czwartek, 30 czerwca 2016

Mt 9, 1-8
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. A oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Ufaj, synu! Odpuszczone są ci twoje grzechy». Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni. A Jezus, znając ich myśli, rzekł: «Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem łatwiej jest powiedzieć: „Odpuszczone są ci twoje grzechy”, czy też powiedzieć: „Wstań i chodź!” Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów» – rzekł do paralityka: «Wstań, weź swoje łoże i idź do swego domu!» On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.

Uzdrowienie paralityka- było nie tylko momentem wielkiej łaskawości Boga, wobec człowieka, który doznawał fizycznej niemocy, ale nade wszystko kolejną lawiną nienawiści wobec Chrystusa. Tam gdzie rozlewa się wskrzeszająca łaska, tam powstaje opór zła i demoniczne szyderstwo, naśmiewające się z wielkiej mocy Boga. Faryzeusze po raz kolejny zostali zaskoczeni, nie dosyć że Mistrz z Nazaretu uzurpuje sobie władzę samego Boga, odpuszczając grzechy, to jeszcze na oczach tłumu przywraca paralitykowi zdrowie. Cud potwierdził boskość Chrystusa. Jak tu polemizować ? Kładąc ręce na ludzi, wypowiadając słowa uzdrowienia, Pan mnożył oznaki swej łaskawej dobroci, a także świadectwo swej potęgi. „Wszystko, co było widzialne w Chrystusie przeszło do sakramentów Kościoła”- powie św. Leon Wielki. Tym samym wskazuje, że dar przebaczenia jak wielki pocałunek miłosiernego Boga względem człowieka, zostaje pozostawiony w sercu Kościoła- jako dystrybucja miłosierdzia, w wiecznie wypowiadanej miłości Stwórcy do stworzenia, Zbawiciela do swojej Oblubienicy Kościoła. Mamy tu do czynienia z odwiecznie dokonującą się synergią miłości; wielokrotne podnoszenie grzesznika- powstawanie z nędzy grzechu ku wolności dziecka Bożego. „Poranienie grzesznika i zranienie jego braci dźwigał Jezus w swojej śmierci i to z tej ukrzyżowanej miłości wytrysnął Duch komunii. On sam bowiem jest „odpuszczeniem naszych grzechów”. Tam, gdzie zabrakło relacji, czy też uległa zniszczeniu, zostaje wylany Duch, „czułość Ojca”, stając się na powrót żywą więzią miłości, łączącą osoby…” (J. Corbon). Ewangelia odsłania nam obraz kochającego Zbawiciela, który w swoim Kościele- duchowej lecznicy: opatruje rany, podnosi z nędzy, przywraca do życia, a nade wszystko odpuszcza grzechy. Sakrament Pojednania- nieogarniony ocean miłosierdzia ! „Często czujemy się zaskoczeni, bowiem podczas spowiedzi mówimy o sprawach, których nazwanie po imieniu wydawało się nam ponad nasze siły- pisał Kallisto Ware. Niekiedy to właśnie podczas spowiedzi, gdy mówimy o sobie, wyjaśnia się całe nasze położenie. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co mamy do powiedzenia aż do chwili, kiedy w końcu o tym powiedzieliśmy”. To potwierdza głębokie przeświadczenie, że to Duch Święty otwiera nasze serce na przebaczenie, którego zostaje przypieczętowane rozgrzeszeniem kapłana. Jesteśmy duchowymi paralitykami, którzy w swojej bezsilności winni wypowiadać z głębi zranionego przez grzech serca, modlitwę błagania: „Chryste, daj mi łzy, które obmyją brud mego serca”.
 

środa, 29 czerwca 2016

Ps 34
Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto biedak zawołał i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych,
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry,
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.
 
Chciałbym opowiadać o świetle, tym niestworzonym- emanującym z ogromną siłą z ikony, zatrzymującym się na twarzach świętych przyjaciół Boga. Światło, które jest emanacją Boga, Jego najwspanialszą atrybucją i „materią”, dzięki której możemy dostrzec świetlistość świętych mężów wiary. Kalendarz liturgiczny dzisiaj, ukazuje nam dwóch wielkich Apostołów Piotra i Pawła. Pierwszy to prosty rybak z Galilei, a drugi faryzeusz- intelektualista żydowski. Na użytek tego rozważania pragnę posłużyć się opisem ikony mistrza greckiego z XIII wieku, znajdującej się w Bazylice św. Piotra. Ikona dwóch Apostołów, oraz fragment psalmu responsoryjnego opowiadającego o zachwycie człowieka nad światłością Boga. Teologia Obrazu i Słowa. Teatrum form ! To, co mnie najbardziej zdumiewa w ikonie to świetlistość wymalowanych postaci. „Powstaje tu paradoks- ikona nie ujawnia źródła światła ani wewnętrznego, ani zewnętrznego, a przy tym złudzenie gry światła i cienia sprowadzone jest do absolutnego minimum. Ikona jest czystą „duchową przestrzenią”, to znaczy jest uwolniona od materialnej rzeczywistości, z mistyczna siłą przyciągając ku sobie odbiorcę”. Każda ikona jest fotosyntezą form- sublimacją świętości uobecnioną w malarskiej wizji. Apostołowie przedstawieni na ikonie byli zwykłymi ludźmi ze swoimi ograniczeniami, słabościami, grzechami... Ich życie… myślenie, postępowanie, człowieczeństwo zostały prześwietlone światłem Chrystusa, którego spotkali na drodze swojego życia. W przypadku Pawła to doświadczenie było tak intensywne, iż wszedł w ciemność spowodowaną nadmiarem światła. Oddaje to mistyczny tekst Ody Salomona, mówiąc o mistycznej relacji człowieka do Boga. O porywie duszy i świetle zalewającym całkowicie człowieka. „Jego miłość do mnie ogołociła Jego majestat. On upodobnił się do mnie, abym ja Go przyjął, upodobnił się, aby przyoblekł się w Niego. Nie czułem leku patrząc na Niego, albowiem On jest miłosierny dla mnie. On przyjął moją naturę, abym Go poznał, i przyjął moje oblicze, abym nie odwrócił się od Niego”. Kiedy spojrzymy na ikonę powyżej, to Piotr i Paweł nie spoglądają na siebie- patrzą na Chrystusa. Przechowują w pamięci pierwszy zachwyt wiary. Ich źrenice zatrzymały przemienione oblicze Mistrza w pamięci. Piotr przywołuje w pamięci błyskawice światła z Góry Tabor, a Paweł druzgocące światło z pod Damaszku. Ikona jest również ilustracją jedności- dwóch przeciwstawnych charyzmatycznych osobowości. Dwa filary Kościoła tak blisko siebie. Mamy tu najbardziej wyraźną recepcję ekumenicznej wrażliwości i współodpowiedzialności z jedno dzieło, czyli Kościół. Tu nie ma spekulacji o jedności, czy teologicznych uzgodnień- tutaj jest ekumenizm uzewnętrzniony, ukierunkowany na Chrystusa, który modli się nieustannie o jedność swoich uczniów. „Pierwszy z apostołów doświadczył tej godziny ciemności, człowiek ze skały był tak słaby i uległy ! W tych czasach wiedziano jednak, że apostołowie nie byli ani święci, ani bohaterscy; byli tylko sługami, posłańcami, usprawiedliwionymi grzesznikami podobnymi do wszystkich innych ludzi. Wiedziano, że Kościół nie opiera się na ludziach ze skały czy bohaterach, lecz wyłącznie na Chrystusie i że upadek i grzech ludzki jedynie uwydatniają moc łaski” (G. Dehn). Czego uczą nas Apostołowie Piotr i Paweł ? Abyśmy sobie uświadomili, że całe życie- choćby miało wiele zakrętów i zwrotów akcji, oparte na Chrystusie i przemienione Jego światłem- może zaowocować świętością. W pewnym momencie po trudach mocowania się ze sobą, naprawiania świata i naprawiania ludzkich serc, przyjdzie moment gdzie światło wydobywające się z wnętrza Chrystusa Zmartwychwstałego wszystko przeistoczy w świętość. Największe ludzkie grzechy i cienie Kościoła, nie są wstanie zatrzymać światłości. „Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu”.    

wtorek, 28 czerwca 2016

Mt 8, 23-27
Gdy Jezus wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. A oto zerwała się wielka burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: «Panie, ratuj, giniemy!» A On im rzekł: «Czemu bojaźliwi jesteście, ludzie małej wiary?» Potem, powstawszy, zgromił wichry i jezioro, i nastała głęboka cisza. A ludzie pytali zdumieni: «Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?»

Wiara to również chodzenie po omacku, doświadczenie niepewności i poczucie utraty gruntu pod nogami. „Walka duchowa jest cięższa niż bitwa między ludźmi”- pisał Arthur Rimbaud. Kiedy łódź naszego życia płynie spokojnie, muskając delikatnie gładką taflę wody- wtedy przeżywamy błogosławioną chwilę spokoju. Tak również myśleli uczniowie na łodzi przeprawiając się beztrosko na drugi brzeg. Nie spodziewali się raptownej zmiany aury- tej zewnętrznej, jak równiej dotykającej ich wnętrz. Rozszalała burza i fale przelewające się  przez burtę, wywołując bladość wypisującą się na ich twarzach- przerażenie. Niesprzyjające okoliczności stają się doskonałym tworzywem metafory, dzięki której Chrystus katechizuje zaspanych uczniów, jak również każdego z nas. Taka dramatyczna sceneria rozgrywa się równocześnie we wnętrzu człowieka- żywioł złowrogich sił, które próbują zalać duszę, co w konsekwencji prowadzi do duchowej destabilizacji całego człowieka. Chrystus odsłania dwie niezmiernie ważne sprawy: wiara i zaufanie Bogu. „Kto wierzy, ogarnięty jest świętym drżeniem. Kto ma lęk, znajduje też i pokorę. Znajdujący zaś pokorę, zdobywa i łagodność. Tak ten i ów sposobem bycia przezwycięża przeciwne naturze poruszenia…” (Maksym Wyznawca). Zaufać Bogu ! To tylko próba, ale w tym doświadczeniu nigdy człowiek nie pozostaje sam. Ratunek przychodzi od Tego, który jednym gestem dłoni potrafi oswoić groźne i zakłócające harmonię świata siły natury. „Gdy Bóg zobaczy, że ty z całą czystością serca masz w Nim nadzieję bardziej niż w sobie samym, wtedy zamieszka w tobie nieznana ci wcześniej moc. I wszystkimi zmysłami doświadczysz mocy Tego, który przebywa z tobą” (św. Izaak Syryjczyk). Psalmista w uniesieniu wykrzyczy: „Pan jest obrońcą mego życia, przed czym mam odczuwać strach”. Kiedy my jesteśmy niespokojni i przerażeni, Chrystus emanuje niezwykłym spokojem… Ten spokój udziela sie tak intensywnie, że strach zostaje przemieniony w radość ocalenia. Pięknie to oddaje wymalowana scena „Uciszenia burzy na jeziorze” z iluminowanego Ewangeliarza Ottona III. W samym centrum obrazu możemy dostrzec miotaną falami łódź. Uczniowie przyjmują różne postawy, ekspresję emocji wyrażają ich gesty. Jeden z apostołów próbuje ratować naderwany maszt- bezskutecznie. Drugi podnosi ręce w geście całkowitego zawierzenia Bogu. A trzeci pogrążony w śnie jest poza tą całą niefortunną sytuacją. Tragizm sytuacji przerywa osoba Chrystusa- podnosi wzrok ku górze i gestem dłoni (błogosławiąc) ucisza dmące personifikacje gwałtownego wiatru. Dalej już trzeba wyjść poza miniaturę i zobaczyć przyszłość oczami wiary: Nastał spokój !

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Mt 8, 18
Gdy Jezus zobaczył tłum dokoła siebie, kazał odpłynąć na drugą stronę. A przystąpił pewien uczony w Piśmie i rzekł do Niego: «Nauczycielu, pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz».

W życiu każdego chrześcijanina przychodzi taki moment na bezpośrednie zwrócenie się do Chrystusa. Często ludzie młodzi stoją na bezdrożu i nie wiedzą jaką drogą podążyć, co zrobić z własnym życiem…, jakiego dokonać wyboru i czy właśnie to będzie strzał w dziesiątkę. W takiej sytuacji często następuje zwrócenie się ku Bogu. Nazywam to doświadczenie osobistą „modlitwą głębi”. Człowiek nie wie w jaki sposób ogarnąć swoje życie i kładzie je w ręce Boga. To jest bardzo osobisty moment dialogu, gwałtowny; w jednej chwili Bóg zostaje zasypany mnóstwem pytań. Dopiero po jakimś czasie, kiedy tempo oczekiwania na gotowe odpowiedzi się spowolni- przychodzi światło- nie wiadomo skąd. Ewangeliczny mężczyzna przyszedł do Chrystusa i zdeklarował się pójść za Panem. Nie wiemy czym było podyktowane jego wyznanie, jedno jest pewne- było szczere. Nawet jeśli zarzucimy mu brak wyczucia chwili, czy szybowanie nad ziemią, to i tak mamy przeświadczenie o jego osobistej odwadze. Przypomnijmy sobie nasze pierwsze powołaniowe decyzje. Towarzyszyło im zauroczenie, fascynacja, entuzjazm chwili, czy bieg na oślep. Zakochanie odbierające władzę rozumowi ! Nie ma przypadkowych deklaracji, postawionych pytań… Wszystko ma jakiś ukryty sens, którego często sami nie rozumiemy, a Bóg potrafi to odczytać jako „miłosny list”- utkany z drżących słów i westchnień duszy. To, co wyróżnia chrześcijaństwo z innych religii, to ten bezpośredni- osobisty dialog pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Ktoś niezwykle trafnie określił, że „Chrystus nie przyszedł stworzyć jeszcze jednej religii, ale ofiarować każdemu człowiekowi komunię miłości”. Często ludzie młodzi lękają się wyzwań które przynosi życie. Kończą studia…, przechodzą jakieś etapy i nagle po tych drobnych szczebelkach drabiny trzeba przeskoczyć nad urwiskiem. Wtedy pojawia się problem. W rozmowach często mówię o tym, iż nie jest ważne jaką drogę powołania wybierzesz, kariery zawodowej, czy będziesz żył w samotności, małżeństwie… Bóg ją zaakceptuje i będzie ci błogosławił. Najważniejsze jest poczucie komunii- pomiędzy tobą, a Bogiem. On daje miłość każdemu. Pomiędzy tobą a innymi ludźmi. To daje największe poczucie szczęścia i spełnienia. „Nie zapominajcie, że życie jest chwałą !”- mówił, poeta Rilke. „Chwałą Boga jest żyjący człowiek” – dopowiedziałby z entuzjazmem św. Ireneusz z Lyonu. Szczęście bycia w komunii miłości. Wszystko inne, poza tymi sprawami ułoży się właściwie, niczym dopasowane do siebie puzzle. Tuż przed śmiercią Brat Roger założyciel wspólnoty z Taize napisał list, w którym zawarł cudowne przesłanie do młodych ludzi. Pisał: „Bóg ufa nam tak bardzo, że do każdego z nas kieruje wezwanie. Jakie wezwanie ? Bóg prosi, byśmy kochali tak, jak on nas kocha. Nie ma większej miłości, jak oddać samego siebie Bogu i innym ludziom. Kto żyje Bogiem, wybiera miłość. A serce, które wybrało miłość, może promieniować bezgraniczną dobrocią. Życie kogoś, kto stara się kochać z ufnością wypełnia łagodne piękno”. 
 

niedziela, 26 czerwca 2016

Łk 9,62
Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do Królestwa Bożego
To najmądrzejsza i najbardziej wymagająca lekcja ewangelicznej dyspozycyjności jaką Chrystus odsłania przed swoimi uczniami. Przez kilka lat wędrowania poznał każdego z nich doskonale: złe i dobre strony (predyspozycje, talenty, ułomności, ograniczenia). Przyszłość nie będzie taka świetlana i beztroska jak chwila obecna. Posługa ewangelizatora skazana jest na bezdomność, często samotność i niezrozumienie ze strony innych. Dopiero po czasie przychodzi gwałtowny i zwalający na kolana ból i poczucie bezradności. W chwili poczucia bezsensu i niemocy pojawiają się łzy oraz powracają w pamięci słowa Chrystusa: „Listy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by mógł głowę oprzeć”. Doświadczenie Mistrza staje się udziałem każdego ucznia. „W życiu każdego chrześcijanina mogą przyjść chwile, w których staje on wobec decydujących wyborów, których nie może odłożyć na później i które muszą być radykalne. Normalnie jednak uczeń Jezusa, kierowany przez Ducha Świętego, musi znaleźć sposób wyrażenia swego wyboru Panu w rzeczywistości własnego życia rodzinnego, zawodowego, społecznego. Aby Dobra Nowina była głoszona współczesnym ludziom, musimy być gotowi, bez patrzenia wstecz, pogodzić się z zerwaniem z przeszłością, która była nam droga, z wygodnymi i dającymi poczucie bezpieczeństwa przyzwyczajeniami, z mentalnością, która może z nas uczynić żyjące trupy”  Pan chce zapalić również każdego z nas żarem miłości, nieustannego poszukiwania sensu bycia uczniem. „Oddałeś się Bogu ? Nie płacz za szatanem. Podniosłeś oczy do nieba ? Nie staczaj się w błoto. Wyruszyłeś w drogę ? Nie wracaj. Przemyśl dobrze sprawę, lecz decyduj szybko”- pisał M. Quoist. Najważniejsze jest tylko jedno- Nie oglądać się za siebie, widzieć spoglądać przed siebie i nie utracić z horyzontu śladów po których przeszedł Pan. Wiara pozwala przejść najbardziej niepewne ścieżki, poradzić sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami, pokonać w sobie lęk i zniechęcenie. Pięknie tę duchową postawę ucznia oddają słowa św. Grzegorza Teologa: „W Chrystusie ze wszystkim mam wspólnotę: z ciałem i duchem, z krzyżem i zmartwychwstaniem… On jest moją mocą i moim oddechem, cudowną nagrodą w drodze. To On kieruje mnie na dobrą drogę. To On sprawia, iż nie ustaję w biegu. Kocham Go jako moją najczystszą miłość, bom tym, których On kocha, jest bardziej wierny, niż możemy to pojąć. W nim moja radość, nawet gdy On zechce narzucić mi cierpienie, bowiem pragnę oczyścić się jak złoto w ogniu”.

sobota, 25 czerwca 2016

Mt 8, 5-17
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go». Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „Idź!” – a idzie; drugiemu: „Przyjdź!” – a przychodzi; a słudze: „Zrób to!” – a robi». Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary… Do setnika zaś Jezus rzekł: «Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś». I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.  

Wzrok Chrystusa zatrzymuje się na ludziach, którzy prawdziwie wierzą. Trzeba mieć wiarę, aby prosić o uzdrowienie- tak szczerze i intensywnie, aby Bóg przychylił się do modlitwy pokornego i sprawił cud. Bóg nie rozdziela cudów niczym kuglarz sztuczki ku uciesze widowni. Człowiek musi się przybliżyć; stanąć naprzeciw źródła miłości. My wiemy gdzie jest źródło. Ty źródłem jest Kościół, a jego studnią z wodą życia- Sakramenty. W czasie każdej Eucharystii przychodzimy do Chrystusa z bagażem naszego życia. W liturgii zawiera się pulsujące i często zagmatwane życie ludzi: wewnętrzne rozterki, osobiste dramaty, choroby, tragedie, śmierć i przybliżanie się do tego, co po drugiej stronie; dla jednych abstrakcyjne dla innych, zupełnie niezrozumiałe. Jesteśmy setnikami, których życie rozpościera się niczym namiot beduinów; wyczekujemy deszczu, a nie potrafimy dostrzec słońca. Wyglądamy cudów i zginamy kolana wtedy, kiedy zawiodą wszelkie możliwe sposoby na zaradzeniu naszym niedostatkom. W czasie każdej Mszy Świętej, wpatrujemy się Boską Hostię i wypowiadamy słowa setnika. Czy potrafimy wejść odkryć znaczenie tego zawierzenia, zobaczyć dalej- głębiej, nie poddając się kalkulacjom w których być może nastąpi moment osobistej porażki czy wygranej ? Setnik uczy nas zawierzenia, że Bóg może sprawić wszystko- czasami na odległość, rozciągając swoje działanie w czasie, czasami przeczekując moment który dla nas jest najbardziej dogodny. „Ten żołnierz widział w Jezusie więcej niż znachora leczącego rękami- wystarczy Jego słowo wypowiedziane na odległość, a to atrybut Tego, który rzekł i świat stał się, i widział, że wszystko, co uczynił było dobre. My słowami setnika wyznajemy, że Komunia z Jezusem jest naszym lekarstwem i otrzymujemy o wiele więcej, niż wystarczyłoby do naszego uzdrowienia. Wyznajemy świętą rozrzutność Pana: wystarczyłoby słowo, a On i tak daje wszystko !” (T. Kwiecień). Tą głębię ofiarującego swoją łaskę Boga, oddają słowa modlitwy Cyryllonasa: „Twoja ręka trzyma świat. I kosmos spoczywa w Twojej miłości. Twoje ciało życia trwa w sercu Twego Kościoła. Twoja święta krew chroni Oblubienicę”. Sakrament Miłości rozgrzewający do maksimum dusze potrzebujących uzdrowienia. Lekarstwo nieśmiertelności wylane na rany świata, aby wszystko wskrzesić na nowo do życia. „W Duchu Świętym On idzie obok każdego człowieka, ale oczekuje przy tym jego pełnej miłości wiary, jego „tak”, podobnego do „tak” Maryi, wyzwalającego naszą wolność” (O. Clement). Wolność i uzdrowienie- jako odpowiedź kochającego Chrystusa, na roztrzaskane na kawałki życie człowieka. Panie, powiedz tylko słowo !
 

piątek, 24 czerwca 2016

Ps 139,1

Przenikasz i znasz mnie, Panie,
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli,
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę,
i znasz moje wszystkie drogi.
Dzisiejszy dzień otwiera cały splot mniej lub bardziej istotnych zdarzeń. Zakończenie roku szkolnego to jednocześnie początek czasu wakacji dla dzieci i młodzieży. Studenci jeszcze wojują o jak najbardziej zadowalające wyniki sesji, przerywając intelektualne zmagania radosnymi imprezami potwierdzającymi kolejno zdane egzaminy. Wszystko zdaje się zapowiadać czas regeneracji sił, wakacyjnych przygód i odkrywania cudownych miejsc o których się marzyło wytyczając przez cały rok ciekawe ścieżki placem na mapie;  tym samym odkładając pieniądze do skromnych skarbonek. Będę sentymentalny i dołożę do tych wszystkich migawek jeszcze jedną- opisaną w kalendarzu liturgicznym jako Święto Narodzin Jana Chrzciciela. Kiedyś z tym wydarzeniem związane było oczekiwanie wszystkich na pełne radości kąpiele w akwenach wodnych- ponieważ tego dnia święcono wodę; ten zwyczaj przeszedł już do lamusa i stanowi urokliwy odprysk dawnych obyczajów. Wakacje ! Jak przeżywać ten czas, żeby się zbytnio nie zmęczyć, a powrócić do banalnej codzienności jako ktoś zregenerowany- świeży ? Często poddajemy się takiej myśli, że się wreszcie wyśpimy, odpoczniemy, czy zanurzymy w odrobinie ciszy. Marzenia… Wakacje to zgiełk i często mało sprzyjający czas na zachwyt, kontemplację czy poszukanie w sobie siebie. Tylko niektórzy zdobywają się na odwagę, aby wyruszyć w ustronne miejsca- gdzie nawigacja mająca zaprowadzić nas na miejsce wariuje. Nawet wędrówki i wdrapywanie się w góry, nie pozbawia nas obecności innych osób, które często nieświadomie w świat natury przemycają zgiełk zatłoczonych miast. Mam takich znajomych, którzy próbują odnaleźć i wykraść dla siebie kawałek świata w którym będą mogli się schronić- zatopić w ciszy i odsapnąć. To ich takie małe rekolekcje- sam na sam z Bogiem. Szukają zaszytych i niewidocznych na pierwszy rzut oka klasztorów, pustelni i miejsc, gdzie telefon komórkowy przestanie działać, a paluch od internetu nie dokona transferu danych. Ja też sobie kalkuluję jak zagospodarować  wolny czas. Pewnie trochę będę pracował: mozolne pisanie doktoratu, czytanie nieprzeczytanych książek na które wciągu roku zabrakło mi czasu, oraz lektura moich ulubionych dzieł Ojców Kościoła. W sierpniu zamierzam się wybrać na wschodnią ścianę Polski. Urokliwe i pełne gościnności Podlasie z cudownymi ludźmi (których życie jest wolniejsze i zdecydowanie bardziej spokojne), rozsianymi cerkiewkami opowiadającymi, że nasza Ojczyzna to spotkanie Wschodu z Zachodem. Będę zamęczał moją żonę opowiadaniami o sztuce, teologii i kulturze pamięci. Celebrował Eucharystię wraz ze wstającym słońcem i wyruszał na dzikie nieznane szlaki w poszukiwaniu sensu istnienia. Najważniejszą receptą na udane wakacje to chwile osobistej ciszy. Milczenie pozwala na nowo odzyskać duchową równowagę i spokój. Potrzebujemy milczenia, aby się nie poddać zakrzyczeniu i samemu innych nie zagadać na śmierć. Przypominają mi się słowa Gabriela Marcela: „Czy nie masz czasem wrażenia, że żyjemy w złamanym świecie ? Tak, złamanym jak zepsuty zegarek. Sprężyna przestała działać. Na pozór nic się nie zmieniło. Wszystko jest na swoim miejscu. Ale gdy przyłożysz zegarek do ucha, nie usłyszysz już nic. Rozumiesz to co nazywamy światem, ludzkim światem… dawnej musiało mieć serce, ale można by powiedzieć, że to serce przestało bić”. Cisza pozwala nasłuchiwać własne bicie serca. Cisza pozwala usłyszeć spacerującego zwiewnie Boga. Cisza pozwala na usłyszenie miarowego bicia serca, którym napędzany jest świat. Tischner zwykł mawiać: „Za nim otworzysz usta posłuchaj !”. Do tego zaprasza nas św. Anna z nubijskiego malowidła z pierwszej połowy VIII wieku. Jej gest nakazuje milczenie, a w jej oczach można wyczytać odblask Bożego Piękna. Pozostawiam moich czytelników z tymi myślami. Miłego wypoczynku.

czwartek, 23 czerwca 2016

Mt 7, 21-29
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie każdy, kto mówi Mi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: „Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?” Wtedy oświadczę im: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości”.  

Świat jest pełen ludzi, którzy przy każdej nadarzającej się okazji wymawiają swoimi ustami imię Boga. „Panie, Panie !” Przewija się nurcie zbiorowej egzaltacji w wielu wspólnotach (sektach)  protestanckich wyrosłych na fundamencie krytyki tradycyjnych struktur; które z jednej strony deklarują swoje wierne przywiązanie do słów Ewangelii, a z drugiej są tak „optymistyczni”, że w pewnym momencie Chrystus o którym opowiadają w euforii i uniesieniu, staje się nadzwyczaj śmieszny, a co gorsza kompletnie niezrozumiały. Ilu to chrześcijan posługując się mocą Jezusa dokonuje nadzwyczajnych rzeczy; ale to nie jest argument poświadczający autentyczność uczniów, czy wierność i transparentność wyznawanej wiary. Z jednej strony widzimy wybuch charyzmatycznych eksplozji, a z drugiej jakąś budzącą lęk utratę świadomości tego, czego tak naprawdę oczekuje od swoich wyznawców Chrystus. Budowanie domu na usypanym piasku grozi katastrofą. Usłyszałem kiedyś z ust pewnego, bardzo postępowego protestanta pewną „nowatorską” myśl. Stwierdził, że trzeba na nowo zrewidować przesłanie Ewangelii i dostosować je do struktur dzisiejszego świata. (poszukać na marginesie Bożego Słowa uzasadnienia różnych kwestii granicznych, takich jak: homoseksualizm, ordynacja kobiet, czy jakieś utopijne wizje próbujące uczynić kościół wspólnotą radosnego towarzystwa oderwanego od refleksji eschatologicznej).Wszystko fajnie, ale wiele z tych spraw nie tylko zaprzecza Ewangelii, ale również duchowi chrześcijaństwa- to myślenie zgubne, a nawet niszczące. Jak tak sobie zaczniemy udawać, że ważne sprawy są poboczne, nic nieznaczące i zasługujące na korektę- to znajdziemy się w świecie bardzo dalekim od rozumienia Kościoła, który założył Pan. Nie można chrześcijaństwa dopasować do mentalności tego świata; sprzedać się za cenę pewnego status quo. Chrześcijaństwo musi przekraczać jakiekolwiek struktury- choćby były najbardziej korzystne i przynoszące pośrednie korzyści. Przyklaskiwanie decydentom na pewno nie przyniesie świetlanej przyszłości. Należy bardziej słuchać Boga, niż ludzi ! Jeżeli świat w wielu przestrzeniach staje się „tolerancyjny”, akceptujący wszystko, często ugryziony zębem zepsucia- to nie doklejajmy chrześcijaństwa do takich konceptów. Gdyby chrześcijanie mieliby zostać nazwani wariatami, to niech nimi będą, ale niech nie zaprzedają własnej duszy. Przypominają mi się słowa, które przed wiekami wypowiedział Abba Antoni: „Przychodzą takie czasy, że ludzie będą szaleni, i jeśli kogoś zobaczą przy zdrowych zmysłach, to powstaną przeciw niemu, mówiąc: Jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny”.
 

środa, 22 czerwca 2016

Mt 7, 15-20
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostaje wycięte i wrzucone w ogień. A więc: poznacie ich po ich owocach».

Chrystus stawia przed każdym człowiekiem trudne zadanie rozróżnienia dobra i zła. Jedno jest pewne, każde drzewo wydaje owoc; tak jak jest pewne, że każdy człowiek w jakiś sposób zaznacza kontury swojej obecności w świecie. Ten fragment Ewangelii w ustach niepoważnych ludzi, okopanych w bastionach swojej ortodoksyjności, może stać się łatwym tworzywem do oskarżenia innych o bycie fałszywymi prorokami; wyjałowionymi glebami i uschniętymi drzewami na których wiszą „spleśniałe jabłka”. W średniowieczu muzułmańscy myśliciele interpretując dzieła Platona, przypisywali mu ideę, że człowiek podobny jest do odwróconego drzewa. Wszystko wydawało się odwrócone, korzenie pną się ku górze, a gałęzie chylą się ku ziemi. Co to może oznaczać ? Czy świat odwrócony często w ludzkich oczach, ma być w ten sposób postawiony z powrotem na nogi ? A może chodzi tylko o zmianę horyzontu widzenia- myślenia, aby dostrzec, iż przez drzewo przechodzi energia życia. Biblia powie, że człowiek jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą (Ps 1,3). Każdy człowiek nosi w sobie- podświadomie zaszufladkowaną głęboko w duszy tęsknotę za Rajem- miejscem spokoju, harmonii i widoku drzewa, w którego cieniu można się schronić. Przypomina mi się film Andrzeja Tarkowskiego pt. Ofiarowanie. Dwa razy pojawia się motyw drzewa. Na początku główny bohater podlewa drzewo, które już wyschło (obumarło), opowiadając przy tej czynności synowi apoftegmat zaczerpnięty z ojców pustyni; historię o pewnym głęboko wierzącym starcu, który był szczerze przekonany, iż kołek włożony w ziemię może wypuścić gałęzie i się zazielenić. Drugi raz motyw drzewa pojawia się w scenie otwierania obrazu Leonarda da Vinci Pokłon Trzech Króli.  Kamera przechodzi powoli przesuwając się w górę, ukazując poszczególne partie malarskiego dzieła. Możemy dostrzec Dziecię na rękach Marii, w tle widać ludzi- wszyscy chronią się pod gałęziami drzewa. Sucha ikebana i drzewo Leonarda, stanowią metaforę życia człowieka- rozpiętego pomiędzy życiem i śmiercią, obumieraniem i zmartwychwstaniem, fałszem i prawdą.  Powróćmy do Ewangelii. Kim jest zatem fałszywy prorok ? Fałszywy prorok to ktoś, kto sprytnie zafałszował tęsknotę za Rajem. Używając słowa Raj- podpinam wszystko, co najbardziej interesujące i wzbudzające fascynację (prawda, miłość, piękno, pokój wewnętrzny, harmonia…) całą litanię pozytywnych skojarzeń które mieszczą się w tych słowach kluczach. Fałszywy prorok to dewastator doskonałej symfonii Boga. Ktoś kto świadomie dokonuje zaciemnienia, zafałszowania prawdy, podając się za kogoś kim naprawdę nie jest. Tacy ludzie próbują wmawiać innym, że Bóg milczy a świat jest Mu totalnie obojętny. Nieszczęśnicy, nie potrafiący zrozumieć, że milczenie Boga- może być Jego największym krzykiem. Dzisiaj proroctwo świata nie polega na negacji istnienia Boga, ale na wmówieniu, że bez Niego można sobie poradzić- być prawdziwie wolnym, nieskrępowanym żadnymi zasadami- religijnymi zakazami i nakazami. Tu chodzi o wszechobecną obojętność, której kolejnym etapem jest nadbudowana niewiara. „Ateizm jest szaleństwem dotykającym niewielu”- pisał św. Augustyn. Ale nie przewidział, że pojawi się coś o wiele bardziej niebezpiecznego i przybierającego twarz trudną do rozszyfrowania. Dzisiaj tak wielu przyjmuje sympatyczną postawę, a wraz za socjotechnicznymi chwytami schowane jest kłamstwo i manipulacja. „Sam jeden mogę przeciwstawić Bogu królestwo, nad którym Bóg nie ma żadnej władzy- to piekło… Jeżeli człowiek nie rozumie piekła, to dlatego, że nie zrozumiał własnego serca” (M. Jouhandeau). Rozpocząłem to rozważanie od symbolu drzewa. Już samo słowo symbol, oznacza z jeżyka greckiego tyle, co „zestawiać razem”. Chodzi o scalenie dwóch części, komplementarność. Chrześcijanin to człowiek scalony, zintegrowany wewnętrznie, zrodzony w ogniu prawdy, którą objawia nikt inny jak tylko Bóg Ojciec przez swojego Syna w mocy Ducha. Nie dajmy się zwieść fałszywym prorokom. Ufajmy Bogu i nasłuchujmy własnego serca !

wtorek, 21 czerwca 2016

Mt 7, 6. 12-14
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, nie poszarpały was samych.

Odczuwam jakiś zgrzyt czytając tak szorstkie słowa Mistrza z Nazaretu. Piękne i szlachetne perły- rzecz jasna upragnione przez każdego człowieka i taplające się w błocie świnie; dziwne zestawienie. Co za dysonans ! W Nowym Testamencie perła kojarzy się z tym wszystkim, co zostało oderwane od ziemi, co jest ponadziemskie. Perła to symbol piękna i trudnego do oszacowania bogactwa. Jeżeli Chrystus apeluje, aby nie dawać psom tego co święte, czy brukać bezcennych pereł, „nawiązuje do jeszcze wcześniejszej symboliki, wedle której perła była uważana za odblask Bożego światła. W przypowieściach Jezusa perła jest obrazem królestwa niebieskiego; kiedy kupiec szukający drogich pereł, „znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał i kupił ją”. Chodzi tu o myśl, że dla nabycia królestwa Bożego, którego wartość jest nieprzemijająca, człowiek nie powinien się cofać przed największą ofiarą” (M. Lurker). Perły to również ewangeliczne słowa, rozrzucone dla tych którzy na nie zasłużyli i gotowi są z nich uczynić „piękny naszyjnik”. W chrześcijaństwie- to rodzi smutek pojawiło się zjawisko świętego marnotrawstwa, dostrzegamy to w pseudoewangelizacji wielu kościołów i wspólnot; rzucania pereł gdzie popadnie- byle by przyciągnąć kogokolwiek, wyjść naprzeciw oczekiwaniom wyrachowanych i nie mających nic wspólnego z Chrystusowym przesłaniem ludzi. Redukuje się ciężar i wartość Ewangelii za cenę poprawności, socjologicznych statystyk, bylejakości i relatywizmu moralnego. Perły zatopione w błocie, bardzo szybko stają się niewidoczne, zostają zdeptane miernotą i kompromitującą chrześcijaństwo chęcią pozyskania kogokolwiek i za wszelką cenę. Również sami wierzący (praktykujący- zanurzeni w nurcie Kościoła) mogą się przyzwyczaić do posiadanych pereł, nie potrafiąc już dostrzegać ich wielkiej wartości. Jak pisał Pronzato: „nasze oczy odwracają się od patyny, która osiadała na perle. Instynktownie zaczynamy szukać czegoś, co błyszczy”. Ale to poszukiwanie dokonuje się gdzie indziej i może okazać się tylko iluzją szczęścia. Perła to również sam Chrystus, odnaleziony, spotkany, pokochany, przyjęty… Największy Skarb i Szczęście. Jednemu z największych teologów XX wieku Barthowi, postawiono pytanie, kim jest dla ciebie Jezus Chrystus, odpowiedział niezwykle przekonująco: „Jezus Chrystus jest dla mnie ściśle tym, czym był, czym jest i czym będzie dla Kościoła, który powołał i któremu udzielił pełnomocnictwa”. Tak mógł tylko odpowiedzieć chrześcijanin, który każdego dnia spoglądał na swoją „perłę” i widział w niej cel i streszczenie własnego życia.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Mt 7, 1-5
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, podczas gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata».

Jestem uważnym obserwatorem rzeczywistości, również tej którą zamykają niewidzialne ściany chrześcijańskiego świata. W moim życiu spotkałem wielu ludzi, których głównym celem życiowym (nie przesadzam) było wyciąganie drzazg z oczu innych ludzi. Moralizatorzy, puryści cnoty, „niepokalani” strażnicy bezgrzesznego życia. Najsmutniejsze jest to, że proces wyrywania drzazg wcale nie jest wypadkową autentycznej miłości chrześcijańskiej, ale odwrócenia uwagi od siebie (swoich zakamuflowanych wad i grzechów, ciemnej strony duszy oklejanej ozdobnymi szmatkami tak, aby na zewnątrz wszystko wyglądało jak należy). Tacy ludzie zamiast wnosić Ewangelię pokoju, miłości, szacunku i nadziei, przyjmują postawę duchowych niszczycieli, czyniąc wiele zła pod płaszczem chrześcijańskiej odpowiedzialności za innych z niebywałą dyplomatyczną perfidią. Ile człowiek może się o sobie dowiedzieć z ust innych ludzi ! Chrystus przestrzega nas przed postawą fałszywych „braci”- duchowych pseudoterapeutów, ślepych przewodników, zakompleksionych fanatyków. Nie w taki sposób wyjmuje się drzazgi, czy usuwa głęboko usadowione belki. Chrystus czynił to inaczej- potrafił przybliżyć się do człowieka z wielkim taktem i delikatnością. Spoglądał na grzeszników oczami wypełnionymi współczuciem i żarem miłości. Spojrzał na Zacheusza, Marię Magdalenę, Ślepego od urodzenia i wielu innych ludziach poranionych i o potrzaskanych sercach; wydarł ich tajemnicę przechowywaną w głębinach serc i zdołał odmienić ich wnętrza. Uczynił to, ponieważ kochał. Rozlał miłość niczym oliwę na ich rany, usunął drzazgi i pozwolił zasklepić się chorym miejscom.

niedziela, 19 czerwca 2016

Łk 9, 18-24
Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: «Za kogo uważają Mnie tłumy?» Oni odpowiedzieli: «Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał». Zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Piotr odpowiedział: «Za Mesjasza Bożego».

Postać Chrystusa wciąż fascynuje współczesnych nam ludzi, potwierdzeniem tego są liczne poszukiwania naukowe o charakterze historycznym, duchowym, psychologicznym, czy obejmujące zakres archeologii, która próbuje odkryć ślady i przedmioty związane z osobą Nauczyciela z Nazaretu. Każda z wymienionych dziedzin nauki, penetrując swój obszar naukowy w jakimś stopniu może być narażona na zaciemnienie prawdziwego obrazu Chrystusa. Najlepszym miejscem poszukiwań jest Ewangelia i poruszenie wiary, które pod jej wpływem się dokonuje- to ten najwłaściwszy trop, który prowadzi do celu. Możemy teraz zrozumieć, wobec jakiego wezwania staje uczeń, który musi zmierzyć się z pytaniem: Kim jest Jezus ? Daleko więcej- musi udzielić na nie odpowiedzi. Pytanie, które stawia Pan nie traci nic ze swojej aktualności, jest skierowane również do nas. Nie można się uchylić przed odpowiedzią, ukryć, czy zaszyć w wygodnej niszy religijnej obojętności. Poznanie chrześcijaństwa i wejście w samo jądro wiary, zawsze polega na osobistym spotkaniu. Zanim nastąpi recepcja dogmatu na nasze życie duchowe, moralność, konkretne wybory; musi być poprzedzone nawróceniem i osobistym wyznaniem wiary. „Uczniom dane było odczuć Jego niezwykłą nowość w całkowitej wolności. Zadane im pytanie odwoływało się do ich wolności. Wprowadzało ono pewną wątpliwość- a wątpliwość jest właśnie przestrzenią tej wolności, w przeciwieństwie do odpowiedzi gotowych, znanych, które mnożą się wokół fałszywych proroków, fałszywych mesjaszy. Jest to także pytanie o miłość, które każda ludzka istota pragnie zadać pewnego dnia temu, kogo kocha…” (J.C.Noyer). Szaleństwo i przygoda chrześcijaństwa zależy w głównej mierze od tego miłosnego wyznania. Pójść za Nim- naśladując Go w radykalizmie przyjęcia Krzyża. „Droga, którą Bóg wskazuje Synowi Człowieczemu staje się również drogą ucznia, to jest tego, kto przyłącza się do Jezusa i idzie za Nim” (K. Gutbord). Następuje jednocześnie duchowy zwrot od siebie, własnych spraw, ku Temu- który staje się ośrodkiem i sensem życia „teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,19).

sobota, 18 czerwca 2016

Mt 6, 24-34
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego – miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie! Dlatego powiadam wam: Nie martwcie się o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom podniebnym: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was, martwiąc się, może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?... Nie martwcie się zatem i nie mówcie: co będziemy jedli? co będziemy pili? czym będziemy się przyodziewali? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie martwcie się więc o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie martwić się będzie. Dosyć ma dzień każdy swojej biedy».

Zawsze mnie poruszał do głębi ten fragment Ewangelii; ilekroć go czytałem uświadamiałem sobie jak wielka istnieje zależność człowieka wobec Boga. Nie mam na myśli zależności w sensie poddaństwa, ale współistnienia, jako część stworzonego świata- jako jego cząstka, poruszana przez ożywcze tchnienie Stwórcy. Jak mawiali mądrzy ludzie ducha: „Bóg każdego dnia stwarza świat, aby w nim odnaleźć człowieka”. Każdego dnia dostrzegamy świat jako zdumiewającą paletę barw, refleksów i nie do końca wytłumaczalnych zjawisk. Zdaje się, iż wielu już tego nie potrafi tego dostrzec. Codzienność naznaczona pośpiechem, kolejne cele i strategie egzystencjalnego budowania szczęścia pozbawiły nasze zmysły postawy zadziwienia oraz kontemplacji. Żyjemy w społecznościach zakupoholików, ciułaczy, manipulatorów i szybko wykolejonych od nadmiaru pieniędzy bankrutów. Martwimy się o każdy dzień zerkając na prognozy pogody, sytuację na giełdzie, spadek lub wzrost walut. Wszystko jest kalkulowane według zasady straty lub zysku. W tej gonitwie opartej na zagarnianiu materii tego świata, podbijaniu i podporządkowaniu, zatraciła się owa zdolność do dostrzeżenia pewnej subtelnej zależności- Bóg podtrzymuje świat w istnieniu, dba o życie swoich stworzeń, uobecnia piękno Królestwa Bożego. Jedynym antidotum na zachłanność, jest próba rewizji swojego życia; może wycofanie się lekko na bok, aby nie być modelowanym przez zachłanny kult posiadania i pieniądza. Potrzeba na nowo zaślubić panią biedę, tak jak to rozumiał św. Franciszek z Asyżu i wielu innych charyzmatycznych ludzi potrafiących przejść na paluszkach ponad głodem wygodnictwa i próżnej wielkości. „Miara ubóstwa, zawsze bardzo osobista, wymaga twórczej inwencji. Problem leży nie w pozbawieniu, lecz w użytku: właściwość daru, jaką nadaje się podanej szklance wody, usprawiedliwia człowieka na sądzie ostatecznym. A jeśli nie ma się czym dzielić, pozostaje przykład „nieuczciwego zarządcy” z przypowieści ewangelicznej, który rozdaje bogactwa swego Pana (niewyczerpaną miłość), aby powiększyć ilość „przyjaźni w Chrystusie”. Ten, kto nic nie posiada staje się  jak św. Franciszek, św. Serafin z Sarowa, bł. Karol de Foucould- biednym bratem wszystkim, rozdającym w nadmiarze miłość. Merton pisał: „Żyjemy w „pełni czasu” i wszystko zostało „złożone” w nasze ręce. Wyobraźmy sobie, że zmierzmy ku końcowi, który ma nadejść, i w pewnym sensie to prawda. Chrześcijaństwo zmierza w najgłębszym wymiarze historycznym ku „odnowieniu wszystkich rzeczy w Chrystusie”. Jednak z chwilą gdy Chrystus pokonał śmierć i zesłał Ducha Świętego, to odnowienie już nastąpiło. Pozostaje nam jedynie zadbać by dla wszystkich było widoczne… Mówiąc słowami pierwszych chrześcijan, oznacza to chwalić Boga i spożywać swój chleb „w prostocie serca”. Prosto oznacza rezygnację z podboju świata, zabezpieczeń finansowych które będą spędzały nam sen z powiek. Nie chodzi o upłynnienie swojego majątku, czy wyrzucenie przez okno kosztownych rzeczy. Chodzi o rewolucję serca i umysłu- wolność ducha i piękne serce zbudowane na zaufaniu Bogu. Nie pokładać ufności w dobrach tego świata… Co z tego, że zdeponujemy mnóstwo pieniędzy, rozsławimy siebie w blasku medialnych kamer i poklasku tłumów…. To tylko marność, jak mawiał pozornie niepoprawny pesymista Kohelet. Jak powiedział Chrystus- możemy wszystko, poza jednym: nie jesteśmy wstanie dodać sobie kolejnego dnia do własnego kalendarza. Zdecydowanie lepiej chodzić mocno po ziemi, ale deponować skarby u góry.

piątek, 17 czerwca 2016

Mt 6, 19-23
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje…

Jedną z najbardziej niszczących sił w człowieku jest niewątpliwie chęć posiadania wszystkiego. Nie jest ważne to, czy dana rzecz jest mi potrzebna- reklama i świadomość tego, iż inni posiadają konkretny produkt doprowadza do chęci zmagazynowania kolejnego „eksponatu”. Współczesny człowiek pozwolił się dobrowolnie wytresować do bycia podmiotem inwazyjnej ideologii konsumpcji. „Dobrze wytresowani konsumenci- a takimi w zasadzie jesteśmy wszyscy, pisał socjolog Zygmunt Bauman- mają tendencję do postrzegania świata jako magazynu produktów. Relacja między klientem i towarem staje się wzorcem dla wszystkich związków, także międzyludzkich. Obowiązują przy tym dwa założenia. Po pierwsze- towar musi sprawiać przyjemność. Po drugie- nie ma żadnego powodu, by dochować wierności produktowi, jeśli nie spełnia już swojej roli lub pojawią się bardziej obiecujące oferty”. Człowiek został opleciony pajęczyną nieustannego tropienia nowości; spełnia wdrukowane przez zewnętrzny głos zachcianki przy jednoczesnym podtrzymywaniu świadomości, że ciągle jest na topie. Społeczeństwo stało się niczym gąbka wchłaniająca coraz to nowe impulsy, stymulujące pozornie jakość naszej egzystencji. Jak będziesz posiadać ten lek, to twoja szansa na przeżycie wzrośnie o jeden dzień. Jeżeli zakupisz ten samochód to szansa na większe rozwinięcie prędkości i przeżycie w trakcie wypadku wzrośnie o kilka procent… itd. Konsumpcja stała się rodzajem współczesnej „religii”. Budowanie w ludziach przekonania, że będą lepsi, zdrowsi, piękniejsi, długowieczni- przez posiadanie czegokolwiek, stało się swoistą „kerygmą”. W globalnej wiosce wszystko stało się możliwe na wyciągnięcie dłoni i przesunięcie karty kredytowej. Każdy pragnie się zabezpieczyć na przyszłość, wyłowić najlepsze kąski po jak najlepszej cenie, wyszarpać szansę na bycie lepszym od innych. Chrystus w Ewangelii próbuje nam uświadomić coś zgoła innego- niepopularnego, zawieszonego poza światem nęcących oko i portfel reklamowanych souvenirów. Chrystus mówi, że to czego pragniemy może okazać się wielką iluzją, ścieżką do ogołocenia z człowieczeństwa; ulokowaniem tego co najpiękniejsze w getcie fałszywych wyobrażeń i fetyszy. Rzeczy mogą człowieka pozbawić wewnętrznej wolności- wykoleić, wyalienować, uruchomić proces obumierania. „Wolność prawdziwa realizuje się w formie ubóstwa, ponieważ jest ona porywającym ciążeniem ku drugiemu człowiekowi, poszanowaniem jego inności… Ubóstwo oznacza przejście od „ja” będącego posiadaczem skończoności- a takie posiadanie dusi i niszczy swoją własność- do „ja”, które zrzekło się wszelkiej własności w dążeniu ku nieskończoności- i to wyrzeczenie jest szlachetnością bytu, pomnażaniem życia. Zrzekanie się w pierwszym rzędzie dotyczy rzeczy. Wyzwala nas z zachłanności, a przemienia w dobrych ogrodników, prawdziwych artystów natury, celebrantów”- pisał O. Clement. Ludzkość zapomniała, że jest opiekunem „rajskiego ogrodu”, często przekształcając go w śmietnik osobistych zachcianek i próżnych rządz. Jedne społeczeństwa napełniają swoje brzuchy jedzeniem do granic możliwości- przybierając monstrualne oblicze; a w innej części świata miliony cierpią głód i marzą okruchach choćby czerstwego chleba. Wiecie w czym zawiera się bogactwo Europy ? W przeładowanych śmietnikach wypełnionych jedzeniem i totalną obojętnością wampirycznych ludzi wgryzających się we wszystko, aby zaspokoić własne pragnienie posiadania. Nie wiem czego nam już brakuje: rozumu, dystansu, wyobraźni, altruizmu, elementarnej wrażliwości, spoglądania dalej poza czubek własnego nosa… ? Już naprawdę nie wiem. Bóg na to wszystko patrzy i płacze. Trumny niektórych ludzi, nie domkną się po ich śmierci. Te „skarby” nie pozwolą wzbić się wyżej…, będą zalegały niczym śmieci, których nikt już nie będzie wstanie posprzątać. Dla wielu chrześcijan, idąc za myślą Maksyma Wyznawcy- Chrystus przestał być wielką tajemnicą, błogosławionym celem, końcem wyprzedzającym wszelkie istnienie. Gdzie jest mój skarb ?

czwartek, 16 czerwca 2016

Mt 6, 7-15
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, zanim jeszcze Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci Twoje imię! Niech przyjdzie Twoje królestwo; niech Twoja wola się spełnia na ziemi, tak jak w niebie. Naszego chleba powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, tak jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, Ojciec wasz nie przebaczy wam także waszych przewinień».

Modlitwa Pańska jest najpiękniejszym streszczeniem głębokiego dialogu, który dokonuje się pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Jeżeli wiara jest odkrywaniem promieniującego ojcostwa Boga, to modlitwa jest nie tylko potwierdzeniem tego faktu, ale umiejscowieniem osoby człowieka w ojcostwie i macierzyństwie Boga jako Wspólnoty Osób. Każde chrześcijańskie dziecko kiedy tylko zacznie artykułować dźwięki, a później z uśmiechem na twarzy powtarzać słowa; zostaje nauczone o Bogu, który jest kochającym i troskliwym Tatusiem. Przypominam sobie moje dzieciństwo, kiedy mój tato ze mną klękał i modlił się słowami: Ojcze Nasz. Jakże to było zdumiewające doświadczenie- ziemskiego ojcostwa naznaczonego ciepłem, miłością, poczuciem bezpieczeństwa, a zarazem orientacją serca ku Ojcu (którego jako Miłość odsłonił dla nas Chrystus). „Musimy zrozumieć, że modlitwa jest nam dana w głębi serca, dana wcześniej, przed zastosowaniem jakiejkolwiek metody, przed podjęciem jakiegokolwiek wysiłku z naszej strony. Modlitwa to nie moje dzieło, lecz dzieło Innego, który zawsze był obecny we mnie, a szczególnie od mojego chrztu” pisał J. C. Noyer. Wyrażają tę prawdę słowa św. Pawła zawarte w Listach do Galatów i Rzymian. Apostoł wyjaśnia, że „modli się w nas Duch Święty, w którym możemy wołać: „Abba Ojcze” i że sami nie potrafimy się modlić, lecz że „Duch Święty przychodzi z pomocą naszej słabości”. Modlitwa dokonuje się zatem pierwej w sercu człowieka. To jak dziecko które kochając rodziców, za nim im to oznajmi- najpierw przeżywa to uczucie w swoim wnętrzu. Noszę w sobie takie wspomnienie z mojej młodości. Pamiętam jak będąc na studiach teologicznych w seminarium (nie potrafiłem tego powiedzieć bezpośrednio) napisałem w liście do mojego ojca, że go bardzo kocham. Ostatni raz takie wyznanie miało miejsce kiedy byłem jeszcze dzieckiem; a wtedy uczyniłem to jako dorosły mężczyzna. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że ojciec kiedy otworzył list i przeczytał te słowa rozpłakał się. Nigdy nie widziałem jego zapłakanej twarzy- tak bardzo się wzruszył, a był człowiekiem raczej mało wylewnym (wszystko tłumił w sobie). Kiedy zadzwoniłem do domu, przez słuchawkę telefonu, po chwili ciszy usłyszałem wypowiedziane drżącym głosem słowa: „Synu jestem z ciebie dumny i bardzo cię kocham”. Za każdym razem kiedy wspominam to wydarzenie  szkliwią mi się oczy, nie mogę zapanować nad emocjami. Myślę, że można odmawiając Modlitwę Pańską przeżywać coś zgoła podobnego; pod warunkiem, że uświadomimy sobie prawdę o Miłującym Ojcu i ludziach którym towarzyszą podobne odczucia związane z poczuciem tego, że są kochani. Modlitwa Ojcze Nasz, jest najbardziej „ekumenicznym” i eklezjotwórczym dialogiem miedzy ludźmi i Bogiem. To modlitwa szczególna, nawet odmawiana przez jednego człowieka, zawsze ma wymiar kolektywny- wspólnotowy, zagarniający wszystkich. „Jezus Chrystus nie wypowiedział modlitwy Ojcze nasz w takiej formie, jaką dzisiaj znamy i odmawiamy. Lecz nawet jeżeli nie wypowiedział On Ojcze nasz w sposób dosłowny, jego życie i wszystko, co czynił i mówił, mieniło się tą modlitwą. Jezus był niczym łąka pełna kwiatów, na którą opada w pełnym splendorze boskiego światła rosa Ducha Świętego, czyniąc wszystko pięknym. Jego uczniowie pod natchnieniem Ducha Mądrości poskładali słowa, gesty i wzdychania Mistrza, tworząc z nich znaną formułę modlitwy Ojcze nasz. Stąd też pozostaje ona, choć ograniczona do siedmiu próśb, przestrzenią otwartą. Jest ona jak brama, która wiedzie do ogrodu bezkresów… Siedem jest syntezą nieba i ziemi, doskonałością, pełną i harmonijną sumą wielkości, w której stworzenie i Bóg wzajemnie się przenikają…” (M. Bielawski). Każdy z nas (jak również cały Kościół) wypowiadając Chrystusowe słowa, znajduje się przed obliczem Ojca w nieustannie dokonującym się podziwie i dziękczynieniu, które wyraża wczesnochrześcijańska formuła wiary: „Niechaj przyjdzie Twa łaska i niech przeminie ten świat !”

środa, 15 czerwca 2016

2 Krl 2, 1. 6-14
Kiedy Pan miał wśród wichru unieść Eliasza do nieba, Eliasz szedł z Elizeuszem z Gilgal. Wtedy rzekł Eliasz do niego: «Zostań, proszę, tutaj, bo Pan posłał mnie aż do Jordanu». Elizeusz zaś odpowiedział: «Na życie Pana i na twoje życie: nie opuszczę cię!» I szli dalej razem. A pięćdziesięciu spośród synów prorockich poszło i stanęło z przeciwka, w oddali, podczas gdy oni obydwaj przystanęli nad Jordanem. Wtedy Eliasz zdjął swój płaszcz, zwinął go i uderzył w wody, tak iż się rozdzieliły w obydwie strony. A oni we dwóch przeszli po suchym łożysku. Kiedy zaś przeszli, Eliasz rzekł do Elizeusza: «Żądaj, co mam ci uczynić, zanim wzięty będę od ciebie». Elizeusz zaś powiedział: «Niechby – proszę – dwie części twego ducha przeszły na mnie!» On zaś odrzekł: «Trudnej rzeczy zażądałeś. Jeżeli mnie ujrzysz, jak wzięty będę od ciebie, spełni się twoje życzenie; jeśli zaś nie ujrzysz, nie spełni się». Podczas gdy oni szli i rozmawiali, oto zjawił się wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch; a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios. Elizeusz zaś patrzał i wołał: «Ojcze mój! Ojcze mój! Rydwanie Izraela i jego jeźdźcze». I już go więcej nie ujrzał. Ująwszy następnie swoje szaty, Elizeusz rozdarł je na dwie części i podniósł płaszcz Eliasza, który spadł od niego z góry. Wrócił i stanął nad brzegiem Jordanu. I wziął płaszcz Eliasza, który spadł od niego z góry, i uderzył w wody. Wtedy rzekł: «Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?» I uderzył w wody, a one rozdzieliły się na obydwie strony. Elizeusz zaś przeszedł środkiem.

Prorok Eliasz jest postacią, która utrwaliła się w ikonografii jak również na  sarkofagach wczesnochrześcijańskich. Święty Mąż poczesne miejsce zajmuje szczególnie w tradycji Kościoła Wschodniego. Spogląda na nas z rozlicznych ikonostasów zdobiących przestrzenie wielkich i małych cerkwi; ukazywany najczęściej jako poczciwy starzec z długą brodą, charyzmatyczny mędrzec; przypominający niekiedy późniejszego proroka pustyni- Jana Chrzciciela. Najstarsze przedstawienie proroka zostało utrwalone na sarkofagu z cmentarza Luciny w Rzymie. Widzimy Eliasza na wozie ognistym wstępującego do nieba. Ten motyw przejedzie do malarstwa ikonowego, jako przedstawienie typiczne o przesłaniu eschatologicznym. Na ikonie możemy dostrzec kilka narracji związanych z życiem proroka; warstwa rzeczywista oparta na tekście biblijnym bardzo płynie przechodzi w przestrzeń symboliczną- odsłaniając ukryte sensy i teologiczne znaczenia. W ognistej chmurze, w kierunku Odwiecznego Dniami, prorok Eliasz unosi się na niebiosach w powozie ciągniętym przez cztery skrzydlate konie. Dominująca czerwień ognia jest tak intensywna, iż zatrzymuje na sobie spojrzenie oglądającego. Posługując się porównaniem Kandinskyego, można tak położoną barwę określić jako „wibrację duszy”. Poniżej, umieszczone w jednej przestrzeni, widać sceny z życia proroka: po lewej stronie, kruk przynosi Eliaszowi pożywienie; następnie możemy dostrzec scenę jak śmiertelnie wyczerpany Eliasz leży na pustyni, gdzie jedynym jego pragnieniem jest śmierć. Ale Bóg nie pozostawia go w stanie rozpaczy, posyła anioła, który budzi go do życia i karmi. Kolejna migawka to przeprawa Eliasza i jego ucznia Elizeusza przez rzekę Jordan. Prorok uderza płaszczem o powierzchnię wody, po czym obaj będą mogli przejść przez rzekę nie zamoczywszy stóp. „Tajemnicza wizja wniebowzięcia Eliasza w interpretacji wschodnich ojców Kościoła była antycypacją losu dusz zbawionych przez Zmartwychwstanie Chrystusa” (M. Janocha). W woźnicy dosiadającego ognisty rydwan możemy dostrzec obraz Zwycięskiego Chrystusa, jako prawdziwego Boga- Słońce, jako Woźnicę człowieka- zaprzęgu podążającego do wiecznej chwały. Komentuje to Atanazy Synaita: „Od krańca nieba wyjście Jego, a wyszedł On do nas; a obieg Jego aż do krańca niebios, gdy wraca do Ojca. Z tego przykładu prorockiego tekstu dowiadujemy się, że Helios jest Chrystusem wznoszącym się do nieba; zapowiedział Go wcześniej Eliasz, kiedy przemierzał przestworza”. Wniebowstąpienie zapowiada również nasze przejście ze śmierci do życia- przeprawę na drugą stronę- ku światłości tak intensywnej niczym żar ognia. Nasze ciała upodobnią się do ciała Chrystusa zmartwychwstałego. Uświadamiamy sobie jednocześnie prawdę, że jesteśmy przez Boga wyniesieni. Nie jesteśmy bytem wykolejonym- jak głosiło wielu egzystencjalnych fatalistów; każdy ma swój „rydwan” na którym przekroczy bramy niebios. „Niewidzialna moc wiary wypisana na ikonach i wyryta na płytach sarkofagów, to znaki świadectwa, które rozświetlają blask życia wiecznego”.

wtorek, 14 czerwca 2016


Mt 5, 43-48

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski».


W optyce Chrystusowej Ewangelii bliźnim nie jest ktoś, kogo sobie wybieramy- osoba która nam leży, niczym dopasowany garnitur na miarę. Pan nie chciał z Kościoła uczynić wspólnoty wzajemnej adoracji; ludzi poklepujących się po ramieniu i czujących się ze sobą dobrze. Żadne prawo doboru, dopasowania, dobierania sobie innych osób jako obiektów potencjalnego dobra- tutaj nie gra roli. Chrystus mówi o miłości bliźniego, który nam totalnie nie leży; ktoś kto może wzbudzać w nas negatywne uczucia i pokusę ucieczki. Pronzato pisał: „Bliźni staje się bliski wówczas, gdy się do niego zbliżamy w taki sposób, w jaki on zbliża się do nas. Bliźnim jest ten, kogo czynię bliźnim, nie stojąc w miejscu wówczas i on czuje, że jestem mu bliski, że jestem jego bliźnim. Miłość oznacza właśnie zniesienie dystansu wewnętrznego…” Można być zaszufladkowanym egoistą, który przez całe życie selekcjonuje swoje najbliższe otoczenie- według własnych atrybucji, oczekiwań, standardów, widzimisie. Równie dobrze można przekroczyć siebie, zrobić coś w sprzeczności z własną kalkulacją, interesem, wysublimowanym poczuciem miłości i błagać o przypadkowego człowieka, jak pisał Camus „o twarz istoty i serce olśnione miłością”. Według pięknego sformułowania Aleksego Chomiakowa: „Kościół jest życiem w Bogu, we wzajemnym okazywaniu miłości”. W tych słowach wyraża się antropologia chrześcijańska i oczyszczona wizja Kościoła; wszyscy są częścią mnie, moimi bliźnimi. Być bliźnim wszystkich, tym samym odkrywać tętniące obszary miłości Boga- „ponieważ miłość jest z Boga”.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Mt 5, 38-42
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko i ząb za ząb!” A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie».
Przesłanie Chrystusa dotka najbardziej newralgicznych obszarów ludzkiego wnętrza. Demaskuje egoistyczne i zachłanne postawy, stawiając człowieka przed samym sobą, niczym przed lustrem prawdy- pokazując absurdy egocentrycznego przeżywania swojego życia. Pełnia człowieczeństwa to umiejętność wzniesienia się ponad obszar własnych kalkulacji, osobistych zwycięstw, udowadniania swojej wielkości za wszelką cenę. Wielkość chrześcijanina wyraża się w byciu człowiekiem bezinteresownym i wypełnionym bezwarunkową miłością Boga. Przyjmować każdego człowieka dlatego, że jest człowiekiem; stawać się bliźnim każdego człowieka, bez względu na mogące pojawić się uprzedzenia, blokady. „Uprzedzać pragnienia innych; odkrywać coraz to nowe potrzeby, a przede wszystkim te, o których realizacji nikt jeszcze nigdy nie myślał; okazywać szczególną uwagę tym, którzy są odrzuceni; darzyć szacunkiem i zainteresowaniem tych, którzy są mniej utalentowani czy uzdolnieni.” (C. Martini). Wypełniać wszystko przeobrażającą siłą miłości, która potrafi kruszyć najtwardsze ludzkie serca. W tym wszystkim trzeba odkrywać duchowe obszary pokory. Kiedyś przeczytałem takie opowiadanie o życiu pokornego człowieka „o dwóch rękach”. Miał on zwyczaj wkładania wszystkich otrzymanych każdego dnia radości do swojej prawej ręki, a wszystkich smutków do swojej lewej ręki, i to lewa ręka była zawsze pełna. Wówczas dzięki duchowi pokory wszystko, co wpadało do lewej ręki, zostało przełożone do prawej ręki, a całe jego życie stało się światłem i radością. W bardzo podobny sposób można uczynić z tymi wszystkimi negatywnymi uczuciami- gniewem, zawiścią, brakiem przebaczenia- włożyć je do drugiej kieszeni i wyjąć jako przeobrażone w miłość.

niedziela, 12 czerwca 2016

Łk 7, 36-50
 A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne… przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem…

W Ewangelii możemy prześledzić mnóstwo wydarzeń, które sprawiają w nas emocjonalne poruszenie. Tam gdzie pojawia się Chrystus, zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidzianego, niezaplanowanego, przekraczającego zasady ustalonej z góry etykiety. Jezus przychodzi na obiad do domu faryzeusza, wszystko jest przygotowane jak należy; towarzystwo inteligenckie z poczuciem religijnej wyższości, stół się ugina od wyszukanego jadła, wszystko okraszone jest grzecznymi, choć niepozbawionymi podejrzliwości słowami i gestami. Nagle ten podniosły nastrój burzy przyjście bezimiennej kobiety- powszechnie uważanej jako grzesznica. „Być może prostytutki mają imiona, lecz żyją w świecie, w którym imiona nie istnieją”. Kobieta jest osobą powszechnie znaną w swojej branży. „Nawet ludzie „porządni” potrzebują jej po to, aby poczuć się lepiej, aby móc powiedzieć: „Nie upadłem tak nisko jak ona”. Takie osoby sprawiają, że w społeczeństwie w którym kamuflowana jest moralna erozja, można poczuć się lepiej. Ona również doskonale zna mężczyzn- szczególnie tych „poukładanych”, „bezgrzesznych”- pobożnych świntuchów, którzy może jej fizycznie nie posiadali, ale w swoich myślach i sercu czynili najbardziej ohydne rzeczy. Dostojewski piał, „że gdyby ludzkie myśli pachniały, to na świecie roznosiłby się nieopisany odór, tak że wszyscy zostalibyśmy śmiertelnie zatruci”. W izbie gospodarza zaczął się unosić swąd zatruwających serca myśli: od tych nieczystych, sięgających dna, aż po uśmiercające (odbierające prawo istnienia człowiekowi). Największą nieczystością tego domu nie było wkroczenie kurtyzany, lecz zatwardziałe serca mężczyzn przekonanych o swojej nieskazitelności. Pozornie miła kolacja zmienia się w „spektakl” darmowej miłości Boga. Grzesznica- jak o niej wszyscy myślą (przedmiot z którym można robić co się żywnie spodoba…), jako jedyna jest autentyczna, na jej twarzy wypisuje się cała prawda: cierpienie, lęk, wielokrotne poranienie, głód prawdziwej miłości, ostatnia resztka nadziei wypisana w źrenicach oczu. Tylko Chrystus spoglądał na nią inaczej; w Jego oczach można było dostrzec współczucie i  kochające spojrzenie. Kobieta prawdopodobnie widziała już Jezusa, słyszała Go, była pod wrażeniem wyzwalającej nauki. To była przełomowa chwila. W oczach ludzi pozostawała grzesznicą- skazaną na społeczne wykluczenie, pogardę i ból, ale w środku została przemieniona. „Czuła, że zamieszkał w niej ten człowiek” (F. Chalet). Odpowiedzią na przebaczenie płynące z serca Boga, było jej niekonwencjonalne dziękczynienie. Wyraziła to przez pocałunek, łzy, namaszczenie olejkiem- liturgia miłości- najpiękniejsza, ponieważ zrodzona z darmowej miłości. Odpuszczone zostały jej grzechy, odeszła wolna i lekka niczym piórko. Ewangeliczny sakrament pojednania w którym to, co najbardziej przerażające, obrzydliwe, wydzielające odór duchowej śmierci- zostaje obmyte miłością Boga.  
 

sobota, 11 czerwca 2016

Dz 11,21b-26;13,1-3
W Antiochii wielka liczba ludzi uwierzyła i nawróciła się do Pana. Wieść o tym doszła do uszu Kościoła w Jerozolimie. Wysłano do Antiochii Barnabę. Gdy on przybył i zobaczył działania łaski Bożej, ucieszył się i zachęcał, aby całym sercem wytrwali przy Panu; był bowiem człowiekiem dobrym i pełnym Ducha Świętego i wiary. Pozyskano wtedy wielką rzeszę dla Pana. Udał się też do Tarsu, aby odszukać Szawła. A kiedy go znalazł, przyprowadził do Antiochii i przez cały rok pracowali razem w Kościele, nauczając wielką rzeszę ludzi. W Antiochii też po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami…

Gdybym zdobył się na odwagę spontanicznego przeprowadzenia ankiety ulicznej z pytaniem: Co znaczy słowo chrześcijanin ? Zapewne duża część przypadkowych ludzi miałaby problem z  odpowiedzią na to pytanie, a większa część napotkanych rozmówców próbowałaby gdzieś oscylować w temacie chrztu. Uśmiechałbym się z lekką ironią i szeptał: blisko…, blisko, ale to jeszcze nie to. Zanim przystąpiłem do pisania tego rozważania, przejrzałem uważnie kilka słowników- od tych opasłych (akademickich), po filozoficznie i teologiczne rzecz jasna. Żeby niezadowolić się tylko książkową wiedzą posurfowałem przez kilka chrześcijańskich- wielodenominacyjnych stron. Wszędzie napotkałem zbliżoną lub pokrywającą się odpowiedź. Chrześcijanin (łac. christnianus-  znaczy tyle, co wyznawca lub należący do Chrystusa- Boga-Człowieka). Stąd nazwa chrześcijaństwo- chrześcijanie (gr. christnianismos, christnianoi). Kiedy już znamy wyjaśnienie terminu „chrześcijanin”, możemy spokojnie umiejscowić wyznawcę Chrystusa w strukturze jaką jest Kościół. Nie można zrozumieć tego, kim jest chrześcijanin w oderwaniu od pojęcia Kościoła- jako Wspólnoty: ludzi z krwi i kości, uczniów, wyznawców, przyjaciół, świadków i świętych. Congar pisał: „Kościół ma sens tylko w odniesieniu do Jezusa Chrystusa i do Ewangelii, która mówi o Nim. Wszelka interpretacja jego życia, która od początku nie bierze pod uwagę tego odniesienia, jest niewystarczająca i błędna… Zrozumiemy Kościół tym lepiej, im lepiej będziemy szukać i poznawać Jego !” To pokazuje iż kamieniem węgielnym Kościoła jest właściwie sam Chrystus. Pisze o tym wyraźnie Apostoł Piotr: „Przystępując do Niego, do żywego Kamienia, odrzuconego wprawdzie przez ludzi, ale przez Boga wybranego i okrytego chwałą, sami również jak żywe kamienie budujecie swój dom duchowy, święte kapłaństwo, aby przez Jezusa Chrystusa składać ofiary duchowe, miłe Bogu !” (1P 2,4). Greckie słowo ekklesia, tłumaczy się jako „kościół”, pochodzi od czasownika ekkaleo- „wzywać”. Kościół chrześcijański jest „świętym zwołaniem”, powołanym i umiłowanym przez Chrystusa. Wspólnotą wybraną i bezkompromisowo wybierającą Chrystusa na swojego Pana i Zbawiciela. „Kościół nie jest jedynie sumą indywiduów. Zgromadzeni razem członkowie Kościoła tworzą jedno ciało, niepodzielny organizm” (H. Ałfiejew). Często pisząc lub wymawiając słowo „Kościół” myślimy tylko o instytucji- nic bardziej mylnego i fałszującego tę bosko- ludzką strukturę. Musimy przebić się przez ściany teologicznych konstrukcji i pozornych prostych uzasadnień. Soborowa Konstytucja dogmatyczna Lumen gentium wskazuje na ideę Kościoła jako sakramentu zbawienia. „Chrystus wywyższony ponad ziemię wszystkich do siebie przyciągnął; powstawszy z martwych Ducha swego ożywiciela zesłał na uczniów i przez Niego ustanowił Ciało swoje, którym jest Kościół, jako powszechny sakrament zbawienia; siedząc po prawicy Ojca działa ustawicznie w świecie, aby prowadzić ludzi do Kościoła i przezeń mocniej ich z sobą złączyć”. W rzeczywistości Kościoła w całej rozciągłości i głębi, spełniło się starotestamentalne proroctwo: „W ostatnich dniach wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało”(Dz 2, 17). Wydarzenie Pięćdziesiątnicy czyni chrześcijaństwo wspólnotą charyzmatyczną, rewolucyjną, zmieniającą oblicze świata. „Wszyscy otrzymali Ducha jako „zadatek” nowego eonu, do którego należy Kościół, trwając jeszcze w starym eonie. Kościół jest początkiem „dni ostatnich”(M. Afanasjew). Wspólnota zapowiadająca bliskość Królestwa Bożego i wypatrująca z napięciem nadejścia Umiłowanego Oblubieńca. Bardzo wielu chrześcijanin usadawia się niewłaściwie we wspólnocie Kościoła. Wyścig o pierwsze miejsca, zaliczenie katechizmowych pryncypiów. Myślą o Kościele jak o formie przestrzeni „tu i teraz” w której można sobie wypracować profity na wieczność. Wielu katolików obsesyjnie skupia się na doktrynalnych zasadach, prawnych uwarunkowaniach i przestrzeganiu rytuałów, zapominając o tym co najważniejsze, „że sercem katolicyzmu jest żywe doświadczenie jedności w Chrystusie, wykraczające daleko poza wszelkie sformułowania pojęciowe. Na skutek czego umyka naszej uwadze fakt, że katolicyzm stanowi przedsmak i doświadczenie życia wiecznego” (T. Merton). Kończę to rozważanie lekko prowokacyjnymi słowami Bernanosa: „Nasz Kościół jest Kościołem świętych. Kto zbliża się doń z nieufnością, spodziewa się, że napotka tylko zatrzaśnięte drzwi, barierki, zakratowane okna i jakąś duchową żandarmerię… Nasz Kościół jest kościołem świętych…, cała ta potężna aparatura mądrości, siły, prężnej dyscypliny, wspaniałości i majestatu byłaby niczym, gdyby nie ożywiała jej miłość. Lecz letniość szuka w niej tylko solidnego zabezpieczenia przed ryzykiem, jakie niesie Bóstwo”. Chrześcijanin i Kościół- dwa słowa; a jednocześnie teologiczny monolit !