środa, 30 grudnia 2015

Łk 2,36-40
Gdy Rodzice przynieśli Dzieciątko Jezus do świątyni, była tam prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.
Każdy z momentów życia Chrystusa- już u samego początku przepowiadania Ewangelii, ma wymiar zbawczy. Ojcowie Kościoła w swoich rozlicznych komentarzach dotyczących faktu Wcielenia, artykułują z wielkim przekonaniem, że bez przyjścia Bożego Syna- zbawienie byłoby niemożliwe. Pozwolę sobie na kilka lapidarnych cytatów, najbardziej autorytatywnych Ojców. Święty Atanazy pisze następująco: „Dlatego Syn Boga stał się synem człowieka, by synowie człowieka- Adama, stali się synami Boga.” Grzegorz z Nazjanzu, przedstawiciel „złotego wieku” teologii patrystycznej wypowiedział niezwykle ważne słowa: „Co bowiem nie jest wzięte, nie może być uleczone, co zaś z Bogiem zjednoczone to również jest zbawione”. Augustyn biskup Hippony w duchu optymizmu chrześcijańskiego, odda istotę rzeczy niezwykle zwięźle: „Niech Cię podniesie Chrystus przez to, że jest człowiekiem, niech cię prowadzi przez to, ze jest Bogiem-Człowiekiem, niech cię doprowadzi przez to, że jest Bogiem”. A Symeon Nowy Teolog syntetyzując mądrość swoich głęboko wierzących przedmówców, pisał: „Przebywając w Ojcu i mając Ojca przebywającego w Sobie, nie odłączając się od Niego i zupełnie Go nie pozostawiając, zstąpił na ziemię i wcielił się za sprawą Ducha Świętego z Maryi Dziewicy, i stał się człowiekiem, stając się równym nam wszystkim, poza grzechem, aby przechodząc przez wszystko co nasze, odbudować i odnowić tego pierwszego człowieka…” Właściwie z bogactwa cytatów, można spokojnie zbudować obszerne rozważanie o charakterze soteriologicznym. Taka naprawdę, nie chodzi o budowanie jakiegoś poważnego traktatu teologicznego, z którego objętością stron będzie walczył introligator- takie już powstały (przemodlone i spisane przez głęboko wierzących ludzi, o nieprzeciętnych umysłach), raczej rozchodzi się o przyjęcie do swojego życia Boga-Człowieka. Chrystus przyjęty z wiarą i miłością, staje się źródłem obdarowania i łaski; tym samym otwiera każdemu wierzącemu „oczy duszy” na nadzieję nowego świata, której spełnienie jest w Nim (A i Q). Najpełniej to wyraża misterium przeżywanej przez nas liturgii. Kościół w celebracji Eucharystycznej, nie tylko opowiada historię zbawienia w której Chrystus staje w centrum, ale odsyła dalej- odwołując się bardziej do serca i intuicji, niż do rozumu…, otwierając  wydarzenie w którym wszystko staje się nowe (Apokalipsa). Liturgia, to Wcielenie Miłości, wyraz temu daje głęboka treść prefacji bożonarodzeniowej: „Albowiem przez tajemnicę Wcielonego Słowa zajaśniał oczom naszej duszy, nowy blask Twojej światłości; abyśmy poznając Boga w widzialnej postaci, zostali przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”.

wtorek, 29 grudnia 2015

Łk 2,22-35
Gdy upłynęły dni Ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu... A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa.
Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów:
światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”…
Najpiękniejsze w scenie ofiarowania Chrystusa w Świątyni Jerozolimskiej, jest pełne szczęścia zdumienie starca Symeona. Człowiek potrafi się karmić nadzieją i tęsknotą; jakże musiały być wypełnione łzami oczy tego człowieka, ciężko oddać chwilę najpiękniejszego spotkania Boga z człowiekiem- niewypowiedziane i trudne do złożenia w słowa odczucie wielkiej radości. Zobaczył Światłość ! W chwili narodzin Mesjasza, wypełniło się proroctwo Izajasza. Wielka światłość stała się udziałem tych, którzy pozostawali w ciemności. Wspaniałość czasów zbawienia zostaje przedstawiona za pomocą metafory światła- cudownej iluminacji: „Wznieś ponad nami, o Panie światłość Twojego oblicza” (Ps 4,7). Do przyjścia Mesjasza, wszystko wydawało się cieniem. Bóg bardziej daleki, niedostępny, całkowicie transcendentny… Wyrażają to słowa starotestamentalnych autoprezentacji: „Bóg wasz, Jahwe, jest ogniem trawiącym” (Pwt 4,24). Każda bliskość, spotkanie z Nim- było wypełnione świętym drżeniem i bojaźnią. Spotkanie twarzą w twarz okazywało się straszliwym doświadczeniem i wywoływało w człowieku krzyk separacji: „odejdź ode mnie, Panie, bo jestem grzeszny”. Dopiero Wcielenie rozrywa barierę niedostępności. Chrystus narodzony w Betlejem, staje się ludzkim obrazem Świętego do tego stopnia, że mógł powiedzieć: „władca tego świata, nie ma nic swego we Mnie” (J14,30). Od tej chwili człowiek staje się stworzeniem nawiedzonym przez swego Boga. Bóg czyni go, na nowo swoim przyjacielem. „Chrystus jest wstrząsającym objawieniem świętości Bożej w człowieczeństwie, tajemnicą Bożego życia złożoną w archetypie boskiej ekonomii wobec bytu ludzkiego”. W tym kontekście wydają się zrozumiałe słowa katechezy św. Piotra: ”On był przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił” (1P1,20). „Jest to tajemnica niepomiernie przekraczająca wymiar samego faktu narodzenia. Jej źródła biją w przedwiecznej wizji Bożej Rady, która przewidziała „łono”, które przyjmie, pocznie  i zrodzi Słowo”. Kiedy przeszliśmy przez gęstwinę teologicznych zawiłości, możemy zrozumieć na czym polegała radość zobaczenia Chrystusa, przez starca Symeona. W tym Dziecku, ogniskują się wszystkie tęsknoty Izraela. Działanie Boga, Jego miłosierdzie i dobroć, objawiają się w przyniesionej na rękach Maryi Światłości. Miał rację wielki teolog Balthasar, mówiąc o Jezusie, jako i dowodzie uprzedzającej miłości Boga. Zszedł na ziemię, aby odsłonić ludzkości swoje kochające i utkane ze światłości oblicze. Piszę teolog: Gdyby Chrystus był tylko najdoskonalszym przypadkiem człowieka, a chrześcijaństwo najbardziej wysublimowaną postacią ludzkiej religii, nie byłoby dzisiaj warto być chrześcijaninem… Skoro Bóg stał się w Chrystusie człowiekiem, to, co Chrystusowe musi dla ludzkiej niewiary również móc przyjmować oblicze ludzkie.” Dla każdego chrześcijanina- urodzić się przez chrzest w matczynym łonie Kościoła, oznacza tyle, co zobaczyć oczyma wiary światłość. „Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie…” To jest również moment naszego zdumienia i zapowiedź przebóstwienia. Zakończę rozważanie słowami Akatystu  do Bogurodzicy: „Lepszego pragnąć świata i odejścia w wieczność. Chciał Symeon opuścić ziemi tej marność. I wtedy dałeś mu się dzieckiem. Lecz on rozpoznał pełnię Boga w Tobie. Podziwiał mądrość Twoją niewymowną. I wołał: Alleluja !”.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Polecam interesującą rozmowę na temat ikonografii Narodzenia Pańskiego
https://www.youtube.com/watch?v=VONLvuCsOcc#t=85
Mt 2,13-18
Gdy Mędrcy odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: „Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić”. On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: „Z Egiptu wezwałem Syna mego”. Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał oprawców do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. Wtedy spełniły się słowa proroka Jeremiasza: „Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma”.
W kalendarzu liturgicznym Kościoła przypada dzisiaj, święto Młodzianków- zamordowanych chłopców na rozkaz zazdrosnego króla Heroda. To kolejny trudny epizod wpisujący się w historię narodzin Chrystusa. Radość i obdarowanie, miesza się z dramatem śmierci najmniejszych męczenników. Zazdrość, rządza utrzymania władzy za wszelką cenę, rzucają cień na wydarzenie przyjścia Pana. Herod próbował zabić Dziecko, żeby nie stracić swojej władzy. Żeby zniszczyć jedno, którego z wielką determinacją szukał- uśmiercił wiele niewinnych istnień. Herod jako władca był wielkim pozerem, zakładającym maski na każdą okazję. Był to prawdziwy ekwilibrysta, który potrafił umiejętnie odgrywać rolę przyjaciela Rzymu, a drugiej dobrego Żyda. „W tym pierwszym wcieleniu starał się uchodzić za człowieka o prozachodnich upodobaniach, umiejącego obracać się w nowoczesnym świecie augustowskiego Złotego Wieku- to znaczy zhellenizowanym świecie wschodniośródziemnomorskim, który otaczał jego królestwo. Herod musiał postępować jak na dobrego Żyda przystało, gdyż stanowiło to warunek zapewnienia sobie sympatii swoich poddanych”. Za fasadą pozornej pobożności, troski o poddanych, kryło się oblicze władcy despotycznego, chorobliwie podejrzliwego, wiecznie wietrzącego wokół siebie zdrajców i przeciwników politycznych. Rozprawianie przy nim, o Mesjaszu- Królu, gdy to nie on sam miał być tym oczekiwanym pomazańcem, rodziło w nim gniew. Jego przydomek- Wielki- można postrzegać w kategorii, jego wielkiego i pustego „ja”. Już od początku V wieku, w tradycji Kościoła zaczęto obchodzić święto niewiniątek, które despotyczny władca kazał zgładzić. Ojcowie Kościoła w swoich pismach zastanawiali się na tajemnicą niewinnie zamordowanych. Nieochrzczeni jeszcze wyznawcy, stają się bezradnymi, niewinnie oskarżonymi świadkami Chrystusa. Jeszcze dobrze nie otworzyli swoich ust, uszy ich rodziców mogły usłyszeć tylko odgłosy rozdzierającego serce płaczu. W kazaniu Quodvultdeus pokazuje jak one są wielkim darem: „Jak wielki dar łaski ! Jakie zasługi mają dzieci, które tak wspaniale potrafiły zwyciężyć ? Nie umieją jeszcze mówić, a już wyznają Chrystusa ! Jeszcze nie mogą poruszać ramion do walki, a już zdobywają palmę zwycięstwa !”. Być może to święto pragnie każdego z nas doprowadzić do kontaktu z niewinnym dzieckiem w sobie. Może zatraciliśmy w sobie niewzruszoność, delikatność i prostotę wiary małego dziecka. Dziś świat oczekuje od nas odpowiedzi pełnej życia i prostoduszności małego dziecka. Jeżeli ludzie pytają o Jezusa, o miejsce, gdzie Go można znaleźć, o Jego posłanie, powinniśmy naszym życiem udzielić czytelnej odpowiedzi. „Kto nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. „Jak dzieci”- oznacza przyjęcie Królestwa z czystą prostotą, bez zbędnych i skomplikowanych pytań, bez interesownych słów. Jedynym awansem, który się liczy w oczach Chrystusa, jest powrót do dziecięctwa. Stać się dzieckiem, które w artykułowaniu miłości, jest zdolne do większego heroizmu, niż dorosły, który patos ubiera w słowa…, bo nic więcej nie potrafi uczynić. Zdjęcie które towarzyszy temu rozważaniu przedstawia chrześcijańskie dziecko, tuż przed egzekucją dokonaną przez terrorystów z ISIS. To jedno z setek, a może i tysięcy już zamordowanych chrześcijańskich dzieci- krwawe żniwo „Heroda” ciągle ma miejsce. Świat w którym żyjemy ciągle przymruża oczy, aby nie widzieć fali okrucieństwa. Każda ucięta głowa bezbronnego dziecka, jest krzykiem do świata o miłość.

niedziela, 27 grudnia 2015

Łk 2,41-52
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy, szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”. Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.
W klimacie rodzinnego świętowania tajemnicy Wcielenia, pojawia się jeszcze jeden ważny obraz- wzmacniający wiarę i ocieplający międzyludzkie relacje; chodzi o obraz Świętej Rodziny. Przyzwyczailiśmy się do tego sentymentalnej opowieści o cudownej rodzinie- okraszonej legendami i nawarstwionymi dewocyjnymi anegdotami. Ukazana została na wielu wspaniałych dziełach malarskich, jak również na prostych- kiczowatych obrazkach- pełnych sentymentalności, zawieszanych w chłopskich chatach. Przekaz Ewangelii jakby całkowicie zaprzeczał ukształtowanemu i pełnemu sielskiej szczęśliwości obrazowi. Dla Maryi, Józefa i Jezusa, wszystko jest pod górkę: bezdomność, tułaczka wpisana od początku w ich ubogie życie, lek o ukochane dziecko, narodziny w ubogich warunkach, prześladowanie. Wcale tak idealnie nie było- ich wzajemna miłość, była ciągle poddana próbie. W tych wszystkich zmaganiach Świętej Rodziny, możemy odkryć współczesne dylematy i rozterki rodzin; wyrzuconych z własnych domów, skazanych na tułaczkę, okradanych z człowieczeństwa i szacunku. Jednocześnie zderzamy się z jeszcze inną odsłoną naszego świata. To rzeczywistość w której pojecie rodziny się przedawniło; wszystko zostało spłycone i pozbawione głębszych odniesień…, dzieci są planowane na końcu, tak aby nie zagrażały zrobieniu kariery i wspięciu się na wyżyny sukcesu. Małżeństwa rozpadają się szybciej, za nim jeszcze zdołają w pełni i dojrzale zacząć artykułować swoją miłość. Wszystko spowszedniało: ludzka zdolność kochania, seksualność która kiedyś była intymnym misterium małżonków, stała się tandetnym spektaklem ku uciesze płytkich podglądaczy życia. Małżonkowie przestali spoglądać sobie głęboko w oczy, ponieważ przed nimi zostały zarysowane inne -wyimaginowane obszary „szczęścia”. Rodzina stała się atrybucją, dodatkiem do zaplanowanego i konsumpcyjnego życia. W miejsce szczęśliwej rodziny weszło partnerstwo- żyjące bez zobowiązań, panicznie bojące się życia. Wszystko przeżywa się szybko i niecierpliwie. W tym miejscu pewnie warto postawić sobie kilka ważnych pytań: Czy zrezygnujesz z budowania domu, dlatego że otrzymałeś materiał nie taki, jaki zamówiłeś ? Czy porzucisz swoje dziecko, dlatego że jego temperament i charakter są inne, niż się spodziewałeś ? Czy wyrzekniesz się rodziny, dlatego że twój mąż lub żona, nie jest taki, o jakim marzyłeś ? Czy miłość, może się tak szybko przeterminować ? Tak sformułowane pytania, pozwalają nam odsłonić samolubną i pozbawioną determinacji stronę naszego człowieczeństwa. Dzisiaj Święta Rodzina z Nazaretu, staje się dla nas pięknym przykładem do naśladowania. Nie chodzi wcale o to, aby rodzina była bez zarzutu, wewnętrznych zmagań, pęknięć i kalkulacji… Takie rysy muszą być, nadają kolorytu wewnętrznej walce o umocnienie wzajemnych relacji w kochaniu. Rodzina będzie możliwa wtedy, kiedy jej członkowie będą potrafili odsunąć na bok wszelakie miraże szczęścia, gdzie będą w imię miłości do siebie, gotowi na rezygnację – choćby z najbardziej intratnego finansowo scenariusza życia. „Boże Narodzenie- jak pisał o. Grun, nie chce tylko pokazać Świętej Rodziny, lecz chce ją zwiastować, Rodzinę która jest święta, ponieważ nosi w sobie tajemnicę Boga i ponieważ każdy członek rodziny ma swoją własną tajemnicę. Tylko wtedy; gdy rozważysz w sercu swoją własną tajemnicę, tajemnicę współmałżonka i swojego dziecka, możesz się czuć w swojej rodzinie u siebie, mimo wszelkiego dystansu i obcości.” Głęboka wiara staje się zwornikiem cudownych relacji, które zaowocują wzajemnym szacunkiem i darem z siebie. Czasami trzeba zwyczajnie zgodzić się na swoją rodzinę i ofiarować wszystko Bogu.

sobota, 26 grudnia 2015

Mt 10,17-22
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony’.
W świętowanie Narodzenia Pańskiego, wpisane jest wspomnienie diakona Szczepana- pierwszego męczennika Kościoła. „Wczoraj świętowaliśmy doczesne narodzenie naszego wiecznego Króla, dziś obchodzimy chwalebną mękę Jego bojownika. Wczoraj bowiem nasz Król, przybrany we wspaniałą szatę ciała, wyszedłszy z dziewiczego łona, raczył nawiedzić świat, dziś bojownik, wyszedłszy z namiotu ciała, z triumfem dostał się do nieba”- pisał św. Fulgencjusz z Ruspe. To porównanie oddaje świetnie głęboki sens wspomnienia świętego Męczennika. To właśnie św. Szczepan wyznaje, że Chrystus jest oczekiwanym przez ludzi Zbawicielem, jest świadkiem aż do przelania krwi. Dwa święta łączą się w jedno wielkie dzieło uwielbienia Boga: „Chrystus narodził się na ziemi, aby Szczepan mógł narodzić się dla nieba; Chrystus przyszedł na świat, aby Szczepan mógł wejść do chwały”. Męczeństwo staje najbardziej radykalną odpowiedzią na miłość do Boga i Kościoła. To potęga łaski i mocy, którą Bóg obdarza swoich wyznawców. Dobroczynna działalność Diakona sprowadziła na niego nienawiść Żydów, którzy oskarżyli go przed Radą o bluźnierstwo. Podczas mowy obronnej twarz świętego, podobna była do „oblicza anioła” (Dz 6,15), a Bóg Ojciec i Chrystus objawili mu się w wizji: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga”. Nienawiść i lawina kamieni uderzyła w ciało Szczepana, który osuwając się na kolana, przebaczył swoim oprawcom. Przebaczenie, to największy owoc tajemnicy Wcielenia. Bóg przyszedł jako Miłość, aby przebaczyć zranionemu i zagubionemu człowiekowi. W tym miejscu, przypomina mi się świadectwo pewnego kapłana pochwyconego i torturowanego w dzień Bożego Narodzenia. Wzruszający opis, uświadamiający każdemu z ludzi wierzących, że ostatnim słowem jest miłość- zdolna dokonać aktu przebaczenia. Ksiądz Anton zapisał w swoich notatkach to wydarzenie następująco: „W noc Bożego Narodzenia umieszczono mnie w ubikacji, na drugim piętrze więzienia, gdzie kazano mi się rozebrać i zawieszono na sznurze przeciągniętym pod pachami. Byłem nagi, zaledwie dotykałem ziemi końcami palców. Powoli nieubłagalnie traciłem czucie. Zimno ogarniało stopniowo całe ciało, a kiedy doszło do piersi i serce zaczynało odmawiać posłuszeństwa, wydałem okrzyk rozpaczy. Przybiegli moi oprawcy, ściągnęli mnie i skatowali kopniakami. Tamtej nocy i w tamtym miejscu, w osamotnieniu tej pierwszej tortury przeżyłem prawdziwy sens Wcielenia i Krzyża. Nigdy nie żywiłem urazy do tych, którzy, po ludzku mówiąc, ukradli mi życie. Po uwolnieniu spotkałem kiedyś przypadkiem na ulicy jednego z moich oprawców; ogarnęło mnie współczucie, podszedłem do niego i uściskałem go”. Chrześcijaństwo posiada niezwykłą, wręcz zdumiewającą siłę miłości i przebaczenia. Tego, nie ma w żadnej innej religii- „miłujcie nieprzyjaciół waszych”. Warto pamiętać, iż w  wielu miejscach na świecie jest wielu chrześcijan- współczesnych Szczepanów, którzy osuwając się na kolanach próbują wypowiedzieć światu wielką miłość Boga.

czwartek, 24 grudnia 2015

„Niech się cieszy niebo i ziemia raduje przed obliczem Pana, bo przyszedł !” ( Ps 96). Kolejna cudowna noc długo oczekiwana, w której Bóg stał się człowiekiem. Nie potrafię zebrać myśli, jestem rozkojarzony, wewnętrznie roztargniony, poderwany ze swojego miejsca- niczym pasterze zaskoczeni cudem betlejemskiej nocy. Ludzkie emocje, duchowe oczekiwania zdają się pokrywać z tajemniczym i przekraczalnym ludzki rozum, uobecnieniem miłości Boga. Od tej pory miłość przenika wszystko, co jest ciałem. Bóg Ojciec wypowiada siebie i mówi nam o swoim umiłowanym Synu Jezusie Chrystusie. Narodziła się Miłość, przyoblekła w ciało. Przyszedł do swoich, i nie został przyjęty; już u samego początku wejścia w historię Boga-Człowieka mamy do czynienia z kenozą- uniżeniem i odrzuceniem. Światłość wtargnęła w ciemność i mroźność nocy, przeszyła pustynię, grotę i świat…, a i tak wszyscy przespali moment nadejścia Boga. Tylko aniołowie, zwierzęta i pasterze przynagleni roztaczającą się łuną światła- przybiegli, aby zobaczyć Życie położne na sianie. W tym roku tak bardzo chciałem, aby kaplica w której będę celebrował liturgię pachniała sianem. Poprosiłem moich przyjaciół o dostarczenie najbardziej pachnących snopków siana. Chciałem z zapachem siana, poczuć prostotę i nostalgiczność cudownej nocy. Chrystus pachniał siankiem, a Maryja przeczesywała jego ledwo, co widoczne włoski i zrzucała na ziemię źdźbła kłosów. Jak pisał ks. Twardowski: „W świętą noc Bożego Narodzenia, uświadamiamy sobie, że i w naszym życiu, nie wszystko jest zwykłe; są nimi sprawy cudowne, budzące podziw, zdumiewające wciąż nowych pasterzy i mędrców. Kiedy jak kiedy, ale właśnie w tej nocy uświadamiamy sobie wspaniały Boży dar rozpoczynającego się ludzkiego życia. Żadnych ludzkich narodzin nie można sobie wytłumaczyć bez Boga”. Tyle niewiarygodnie ciepłych i przenikniętych miłością skojarzeń. Kiedy Bóg się rodzi, nie może być miejsca na smutek, pretensje, czy zazdrość…, wszystko w ludziach powinno się odnawiać ku dobru. Jak pisał św. Leon Wielki: „Radujmy się ! Nie ma miejsca na smutek. To właśnie radość z narodzin Życia daje nam radość obiecanej wieczności”. Myślę o moim Ojcu, który już odszedł i przeżywa święto życia tam u góry. Przypominam sobie jak przed samą wigilią, klęczał ze mną i modlił się, aby Bóg napełniał naszą rodzinę szczęściem. Później była wspaniała kolacja wigilijna pełna duchowego piękna i ludzkich wzruszeń. Pisząc to rozważanie na ekranie mojego komputera mam wyświetlony obraz przedstawiający adorację Dzieciątka, holenderskiego malarza Gerarda Honthorsta, zwanego przez Włochów Gherardo delle Notti. Był zafascynowany twórczością Caravaggia, i widać to gołym okiem w jego Ars magna lucis et umbrae. Namalował obraz narodzenia Chrystusa, w którym wszystko wzbudza tak wielką siłę oddziaływania, że serce mięknie, a oczy się szkliwią. Oczy widzów zostają jakby zahipnotyzowane światłem, które emanuje od małego nasyconego jasnością dziecka. Światło, nie tylko rozprasza ciemność, ale nade wszystko jego refleksy modelują twarze wszystkich tych, którym dane zostało spoglądanie na Boga- który będąc Światłością- stał się widzialny ludzkim oczom. Błogosławiona chwila utrwalona w ludzkich źrenicach.W spojrzeniu Maryi, utkwionym na swojej Miłości, wypisuje się wszystko- czułość, macierzyństwo, spokój, blask szczęścia… Oglądając ten obraz, moje oczy napełniają się łzami szczęścia. Obraz nie stanowi ckliwej retrospekcji wydarzeń, a raczej misterium które należy adorować. Chciałbym tak trzymać w swoich dłoniach Boga i patrzeć na Niego, jak Maryja i Józef. Może najlepszymi życzeniami w święta, powinno być pragnienie innego spojrzenia. Niech każdy człowiek, choć na chwilę spróbuje spojrzeć na Dziecię Jezus, jak Jego Matka. To zadanie dla każdego z nas, a nade wszystko dla Kościoła. Chrześcijaństwo składa pokłon przed niemowlęciem pogrążonym w ciemnościach i ośmiela się powiedzieć: „Wspaniałość wytryska z Bożego serca, promieniowanie wiekuistej światłości”.
 
 
 
 

środa, 23 grudnia 2015

„Powstań ! Świeć, bo przyszło twoje światło i chwała Pańska rozbłysła nad tobą. Bo oto ciemność okryła ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan, i Jego chwała jawi się nad tobą… (Iz 60,1). Izajaszowe proroctwo zwiastujące nadejście wyczekiwanego Mesjasza, stanowi doskonałe wprowadzenie do teologicznego opisu, jakim jest mozaika przedstawiająca Narodziny Chrystusa w Capella Palatina w Palermo. Mozaika ma swoją wielką siłę oddziaływania; barwne kamienie, szkła i ceramiki ułożone według określonego wzoru, nie tylko odsłaniają niezwykle barwny świat, a nade wszystko pozostawiają trwały ślad- zdolny przetrwać wieki w nienaruszonym stanie. Już Pseudo-Dionizy wyrażając swój podziw wobec nieśmiertelnego malarstwa pisał: „Można zatem tworzyć kształty stosowne dla rzeczy niebiańskich Nawe z najlichszych cząstek materii, gdyż i sama materia biorąca swe istnienie z prawdziwego piękna, zachowuje w całym swoim układzie pewne ślady umysłowego piękna”. Chodzi bowiem o uchwycenie swoim wzrokiem piękna, którego źródłem jest Bóg. Nie bez przyczyny w portalu opactwa Saint-Denis w Paryżu, wyryto następujący napis: „Przechodniu, który pragniesz wysławiać piękno tego dzieła, nie zważaj na złoto i wspaniałości, lecz na ciężki trud…” Ten trud artystycznego geniuszu odsłania sycylijska mozaika. Wykonano ją w kilku etapach i różnych przedziałach czasu. Umieszczone sceny z życia Chrystusa, stanowią barwną ilustrację, wtopioną w rytm liturgicznych celebracji roku kościelnego. Omawiana przeze mnie mozaika- Narodziny Chrystusa, stanowi nie tyle historyczną opowieść ewangelicznego wydarzenia, co raczej teologiczny komentarz do Misterium Wcielenia. Król Roger II, który był inicjatorem i donatorem tego dzieła, do wykonania mozaiki sprowadził zdolnych bizantyjskich mozaicystów. Programowi ikonograficznemu daleko jest do splendoru Bizancjum, ale stanowią twórcze spotkanie chrześcijańskiego Wschodu z Zachodem. W centrum obrazu znajduje się przedstawienie Maryi wraz z Dzieciątkiem Jezus w grocie. Jezus owinięty w całuny, spoczywa na katafalku- jest to zapowiedź złożenia do grobu. Wcielenie bowiem, stanowi zapowiedź Paschy- ekonomia zbawienia. Objawienie spełnia się, kiedy jedna z osób Boskich Osób, Syn Boży stał się Synem Człowieczym i „zamieszkał z nami”. Dla pełnego objawienia Trójcy konieczne było Wcielenie. Maryja nie jest jak często ukazują to ikony, odwrócona plecami do swojego dziecka. Wydaje się wypoczęta; podtrzymuje dłońmi Przedwiecznego, który mając szeroko otwarte oczy, pełen radosnego zdziwienia obserwuje zaistniałą wokół siebie sytuację. Na grotą świeci betlejemska gwiazda, która w wyniku koniunkcji spoczywa na miejscem cudownego narodzenia- to symbol transcendencji i epifanii Boga. Aniołowie oznajmiają pasterzom cud narodzin, mamy tu reminiscencję słów zapisanych przez Łukasza Ewangelistę: „Nie bójcie się ! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan…” Możemy również dostrzec historię drogi, trzech tajemniczych Mędrców. Magowie ofiarowują Nowonarodzonemu swoje dary, stając się tym samym, wyobrażeniem wszystkich ludzi pełnych ciekawości, uczonych, niespokojnych i pełnych przygód poszukiwaczy prawdy. Poniżej zostaje przedstawiona scena kąpieli dzieciątka. Piastunka trzyma Chrystusa, który za chwilę zostanie zanurzony w naczyniu wypełnionym wodą. Kąpiel Dzieciątka- zwróćmy uwagę na kształt naczynia, ewokuje baptysterium chrzcielne, jak również kielich eucharystyczny. Każdy chrześcijanin przez sakrament chrztu uczestniczy w misterium Wcielenia, a w Eucharystii wchodzi w sposób mistyczny w komunię z prawdziwie obecnym Bogiem. „Wszystko, co było widzialne w Chrystusie przeszło do sakramentów Kościoła”- pisał św. Leon Wielki. Na dole mozaiki, możemy dostrzec świętego Józefa, podpiera dłonią głowę- rozmyśla nad wszystkimi sprawami, które nie może pomieścić jego umysł i serce. Wszystko, co zostało ukazane w mozaice stanowi ideowo spójny obraz dogmatyczny. W centrum historii świata, jednocześnie przekraczając wszystko- „Słowo, stało się Ciałem”. Jak napisze teolog Włodzimierz Łosski: „W Chrystusie nie ma ludzkiej osoby: jest człowiek, ale jego osoba jest Osobą Boską. Chrystus jest człowiekiem, ale Jego osoba jest z nieba. Stąd właśnie określenie Apostoła Pawła: „Niebieski Człowiek”. Stąd tajemnica Wcielenia, którą transponuje sztuka, jest cudem obecności Bogoczłowieka, który prawdziwie zjednoczył w sobie dwie natury i przyjął od Dziewicy Maryi Jej ludzką naturę. Dłonie Matki obejmują nie małego- ckliwego chłopca, ale Tego, który niesie zbawienie światu. Wyraża to komentarz jednego z ojców kościoła Orygenesa: „Ten, który jest bezcielesny, wcielił się; Słowo oblekło się w ciało; Niewidzialny stał się widzialny. Ten, które żadna ręka dotykać nie może, jest dotykany… Syn Boży staje się Synem człowieczym: Jezus Chrystus, ten sam wczoraj, dzisiaj i na zawsze.”

wtorek, 22 grudnia 2015

Łk 1,46-56
 W owym czasie Maryja rzekła: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy, oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia. Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest imię Jego…
Magnificat anima mea Dominum- to najpiękniejsze słowa modlitwy, jakie zostały utrwalone w Ewangelii. Modlitwa Oblubienicy, której łono i serce napełnione zostało największym obdarowaniem- życiem samego Boga. Hymn ten jest refleksem wydarzenia Zwiastowania. Wtedy spełniła się odwieczna decyzja- „zbawienia naszego początek i objawienie odwiecznej tajemnicy”. Duch Święty- nasienie Boga, zstępuje w Jej kobiecość i dokonuje tak wielkiego poruszenia, że Dziewica z Nazaretu wyśpiewuje chwałę Bogu. Chyba nie można tego wyrazić piękniej i jeszcze bardziej poruszająco. Tylko ludzki głos i ciało wibrujące w tańcu, potrafią stać się językiem najdoskonalszej wypowiedzi. Jak pisał o. Bułgakov: „Z Nią mówi wciąż te słowa każda ludzka dusza, która otwiera się na przyjęcie Ducha Świętego”. Naśladowanie przez chrześcijan Maryi w wielkiej doksologii, staje się źródłem niezwykłej radości, która przeszywa obojętność i szarość świata. „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”- Ikonografia w kompozycji zwanej „Koronowanie Dziewicy”- jak pisał Evdokimov, przedstawia Bogurodzicę jako głowę świata anielskiego i kapłaństwa królewskiego… Kobieta jest Ewą- Życiem, która strzeże, ożywia i opiekuje się każdą cząstką męskiego stworzenia. Dziewica przedstawia łaskę, Boską filantropię”. Wpatrzeni w Maryję, zostajemy wtajemniczeni w pomysły Boga. Powinniśmy nasze życie uczynić pokorną pieśnią uwielbienia, podziwu i wesela. Kasjodor mawiał: „Śpiewa Panu pieśń nową ten, kto złożył starego człowieka i został szczęśliwie odnowiony przez łaskę chrztu”. Naprawdę mamy każdego dnia za co, dziękować Bogu. „Bóg szanuje mnie, gdy pracuję, ale kocha mnie, gdy śpiewam”.
  

poniedziałek, 21 grudnia 2015


Jak przyjąć i przeżyć te Narodziny Chrystusa ? Jesteśmy tak bardzo pewni siebie, samowystarczalni, nasyceni wszystkim, a jednocześnie tak bardzo puści. Popsuliśmy się to Święto. Zrobiliśmy z niego tanie show. To straszne, bo dla wielu  ludzi- Boże Narodzenie, to tylko święto łakomstwa i ckliwości. A przecież to On jest najważniejszy- „W Nim jest życie”.
Pnp 2,8-14

Cicho! Ukochany mój!
Oto on! Oto nadchodzi!
Biegnie przez góry,
skacze po pagórkach.
Umiłowany mój podobny do gazeli,
do młodego jelenia…
 
Biblia w kulminacyjnym momencie swojego przepowiadania, aby ukazać niewypowiedzianą głębię tęsknoty Boga za człowiekiem i człowieka za Bogiem, potrafi się posłużyć językiem erotyki. Wiara i miłość jest tak niewiarygodnie wielkim uczuciem, że zwyczajnie brakuje adekwatnego i na miarę tej relacji właściwego opisu. Oblubienica pełna miłosnego napięcia, wyczekuje na swoim posłaniu Ukochanego swej duszy. On niczym jeleń, przeniknięty żarem uczucia biegnie na oślep ku miłosnemu zjednoczeniu. Tak skonstruowany obraz pełen metafor, staje się najbardziej wyrazistą wypowiedzią adwentowego zdumienia i tęsknoty. Oczekiwanie jest tak intensywne, a kulminacyjny moment spotkania wydaje się eksplozją miłosnej afirmacji. „Jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62, 5). Prorok Jeremiasz mówi o związkach oblubieńczych pomiędzy Jahwe i Izraelem- stąd wierność młodej Jerozolimy, oblubienicy, jest utożsamiona z miłością (Jr 2,2). Starotestamentowy motyw Izraela jako oblubieńca Jahwe zostaje na nowo zinterpretowany w pismach św. Pawła, wskazują na Kościół jak Oblubienicę i Chrystusa jako Oblubieńca. Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (Ef 5,25). Ojcowie Kościoła, a za nimi całe pokolenia teologów, dostrzegały w skaczącym jeleniu- Chrystusa- zakochanego w swojej oblubienicy- Kościele. Jednocześnie ten sam obraz, stanowi odniesienie do tajemnicy Wcielenia i Odkupienia: „Cóż ma oznaczać to skakanie jelenia ? „Słowo” skoczyło z nieba w łono Dziewicy, zaś z łona matki na drzewo, skoczyło z drzewa do królestwa zmarłych, stamtąd znowu w górę na ziemię- o nowe Zmartwychwstanie !- i znowu skoczyło z ziemi do nieba. Usiadło po prawicy Ojca, jednak znowu przyjdzie w chwale”. Święty Augustyn postrzega jelenia, jako symbol poszukiwania Boga: „U Boga jest źródło życia, źródło niewyczerpalne… Biegnij do źródła, pożądaj źródła. Ale nie byle jak, nie jak byle stworzenie, biegnij jak jeleń. Co znaczy: jak jeleń ? Nie opóźniaj się w biegu, biegnij rączo, żywo pożądaj źródła…” W tym też znaczeniu znane są ze sztuki longobardzkiej obrazy przedstawiające dwa jelenie stojące obok naczynia z wodą życia. Mozaika w bazylice lateraneńskiej przedstawia dwa jelenie, które wraz z owieczkami piją z czterech źródeł wypływających z podnóża krzyża, ozdobionego gemmami. Na inicjałach średniowiecznych rękopisów można spotkać bardzo często dwa jelenie, zbliżające się do studni z wodą życia. Takie motywy możemy zobaczyć na pięknie haftowanych szatach liturgicznych. Jeleń jako fons vitae jest zazwyczaj symbolem chrztu. Jeleń jest symboliczną postacią wiecznego obrotowego ruchu wszechświata  znakiem Solis invicti. Jakie przesłanie dla nas niesie opis z księgi Pieśni nad Pieśniami ? Bóg jest szalenie zakochany w człowieku. A człowiek może, niczym oblubienica odpowiedzieć na ofiarowaną miłość lub ją odrzucić. „Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość…” Pobiegnijmy ku Miłości, rzućmy się na oślep intensywności duchowego przeżycia. Jak napisał Anioł Ślązak: „Gdzie gonisz chrześcijaninie ? Niebo wszak jest w tobie. Dlaczego więc go szukasz u drzwi innych ciągle ?”

niedziela, 20 grudnia 2015


Łk 1,39-45

W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w łonie moim. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”.

IV Niedziela Adwentu- można śmiało powiedzieć, że ostatnia prosta na drodze duchowego przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Zróbmy wszystko, aby nic i nikt nie naruszył naszej duchowej równowagi; aby nie było przerostu formy nad treścią. Na zewnątrz rozpoczął się szał galeriany; w mediach do znudzenia słyszymy powtarzające się niczym mantra słowa: magia świąt, cudowne święta- tylko nikt nie jest wstanie wytłumaczyć, dlaczego one są tak wyjątkowe. Wszystkie chwyty reklamowe będą próbowały przekonać rzesze naiwnych konsumentów do opróżnienia pieniędzy z portfeli. Dla wielu ludzi święta narodzenia Boga-Człowieka, stanowią intratny biznes i nic więcej… Żeby zachować równowagę, powinniśmy spojrzeć na Maryję z dzisiejszej Ewangelii. Jak pisał wczesnochrześcijański pisarz Heyzchiusz: „Dziewica, która do tego stopnia przezwyciężyła wszystko, że sam Bóg- Słowo chciał być przez nią poczęty i ogarnęła Boga nieogarnionego”. Maryja niesie w sobie Tajemnicę- wędruje przynosząc dobrą nowinę- we Mnie jest Miłość. Ona nie zatrzymuje się w miejscu po, to aby cieszyć się tym, co stało się jej udziałem. Natychmiast wyrusza w drogę. Po spotkaniu z Archaniołem w scenie zwiastowania, śpieszy na spotkanie z innymi ludźmi. To, co dzieje się w jej wnętrzu, staje się niesamowitą okazją do świadectwa. „Bóg stał się Emanuelem, to jest „Bogiem z nami”, ponieważ owa dziewczyna była gotowa na spotkanie z Nim. Tak również my, zamiast poddać się fajerwerkom pseudo świątecznym winniśmy wyjść ku innym ze słowem nadziei, że objawi się największy cud miłości- Wcielenie Boga. Na naszych stołach w dzień wigilii, nie musi być zastawione mnóstwo pokarmów. Nie musimy się wykosztowywać i spinać, aby rodzina była zadowolona. Naprawdę można z wielu rzeczy zrezygnować, pozwolić na wystawność naszego wnętrza. Boże Narodzenie ma się dokonać w nas i w naszych bliskich, bez względu na folklor i całą bogatą oprawę zewnętrzną. Wielu ludzi w ten wieczór będzie najedzonych do syta, ale czy Bóg narodzi się w ich sercach ?

 

piątek, 18 grudnia 2015

Mt 1,18-24
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez proroka: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy «Bóg z nami»”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.
Ewangelista Mateusz w kilku lapidarnych zdaniach odsłania przed nami postać św. Józefa. Postać tajemnicza, trochę wycofana z pierwszego planu, trochę schowana za plecami Maryi. On sam nie pretenduje do tego, aby być na jakimś zasłużonym miejscu. Może i dobrze, że tak jest; chrześcijaństwo zbyt długo z lekkim dystansem spoglądało na Jego osobę. Święty Mateusz opisuje historię narodzin Chrystusa z punktu widzenia świętego Józefa. Zatrzymuje się na Jego wewnętrznych przemyśleniach, dylemacie zakochanego i targanego wątpliwościami mężczyzny. Świetnie oddaje to ikonografia wschodnia, stanowiąc  wizualno-teologiczny komentarz do wydarzenia Narodzenia Pańskiego. Na ikonie z lewej strony widnieje święty Józef pogrążony w przemyśleniach. Wypisany jakby na „marginesie” ikony, co wskazuje na fakt, że nie on jest ojcem Chrystusa. Teksty liturgiczne podążając za tropem obrazu, wskazują na głęboki niepokój Józefa. Oto co Józef mówił do Dziewicy Maryi: „Mario, cóż ja w Tobie widzę ? Wątpię i jestem zdumiony, mój rozum jest osłupiały”. Przed nim stoi demon w przebraniu pasterza lub starca z rogami i próbuje zasiać zamęt w Jego sercu. Oddają to liryczne słowa śpiewanego hymnu zwanego Akatystem: „Falami sprzecznych myśli szarpany jak burzą, chwiał się i gubił Józef… lecz pouczony od Ducha Świętego o tym poczęciu, zawołał: Alleluja”. Ale ten mężczyzna, pomimo ludzkich wątpliwości jawi się jako człowiek głębokiej wiary i zaufania Bogu. Nie jest mu łatwo pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Bóg tłumaczy i kieruje Nim za pomocą snu. Sen jako moment uświadomienia i przynaglenia przez Boga, jest częstym momentem opisanym w Biblii. Czas snu jest wykorzystywany, by przekazać człowiekowi jakieś ważne pouczenie. Kiedy praojciec Adam spał, Bóg wydobył z jego boku żebro, by stworzyć zeń matkę rodzaju ludzkiego (Rdz 2,21). O Abrahamie jest powiedziane, że o zachodzie słońca zmorzył go głęboki sen i wtedy zostało mu przekazane Boskie objawienie (Rdz 15, 12). Jak widzimy, sen odgrywa niezwykle istotną płaszczyznę komunikacji Boga z człowiekiem. Józef był sprawiedliwy. Nie chciał skompromitować swojej Ukochanej. Niewyjaśniona brzemienność Maryi była podstawą, aby Ją oskarżyć, a nawet wydać na ukamienowanie. Bóg wkracza w jego życie, i umacnia go w trudnych decyzjach. Pokonuje w sobie lęk i odnajduje w wewnętrzną siłę do bycia z Maryją. Pełen miłość przyjął Matkę i Dzieciątko. Mężczyzna o wielkim, kochającym sercu. Myślę, że każdy mężczyzna powinien w swoim wnętrzu odnaleźć cechy św. Józefa, nie dla siebie- ale dla tych, którzy są powierzeni jego trosce. Święty Józefie, módl się za nami !

czwartek, 17 grudnia 2015


Jeśli jesteś cały czas zajęty sobą, jakże możesz zrozumieć kogoś ? Zrozumieć znaczy przyjąć, musi mu się zrobić miejsce. Egoiści i pyszni nie potrafią ani wierzyć, ani kochać. W ich domu nie ma miejsca dla kogoś drugiego. Miłość prowadzi do wiary, a wiara do miłości, ponieważ jedna i druga wiodą nas do wyjścia z samych siebie.  Jeśli jesteś stale zamknięty w murach swego egoizmu i siedzisz za piecem wyłącznie swego rozumu, to wkrótce nabierzesz przekonania, ze poza twoim domem nic nie istnieje, a wyjście z niego ocenisz jako rzucenie się w przepaść. Jeżeli jednak zapomnisz o sobie i odważnie wyjdziesz z siebie, odkryjesz nowy świat i stwierdzisz, ze nie wszystko mieści się w twoich czterech ścianach, lecz raczej przeciwnie- jest poza nimi. Boże Narodzenie na które czekamy, jest takim wyjściem- a tym, który otwiera nasze drzwi jest Chrystus- Wcielona Miłość
Mt 1,1-17
Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama.Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba; Jakub ojcem Judy i jego braci; Juda zaś był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar…Po przesiedleniu babilońskim Jechoniasz był ojcem Salatiela; Salatiel ojcem Zorobabela; Zorobabel ojcem Abiuda; Abiud ojcem Eliakima; Eliakim ojcem Azora; Azor ojcem Sadoka; Sadok ojcem Achima; Achim ojcem Eliuda; Eliud ojcem Eleazara; Eleazar ojcem Mattana; Mattan ojcem Jakuba; Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Tak więc w całości od Abrahama do Dawida jest czternaście pokoleń; od Dawida do przesiedlenia babilońskiego czternaście pokoleń; od przesiedlenia babilońskiego do Chrystusa czternaście pokoleń.


W Biblii historia zawsze jest święta. Rozpamiętywanie przeszłości i utrwalanie jej w pamięci, należało do najważniejszych czynności Izraela. Bóg bowiem odsłaniał jakby niewidoczną kurtynę czasu i przenikał wszystkie wydarzenia życia, zaświadczając o swojej nieustannej obecności. Wydarzenia stanowią wielki fryz, w którym każda narracja opowiada o wielkich dziełach Boga. Człowiek tamtej kultury widział, że trzeba zachować w pamięci życie swoich przodków; bo jeśli zapomni, to ktoś kiedyś zapomni o nim. Pamięć to zdumiewający utrwalacz historii, w którym czas przepływający niczym zwarty nurt wody, staje się łaską. Dlatego Maryja- przynosząca największy dar życia- Emanuella, „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”. Święty Mateusz redaktor pierwszej Ewangelii synoptycznej na samym początku umieszcza tzw. rodowód Jezusa. Nie bez przyczyny badacz Ernst Renan powiedział, że Ewangelia św. Mateusza „jest najważniejszą księgą historii powszechnej”. Najprawdopodobniej przyświecała mu idea, aby ziemską historię Jezusa Chrystusa ujednolicić z historią Ludu Bożego Starego Testamentu, prowadzącego ludzkość do zbawienia. „Dlatego Mateusz jako hagiograf, zabiegał, aby dokonać redakcji jak najbardziej perfekcyjnie doskonałej genealogii Jezusa, która miała stanowić argument dopełnienia wykazującego, że Jezus jest tym samym obiecanym przez Boga w Starym Testamencie Mesjaszem.” Przez całą Ewangelię przewija się jednoznaczna argumentacja, która na obszarze judeochrześcijańsko-palestyńskim była wypowiedzią pierwotnej katechezy: Jezus z Nazaretu jest obiecanym w Starym Testamencie Mesjaszem z rodu Dawidowego. Dla nas to przesłanie jest szalenie ważne, pozwala nam ono oczyścić wydarzenie przyjścia Pana z sentymentalnej i folklorystycznej otoczki, która balansuje nieszczęśliwie na krawędzi mitu i historii. Umieszczenie przyjścia Zbawiciela w wielkiej historii, zapobiega niebezpieczeństwu ograniczenia jej do płytkich spekulacji, świata legend, lub szukania tanich sensacji. Historia jest święta- a jej centrum stanowi Jezus Chrystus !
 

środa, 16 grudnia 2015

Łk 7,18b-23
 Jan przywołał do siebie dwóch spośród swoich uczniów i posłał ich do Jezusa z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Gdy ludzie ci zjawili się u Jezusa, rzekli: „Jan Chrzciciel przysyła nas do Ciebie z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” W tym właśnie czasie wielu uzdrowił z chorób, dolegliwości i uwolnił od złych duchów; oraz wielu niewidomych obdarzył wzrokiem. Odpowiedział im więc: „Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”.
Adwent to czas w którym uczymy się otwierać nasze oczy na znaki i cuda. Ewangelia jest pełna znaków, przez które Bóg manifestuje swoją obecność. „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść ?”- to pytanie towarzyszy nam nieustannie, otwierając wszystkie możliwe szczeliny naszej świadomości. Pan jest blisko ! Ale czy my sami jesteśmy naprzeciw Niego ? Chrystus swoją obecność potwierdza niezwykłymi znakami łaski: niewidomi zaczynają widzieć, chromi podrywają się i z radości prawie tańczą, trędowaci przechodzą ze stanu gnijącego upokorzenia i izolacji, do świata żywych, a ubogim prostaczkom przepowiadana zostaje Dobra Nowina. Tyle dobra, aby zaspokoić ludzkie łaknienie i poczucie pokusy zanegowania obecności Boga. To i tak zbyt mało, bo człowiek jest przekorny i małoduszny, sceptyczny i szybko zapominający… Jezus ukazuje się jako Boski Lekarz przywracający zdrowie. Może to widzieć jeszcze głębiej, w kontekście naszego odkupienia: „Przez śmierć zwyciężył śmierć”- ten fizyczny aspekt zbawienia obejmuje zwycięstwo fizyczne, uzdrowienie dotyczące wszystkich następstw upadku. Stąd adwent to czas przywrócenia harmonii- „powrót od tego, co przeciwne naturze, do tego, co jej właściwe”. To powrót do postawy dobra, na wzór działającego Chrystusa- potencjału wrażliwości, przez który spływa darmowa miłość. Chrześcijaństwo poznaje się po czynach, a nie słowach. Słowa są efemeryczne- ulotne i nieutrwalone w aktach, nie posiadają siły nośnej zaplanowanego przez nas dobra. „Czasami wydaje nam się, że mieszka w nas dwóch różnych ludzi. Jeden, który wszystko doskonale czyni i tego człowieka prezentujemy światu. Jest też i ten drugi, którego się wstydzimy, i tego ukrywamy. W każdym człowieku istnieje coś takiego jak wewnętrzny dysonans i niespójność. Każdy chciałby być dobry, a jedynie dokonuje czynów, których sam często nie rozumie”. Pan przychodzi w tym czasie, aby nas scalić, wypełnić sensem, pokazać kierunek działania zmierzającego ku realizacji dobra. Najważniejsze, aby nie zwątpić w Jego intencje.
 

wtorek, 15 grudnia 2015

Mt 21,28-32
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: „Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: «Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy». Ten odpowiedział: „Idę, panie", lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: «Nie chcę». Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?” Mówią Mu: „Ten drugi”. Wtedy Jezus rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć”.
Przypowieść odsłania przed nami dwie diametralnie różne postawy osób. Chrystus mówi nam, że istnieją dwa typy synów. Ci od „tak, które oznacza nie” i ci od „nie, które przemienia się w tak”. Możemy to przenieść na grunt chrześcijaństwa- istnieje ogromna grupa chrześcijan tzw. deklaratywnych wyznawców lub przywiązanych do tradycji przygodnych zaglądaczy do kościoła (od czasu do czasu;świąteczni bywalcy niebawem pojawią się pasterkach). Wiara nie zmienia ich życia, dają bowiem oni tylko zadość tradycji lub co gorsza zwykłemu poczuciu obowiązku; zrealizowaniu zasad wedle których, wypada lub należy praktykować. To smutne- chrześcijaństwo powierzchowne, lekkostrawne i bez wymagań, nie rodzi owoców- nie jest wstanie przemieniać rzeczywistości. Życie Ewangelią winno się zgadzać ze sposobem życia- taka postawa jest naszym wyrazem wierności i odpowiedzialności za przekazany nam depozyt wiary. Bycie w Kościele nie polega na bezmyślnym kopiowaniu innych, czy przytakiwaniu nieustannie: „Tak, tak”. Za słowem „tak”, muszą iść konkretne czyny… Przypowieść stanowi odbicie bardzo stanowczych i realistycznych zarazem słów Chrystusa: „Nie każdy, kto Mi mówi- Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten kto spełnia wolę Ojca mojego, który jest w niebie”. Bóg nie patrz na słowa, które mamy na ustach- jesteśmy już tak rozgadani i wielotematyczni, odwracając uwagę od istoty spraw. Bóg sprawdza nasze ręce- co w nich się zawiera, czy potrafią się otwierać do dystrybucji miłości. To ostatnia prosta na drodze adwentowej tęsknoty. Może warto przestać snuć jakieś górnolotne plany, a zabrać się do roboty. Porzucić schemaciki, wygodne i korzystne tylko dla siebie kalkulacje, zburzyć harmonogram swoich zajęć- dostrzec, że życie może biec całkiem innym nurtem. „Celnicy i nierządnice mogą nas wyprzedzić w biegu wiary”- dlaczego ? Ponieważ on nie mają nic do stracenia, zaryzykowali i na oślep rzucili się w ramiona kochającego Boga. Nam ciągle brakuje motywacji do szaleństwa wiary, ponieważ boimy się zaufać Bogu.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Mt 21,23-27
Gdy Jezus przyszedł do świątyni i nauczał, przystąpili do Niego arcykapłani i starsi ludu z pytaniem: „Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?” Jezus im odpowiedział: „Ja też zadam wam jedno pytanie; jeśli odpowiecie Mi na nie, i Ja powiem wam, jakim prawem to czynię. Skąd pochodzi chrzest Janowy: z nieba czy od ludzi?” Oni zastanawiali się między sobą: „Jeśli powiemy: «z nieba», to nam zarzuci: «Dlaczego więc nie uwierzyliście mu?» A jeśli powiemy: «od ludzi», boimy się tłumu, bo wszyscy uważają Jana za proroka”. Odpowiedzieli więc Jezusowi: „Nie wiemy”. On również im odpowiedział: „Więc i Ja wam nie powiem, jakim prawem to czynię”.
Ewangelia w swojej fabule zapisuje mnóstwo sytuacji w których ludzie próbują pomniejszyć lub wręcz skompromitować osobę Chrystusa. Pytania nie na miejscu, złośliwe zaczepki opakowane w pobożne intencje, rzekomo sprawiedliwych ludzi. Pan musiał mierzyć się z ludzkimi spojrzeniami, ich uśmiercającymi myślami, czy pytaniami których jedynym celem nie było dochodzenie prawdy, tylko pozbycie się z publicznego miejsca człowieka naruszającego zastałe struktury. W tym miejscu przypominają mi się słowa zapisane przez Dostojewskiego w Legendzie o wielkim inkwizytorze: „Czy masz prawo ogłosić nam chociaż jedną z tajemnic tego świata, z którego przychodzisz ? – pyta Go mój starzec i sam z Niego odpowiada: - Nie, nie masz, aby nic nie dodać do tego, co już było powiedziane, i żeby nie odbierać ludziom wolności, o którą Ci tak chodziło, kiedy jeszcze byłeś z nami na ziemi. Wszystko, co teraz na nowo głosisz będzie zagrażać wierze ludzi, bo objawi się jako cud, a przecież wolność ich wiary była dla Ciebie najdroższą już wtedy, przed tysiącem lat…” Chrystus w tej pełnej napięcia narracji jest po raz kolejny nie przyjęty- nie chcą Go- Miłość zostaje odrzucona. Tak jak faryzeusze z Ewangelii, stawiają podstępne pytania, na które Pan odpowiada skomplikowanym pytaniem. Zna bowiem ich serca, czuje smród sączącego się jadu nienawiści. „Jakim prawem to czynisz ?” Tu wchodzimy w obszar największej tajemnicy, czegoś co decyduje o całkiem nowej relacji Boga do ludzi. Trzeba być naprawdę ślepym, aby nie zdołać uchwycić mesjańskiego- profetycznego działania Syna Człowieczego. Jaka przepaść jest pomiędzy Chrystusem, a tymi małymi ludźmi, którym się wydaje że pozjadali wszystkie rozumy. My jako chrześcijanie w perspektywie takiego upływu czasu jesteśmy o wiele bardziej powściągliwi w stawianiu pytań. Poznaliśmy Prawdę i w jej blasku odczytaliśmy całe nasze życie. Jak napisał bp. Kallistos Ware: „Jest on Theantropos, czyli Bogoczłowiekiem, który zbawia nas od naszych grzechów dokładnie dlatego, że jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem. Człowiek nie mógł przyjść do Boga, więc Bóg przyszedł do człowieka- czyniąc siebie istotą ludzką. W swej wychodzącej na zewnątrz „ekstatycznej” miłości Bóg jednoczy się ze swym stworzeniem w najściślejszej ze wszystkich możliwych unii stając się tym, co sam stworzył. Bóg, jako człowiek, spełnia rolę pośrednika, którą to człowiek przez swój upadek odrzucił.  Jezus, nasz Zbawiciel, stanowi most nad przepaścią miedzy Bogiem a człowiekiem, ponieważ jest nimi oboma naraz…” W tej teologicznej wykładni zostaje udzielona odpowiedź na pytanie, które zostało postawione. My jesteśmy posiadaczami tej odpowiedzi- prawdy, która objawiła się w osobie Jezusa Chrystusa. On dla nas nie jest nierozstrzygniętą zagadką- stanowi żywe wyznanie wiary: „Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego”.
 

niedziela, 13 grudnia 2015

Łk 3,10–18
Gdy Jan nauczał nad Jordanem, pytały go tłumy: „Cóż mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni czynić?”… Gdy więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana, czy nie jest on Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichrza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Wiele też innych napomnień dawał ludowi i głosił dobrą nowinę.
Przepowiadanie Jana Chrzciciela jest niezwykle wiarygodne i pełne duchowej mocy; intensywność i nieustępliwa postawa głosiciela prawdy, czynią niewiarygodne rzeczy w życiu konkretnych ludzi. On nie głosi siebie, ale Tego który ma moc przemienić ludzkie serca. „Głos jest głosem Jana, ale Słowo, które podaje głos, to Pan nasz. Głos ich rozbudził, głos nawoływał i gromadził, ale Słowo rozdzielało dary”- pisał św. Efrem. Jan nie daje gotowych odpowiedzi na ludzkie dylematy, jak również niedziela łatwych wskazówek. Wydaje się, że Jego słowa są szorstkie niczym papier ścierający warstwy deski- słowa mocy usuwają wszelkie naleciałości uniemożliwiające wejście w relację z Bogiem. Zadaniem Proroka jest być znakiem, iż można odczytać swoje życie w świetle Bożego planu. (ten plan nie zawsze pokrywa się z naszym). Chodzi bowiem o całkowitą zmianę myślenia i postępowania, odwrócenia się od tego wszystkiego, co przeszkadza w przyjaźni z Bogiem. Prorok wskazuje na określone wymagania moralne jako na niezbędne warunki rozpoznania Chrystusa, który nadchodzi. Tylko całe człowieczeństwo, ze wszystkimi zmysłami, winno być zwrócone ku tęsknocie- „Dusza moja pragnie Ciebie Boże”. Boga trzeba przyjąć na nowo w codzienności swojego życia; nie chodzi o szukanie nadzwyczajnych rzeczy, mistycznych uniesień czy ulotnych wrażeń. Wierność Bogu, każdego dnia- tym jest adwent- aby, gdy przyjdzie Pan zastał nas czuwającymi i rozpromienionymi radością wiary. III Niedziela Adwentu- gaudete- radość…, szczęście, które wypisuje się na twarzy oczekującego Kościoła. Tak szybko płynie czas, z każdą chwilą naszego życia Pan jest bliżej. Warto postawić sobie pytanie- Czy zastanie nasze serca przygotowane ? Czy może przejdzie niezauważony, a tym samym będąc odrzuconym przejdzie dalej- ponieważ tym, którym chciał ofiarować dar miłości, okazali się zapatrzeni w siebie. Bez naszej wewnętrznej przemiany, święta które będziemy przeżywać będą zwykłym folklorem- straconym czasem, pustką którą wypełnimy obżarstwem, gadulstwem i prezentami. Nie bójmy się zaryzykować choć odrobinę zmienić swoje życie- wyprostować drogi, aby po nich przyszła Miłość. Pisał św. Hieronim: „Ci są moją matką, którzy codziennie Mnie rodzą w duszach ludzi wierzących. Ci są moimi braćmi, którzy spełniają dzieła mojego Ojca”. Zrobić wszystko co tylko możliwe, aby Bóg w nas się narodził- wtedy będzie pełnia radości !

sobota, 12 grudnia 2015


Jako jedyny we wszechświecie jesteś obrazem Istoty przewyższającej wszelką myśl. Jesteś podobieństwem niezniszczalnego Piękna. Odbiciem prawdziwej Światłości

św. Grzegorz z Nyssy

Zostaliśmy stworzeni i żyjemy jedynie po to, by upodobnić się do Tego, który uczynił nas na swój obraz

Wilhelm z St.Thierry             
Mt 17,10-13
Kiedy schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: „Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?” On odparł: „Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał”. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.
Eliasz jawi się jako prototyp proroka zapowiadającego Mesjasza, w tym kluczu wydają się bardziej zrozumiałe słowa Chrystusa, w których  nazwie Jana Chrzciciela Eliaszem, który miał przyjść. Dla współczesnych Chrystusowi Eliasz był już tym, który ucieleśniał nadzieje mesjańskie, żył życiem Bożym- doświadczając intensywnie żaru wiary. „Powstał Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia…” (Syr 48,1). „Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu- w piecu utrapienia”. Jan Chrzciciel, stał się nowotestamentową  ikoną Eliasza- przyszedł, aby zaświadczyć o Panu. Jego słowa miały porównywalny, a może jeszcze większy żar- Jego nauka zrodzona z wędrówki w samotności i kontemplacji Boga na pustyni, niczym ogień przepalała serca tłumów. Jan Chrzciciel nie jest jedynym „najlepszym z najlepszych”- po nim, przyszło wielu innych. Wielu charyzmatycznych burzycieli sumień, świętych mężów potrafiło zapalać innych do świętości. Sami emanowali jakimś niewyobrażalnym żarem miłości. Ich oblicza były przemienione Duchem Świętym, który ich życie czynił miejscem epifanicznym, doksologicznym, a nade wszystko obrazującym inny wymiar świata. Jak powie jeden z apokryfów: „Kto jest blisko Mnie, jest blisko ognia”. Cała rzesza ludzi świętych, których „oblicze zajaśniało jak słońce”. Nie ma co się dziwić, ludzie którzy potrafili orientować swoje życie ku Bogu, przybliżając się coraz bliżej i bliżej, w końcu sami zostali wypełnieni nieopisywalną i pełną apofatyczności- światłością. „Oślepiające światło”- tak bliskie duchowości i teologii Kościoła Wschodniego. Ludzie którzy tam mocno zaprzyjaźnili się z Bogiem, stali się uprzywilejowanymi uczestnikami Jego boskich energii. Jasność która oświecała i wypełniała wnętrze Mojżesza stojącego na górze, świętych ojców- Pambo, Arseniusza, Sylwana, Franciszka z Asyżu, Charbela, czy Serafina z Sarowa. Ich oczy zajaśniały tym samym światłem, co ich Mistrz na Górze Tabor. Stali się pochodniami, rozświetlając ciemności świata. O jednym z ojców pustyni zanotowano takie słowa: „Bóg go tak wsławił, że nikt nie mógł patrzeć na jego twarz, z powodu chwały, jaką zajaśniała”. Jeden z duchowych starców odrzekł swojemu uczniowi (to również słowa skierowane do nas) „Jeśli chcesz, stań się cały jak płomień”. To również duchowe zadanie dla każdego chrześcijanina, odkryć w sobie żar ognia- działanie Ducha Świętego. Pozwolić, aby ten Trzeci z Osób Boskich, wziął moje życie w posiadanie, abyśmy mogli odkryć prawdę, iż jesteśmy zdolni aby „odbijać jak w zwierciadle chwałę naszego Pana, będąc przemienionym na Jego obraz”. To przemienienie uzewnętrznia się dla innych emanacją światła- do którego przyjdą spragnieni wędrowcy, w których sercach tli się nikła iskra wiary. Miał rację św. Serafin kiedy mówił, że celem życia chrześcijańskiego jest zdobywanie Ducha Świętego. „Duch Święty nie jest jednak dany dla poszczególnego człowieka, ale zawsze za jego pośrednictwem innym ludziom”. Człowiek jest pochodnią odpaloną od źródła, jakim jest Bóg. Rozpalony światłem, aby zapalać innych. Powstań niczym prorok, a twoje życie niech płonie.

piątek, 11 grudnia 2015


Mt 11,16-19

Jezus powiedział do tłumów: „Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest ono do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili». Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: «Zły duch go opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników». A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny”.

Jakimś rodzajem społecznego defektu, nie powiem, że anomalii- to byłoby zbyt śmiałe stwierdzenie; czasami tak wygląda zachowanie współczesnego człowieka. Wielu ludzi zachowuje się jak rozkapryszone i pretensjonalne dzieci, o których mówi nam Ewangelia. Oczywiście każdy z nas ma swoje dziwne zachowania, momenty irytacji, czy nieuzasadnione do końca pretensje do niewiadomo kogo- najczęściej do tego, kto się pierwszy napatoczy w danej chwili. Dla jednych to będą dziwactwa, a dla innych sygnały rodzących się fobii. W mojej kamienicy mieszka pewien sąsiad, którego codziennym- głównym zajęciem (poza pracą, wtedy jest naprawdę spokój) jest szukanie zaczepki; wiecznie pretensjonalny i nachalnie terroryzujący swoją osobą życie pozostałych lokatorów. Nie ma dnia, żeby się do czegoś nie przyczepił… Czasami obserwując go, zastanawiam się w jakim momencie życia, ktoś mu skradł poczucie humoru. Każdy z sąsiadów mija go dużym łukiem, aby nie narazić się na jakąkolwiek konfrontację- ów osobnik zawsze coś, na każdego wynajdzie- a to papierek na klatce schodowej, lub zastawione jego miejsce parkingowe itd. Nie uważam tego opisu, za jakąś obmowę- daleki jestem od tego. Raczej podaję szablonowy przykład dużego dziecka, któremu kiedyś mama pożałowała lizaka i od tej pory postanowił uprzykrzać życie innym ludziom. Czy to nie jest obrazek rozkapryszonego i niewidzącego nic, poza czubek własnego nosa dziecka ? Takich przykładów można multiplikować mnóstwo. Chrystus wielokrotnie przekonywał swoich uczniów, aby odkrywali życie jako dar. Mówił, aby ludzie nie przybierali ponurego wyglądu, by potrafili odkrywać w sobie dziecko- o pięknym wnętrzu i cudownym spojrzeniu. Bóg na kartach Biblii nieustannie przekonuje ludzi o tym, aby potrafili odkrywać życie jako dar. Naprawdę Bóg się potrafi śmiać. „Śmieje się śmiechem pokoju, pewności i pogody. Śmiechem, który unosi się ponad mrocznymi zawiłościami historii okrutnej i krwawej, szalonej i wulgarnej”- pisał Karl Rahner. Nawet najwięksi asceci- ojcowie pustyni, o których mamy przekonanie, że byli śmiertelnie poważni- potrafili śmiać się z siebie i w sposób niezwykle humorystyczny wyjaśniać głębokie zasady życia duchowego. Pewnie również takim był adwentowy świadek wiary- św. Jan Chrzciciel. Chrystus swoją osobą i niekonwencjonalnym zachowaniem burzył wszelkie możliwe schematy poprawnego i patetycznego zachowania. „Żarłok i pijak…”- przyjaciel grzeszników, tako Go przezywali puryści moralności. Stały bywalec w domach nielubianych i dyskwalifikowanych społecznie ludzi. Chrystus był realistą, znał głębiny ludzkich serc- tylko obecnością i siłą miłości uzdrawiał oraz zmieniał społeczne dysfunkcje- bez wykrzykiwania, obrażania, czy jakiejkolwiek siły nacisku. Spokój, łagodność i poczucie humoru, naprawdę potrafią nawrócić ! „Otóż śmiech chrześcijanina powinien być podobny do śmiechu Boga”.  Kiedy brakuje mi siły na wadzenie się z codziennymi problemami, to spoglądam na ikony. Ikony ukazują nam ludzi, których ciało nic nie waży, nie podlega przyciąganiu ziemskiemu, istoty żyjące w innym wymiarze. Są odmaterializowane, pozbawione kości, ale nie są pozbawione realizmu. Są bardziej realne od wszystkich innych, przeszły same siebie. Człowiek w pewien sposób też jest ikoną- obrazem pięknego świata, który w wyniku różnych ingerencji zmatowiał, przestał przepuszczać światło. Człowiek jest ikoną wypisanego uśmiechu Boga, który wychyla się ze swojej mandorli i rumieni się, widząc jak jesteśmy zagmatwani i śmiertelnie poważni.

czwartek, 10 grudnia 2015

Mt 11,11-15
Jezus powiedział do tłumów: „Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on. A od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je. Wszyscy bowiem Prorocy i Prawo prorokowali aż do Jana. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść.  Kto ma uszy, niechaj słucha”.
Chrystus jest bardzo powściągliwy w pochwałach konkretnych osób, jakby chciał uświadomić swoim odbiorcom, iż na jakiekolwiek wyróżnienie trzeba ciężko zapracować. Certyfikatem pieczętującym doskonałość, ma być całe życie wypełnione wiernością i pokorą. Jest jeden wyjątek; anonsuje człowieka, wobec którego nie posiada żadnych wątpliwości- chodzi o Jana Chrzciciela- zostaje postawiony jako wzór do naśladowania. On jest nawet więcej niż prorokiem- jest charyzmatycznym burzycielem sumień, jego przejście przez pustynię życia powoduje duchowe poruszenie. Kiedy postawił stopy na pustyni, to miejsce zatracenia, bezdomności- siedlisko demonów i przerażającej samotności, przemieniło się w rozkwitającą oazę. Jego słowo miało taką moc, iż ludzie najbardziej obojętni pragnęli zmienić swoje życie i otrzymać obmycie wodą zaczerpniętą z Jordanu. Jest On nazwany poprzednikiem Pańskim- Prodromos, był bowiem prorokiem na styku dwóch Testamentów i bezpośrednio poprzedził nadejście Mesjasza- prostował drogi, kształtował ludzie sumienia, a nade wszystko wskazał na Baranka. Według pobożnej legendy, anioł miał wyprowadzić młodego i pełnego duchowego zapału Jana na pustynię i podarował mu szatę ze zwierzęcej sierści, która rzekomo miała stanowić nierozerwalny atrybut jego osoby. Na pustyni kształtował się charakter Jana- duchowy i wyrazisty profil człowieka nieugiętego, bezkompromisowego, całkowicie oddanego Bogu. Jest jednym z najbardziej popularnych świętych; są mu poświęcone liczne baptysteria, dedykowane kościoły, powierzane wstawiennictwu krainy. Potrafił być w cieniu, ascetyczny, pełen realizmu życiowego. Był „duchowym szaleńcem”, ale nigdy fanatykiem. Jego serce przepełniał jeden cel- pozwolić zajaśnieć Światłości. On sam jest niczym Anioł Światłości, nie bez przyczyny ikonografia Kościoła Wschodniego, przedstawia Jana Chrzciciela ze skrzydłami. „Anioł Pustyni”. Jest to nawiązanie do mesjańskiego proroctwa Malachiasza o Aniele Przymierza, który ma poprzedzić przyjście oczekiwanego Pana (Ml 3,1). Jan- Anioł Pustyni, nazwany w liturgii „aniołem na ziemi” i „człowiekiem nieba” jest wzorem życia pustelniczego, określanego jako życie anielskie, a tym samym zapowiedzią przebóstwionego człowieczeństwa”. Orygenes napisze o Proroku: „Duch więc, który był w Eliaszu, przyszedł do Jana, i moc, która w nim była, w tym także się objawiła. Tamten został uniesiony do nieba, ten zaś był poprzednikiem Pańskim i umarł przed Nim, aby zstąpiwszy do otchłani przepowiedzieć tam Jego przyjście”. Zdaje się, że wstąpił w ciemności świata niczym na skrzydłach wiary. Zamykam to rozważanie słowami starożytnej modlitwy, zaczerpniętej z Sakramentarza z Werony: „Wszechmogący wieczny Boże, daj sercom naszym postępować w prostocie dróg Twoich, której uczył św. Jan Chrzciciel, głos wołający”.

środa, 9 grudnia 2015

Mt 11,28-30
Jezus przemówił tymi słowami: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.
Chrześcijaństwo jest nade wszystko spotkaniem z miłością Boga. Odkryć, że Chrystus kocha mnie za darmo…, że niesie moje życie na swoich ramionach. Do psychoterapeutów trzeba się umawiać i czekać na czas wizyty zgodnie z terminarzem lekarza. Chrystus nigdy nie wyznacza nam limitów czasowych; zawsze dostępny, cierpliwie słuchający naszej modlitwy, dyspozycyjny w rozdawnictwie miłości dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jest tylko jeden warunek, który zaświadczy o naszej dojrzałości i otwartości na dar łaski. Tym warunkiem jest przyjęcie Chrystusowego jarzma- współuczestniczenie i wędrowanie po śladach Jezusa, odciśniętych na drogach życia. Jarzmo jest obrazem uniżenia, niewolnictwa, bycia gotowym na niewiadomą. Na kartach Starego Testamentu jest zapisana opowieść, jak fałszywy prorok Chananiasz zdjął z pleców Jeremiasza drewniane jarzmo i połamał je, Pan poprzez jarzmo żelazne, przepowiedział niewolę jeszcze bardziej uciążliwą (Jr 28, 10-14). Ale jarzmo oznacza nie tylko nękającą i niesprawiedliwą okupację przez obcych, czy coś, co totalnie dezorganizuje życie i pęta. Może być także symbolem panowania Boga, któremu wiele razy wymawiał posłuszeństwo naród Izraela. Lud świadomie i z premedytacją niszczył Boże jarzmo i rwał powrozy, mówiąc: „Nie chcę służyć !” (Jr 2,20). Przesłanie wydaje się klarowne; kto bowiem nie chce żyć zgodnie z wolą Boga, temu wszystkie przykazania będą sprawiały ucisk, niczym dotkliwe jarzmo. To co wydaje się uciemiężeniem, może stać się źródłem błogosławieństwa i nadziei na lepsze życie. Jak pisał Bruno Ferrero: „Są osoby przemierzające pustynię swego życia z ogromnym pragnieniem przyjemnych doznań. Za głupców uważają tych, którzy chcą ich zapoznać z Ewangelią. Jest to posłanie zbyt zaskakujące dla ich pustyni ! Lecz kiedy zapragną wejść do „Hotelu Pana”, zostanie im powiedziane: „Przykro mi, tutaj nie można wejść bez odnowionego serca”. Warto pójść za wskazówkami mądrych bohaterów Biblii. Dobrze się wiedzie człowiekowi „gdy dźwiga jarzmo już od swej młodości” (Lm 3,27)- czyli od początku swojego życia uczy się być posłusznym Bogu. Wyrażają taką postawę słowa: „Oto ja poślij mnie…”. Poślij nawet tam, gdzie nie mam odwagi pójść- „moc bowiem w słabości się doskonali”.