… A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do
nich: «Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich
wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by
między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał
być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn
Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie
jako okup za wielu».
W człowieku istnieje pokusa zasiadania na pierwszym
miejscu; bycia dostrzeżonym i „zaprezentowanym publiczności”- czasami taka egzystencja
może przybierać znamiona krótkometrażowego show… Niejednokrotnie to pragnienie
może zbyt szybko przerodzić się w pokusę pozostania w permanentnym stanie
poklasku. Pierwsze krzesła zajmują często ci, których poczucie wyższości
uwarunkowane jest ukrytymi i szczelnie zaszufladkowanymi kompleksami. Tacy
ludzie ciągle czują się mali i niedowartościowani; często tracą całe życie, aby
innym udowodnić, że jest inaczej. To smutne, a zarazem tragikomiczne. Synowie
Zebedeusza, nie przemyśleli swojej prośby, skompromitowali się na całej linii.
Chrystus nie potrzebuje dostojnych figurantów, narcyzów, wygodnisiów
zasiadających na zaszczytnych miejscach. Ewangelia, którą przynosi jest
przesłaniem o najbardziej pokornych, zdolnych do porzucenia zapędów
pierwszeństwa. Chrześcijanin to niewolnik, ktoś kto pomimo odrzucenia potrafi
być najbardziej szczęśliwym…, nie potrzebne są mu certyfikaty operatywności i
rankingi określające popularność oraz poklask społeczny. Wyznawcy Chrystusa- to
„święci kloszardzi”- szaleńcy, widzący i czyniący wszystko wbrew poprawności
świata. Bywają skryci i niedostrzegalni na pierwszy rzut oka, lub hałaśliwi tak
mocno, że wyrzucani są tylnymi drzwiami. Czasami chrześcijaństwo przeżywało
momenty ludzkich wspinaczek po władzę, zaszczyty i wdrapywanie się nachalnie na "boski tron". Ilu to chciało
przypisać sobie wszelakie- boskie prerogatywy (taki zapędy zawsze miały
opłakane skutki). Papieże czy biskupi, którzy często rozmieniali posługę miłości
na umacnianie ziemskiej władzy i własnego splendoru- jakby to miało świadczyć o
triumfalizmie ziemskiej świętości. Nic bardziej mylnego. „Bywa nieraz tak, że
Kościół nie umie należycie oprzeć się pokusie lenistwa i łatwizny. Wierni
bowiem i rządcy Kościoła nie przestają być ludźmi. Pociąga ich zatem wygoda,
bogactwo i władza. I wtedy przychodzi upadek. Trwa on tak długo, dopóki jakiś
wysłaniec Boży nie przypomni Kościołowi, że chociaż żyje w świecie, nie jest
jednak ze świata. Wysłaniec ten wydobywa Kościół z kolein, w jakich ugrzązł i
każe mu znowu poddać się surowym wymaganiom powołania… W dziejach tych, zgodnie
z prawami przyrody, przeplatają się kolejno okresy wytężonej pracy z okresami
oziębłości, okresy żarliwości z okresami wygodnictwa…”(L. Genicot). Chrystus na
końcu czasów rozpozna swoich uczniów wśród prostaczków, pokornych- zajmujących
ostatnie miejsce, których jedynym zaszczytem i bogactwem będzie miłość do ludzi
i stworzeń. Właśnie im- prostaczkom, wskaże Sędzia obleczone w atłasy trony i
powie: Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem do was należy Królestwo
Boże”.