rzeczywistości która przekracza najśmielsze wyobrażenia człowieka.
 
 

niedziela, 19 lipca 2015

Mk 6,30-34
Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali.
A On rzekł do nich: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.
Wieści o sukcesach z dobrze wykonanej misji wyprzedzają nawet samych uczniów; Pan przewidział, iż wszystko pójdzie jak należy- czas „duchowego treningu” nie poszedł na marne- siewcy wiary okazali się profesjonalistami. Najbliższa przyszłość będzie dla każdego z nich osobistą misją; kiedy rozejdą się po drogach Palestyny i na krańce świata- aby budować pierwsze gminy. Najważniejsze aby dobrze zacząć… i czerpać radość z tego, do czego zostało się przygotowanym. Apostołowie przeżywają entuzjazm z powodu dobrze wypełnionej misji- ewangelizacja się udała, puścili w świat iskrę miłości Jezusa- potwierdzeniem dobrze wypełnionych zadań są liczne nawrócenia, uzdrowienia i namacalna skuteczność głoszenia Dobrej Nowiny. Przez ręce uczniów sam Chrystus- jak pisze św. Będą Czcigodny- „przyjmuje umęczonych, uczy nieświadomych, leczy chorych, karmi głodnych, pokazując, jak bardzo raduje Go pobożność wierzących”. Przeczytałem kiedyś taką myśl, która mnie ujęła za serce: „Radość zrodzona z dobroci jest sakramentem obecności Boga”. Radość która wypełniła serca uczniów, stanie się dla chrześcijaństwa najbardziej rozpoznawalnym znamieniem świętości. „Szatan boi się ludzi radosnych”- charyzmatycznych, wyrywających się ciasnym schematom, zdolnych do szaleństwa i potrafiących śmiać się z samych siebie. Jednym słowem uczniowie mieli ręce pełne roboty. A jak jest z naszym entuzjazmem.., z naszym zmęczeniem dla Jezusa ? Czy potrafimy jeszcze wykrzesać coś z siebie jeszcze, czy już poddaliśmy się paraliżującemu nihilizmowi. Uczeń Chrystusa musi się zmęczyć, spocić, nadwyrężyć mięsień serca…, ale nie może ustać w drodze, spocząć na laurach i okrzepnąć w działaniu. Potrzeba przyjęcia roli zatroskanego o swoją owczarnię pasterza; gotowego zrobić wszystko aby nawet jedno z jego stada nie zatraciło się. Dlatego Chrystus żeby wzmocnić nasze siły zaprasza nas, abyśmy się co pewien czasu usunęli na bok, odpoczęli- weszli w siebie i odkryli królestwo swojego wnętrza. Mądrze o tym napisał o. Pelanowski: „Ci, którzy są nieustannie pośród ludzi, są wobec nich najbardziej odlegli. Tylko taki człowiek stwarza głębokie więzi z innymi, który potrafi nabrać co jakiś czas dystansu do innych i zbliżyć do Boga oraz siebie… Zatrzymać się to narazić się na ujawnienie pytania o cel życia, sens wysiłku, ocenę moralną czynów, to dostrzeżenie sprzeczności i wątpliwości, jakie się w nas kotłują. Nałogowiec aktywizmu w końcu się wypali…”  Tylko wtedy można być skutecznym w działaniu, kiedy się będzie fizycznie wypoczętym i wewnętrznie napełnionym Bogiem. Dobre działanie rodzi się z kontemplacji, wyciszenia serca…, bycia jakiś czas w izolacji od świata, aby stać się napełnionym Bogiem. Jak pisał wielki teolog o. Karl Rahner: „Chrześcijanin XXI wieku albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie”.
 
 

sobota, 18 lipca 2015

Mt 12,14-21
Faryzeusze wyszli i odbyli naradę przeciw Jezusowi, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy Jezus dowiedział się o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: „Oto mój Sługa, którego wybrałem, umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą”.
Chrystus Pan wielokrotnie demaskował obłudę i zatwardziałość serc faryzeuszów, określał to towarzystwo oryginalnymi epitetami: „ślepi przewodnicy”, „groby pobielane”, „obłudnicy nakładający na innych ciężary nie do uniesienia…” Mistrz z Nazaretu stawiając „pobożnych” pod ścianą i konfrontując ich z prawdą- mocno musiał się narazić. To już nie była tylko przepychanka intelektualna, czy rzetelnie prowadzony dyskurs teologiczny…, w grę wchodził rząd dusz. Faryzeusze nie mieli szans na jakiekolwiek dyskusje, jedyne co mogli zrobić, to usunąć zagrażającą ich pozycji niebezpieczną przeszkodę. Ich władza w tej materii była  mocno ograniczona, musieli wykazać się sprytem; angażując w to odpowiednie „instytucje”. Wszystko miało wyglądać tak, jakby okupant miał do czynienia z jakimś rewolucjonistą, który pragnie naruszyć podstawy Imperium Romanum. Tylko sprytnie rozegrany proces, zgodnie z zasadami prawa; zakończony wydaniem wyroku dzięki sile podburzonego i ślepego tłumu, mógł rozwiązać problem „niepokornego” Nauczyciela. Faryzeusze nie przewidzieli tylko jednej kwestii w tej misternie uknutej intrydze. Bowiem zaplanowana przez nich egzekucja Chrystusa, wcale nie przyniosła rozwiązania problemów; rozpoczęła taką eksplozję ducha której nikt się nie spodziewał. Bóg w Chrystusie pokazał zwycięstwo prawdy nad fałszem, życia nad śmiercią, wolności nad tyranią… Cierpiący Sługa Jahwe stał się zwycięskim wojownikiem, który na krzyżu w największym uniżeniu- przemienił świat siłą miłości.  

piątek, 17 lipca 2015


Czasami w życiu ważne są drobne chwile zachwytu. Przypominają mi się słowa starożytnego Ojca Kościoła „Chodzimy po świecie, jak gdybyśmy zwiedzali warsztat, w którym boski rzeźbiarz wystawia swe cudowne dzieła. Pan, twórca tych cudów i artysta, wzywa do ich kontemplowania”. A propos warsztatu i aktu twórczego. Natrafiłem przeglądając internet na stronę francuskiego klasztoru Betlejemitów od św. Brunona. To świeże odkrycie… Zawsze byłem jakoś sceptycznie nastawiony do obecności rzeźb pełnoplastycznych w chrześcijaństwie. Urzekły mnie jednak rzeźby wykonane przez rozmodlonych mnichów; jak powiedziałem ważne są drobne zachwyty. Czy można mówić o mistyce rzeźby, zręcznej pracy artysty odkuwającego z kawałka drewna sprawnym ruchem dłoni poszczególne fragmenty; artysta już posiada wizję całości, jakby już kontemplował w duszy owoc precyzyjnie wykonanej pracy. „Rzeźbiarz robi pomiary na drzewie. Kreśli rylcem kształt, obrabia je dłutami i stawia znaki cyrklem; wydobywa z niego kształty ludzkie na podobieństwo pięknej postaci człowieka, aby postawić go w domu” (Iz 44, 13). Efekt końcowy to wydobyta z materii świata, odsłona ludzkiej miłości do Boga- przyjaźni i wzajemnego obdarowania- intymność nasycona spokojem, którą można zmierzyć tylko wielkością serca. Bez słów można wyczytać głębię spotkania- wiara to zaufanie- głowa oparta na piersi Chrystusa.

Mt 12,1-8
Pewnego razu Jezus przechodził w szabat wśród zbóż. Uczniowie Jego, będąc głodni, zaczęli zrywać kłosy i jeść. Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: „Oto Twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat”. A On im odpowiedział: „Nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy był głodny, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie wolno było jeść jemu ani jego towarzyszom, tylko samym kapłanom? Albo nie czytaliście w Prawie, że w dzień szabatu kapłani naruszają w świątyni spoczynek szabatu, a są bez winy? Oto powiadam wam: Tu jest coś większego niż świątynia. Gdybyście zrozumieli, co znaczy: «Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary», nie potępialibyście niewinnych. Albowiem Syn Człowieczy jest Panem szabatu”.
Złote kłosy zboża mogą nie tylko sycić wzrok i smak, ale również mogą stać się przyczynkiem do zburzenia świętego spokoju „pobożnych mężów”. Ślepa wykładnia prawa może całkowicie sparaliżować życie innych ludzi. Ewidentnym przykładem takiego niewłaściwego podejścia do życia i ślepej jurydyczności była grupa faryzeuszów. Ich zachowanie było święcie obłudne…, nie tylko przez nienawiść do Jezusa, ale nade wszystko na podwójną moralność którą uprawiali niczym skrupulatne studium Tory. Chrystus wielokrotnie dokonywał „inwazji” na ich sposób myślenia i przestrzegania przepisów- zawsze wskazując na człowieka jako najwyższą wartość. W Talmudzie jest takie zdanie: „Kto spożywa cokolwiek bez błogosławieństwa, jest podobny do złodzieja, który okrada Boga”. Jak mniemam wędrujący z Chrystusem apostołowie, musieli się poczuć trochę jak złodzieje, kiedy naruszyli prawo szabatu. To nie było wyrachowane przekroczenie prawa, ale spontaniczne łuskanie kłosów i posilenie swojego ciała w drodze. Jezus pochwala zachowanie swoich uczniów, czyniąc nawiązanie do wydarzenia z historii biblijnej, kiedy to Dawid wraz ze swoimi towarzyszami spożył chleby pokładne. Faryzeusze nie mogli nie znać tego faktu, albo dyskretnie próbowali go przemilczeć. Przecież to było wydarzenie bez precedensu; dwanaście świętych chlebów umieszczone w świątyni, zmieniane co tydzień w szabat, leżące przed świętym obliczem Boga. Żydowski teolog Abraham Heschel pisał w kontekście przeżywania szabatu: „To, czym jesteśmy, zależy od tego, czym Szabat jest dla nas. Prawo szabatu jest w życiu ducha tym, czym prawo ciążenia w przyrodzie”. Pozwolę sobie na drobną modyfikację tych słów- szabat dla apostołów był świętym wędrowaniem z Panem- ich żywym doświadczeniem obecności Boga, zawieszeniem drobiazgowości jakiegokolwiek prawa; ponieważ Oblubieniec był pośród swojej Oblubienicy- Kościoła.

czwartek, 16 lipca 2015

Mt 11,28-30
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.
Zdumiewające jest w Bogu pragnienie posiadania człowieka dla siebie…, niezawłaszczające, pełne subtelności, utkane z codziennej troski. Każdego dnia dla nas stwarza świat, odsłania firmament nieba, rozdziera ciemności- rozświetlając kręte drogi naszego życia. Troszczy się o profanów tej ziemi, łatając wszystkie ludzkie braki i lepiąc w całość niepowodzenia człowieczego losu. Kocha człowieka miłością „szaloną”; nie odbierając tym samym wolności kochania swojemu najdoskonalszemu stworzeniu. Psalmista z głębokim poruszeniem duszy złoży ze słów tekst pochwalny: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz ? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś. Obdarzyłeś go władzą nad dziełami rąk Twoich; wszystko złożyłeś pod jego stopy” (Ps 8, 5-7). Jesteśmy nie tylko obrazem stworzonego świata- mikrokosmos, ale nade wszystko jesteśmy imago Dei- obrazem Boga. „Wielki wszechświat nie jest światem wokół nas, nie są to galaktyki oddalone od nas tysiące lat świetlnych. Tym wielkim wszechświatem jest wnętrze naszego serca”. Dlatego Chrystus pragnie napełniać miłością najważniejsze miejsce nas samych- serce- pokrzepione miłością Zbawiciela. Często zwracamy się w modlitwie: „Panie uczyń serce nasze według serca Twego”. Uczyń nasze serce niebem- przestrzenią Twojej łaski, obecności- urzeczywistnienia miłości. Źródło życia pulsuje w osobie Chrystusa. Bez Niego będziemy tylko wypalonymi i zmęczonymi światem wędrowcami, nerwowo przemierzającymi pustynię w poszukiwaniu „wody”. Wędrowcami bez celu…, potykającymi się o swój własny cień. Dobrze napisał Pascal: „Serce ma swoje racje, których rozum nie zna”. Trzeba udźwignąć swój tobołek i pójść za głosem serca- ku Źródłu.

środa, 15 lipca 2015


Mt 11,25-27

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”.

„Początek prawdy to uczucie zadziwienia”- pisał grecki filozof Platon. Potrzeba dzisiaj zadziwienia; za każdym razem odnawiam w sobie uczucie zdziwienia wobec Boga; szczególnie wtedy kiedy uświadamiam sobie, iż głównym adresatem Ewangelii uczynił prostaczków. Jeżeli prawdziwie staramy się żyć duchem Dobrej Nowiny jesteśmy prostaczkami. Nie można inaczej stawać przed Chrystusem jak w postawie prostoty, zwyczajności i ludzkiej ograniczoności. Dopiero wtedy kiedy uznam w sobie wystarczająco dużo pokory, wtedy zdołam udźwignąć słowo, które do mnie kieruje sam Bóg. Dobrze postawę prostaczka zrozumiał św. Franciszek z Asyżu, spoglądając na świat w niesamowitym zdumieniu i uwielbieniu Boga. W najdrobniejszym stworzeniu odczytywał wielką mądrość i miłość. Za nim podążali inni prostaczkowie w postawie głębokiego zadziwienia i kontemplacji. Pisał o. Karol de Foucauld: „Niech nasze serca będą ubogie, nagie, puste, wolne, oderwane od tego wszystkiego, co nie jest Bogiem i Jezusem, aby były doskonale bogate i przepełnione miłością, niewolnikami jego miłości, przywiązane jedynie do Niego”.  Każdy chrześcijanin może podjąć drogę ewangelicznej prostoty, na miarę swoich predyspozycji i otwartości serca. Odkrywając drogę pokornej prostoty, lepiej można zrozumieć pragnienia Jezusa i mądrość która nie płynie z „katedr” tego świata, ale od Ojca prostaczków.

                                                                                        

 

 

wtorek, 14 lipca 2015

"graffiti chrześcijańskie"




Przeglądając zdjęcia z rzymskich katakumb, próbowałem sobie zbudować pewną wizję najbardziej ciekawej i prostej zarazem w swoim przekazie sztuki chrześcijańskiej- "graffiti chrześcijańskiego" . Naturalnie pomijam wszystkie doktrynalne spory związane z teologiczną ewolucją rozumienia wizerunku; w każdym bądź razie wszystko cokolwiek się działo w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich, musiało przejść swoją próbę czasu. Malarstwo katakumbowe stanowiło nie tylko dzieło sztuki samo w sobie- „par excellence”,  zachowując jednocześnie charakter najbardziej pierwotnej katechezy wizualnej dla uczniów Chrystusa. Leonid Uspieński badając wnikliwie najstarszą ikonografię Kościoła, napisał znamienne słowa: „Sztuka katakumb to przede wszystkim sztuka krzewiąca wiarę.  Większość z poruszanych przez nią tematów, tak symbolicznych, jak i realistycznych, nawiązuje do świętych tekstów: Starego i Nowego Testamentu, tekstów liturgicznych i patrystycznych”. Chciałbym zaprosić do takiej krótkiej wędrówki do miejsc, gdzie chrześcijanie pieczołowicie przekazywali doktrynę wiary- możemy tu mówić o najbardziej mistagogicznym charakterze sztuki. Pomimo tego, że malowidła czerpały pełnymi garściami z pogańskich wzorców przedstawieniowych i tematów, stawały się całkiem nowym przesłaniem, które bardzo często było jasne tylko dla tych którzy otrzymali łaskę chrztu.  Materialnie dekoracja malarska katakumb w większości przypadków ogranicza się do komór i krypt wykutych w tufie wulkanicznym, a nie występuje na ścianach łączących je korytarzy. Ten rys charakterystyczny podkreśla zależność pierwszych malowideł od budowanych na powierzchni mauzoleów: komory podziemne są ich pewnego rodzaju transpozycją. Jest to jednocześnie dowodem prywatnego charakteru tej sztuki sepulkralnej; dekorację grobowców rodzinnych zamawiali ludzie prywatni, wystarczająco zamożni, zaś władze kościelne zachowują w tym wypadku prawo pewnej kontroli.  Zatem należy przyjąć, iż sztuka pierwotnego Kościoła zrodziła się z inicjatywy ludzi świeckich. Chronologia katakumb była przedmiotem wielu dyskusji i do dzisiaj stanowi przyczynek do wielu jakże odmiennych datacji znajdujących się tam zespołów dekoracji malarskich.  Wydaje się jednak pewne przynajmniej to, ze najstarsze z nich mogą pochodzić z początków III wieku. Tak zwane hipogeum Flawiuszów w katakumbach Domitylli. Hipogeum Lucyny przy via Apia, którego styl jest bardzo bliski stylowi malarstwa pogańskiego z lat 180-200, tzw. capella greca u Pryscylii- oto kolejne etapy sztuki chrześcijańskiej III wieku.  Okres stabilizacji i pokoju, związany z zaprzestaniem prześladowań w Kościele, nie przynosi w tej dziedzinie jakiegoś zwrotu. Jedynie należy stwierdzić większą ilość nawróconych pogan na chrześcijaństwo, szczególnie z bogatszych warstw społecznych, czego przykładem stają się zdobione komory grobowe wraz ze zróżnicowanym repertuarem form. Najbardziej znane i pewnie interesujące zespoły dekoracji malarskich znajdują się w katakumbach Piotra i Marcelina, w katakumbach Komodylii i na Cmentarzu Większym. Dwie cechy stanowią o pewnej oryginalności tych przedstawień; postacie ludzkie są bardzo realistyczne, przybierają charakter portretowy, postacie biblijne ukazane zostają w sposób majestatycznych, dostojny, co później zostanie przetransponowane do malowideł ściennych w apsydach kościołów, czy dekoracjach mozaikowych. Pewne impulsy ewolucji form już możemy zaobserwować na tych przykładach. Osobną grupę dekoracji ściennych zajmują malowidła w katakumbach przy via Latina, pochodzą one najprawdopodobniej z polowy IV wieku. Liczne sceny ukazują absolutnie nowy repertuar ikonograficzny. Jest tam parę epizodów z Ewangelii, ale zdecydowanie przeważają sceny ze Starego Testamentu- być może na ten fakt miał wpływ sztuki żydowskiej. Pamiętajmy o tym, że katechetyczne przesłanie było swoistą „Preparatio Ewangelica”- przygotowaniem do przyjęcia kerygmatu. W każdym razie katakumby z via Latina, bez wątpienia zbudowane już zostały po zwycięstwie Kościoła, stąd stanowią już dojrzałą refleksję teologiczną rzymskiej wspólnoty. Po krótkim rysie historyczno-topograficznym przejdźmy do tematów, które stanowią niezwykle interesującą wykładnię myślenia i przeżywania wiary tamtych ludzi. Powiedzieliśmy sobie na samym początku, iż malowidła miały jeden główny cel- wychowywać do przeżywania wiary; utrwalać najbardziej podstawowe prawdy sformułowane w tzw. Credo. „Toteż sens chrześcijańskich symboli odsłaniano katechumenom stopniowo, w miarę postępowania ich przygotowań do Chrztu. Poza tym kontakt miedzy chrześcijanami a światem zewnętrznym także wymagał swoistego języka-szyfru. Chrześcijanie nie byli zainteresowani, by odsłaniać światu zewnętrznemu, pogańskiemu i wrogiemu światu swoje święte tajemnice.” Pierwsi chrześcijanie używali przede wszystkim symboli biblijnych: baranka, arki. Lecz poganom, którzy dopiero wchodzili do Kościoła, symbole te nie wystarczały, często pozostawały dla nich niezrozumiałe. Toteż Kościół,  pragnąc przybliżyć im prawdę, uznał i przyjął niektóre symbole pogańskie, które mogłyby przekazać różnorodne aspekty jego nauki. Prostował je, oczyszczał, odnajdywał ich pierwotne znaczenie, a następnie używał ich, by wyrazić istotę zbawienia, które dopełniło się poprzez zbawienie. Chrześcijaństwo wykorzystywało starożytne mity, służące jako paralele czegoś o wiele głębszego w swojej treści. Przykładem może być opowieść o Orfeuszu stepującym do otchłani- to nic innego jak obraz Chrystusa zmartwychwstałego poszukującego pierwszego rodzica Adama. Evdokimov wybitny badacz teologii ikony, określił ten rozdział sztuki jako- przejście od znaków do symboli. Niezwykle ważny czas kształtowania się sztuki chrześcijańskiej, która z czasem przybierze wymiar dogmatyczny, ściśle zespolony z wymiarem kultu. „W sztuce katakumb spotykamy sztukę „znaczącą”. Ma ona cel dydaktyczny: głosi zbawienie i za pomocą zaszyfrowanych znaków przedstawia przedmioty mające pomóc w jego osiągnięciu. Można je sklasyfikować w trzech grupach: 1) wszystko co wiąże się z wodą: arka Noego, Jonasz, Mojżesz, ryba, kotwica; 2) wszystko, co wiąże się z chlebem i winem: rozmnożenie chlebów, kłosy zboża, krzew winny; 3) wszystko, co wiąże się z obrazami zbawienia i zbawionych: trzej młodzieńcy w piecu ognistym, Daniel wśród lwów, ptak Feniks, wskrzeszony Łazarz, „Dobry Pasterz”. Wyobrażenie ukazuje zbawcze działanie, na przykład umarły zmartwychwstaje, ginący zostaje uratowany. Dobry Pasterz wcale nie przedstawia Chrystusa historycznego, lecz znaczy: Zbawca zbawia naprawdę. Daniel wśród lwów wyobraża duszę uratowaną od śmierci. Są to rysowane stwierdzenia; krótkie uderzająco jasne, mówią o zbawieniu przez Chrzest i Eucharystię”. Dekorację malarskie przekazują jeden ważny komunikat- nie ma zbawienia poza Chrystusem. To obraz najbardziej prostej eschatologii- życie człowieka wierzącego zawiera się Bogu. Życie jest wędrowaniem ku pełni, jaką jest zmartwychwstanie i spotkanie Pasterzem niosącym na swoich ramionach zranioną przez grzech ludzką naturę. Tematy malowideł stanową prolog do wielkiej przygody którą jest chrześcijaństwo. Sztuka akcentuje wymiar chrześcijańskiej antropologii- „chrześcijanie żyją w świecie, ale tak naprawdę są obywatelami nieba”. Piękno sztuki „młodego Kościoła” wynika przede wszystkim z możliwości, które ona w sobie kryje; sztuka ta zawiera obietnice nieskończonego rozwoju. Z wizualnej katechezy zrodzi się dojrzały przekaz wiary, który przez cielesną percepcję wiary, pozwoli doświadczyć żywej obecności Chrystusa- prawdziwego Boga i Człowieka. W tym duchu mocniej wybrzmiewają słowa Pana skierowane do apostołów; jednocześnie uzasadniające wizualizację misterium: „Lecz szczęśliwe oczy wasze, ze widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło zobaczyć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli” (Mt 13, 16-17). Mam nadzieję, ze ten krótki tekst o malarstwie katakumbowym zrodzi pragnienie zobaczenia na żywo wizualnej katechezy starożytnego Kościoła.


Mt 11,20-24
Jezus począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej Jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły. „Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego. Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie”.
Miasta nad którymi zostało wypowiedziane Chrystusowe biada. Korozain- miasto leżące na północny zachód od Jeziora Galilejskiego, oraz miasto Betsaida usytuowane na wschód od miejsca, w którym Jordan uchodzi do wspomnianego Jeziora Galilejskiego. Miejsce zamieszkiwania trzech apostołów: Andrzeja, Piotra i Filipa. W tych dwóch miejscowościach nauczał Chrystus, ale mieszkańcy odrzucili Jego przesłanie- z prostego powodu- bowiem zamknięte były ich serca na Ewangelię. Głusi i ślepi ludzie, pragnący sami decydować o swoim życiu…, za cenę utraty szczęścia wiecznego. Pesymistyczna filozofia: „Skoro jest Bóg to nie jestem całkowicie wolny”. Tak rozumiana wolność, stała się zaprzeczeniem wolności i wejściem w grzech- z każdym postawionym krokiem coraz głębiej. Mistrz wypowiedział względem tych miejsc, srogie i mocne słowa- porównując je do skandalicznych i potępionych przez Boga miast Starego Testamentu. Jak echo powraca tu cierpkie nauczanie proroków: „Ześlę więc ogień na mury Tyru i strawi jego pałace” (Am 1,9). Gdybyśmy chcieli bardziej zaktualizować słowa Jezusa i umieścić je w kontekście współczesnym; mogłyby wybrzmieć następująco: „Biada tobie, Amsterdamie ! Biada tobie, Warszawo !”- wielu mogłoby poczuć się dotkniętych, tak mocno wypowiedzianym sądem. Słowo Boga nie traci nic, ze swojej aktualności… Chodzi bowiem o zachowanie wiary i ufność. Dobrze znamy to z Biblii- choćby miasto było najbardziej grzeszne, to zawsze znajdą się w nim ludzie sprawiedliwi, bogobojni, zachowujący przykazania. Bóg szuka człowieka…, który miłością i swoim aktem woli odpowie na Jego propozycję. On przychodzi do nas każdego dnia; w zgiełku miasta- w pulsujących życiem miastach, gdzie sprawiedliwi mijają się na ulicy z zagubionymi i pozbawionymi już dawno wiary ludźmi. Przychodzi z nadzieją, że zostanie przyjęty- tylko całkowity brak wiary i zamknięte drzwi ludzkich serc, przyczyniają się do skarcenia i odrzucenia. Tak naprawdę to człowiek wypowiada nad sobą „biada”, za każdym razem kiedy świadomie próbuje na siłę, minąć się z Bogiem i pozostać autonomicznym- stawiając siebie w miejscu Przyjaciela.  

poniedziałek, 13 lipca 2015


Mt 10,34-11,1

Jezus powiedział do swoich apostołów: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał…

Jezus Chrystus jest „znakiem sprzeciwu” dla świata, który stał się niestabilny i przeniknięty napięciami zrodzonymi z braku pokoju w ludzkich sercach. Człowiek który wybiera Chrystusa w swoim życiu, staje w opozycji do świata; naraża się strukturom które nie chcą budować cywilizacji dobra, a podążają tylko drogą konstruowania własnych planów, jakże często dalekich od Bożego zamysłu. Ten miecz podziału będzie również rozcinał najgłębsze więzi rodzinne, pokazując tym samym, kto jest autentycznym świadkiem wiary. Słowa Pana opisujące rzeczywistość zamętu, podziału, rozdarcia sięgającego więzi rodzinnych dokonują się już na naszych oczach. Sytuacje trudne, wyłonią prawdziwych wyznawców; „metrykalni chrześcijanie” zdezerterują w jednym momencie. Chrześcijanin już tu i teraz staje się człowiekiem znienawidzonym, ponieważ głośno sprzeciwia się koniunkturalnej machinie zła i przemocy. Pisał już o tym zjawisku z niepokojem, filozof wolności Bierdiajew: „Kult siły jest fałszywym optymizmem… Okrzyki zwycięzców zbyt często świadczą o tym, że świat leży w złu. Pozwalanie silnym tego świata na przelewanie krwi nie pochodzi od Boga i raczej oznacza zerwanie z Bogiem. Świat jest obojętny w stosunku do tego, że Prawda jest krzyżowana. Panowanie w świecie wojny i siły, jest wyrazem niewiary w moc prawdy, w moc ducha, w moc Bożą.” To jest zadaniem chrześcijaństwa, przywrócenie w rzeczywistości życia- Bożej mocy miłości i pokoju. Podjęcie ciężaru krzyża, który o wiele mocniej będzie przemawiał do świata, niż twarde przeniknięte nienawiścią ludzkie serca. Chrześcijanie którzy już teraz, w okropności terroryzmu i fundamentalizmu religijnego, oddają swoje życie za wiarę, w taki sposób odnoszą pełne zwycięstwo; pomimo myślenia fatalistycznej strony świata- który myśli, iż unicestwił ich historię. Głos zamordowanych i niesprawiedliwie oskarżonych, rozbrzmiewa jeszcze mocniej i nie może go już nic zakłócić. Ci, którzy stracili swoje życie, tak naprawdę je zyskali; ponieważ opowiedzieli się po stronie Boga- Miłości.