W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus, podniósłszy
oczy ku niebu, rzekł: "Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą,
aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad
każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. Ja za
nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są
Twoimi…Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na
świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego
siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. Nie tylko za nimi proszę, ale i za
tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili
jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno,
by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś…
Od wielu lat w moich poszukiwaniach
teologicznych, próbuję odkrywać różne aspekty jedności pomiędzy chrześcijanami-
szukam tej jedności- unum- na drogach refleksji religijnej, kultury,
przygodnych dyskusji i zwyczajnych pozbawionych uprzedzeń spotkań z różnymi
ludźmi. Utracona jedność jest powodem wielu nieporozumień, wzajemnych oskarżeń,
nawarstwień stereotypów o sobie i po ludzku niesmacznych oraz niezdrowych
rywalizacji. Czasami mam takie głębokie przeświadczenie, jakby chrześcijanie
czytając słowa Chrystusa o wzajemnej jedności, spychali je na margines
potencjalnych możliwości- to, co wydaje się priorytetem zostało przesunięte w
kolejce tłumu wierzących na sam koniec. Czasami takie odczucia rodzą chwilowe poczucie
wewnętrznego niezadowolenia, irytacji, wycofania i założenia rąk. Jakże trudno
zawalczyć o jedność: w świecie, społecznościach, rodzinach, w sobie samym.
Poważne wyzwania, muszą rodzić się w trudzie naprawy własnego życia… Nie można
reperować innych, nie zaczynając od przeglądu własnego serca, nastawienia,
myślenia i postrzegania… Jestem zakochanym w prawosławiu katolikiem i bardzo
leży mi na sercu urzeczywistnienie chrześcijaństwa niepodzielonego,
przenikniętego duchem pierwszego tysiąclecia, wypełnionego prostotą Ewangelii i
ideą wzajemnego braterstwa. Jakże trudno dokonać duchowej symbiozy bogactwa
Jerozolimy, Aten i Rzymu. Ocalić tradycję pierwszych wieków i odnaleźć w niej
kolebkę pierwotnych westchnień ludzi wiary i mądrości ukrytej w różnorodności myślenia
oraz współodczuwania Kościoła. Jak pisał w swoim studium Poczucie jedności Bardy: „Wschód bardziej mistyczny, cały pogrążył
się w kontemplacji tajemnic Bożych i w rozważaniu „przebóstwienia”; Zachód,
bardziej moralizatorski, zajął się sposobem, w jaki zda sprawę Bogu ze swojego
życia”. Jakże dwie odmienne perspektywy, kategorie myślenia- choć niepozbawione
możliwości stanowienia jednej drogi, prowadzącej ku Zwycięskiemu Chrystusowi.
Chrześcijanie Wschodu i Zachodu, tak naprawdę mówią jednym językiem, posługując
się różnymi „dialektami” w wyrażaniu tych samych tajemnic. W dekrecie o ekumenizmie
Soboru Watykańskiego II, we fragmencie dotyczącym Kościołów Wschodnich, czytamy
następujące słowa: „Owe Kościoły, mimo odłączenia posiadają prawdziwe
sakramenty, szczególnie zaś na mocy sukcesji apostolskiej kapłaństwo i
Eucharystię, dzięki którym wciąż są zjednoczone jednym węzłem”. Myślę, że jedna
i druga strona współodczuwają to podobnie i z tą samą intensywnością. Na koniec
pozostawiam do osobistej refleksji słowa Thomasa Mertona: „Jeśli potrafię
zjednoczyć w sobie samym, w moim własnym życiu, myśl Wschodu i Zachodu, Ojców
greckich i łacińskich, to stworzę w sobie odnowioną jedność podzielonego
Kościoła; ta jedność we mnie może dać początek zewnętrznej i widzialnej
jedności Kościoła. Dlatego, jeżeli chcemy doprowadzić do połączenia Wschodu z
Zachodem, nie możemy dokonać tego przez wzajemne oszukiwanie się. Musimy
ogarnąć w sobie samych jedno i drugie, i jedno i drugie przekroczyć w
Chrystusie”.