piątek, 1 lipca 2016

Mt 9, 9-13
Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» A on wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?» On, usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników».

Jeżeli malarstwo może przejąć rolę komentarza do Ewangelii, to jedno z najbliższych mojemu sercu przedstawień św. Mateusza wymalował genialny artysta Caravaggio. I wcale nie myślę o obrazie powołania celnika, który jest powszechnie znany i był wielokrotnie przeze mnie komentowany, ale o pierwszym obrazie wykonanym dla kościoła świętej Lugigi dei Francseci w Rzymie. Wykonany obraz przez młodego malarza, stał się powodem skandalu w kościelnych środowiskach i podzielił estetów na zwolenników oraz przeciwników dzieła. Kościelny salon był tak poruszony realizmem tego dzieła, że mało niedoszło do linczu samego artysty. „Sztuka jest po to, by niepokoić”, pisał G. Braque. Tu już się nie tylko rozchodziło o sam niepokój, ale o święte oburzenie. Skąd tyle wrzawy, niepokoju, szarpaniny, poruszenia intelektualnych elit ? Zadanie zlecone malarzowi było pozornie proste. Miał przedstawić świętego w trakcie pisania Ewangelii. Aby zaakcentować element charyzmatyczny tej czynności, nad natchnionym pisarzem miał unosić się anioł przynoszący natchnienie i szeptający mu do ucha święte słowa. Artysta przystąpił do dzieła. „Caravaggio był bezkompromisowym artystą, obdarzonym bogatą wyobraźnią…, usilnie myślał, jak to musiało wyglądać, gdy podstarzały, spracowany biedak, prosty celnik, nagle musiał usiąść i napisać księgę. I namalował świętego Mateusza z łysą głową, zakurzonymi stopami, niezręcznie przytrzymującego ogromną księgę, marszczącego brew z wysiłku przy pisaniu, do którego był nienawykły”(E. Gombrich). Obraz kiedy miał być umieszczony w ołtarzu kościoła, został odrzucony i szybko ukryty przed oczami ludzi. Rozczarowany krytyką, artysta musiał jeszcze raz przystąpić do malowania. Otrzymał ścisłe wytyczne i przedstawił Chrystusowego ewangelistę niczym antycznego mędrca, pełnego hieratyczności, splendoru, siły intelektu… duchowej witalności. Zamiast prostego, urobionego po pachy ucznia, powstał sofista- atleta intelektu. Dobrze wyczuwamy, że to przedstawienie zafałszowało prawdę, ale odpowiadało gustom nabrzmiałej od wyszukanych i monumentalnych form epoki. Prostota i wierność hagiograficznemu obiektywizmowi, ustąpiła pod naciskiem przepychu, megalomanii i patetycznej pobożności. Czasami trzeba dobrze przecierać oczy, kiedy przyjdzie nam ochota na oglądanie sztuki z wysokiej półki. To, co najbardziej głębokie zostaje ukryte przed oczami ciekawskich konsumentów piękna. Tajemnica powołania jest w samym środku serca człowieka. Duchowe piękno chrześcijaństwa przekracza ramy kultury, dostrzega człowieka- grzesznika, który dotknięty łaską Boga, staje się zakochanym szaleńcem przemierzającym ścieżkę życia w taki sposób, jakby po raz kolejny się narodził. W osobie Mateusza można odkryć własną, osobistą drogę powołania, ewangelicznej pracy, kruszącej w świecie ciemności kłamstwa i odbierającej siłę złu.