czwartek, 19 maja 2016

J 17, 1-2. 9. 14-26
W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: "Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi…Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś…  

Od wielu lat w moich poszukiwaniach teologicznych, próbuję odkrywać różne aspekty jedności pomiędzy chrześcijanami- szukam tej jedności- unum- na drogach refleksji religijnej, kultury, przygodnych dyskusji i zwyczajnych pozbawionych uprzedzeń spotkań z różnymi ludźmi. Utracona jedność jest powodem wielu nieporozumień, wzajemnych oskarżeń, nawarstwień stereotypów o sobie i po ludzku niesmacznych oraz niezdrowych rywalizacji. Czasami mam takie głębokie przeświadczenie, jakby chrześcijanie czytając słowa Chrystusa o wzajemnej jedności, spychali je na margines potencjalnych możliwości- to, co wydaje się priorytetem zostało przesunięte w kolejce tłumu wierzących na sam koniec. Czasami takie odczucia rodzą chwilowe poczucie wewnętrznego niezadowolenia, irytacji, wycofania i założenia rąk. Jakże trudno zawalczyć o jedność: w świecie, społecznościach, rodzinach, w sobie samym. Poważne wyzwania, muszą rodzić się w trudzie naprawy własnego życia… Nie można reperować innych, nie zaczynając od przeglądu własnego serca, nastawienia, myślenia i postrzegania… Jestem zakochanym w prawosławiu katolikiem i bardzo leży mi na sercu urzeczywistnienie chrześcijaństwa niepodzielonego, przenikniętego duchem pierwszego tysiąclecia, wypełnionego prostotą Ewangelii i ideą wzajemnego braterstwa. Jakże trudno dokonać duchowej symbiozy bogactwa Jerozolimy, Aten i Rzymu. Ocalić tradycję pierwszych wieków i odnaleźć w niej kolebkę pierwotnych westchnień ludzi wiary i mądrości ukrytej w różnorodności myślenia oraz współodczuwania Kościoła. Jak pisał w swoim studium Poczucie jedności Bardy: „Wschód bardziej mistyczny, cały pogrążył się w kontemplacji tajemnic Bożych i w rozważaniu „przebóstwienia”; Zachód, bardziej moralizatorski, zajął się sposobem, w jaki zda sprawę Bogu ze swojego życia”. Jakże dwie odmienne perspektywy, kategorie myślenia- choć niepozbawione możliwości stanowienia jednej drogi, prowadzącej ku Zwycięskiemu Chrystusowi. Chrześcijanie Wschodu i Zachodu, tak naprawdę mówią jednym językiem, posługując się różnymi „dialektami” w wyrażaniu tych samych tajemnic. W dekrecie o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II, we fragmencie dotyczącym Kościołów Wschodnich, czytamy następujące słowa: „Owe Kościoły, mimo odłączenia posiadają prawdziwe sakramenty, szczególnie zaś na mocy sukcesji apostolskiej kapłaństwo i Eucharystię, dzięki którym wciąż są zjednoczone jednym węzłem”. Myślę, że jedna i druga strona współodczuwają to podobnie i z tą samą intensywnością. Na koniec pozostawiam do osobistej refleksji słowa Thomasa Mertona: „Jeśli potrafię zjednoczyć w sobie samym, w moim własnym życiu, myśl Wschodu i Zachodu, Ojców greckich i łacińskich, to stworzę w sobie odnowioną jedność podzielonego Kościoła; ta jedność we mnie może dać początek zewnętrznej i widzialnej jedności Kościoła. Dlatego, jeżeli chcemy doprowadzić do połączenia Wschodu z Zachodem, nie możemy dokonać tego przez wzajemne oszukiwanie się. Musimy ogarnąć w sobie samych jedno i drugie, i jedno i drugie przekroczyć w Chrystusie”.