niedziela, 31 stycznia 2016


Łk 4,21-30

W Nazarecie w synagodze, po czytaniu z proroctwa Izajasza, Jezus powiedział: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: „Czyż nie jest to syn Józefa?”. Wtedy rzekł do nich „Z pewnością powiecie mi to przysłowie: „Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu, w swojej ojczyźnie, tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum«”. I dodał: „Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie…  Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali się z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich, oddalił się.


Ewangelia dzisiejszej Niedzieli kontynuuje wątek obecności Chrystusa w swoich rodzinnych stronach. Chyba nie tak wyobrażał sobie Pan wizytę w swoim rodzinnym mieście. Wielu komentatorów tego wydarzenia, spogląda na całą sytuację w kategoriach odrzucenia, ewangelizacyjnej porażki, czy absolutnego braku otwarcia na przepowiadanie współziomka. Nie postrzegam tego epizodu w kategorii nieudanej misji; podziwiam odwagę Chrystusa, stanowczość i bezkompromisowość. Wszedł z odwagą w środowisko ludzi, którzy go znali i dla których był zwyczajnym młodzieńcem, takim samym jak ich synowie. A tu jawi się jako Pomazaniec Boży ! Reakcje tych ludzi też były dziwne, amplituda emocji szalała- od początkowego podziwu, zdumienia, fascynacji Jego mądrością; „nauczał jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie”. Nie mówił jak pierwszy lepszy nauczyciel z synagogi. Ale jak charyzmatyczny mąż, jakby odnosząc się do autorytetu wyższego, jednocześnie czyniąc wypowiadane słowa swoimi. W tym wystąpieniu jak w muzyce, przechodzi od łagodnych miłych dla ucha tonów, do niepokojących wariacji- przeobrażających się w krzyk odrzucenia. To takie typowo semickie- bardzo płynne przejście od postawy zachwytu, do werbalizacji agresji (wtedy szybko znajdują się kamienie ). „Oto crescendo, które przechodzi od entuzjastycznego podziwu do historycznej nienawiści”. Nawet tak poniżająca dla Jezusa sekwencja wydarzeń zostaje nasycona elementem budującym- człowiek odwagi, przychodzący aby zaświadczyć o prawdzie. Przemówienie Jezusa zawierał dwa intrygujące słuchaczy elementy, które zdaje się spowodowały lawinę nieprzychylności i gniewu. „Dzisiaj spełniły się te słowa”- to znaczy tyle, co tu i teraz. To dzieje się na waszych oczach…, nie gdzieś tam w przyszłości- Królestwo Boże, tu i teraz dokonuje swojej inwazji. I drugie to wskazanie na siebie, jako wypatrywanego Mesjasza. Dla mieszkańców Nazaretu, był to niewyobrażalny wstrząs. Z drugiej strony nie można się dziwić tym ludziom, do uchwycenia tej prawdy potrzeba rzeczywiście wiary. Przywiązanie do tradycji i nawarstwione przez lata przekonanie o Mesjaszu zwycięskim pogromcy tyranii, zbiło ich z pantałyku. Zwyczajnie nie dojrzeli do takiego obrotu spraw. Chesterson napisał niezwykle mądre słowa: „Po zobaczeniu Boga człowiek może umrzeć, ale na pewno nie będzie się czuł jedynie nieco osłabiony, tak aby mógł wziąć jakąś pastylkę lub zawołać lekarza”. Spotkanie z Bogiem zawsze powoduje mocną eksplozję emocji, nie kończy się tylko na lekkiej migrenie. Chrześcijanie powinni sobie do serca też wziąć te słowa. Kiedy Bóg przychodzi do mojego życia, to z całą gwałtownością- wywracając je do góry nogami. Może dlatego wielu ludzi „wierzących” ucieka przed dojrzałą, głęboką wiarą- wolą zachować się jak ziomkowie Chrystusa. Dla wielu ludzi o wiele prościej jest chwycić kamień w dłoń i być anarchistą, niż przeczytać Ewangelię i zacząć wypowiadać światu miłość. Chrześcijaństwo wymaga odwagi i rezygnacji z własnych nagromadzonych wyobrażeń. W kontekście tej wypowiedzi, wybrzmiewają w całej pełni słowa św. Tichona Zadońskiego: „Im bardziej ktoś poznaje Boga tym bardziej staje się pokorny, bardziej kocha, bardziej się boi i bardziej kocha”.  

sobota, 30 stycznia 2016

Mk 4,35-41
Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”
Wiara jest ryzykiem ! Człowiek kiedy wchodzi w pewne miejsca, zdarzenia, nie jest wstanie przewidzieć co takiego może się wydarzyć. Nie chodzi tu o łatwowierność, czy zwykłą naiwność w przeżywaniu przygody, której fabułę nie do końca można przewidzieć. Chrystus swoim uczniom aranżuje często rożne sytuacje- nazywam je testami duchowej sprawności. Sytuacje ekstremalne odsłaniają prawdziwe, niezafałszowane oblicza ludzi. Bóg potrafi w jednej chwili obnażyć wszystkie lęki i najbardziej skryte emocje. Czasami trzeba stracić grunt pod nogami, otrzeć się o nieprawdopodobny stres, aby w całej bezradność wykrzyczeć Bogu- ratuj mnie ? Wiara jest ryzykiem…, rzecz w tym, abyśmy poczuli się przez chwilę osamotnieni, bezradni, skazani tylko na siebie- odkryć to, że nie mam władzy nad swoim życiem. Wielu ludzi żyje w taki sposób jakby miało nieustannie rękę na pulsie- wszystko kontrolują, wydaje im się, że nic nie jest wstanie ich zaskoczyć. Ten pewnik egzystencjalny karmiony jest do momentu, kiedy pojawia się sytuacja która potrafi całkowicie zdemontować „pulpit niezawodnej nawigacji życia”. Apostołowie doświadczyli takich emocji- musieli się zderzyć z żywiołem wody, wichru, zaskakującej ciemności i niemożliwości zrobienia czegokolwiek. Była tylko łódź niczym łupinka, przez którą przelewała się woda i strach w oczach w wymianie spojrzeń. Takie obrazy biblijne wyrażają potęgę i wielkość majestatu Boskiego, któremu nic nie może się sprzeciwić, wskazują na duchowość Najwyższej Istoty- Bóg jest Panem natury i wszystkich jej atrybucji. W gwałtownych i zaskakujących zrywach wiatru, delikatnych szumach i muśnięciach ludzkiego ducha;  przez całe dzieje historii zbawienia- objawiała i objawia się nieustannie pełnia dzieł Bożych. Od wiatru i burzy, które paraliżują, budzą strach oraz przerażenie, po lekką bryzę zapowiadającą miłosne przybycie Boga miłośnika człowieka. Pragnienie tego świętego tchnienia znalazło wyraz w erotycznej poezji księgi Pieśni na Pieśniami, we fragmencie, w którym Oblubienica (Kościół) gorąco oczekuje zbawczego działania: „Powstań, wietrze północny, nadleć wietrze południa, wiej poprzez mój ogród, niech popłyną jego wonności !” (Pnp 4,16). Ten metaforyczny obraz tęsknoty za miłością, zapowiada nadejście Boga- Oblubieńca- Zbawiciela, który tchnie wiatr (Ducha Świętego). Przybywając w pełnym gracji kroku tanecznym, rozpala ogień miłości w sercach oczekujących jego nadejścia wierzących. Już teraz rozumiemy scenę burzy na jeziorze. To co wydawało się tragicznym epizodem lęku, staje się zapowiedzią uobecnienia Chrystusowej mocy. Przychodzi Chrystus, który wszystko ucisza…, natura staje się posłuszna i poddaje się egzorcyzmującej mocy. Wydarzenie to, ma sprowokować całe mnóstwo pytań w głowie uczniów- „Kim On właściwie jest ?”. Apostołowie muszą się zmierzyć z tą sytuacją i oswoić z nieprzewidzianym interwencjami Boga. Jeszcze nie raz zostaną poddani próbie. W przyszłości, przyjdzie im zderzyć się z charyzmatycznym żywiołem nadejścia Parakleta. Nie będzie już łodzi; tylko szczelnie zaryglowane drzwi i okna wieczernika- towarzyszyć temu wydarzeniu będzie ten sam strach i osamotnienie. Nagle pojawi się szum z nieba, Ogień przepruwający wszystkie zakamarki wieczernika, a nade wszystko ich serc. Pojawi się wicher tak silny, że wypchnie ich na rozległe wody świata… Oni „popłyną” z tą jedną różnicą, będą już wolni od paraliżującego ich serca lęku. Będą słyszeć szum wiatru i wspominać gwałtowny huragan Bożej miłości, przechodzący przez ich zalęknione serca. My tez potrzebujemy gwałtownego wiatru !
 
 
 

piątek, 29 stycznia 2016

Mk 4,26-34
Mówił jeszcze: „Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu.”
Przypowieść o ziarnku gorczycy, nie jest jakąś banalną czy naiwną w swojej treści opowiastką z podczepionym morałem. Chrystus przybliża swoim słuchaczom trudne rzeczywistości w sposób jak najbardziej bliski- przez komponenty natury, z których utkane jest ich życie. Każdy z nich posiada najbardziej podstawową wiedzę o świecie; rozumie proces zasiewu ziarna i ideę wzrostu. To powszechna wiedza. Gorczyca- jest przyprawą dodawaną do codziennego pożywienia, a innym razem drzewkiem zdolnym ocienić strudzonego wędrówką człowieka. „Pamiętajmy, że nasza przypowieść nazywana jest przypowieścią kontrastu lub dysproporcji. Królestwo, podobnie jak wrzucone w ziemię ziarnko gorczycy, na początku jest prawie niezauważalne; kiedy jednak rośnie, to jego wymiary wydają się nieproporcjonalne w stosunku do jego skromnego początku”. Dla nas współczesnych odbiorców tej przypowieści, fizyczny wzrost ziarna na polu, jest czym zwyczajnym. Nie jesteśmy zdziwieni tym procesem. Ale dla ludzi wywodzących się z kultury semickiej, percepcja wzrostu jest odbierana jako cud. Jakie jest uniwersalne przesłanie przypowieści ? „Bóg sprawia, iż ze skromnych początków, z czegoś, co w oczach ludzkich niewiele się liczy, powstaje wspaniałe królestwo, które obejmuje wszystkie ludy ziemi”. Drugą przestrzenią którą należy odkryć jest nasze wnętrze. To my jesteśmy glebą, w której posiane nasienie (idea Królestwa) ma dojrzewać, wzrastać… Królestwo Boże jest w nas samych i wokół nas- potrzeba tylko wiary, aby to zjawisko właściwie uchwycić. To jest obraz człowieczej płodności… Tak jak w Maryi nastąpił maksymalny rozkwit Królestwa Bożego, tak również ten sam proces powinien dokonać się w nas. Święty Jan Damasceński, przyrównuje glebę ogrodu rajskiego do Maryi, z której wyrosło prawdziwe drzewo życia, to jest Chrystus. Według innej jeszcze symboliki Maryja sama stała się drzewem życia, wydającym za sprawą Ducha Świętego- doskonałe owoce. Wyrażają to melodyjne i pełne teologicznej apoteozy słowa maryjnego hymnu tzw. Akatystu: „Witaj, konarze pnia, co nie usycha. Witaj, pole rodzące Owoc nieskalany. Witaj, uprawiająca pole Rolnika ludzi przyjaciela. Witaj, która nam rodzisz Rodziciela życia… Witaj, bo nam gotujesz łąkę słodkich rozkoszy. Witaj, bo duszom przystań spokojną sposobisz”. Wybrzmiewa tu błogosławiona płodność w aspekcie inkarnacji Boga, jak również ukryty obraz tęsknoty za Królestwem, które Maryja uobecnia.
 
 

czwartek, 28 stycznia 2016


Bóg daje dowody, że to, czego uczy wiara, jest prawdziwe

św. Tomasz z Akwinu
Mk 4,21-25
Jezus mówił ludowi: „Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”…
Pierwszą czynnością, którą wykonuję każdego dnia po wstaniu z łóżka, jest taki mój mały rytuał zapalenia lampki oliwnej. Kiedy zapalam lampadkę przed wiszącymi na ścianie ikonami, napełniam dom, światłem które zawsze odsyła moją percepcję dalej… Jakbym zapraszam Boga, aby przeniknął swoim światłem przestrzeń mieszkania, a nade wszystko mojego wnętrza. Moja mała domowa liturgia światła…Wyobraźmy sobie taką sytuację, że przez kilka dni jesteśmy pozbawieni światła. Kiedy ustaje światło dzienne nastaje mrok, wtedy człowiek próbuje rozświetlić ciemności. Czyni to, aby poczuć się bezpiecznie. Światło jest warunkiem postrzegania rzeczywistości… „Światło jest wstanie przeniknąć nawet tego, kto jest pozbawiony fizycznego wzroku”. Wyraża niematerialną sferę całkiem innej rzeczywistości, a zarazem na płaszczyźnie religii- w sposób bardzo bezpośredni odsyła do obecności Boga. „On jest światłością, przenikającą wszystko”. Ewangelia wskazuje na rolę światła, próbując odnieść je do życia konkretnego chrześcijanina. Człowiek wierzący ma emanować światłem wiary. W starożytnym Kościele, katechumenów przyjmujących sakrament Chrztu- nazywano „oświeconymi”. Chrześcijaństwo od samego początku dobrze rozumiało symbolikę światła. W znaczeniu metaforycznym lampą jest sam Bóg: "Bo Ty, o Panie, jesteś moim światłem, Pan rozjaśnia moje ciemności" (2 Sm 22,29). Człowiek jest podobny do kruchej glinianej lampki, która mimo swojej delikatności może nieść światło Chrystusa i powinna nim promieniować. Hilary z Poitiers nazywa lampę "promieniującym światłem duszy, oświetlonej Sakramentem Chrztu Świętego". Każdy chrześcijanin w momencie chrztu otrzymuje świecę to bardzo wymowny gest Kościoła, aby pamiętał ze ma być światłością jak Chrystus, i jego życie ma być przeniknięte światłem prawdy. To przywilej wybrania i posłania z kerygmatem życia i miłości, świadectwa prawdziwej obecności Boga, rozświetlenia drogi każdego człowieka. "Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, i dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali, jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu." (2P1,19). Wczesnochrześcijański apokryf wielokrotnie już cytowany pięknie oddaje powołanie chrześcijanina: "Ten, kto jest ze mną, jest ogniem". Nie chodzi tu o paradoksy ani o dialektykę, ale o ogień, który spala. Trzeba wrócić do prostego i uderzającego języka przypowieści, moje życie ma być światłem i zapalać świat ogniem, aby twarz Chrystusa rozbłysła na twarzach uśpionych obojętnością uczniów. Chrześcijańska wspólnota przeniknięta światłem Ewangelii, porwana ogniem kerygmatu, staje się prawdziwa i rozświetla ciemność, narzuca się jako znak, przemawia do każdego brata i siostry językiem przemieniającej siły Pana. Wtedy świat może rozpocząć dialog z autentycznym chrześcijaństwem, które doświadczyło Mistrza na górze Tabor, zobaczyło Jego chwalebne rany pełne światłości i pusty grób. Wtedy przyjdą inni do lampy i zajaśnieją ich oblicza. "Widziałem jak ludzie szarzy, brudni i brzydcy- niczym stare szlachetne kamienie, z których zdejmuje się warstwę kurzu i którym daje się przez chwilę poleżeć w żywym cieple wnętrza dłoni- nagle rozbłyskują strumieniami światła".
 

 

 

środa, 27 stycznia 2016


Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach… (Mk 4,1- 20)

Chrystus nauczał z łodzi, a lud stojąc na brzegu wsłuchiwał się w przypowieści. Można powiedzieć, że przygoda jaką jest chrześcijaństwo rozpoczyna się od łodzi. To nie jest żart ! Trzeba uważnie wczytać się w Ewangelię. Moment konstytuowania się wspólnoty uczniów dokonuje się na brzegiem jeziora Galilejskiego. Pewnego dnia Pan przechodząc brzegiem jeziora, wszedł do łodzi należącej do Piotra. Jego też poprosił Jezus, „żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy”. Łódź staje niezwykle wymownym obrazem Kościoła. Do tego przyczyniły się również słowa Mistrza „o rybakach łowiących ludzi”. Pamiętam jak pierwszy raz natrafiłem na książkę benedyktyńskiego liturgisty i znawcy teologii wczesnochrześcijańskiej o. Odo Casela pt. „Misterium Świąt Chrześcijańskich”. Na samym wstępie autor porównał wspólnotę Kościoła do łodzi płynącej po morzu doczesności- (urzekające porównanie), a zarazem przewożącą wieczny skarb misteriów Chrystusa; prowadzoną do celu przez tchnienie Boga. Chrześcijaństwo od wieków posługiwało się wieloma symbolami, czy pojęciami opisującymi w sposób mniej lub bardziej udany wspólnotę wierzących. Dryfująca łódź po wodach świata, wydaje się najbardziej czytelnym obrazem- wyposażonym w ładunek ukrytych treści i znaczeń. Ojcowie Kościoła w obrazie statku Kościoła, dostrzegali drogę którą trzeba pokonać; a której zwieńczeniem jest wyczekiwany z tęsknotą ląd- Królestwo Boże. Święty Hipolit uważa Chrystusa za bardzo doświadczonego sternika; krzyż jest masztem okrętowym, dwa wiosła- to obydwa Testamenty, Duch Święty zaś- to biały żagiel. „O ile ukochani, coś opuściliśmy, to już sam Bóg objawi to tym, którzy są tego godni; On bowiem rządzi świętym Kościołem i kieruje nim, żeby dopłynął do przystani pokoju”. Również święty Augustyn w swoim komentarzu do Ewangelii według św. Jana ukazuje duchowy sens przeprawy przez „wody świata”: „Nikt bowiem nie zdoła przebyć morza tego świata, jeśli krzyż Chrystusa go nie poniesie… Ciebie zaś, który jak On po morzu chodzić nie umiesz, niech statek niesie, niech drzewo dźwiga. Wierz w Ukrzyżowanego, a dojść zdołasz”. Możemy łatwo dostrzec, iż obraz statku w sposób szczególny akcentuje wymiar krzyża- masztu, ewokując wysłużoną przez Chrystusa wolność. Trzymając się tego „drzewa” człowiek wierzący nigdy nie stanie się rozbitkiem. Kto utraci wiarę i sumienie, a nade wszystko zaufanie Bogu, stanie się rozbitkiem- przestrzegał o tym Paweł Apostoł (1Tm 1,19). Jeszcze według innej symboliki, szczególnie utrwalonej w średniowiecznej katechezie- okręt, symbolizuje Chrystusa Ukrzyżowanego- którego ciało zostało rozpięte niczym żagiel. I jak przy budowie okrętu znajdują zastosowanie trzy różne gatunki drzewa, tak wielu myślicieli mówi o „potrójnym” drzewie krzyża. Bez dostania się na ten statek, nie ma żadnych szans na przeżycie. Rzecz jasna chodzi tu o duchową metaforę życia wewnętrznego; człowiek nie jest sam dla siebie panem, sterem i okrętem. Nie dryfujemy przez życie bez celu. Mapą i busolą jest żywe słowo Boga. Celem jest dotarcie do bezpiecznej przystani, gdzie jak oddają słowa jednej z pieśni: „Będzie to przebywanie na zawsze i po wieczne dni…” Czasami nasza łódź może wydawać się zbyt mała i niestabilna. Nie można się zniechęcać, czy tracić duchowej równowagi. To nie my jesteśmy sternikami, ale Bóg. W katakumbach świętego Kaliksta w Rzymie, jedno z malowideł ściennych przedstawia statek miotany przez wzburzone fale morskie. Wyobraża on prześladowany Kościół. Na statku stoi orant, nad nim wyłania się z nieba ręka Boga (obraz opatrzności i troski). Orant oznacza chrześcijanina, który w Kościele znalazł swoje zbawienie i przyjęcie przez Boga. On wie, że nic mu nie grozi- wszystko zakończy się pomyślnie. Jest jeszcze druga narracja tego samego obrazu; obok statku za burtą tonący walczy z falami; jest poza Kościołem i ginie. Przesłanie dla nas- warto siedzieć w łodzi, nawet kiedy targa nami pokusa, aby wyskoczyć poza w poszukiwaniu innej przystani.

 

 

 

wtorek, 26 stycznia 2016

Łk 10,1-9
Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście ze sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swą zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»”.
Apostołowie zostali zaproszeni do podjęcia misji ewangelizacyjnej; nie założyli rąk, nie przywdziali wygodnych kapci, nie usadowili się w miękkich fotelach, nie poddali się marzeniu o triumfalizmie, ale wyruszyli w drogę. Najważniejsza była wola wyjścia ku nieznanej przygodzie wiary… Baczny obserwator tej sceny, może zauważyć jedno- nie posiadali ze sobą nic, oprócz mocy Chrystusa i Jego uzdrawiającej miłości. Pierwsi ewangelizatorzy byli nędzarzami obleczonymi łaską i zdumiewającą pewnością, że Bóg przez ich usta, dłonie, życie będzie działał i dokonywał rzeczy, które wielu się nawet nie śniły.  Chodzi to o działanie płodne, charyzmatyczne, które odczytuje na nowo chrześcijaństwo, wychodząc z izolacji i przekonania, że tyle już zostało zrobione i to ma wystarczyć. Potrzeba na nowo wzbudzić w sobie charyzmat ucznia; to dotyczy nie tylko duchownych, ale nade wszystko świeckich z ich niezwykłą zdolnością wchodzenia w struktury życia
i przemieniania je siłą Ewangelii. Dzisiaj jak nigdy dotąd potrzeba odwagi świadectwa- nie tylko mówienia o kerygmacie, przepowiadania go, ale nade wszystko życia przenikniętego świadectwem. Biskup Grzegorz Ryś w jednym z wywiadów powiedział: „Kościół istnieje dzięki ewangelizacji, czyli przekazu wiary. Ten przekaz jest zwrócony do każdego z nas, bo dopiero gdy przyjmiemy wiarę, możemy ją przekazywać. Możemy mówić o ewangelizacji ad intra i ad extra- czyli do tych, którzy albo wiary jeszcze nigdy nie mieli, albo ją porzucili, zostawili”. Dzisiaj Ewangelia musi być głoszona światu z nową siłą, światu w którym jeden człowiek na czterech jest Chińczykiem, jeden na pięciu w Europie jest emigrantem-muzułmaninem, gdzie dwóch na trzech jedzą wystarczająco, a jeden chrześcijanin na dwóch nie jest już katolikiem. Rzeczywistość tak dynamicznie się zmieniająca, staje się nową drogą uczniów, którzy będą starali się umiejętnie wejść w świat i uczynić go, bardziej obecnym Boga. Na koniec pragnę przytoczyć fragment adhortacji papieża Franciszka „Evangelii Gaudium”: Kościół wyruszający w drogę stanowi wspólnotę misyjną uczniów, którzy podejmują inicjatywę, włączają się, towarzyszą, przynosząc owoc i świętują. Wspólnota ewangelizacyjna doświadcza, że to Pan podjął inicjatywę, że On sam nas umiłował i dlatego wie, jak kroczyć naprzód i dotrzeć na rozstaje dróg, by zaprosić wykluczonych. Żyje niewyczerpalnych pragnieniem ofiarowania miłosierdzia, będącego owocem doświadczenia nieskończonego miłosierdzia Ojca i jego udzielającej się mocy… Uczeń umie ofiarować całe życie i ryzykować nim aż po męczeństwo jako świadectwo Chrystusa, ale marzy nie o tym, by przysporzyć sobie nieprzyjaciół, ale raczej aby Słowo zostało przyjęte i ukazało swą wyzwalającą i uzdrawiającą moc…  
 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Dz 22,3-16
Paweł powiedział do ludu: „Ja jestem Żydem, urodzonym w Tarsie w Cylicji. Wychowałem się jednak w tym mieście, u stóp Gamaliela otrzymałem staranne wykształcenie w Prawie ojczystym. Gorliwie służyłem Bogu, jak wy wszyscy dzisiaj służycie. Prześladowałem tę drogę, głosując nawet za karą śmierci, wiążąc i wtrącając do więzienia mężczyzn i kobiety, co może poświadczyć zarówno arcykapłan, jak cała starszyzna. Od nich otrzymałem też listy do braci i udałem się do Damaszku z zamiarem uwięzienia tych, którzy tam byli, i przyprowadzenia do Jerozolimy dla wymierzenia kary. W drodze, gdy zbliżałem się do Damaszku, nagle 'około południa otoczyła mnie wielka jasność z nieba. Upadłem na ziemię i posłyszałem głos, który mówił do mnie: «Szawle, SzawIe, dlaczego Mnie prześladujesz?» Odpowiedziałem: «Kto jesteś, Panie». Rzekł do mnie: «Ja jestem Jezus Nazarejczyk, którego ty prześladujesz». Towarzysze zaś moi widzieli światło, ale głosu, który do mnie mówił, nie słyszeli. Powiedziałem więc: «Co mam czynić, Panie?» A Pan powiedział do mnie: «Wstań, idź do Damaszku, tam ci powiedzą wszystko, co masz czynić». Ponieważ zaniewidziałem od blasku owego światła, przyszedłem do Damaszku prowadzony za rękę przez moich towarzyszy. Niejaki Ananiasz, człowiek przestrzegający wiernie Prawa, o którym wszyscy tamtejsi Żydzi wydawali dobre świadectwo, przyszedł, przystąpił do mnie i powiedział: «Szawie, bracie, przejrzyj!» W tejże chwili spojrzałem na niego. On zaś powiedział: «Bóg naszych ojców wybrał cię, abyś poznał Jego wolę i ujrzał Sprawiedliwego, i Jego własny głos usłyszał. Bo wobec wszystkich ludzi będziesz świadczył o tym, co widziałeś i słyszałeś. Dlaczego teraz zwlekasz? Ochrzcij się i obmyj z twoich grzechów, wzywając Jego imienia!»”
W kalendarzu liturgicznym przypada dzisiaj święto Nawrócenia świętego Pawła. Jedna z najbardziej ciekawych, a zarazem niezwykle kontrowersyjnych postaci chrześcijaństwa. Mowa jest o Szawle- nawróconym, ortodoksyjnym Żydzie, którego życiowym celem było rozprawienie się z sektą, jaką dla niego było chrześcijaństwo. Prześladowca i przekonany o słuszności swoich czynów faryzeusz- intelektualista i wierny egzekutor prawa. Ten monolit człowieka zostaje skruszony przez spotkanie z Tym, który był obiektem największej nienawiści. Szaweł przechodzi tak wielki wstrząs; musi stać się ślepym od nadmiaru światła, aby uchwycić istotę prawdy. Nie wiemy, co takiego stało się w duszy tego człowieka; to było prześwietlenie światłem, nowe narodziny, nawrócenie, odnowienie wszystkiego (myślenia, serca, postrzegania rzeczywistości). Spotkanie dokonało takiego przewrotu, iż z pałającego rządzą zemsty- fanatycznego tropiciela chrześcijan, stał się najbardziej ‘użytecznym” narzędziem w rękach Boga. Taka duchowa metamorfoza stała się, wyzwaniem dla sztuki. Jak zobrazować fenomen ludzkiego zmagania duszy; dotknięcie obecność Boga ? Opowiedział to wydarzenie, malarską wizją na płótnie Caravaggio. W latach 1600-1601 powstają dwa obrazy do kościoła Santa Maria del Popolo: Nawrócenie Szawła i Ukrzyżowanie świętego Piotra. Obraz nawrócenia Szawła nie jest werystyczny, dotyka świata wewnętrznych przeżyć- jakbyśmy dotykali przestrzeni ukrytych znaczeń- archetypów i symboli. Odsłania się przed nami wizja wewnętrznego procesu, którą czytamy przez skonstruowany ze słów przekaz, ale artysta sięga jeszcze głębiej. „Każde zjawisko życia wewnętrznego wyraża treści psychiczne, w których jest miejsce na „epifanie”. Szaweł zostaje uderzony światłością, aby przechodząc przez doświadczenie ciemności, mógł zobaczyć siebie jako kogoś innego- przemienionego, dzięki objawieniu Boga-Człowieka. Według przekazu nawrócenie miało miejsce w południe. A jednak tło obrazu Caravaggia, zdaje się wskazywać na mrok nocy; to nie jest przypadkowy zabieg, tak często obecny w barokowym luminizmie maniera tenebrosa. Mamy tu do czynienia z misterium nawiedzenia, cała osoba powalonego na ziemie i ubezwłasnowolnionego człowieka, którego serce i oczy zostają przeprute światłem- rodzi nowego człowieka- Pawła. Później Pawłeł napisze takie słowa: „My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską (która jest na obliczu Chrystusa, jakby w zwierciadle), za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodobniamy się do Jego obrazu” (2Kor 3,18; 4,6). „W Nawróceniu Szawła występują tylko dwie figury ludzkie: przyszły święty oraz giermek trzymający uzdę konia.” Nigdzie w opisie zawartym w Dziejach Apostolskich nie ma mowy o tym, że Szaweł podróżował na koniu. Upadek z konia na ziemię, nadaje pewnej dramaturgii chwili spotkania z Chrystusem. Czasami trzeba sięgnąć twardej ziemi, poczuć ból aby móc zrozumieć bezsensowność swoich zamiarów czy powziętych planów. Powstanie z ziemi na nogi, bycie przez jakiś czas niewidomym- chodzącym w ciemności, jest uchwyceniem duchowego procesu, który wydaje się niemożliwym do zilustrowania. „Szawle bracie, przejrzyj !”. Od tego momentu można zacząć malować inne dzieło. Blask prawdy emanujący z twarzy człowieka dotkniętego łaską; „poroniony płód” staje się żyjącym pełnią życia. Spotkał Chrystusa, a to wydarzenie zmieniło całe jego życie… Działanie Boga, Jego miłosierdzie i dobroć objawiają się w światłości. To On jest „światłością prawdziwą, która oświeca każdego człowieka” (J 1,9). „Twoja światłość jaśnieje na twarzach Twoich świętych”. Człowiek wyznaje wiarę w zbawienie- słyszy słowo życia, odpowiada na nie, dając świadectwo działaniem (zrodził się w bólach Apostoł).
 
 
 
 

niedziela, 24 stycznia 2016




Łk 1,1-4;4,14-21


Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę natrafił na miejsce, gdzie było napisane: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana”. Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”.
Jezus przychodzi do Nazaretu, do miejsca w którym spędził lata swojego dzieciństwa; powracają obrazy przeszłości- dzieciństwo, znajome twarze, zawiązane przyjaźnie, dorastanie, podpatrywanie pracy świętego Józefa, a nade wszystko ciepły, rodzinny dom w którym doświadczał miłość Matki. Centrum duchowym każdego miasteczka była Synagoga (Bejt Kneset- dom zgromadzenia), miejsce w którym czytano Święte Pisma. Każda taka święta przestrzeń kierowała duchową percepcję Żydów ku Świątyni Jerozolimskiej. Chrystus wchodzi do „mikroświątyni słowa”, aby uczestniczyć w liturgii Szabatu. Czyta i komentuje fragment księgi proroka Izajasza, który zapowiada definitywne wyzwolenie tych, którzy stali się wygnańcami, pozbawionymi wszystkiego, prześladowanymi. Zbawienie o którym opowiada fragment proroctwa, zapowiada wyzwolenie od tego stanu rzeczy. Scena przepełniona jest bliskością, a równocześnie wielkością Jezusa. „Oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione”. Czytaniu musiało towarzyszyć jakaś mistyczna aura; było to tak silne doświadczenie, iż na chwilę zauroczyło wszystkich zebranych. Ten moment fascynacji i podziwu trwał tylko przez chwilkę. Wszystko zmienia się diametralnie, kiedy Chrystus dopiero co odczytane słowa odnosi do siebie. Coś nagle pęka- powstaje niewidzialna kurtyna, przez którą nie można się przebić. Do zrozumienia tego, iż w Nim obiecane przez Boga zbawienie realizuje się tu i teraz- urasta do skandalu i wrogości. „Dopóki chodzi o uznanie Jego mądrości, gotowi byli złożyć należną daninę podziwu, zmieszaną z dumą wypływającą z lokalnego patriotyzmu. Jednak Jego roszczeniom, by uznano Go za Mesjasza, przeciwstawiają pogardliwą odmowę”. Nie takiego wyobrażali sobie Mesjasza- oczekiwali triumfatora- a tu, pojawia się syn cieśli. Z tego fragmentu Ewangelii płynie niezwykle ważne przesłanie dla chrześcijan. Bóg przynosi nam wyzwolenie ! To wolność, która nie jest wypadkową litości, ale przeogromnej miłości Boga do człowieka. Wolności, nie możemy otrzymać od świata. Nie dadzą nam jej żadni sprzedawcy szczęścia…   


piątek, 22 stycznia 2016

Mk 3,13-19
Jezus wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki i by mieli władzę wypędzać złe duchy. Ustanowił więc Dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr; dalej Jakuba, syna Zebedeusza, i Jana, brata Jakuba, którym nadał przydomek Boanerges, to znaczy: Synowie gromu; dalej Andrzeja, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Tadeusza, Szymona Gorliwego i Judasza Iskario-tę, który właśnie Go wydał.
Przyjaciele- pomocnicy- uczniowie- apostołowie- pierwsi biskupi- rybacy ludzi. Takie określenia używane w rozmaitych konfiguracjach stwierdzeń rozjaśniają intencję powołującego Chrystusa, jak również misję powołanych do współpracy mężczyzn. Scena powołania, która najczęściej jest utrwalona w naszej pamięci rozegrała się na brzegu jeziora Galilejskiego, dzięki zręcznej i głębokiej egzegezie urosła do roli symbolu- miejsca. Żartobliwi badacze śladów Chrystusowego dzieła, mogą z humorem wyznać, iż Kościół zrodził się z jakiegoś zrzeszenia rybackiego, lub odwołując się do współczesnych standardów- spółki rybackiej. Ludzie prości i zwyczajni, którzy na co dzień dźwigali ciężkie sieci, pokonywali drogę między brzegiem jeziora a targiem rybnym. Spracowani rybacy- z najniższych warstw społecznych, staną się trzonem ewangelizacyjnym rodzącego się Kościoła. W dzisiejszej scenie Pan wchodzi na górę i woła do siebie tych, którzy zostali wybrani. Nie wiemy jakie standardy przyjął Mistrz przy rekrutacji swoich towarzyszy. Galilejczyk wybrał spośród trzech uczniów Jana Chrzciciela trzech swoich współziomków: Andrzeja, Jana, Szymona. Kierowali się ku północnemu brzegowi jeziora, tam gdzie znajdowało się ich rybackie przedsiębiorstwo. Bo właśnie w Betsaidzie, ojczystym mieście Andrzeja i Szymona- Piotra, dobrał sobie jeszcze dwóch ludzi, zupełnie tak samo jak zagarnął poprzednich. Później spotkał Filipa i powiedział mu: „Pójdź za mną”. Ewangelia nie mówi nam nic więcej o tych osobistych spotkaniach- nie możemy się oddać jakiemuś powołaniowemu psychologizowaniu. Wrażenie jakie wywarł Chrystus na każdym z nich, musiało się tak mocno odcisnąć, że wszystko co wcześniej stanowiło jakąś wartość przestawało mieć znaczenie. Chociażby taki Filip, przeniknięty gorliwością świeżego konwertyty staje się od razu aktywnym agitatorem. Tak więc między Betabarą i Betsaidą prostymi i pełnymi przekonania słowami Jezus zjednał sobie pięciu ludzi wielkiej wiary- pójdą za Nim aż do śmierci. Później przyłączy się jeszcze kilku. Wszyscy będą mieli swoje słabości, wątpliwości i wewnętrzne szamotaniny… Tylko jeden zaprzeczy miłości i przyjaźni, będzie nim Judasz- zdrajca. Rozważanie pragnę zakończyć myślą Carlo Caretto: „Jeśli w wierze odkryliśmy nasze powołanie, jest nadzieja, że wstąpimy na drogę, aby je wypełnić”.
 
 

czwartek, 21 stycznia 2016

"Ekumenizm jest wymianą duchowych darów". Przeżywanie tygodnia ekumenicznego jakoś naturalnie nastraja do rozmyślań nad ciekawymi postaciami chrześcijaństwa. Jedną z takich osób- bliską mojemu sercu- szczególnie przez malarstwo ikonowe, jest o. Grigorij Krug. Prawosławny duchowny- mnich i utalentowany malarz, o którym w polskim środowisku nie wiele można się dowiedzieć. To jeden z tych współczesnych miłośników ikony, próbujący Zachodowi przywrócić utraconą część tradycji chrześcijańskiej w dziedzinie sztuki- jaką jest „święty wizerunek”. Niezwykle wymowne wydają się w tym miejscu słowa napisane przez Nowosielskiego, pod którymi jak myślę podpisałby się ojciec Grigorij: „Zaistnienie ikony w Kościele zachodnim jest niesłychanie ważne, gdyż przywraca Kościołowi duchowość katolicką. Mówię katolicką w etymologicznym rozumieniu tego słowa. Ikona przywraca Kościołowi jego powszechność, tę duchowość kościoła, jaka była dlań charakterystyczna w pierwszym tysiącleciu”  Ojciec Krug ( 1909) urodzony w Petersburgu. Był człowiekiem wszechstronnie wykształconym- w Talinie studiował malarstwo i grafikę. Następnie studia artystyczne kontynuował w Tartu, a ostatnim etapem jego edukacji artystycznej była Akademia Sztuk Pięknych w Paryżu. Całe jego życie i twórczość była związana ze środowiskiem francuskim. „W swej twórczości nawiązywał głównie do prawosławnego kanonu i najlepszych tradycji malarstwa ikonowego Rusi”. Po raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką ojca Kruga przez przypadek. Ludzie, którzy zajmują się sztuką, poświęcają czasami wiele godzin na przeglądaniu ikonografii. Natrafiłem na malowidła cerkiewne, które wydały mi się całkiem inne- na pierwszy rzut oka fascynujące, kolory przeniknięte światłem, bliskie twórczości Teofana Greka. Wielu współczesnych o artyście wypowiadało pochlebny pogląd, iż jest „ostatnim współczesnym malarzem ikon”. Po jakimś czasie dotarłem do jego książki, która stanowiła zbiór luźnych myśli o ikonie. Sam autor nie pretendował do roli jakiegoś wytrawnego znawcy teologii ikony, czy historyka sztuki; był genialnym malarzem- jego przemyślenia były owocem kontemplacji i wielu godzin poświęconych pisaniu ikon, tworzeniu malowideł ściennych, rysowaniu, czy rzeźbieniu. Jego życie było przeniknięte duchem liturgii i odkrywania kontemplacyjno- mistagogicznej roli sztuki. Grigorij przeżywał doświadczenie Chrystusa głównie w sercu prawosławnej przestrzeni- Nieba- jaką jest Świątynia- „wpatrywał się w jasność Pańską jakby w zwierciadle”. Jego malowidła ścienne utrwaliły się w wielu kościołach i cerkwiach; w Paryżu, Moisenay, Mesnil- Saint- Denis. Ikony wypisane na deskach, tworzone na potrzeby kultu i do prywatnej modlitwy ludzi, rozsiane są po całej Francji i poza jej granicami. Sam w swoich rozważaniach o ikonie, napisał takie słowa: „Cześć oddawana ikonom w Kościele porównać można do gorejącej świecy, której płomień nigdy nie gaśnie. Zapalona nie ręką człowieka- nie przestaje płonąć na wieki. Płonęła, płonie i płonąć będzie, choć płomyk jej chybotliwy- pali się spokojnie, to znów zamiera, by za chwilę rozjarzyć się blaskiem nie do zniesienia dla ludzkich oczu… Nawet wówczas gdy więdnie pobożność i wysychają źródła sztuki sakralnej, zaś same ikony tracą jakby aureolę swej niebiańskiej godności, nawet wtedy nie gaśnie ów płomień lecz żyje wciąż w ukryciu, gotów znowu rozbłysnąć za całą mocą i triumfem blasku Przemienienia Pańskiego”. Niezwykle pięknie i metaforycznie pokazuje rolę i duchowe przesłanie ikony. Podarował wielu ludziom „żarzące się światła”- małe wymalowane kolorem na desce Teofanie Boga. Obraz rozumiał nie tylko jako dzieło sztuki (wymiar estetyczno-formalny), ale nade wszystko jako „obraz innego świata” związany z kultem i stanowiący medium ukrytych treści oraz znaczeń. Próba interpretacji dzieł Kruga, pozwala wielu odbiorcom w jakiś sposób dotknąć świata „Boskiej światłości”, uchwycić coś z nieskończonego piękna Boga i świata zmartwychwstania, pozwoli intuicyjnie sięgnąć istnienia nadziemskiego świata. Ikona wypisana światłem, utrwalona w procesie tworzenia modlitwą, staje się miejscem w którym teologia przeobraża się w doksologię. Dobrze to ujął w nieporadnych słowach wybitny znawca ikonografii cerkiewnej Eugeniusz Trubieckoj, mówiąc że „Ikona to kolorowa kontemplacja Boga”. Żeby wzmocnić słowo o autorze, umieściłem jedną z  ikon ojca Kruga. Przedstawia „Zbawiciela w siłach”- Spasa- inaczej „Zbawiciel tronujący miedzy mocami”. Urzeka mnie to przedstawienie, spełnia wszystkie wytyczne jakie przewiduje kanon; ale siła oddziaływania jest znacznie silniejsza i duchowo przekonująca. Chrystus klasycznie ukazany w centrum ikony- zasiada na tronie na tle trzech mandorli w formie czerwonego rombu, ciemnobłękitnego owalu i na dole czerwonego kwadratu (kolory są tak przesycone światłem, iż zdają się mieszać i mienić, niczym na obrazach impresjonistów- wszystko jest takie delikatne, transparentne, przenikające się…). Przedstawienie ma swoje źródło w proroctwie Ezechiela i Apokaliptycznej w wizji świętego Jana. Cudowne jest to spojrzenie Chrystusa, przypomina trochę ikoniczne obrazy Kiko Araguello. „Ikona zwraca się do oczu ducha, by kontemplował on ciało duchowe”. Spojrzenie zapadające głęboko w serce oglądającego- tylko takie wskrzesza wiarę. Postać wygląda jakby patrzyła wprost na widza, któremu wydaje się, że stoi pośrodku zgromadzenia bytów duchowych. Widz sam patrzy i czuje, że Bóg patrzy na niego. Może to ostatnie zdanie najpełniej oddaje wyjątkowość osoby wspomnianego ikonopisarza; wymalować Chrystusa tak, aby każdy człowiek odszedł poruszony i pozostawiony sam na sam z pytaniem o wiarę.
 
Mk 3,7-12
Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.
Ludzie zawsze podążają za kimś, kto może podarować im nadzieję, rozwiązać życiowe problemy, czy rzucić światło na targające serce dylematy. Nie było łatwo Chrystusowi odnaleźć chwilę spokoju- absorbująca, a czasami niewdzięczna jest „praca” Boga. Za nim jeszcze dotarł do konkretnego miejsca, przenosiły się z prędkością światła tysiące plotek na temat Jego osoby- fama niosła wieść o zdziałanych cudach…; wszystko opatrzone komentarzem wędrownych tropicieli irracjonalnych faerwerków, obarczone gigantycznymi wyobrażeniami- urastającymi do monumentalnego mitu o „Wielkim Uzdrowicielu”. Czasami nachalne tłumy ludzi próbowały wymusić na Mistrzu uczynienie cudu. Później, kiedy zostanie opuszczony przez wszystkich, a w głowach rozentuzjazmowanego tłumu krzykaczy pojawi się zbiorowa amnezja; usłyszy słowa pogardy i rozczarowania: „Pokaż cud a uwierzymy w Ciebie”. Ile Bóg musi mieć cierpliwości zanim dotrze do człowieka, aby naprawić jego roztrzaskane życie. Ewangelia odsłania przed nami obraz Boga zatroskanego o człowieka. Pragnął zaradzić ludzkim chorobom, rozdarciom wewnętrznym, duchowej ciemności i demonicznemu zniewoleniu. Tylko samym odbiorcom często brakowało należytego taktu i cierpliwości. Nie wystarczy tylko o coś prosić- to zbyt mało. Trzeba cierpliwie czekać na pełne miłości spojrzenie Boga. „Wiara- podobnie jak miłość- wiąże się nierozerwalnie z ufnością i wiernością. A sprawdzianem ufności i wierności jest cierpliwość” (T. Halik). Czasami jesteśmy wobec Boga nachalni, niegrzeczni i roszczeniowi.  „A On ? Z pewnością rozumie naszą sytuację lepiej niż my sami… Odpowiada cierpliwą i wytrwałą, wręcz rozrzutną miłością. Taka jest Jego Dobra Nowina, Ewangelia, dla wszystkich poranionych. Ewangelia przynosi wszystkim nadzieję na uzdrowienie”. Czasami Bóg ma taką swoją ewakuacyjną łódź w pogotowiu. Kiedy jesteśmy natrętni, wsiada do niej i z pewnego dystansu czeka, kiedy się uspokoimy i wypłaczemy nasze pretensje. Później musi przyjść zaufanie i wiara. Bez wiary nic się nie wydarzy. Miałem taki krótki epizod w swoim życiu, kiedy posługiwałem modlitwą wstawienniczą w czasie nabożeństw uzdrowienia. Wielokrotnie za nim rozpoczęła się modlitwa wstawiennicza do znudzenia i z premedytacją przypominałem, że uzdrowienie rozpoczyna się w najważniejszym momencie jakim jest spowiedź (sakrament uzdrowienia) i z wiarą przyjęta Komunia. Wielu ludzi, dosłownie wpadało na samo nabożeństwo- były tylko emocje, zbiorowe histerie, na siłę poszukiwanie wyjścia z najbardziej trudnej sytuacji. Często nie było w ich oczach wiary, tylko zbiorowa halucynacja pod płaszczem której kryły się roszczenia wobec Boga. „Musisz mnie uzdrowić…”  Bądźmy cierpliwi w oczekiwaniu cudu i prośmy zawsze, aby nie to co my chcemy się spełniło, ale to co w planie swojej miłości przygotował nam Bóg.

środa, 20 stycznia 2016

Mk 3,1-6
W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: „Stań tu na środku”. A do nich powiedział: „Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego, czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?” Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: „Wyciągnij rękę”. Wyciągnął i ręka jego stała się znów zdrowa.
Jestem przekonany, że ręka jest najważniejszym organem dla człowieka. Można nią robić wszystko; przenosić przedmioty, wykonywać czynności higieniczne, dostarczać pożywienie do ust, komunikować siebie- podając lub cofając dłoń względem innych ludzi. Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt, dłoń stanowi „nośnik” duchowego przesłania- można nią uzdrawiać i błogosławić. W dłoniach można zamknąć całą skalę ludzkich przeżyć- dotyk twarzy, otarcie łez, spontaniczne pieszczoty… W Biblii często wspomina się ręce jako symbol działania i dawania. Ewangelia nam mówi o człowieku który miał uschłą rękę. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak dłoń stanowiąca część mnie, może być martwa. Tragedią jest to, że jest niesprawna, ale tu jest jeszcze gorzej- uschła- niczym konar drzewa odłupany i spadający na ziemię. Ręce mają w sobie coś niezwykłego, wręcz mistycznego- utrwalone w każdej kulturze, czy religii. Świadectwem są liczne rzeźby czy rysunki rąk, które zachowały się i pochodzą z późnej starożytności- ręce lokalnych bóstw, nieśmiertelnych bogiń, których największą atrybucją piękna stają się kołyszące zwiewnie dłonie. Renesansowe studia anatomii, których najbardziej drobiazgowym elementem są utkane z kresek ręce- otwarte, zamknięte, wyciągnięte ku komuś… Oczy i dłonie potrafią bardzo wiele opowiedzieć o człowieku którego spotykamy. Dłonie zdradzają wiek kobiet; to tak nienaruszalna część ludzkiego ciała, której nie można poddać żadnym przywracającym młodość zabiegom. Mam w rodzinie osobę, która nie posiada dłoni. Przed wielu laty pracując przy maszynie rolniczej jedna jej dłoń została wciągnięta w turbinę, próbując drugą dłonią ratować się, dwie dłonie zostały zmiażdżone, na skutek czego nie posiada dłoni. Przeżyła ten tragiczny wypadek, ale już nigdy więcej nie będzie wstanie podnieść czegokolwiek. Straciła dłonie, ale nigdy nie utraciła wiary w Boga i ludzi. Najistotniejsze jest to, że Bóg wkłada swoją dłoń w rękę chorego człowieka. To jest duchowy uścisk, którego skutkiem jest na nowo odzyskana sprawność. Ilu współczesnych ludzi ma chore dłonie- często ten stan zdrowia, podyktowany jest dolegliwością serca.  Człowiek przestał kochać…, zamknął dłonie, przestając dawać. Wielu ludzi przeżywa przewlekle trwający paraliż dłoni; już dawno nieczuli uścisku drugiego człowieka. W „Twierdzy” Exupery stawia pytanie: „Po co ci dłonie, jeżeli nie możesz w nich ukryć usypiającej ukochanej twarzy ?” Po co ci dłonie, jak nie potrafisz przenieść nimi miłości… !
 
 
 

poniedziałek, 18 stycznia 2016


Błędnym rozwiązaniem jest narzucanie innym rzymskiej koncepcji Kościoła i ekumenii. Ekumenia jest wymianą darów i nawróceniem ku Chrystusowi wszystkich Kościołów. Wymaga to wzajemnego uznania, że w każdym Kościele jest obecny i urzeczywistnia się w konkretnej postaci prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa, mimo wszelkich ludzkich niedostatków i ułomności. Oznacza to, że Boży Duch działa również w innych Kościołach. Żaden Kościół nie może sobie rościć pretensji do monopolu na prawdę i zbawienie

ks. Wacław Hryniewicz
Mk 2,18-22
Uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Jezusa i pytali: „Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą?” Jezus im odpowiedział: „Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć. Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków”.
„Wezwani, by ogłaszać wielkie dzieła Pana”- tak brzmi tegoroczne hasło rozpoczynającego się obecnie tygodnia powszechnej modlitwy o jedność chrześcijan. Towarzyszą mi różne odczucia w kontekście tej inicjatywy pomiędzy Kościołami i rozmaitymi wspólnotami chrześcijańskimi. Dla jednych jest to okazja do wspólnych spotkań i modlitwy; naznaczona „pokojem” i swoistym status quo. Jeszcze dla innych to szereg kurtuazyjnych spotkań (szczególnie duchownych), przy kawie i ciastku. Wiele wspólnot chrześcijańskich przez większość dni kalendarzowego roku odnosi się do siebie nieufnie, a nawet wrogo (wyrywanie sobie wiernych z ławek, czynniki ekonomiczne, poprawność polityczna, różne obszary moralności… itd.)- ale na czas tego jednego tygodnia, zawiesza się „białą flagę” na maszcie i wychodzi z okopów. Czasami trzeba wyjść z obwarowanych bastionów, aby spojrzeć sobie w oczy i dostrzec, iż w dłoniach trzymamy tę samą Ewangelię, a w tabernakulach kościołów deponujemy tego samego Chrystusa. Sam byłem kiedyś świadkiem rozmowy kilku rzymskokatolickich duchownych, którzy z przekąsem i wdrukowaną teologicznie wyższością stwierdzili- „jakoś wytrzymamy te spotkania ze schizmatykami”. Przepraszam, że podałem tak mało budujący przykład braku wrażliwości chrześcijańskiej, ale on świetnie odsłania pozory tego, co nazywamy- fałszywą ekumenią. Każdy się ze mną zgodzi, iż ekumenizm wymaga dojrzałego człowieczeństwa- aby dialogować z innymi trzeba dorosnąć, czasami spuścić powietrze wyższości i pozwolić odkryć w sobie obszary ogromnej pokory. Być jednym z wielu braci, których łączy chrzest i osoba Mistrza. Hebrajskie słowo określające wspólnotę wiary, jako Quahal, a które Septuaginta przetłumaczyła jako Eccesia- Kościół, oznaczało wymownie tyle co, „być wezwanym”- być wezwanym, aby stać się cząstką Kościoła. Jesteśmy wezwani, aby nie tylko obwieszczać sobie nawzajem, że istniejemy obok siebie…, ale że mamy w sobie pragnienie bycia jedno. Takie było pragnienie Chrystusa- aby uczniowie potrafili odkryć w sobie odważną zdolność do urzeczywistnienia jedności. W dzisiejszej Ewangelii faryzeusze wyrzucają Chrystusowi, że jego uczniowie poszczą… Na ten zarzut Pan odpowiada argumentem w którym zawiera się celebracja radości z powodu tego, że On jest pośród swoich uczniów. Pan Młody jest ze swoimi uczniami ! Przestańmy się na siebie dąsać, wzajemnie powracać do błędów zamierzchłej historii, rozdrapywać rany traumatycznych wspomnień, kalkulować ilość wzajemnie poniesionych zwycięstw i klęsk. Odnajdźmy w sobie przebaczenie i miłość, radość bycia razem- bez banalnych pretensji, dogmatycznych przepaści, ekskluzywizmu i zawłaszczenia depozytu prawdy. Niech wyryją się w nas słowa św. Augustyna: „Jeśli miłujesz jedność, to wszystko, co inny posiada w ramach tej jedności, jest także twoją własnością”. Po wielu latach chwyciłem do ręki fundamentalne dzieło pt. „Katolicyzm”, teologa H. Lubaca. Odnalazłem tam niezwykle mądre słowa, które przekonały mnie, że warto spotkać się z innymi na modlitwie. Autor przytacza fragment średniowiecznego dialogu dwóch obcych sobie braci w Chrystusie. W tym tekście można odkryć sedno ekumenicznego przesłania. „Ty jesteś mi obecny w modlitwie, a ja tobie. Nie dziw się, że mówię „obecny”, jeśli mnie bowiem miłujesz, a miłujesz dlatego, że jestem obrazem Bożym, jestem dla ciebie kimś tak obecnym, jak ty sam sobie… Kto zatem szuka w sobie obrazu Bożego, poszukuje tam zarówno siebie jak bliźniego… A jeśli miłujesz obraz Boży, to jako obraz Boga i mnie miłujesz. I ja, miłując Boga, kocham także ciebie. W poszukiwaniu więc tej samej rzeczy, w dążeniu ku temu samemu, jesteśmy zawsze jeden drugiemu obecni w Bogu, którego miłujemy”. Wykrześmy w sobie odwagę do stanięcia wobec drugiego brata w wierze i poszukania wzajemnie miłości Chrystusa.

niedziela, 17 stycznia 2016

J 2,1-12
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”. Jezus Jej odpowiedział: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?”. Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: „Napełnijcie stągwie wodą”. I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: „Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu”. Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni.
Wesele w Kanie Galilejskiej- to jedna z najpiękniejszych i takich bardzo nam bliskich scen. Każdy lubi wesela; radość, śpiew, atmosfera święta, bliskość kochanych osób, celebracja miłości. Pierwszy cud Chrystusa, dokonuje się na rodzinnej imprezie okraszonej winem i tańcem. W obrazie zaślubin nowożeńców z Kany, można odkryć głęboką tęsknotę Boga za rajską- edeniczną parą pierwszych małżonków. Jest jeszcze jeden powód dla którego jest mi bliski ten fragment Ewangelii. Widzimy tutaj Maryję w akcji; wrażliwa i zatroskana o innych, a jednocześnie pełna kreatywności i kobiecej siły. Posiada piękne i przenikliwe spojrzenie; oczy, które wychwycą najdrobniejszy szczegół. „Wina nie mają”. Kto z gości przejmowałby się barkiem wina ? Przecież to sprawa gospodarzy, nowożeńców, a nie zaproszonych i nastawionych na suto zastawione stoły gości. Maryja troszczy się o sprawy innych, wobec których powinna zachować obojętność. To portret Matki- wychodzącej naprzeciw niedostatkom swoich dzieci. Jezus, nie potrafi Jej odmówić. Kobieta posiadająca ogromny autorytet, do tego stopnia, że słudzy posłusznie wykonują Jej polecenia. Kościoł powinien wiele się uczyć od Maryi. „Wydaje mi się, że prorocka funkcja Kościoła polega właśnie na tym: wskazywać na to, czego brakuje ludziom, którzy sądzą, że maja wszystko”. Woda przemieniona w wino- dzięki natychmiastowej interwencji, oznacza również objawienie, które przynosi Jezus Chrystus. Chodzi tu o nowe przymierze, którego zwornikiem jest miłość- ikoną tego, jest miłość małżonków. Święty Augustyn mówi: „Na Synaju Bóg dał ludziom Torę, Jezus zaś przynosi ludziom wino Ewangelii”. To równocześnie symboliczny obraz Kościoła- Oblubienicy, którą Chrystus zaślubia. Przemiana wody w wykwintne wino, staje się symbolem ludzkiej metamorfozy- przeobrażenie człowieka z przeciętności, ku doskonałemu życiu wypełnionemu miłością. Gdybyśmy w miejsce słów: „Nie mają już wina”, wstawili słowa „nie mają już wiary”- czy dokonałoby się jakieś duchowe przebudzenie ? Dzisiejszy człowiek potrzebuje najbardziej wiary; aby powierzchowność i banalność życia, przemieniła się w zaufanie Bogu.
 
 

sobota, 16 stycznia 2016

Mk 2,13-17
Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną”. On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Było bowiem wielu, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie spośród faryzeuszów widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: „Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?” Jezus usłyszał to i rzekł do nich: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”.
Ewangelia o powołaniu celnika, należy do najbardziej intymnych epizodów; takie sceny potrafią wyryć się w pamięci i sercu. Wielokrotnie komentowałem ten fragment- najczęściej w kontekście malarskiej wizji, utrwalonej pędzlem Caravaggia. Artysta penetrował zakamarki ludzkiej duszy, skomplikowane procesy dokonujące się w ludzkiej psychice; potrafił wydobyć na zewnątrz najbardziej mroczną stronę ludzkiej natury i oświetlić ją światłem- którego źródłem był poszukujący grzesznika Bóg. „Malował zarówno sceny codzienne, jak i portrety świętych, ale do pozowania zatrudniał wyłącznie prostych ludzi, a nawet kobiety lekkich obyczajów”. W jakimś stopniu był realistą przechadzającym się wśród cieni skomplikowanych ludzkich wyborów. To moralne napięcie można wyczuć oglądając uważnie jego dzieła. Nie będę opowiadał o skądinąd niesamowitym obrazie ukazującym scenę powołania- nie trzeba być wytrawnym znawcą sztuki, aby móc wyłowić z niego najgłębsze przesłanie; Bóg odnajdzie człowieka nawet tam, gdzie inni już się poddają rezygnacji. Tam gdzie inni nie potrafią już zobaczyć nic w drugim człowieku- Bóg, dostrzega wszystko. „Nie wtedy kocha się ludzi, gdy się zamyka oczy na ich prawdę; kocha się wtedy, gdy zmierzywszy ich małość i podłość umie się przejść ponad tą nędzą i odkryć łut szczerego złota, jaki jest w nich ukryty, zatopiony w oceanie błota”. Zdumiewające jest to, że Chrystus potrafi wejść do najbardziej śmierdzącej suteryny i tam odnajdzie grzesznika, więcej nawet odnajduje ucznia z którego ma zamiar zrobić świętego. Każdy ma swój szynk, gdzie stanął przed Bogiem jako odnaleziony, rozpoznany, zrehabilitowany, przywrócony na powrót życiu… To osobiste doświadczenie, powracające od czasu do czasu z nową świeżością. Tylko słychać niczym echo z oddali odbijające się od wewnętrznych murów duszy: „Nie bój się. Pójdź za Mną !” 

piątek, 15 stycznia 2016

Mk 2,1-12
Gdy Jezus po pewnym czasie wrócił do Kafarnaum, posłyszeli, że jest w domu. Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus widząc ich wiarę rzekł do paralityka: „Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”. A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w duszy: „Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie Bóg sam jeden?” Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: „Czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej powiedzieć do paralityka: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań, weź swoje łoże i chodź»? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów rzekł do paralityka: „Mówię ci: «Wstań, weź swoje łoże i idź do domu»”. On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich. Zdumieli się wszyscy i wielbili Boga mówiąc: „Jeszcze nie widzieliśmy czegoś podobnego”.

Czasami trzeba przejść przez doświadczenie paralityka, aby odnaleźć całkiem nowy sens życia. Kilka dni temu odwiedziłem w szpitalu znajomą; wizyta w takim miejscu raczej nie podnosi na duchu. Każdy odtrąca myśl, że mógłby się znaleźć w takim miejscu- a wcześniej, czy później, sam tam trafia. Miejsce ludzkich zmagań ze sobą i wrogiem jakim jest choroba- najczęściej rozumiane jako przestrzeń ratowania życia (może rodzić, tak przeciwstawne emocje). Obecność chorych ludzi, zapachy, klaustrofobiczność i izolacja, odpycha tak bardzo, że chciałoby się uciec jak najdalej. Jednocześnie to samo miejsce jest niezwykle terapeutyczne, zacieśniające międzyludzkie relacje…, uczące spokojnego i pokornego szacunku do życia. Kiedy wszedłem do mojej znajomej, pomimo przeżywanego cierpienia- jej twarz rozpromieniła się na chwilę radością. Pewnie pomyślała sobie w duchu; ktoś o mnie pamiętał, nie jestem nikomu obojętna i niepotrzebna- w czasie przeżywania choroby w umyśle rodzą się najbardziej nieprzewidywalne myśli. Wizyta kogoś bliskiego odpycha je na bok, rozszerza miejsce dla nadziei i miłości. " Łatwo mówić, że cierpienie czyni człowieka bardziej ludzkim i uszlachetnia. W rzeczywistości wprowadza go ono najpierw w sytuacje wewnętrznej samotności i pogrąża w ciemnościach. Aby przezwyciężyć ten stan, potrzebne jest duchowe rozświetlenie, wniesione zwłaszcza przez obecność drugiego człowieka. Dzięki tej obecności łatwiej można dostrzec oblicze Niewidzialnego"(ks. Hryniewicz). Miał dużo szczęścia paralityk z dzisiejszej Ewangelii. Nie było mu dane zwiedzać szpitalnych sal i nasłuchiwania bamboszy przemykających co chwila, zapracowanych pielęgniarek. Uzdrowienie przyszło szybko i skutecznie. Miał pomysłowych i zaradnych przyjaciół- przejmowali się jego losem. (tacy ludzie są rzadkością). Jedyne, co było niekorzystne to opuszczanie na marach z dachu i ciekawskie cudu kłębowisko gapiów. Paralityk musiał bardzo cierpieć, choć jak się wydaje, nie było to cierpienie na pokaz- coś w rodzaju wyreżyserowanego cierpiętnictwa, aby koledzy z osiedla mogli się przekonać, czy Chrystus jest wiarygodnym cudotwórcą. Pozbawiony nadziei i wiary w wartość życia Camus, napisał takie słowa: „Zbyt wielu wdrapuje się teraz na krzyż tylko po to, żeby ich można było widzieć z większej odległości, nawet jeśli w tym celu trzeba trochę podeptać Tego, który znajduje się na krzyżu od dawna”. Paralityk na pewno nie pretendował do roli społecznej ikony cierpiętnika. Raczej bym się zgodził, ze słowami Tołstoja: „Poczucie zdrowia zdobywamy tylko przez chorobę”. Człowiek ten zyskał o wiele więcej, niż fizyczną sprawność ciała, został uzdrowiony cały- na duszy i ciele. Każdy kiedyś będzie miał swoje łoże boleści, chwilę próby i zmagania z cierpieniem. Należy sobie życzyć, aby kiedyś wokół nas znaleźli się ludzie, którzy się nami zainteresują- „przyniosą do Chrystusa”.

czwartek, 14 stycznia 2016

Mk 1,40-45
Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony…
W przekazie ewangelisty Marka możemy dostrzec pewną dozę dyskrecji; cuda dokonują się dyskretnie, po cichu, trochę ukryte przed ciekawskim spojrzeniem tłumów, bez rozgłosu… Uzdrawiający Chrystus, działa bardzo rozważnie, a do każdego podejmowanego gestu przytwierdzone jest Boskie Miłosierdzie- chęć zaradzenia ludzkiej nędzy. Trędowaty to człowiek skazany na powolną agonię, w przypadku tej choroby, nie było żadnych szans na ocalenie. Tylko nadzwyczajna interwencja Boga mogła zmienić fatalne położenie cierpiącego człowieka. Dla Żydów choroba była konsekwencją grzechu; nieczystość, powolny rozkład ciała…, stanowił argument za „oczyszczającą sprawiedliwością Boga”. Chrystus przeciwstawił się tak fatalistycznej interpretacji, w której Bóg miażdży grzesznika chorobą…, a karą za grzech jest śmierć. Jak jest reakcja Jezusa ? „Zdjęty litością…”, lub w innych tłumaczeniach pojawia się słowo „oburzony”. „Chrystus znajduje się w obliczu skandalicznego faktu, który stoi w sprzeczności z pierwotnym planem Boga, z Jego dobrocią. Stworzenie jest tu ofiarą zła i zostaje zniszczone przez grzech. Jest przeciwieństwem tego, co „dobre”, „piękne”, czyli tego, co wyszło z rąk Stworzyciela”. Jezus pragnie przywrócić człowiekowi zdrowie, a nade wszystko jego godność- należny mu szacunek; tym samym zniszczyć brzemienne w skutkach przekonanie o jego grzeszności. Pan dotyka ręką trędowatego- wymowny gest (wejdzie do liturgii chrześcijańskiej, stosowany w najważniejszych rytach Kościoła), odwołujący do misterium sakramentalnego- słowo i gest- Kabasilas mówił: „To sakramenty są naszym życiem w Chrystusie”. Ręka Boga spoczywająca na człowieku, staje się symbolem działania i dawania łaski. Człowiek zostaje złożony w dłoniach Boga. Ewangelia poświęca szczególną uwagę rękom Chrystusa, które kładzie On na chorych i ich uzdrawia, którymi błogosławi, rozmnaża chleb, łamie go i rozdaje jako swoje najświętsze Ciało. W końcu dłonie, które w najbardziej dramatycznym momencie zostaną przytwierdzone gwoźdźmi do drzewa hańby. Ręce przebite gwoźdźmi nienawiści, przez które spłynie miłość dla świata. Dłoń wniesiona, wyraża boskie przebaczenie i urzeczywistnienie miłości- wskrzeszającej do nowego życia. Każdy człowiek szuka przebaczenia, ale w najskrytszej głębi pragnie unicestwienia zła, które może paraliżować ciało, a nade wszystko duszę. Bóg wyciąga swą dłoń- stwarzając na nowo, wypełniając życiem, scalając potłuczone serce człowieka. „Natychmiast trąd go opuścił…” Znamy te słowa w innej formie: „Bóg Cię kocha. Idź i już nie grzesz !”- UZDROWIENIE.

środa, 13 stycznia 2016

Mk 1, 32-33
Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych różnymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały kim On jest.
Nie jest łatwe poruszanie się po tropach Ewangelii. Zastanawiałem się nad początkiem tego opisu. Dlaczego dopiero wieczorem znoszono do Chrystusa chorych i potrzebujących duchowego uwolnienia ? Być może dzień był naznaczony spiekotą słońca i nie każdy z owych nieszczęśników byłby wstanie za dnia, dotrzeć do Uzdrowiciela. Pojawia się jeszcze bardziej duchowe spostrzeżenie; kiedy dzień wchodzi w ciemność nocy, łatwiej uchwycić źródło światła. Wypatrujemy wtedy źródłem światła- punkcików na horyzoncie, które pozwolą nam poczuć się o wiele bardziej pewnie.  Mamy do czynienia z jakimś paradoksem. Każdy kto zbliża się do Światła, nie pozostaje w ciemności. „Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności” (1 Tes 5,5). Ludzie potrzebujący zostają przyniesieni do lecznicy, doświadczając uzdrawiającej mocy Boga. Chrystus, walcząc ze złem i cierpieniem, usuwając widzialne „braki” człowieka, przywraca stworzeniu jego pierwotny blask. Więcej, daje początek nowemu stworzeniu. Bóg odpowiadając na cierpienie stworzeń, przynosi miłość- lekarstwo. Kiedy pomimo choroby, samotności i niewypowiedzianej udręki duszy, spotkamy miłość Boga, wtedy odkryjemy wartość życia; nauczymy się jak mawiał Mikołaj Bierdiajew- „nieść swój krzyż w sposób prześwietlony”. Nawet jeśli jesteśmy potrzaskani i bezradni, to wcześniej czy później spotkamy się z duchowym dotykiem Boga. Poeta Rilke napisał takie słowa: „Miłość to czuwanie nad cudzą samotnością”, odnosił je zapewne do tej miłości ludzkiej, odpowiedzialnej, dalekowzrocznej i urastającej do wielkiego daru z siebie. Ale w tych słowach można odkryć głęboki sens teologiczny- Miłość to Bóg, czuwający, aby człowiek pomimo udręk duszy i ciała, nie rozsypał z poczucia bezsensu, samotności i braku miłości.

wtorek, 12 stycznia 2016


Gdy religia przestaje być krainą symboli, staje się krainą znaków, drogowskazów, nakazów, zakazów, doktryn, rytuałów, staje się kiczowata. Gdy zaś nałoży się na to rządza władzy, dochodzi do mniej lub bardziej jawnej dyktatury, która pod pretekstem prawdy pewne doktryny propaguje, a inne potępia. W takich dyktaturach jednak prawda jest jedynie zasłoną, gdyż tak naprawdę chodzi o władzę

Maciej Bielawski
Mk 1,21-28
 W mieście Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: „Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży”. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: „Milcz i wyjdź z niego”. Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: „Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne”. I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.
Obecność Chrystusa w synagodze demaskuje obecność demona. Jednocześnie ten, który dzieli, rozłącza, kłamie, burzy, wszystko parodiuje…, prowadzi człowieka do skrajnej samotności- ujawnia się na zewnątrz i swoim przeraźliwym syczeniem, potwierdza o wyjątkowości osoby Chrystusa. Przeraźliwy jęk dobywający się z gardła ubezwłasnowolnionego człowieka przeszywa mury synagogi i stanowi o wielkim zakłopotaniu złego ducha- „Przyszedłeś nas zgubić”. Kiedy pojawia się Pan, wraz z nim zaczyna się uobecniać siła wolności- zbawienie- wolność od demonicznego spętania. Potwierdzają się w tym miejscu słowa Jakuba Apostoła: „Wierzysz, że jest jeden Bóg ? Słusznie czynisz- lecz także i złe duchy wierzą i drżą” (Jk 2, 19). W dzisiejszym świecie jeszcze mocniej nasila się działanie złego ducha; wszystko jest tak bardzo zakamuflowane i relatywne, iż ciężko odnaleźć płynną granicę pomiędzy dobrem i złem. W krzyku świata tak ciężko usłyszeć już jęk zniewolonego, pojedynczego człowieka. Nasilenie zła jest proporcjonalne do duchowej obojętności człowieka. Rzeczywistość w której egzystujemy, zdaje się na pierwszy rzut oka, wcielać zgubne przekonanie Maurica Barresa: „Świat zawsze wydawał się chaosem pozbawionym jakiegokolwiek sensu”. Czy ten świat jest na tyle bezsensowny, a człowiek tak bardzo naiwny, żeby dać się zamknąć w labiryncie duchowej ciemności ? Myślę, że nie żyjemy w bezsensownym świecie; nie jesteśmy ślepymi przechodniami, czy marionetkami wyzutymi z refleksyjności i zaufania Bogu. Przez wieki ludzkich zmagań i duchowych napięć, Chrystus kroczy z człowiekiem- „Ty zapewniasz mi życie, wbrew gniewowi mych wrogów; wyciągasz swą rękę, Twoja prawica mnie wybawia” (Ps 137, 7). Chrystus wypowiada nieustannie słowa mocy i wyzwolenia: „Milcz i wyjdź z niego”. W tej duchowej szamotaninie, rozpostartej pomiędzy ciemnością a światłością, ostatnie słowo należy do Zbawiciela. Bóg jest zatroskany o człowieka i ukazuje różne drogi wyboru: „Patrz ! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście… Wybierajcie więc” (Pwt 30,15). Obok wyboru w swoim życiu Chrystusa, powinna się pojawić odwaga wiary, krusząca wszelkie niebezpieczeństwa. „Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać” (Ef 6,11).