poniedziałek, 31 sierpnia 2015


Łk 4,16-30
Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana”. Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: „Czy nie jest to syn Józefa?” Wtedy rzekł do nich: „Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: «Lekarzu, ulecz samego siebie»; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co się wydarzyło, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum”. I dodał: „Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie… Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się.
Scena w dzisiejszej Ewangelii jest niezwykle intrygująca i dynamiczna. Wraz z każdym przeczytanym słowem przez Chrystusa i poczynionym komentarzem, zmienia się temperatura zgromadzenia- od fascynacji Jego osobą, po święte oburzenie. Jest to jeden z tych rzadkich, sugestywnych momentów w których Jezus z niezrównaną naturalnością odsłania nagle swoja tożsamość. Wydają się na miejscu słowa libańskiego myśliciela Gibrana: „Być zrozumiałym, to być poniżonym, a być pojętym to tylko osiągnąć pełnię, i jak dojrzały owoc wpaść w czyjeś ręce”. Chrystus został kompletnie niezrozumiany przez swoich współziomków; ludzie którzy Go znali od dziecka, nie potrafili się przebić przez mur własnych wyobrażeń, wspomnień i stereotypów. Dla wielu z nich Jezus był tylko zwyczajnym synem cieśli; a teraz uzurpuje i przypisuje sobie rolę kogoś wyjątkowego, który odwołuje się do autorytetu Pisma. Osoba Jezusa nie przystawała do ich pełnego patetyzmu i heroiczności obrazu mesjasza. On nie był rewolucjonistą i zwiastunem militarnej wolności, proklamującej stanięcie do walki przeciwko okupantowi. Chrystusowa wizja wolności, zwiastowała pokój w ludzkich sercach, jej tworzywem była miłość, a nie wielkość wydarta siłą ludzkich pieści. Tyle gwałtowności, niechęci, świętego oburzenia z powodu jednego Człowieka. Czasami jak wyjmie się jedną cegłę z fundamentu zbudowanego domu, to coś może drgnąć- takie drgnięcie nastąpiło w sercach ślepych i zapatrzonych w siebie mieszkańców Nazaretu. Nikogo z nich nie dotknęła łaska, żaden z nich nie otrzymał niczego, ponieważ nie potrafił przebić się przez niewiarę i własną ograniczoność. Rozpoznać Boga-Człowieka można tylko wtedy, kiedy serce i umysł jest opróżnione z niepotrzebnych balastów myślenia innych ludzi, z fałszywego poczucia pewności. Wiara jest zawsze ryzykiem, przez które Bóg dotyka, uzdrawia, rozpościera duchowe horyzonty. Kiedy wydaje nam się, że Bóg jest daleko- to tak naprawdę jest najbliżej nas. Pozostaje tylko jedno- uwierzyć !

niedziela, 30 sierpnia 2015

Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?” Odpowiedział im: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”. Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: „Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”. ( Mk 7,1-8.14-15.21-23)
                                                         
Zachowanie faryzeuszów trąci sztucznością, fałszywą pobożnością i skrupulatnym przywiązaniem do drugorzędnych rytuałów; taka postawa sprawia, ze zostaje zagubiony i pominięty człowiek z całym bogactwem duchowych przeżyć. Za fasadą prawowierności kryje się zwyczajna obłuda i chęć szukania problemu, tam gdzie go nie ma. Chrystus Pan od początku swojej działalności był wystawiony na ataki „konserwatywnych obłudników”. Wielu z nich skupiało się na wychwytywaniu jurydycznych wpadek Mistrza z Nazaretu, pomijając niesamowite  mnóstwo dobra, które dokonywało się przez Jego działanie. To nie ważne, że uzdrawiał chorych, czy wskrzeszał umarłych lub karmił chlebem tłumy; najważniejsze były czyste ręce. Wyraziście napisał o tym św. Chromacjusz z Akwilei: „Bóg nie pyta człowieka, czy myje ręce przed jedzeniem, czy nie, ale o to, czy ma serce obmyte z brudu grzechów i czyste sumienie. Bo zaiste, na co przyda się myć ręce, a mieć skalane sumienie ? I dlatego też uczniowie Pańscy, którzy dawali pierwszeństwo obmyciu serca oraz czystemu i nieskalanemu sumieniu, nie bardzo troszczyli się o mycie rąk, które wraz z całym ciałem raz na zawsze obmyli w chrzcie.” Chodzi tu bowiem o prawe i czyste serce- z serca wychodzi zło na zewnątrz. W tym sanktuarium człowieka rozstrzygają się najważniejsze sprawy duchowe. Należy zatem nieustannie badać swoje serce, powierzać swoją nędzę Bogu. Miłość do Niego sprawia, że człowiek staje się doskonałym. To na ołtarzu serca celebrowana jest liturgia czystej wiary- gdzie Duch Święty kładzie i utrwala odwieczną Ewangelię- Jezusa.
 

sobota, 29 sierpnia 2015

Mk 6,17-29
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła… Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”. Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?” Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.
 W historii Kościoła można prześledzić mnóstwo zatrważających „spektakli męczeństwa” ludzi, którzy w ekstremum chwili potrafili jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Chrystusa- pieczętując ową szaloną miłość, utratą własnego życia. Dzisiaj liturgia przypomina nam o świętym Janie Chrzcicielu- bezkompromisowy prorok; potrafił ludziom powiedzieć prosto w oczy, że ich życie jest zaprzeczeniem wartości moralnych i Bożych przykazań. Zginął tragicznie, stając się częścią misternie zaplanowanego spektaklu, ku uciesze publiki. Córka Herodiady podpuszczona przez matkę, tak zdumiewająco dobrze zawładnęła zmysłami Heroda, iż wpadł w pułapkę okrutnej i niesprawiedliwej decyzji. Jedna ze sztuk- jaką jest taniec stał się doskonałą pomocą w zlikwidowaniu człowieka, godzącego w sumienia grzeszników. Dostojewski napisał kiedyś, że „taniec to nieme wyznanie miłości”. W tej rozwiązłej scenerii, taniec stał się wyznaniem śmierci; obnoszeniem na misie głowy Człowieka który przechodząc przez pustynię, czynił ją miejscem duchowego rozkwitu. Taniec Salome  stał się „teatrem śmierci”- ku uciesze pozbawionej skrupułów widowni. „Tak jak ekstaza umożliwia przekraczanie własnych granic, tak taniec jest sposobem unoszenia się w przestrzeni, odkrywania nowych wymiarów bez utraty kontaktu z własnym ciałem”. Młoda dziewczyna zatopiona w sile erotycznego ładunku, wibracji całej cielesności- nie tylko wypowiedziała się swoim ciałem, ale również dotknęła się świętości ciała, które umieszczone na tacy, przemawiało o wiele głośniej. Krzyk Jana przeszył serce króla, po tym wydarzeniu już nigdy nie zaśnie spokojnie, głos sumienia będzie go tropić do  końca życia. Tak już jest krew męczenników woła głośno z ziemi ku niebu, o sprawiedliwość.

piątek, 28 sierpnia 2015


Ucz się tańczyć, w przeciwnym razie nie będą aniołowie wiedzieć, co z tobą począć, człowiecze !

św. Augustyn





Mt 25,1-13


Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: „Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie». Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was». Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny”.


"Zbudź się o śpiący a zajaśnieje ci, Chrystus"- postawa przebudzenia w chrześcijaństwie, to nic innego, jak gotowość na przyjście Oblubieńca. Dziewczęta z przypowieści, wystrojone i przyozdobione na spotkanie miłości,;mamy do czynienia z obrazem przeniesionym z dworskiego ceremoniału korowodu weselnego. Dzisiejsza przypowieść wyraża napięcie na przyjście Pana "już i jeszcze nie"- owo natężenie oczekiwania, którego szczytem jest przybycie Oblubieńca w blasku chwały. Tu wyraża się cała tęsknota pierwszych   chrześcijan, którzy wiedzieli że Pan przyszedł w tajemnicy Wcielenia, a teraz oczekują Go, w triumfie "drugiego przyjścia". Paruzja- "obecność", ale również "nadejście" czyli uobecnienie się Boga pośród swego ludu. "Szkoda że dzisiaj chrześcijanie nie przejawiają zainteresowania powtórnym przyjściem Pana. Raczej myślimy z lękiem o "końcu świata" niż z nadzieją o powtórnym Przyjściu. Nie zauważamy przy tym, że to, czego się boimy w kontekście "końca", dokonuje się w naszej teraźniejszości- transcendentność przekraczająca czas i miejsce.  Paruzja to koniec takiego świata, jaki znamy- okrutnego, zimnego, pozbawionego miłości. To jednocześnie otwarcie perspektywy na świat odnowiony, w którym urzeczywistni się Boża wizja piękna- nowe niebo i nowa ziemia, nowy przemieniony człowiek. Królestwo Boże, które już jest w nas, ale jeszcze w pełni się nie objawiło. Jeśli kogoś to nie przekonuje, to niech pamięta, ze mimo całej możliwej straszliwości tego dnia, o wiele lepiej znaleźć się w rękach Boga, niż wpaść w ręce ludzi." Nie możemy być zaskoczeni, niczym śpiochy, którzy sobie powtarzali- mam jeszcze czas, aby się przygotować, odkładając wszystko na ostatnią chwilę. Czujność wyzwala nas z paraliżującego lęku przed nieznanym jutrem. Czujność otwiera serce na miłość, którą przynosi do „komnaty weselnej”- wypatrywany z nadzieją Oblubieniec.  


 


 

czwartek, 27 sierpnia 2015


Mt 24,42-51

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie…

Chrystus tak wiele razy zaprasza nas do czujności serca, abyśmy nieprzespali czasu nawiedzenia. Życie chrześcijanina jest czuwaniem; człowiek współczesny bardzo często jest zaspany i błądzi w wielu iluzjach, które najczęściej sam sobie wykuwa. Brak czujności sprawia, że nie przyjmujemy na serio Boga do naszego życia, płyniemy z chwilą, chwytamy każdy dzień, zapominając iż wszystko w naszym życiu jest łaską. Przypominają mi się słowa francuskiego filozofa i mistyka Gustawa Thibon: „Czujesz, że ci ciasno. Marzysz o ucieczce. Wystrzegaj się jednak miraży. Nie biegnij, by uciec, nie uciekaj od siebie; raczej drąż to ciasne miejsce, które zostało ci dane: znajdziesz tu Boga i wszystko. Bóg nie unosi się na twoim horyzoncie, ale śpi w głębi ciebie. Różność biegnie, a miłość drąży. Jeśli uciekniesz od siebie, twoje więzienie biec będzie z tobą i na wietrze towarzyszącym twojemu biegowi będzie się stawało coraz ciaśniejsze. Jeśli zgłębisz się w sobie, rozszerzy się ono w raj”. Czuwanie to odkrycie w swoim wnętrzu raju. To konieczność zatrzymania, wejścia w siebie, sforsowania nawarstwionej skorupy serca. Wczoraj pewien mężczyzna powiedział mi, że na nic nie ma czasu, nic nie planuje; każdy dzień jest dla niego wyzwaniem i torem wyścigowym po którym się sunie, aby zarobić jak najwięcej pieniędzy. Czuwanie to pauza, spowalniająca rozbiegane i rozkrzyczane obszary życia. To wejście w kontemplację Chrystusa, który w chwili niewiadomej- zaskakującej może przyjść. Dzisiaj liturgia wspomina św. Monikę- matkę św. Augustyna. Cudowna kobieta, której życie było nieustannym czekaniem na cud nawrócenia własnego syna. Przez długie lata ze łzami w oczach i z sercem pełnym nadziei, modliła się o nawrócenie Augustyna. Bóg wysłuchał jej modlitw. Augustyn nawrócił się, przyjął chrzest i poświęcił się służbie Bożej. Nieprawdopodobne cuda, oparte na zaufaniu Bogu i czujności. Monika zmarła w Ostii koło Rzymu. Przepiękna scena pożegnania z matką; została utrwalona na kartach autobiograficznego wyznania, które spisał Augustyn: „Rozmawialiśmy ze sobą z ogromną serdecznością i zapominając o tym, co przeszłe, i kierując się ku przyszłości, zastanawialiśmy się w świetle Prawdy, którą Ty jesteś, na czym polega życie świętych, to życie, którego „oko nie widziało ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie wstąpiło”. Chłonęliśmy sercem niebiańskie strumienie z Twojego źródła, ze źródła życia, które jest w Tobie”.

 

 

 

 

 

środa, 26 sierpnia 2015


Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”( J 2,1-11).

Matka Boska Częstochowska- najbardziej popularna ikona- wizerunek Maryi z Dzieciątkiem Jezus. Wizerunek matczynego ciepła i bliskości najbardziej bliskiej Kobiety- Matki; wpisany tak mocno w polską kulturę, iż zdobi ścianę prawie każdego katolickiego domu. Częstochowa wraz z Jasną Górą- „Polska Kana Galilejska”, pulsujące serce Narodu- przestrzeń rozlicznych cudów. Maryja wypisana nie tylko na ikonie, ale również w wielu pomnikach pamięci. Przydrożne kapliczki, kościoły dedykowane były przemożnemu wstawiennictwu Hetmanki. Legendarna tradycja przypisuje namalowanie obrazu świętemu Łukaszowi. Najstarsze podania budują ciekawą, choć daleką od historycznej prawdy opowieść, w której to jest mowa, iż obraz Madonny został namalowany na blacie z drzewa cyprysowego; przy którym rzekomo Święta Rodzina miała spożywać posiłki. Łukasz miał wykorzystać drewno i namalować wizerunek Matki z Dzieckiem. „Fakt, że w cudownie przeniesionym do Loreto domu Świętej Rodziny nie ma stołu, był zawsze dla Polaków, koronnym dowodem prawdziwości opisanej historii”. W legendarnym podaniu tekstu pod tytułem „Translatio tabulae”- dowiadujemy się, że wizerunek Matki Boskiej został namalowany trzynaście lat po śmierci Chrystusa, że był następnie przechowywany w Jerozolimie, skąd zabrał go do Konstantynopola cesarz Konstantyn Wielki. Kodeks starosłowiański wzmiankuje, iż w późniejszym okresie cenna Ikona, stała się własnością książąt lwowskich. Na skutek zawirowań wojennych książę Władysław Opolczyk namiestnik króla Rusi, znalazł obraz w Bełzie i stamtąd zabrał go do Polski, umieszczając w Częstochowie. Obraz miał dotrzeć do Częstochowy w sierpniu 1384 roku. Od tego czasu losy Czarnej Madonny splotły się z historią jasnogórskiego klasztoru paulinów. Nie będę przytaczał całej i niezwykle barwnej historii Jasnogórskiego Obrazu. To historia powszechnie dostępna; o wiele bardziej istotny jest przekaz duchowy. Zawróćmy uwagę, że o Obrazie nie mówimy jako o dziele unikatowym, bezcennym- to jest oczywiste od strony estetycznej czy historycznej- nie wartościujemy w takich kategoriach. Dla nas Polaków obraz Madonny z Dzieciątkiem, to nic innego jak spotkanie z osobami- „żywymi do których zwracamy się z naszymi prośbami, utrapieniami, codziennością życia”. Od wieków cierpliwie słuchające próśb uciemiężonego Narodu, naznaczonego stygmatami niewoli, cierpienia i walki o wolność. Osoba Maryi i Jezusa- macierzyństwo, tajemnica wcielenia,  prezentacja boskości, relacja miłości- Matki do Syna. W tym przedstawieniu zbiegają się ze sobą ludzkie uczucia, a zarazem przekraczająca ludzkie macierzyństwo- stonowana choć, objawiająca się Chwała Boga. W wizerunku Matki- odbijają się twarze wszystkich matek ziemi, każda  na kolanach przyzywając Jej wstawiennictwa, wypraszała miłość i opiekę dla swoich dzieci. „Sam obraz Matki Bożej i jego dzieje urastają do rangi symbolu. Jest to bowiem, jeśli idzie o typ ikonograficzny, bizantyjska Hodegetria- to znaczy tyle, co „wskazująca drogę”. Ona wskazuje na Chrystusa; nigdy Go sobą nieprzesłania- Jej Syn jest zawsze w centrum. Jednocześnie Bogurodzica wyraża całe piękno ziemi, które łączy się z pięknem Boga. Jej oblicze jest ciemne, niczym ziemia. Dostojewski w „Biesach”, przez usta jednej z kobiet powiedział, że ziemia jest Matką Boską. Ziemia oznacza materię płodną, urodzajną. Jej łono stało się glebą która została spulchniona rosą Ducha Świętego. To obraz Wcielenia Boga- otwartości na łaskę, spotkania woli Maryi z wolą Wszechmocnego. Wyrażają to słowa starożytnego hymnu zwanego „Akatystem”: „Raduj się, ziemio obiecana. Raduj się, namiocie Boga oraz Słowa. Raduj się kwiecie nigdy nie więdnący…” Maryja będąca tronem dla Boga-Człowieka, jest także obrazem samego Kościoła. Jak pisał Clement: „Matka odwagi i zaufania dla tych, którzy inaczej doprowadziliby siebie samych do chaosu i rozpaczy; w łonie Maryi, zapłodnionym przez Ducha Świętego, Słowo stało się ciałem; w łonie Kościoła, zapładnianego przez Ducha, nie przestają się rodzić synowie w Synu”. Maryja dająca nam Jezusa- staje się szafarką przepływającej łaski, strumienia modlitwy który nie może wyschnąć. Kobieta z twarzą okaleczoną bliznami, staje się sercem Kościoła, Jego pokorną Matką- źródłem życia do którego zwracamy się nieporadnymi słowami: Królowo Polski- Módl się za nami !

wtorek, 25 sierpnia 2015

Mt 23,23-26
Jezus przemówił tymi słowami: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta”.
„Biada”- słowo wielokrotnie i w różnych kontekstach padające z ust Chrystusa, jest jak skalpel chirurgiczny- odcinający martwą narośl na ciele. Faryzeusze byli wytrawnymi specjalistami od budowania wokół siebie aury doskonałości i niedostępności. Kreowali rzeczywistość pod siebie, od innych wymagając wiele, przy jednoczesnym odwróceniu uwagi od swoich „pobożnych słabości”. Ślepi przewodnicy ślepych- żerujący na naiwności ludzi, bezdusznie budujący struktury religijne, aby wynosić swoje próżne ego. Zbudowali całą ilość przepisów religijnych- których celem nie było podniesienie człowieka ku Bogu, ale umacnianie swojej wewnętrznej siły i autorytetu; pomnażając tym samym swoje wpływy i majętności. Religia stała się doskonałym instrumentem do tworzenia ludzkich idoli. Pod płaszczykiem formalistycznej dewocji w miejsce żywego doświadczenia Boga, wszedł kult dla samego kultu. Chrystus demaskuje obłudę tych ludzi, konfrontuje ich z trudnią i niewygodną prawdą. Przewodnicy duchowi powinni od siebie jeszcze więcej wymagać, a nie nakładać ciężary na ludzi, spełniając literę prawa. Taka postawa skutecznie zniechęca i czyni religię zwykłą organizacją w której są uprzywilejowani u góry, a na dole zmiażdżeni ciężarami przepisów, odarci z poczucia szacunku- wyrobnicy wiary. Słowa Jezusa, nie są tylko udzieloną naganą dla faryzeuszów, są również bodźcem do przebudzenia w chrześcijaństwie. To apel do pasterzy Kościoła, aby wraz z ludem sobie powierzonym w duchu odpowiedzialności i miłości wspólnie dźwigać ciężary. Pisał św. Augustyn do swojej wspólnoty: „Dla was jestem pasterzem, a z wami jestem owcą”. Nie dokładać ciężarów   ponad miarę- przeżywać życie, nie jako test na najlepszego wyrobnika przykazań, ale jako  służbę miłości- w której prawo stanowi nie cel sam w sobie, ale pomoc w osiągnięciu zbawienia.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015


J 1,45-51

Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: „Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy, Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?” Odpowiedział mu Filip: „Chodź i zobacz”. Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: „Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”. Powiedział do Niego Natanael: „Skąd mnie znasz?” Odrzekł mu Jezus: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym”. Odpowiedział Mu Natanael: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!” Odparł mu Jezus: „Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: «Widziałem cię pod drzewem figowym»? Zobaczysz jeszcze więcej niż to”. Potem powiedział do niego: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”.

W tym fragmencie Ewangelii urzeka mnie jedno zdanie, a właściwie odpowiedź Filipa udzielona Natanaelowi- „Chodź i zobacz”. W tych słowach znajduję wewnętrzne uzasadnienie sztuki sakralnej, teologii obrazu, wiary która się kształtuje, rozbudza przez zmysł wzroku. Wiara rodzi się ze słuchania, można pójść jeszcze dalej i powiedzieć z całym przekonaniem, iż również przez wzrok dokonuje się dotknięcie tajemnicy Boga wkraczającego w życie człowieka. W sztuce odkrywam miejsce spotkania Boga z człowiekiem- przez harmonijne połączenie natchnienia, geniuszu i materii- malarskiej, rzeźbiarskiej. Ile o Bogu mogą powiedzieć zachwycające portale katedr gotyckich z koronkowo zaprojektowanymi programami teologicznej katechezy, w których odbija się tęsknota za Niebem. Nieśmiertelne mozaiki wtopione w ściany świątyń, złożone z wielobarwnych kamieni i złota, migających niczym świetliste punkty w których odbija się iluminacja z samego początku stworzenia- kiedy po raz pierwszy Bóg wypowiedział świat i napełnił go światłością. W pulsującej historii świata „Słowo czekało na Obraz”. Tak naprawdę najbliższa mojemu sercu i wrażliwości estetycznej jest sztuka chrześcijańskiego Wschodu- Ikona- świadomie napisałem przez duże I. Ikona okno na inny świat; uchylone drzwi przez które możemy zaspokoić ludzką ciekawość, podpatrzeć drugą stronę świata. Ikona- sakrament wzroku, przez który za pomocą łaski możemy już tu i teraz kontemplować wspaniałość świata przez który przepływa życie Trójcy Świętej. Zgodnie z tą zasadą możemy odnieść do ikon to, co powiedziano o Biblii: „ikony podobnie jak Pismo Święte, pełnią funkcję „dianoetyczną”- uczą prawdy, oraz funkcję „dynamiczną”- są napełnione mocą i łaską”. Jeżeli malarz wyraził swoje wizje w obrazie, w sposób ściśle określony przez kanon- niczym dogmatyczną wykładnię porządkującą zasady wypowiedzi malarskiej i przedstawienia, zrobił to w celu, aby ucieleśnienie jego wizji mogło służyć innym jako punkt wyjścia do rozwoju życia duchowego. „Wymaga to jednak od widza takiego samego wysiłku jak od malarza, ale w odwrotnym kierunku- od wznoszenia Ducha z drewnianej deski do wizji duchowej”. Ikona objawia piękno Boga, odsłania coś z Jego nieuchwytnej transcendencji, wprowadza w przestrzeń milczącego dialogu- zdumienia które niczym strumień łaski przechodzi przez nasze oczy. Wtedy wybrzmiewają z niewiarygodną głębią słowa samego Chrystusa: „Kto Mnie widzi, widzi także Ojca” (J 14,9). W Jezusie Bogu-Człowieku, przejrzystość materii osiąga najwyższy stopień. Jak napisze Evdokimov- „Chrystus jest pięknem wcielonym”. Zdumiewające są słowa Jezusa: „Zobaczysz jeszcze więcej niż to”. Pozostaje nam tylko cierpliwie czekać z utęsknieniem.

 

 

niedziela, 23 sierpnia 2015



J 6,54.60-69
Ucząc w synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: „To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: „Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca”. Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodzili. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?” Odpowiedział Mu Szymon Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”.
Ewangelia dzisiejszej Niedzieli, po raz kolejny wskazuje na bliskość Boga w darze Eucharystii. Może już jesteśmy trochę zmęczeni tymi tekstami o "spożywaniu chleba", ale one pokazują jak ważnym skarbem w sercu Kościoła jest obecność Chrystusa w Sakramencie Ołtarza. Spożywanie ciała Syna Człowieczego, jest trudne do zrozumienia; ciężko rozumem ogarnąć tak wielką tajemnicę. „Misterium fidei”- wypowiada te słowa kapłan za każdym razem kiedy dokonało się przeistoczenie chleba i wina, w Ciało i Krew Chrystusa. Poza Eucharystią nie ma prawdziwego życia, nie ma daru zbawienia, ani zmartwychwstania w wieczności. Dlatego Ojcowie Kościoła zachęcali często chrześcijanom, aby nie unikać przyjmowania Eucharystii, a przystępować do niej jak najczęściej. „Starajcie się zatem częściej gromadzić dla dziękczynienia Bogu i oddawania Mu chwały”- pisał św. Ignacy Antiocheński. Rozważa te ważne kwestie życia duchowego, również św. Bazyli: „Przystępowanie nawet codzienne do Komunii i przyjmowanie świętego Ciała i świętej Krwi Chrystusa jest rzeczą piękną i zbawienną”. W tym miejscu należy uczynić sobie osobisty rachunek sumienia- w jakim stanie przystępuję do Komunii i jak często ? Ważna jest również pytanie o wiarę w rzeczywistość obecność Pana. Ile sami musimy się natrudzić w swoim wnętrzu, aby nie poddać się zmysłom i zwątpieniu w Jego prawdziwą obecność. Bóg do nas przychodzi- delikatnie, subtelnie, bez narzucania się; pragnie być przyjętym i spożytym. Prawdziwą przyczyną nieporozumienia i nieprzyjęcia Boga do swojego serca, jest brak wiary. Uczniowie przeżywali momenty zwątpienia, osobistych niepewności i poczucia totalnego niezrozumienia. „Czy i wy chcecie odejść ?”- to pytanie jest skierowane również do nas. Nie jesteśmy wolni od braku wiary czy zwątpienia w Jego miłość. Czasami myślimy o wierze w kategoriach łatwych i przyjemnych pojęć, które nam wszystko rozjaśniają i pozornie czynią Boga bliskim. Wiara to również strefa wielkiej niewiadomej, chwilowego osamotnienia i osierocenia. Wielu ludzi chciałoby najpierw wiedzieć, dotknąć, zobaczyć, doświadczyć cudu- a dopiero później wierzyć. Takie myślenie j w samym założeniu jest porażką. Nie możemy manipulować Bogiem dla zaspokajania własnych widzimisie. Najpierw trzeba uwierzyć, bezgranicznie zaufać- pozwolić poprowadzić się jak małe dziecko po nieznanych drogach, a potem spotkamy się z Panem- zobaczymy Go w taki sposób w jaki zechce się pokazać. Każdy musi mieć moment zachwiania równowagi- jak Paweł oślepiony światłem pod Damaszkiem- wszedł w ciemność i bezradność, Łazarz przebudzony ze snu śmierci- oszołomiony wskrzeszeniem i darem życia,  Zacheusz wiszący na drzewie sykomory- gdzie spojrzenie Jezusa tak wprawiło w zdumienie, że zapragnął zmienić swoje życie. W historii ludzkich zmagań w przestrzeni wiary jest miejsce dla każdego z nas; dla zdradzającego i żarliwie płaczącego Piotra- „Ty wiesz, ze Cię kocham”, i dla Marii Magdaleny całującej stopy Jezusa i wiernej do końca. W miłości do Boga nie można mieć nic do stracenia. Najłatwiej jest odejść- uciec, zdezerterować, wmieszać się w obojętny tłum świata. Wolność, którą daje mi Chrystus, zobowiązuje mnie do oczyszczenia moich wyborów z narosłych przyzwyczajeń, obaw, konwencji. Pytanie które dzisiaj wybrzmiewa, powinno być inaczej sformułowane: Dlaczego chcecie zostać ze Mną ?

sobota, 22 sierpnia 2015


Łk 1,26-38

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym…

Liturgia stawia przed nami Najświętszą Maryję Pannę jako Królową. Nie jest to jakiś sztucznie nadany czy kolejny patetyczny tytuł. Maryja naprawdę jest wyjątkowa i z całą pewnością zasługuje na taki przywilej. Królowa której panowanie to służba miłości, nieustanne wskazywanie na Chrystusa- błogosławione macierzyństwo w którym niczym w lustrze może przeglądać się każda kobieta- matka. W Maryi wszystko jest cudem- takim możliwym, bliskim naszemu życiu, otwierającym pokłady cudownego człowieczeństwa. Nasz zachwyt nad Jej kobiecością rodzi się z fascynacji postawą wiary… Pięknie napisał Anthony Bloom: „W Matce Bożej odnajdujemy wzruszającą zdolność zaufania Bogu do końca; ale zdolność ta nie jest naturalna, przyrodzona; taką wiarę można w sobie wykuć przez wysiłek serca, miłości do Boga.” Uczymy się od Maryi niełatwej drogi wiary- odpowiadania Bogu każdego dnia naszego „tak”. Dziewica Maryja ofiarowuje nam przykład udanego ludzkiego doświadczenia jedności z Bogiem. Należąc do ludzkości, osiągnęła Ona rzeczywiście szczyt zjednoczenia z Bogiem dzięki czystości, którą obdarowało Ją Słowo”. Jako Polacy traktujemy ten tytuł z jeszcze większym szacunkiem. U nas bardziej wybrzmiewa wezwanie „Królowa Polski”. To przecież dzięki Niej- jak kiedyś powiedział Papież Jan Paweł II- „tu zawsze byliśmy wolni” tą osobliwą polską wolnością, nie wynikającą z ziemskich przesłanek. Czuli to pielgrzymi którzy w każdej epoce i pokoleniu z narażeniem życia wędrowali, aby przed tronem Pani Jasnogórskiej wypowiedzieć swoje życie i prosić o wolną Ojczyznę. Przed obliczem Czarnej Madonny – Królowej, Polacy zawsze byli jednym narodem, pomimo podziałów i wrogich ideologii detonujących od wewnątrz ducha narodu. Tylko poezja w najwyższym uniesieniu ducha jest wstanie wyrazić człowieczą wdzięczność wobec bezgrzesznej Ewy. Oddaje to poezja Norwida: „Ale zbawiło czystej jedno łono, gdy Macierzyństwem objęło treść Bożą. I owo ołtarz w jedności z zasłoną, z którego na świat łaski się rozmnożą. Z którego nowy powstanie zadatek. Na jutro, wczoraj i na dziś, co mami ! Na całą wieczność… O! Najczystsza z Matek. Módl się za nami !”

 

piątek, 21 sierpnia 2015

Mt 22,34-40
Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że Jezus zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał Go, wystawiając Go na próbę: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” On mu odpowiedział: „«Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem». To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego». Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy”.
Przykazanie miłości Boga i człowieka stanowi wspornik życia duchowego człowieka. Bez miłości człowiek jest niczym; niezdolny do oddychania, komunikowania się, budowania świata lepszym, dostrzegania piękna czy poczucia spełnienia. Kondensacja miłości i jej dawanie stanowi o wielkości człowieka, pokazuje jakie jest wnętrze- w którym serce wybija rytm życia. Jesteśmy ludźmi dla których „miarą miłości powinna być miłość bez miary”. Przelewająca się przez ludzkie serca, spulchniająca obszary samotności, bezsensu... Fromm napisał kiedyś takie słowa: „Dzięki miłości człowiek może rozwiązać generalny problem istnienia- przezwyciężyć uczucie osamotnienia. Miłość jest aktywną siłą w człowieku, siłą która przebija się przez mury oddzielającego człowieka od jego bliźnich”. Najbardziej wyrazistą twarzą chrześcijaństwa jest urzeczywistnienie miłości- wcielanie jej w struktury świata. „Najważniejszą godziną jest zawsze ta obecna ! Najważniejszym człowiekiem jest zawsze ten, który akurat stoi przede mną !Dziełem najkonieczniejszym jest miłość ! – mawiał średniowieczny kaznodzieja Eckhart. Dwa przykazania miłości Boga i człowieka- stanowią wentyl bezpieczeństwa dla świata, aby nie stracił sensu, nie wyświechtał największych wartości, nie utopił człowieka w łatwych mirażach szczęścia. Kochając jesteśmy bliżej Boga, siebie i drugiego człowieka.
 
 

czwartek, 20 sierpnia 2015

Sztuka widziana oczami św. Bernarda

Dzisiaj w kalendarzu liturgicznym wspominamy św. Bernarda- jednego z czołowych reformatorów monastycyzmu średniowiecznego. Cystersi zawdzięczają mu nie tylko ogromny wpływ na rozwój duchowości i pobożności zakonnej, ale nade wszystko wkład w rozumienie estetyki- sztuki prostej, komunikatywnej, pozbawionej niepotrzebnej drobiazgowości i przesadnej groteskowości. Bernard miał ściśle określoną wizję sztuki. Program artystyczny i wizja przestrzeni klasztornej, widziana oczami św. Bernarda,  została dość dynamicznie przyjęta i zaadaptowana przez wspólnoty mnisze. W myśl tego programu, jeden z członków zakonu, Hugon z Fouilloi, napisał, iż budynki powinny być porządne, ale nie powinny budzić zmysłowych przyjemności; powinny być użyteczne, ale nie zbytkowne. Taki pogląd cystersów na sztukę nie wyrażał współczesnych prądów które były wyrazem poszukiwania splendoru i wielkości aniżeli szlachetnej prostoty. Cystersi zabiegali o sztukę prostą, mniej kosztowną, bez ozdób i malowideł. Jednocześnie odchodząc w sztuce od ozdobności, ograniczyli ją do form koniecznych, pozwalało jej za to zabiegać o inną zaletę: o doskonałą proporcję. Skłaniała ich do tego filozofia w wersji platońsko- augustyńskiej i metafizyka, dzięki której świat jawił się jako harmonijny. „Formy bytów stworzonych są licznymi obrazami Boskich Idei względnie ich partycypacjami. Z tego punktu widzenia każda poszczególna rzecz posiada dwojakie istnienie- jedno samo w sobie, drugie w swej Boskiej Idei. W Bogu rzecz jest Bogiem, podobnie jak dzieło sztuki dopóty jest tylko samym artystą, dopóki istnieje w jego umyśle. Rzecz stworzona sama w sobie jest wyłącznie naśladowaniem swego modelu w Bogu, tak jak dzieło sztuki jest wyłącznie przybliżaniem się do tego, co artysta miał w umyśle, gdy tworzył”- pisał Etiene Gilson. Cystersi sądzili że architektura, jeśli będzie przestrzegać zasad proporcji, będzie równie piękna jak cały wszechświat, który stanowi vestigum Dei.  Bardzo radykalne było stanowisko św. Bernarda wobec przesadnej dekoracyjności było radykalne, czego dowodem jest  wymiana zdań między świętym a opatem Sugerem, krytykując kościoły i klasztory przyozdobione rzeźbami. Twierdził iż przerost sztuki  może przytłumić duszę mnichów, osłabić ich modlitwę i skierować myśli ku innym sprawom. „My zaś, którzy odeszliśmy już od ludzi, którzy porzuciliśmy dla Chrystusa wszelkie wspaniałości i ułudy świata, mamy za mierzwę wszystko to, co świeci pięknie, koi śpiewem, pachnie rozkosznie, smakuje słodko, jest miłe w dotyku, jednym słowem, całość powabów cielesnych” (Umberto Eco). Podejmując polemikę z bujnością i fantastyką sztuki kunickiej św. Bernard pisał do opata Wilhelma w St. Thierry: „Po cóż ta śmieszna potworność, owa dziwna bezkształtna kształtność i kształtna bezkształtność ? po co tu nieczyste małpy ? o co srogie lwy ? po co na pół ludzkie stworzenia ? po co walczący rycerze ?” W dziele Apologia ad Guillelmum, św. Bernard krytykował  wspomnianą już wcześniej przesadną ilość zabudowań w Cluny i ich kosztowne wyposażenie. Jego krytyka nie dotyczyła kościołów biskupich i przynależących do ludności świeckiej. Dotyczyła ona natomiast przede wszystkim kościoła klasztornego w Cluny, przede wszystkim świata sztuki mnichów. Bernard kładł nacisk nade wszystko na pobożność wewnętrzną. W jednym ze swoich kazań na święto poświęcenia kościoła porównał kościół do świątyni Ducha Świętego w duszy. Wewnętrzna pobożność i uduchowiona liturgia oraz sztuka winny być w jego przekonaniu wspierane przez szlachetną prostotę. Przyjmując taką postawę wobec szeroko rozumianej sztuki, święty skłania się bowiem ku wyborowi piękna racjonalnego i estetyki duchowej spirituals effigies, które  utożsamia z czystą strukturą konstrukcyjną budowli sakralnej. Ojciec reformy cysterskiej był zwolennikiem symboliki abstrakcyjnej i mistycznej, w której zbędne jest pośrednictwo przedstawień naturalnych, gdyż koncentruje się ona bardziej na uchwyceniu proporcji i figur geometrycznych. Stosunek Bernarda z Clairvaux cechowała chęć największego zredukowania elementów dekoracyjnych, ograniczenie  zbędnych detali na rzecz aranżacji przestrzeni, zyskaniu oszczędności  bez zbędnych dekoracji rzeźbiarskich, ornamentów, malarstwa itd. Dla Bernarda, który miał największy wpływ na rozwój estetyki cysterskiej, piękno jako kategoria filozoficzna i teologiczna było najważniejsze; to, co jest w duszy wewnętrzne, jest ważniejsze i godniejsze od tego, co jest na zewnątrz widoczne dla oczu. Rozumowanie opata logice mistyki cysterskiej, której naczelnym priorytetem było pragnienie oglądania Bożego Oblicza. To poznanie jak pisze Bernard dokonuje się przez miłość: „Zaiste, zdumiewające i godne podziwu jest to podobieństwo, któremu towarzyszy oglądanie Boga, czy też raczej, które jest samym tym oglądaniem (tak więc similitudo, w którym uczestniczy dusza, utożsamia się z visio, tak jakby widzieć Boga i stawać się Mu podobnym było tym samym) a chcę przez to powiedzieć, że trzeba oglądać przez miłość. Oglądanie to jest miłosierdziem, caritas illa visio; ono to jest podobieństwem. Dusza będzie wówczas znała Boga tak, jak znana jest przez Niego; będzie Go kochała tak, jak przez Niego jest kochana; oblubieniec będzie się radował swą oblubienicą- poznający i poznawany, kochający i wzajem kochany, Jezus Chrystus, Pan nasz, który będąc Bogiem jest błogosławiony ponad wszystkie inne na wieki wieków”. Dzieła sztuki były dla niego źródłem wielu rozproszeń, barier w duchowej wspinaczce ku świętości i ideałom wytyczonym w regułach, życiu które ma być skupione na poznaniu Boga. Bernard był sceptycznie nastawiony do malarstwa. Nauczając mnichów, starał się odsłonić siłę oddziaływania barw na percepcję odbiorców sztuki. Wedle niego barwa jest przede wszystkim materią, a dopiero później światłem. Problem zatem tkwi  nie w samej kolorystyce, lecz raczej w natężeniu, koncentracji, grubości warstwy. Kolor nie tylko jest zbyt bogaty lub nieczysty, nie tylko stanowi on zbyteczny luksus, vanitas, lecz  kojarzy się z tym, co stężone i matowe. Dla św. Bernarda kolor wydaje się czymś mrocznym, mętnym i wypełnionym ciemnością; upatrywał on w  kolorze coś, co było demoniczne. Tak więc, co piękne, jasne i boskie,  jednocześnie, co stanowi  odwrotność tego, co niejasne, stanowi dla Bernarda przesłanki ku odrzuceniu koloru i zerwaniem z barwami, czyli jednoznacznie z wizualizacją wiary. Ten pogląd jest skrajnie przeciwny wobec tego co twierdził opat Suger, mówiąc o manifestacji Boga za pomocą koloru. Ponieważ światło i materia stanowi atrybucję Najwyższego. Te ścisłe odnoszące się do dekoracji pomieszczeń wskazania, szybko uległy rozluźnieniu wraz ze śmiercią reformatora zakonu.  Fakt ten świadczy o tym, że dla mnichów  była to sztuka, w której dynamicznie  rozwijający się splendor trudno było pogodzić z ascezą życia monastycznego, nacechowanego pokorą i ubóstwem. Chociaż surowe uchwały cysterskich kapituł generalnych w początkowym okresie historii zakonu starały się zapobiec nadmiernemu zdobieniu kościołów i zabudowań klasztornych, to nie doprowadziły one do usunięcia z opactw i kościołów wszystkich elementów dekoracyjnych. Jednym z symptomów przeobrażania się plastyki cysterskiej było stopniowe odchodzenie od reguły zakonnej, rozluźnienie życia klasztornego. Bardzo silna ekspansja cystersów w wielu krajach, wraz z tym wielość powstałych domów wraz z licznymi przywilejami i darowiznami nie sprzyjały zachowaniu szlachetnej prostoty. Wpłynęło to na przeobrażenia mentalne i materialne członków zakonu. Skrajne ubóstwo, którego obrońcą i rzecznikiem był św. Bernard, w pewnym momencie musiało sprawić zwrot przeciwnym kierunku. Pierwszym odejściem od zasad reguły było pojawienie się przedstawień zoomorficznych i figuralnych we wnętrzach klasztoru i kościoła. Zjawisko to było zauważalne szczególnie w iluminatorstwie, które później będzie promieniowało na malarstwo i rzeźbę. Nie bez znaczenia były również względy prestiżowe. Odchodząc od pierwotnego etosu ubóstwa, cystersi stawali się potężnymi feudałami. Nastąpiła zmiana statusu społecznego mnichów, niosła ze sobą zmianę pojmowania przez nich znaczenia roli kościoła i klasztoru. Często dochodziły do tego osobiste ambicje hojnego fundatora lub dobroczyńcy klasztoru, który sprowadzając i opłacając zespół rzemieślników przyczyniał się do nadawania architekturze klasztoru i kaplicy jak najaktualniejszego i jak najbardziej bogatego wystroju.

Kościół tylko wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają poza nim

Dietrich Bonhoeffer

 
Mt 22,1-14
Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: « Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami.  
Uczta weselna to wydarzenie szczęścia, artykulacji radości, święto ludzi którzy wyznają sobie dozgonnie miłość. Ten obraz jedności i wspólnotowego przeżywania szczęścia, zostaje zniszczony przez postawę odmowy przybycia zaproszonych gości. To znak obojętności, afrontu, poirytowania. Nagle okazuje się, że wszyscy coś mają ważnego do zrobienia. Pomimo tak nabrzmiałej sytuacji, Bóg nie odwołuje święta. Zaproszenie zostaje skierowane do przypadkowych adresatów, do których spontanicznie podejdą posłani słudzy. Teraz zaproszeni są wszyscy; dobrzy i źli, przypadkowi przechodnie, biedacy nie mający pomysłu na swoje życie, ludzie bez imienni oraz pogardzani. Ewangelia którą jedni odrzucili, zostaje przyjęta przez innych. Chrześcijaństwo które nie mogło wejść przez drzwi, wchodzi przez drobne ubytki w murze świata; aby przemycić Dobrą Nowinę. To również obraz współczesnej nam rzeczywistości, często napiętej; w której ludzie poszukują niewiadomo czego, chwytają się wszystkiego co ma naklejkę z napisem –„duchowość”, zapominając iż w Kościele Chrystusa wszystko mogą otrzymać za darmo- wszystkie środki do osiągnięcia szczęścia są na wyciągnięcie ręki. Trzeba również pamiętać o bardzo ważnej kwestii; Bóg jest zatroskany o człowieka, wielkoduszny, hojny w swojej miłości i łasce, rozrzutny w przebaczeniu. Lecz nie można zachowywać się niedojrzale, głupkowato czy wystawiać na próbę Bożą cierpliwość- wszystko ma swoje granice przyzwoitości. Nie można zatem lekko traktować Jego zaproszenia, sądzić, że jakoś to będzie. Przypowieść o zaproszonych na ucztę jest świadomym i sugestywnym wyrazem wyboru Chrystusa, który nie dzieli ludzi na lepszych czy gorszych, uprzywilejowanych- posiadających depozyt na Bożą prawdę, a zwyczajnymi ludźmi których życie składa się z prozaicznych czynności- Królestwo Boże jest dla ubogich i grzeszników- ludzi o transparentnym sercu.

środa, 19 sierpnia 2015

Mt 20,1-16a
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy… Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: «Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?» Odpowiedzieli mu: «Bo nas nikt nie najął». Rzekł im: «Idźcie i wy do winnicy». A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: «Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych». Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?» Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”.
Przy pierwszej powierzchownej lekturze tej przypowieści, wszystko wydaje się jakieś dziwne- pozorny brak zasad należytego wynagradzania pracowników, jakaś dysproporcja pomiędzy tymi, którzy pracują dłużej, a tymi zwerbowanymi robotnikami na kilka godzin. Wiele zasad które kształtują relacje właściciel- pracownik zostają mocno naruszone. Oczywiście jest to przypowieść- a więc pewien obraz którym Bóg się posługuje aby dotrzeć ze swoim przesłaniem do człowieka. Refleksja Boga może naruszyć posady utrwalonych już zasad, tylko dlatego aby przekonać człowieka do innego sposobu widzenia swojego życia. Nagroda- wypłacone wynagrodzenie za „godziny pracy”, zależy wyłącznie od dobroci Boga, a nie od naszych wysiłków, od naszych dobrych dzieł. Zapłatą jest sama możliwość zrobienia czegoś dla Boga; uczynienie świata odrobinę lepszym przez nasz wysiłek. Bóg jest niezwykły w swoich zamiarach i pomysłach. Jest nie tyle panem winnicy, co panem hojności. Przez cały dzień wychodzi na ulice i szuka pracowników. Wszystkim składa korzystną propozycję, nie patrząc na wykształcenie, obfitość kwalifikacji niemieszczących się w karcie  cv. „Nie patrzy na referencje: celnicy, grzesznicy, przestępcy, ludzie którzy nic nie znaczą- wszyscy mogą stać się „idealnymi” robotnikami w jego winnicy. A przy zapłacie kieruje się „skandaliczną” hojnością”. Przypowieść obnaża postawę wielu chrześcijan. Niektórzy sądzą, że religia polega na pełnym poklasku rozdawnictwie czegokolwiek. Tymczasem religia polega na tym, co Bóg nam daje. Prawdziwy robotnik, to robotnik wedle serca Bożego, nie interesuje się wynagrodzeniem- wszystko co czyni, wykonuje z bezinteresownej miłości. Rocekefeller napisał mądrą biznesową myśl: „Kto pracuje przez cały dzień nie ma czasu na zarabianie pieniędzy”. Ostatni stają się pierwszymi, gdyż bezgranicznie zaufali dobroci pana; pierwsi- wzorowi pracownicy zostają odesłani na ostatnie miejsce w królestwie, gdyż porównali się z innymi i targowali się z Panem. Zamiast docenić wielka hojność właściciela, szemrali niezadowoleni, pomimo tego, że nic im do szczęścia nie brakowało.

wtorek, 18 sierpnia 2015


Jedno z najbardziej znanych malowideł hiszpańskiego średniowiecza. Wizerunek Chrystusa Pantokratora z kościoła San Climente w Tahull z 1123 roku. W apsydzie mamy bez wątpienia do czynienia z samą istotą sztuki romańskiej Katalonii. Monumentalizm, ekspresyjność i hieratyczność- wprawiają oglądającego w zdumienie, zastygnięcie w kontemplacji; a po chwili poruszenie serca… wyniesienie ku górze. Tęsknota za Królestwem Niebieskim i skromnym człowieczym tronem usytuowanym blisko królującego Przyjaciela. To przedstawienie Zbawiciela nadaje historii wymiar transcendentny; błogosławiąca dłoń Boga ogarnia życie wszystkich ludzi. To oblicze Boga sprawiedliwego, który jest równocześnie Bogiem nieskończonego miłosierdzia. To ilustracja dnia, który nie jest końcem historii, to dzień który jest pleromą tajemnicy Boga.

Mt 19,23-30
Wtedy Piotr rzekł do Niego: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?” Jezus zaś rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzyście poszli za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi.”
Bardzo interesowne i kolektywne w swoim charakterze wydaje się pytanie Piotra. Tak współcześnie i z jakąś nonszalancją niejeden zapytałyby się prosto w twarz- jaka będzie stawka, za ile ? Czy Piotr rzeczywiście potrzebuje takiej motywacji w postaci gratyfikacji, nagrody, czy premii itp. stymulatorów do osiągnięcia zadowolenia ? To tylko pozory, nie możemy wklejać naszej materialistycznej wykładni wynagrodzenia w ten dialog ucznia z Mistrzem. Apostoł później zrozumie w pełni misję ucznia… „Sukces to nie to, co masz, ale to kim jesteś”. Okazuje się, iż wynagrodzenie po przekroczeniu finiszu będzie o wiele bardziej atrakcyjne, niż wszystkie inne dobra tego świata. Nagrodą jest Królestwo Boże- życie wieczne- permanentny stan szczęścia i bycia w towarzystwie Boga. Miejsce w którym serce człowieka będzie wypełnione miłością, poczuciem bezpieczeństwa; gdzie wszelkie troski i niepokoje zostają roztopione w obecności Tego, który jest Miłością. Jeszcze jeden wabik- to tron, na którym zsiądą apostołowie- niczym najwyższa izba parlamentu. Tak naprawdę od ich ziemskiej odpowiedzi na powołanie Boga, dyspozycyjności, każdemu z pasterzujących po nich biskupach- dystrybuujących łaskę sakramentu święceń- zostaje powierzony tron. Tron ziemski, ale nawiązujący do tego, ustawionego nieopodal niebiańskiej katedry Najwyższego Kapłana. Niebieski tron Boga, jest wyrazem ponadziemskiego majestatu Boga: „Niebo jest moim tronem, a ziemia podnóżkiem stóp moich”. Tron ten stoi widzialnie utwierdzony w Kościele, jako tron św. Piotra. Chrześcijanie każdego dnia, mogą przychodzić przed tron Boga- jest nim ołtarz- serce świątyni; ołtarz jest bowiem tronem Ciała i Krwi Chrystusa.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Kiedyś człowiek wszystko wiedział był mądrzejszy, niż ten współczesny- pisał ks. Janusz Pasierb w książce „Pionowy wymiar kultury”. Stosunek do innych ludzi i do świata był w dawnej kulturze uregulowany, unormowany poprzez obrzędy i wzory zachowań. Człowiek wiedział, na dzień jakiego świętego ma wyjść w pole i siać i na jakie święto Matki Bożej powinien zacząć żniwa. Nie musieli mu o tym przypominać spikerzy telewizyjni. Także stosunki międzyludzkie, najważniejsze sprawy życia, śmierci, narodzin były unormowane trwałymi obyczajami. Człowiek wiedział jak powinien się oświadczyć i wiedział, jak się przygotować na śmierć, która wtedy nie był czymś strasznym, nieartykułowanym, o czym się nie mówi. Nie była wstrząsem dla człowieka, który całe życie traktował jako przygotowanie się do tego momentu. I dlatego chyba w tamtych czasach nieco łatwiej człowiek akceptował tę nieuniknioną rzeczywistość. Życie podparte ceremoniami było uroczystsze, pełne znaczenia. Człowiek czynił pewne określone i nakazane gesty, posiadające znaczenie ogólnie przyjęte… Był czas, gdy człowiek wiedział, że nie wolno pluć do wody, zdawał sobie sprawę, ze nie należy rzucać na ziemię chleba; pouczono go również, jak się pisze list. Wszystko było właściwie określone. Te zachowania uważano za bezbłędne. Zachowując reguły, człowiek uzyskiwał nieomylność, wiedział, że się nie ośmieszy, ubierając się w ten sposób, a nie w inny, używając tych, a nie innych słów. Dawało to wielkie poczucie więzi społecznej… W kulturze tradycyjnej człowiek zyskiwał liczne dobrodziejstwa: spokój, harmonię… Co się stało, co się dzieje na naszych oczach w kulturze ? Wystąpiło w niej przede wszystkim poczucie utraty harmonii… O tym, że człowiek nie akceptuje swego czasu i swojego miejsca, mówi wzrastające poczucie lęku; obawa i ucieczka, ucieczka w tył albo w przód… Trudno jest ocalić siebie, „swoją duszę”, w świecie współczesnym, ale możemy to zrobić przez odkrycie i stworzenie własnego życia. Przez to, że będziemy próbowali to zrobić, zostanie nam zaoszczędzone najstraszliwsze z rozczarowań człowieka. Tworzyć własne życie znaczy; odpowiedzieć dziś świadomie na te trzy pytania: o siebie, o innych ludzi i o świat”.  
Mt 19,16-22
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?” Odpowiedział mu: „Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”. Zapytał Go: „Które?” Jezus odpowiedział: „Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego”. Odrzekł Mu młodzieniec: „Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?” Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
     Każdy człowiek ma w sobie coś z pytającego młodzieńca; w różnych sekwencjach czasu, pojawia się wiercące umysł i serce  pytanie o życie wieczne. Pytanie które zadaje młodzieniec Chrystusowi, wyraża jakąś postawę tęsknoty za szczęściem- innym lepszym światem. Pragnienie szczęścia jest w sercu każdego człowieka, staje się również oczekiwaniem na locus caelestis- pragnienie Nieba, przejmujące i pełne doświadczenie, które jest wieczne. Jezus szybko sprowadza młodzieńca na ziemię; nie można zbyt szybko poszybować ku niebu- to wymaga pracy nad sobą. Nie można uciekać przed życiem, marząc o niebieskich szczęśliwościach- trzeba najpierw niebo odkryć w swoim wnętrzu, przez mozolną pracę nad swoim człowieczeństwem. Zachowuj przykazania, czyli bądź wierny Prawu, które Bóg wypisał w twoim sercu, jednym słowem bądź autentyczny przed sobą i pamiętaj, że Bóg jest Panem twojego życia. Twoje życie jest bowiem wypisane na Jego dłoniach, zawarte w Jego planach, utrwalane w historii świata. Bóg jest dla ciebie jedynym szczęściem, zabezpieczeniem, źródłem spełnienia i odpowiedzią na nieustanne pytania rodzące się w czasie drogi. Bardzo wielu chrześcijan łapie się w taką tanią choć wygodną pułapkę pobożnego myślenia, jestem dobry...,czasami czymś się dzielę z innymi, wierzący- praktykujący, chodzę co niedzielę do kościoła, żyję moralnie- model katolika bez zadrapania. Wielu młodych ludzi przechodzi jakąś wielką życiową próbę w której trzeba dokonać wyboru drogi życia, towarzyszy temu jakiś lęk. Młodzi boją się przyszłości bo przygniata ich rzeczywistość w której jest walka o swoją niezależność, tożsamość, i chęć posiadania jako spełnienia siebie. Niektórych zadręcza niepokój i nie chcą dorastać, by uniknąć wyboru. Strach jest niezdrowy, w jakiś sposób paraliżuje tłumi postawę otwartości na nowe wyzwania...chodź za Mną. "Wielkość człowieka polega na tym, żeby był zdolny "ryzykować swoim życiem" po zastanowieniu się oczywiście, ale nie oczekując "ubezpieczenia od wszelkiego ryzyka, którego nie można sobie zapewnić. O ile ryzyko jest niebezpieczne, to świadomie i lojalne zaangażowanie się razem z Chrystusem nie uwalnia od wysiłku, ale gwarantuje pokój." Kto swoje życie straci, ten je zyska"- SZCZĘŚCIE.

 

 

niedziela, 16 sierpnia 2015


Każda Msza święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy świętej.

św. Pio

 

 

J 6,51-58

Jezus powiedział do tłumów: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życia świata”. Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: „Jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie?” Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywać ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.

Istota chrześcijaństwa wyraża się w rzeczywistości wiary w sakramentalną obecność Chrystusa w Eucharystii. „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem”- to tajemnica realnej obecności Boga w pokarmie udzielonym człowiekowi do spożycia. To nie jest symbol, czy jakiś substytut chwilowej obecności Jezusa. Życie Boga zostaje nam dane jako pokarm. To spotkanie osobowe- realne- urzeczywistnione w Komunii Miłości. Transcendentny i przekraczający rzeczywistość świata Bóg, przychodzi do człowieka- skracając dystans i otwierając przestrzeń wejścia w sacrum. „Jedzenie Boga jest też ukrytym pragnieniem człowieka, złaknionego absolutu i pełni”. Bóg odpowiada na to pragnienie, zaspakajając duchową pustkę każdego z nas, daje siebie do spożycia jako materię tego świata- chleb i wino- przeistoczone mocą Ducha Świętego. Spożywanie tego pokarmu oznacza wejście w świat Jezusa, przyjęcie Jego wyborów, Jego sposobu życia, Jego myśli, Jego uczuć, Jego zachowań. W wielu chrześcijanach ta wizja uchrystusowienia swojego życia, wypełniona jest lękiem- ponieważ muszę pozwolić, aby On wziął mnie w swoje posiadanie; a to nie zawsze jest łatwe. Eucharystia jest uczestniczeniem w zmartwychwstaniu- czyli koniecznością uśmiercenia w sobie grzechu. Przemienić się w życie, może tylko ten który porzuci więzy prowadzące ku śmierci. „Przez wiarę bowiem Chrystus zamieszkuje w tobie, a wiara w Chrystusa, to Chrystus w twoim sercu. W jakim stopniu uwierzyłeś w Chrystusa, o tyle posiadasz Go w swoim sercu”. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez spotkania z Chrystusem eucharystycznym; kiedy nie mogę z jakiegoś powodu sprawować liturgii, to już w moim sercu pojawia się tęsknota- to jest nieustanne pragnienie trwania w Chrystusie. Pierwsze gminy chrześcijańskie świadczyły nawet wśród prześladowań, czym jest dla nich sprawowanie Eucharystii, i dawały świadectwo temu, że przeżywanie komunii z Bogiem, staje się źródłem silnego dynamizmu mającego w sobie moc uczynienia z każdego człowieka swojego brata we wzajemnej miłości, doprowadzenia innych do dawania świadectwa, nie wyłączając przy tym męczeństwa. Dla współczesnych chrześcijan doświadczających prześladowanie i gwałtu, spotkanie z Jezusem w komunii, wydaje się niejednokrotnie jedynym światłem w ciemności przeżywania trudnego losu. Dzielą cierpienia Chrystusa Ukrzyżowanego- ofiarowującego się w sposób bezkrwawy na ołtarzach świata. W „Konstytucjach Apostolskich” z IV wieku, można odnaleźć słowa pięknej modlitwy epiklezy: „Prosimy także, abyś zesłał na tę ofiarę Świętego Twego Ducha, świadka męki Pana Jezusa, abyś uczynił ten chleb Ciałem Twego Chrystusa, a ten kielich Krwią Chrystusa Twego, aby uczestniczący w nim umocnili się w pobożności, dostąpili odpuszczenia grzechów, uwolnili się od szatana i jego fałszu, napełnili się Duchem Świętym, stali się godnymi Chrystusa Twego i pojednani z Tobą, panie Wszechmogący, dostąpili życia wiecznego”.

sobota, 15 sierpnia 2015

Łk 1,39-56
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”. Wtedy Maryja rzekła: Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia. Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest imię Jego…
W jedności z całym Kościołem świętujemy wyniesienie Matki Bożej z duszą i ciałem do chwały niebieskiej. Kontemplujemy życie wieczne- Królestwo Niebieskie- gdzie każdy ma przygotowane mieszkanie. Wniebowzięcie Maryi ukazuje nam nasze przeznaczenie jako przybranych dzieci Bożych i członków Ciała Chrystusa. Podobnie jak nasza Matka Maryja, jesteśmy wezwani, aby w pełni uczestniczyć w zwycięstwie Pana nad grzechem i śmiercią oraz królować wraz z Nim w Jego odwiecznym królestwie- cel naszego wędrowania i spełnienie wszelkich tęsknot. Jesteśmy obywatelami Nieba i tam mamy przygotowane miejsce wiecznego przebywania. Już Ojcowie Kościoła a za nimi pokolenia wielu teologów, rozważając w liturgii misterium wniebowzięcia Maryi, ukazywali nadzieję której my jesteśmy nosicielami. Św. Jan Damasceński w Homilii o Zaśnięciu Matki Bożej pisał: „Twoja dusza bowiem nie zstąpiła do piekieł; Twoje ciało nie zaznało zepsucia. Twoje nieskalane i całkowicie piękne ciało nie pozostało na ziemi, przeciwnie, zasiadasz na tronie w królestwie niebieskim jako Królowa, pani, Władczyni, Matka Boga, prawdziwa Boża Rodzicielka wzięta do nieba”. Tej głębokiej refleksji teologicznej wydobywającej się ze Wschodu, odpowiada bliższa nam; medytacja zaczerpnięta z mądrości św. Bernarda z Clairvaux- czciciela Matki Najświętszej. „Nasza Królowa nas poprzedziła; poprzedziła nas i została przyjęta tak uroczyście, że z ufnością słudzy mogą pójść za swoja Panią, mówiąc: Zabierz nas ze sobą, pobiegniemy za wonią twoich pachnideł. Nasza pielgrzymująca ludzkość posłała naprzód swoja Orędowniczkę, która będąc Matką Sędziego i Matką Miłosierdzia, będzie negocjować nabożnie i skutecznie sprawę naszego zbawienia. Nasza ziemia posłała dziś do nieba cenny prezent, ażeby, to co ziemskie z niebieskim, najniższe z największym… Jest Królową niebios, jest miłosierna, jest Matką Jednorodzonego Syna Bożego”. Niech kontemplacja tego wydarzenia, otwiera oczy naszej wiary ku życiu wiecznemu i pozwoli nam już teraz kosztować szczęścia; ponieważ nasze imiona wypisane są w Niebie.
 
 
 
 
 

piątek, 14 sierpnia 2015

Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela (Exupery)

J 15,12-16
Jezus powiedział do swoich uczniów: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje”.
Przyjaźń to trudne zadanie- jej tworzywem jest zaufanie, dyskrecja, bezinteresowność, dyspozycyjność, a nade wszystko miłość. Przyjaciel to człowiek daleki od jakiegokolwiek osądzania, to ktoś kto podtrzymuje serce drugiego w chwili kryzysu czy udręki. Chrystus mówi dzisiaj w Ewangelii- „wy jesteście przyjaciółmi moimi”. To słowa skierowane do każdego z nas, to nie tylko przywilej apostołów. Wszyscy zostaliśmy obdarowani przyjaźnią Boga. Przyjaźnią najwierniejszą, trwałą i niepodatną na pęknięcia, czy rezygnacje. Coraz bardziej przekonuję się, iż takim jedynym przyjacielem jest Chrystus. Kiedy przeżywałem różnie perturbacje życiowe, gdy potrzebowałem pomocy moich przyjaciół, nie było ich przy mnie. Wielu z nich sprzeniewierzyło się przyjaźni, okazali się niedojrzałymi do podjęcia pomocy. Zawiodłem się na wielu ludziach, okazali płytcy, wyrachowani i egoistyczni. Przypominają mi się mądre słowa: „Wszyscy na świecie chcieliby mieć lojalnego, altruistycznego i całkowicie zaufanego przyjaciela. Ale niewielu jest gotowych, żeby takimi być”. Ku mojemu zaskoczeniu, niesamowitą wrażliwością w stosunku do mnie, z wyciągniętą dłonią i sercem, przyszli ludzie którzy często byli mi obojętni, nigdy się nie zatrzymywałem przed ich życiem, niektórymi nawet jakoś gardziłem (wstyd się przyznać). „Prawdziwi przyjaciele to ci, którzy są przy tobie, gdy dobrze ci się wiedzie. Dopingujący cię, cieszący się z twoich zwycięstw. Fałszywi przyjaciele to ci, którzy pojawiają się tylko w trudnych chwilach, ze smutną miną, niby solidarni podczas gdy tak naprawdę twoje cierpienie jest pociechą w ich nędznym życiu”. Przyjacielem Jezusa i przyjacielem drugiego człowieka, okazał wspominany dzisiaj w liturgii się św. Maksymilian Kolbe- męczennik obozu koncentracyjnego Auschwitz. Dobrowolnie wybrał śmierć głodową za jednego z współwięźniów- Franciszka Gajowniczka, będącego w grupie dziesięciu osób skazanych na śmierć. Ta przyjaźń i miłość do człowieka zrodziła owoc świętości, afirmacji człowieczeństwa zdolnego wznieść się ponad dramat największego ludobójstwa. Męczeńska śmierć o. Maksymiliana była przypomnieniem światu o przyjaźni Boga do człowieka; ofiarowanej miłości Chrystusa, kiedy z wysokości krzyża wypowiedział miłość człowiekowi. To szkoła przyjaźni i radykalnej miłości. Jak pisał św. Ambroży: „Wierny przyjaciel jest lekarstwem na życie i łaską na wieczność”.