środa, 22 lipca 2015




Jezus rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: „Nauczycielu”… Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi po wiedział”.

Maria Magdalena najbardziej intrygująca postać Ewangelii. Kobieta której życie miało kilka aktów, a ten końcowy był eksplozją miłości i szczęścia. Niezwykle barwna postać- martwa przez grzech i wskrzeszona przez miłosierdzie; kobieta lekkich obyczajów, a później święta równa apostołom. W średniowieczu kobiety trudniące się najstarszym zawodem świata, miały w Niej swoją patronkę; sprzedawały własne ciała, a w głębi duszy marzyły o lepszym życiu. O Marii Magdalenie pisano ciekawskie książki- na pograniczu detektywistyczno- romantycznej fabuły, do dzisiaj puszczając dozę wyobraźni- przekraczając granicę przyzwoitości i dobrego smaku. Zazdrośni byli o Nią teologowie i moralni puryści cnoty. Dedykowano Jej mnóstwo kościołów i kaplic; dla sztuki sakralnej- była pierwszą oficjalnie zaakceptowaną  i pozującą, półnagą modelką. Jej prawdziwymi atrybutami świętości są milczenie i łzy. Wśród wielu ciekawych obrazów świętej, urzeka mnie w sposób szczególny dzieło ekscentrycznego malarza La Toura (1593- 1652). Piszę ekscentryczny- ponieważ takim był, daleko mu było do świętości; grubiański, wścibski, złośliwy, chciwy na grosz, pozbawiony wrażliwości, kompletnie zaprzeczający swoim mistycznym i pełnym uduchowienia obrazom. Być może dlatego, jego malarskie wizje są wypełnione po brzeg żarem i religijną głębią wypowiedzi. Jakby to powiedzieli psychologowie- stanowią podświadomą projekcję ukrytej tęsknoty za innym życiem. Pewnie bał się o tym myśleć, a co najgorsze nie chciał się zmieniać- tworzył, odsłaniając granice codziennego ludzkiego sacrum, samemu jednak grzęznąc w hedonistycznym profanum. Georges był w jakimś stopniu naśladowcą jeszcze jednego, grzesznika i artysty- Caravaggia. Czerpał z niego pełnymi garściami, tworząc przy tym swój własny, trochę kubizowany styl. Wracając do świętej Marii Magdaleny, wymalował obraz kobiety, która niczym w kalejdoskopie przegląda wszystkie wydarzenia swojego życia. Światło wydobywające się z jednego punktu, rozprasza ciemność surowego i nieprzyjemnego pomieszczenia. Blask świecy jest tutaj czymś więcej niż tylko ogniskującym na sobie punktem obrazu; wydaje się przekraczać czysto materialny zabieg malarski. Światło w obrazie staje się symbolem niewypowiedzianej metamorfozy duszy. Światło umożliwia nam oglądanie spokojnej i wyrażającej całą gamę duchowych przeżyć, wypisanej na twarzy odmienionej przez Chrystusa kobiety. Światło roztapiające ludzkie łzy i mroki duszy, staje się najbardziej wymownym symbolem duchowości Boga. Spojrzenie kobiety utkwione w jednym punkcie, jakby stanowiło odległe wspomnienie spotkania ze Zmartwychwstałym Panem- od Niego, emanowało światło, przywracające światu prymat życia nad śmiercią. Pisał Rahner- „Światło otacza mnie, światło które nie zna już wieczoru, światło Chrystusa okrywa mnie jak szata”. Maria Magdalena jest nawróconą grzesznicą, otuloną światłem poranka wielkanocnego. Nie obcięła sobie włosów na znak pokuty, zwiewnie spływają modelując ciało, które już nie jest towarem na sprzedaż- a bardziej miejscem dźwigania przemienionej grzeszności.  Jej liturgia przeniknięta miłością do Jezusa, opiera się na otwartym źródle łez i nieustannej pamięci serca. Jej oczy wyrażają wszystko, są wyrazem tęsknoty i wszechogarniającej skruchy- bowiem „skrucha jest drżeniem duszy u bram raju”. Lewa dłoń dotyka czaszki; to nie jest szekspirowski gest oswajający z nadchodzącą śmiercią- to raczej przypomnienie miejsca, gdzie wylewała łzy na zdjęte z krzyża martwe ciało Chrystusa. To przypomnienie miłości, która dokonała się raz jedyny w historii świata- aby człowiek nigdy nie zwątpił, ze Bóg potrafi kochać i przebaczać bezinteresownie.