czwartek, 29 września 2016


Dn 7,9-10.13-14
Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła to płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał sprzed Niego. Tysiąc tysięcy służyło Mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stało przed Nim. Sąd zasiadł i otwarto księgi. Patrzałem w nocnych widzeniach, a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie.
Obrazy, które rysuje przed nami Prorok zadają się przerastać możliwości naszej wyobraźni- tego, co znamy i co odbija zwierciadło naszego poznania- fascinosum et tremendum. Tylko wizjoner jest wstanie przedrzeć się  przez zasłonę apofazy i zatrzymać wzrok na obrazie przemienionego i triumfującego Syna Człowieczego. „Pantokrator, w świetle swego przemienionego oblicza, odnawia pierwotne symbole, wyzwala Mądrość kosmiczną od jej smutku, prowadzi ją do rozżarzonej do białości ostatecznej przejrzystości” (O. Clement). Przedwieczny zasiadł na tronie historii- ogniskując na sobie spojrzenie przeobrażonego świata subtelnych bytów- utkanych ze światłości- wystawionych ku Źródłu Życia, niczym rośliny wychylające swe łodygi ku słońcu. „Paruzja sprawi, że piorunujące przyjście Chrystusa w chwale będzie oczywiste dla wszystkich- pisał Evdokimov. Paruzja będzie widoczna nie w historii, lecz ponad historią, co zakłada przejście do innego eonu: „wszyscy będziemy przemienieni” (1Kor 15,51). „Potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana” (1Tes 4,17). Eschatologiczny obraz proroka Daniela, zawsze nasuwa mi skojarzenie z rzeźbiarską wizją triumfu Chrystusa z romańskiego portalu opactwa Moissac. Pośrodku na tronie zasiada ukoronowany Chrystus, pełen hieratyczności i splendoru. Otaczają Go cztery symbole ewangelistów, ze swej strony flankowane przez dwa anioły z rozwiniętymi rotulusami w dłoniach. Są one jedyną wskazówką, że w tym momencie odbywa się Sąd Ostateczny. Resztę miejsca zajmuje dwudziestu czterech Starszych, po dwóch w górnym szeregu, po trzech w niższym, a pozostali siedzą poniżej wzburzonych fal morza pod stopami Chrystusa. Tympanon wspiera się na nadprożu, na którym wirują ogniste koła symbolizując infernalne ognie apokalipsy. Całość spoczywa na dwóch potężnych węgarach o osobliwym, falowanym profilu, skierowanym do wewnątrz, na których, na których znajdują się smukłe płaskorzeźbione postacie: św. Piotra i proroka Izajasza. Program rzeźbiarski w swojej katechetycznej funkcji implikuje wypełnienie się historycznego łańcucha wydarzeń, stając się profetyczną wizją, objawiającą moc i niczym nieograniczone panowanie Chrystusa kosmicznego. W obliczu misterium Paruzji, Objawienie pozwala uchwycić zdumiewający finał którego najpełniejszym akordem będzie uczestnictwo ludzkości w światłości bez końca. Chciałoby się zapytać za św. Izaakiem Syryjczykiem „Cóż to jest wiedza ? To doznanie życia nieśmiertelnego. A cóż to jest życie wieczne ? To odczuwanie rzeczy w Bogu”. Przyszłość naszego świata jest naznaczona stygmatami końca- „stworzenie jęczy w bólach”- oczekując pęknięcia kokonu czasu i wzlotu ku górze. „Człowiek, który jest wieczny w swojej najgłębszej istocie- powie M. Quenot- jest w naturalny sposób zorientowany ku przyszłości. Odosobnienie i ukierunkowanie na przeszłość należą do starego człowieka z upadłego świata. Czas teraźniejszy jest czekaniem na przyjście Syna Człowieczego, którego powtórne i chwalebne przyjście celebruje Eucharystia”. Przyjdzie i zajaśnieje niewyobrażalną światłością, ten blask oślepi wątpiących, a wierzących napełni weselem.

środa, 28 września 2016


Łk 9, 57-62
Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz». Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć». Do innego rzekł: «Pójdź za Mną». Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże». Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu». Jezus mu odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego».
Pójdę za Tobą ! W przypływie chwili i odruchu serca, zbyt szybko i łatwo przychodzi deklaracja podążania za Chrystusem. Taka fascynacja bardzo szybko traci swój żar, przemieniając się w chłodną kalkulację- czy to mi się opłaca, czy też nie ? Wielu ludzi z różnym nastawieniem i emocjonalnym bagażem, ukrytymi celami- przychodziło do Jezusa. Jakie mieli oczekiwania, pragnienia, intencje… ? Pewnie trudno sądować ich wnętrza. Człowieka kształtują treści jego serca i autentyczna głębia ducha- poruszona niewidzialnym palcem Boga. „Miejsce w którym materia świata staje się w największym stopniu przejrzysta dla osoby jest twarz, a w twarzy spojrzenie”- mówił św. Makary Wielki. Chrystus potrafił czytać ludzkie twarze i spojrzenia. Spoglądał w oczy i serce; wtedy nic nie umknęło Jego uwadze. Wystarczyło jedno spotkanie i było wiadomo z kim ma do czynienia oraz jakie usprawiedliwienie zostanie wyciągnięte z rękawa. Bóg zawsze ceni w człowieku szczerość, a nade wszystko odwagę „porzucenia siebie”. Jakby chciał powiedzieć: nie bój się wyruszyć w nieznane, zrezygnować ze spraw i sytuacji, które kształtują twoją codzienność. To już jest za tobą, nie oglądaj się wstecz, możesz wejść w przygodę która odmieni twoje życie. Potrzeba tylko odrobiny szaleństwa i porzucenia pokusy odwrócenia się do tyłu. Miał rację Guardini, kiedy pisał, że los człowieka jest zawsze losem Boga. Te dwie drogi splatają się ze sobą. Czasami marzę o byciu „ewangelicznym kloszardem”, nieprzywiązanym kurczowo do spraw szarej egzystencji. Wędrowny apostoł, przepowiadający „na dachach” Ewangelię i celebrujący Eucharystię w zapomnianym horyzoncie pulsującego miasta; wśród opuszczonych i zmarginalizowanych ludzi- upodobniony do rosyjskiego świętego szaleńca, przekonującego w zgiełku świata innych, że Bóg naprawdę istnieje i ciągle kocha.
 

poniedziałek, 26 września 2016


Uroczystą Wieczernią  Kościół Wschodni rozpoczął celebrację Święta Podwyższenia Krzyża Świętego. Niezwykle podniosłe i teatralne w swojej oprawie jest nabożeństwo upamiętniające wydarzenie odnalezienia relikwii Krzyża przez cesarzową Helenę. „Podniesiony dobrowolnie na krzyżu Chryste Boże, daj swoje miłosierdzie  swemu nabytemu dziedzictwu daj ludowi swemu moc zwycięstwa nad wrogami, gdyż ma on moc Twojego oręża pokoju, niezwyciężony znak zwycięstwa”- tymi słowami liturgia wysławia największe palladium chrześcijaństwa- Znak Zbawienia i tajemnicę Odkupienia. Uroczystemu wniesieniu krzyża przez kapłana, towarzyszy moment największego uniżenia ze strony modlącego się Kościoła. Ludzie klękają i czołem dotykając ziemi- uznają swoją nicość przed Panem, który wstąpił na Krzyż jak Mocarz- przywracając światu na powrót Eden i miłość. Modlitwa na kolanach i gest największego pokajania, jak zauważa Orygenes, „jest znakiem pokory i uniżenia”.  W tej chwili pełnej łaski, zdają się z jeszcze większą siłą wybrzmiewać słowa św. Pawła: „Aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych” (Flp 2,1). Teloleptos z Filadelfii podkreślał: „Niech każdemu pokłonowi towarzyszy duchowe wezwanie do Chrystusa, aby oddać cześć Bogu dusz i ciał skłonnych do ugięcia się, pochylając dusze i ciała przed Panem”.  Krzyż uniesiony wysoko, okadzany i całowany z szacunkiem egzorcyzmuje świat z brudu grzechu i niweczy wszelkie działania demona. Utrwala w świadomości wierzących, że zło zostało zdruzgotane w posadach, a ostatecznie jaśnieje blask zwycięskiego oręża. „Niech powstanie Bóg i rozproszą się wrogowie Jego, niech uciekają przed Jego obliczem ci, którzy Go nienawidzą; jak znika i rozwiewa się dym, tak niech znikną biesy sprzed oblicza miłujących Boga i żegnających się znakiem Krzyża Świętego…” To właśnie skoncentrowana moc istoty i zbawczego charakteru krzyża spowodowała, że jego kształt odcisnął się niczym pieczęć na architekturze świątyni chrześcijańskiej, a każdy ochrzczony wchodząc do wnętrza, stał się cząstką mistycznego Znaku Zwycięstwa. Krzyż na patenie lub hostii wskazuje na odkupienie świata przez Chrystusa, który sam jest recapitulatio mundi- zbiega się w Nim wszystko, „to, co w niebiosach, i to, co na ziemi” (Ef 1,10). Według Grzegorza z Nyssy krzyż Chrystusa od początku był wpisany przez Boga w postać kosmosu. Krzyż, który dzieli przestrzeń, wyznacza kierunki i ustala porządek, stał się sensem i formułą- signum Logosu Chrystusa jako prawdziwej duszy świata.   

niedziela, 25 września 2016


Jezusowi nie chodzi o to, aby nas przede wszystkim przestraszyć przyszłym piekłem lub pocieszyć przyszłym niebem. Chce nam raczej pokazać, że niebo jest tam, gdzie rozbrzmiewa Słowo Boże, które pomaga człowiekowi odnaleźć własnego brata
A. Maillot

sobota, 24 września 2016

Ps 90  
Nasyć nas o świcie swoją łaską,
abyśmy przez wszystkie dni nasze
mogli się radować i cieszyć.
Dobroć Pana, Boga naszego, niech będzie nad nami
i wspieraj pracę rąk naszych,
dzieło rąk naszych wspieraj!
Natchniony Psalmista uświadamia mi niezwykle ważną sprawę; każdy budzący się do życia dzień jest wielkim darem Boga. Odsuwam rolety i dostrzegam świat opromieniony promieniami słońca; stworzenie snuje fabułę o cudownej obecności Boga- nasycającego wszystko wokół swoją życiodajną łaską. To, co nam się jawi na zewnątrz jako oczywiste, w rzeczywistości jest objawieniem się Boga. „Każdego dnia Bóg dla nas stwarza świata”- powie mądrość żydowska. Stwarzać to dla Boga tyle, co objawiać siebie. Innymi słowy, w tej mierze, w jakiej objawienie jest stworzeniem, stworzenie jest objawieniem. W przekonaniu wielu średniowiecznych myślicieli- świat, będący manifestacją Bożej światłości, przestałby istnieć, gdyby Bóg przestał promieniować. Dlatego każda rzecz jest w istocie znakiem, symbolem, poprzez który Bóg daje się nam poznać. Można w tym miejscu przywołać słowa Jana Szkota Eriugeny: „Nie ma niczego pośród rzeczy widzialnych i cielesnych, co by oznaczało czegoś niecielesnego i niewidzialnego”. Stąd nasuwa się jeden wniosek: całe stworzenie partycypuje w obecności Boga- ożywczym tchnieniu życia. Święty Maksym Wyznawca komentuje, iż w każdej rzeczy istnieje „tajemnicza obecność” i „scalająca moc”, które wprowadzają ją we wzajemną wspólnotę bytów. Od małego zadziwienia można z pewnością dotrzeć do mistyki uniwersum. „Wraz z człowiekiem i poprzez człowieka całe stworzenie odbywa swój powrót do Boga jak Stwórcy i źródła wszelkiego bytu. Jest to droga do ku  przeobrażeniu całego stworzenia, jego przejście do ostatecznego spełnienia- Pascha kosmosu, której początkiem jest zmartwychwstanie Chrystusa”(W. Hryniewicz). Chrystus przyjmuje świat i przemienia go w „ciało duchowe”, swoją materię. „Od momentu Wcielenia i Zesłania Ducha Świętego wszechświat, jest piękny, a jednak podporządkowany śmierci, nosi w sobie Kościół- pisze O. Clement- który w rzeczywistości niesie świat i poddaje go metamorfozie. Ponieważ Kościół, rozumiany w całej jego głębi ewangeliczej, chrzcielnej i eucharystycznej, dąży nie tylko do zbawienia ludzkości, lecz całego stworzenia”. Jeżeli Psalmista mówi o łasce rozlanej na początku dnia, to jednocześnie wskazuje na twórcze zadanie człowieka- pomocnika Boga, aby doprowadzić to wszystko w pełnym kształcie do ostatecznej metamorfozy.

piątek, 23 września 2016

Ps 144
Panie, czym jest człowiek, że troszczysz się o niego,
czym syn człowieczy, że Ty o nim myślisz?
Do tchnienia wiatru podobny jest człowiek,
dni jego jak cień przemijają.
Pamięć, to niewyobrażalnie ważna „przestrzeń unieśmiertelnienia kogoś”. Psalmista przekonuje nas o najważniejszej czynności Boga- pamiętaniu. Człowiek jest okruchem pamięci Stwórcy. Pamięci szerokiej, głębokiej, zatrzymującej i utrwalającej najdrobniejszy szczegół- nawet ten pozornie błahy i niezauważony. Przedwieczny i Nieogarniony, poza wieczną miłością, dysponuje również wieczną pamięcią… „Na początku była Moc, myśląca, kochająca i czynna. Na początku było Słowo, władne zapanować nad mającą się narodzić materią i ukształtować ją”. (T. Chardin) Na początku człowiek utrwalił się w Jego pamięci jako święto stworzenia. Nie jest On samotnikiem nudzącym się w zaświatach, ale uczestniczącym w życiu jako wydarzeniu obecności i spotkania. Wskazuje na to cały szereg tekstów biblijnych: „Na każdym miejscu, na którym każę ci wspomnieć moje imię, przyjdę do ciebie i będę ci błogosławił”. Ludzie potrafią zbyt szybko zapomnieć o Bogu; z wielką łatwością wchodząc w niepamięć- duchową amnezję. Kiedy Bóg przypomina sobie człowieka, nie chodzi o zwykły proces myśli czy wewnątrzboskie nowe działanie, Bóg jest niezmienny. Nie poddaje się kaprysom chwili, wycofaniom, unikom czy zobojętnieniu. Pamięta i kocha. Kiedy Bóg wspomniał na Rachelę lub Annę, znaczyło to, że obdarzył je potomstwem. Gdy Bóg nie pamięta grzechów, to znaczy, że je odpuszcza. Gdy Bóg w nieszczęściu wspomina człowieka, oznacza to przyjście z pomocą. Ile to razy w czasie modlitwy wołamy do Boga: Tylko nie zapomnij o mnie. Nie odwracaj ode mnie swego Oblicza ! W chrześcijaństwie odkrywamy pełną zachwytu w metaczasie teologię- pamięć Boga i pamięć człowieka o Bogu (anamneza); wzajemnie się splatające. A gdyby mój Stwórca i Odkupiciel zapomniał o mnie ? Co wtedy się stanie ? Wtedy nastąpiłby koniec świata- katastrofa- wejście w niebyt, unicestwienie… Ale tak nigdy się nie stanie: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona ? A nawet, gdyby ona zapomniała, ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 15). W Eucharystii w sposób szczególny przekonujemy się o wielkiej pamięci Boga. „Jeśliby ktoś więc zapytał, o czym przede wszystkim jest Msza, odpowiem: o niezawodnej pamięci Boga- pisał T. Kwiecień. Kiedy uczestniczę w Mszy, wszystkie gesty i słowa mówią mi o tym jednym: Ojciec pamięta. W każdym ułamku sekundy mego istnienia jestem otoczony Jego pamięcią. Moje życie- i każde inne- jest nieskończenie cenne w Jego oczach…” Czy historia naszego życia, nie jest obarczona świadomością i lękiem przed byciem zapomnianym ? Człowiek wierzący jest o wiele bardziej szczęśliwy, ponieważ nosi w sobie przekonanie, „w Nim porusza się i jest”. Bóg, który nieustannie czuwa i nie odstępuje na chwilę. Już najstarsza ikonografia Kościoła ukazywała wychylającą się z niebios dłoń Boga- Manus Dei. Dłoń opieki i wsparcia, na której jest wypisane życie człowieka. Słynna ikona „Oko, które nigdy nie śpi” znajdujące się w cerkwiach prawosławnych, najczęściej w miejscu przygotowaniach darów chleba i wina do Eucharystii; uświadamia prawdę o przenikającym świat i ludzi miłosiernym spojrzeniu Pana. „Oto nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem” (Ps 121). Tłumaczą to przebywanie vis a vis, słowa Claudela: „Niezrównane jest staranie Boga wobec swojego ludu, strzeżonego dzięki Jego nigdy nie śpiącemu oku. Temu oku zaufali już zarówno lud Starego Testamentu, jak i psalmista. Także wierzący z Nowego Testamentu mogą być pewni Bożej czujności, której nigdy nie zabrakło boskiemu Logosowi, który stał się ciałem, Chrystusowi Emanuelowi”. Bóg o mnie pamięta !

czwartek, 22 września 2016


Koh 1, 2-11

Marność nad marnościami, powiada Kohelet, marność nad marnościami – wszystko jest marnością. Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod słońcem? Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi, a ziemia trwa po wszystkie czasy. Słońce wschodzi i zachodzi, i na miejsce swoje śpieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi. Ku południowi ciągnąc i ku północy zawracając, kolistą drogą wieje wiatr i znowu wraca na drogę swojego krążenia. Wszystkie rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera; do miejsca, do którego rzeki płyną, zdążają one bezustannie. Każde mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie, więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem…

Mądrość Koheleta dla nas współczesnych jest często niewygodną i trzeźwą katechezą życia. Prorok nie jest fantastą, czy wycofanym moralistą snującym na uboczu „pesymistyczną” filozofię codzienności. Wręcz przeciwnie to człowiek mądry, przenikliwy, na wskroś realistyczny. Potrafić z wielką sprawnością rozgryźć świat i człowieka przyssanego do swoich przyzwyczajeń, rzeczy i zachcianek. Ów Kaznodzieja był zapewne wykształconym Żydem, pochodzącym z gruntownie wykształconej elity Izraela. Pisał w Palestynie, ale do aspiracji i zmagań swego narodu odnosił się obojętnie, a nawet sceptycznie. Miał przenikliwe spojrzenie, które potrafił przełożyć na ostre słowa krytyki rzeczywistości. Widział aż nadto wyraźnie, że ludzie dobrzy nie otrzymują żadnych nagród, a na złych nie spadają kary. Wedle Koheleta w ostatecznym rozrachunku losami ludzkimi rządzi czas i przypadek. Na świecie nic się nie zmienia, wszystko toczy się w ramach wiecznie powtarzających się cyklów, które donikąd nie prowadzą, a śmierć ingeruje w tok wydarzeń w sposób absolutnie bezsensowny. Ostatecznie jego przemyślenia, nie są aż tak pesymistyczne jak może się komuś wydawać przy początkowej i powierzchownej lekturze jego rozważań. Człowiek musi stanąć naprzeciw świata i wytrwać; nie może zrezygnować i poddać się fatalizmowi. Trzeba trzeźwo i roztropnie cieszyć się życiem, a tym samym nie pozwolić zawłaszczyć się rzeczom. Nie należy dopuszczać do przesytu, ale jeśli zachowuje się umiar, to trzeba iść dalej, spożywając swój chleb w radości i używać życia. Prorok wskazuje na inwestycję w pracę nad sobą, tym samym jawi się jako prekursor „odnowy wewnętrznej”. Myśliciel, nie wskazuje na ucieczkę od świata- w sensie porażki, bezczynności, braku sił. Świat stworzony został jako dobry, tylko człowiek zaczął go źle uprawiać, użytkować- tym samym doprowadził do deprawacji i naruszenia stanu harmonii. W Jego przemyśleniach możemy odkryć podstawy chrześcijańskiej ascetyki, wyrażonej w dystansie do tego, co zewnętrze i mogące odebrać człowiekowi wolność istnienia. Obecne życie określane jest jako „krótkie, ulotne, pełne cierpień i złudzeń”. Kiedyś całe rzesze chrześcijan- nie tylko mnichów udawało się na pustynię, ale nie gardzieli oni społeczeństwem ludzkim, poza takim które św. Bazyli określał jako społeczeństwo „ludzi próżnych i rozwiązłych”, które może utrudniać skoncentrowanie się na Bogu i zawłaszczyć w sferze ludzkich przyjemności. Według Abby Izajasza świat, od którego winniśmy uciekać to świat, który zmusza nas do zapomnienia Boga i wciąga nas w grzech. „Mamy unikać tego, co nas oddala od Boga, a równocześnie przeżywać to, co daje nam okazję do służenia Mu.”( T. Spidlik). Rosyjski filozof Sołowjow próbuje ten stan przełożyć na etykę i wyjaśnia: „We wszystkim, co istnieje, powinniśmy dojrzeć możliwość (potencjalność) dobra i przyczynić się do tego, aby owa możliwość stała się rzeczywistością”. Stąd serca ludzi szukających Boga i przechadzających się przez świat, jak przez wielki przedpokój- winny być wypełnione pokojem wewnętrznym i sercem opróżnionym od niepokojów. Stąd staje się bardziej wyraźne stwierdzenie o. Floreńskiego, „że celem ascezy jest nie tyle stworzenie osobowości dobrej, ile raczej pięknej- oblicza, które rozświetla swoje otoczenie”. Chyba wyszliśmy bardzo poza myśl Koheleta, ukazując, że człowiek nie jest niewolnikiem, czy konsumpcyjną ubezwłasnowolnioną marionetką- lecz istotą przekraczającą struktury świata, zahaczającą tym samym o piękno i świętość Boga.

środa, 21 września 2016


Mt 9,9-13
Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum, ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną”. On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” On, usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: «Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary». Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”.
Chrystus przychodzi do Kafarnaum, a właściwie to wchodzi do życia konkretnego człowieka. To symboliczna scena, której słowo wybrania będzie przenikać przez czas i miejsca, „zawłaszczając” dla siebie całe rzesze osób w których sercach rozbrzmiewać będzie słowo Chrystusa: „Pójdź za Mną”. Janusz Pasierb pisał: „Nie ma miłości bez odpowiedzi. Serce odeszło dalej choć odeszło, byle nie dla siebie”. Powołanie jest zawsze „fuzją” dwóch woli i serc- komplementarności i harmonii, przy jednoczesnym porzuceniu przez człowieka tego, do czego się przywykło, przyzwyczaiło, własnego poukładanego pozornie świata. "Komora celna"- to również przestrzeń naszej egzystencji- miejsce nawiedzenia i duchowej metamorfozy. „Nadzwyczaj silna łaską mnie ogarnęła. Poszedłem do Kościoła nie posiadając wiary, czułem się dobrze jedynie tam. Spędziłem tam długie godziny powtarzając tę dziwną modlitwę: Mój Boże, jeśli Jesteś, spraw bym Ciebie poznał”- zwierzał się w swoich pismach bł Karol de Foucauld. Chyba niezwykle ważnym wymiarem drogi powołania jest niedostrzegalne na zewnątrz napięcie duszy, emocjonalne- rozpostarte pomiędzy euforią chwili wybrania i spojrzenia Boga pełnego miłości, a momentem próby- cierpienia, lęku, męczeństwa. Powołanie należy odczytywać w perspektywie Krzyża- Miłości- całkowitego daru z siebie. Powołanie jest włóczęgą po śladach Chrystusa, aż do utożsamienia się z Jego Krzyżem. Wielki kapłan o. Sergiusz Bułgakow, doświadczony cierpieniem choroby nowotworowej napisał niezwykłe słowa: „Szukam Tego, który, za nas umarł; pragnę Tego, który za nas Zmartwychwstał”.

wtorek, 20 września 2016

Ikonostas Zachodu


„To, co słowo mówi, ukazuje nam milcząco obraz. Zobaczyliśmy to, o czym usłyszeliśmy”- to stwierdzenie Ojców Kościoła uzasadniających rolę i sens sztuki, stanowi asumpt do pełniejszego zrozumienia malarstwa jakim jest witraż. „Ikonostas Zachodu”, tak wielu teologów postrzega specyficzną i wyróżniającą się od pozostałych warsztatowo gałęzi malarstwa sztukę. Chociaż witraże były znane poza średniowieczem, to swój renesans i zastosowanie na szeroką skalę zyskały w budowlach sakralnych od XII wieku. Wraz z rozwojem architektury gotyckiej- zastosowanie ogromnych okien, które przepruwały ogromne połacie ścian- umożliwiając tym samym na doświetlenie przestrzeni. Niezwykle ważną rolę pełniło światło, ze względu na jego znaczenie symboliczne, jak również praktyczne. Praca witrażownika wymagała znajomości kompozycji i właściwego doboru barw, jak również wiedzy teologicznej pozwalającej zaprojektować katechetyczne narracje. Najpierw przygotowywano projekt kompozycji, początkowo na drewnianej tablicy pokrytej warstwą gipsu, na której wykonywaną kompletny szkic. Później drewnianą tablicę zastąpiono tańszym papierem. W naniesionym szkicu, niczym skompletowanych fragmentach puzzli umieszczano poszczególne barwy. Później na tafli szkła wycinano fragmenty o wymaganym kształcie i wielkości, posługując się rozżarzonym żelaznym prętem. Poszczególne kolory uzyskiwano, używając szkła barwionego w masie lub pokrywając szklaną taflę pigmentem. Po nałożeniu koloru, zręczny rzemieślnik wypalał szklaną taflę w celu utrwalenia pigmentu na jego powierzchni. Później układano elementy zgodnie z wcześniejszym konceptem i oprawiano je w ołowiane ramki. Finałem był montaż w otworze okiennym z pomocą metalowej ramy, nadającej trwałość i stabilność w pełni ukończonemu dziełu. To bardzo uproszczony rys technologiczny. Podążając tropem materialnej kultury średniowiecza, nie sposób pominąć tak efektowną teologiczną opowieść, zatrzymaną w ołowianych ramach. „Witraże są to pisma Boże, które wznoszą blask prawdziwego słońca, to znaczy Boga, do kościoła, to znaczy do serc wyznawców” (G. Durand). Chyba nie ma takiego człowieka, który wchodząc do gotyckich katedr, nie poddałby się mistycznemu pięknu- urzeczywistnionemu dzięki roli światła przechodzącego przez barwne szkła. Jednak na przykładzie kilku zespołów, które zachowały się do naszych czasów, takich jak: Sainte- Chapelle w Paryżu oraz katedry w Chartres, Yorku i Canterbury, widać wyraźnie, że witraże mocniej działają na zmysły niż malarstwo, a nawet mozaiki ułożone ze złotych i szklanych płytek. „Gdy światło wpada przez okna, wnętrza wypełnia feeria barw, kolorowe refleksy kładą się na posadzce, ścianach i postaciach ludzi, tworząc niezwykłą atmosferę. Nadając materialną formę pierwiastkowi duchowemu- symbolizowanemu przez światło- średniowieczne witraże kreowały wirtualny boski świat” (M. Bird). Czy ówczesny człowiek, nie stawał się uczestnikiem niesamowitego widowiska form. Przenikające wszystko światło, zdawało się opowiadać nieustannie, iż Bóg nie zakończył stwarzania świata- a każdy wschód słońca zapowiada Jego życiodajną obecność. Kiedy kapłan celebrował Eucharystię- ad Orient, wtedy światło niczym snop, czy „kolumna ognia”  przechodziło przez rozetę, uwiarygodniając nieustannie powtarzający się cud zstępowania Boga w sakramentalnych znakach liturgii. Mamy tu reminiscencję biblijnych słów: „Niech się stanie światłość”- Światłość jako najszlachetniejszym atrybut Boga. Chrystus jako Światłość. Jego moc „oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (J 1,0). Nie sposób zrozumieć w pełni sztuki witrażu, bez teologicznych przesłanek wynikających z głębokiej myśli Pseudo- Dionizego: „Nie jest rzeczą dla naszego umysłu możliwą odtwarzać  i kontemplować hierarchie niebiańskie inaczej niż posługując się sposobami materialnymi. Dla myślącego zjawiskowe piękności stają się obrazami piękna niewidzialnego. Wonie zmysłowe są odbiciem umysłowej przyczyny, a światła materialne są obrazami niematerialnego źródła”. A według św. Symeona Bóg „przemienia w światło tych, których oświeca”. Może te nieporadnie złożone myśli, pozwolą nam inaczej czytać malarstwo- nie tylko jak zadziwiająca grę form i estetycznych podniet dla zmysłu wzroku, ale nade wszystko jako przyszłe Święto Światła- zapowiadające skąpany w światłości cudowny świat Boga.

poniedziałek, 19 września 2016

Łk 8, 16-18
Jezus powiedział do tłumów: «Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło…  
Chrześcijaństwo od samego początku dobrze rozumiało symbolikę światła. W znaczeniu metaforycznym lampą jest sam Bóg: "Bo Ty, o Panie, jesteś moim światłem, Pan rozjaśnia moje ciemności" (2 Sm 22,29). Człowiek jest podobny do kruchej glinianej lampki, która mimo swojej delikatności może nieść światło Chrystusa i powinna nim promieniować. Hilary z Poitiers nazywa lampę "promieniującym światłem duszy, oświetlonej Sakramentem Chrztu Świętego". Każdy chrześcijanin w momencie chrztu otrzymuje świecę to bardzo wymowny gest Kościoła, aby pamiętał ze ma być światłością jak Chrystus, i jego życie ma być przeniknięte światłem prawdy. To przywilej wybrania i posłania z kerygmatem życia i miłości, świadectwa prawdziwej obecności Boga, rozświetlenia drogi każdego człowieka. "Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, i dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali, jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu." (2P1,19). Wczesnochrześcijański apokryf wielokrotnie już cytowany pięknie oddaje powołanie chrześcijanina: "Ten, kto jest ze mną, jest ogniem". Nie chodzi tu o paradoksy ani o dialektykę, ale o ogień, który spala. Trzeba wrócić do prostego i uderzającego języka przypowieści, moje życie ma być światłem i zapalać świat ogniem, aby twarz Chrystusa rozbłysła na twarzach uśpionych obojętnością uczniów. Chrześcijańska wspólnota przeniknięta światłem Ewangelii, porwana ogniem kerygmatu, staje się prawdziwa i rozświetla ciemność, narzuca się jako znak, przemawia do każdego brata i siostry językiem przemieniającej siły Pana. Kościół ma być wypełniony światłością Zmartwychwstałego Pana- duchowo i materialnie. „Kościół jaśnieje, w środku rozjaśniony. Jasne jest bowiem, co jasno z jasnym się łączy. I dzieło jaśnieje szlachetne, gdy przenika je nowe światło” (Opat Suger). Rozświetlenie wszystkiego- począwszy od wnętrza każdego wierzącego, aż po materialne mury świątyni- skąpanej w oślepiającym świetle. Dopiero dotknięty taką wizją, świat może rozpocząć dialog z autentycznym chrześcijaństwem, które doświadczyło Mistrza na górze Tabor, zobaczyło Jego chwalebne rany pełne światłości i pusty grób. Wtedy przyjdą inni do lampy i zajaśnieją ich oblicza. "Widziałem jak ludzie szarzy, brudni i brzydcy- niczym stare szlachetne kamienie, z których zdejmuje się warstwę kurzu i którym daje się przez chwilę poleżeć w żywym cieple wnętrza dłoni- nagle rozbłyskują strumieniami światła".

sobota, 17 września 2016


Znalezione obrazy dla zapytania Tympanon północy w Strzelnie  1 Kor 15, 35-37. 42-49
Bracia: Powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? O, niemądry! Przecież to, co siejesz, nie ożyje, jeżeli wprzód nie obumrze. To, co zasiewasz, nie jest od razu ciałem, którym ma się stać potem, lecz zwykłym ziarnem, na przykład pszenicznym lub jakimś innym. Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne – powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne – powstaje chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe – powstaje ciało duchowe. Jeżeli jest ciało zmysłowe, jest też ciało duchowe. Tak też jest napisane: «Stał się pierwszy człowiek, Adam, duszą żyjącą», a ostatni Adam duchem ożywiającym. Nie było jednak wpierw tego, co duchowe, ale to, co ziemskie; duchowe było potem. Pierwszy człowiek z ziemi – ziemski, Drugi Człowiek – z nieba. Jaki ów ziemski, tacy i ziemscy; jaki Ten niebieski, tacy i niebiescy. A jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka, tak też nosić będziemy obraz Człowieka niebieskiego.

Wczoraj wieczorem wróciłem z naukowego objazdu dotyczącego śladów sztuki romańskiej. „Zasiewa się zniszczalne- powstaje zaś niezniszczalne”- napisze św. Paweł objaśniając chrześcijanom soteriologiczny sens istnienia i nowego istnienia. Jestem w pełni przekonany, że sztuka średniowiecza w swoich plastycznych formach próbuje przybliżyć ten fascynujący świat- zawierający się w zwycięskim triumfie Zbawiciela. Zostaje przeobrażona ludzka percepcja i ukierunkowana na piękno innego świata. Tematem plastyki, najczęściej nie jest świat jako taki- szary, przeciętny, przeniknięty defektami i znamieniem ludzkiego grzechu, czy szamotaniny. „Co warte są rzeczy doczesne, śmierć je niszczy w jednej godzinie. Co warta piękność i bogactwo. Co warte zaszczyty i godności, skoro śmierć wszystko rozstrzygnie” (Helinand z Froidmont). Ludzkie spojrzenie zostaje zagarnięte przez jakże odmienną wizję świata zmartwychwstałego, w której harmonia, ład i dostojeństwo stają się przestrzenią przebywania w szczęśliwości Boga. Sztuka zatem próbuje uchwycić pierwociny najbardziej zdumiewającego piękna, zaktualizowanego w Bogu- czyniącym człowieka ziemskiego, bytem niebiańskim. „Bóg więc jest najdoskonalszą doskonałością, najpełniejszym wypełnieniem, najkształtniejszym kształtem i najpiękniejszą pięknością, Mówi się o pięknym człowieku, pięknej duszy, pięknym świecie, o tym i tamtym pięknie; ale zapomnij o tym i o tamtym pięknie, i patrz, jeśli tylko możesz, na samo piękno. W ten sposób ujrzysz Boga, który jest piękny nie przez inne, lecz jest samym pięknem wszystkiego co piękne”- pisał Grosseteste. Czy zmartwychwstanie człowieka nie jest partycypacją w cudzie Bożego piękna ? Niebieski człowiek- przyobleczony i opromieniony światłem poranka wielkanocnego i eschatologicznego wydarzenia Paruzji. „Bóg będzie wszystkim we wszystkich”. Takie przemyślenia towarzyszyły mi kiedy w kujawskim Strzelnie, w dawnym kościele norbertanek oglądałem tympanon północny- zapewne upamiętniający fakt konsekracji świątyni w 1216 roku. Wcale nie trzeba podróżować do Moisac, aby odczytać wzrokiem przekaz średniowiecznej katechezy- której głównym motywem jest „nadzieja nowego nieba i ziemi”. Tympanon wrzeźbiony w ramę trójlistnej rośliny, sfazowany dekorowaną archiwoltą w formie dekorowanej wici roślinnej wychodzącej z lwich paszczy- stanowi ilustrację Kościoła rozpostartego pomiędzy sacrum i profanum, tym co cielesne (grzeszne), a tym co przemienione i wszczepione w Chrystusa. Forma tego dzieła odzwierciedla aspekt trynitarny- Trójca jest źródłem wszystkiego; „Niebo i ziemia, morze, po prostu cały ten świat jest wielką i chwalebną księgą Bożą, w której Bóg otwiera się samym swym milczeniem” (św. Grzegorz Teolog). Przedstawiona rzeźbiarsko scena, zalicza się to typu Maiestas Domini i Rex gloriae  stanowiąc niejako serce portalu. Triumfujący Chrystus zasiada na tęczy depcząc infernalny świat złego ducha. Prawą ręką błogosławi, a lewej dłoni trzyma otwartą Księgę Ewangelii. Nad Jego głową możemy uchwycić zstępującą gołębicę-  Ducha Świętego wpisaną w symbol ryby. Takie przedstawienie ewokuje źródło życia duchowego, jakim jest sakrament chrztu. Mandorlę podtrzymują aniołowie, jakby zastygli w kontemplacji nieuchwytnej aż do tej pory obecności Osobowego Boga. U stóp postaci anielskich może rozpoznać w dolnej części „migdała” zookefaliczne półpostacie ewangelistów Marka i Łukasza oraz postaci śś. Piotra i Pawła. Na dole wije się draperia pozioma, wężykowata linia- stanowiąc alegorię upływu ludzkiego czasu. „Wtedy otworzy się całe niebo- powie św. J. Chryzostom- rozerwą się bramy sklepionych przybytków i zstąpi jednorodzony Syn Boga w otoczeniu… aniołów i innych mocy, a wszystko będzie pełne trwogi drżenia. Gdy rozstąpi się ziemia, wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek istnieli od stworzenia Adama aż do owego dnia, wyjdą z grobów, a sam Chrystus ukaże się w takiej chwale, że księżyc, słońce i wszelkie ciało skryje się w jasności tego blasku. Jakież słowa wypowiedzą taką szczęśliwość, wspaniałość i chwałę ?”


 

środa, 14 września 2016

Arezzo, Cimabue: Krucyfiks w kościele San Domenico

J 3,13-17

Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.

Święto Podwyższenia Krzyża. Kiedy myślę o najważniejszym znaku chrześcijaństwa, to wydaje mi się, że już tak wiele w tym temacie napisałem. Pisanie o krzyżu wydaje się często mało atrakcyjne (przyzwyczailiśmy się już do widoku kaźni, cierpienia…, kino pozbawiło nas współodczuwania, wszystko zamieniając w groteskową farsę), a nawet politycznie niepoprawne biorąc pod uwagę kontekst naszych czasów. Krzyż, który dla chrześcijaństwa był najważniejszym znakiem wiary, jakoś spowszedniał i został okradziony z należnego mu blasku. Dzisiejsze święto przypomina nam prawdę o odkrywaniu krzyża; poszukiwaniu- tak cesarzowa Helena wiele wieków temu pielgrzymowała do Ziemi Świętej z nadzieją odnalezienia najświętszej relikwii- Drzewa Życia. Pod stosem odpadków odnaleziono trzy drewniane krzyże, a także deskę z tytułem winy: „Jezus Nazareński Król Żydowski”. Pojawił się dylemat, który z tych trzech narzędzi tortur nosił ciało Zbawiciela. Przywołany na miejsce biskup Makary uznał, że prawdziwy Krzyż powinien być zidentyfikowany przez swoją moc, co też wykonano. Każdy z trzech krzyży kolejno dotykał ciała zmarłego człowieka. Ostatecznie trzeci sprawił, że zwłoki ożyły, ten fakt wywołał poruszenie i społeczne zdumienie- cud potwierdził autentyczność krzyża. Według tradycji poniósł go do góry biskup Makary i pobłogosławił nim cztery strony świata. Ten szczególny „przedmiot” został później przeniesiony do bazyliki Świętego Grobu. Jego fragmenty zostały przesłane do wszystkich najważniejszych miejsc chrześcijaństwa na świecie. Aby jeszcze lepiej zrozumieć to podniosłe wydarzenie, które urosło do rangi symbolu i wydarzenia utrwalonego w liturgiczną celebrację Kościoła, trzeba przenieść się w czasie nieco wstecz. To cesarz Konstantyn i ostatecznie jego nawrócenie przyczyniło się do zwrócenia uwagi na drogocenną wartość Krzyża. Jeden z poetów IV wieku napisał: Krzyż „to jest środek ziemi, to jest znak zwycięstwa”. Tak go odczytał rzymski cesarz, kiedy miał stoczyć decydującą bitwę. Opisując wielki, polityczny i religijny przełom swego życia, Konstantyn opowiedział o tym swego biografowi Euzebiuszowi, jak około południa, kiedy słońce zaczynało się obniżać ujrzał na własne oczy świetliste trofeum krzyża na niebiosach. Temu niezwykłemu zjawisku towarzyszył napis, który zapisał się do końca życia w pamięci cesarza: „W tym znaku zwyciężaj”. „Ten otoczony chwałą krzyż, łączący ziemię z niebem, pokryty szlachetnym metalem i upiększony drogimi kamieniami, symbol śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, wyniesiony na wysokościach i panujący na wieki, stał się wzorem dla niezliczonej ilości arcydzieł sztuki, którymi każdy dobrze wyposażony kościół chrześcijański ozdabiał swoje ołtarze”(G. Henderson). Krzyż- znak i największe palladium chrześcijaństwa, przed którym pokolenia chrześcijan z pokorą klękały rzewnie modliły: „Raduj się życiodajny Krzyżu, pobożności niezwyciężone zwycięstwo, bramo raju, wiernych umocnienie, Kościoła obrono, przez którego zniszczenie zostało zniszczone i zlikwidowane, i zdeptana władza śmierci, i zostaliśmy podniesieni z ziemi na niebo…” Chrześcijaństwo nie tylko pochyla się drzewem łaski, ale uwielbia na nim- przytwierdzonego do niego stygmatami miłości Baranka. „Zbawiciel na krzyżu nie jest zwyczajnie zmarłym Chrystusem- napisze pewien teolog prawosławny- jest Kyriosem, Panem własnej śmierci i Panem swego życia. Męka nie wywołała w Nim żadnej zmiany. Pozostaje Słowem, Życiem wiecznym, które wydaje się na śmierć i przezwycięża ją”. W Krzyżu ludzie wierzący postrzegają nade wszystko triumf życia- ocalenie i radość, która przepruwa na wylot matowość zranionego grzechem świata. „Oto Drzewo Życia na którym zwisło Zbawienie Świata”- wyśpiewuje podniośle w Wielki Piątek kapłan ukazując wiernym „Narzędzie” urzeczywistnionej Miłości.  Jeżeli miałbym napisać o krucyfiksie, który zrobił na mnie największe wrażenie i wywołał skalę duchowych emocji, to myślę o krucyfiksie namalowanym przez Cimabuego (ok. 1270r.) wykonanym dla kościoła San Domenico w Arezzo. Jak po raz pierwszy zobaczyłem to dzieło in situ, nie mogłem oderwać od niego oczu. „Artysta, pragnąc jednak zachować elegancję postaci Chrystusa rozpiętego na krzyżu, podporządkował wizerunek Ukrzyżowanego ścisłym zasadom proporcji, pojmowanym jak wyraz kosmicznej harmonii i mającym walor mistyczny- kształt krzyża wpisuje się w formę kwadratu, a rozpiętość jego ramion odpowiada wysokości figury Chrystusa… Dramatyzm przedstawienia uwydatnia umiejętne rozłożenie barw. Czarne cienie rysujące się na twarzy i ciele konającego Chrystusa kontrastują z wyrafinowaną kolorystyką pozostałych partii dzieła…” Chrystus cierpiący rozpostarty pomiędzy niebem i ziemią, emanuje niesamowitym spokojem tak bardzo charakterystycznym dla bizantyjskiej ikonografii pasyjnej. Ukrzyżowany Przyjaciel ludzi śpi, ale za chwilę triumfalnie zejdzie z krzyża. Jego konwulsyjnie wygięte ciało przeszyte niewyobrażalnym bólem, zostanie przeniknięte mocą z wysoka. „Cierpienie zniszczyło wszystko. Jedno tylko przetrwało- miłość !”

wtorek, 13 września 2016

1 Kor 12, 12-14. 27-31a
Bracia: Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscy też zostaliśmy napojeni jednym Duchem. Ciało bowiem to nie jeden członek, lecz liczne członki. Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi Jego członkami…
W wielu rozmowach z różnymi ludźmi, kiedy wymawia się słowo „Kościół”, pierwszym skojarzeniem, które się pojawia- jest stwierdzenie, niczym etykieta- kościół to instytucja. Jakże błędne jest to pierwsze odczucie, powoduje ono już na samym wstępie zamknięcie furtki i zatrzymanie się na tym powierzchownym konstrukcie myślowym. „Wskutek tego niekiedy Kościół- pisał o. I. Congar- był i jest pojmowany w oderwaniu od ludzi, jak gdyby jego istota nie polegała na tym, że tworzą go chrześcijanie.” Nawet przeciętny teolog doskonale rozumie, że eklezjologia jest ściśle usytuowana w antropologii; to wspólnota osób połączona więzami wiary i wszczepiona w Chrystusa- Mistyczne Ciało. Obraz „Ciała” pozwala nam uchwycić tę głeboką więź pomiędzy Chrystusem, a człowiekiem. Orygenes pisał: „Jedynie we wspólnocie wiernych może się znaleźć Syn Boży, ponieważ może żyć tylko wśród tych, którzy są połączeni”. Między Chrystusem a Kościołem istnieje najgłębsza i nierozerwalna więź, wyraża to maksyma św. Augustyna: „Chrystus cały jako głowa i ciało”. Nie można zatem zrozumieć Kościoła w oderwaniu do Chrystusa, tak samo nie można zrozumieć chrześcijaństwa w oderwaniu od wspólnoty braci. Kościół jest całością- zjednoczoną wspólnotą osób, zanurzonych w sakramentalnym źródle Chrztu i obmytych krwią Odkupiciela. „Jest on Boską społecznością i już obecnie- życiem „przyszłego wieku” (P. Evdokmov). Kościół jest „ośrodkiem i organem zbawczego dzieła Chrystusa… jest on przedłużeniem Jego prorockiej, kapłańskiej i królewskiej mocy… Kościół i Jego Założyciel są ze sobą nierozerwalnie powiązani… Kościół jest Chrystusem z nami” (Ch. Androutos). Święta społeczność, która stanowi „Ciało” z „Jego Ciała”; Oblubienica- „Mistyczna Ewa”, wyjęta z boku Nowego Adama. Tak więc chrześcijanin, nie jest członkiem jakieś lepiej lub gorzej prosperującej instytucji w strukturach świata, ale jest członkiem Ciała. A tu chodzi o coś o wiele więcej. „Kto widzi Kościół- przekonuje nas św. Grzegorz z Nyssy- ten naprawdę widzi Chrystusa”. Na samym końcu pozostawiam mądrą przestrogę św. Teofana Pustelnika: „Nikt nie może sam się zbawić i że Pan nakazał połączyć wszystkich wiernych w jednym ciele, którego On jest głową. Ten, kto pragnie swego zbawienia, nie może go osiągnąć poza Kościołem, lecz jedynie żyjąc w Jego łonie”.
 

poniedziałek, 12 września 2016

1 Kor 11, 23- 27
Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, której został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę!» Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Kielich ten jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę!» Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb i pijecie kielich, śmierć Pana głosicie, aż przyjdzie. Tak więc, bracia moi, gdy zbieracie się, by spożywać wieczerzę, poczekajcie jedni na drugich!
Eucharystia o której wspomina św. Paweł, stanowi centrum misteryjnych czynności Kościoła. Pozwala nie tylko przeżyć jeszcze raz wydarzenie obecności Chrystusa- celem liturgii jest przekazywanie życia Pana, który żyje i otwiera wspólnotę wierzących na wydarzenie Paschy. W powtarzanej tajemnicy Wieczernika uobecnia się spożywanie Pokarmu Życia- Ciała Zmartwychwstałego Pana. Pierwsi chrześcijanie tak celebrowali „Wieczerzę Pańską”, jako uprzywilejowane wydarzenie przepełnione świadomością, iż to co się dzieje- tu i teraz- jest kontynuacją paschalnych posiłków z będącym na wyciągnięcie dłoni Mistrzem. To było dla nich tak ważne, że na początku obowiązywała ich ścisła disciplina arcani- należało wszystko, co święte zachować w tajemnicy. Atmosferę tajemniczości w wielu zachowanych liturgiach, stanowił moment wyjścia katechumenów i zamknięcie drzwi. Towarzyszyło temu głębokie przeświadczenie o realnej obecności Chrystusa w przemienionej materii chleba i wina. Ta bliskość była tak wyraźna i oczywista, iż nikt nie miał wątpliwości- Pan uobecnia się w gestach i rytach Kościoła. Wszystko to dokonywało się i utrwalało w sercach wierzących dzięki przyzywaniu Ducha Świętego. Bóg wskrzesił Chrystusa „dla nas” (Rz 4,25). Jego istnienie jest istnieniem zwróconym ku nam. Eucharystia stanowi trwałą formę ukazywania się i obecności paschalnej. Jest sakramentem zmartwychwstania- najbardziej intymnej komunii z osobowym Bogiem. Doskonale i z wielką przenikliwością wyjaśniał to św. Augustyn: „Także i ty, jeśli chcesz mieć życie, czyń to, co oni uczynili, abyś poznał Pana. Przyjęli w gościnę, Pan był podobny do kogoś z dala wędrującego, a oni Go zatrzymali. Gdy przybyli do miejsca, do które zmierzali, rzekli: „Zostań z nami tu, bo dzień ma się ku wieczorowi”. Zatrzymali gościa, jeśli chcesz poznać Zbawiciela: co zabrała niewiara, to oddała gościnność. A Pan przedstawił się przy łamaniu chleba. Nauczcie się gdzie macie szukać Pana, nauczcie się, gdzie macie Go mieć, nauczcie się, gdzie macie Go poznać wtedy, gdy spożywacie !” W książce Życie w Chrystusie, stanowiącej komentarz do sprawowanych przez Kościół sakramentów w tym Eucharystii, Mikołaj Kabasilas pisał: „Święci mogą w tym obecnym świecie nie tylko mieć skłonność i być przygotowani do wiecznego życia w Chrystusie, lecz także już teraz żyć i działać z godnie z nim”. To w sercu liturgii, człowiek staje naprzeciw Boga, w bezpośredniej bliskości i zdumieniu, euforii szczęścia oraz poczuciu spełnienia, że wszystko jest wypełnione cudem Jego miłości.    

niedziela, 11 września 2016


 Łk 15, 1-10
W owym czasie przybliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie, mówiąc: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi». Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: «Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.  
Niedzielna perykopa Ewangelii potwierdza niezwykle ważną prawdę, że człowiek i świat jest przedmiotem troski Boga. „Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał”
(J 3,16)- w tajemnicy Wcielenia uobecnia się filantropia- miłość do każdego człowieka, wyrażona w cierpliwym poszukiwaniu zagubionej owcy. Bóg szuka człowieka; pragnie ocalić, uzdrowić, podnieść, wskrzesić na powrót do nowego życia. On potrafi „stracić wiele”, jest rozrzutny w miłości i zdeterminowany do końca- przyjmując ostatniego jako pierwszego, potrafiąc grzesznika zawrócić i postawić na drodze ku doskonałości. Dobrze to rozumieli pierwsi chrześcijanie, kiedy na ścianach katakumb tworzyli spójną i najsilniej oddziaływującą na przeżywanie wiary wizualną katechezę. Dobry Pasterz, Piękny Młodzieniec- to nie tylko alegoria szczęścia, której osnową było antyczne wyobrażenie pełnego witalności mężczyzny o cechach boskich. Chrześcijanie interpretowali ten obraz zgoła inaczej- „zmienili sens tej alegorii; przez postać niosącą ratunek zagubionej owieczce sięgając wstecz do psalmów i przypowieści ewangelicznych odnieśli ją w końcu do Zbawiciela Jezusa Chrystusa, od zbawienia- soteria do Zbawiciela- soter. Słusznie zatem uznano w pasterzu niosącym owcę chrześcijańskie zobrazowanie szczęśliwości w zaświatach; dotyczy to oczywiście najstarszego przykładu w rzymskich katakumbach Kaliksta”(F. Deichmann). Najbardziej poruszająca serce jest determinacja Pasterza- szuka do momentu, aż znajdzie. Dlatego opuszcza niebo i zstępuje na ziemię. Dlatego wybiera towarzystwo najbardziej pogardzanych, wykluczonych i zmarginalizowanych- przygniecionych ciężarem grzechu i cierpienia. W tym rozproszonych na bezdrożach, odnajduje bowiem samego siebie. Opuszczając zagubioną owcę, w jakimś sensie Bóg zdradziłby samego siebie; zaprzeczył bezgranicznej miłości. Człowiek również potrzebuje tego, aby być poszukiwanym i ocalonym- wyjętym z otchłani beznadziei i paraliżującego lęku przed samym sobą oraz własną wolnością. „Poza Chrystusem człowiek nie jest ani prawdziwie, ani w pełni człowiekiem. Jest on poniżej swej natury, żyje odcięty od części samego siebie, jest wyalienowany. Tylko stając się bogiem przez usynowienie w Chrystusie, człowiek staje się człowiekiem integralnym, człowiekiem doskonałym, całkowicie zgodnym ze swą prawdziwą naturą. Albowiem nie ma doskonalszej natury ludzkiej jak tylko przez zjednoczenie z naturą boską, co spełniło się w osobie Chrystusa i co każdy człowiek może zrealizować przez upodobnienie się do niej” (J.C. Larchet). Pragnę zakończyć to rozważanie słowami modlitwy pragnienia br. Rogera: „Jezu Chryste, Zbawco wszelkiego życia. Ty cierpisz z tymi, którzy przechodzą ciężkie próby i zawsze przygarniasz tych, którzy na Ciebie zrzucają własne ciężary. Boże, który przynosisz pocieszenie, nawet jeśli zupełnie nie odczuwamy Twojej obecności, Ty jesteś przez Twojego Ducha Świętego- choć niewidzialny, zawsze jesteś z nami”.

piątek, 9 września 2016

Łk 6, 39-42
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: «Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego».
Z przykrością muszę przyznać, że w moim życiu spotkałem wielu „ślepców”- nie mam na myśli ludzi niewidomych, ale raczej religijnych fanatyków i dewiantów. Nie sposób policzyć ilu jest w naszych środowiskach ludzi aroganckich i niestabilnych duchowo, którzy swoje słabości tuszują fałszywą religijnością. Wobec takich osobników, zasadna wydaje się opinia ks. Tischnera: „Religia jest dla mądrych. A jak ktoś jest głupi i jak chce być głupi, nie powinien do tego używać religii i nie powinien religią swojej głupoty zasłaniać”. Każdego człowieka staram  się postrzegać jak wielki dar, ale irytują mnie dogłębnie ludzie fanatyczni i ciemni; psuedobraciszkowie moralności, czy grupy obskuranckich klepaczy różańców- którym bardziej po drodze do postawy faryzeuszów, niż do przenikniętych wrażliwością, czy współczuciem uczniów Chrystusa. W tym momencie przypomina mi się sugestywny obraz Petera Brueghla pt. Ślepcy-  „Ślepcy, tłumaczeni zazwyczaj jako parabola zaślepienia ludzi ciągnących się wzajemnie do upadku”. Obraz stanowi doskonałą ilustrację- ślepych przewodników ślepych. To obraz przestroga- dla tych, którzy nie zagubili realizmu życiowego. „Najlepszym dowodem prawdziwej wielkości człowieka jest przeświadczenie o własnej małości” (T. Carlye). Taka postawa pozwala na dalekowzroczność i równowagę ducha; spostrzegawczość w penetracji własnego wnętrza. Aby żyć spokojnie i nie wpaść w dół rozgoryczenia- trzeba omijać „ślepców” szerokim łukiem i zabiegać o mądre oczy serca, aby nie stać się wyrywaczem cudzych drzazg.

czwartek, 8 września 2016

Dzisiaj świętujemy dzień urodzin Matki Bożej i nasza myśl zwraca się do Niej; Ona zrodziła się jak powie Ewangelia, nie z pożądania ciała i z pożądania męża- Ona urodziła się z Boga. Ona urodziła się jako ostatnie ogniwo długiego łańcucha ludzi, którzy w ciągu całej ludzkiej historii walczyli: o czystość, walczyli o wiarę i pełnię, walczyli o pobożność, walczyli, aby na pierwszym miejscu w ich życiu był Bóg, a oni oddawali Mu cześć w prawdzie i służyli Mu z całą wiernością… Dzisiaj urodziła się Matka Boża; dzisiaj zaczyna się przezwyciężenie tego podziału, jaki istniał miedzy Bogiem i człowiekiem od momentu upadku: urodziła się Ta, która stanie się mostem miedzy niebem i ziemią; Ta, która stanie się Bramą Wcielenia, bramą otwierającą się na niebo. Dzisiaj będziemy się radować, bowiem nadszedł początek naszego zbawienia; będziemy myśleć o Niej z łaskawością, zadziwiać się Nią i prosić Ją, aby nauczyła nas- być może, nie upodobnić się do Niej, gdyż większość z nas nie może się tego spodziewać- ale kochać Ją z pobożnością, oddawać Jej cześć, tak aby stać godnymi być jednego z Nią rodzaju: rodzaju ludzkiego, z którego urodził się Bóg, dlatego że Ona okazała tak doskonałą wierność.
A. Bloom

środa, 7 września 2016

Łk 6, 20-26
Jezus podniósł oczy na swoich uczniów i mówił: «Błogosławieni jesteście, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże. Błogosławieni, którzy teraz głodujecie, albowiem będziecie nasyceni. Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie was znienawidzą i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego odrzucą z pogardą wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili prorokom. Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą. Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom».
Nigdy nie było mi dane być w Ziemi Świętej. Zawsze mnie intrygowały niestandardowe miejsca- wybierane świadomie przez Chrystusa dla przekazywania najważniejszych treści. Kiedy czytam Ewangelię wybieram się w taką moją osobistą wędrówkę wiary; oczami duszy próbuję uchwycić podniosłość i atmosferę tych fantastycznych miejsc. Łagodne i przestronne wzgórze, sprzyjające gromadzeniu się wielkich rzesz. Z góry widać rozpościerającą się w całej okazałości panoramę jeziora Genezaret. Wszystko jest otulone promieniami słońca, a na horyzoncie można zaobserwować spotkanie nieba z ziemią. W takiej scenerii łatwiej zapadają w pamięć i serce słowa największego kazania Jezusa. W tej lapidarnej wersji Łukasza Nauczyciel wyłoży prostą zasadę życia- najważniejsze kwestie opisujące i charakteryzujące człowieka otwartego na dar wiary. Przemowa rozpoczyna się od błogosławieństw- dobrych życzeń, a kończy się energicznym i pełnym stanowczości wezwaniem do czynu. Wyczuwamy silne przeciwstawienie dwóch wezwań: „błogosławieni” i „biada”. To dwie różne postawy: człowiek otwartego serca i opróżnionego serca z miłości. „Krótsza forma błogosławieństw zapisana u Łukasza uważana jest za bardziej pierwotną. Wyraźniej dochodzi w niej do głosu wymiar społeczny, wzmocniony poczwórnym „Biada”, następującym po czterech błogosławieństwach. Owe „biada” to odwrotna strona błogosławieństw, ich przeciwieństwo. W Ewangelii według św. Mateusza Błogosławieństwa zostały rozwinięte i zinterpretowane. Mają charakter bardziej duchowy. Obydwie wersje wydają się wzajemnie uzupełniać” (W. Hryniewicz). Zwróćmy uwagę, iż odbiorcami tej katechezy byli ludzie najczęściej z marginesu: biedni, pogardzani, doświadczający niesprawiedliwości społecznych, tułający się w pogoni za lepszym życiem. W dzisiejszym czasie, chyba najbardziej żywe wydaje się wezwanie za prześladowanych, znienawidzonych i wykluczonych. W kontekście chrześcijaństwa doświadczającego ucisku, bezradności i agresji- słowa te wydają się umocnieniem oraz pocieszeniem. I Jezus do tego wezwania za cierpiącymi dodaje: „tak bowiem prześladowali proroków”, a cały Kościół jest lub powinien być proroczy, jak to podkreślał Piotr w dniu Pięćdziesiątnicy. Duch został wylany na Kościół, aby umocnić go w męstwie i w zgorszeniu Krzyża. Prorocy są zapowiedzią „odwróconego świata” Błogosławieństw. „Prześladowania, zniewaga, kalumnie stają się niczym odpryski świata śmierci, który rzeczywiście rozpryskuje się pod naporem królestwa, tak jak na wiosnę pąki pękają pod naporem soków. Aż do końca świata trzeba będzie walczyć z głupotą i nienawiścią, z siłami nicości, lecz tych, którzy się nie zniechęcą- wiedząc, że chwała i sława narodów muszą wejść do nowego Jeruzalem- „niebiosa” nie przestaną ogarniać w najtajniejszej części ich istoty, w „sercu”, powołanym do tego, by „oglądać Boga”. W katechezie błogosławieństw zawiera się nadzieja na przemieniony i przeobrażony miłością świat Boga- w którym zło zostanie unicestwione, a twarze ludzie zostaną przeniknione blaskiem „Słońca nieznającego zachodu”. „W ten sposób nasze istnienie- pisał o. D. Staniloae- zostanie wyzwolone by móc żeglować ku życiu prawdziwemu, ku prawdziwym relacjom… (Chrześcijanie) Staną się pełni prostoty, niczym niewinne dzieci, których nie dotknął grzech. Jest w nich szczerość, pełna niezwykłego zawierzenia się Bogu i ludziom. Porzucili samych siebie, oddając się Bogu i innym. Postępują tak, że zarówno Bóg, jak i ludzie otwierają przed nimi drzwi”.

poniedziałek, 5 września 2016


Łk 6, 12-19
Pewnego razu Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, któremu nadał imię Piotr, i brata jego, Andrzeja, Jakuba, Jana, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Szymona z przydomkiem Gorliwy, Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.  
Chrystus wpisuje się w duchową tradycję Starego Testamentu; wielkie wydarzenia zawsze poprzedzone były modlitwą na górze. Myślę, że istnieje coś tak bardzo subtelnego i nieprawdopodobnego w sferze przeżycia religijnego- co można określić mianem „mistyki gór”. Tischner pisał: „Góry milczą, wszystko co milczy nadaje się do przechowywania ludzkich tajemnic”. Wzniesie i bliskość Ojca, pozwalały Chrystusowi- spokojnie rozmyślać nad życiem mężczyzn, którzy mieli być wezwani po imieniu. Zawsze kiedy trzeba podjąć ważną decyzję, Chrystus udaje się w miejsce osamotnienia; nie jest to miejsce planowania, czy konstruowania programów, ale przestrzeń duchowego rozeznania- pełnego miłości spojrzenia na ludzkie sprawy. Apostołowie naśladując swojego Mistrza w chwilach osobistych napięć, chwilowych porażek czy rozczarowań, będą uciekać od ubitej ziemi pod stopami i wchodzić na szczyt. Mistyka głębi, będzie postrzegała wspinaczkę jako proces duchowej metamorfozy- wstępowania mistycznego. „Ten, kto wspina się, nie przestaje zaczynać ciągle od początku, a tym początkom nie ma końca. Nigdy ten, kto się wspina, nie przestaje pragnąć tego, co już zna” (św. Grzegorz z Nyssy). Całe życie człowieka jest wypatrywaniem przesłoniętego tajemnicą szczytu- miejsca tęsknoty- oczekiwania na bliskość mozolnie wybieranej każdego dnia Miłości.

niedziela, 4 września 2016


Łk 14, 25-33
Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”. Albo jaki król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».
Tłumy wędrujące za Chrystusem, musiały w pewnym momencie być bardzo uciążliwe. Nie obeszło się bez słów, które mają swój ciężar gatunkowy. Łatwo jest wędrować za Mistrzem, być świadkiem wielu znaków i cudów; ale jakże trudno jest porzucić swoje życie, zmienić wektor myślenia, działania, czy postrzegania rzeczywistości. W końcu następuje taki moment, że trzeba podnieść własny krzyż, włożyć na ramiona i wyruszyć w najmniej przewidywalną, a   może nawet niebezpieczną drogę. W pewnym momencie można poczuć się zaskoczonym, ponieważ znajdziemy się w samym centrum duchowej wojny. Prawdziwy chrześcijanin nie stoi w miejscu- przyjmując postawę świętej obojętności, ciągle jest gotowy na przygodę, niczym żołnierz oczekujący rozkazu wymarszu. Uczeń przemieniony ewangelicznym słowem, będzie wiedział w jaki sposób i gdzie odnaleźć ślady, po który przeszedł Jezus z Nazaretu. Wyrzec się wszystkiego- jakie to trudne, bolesne i oczyszczające zarazem. Porzucenie umeblowanego świata, własnych pragnień, projektów i zabezpieczeń- to brzmi jak szaleństwo. Ale właśnie o taki rodzaj szaleństwa chodzi Panu ! Taka postawa wymaga odwagi i porzucenia pokusy oglądania się wstecz. Bóg nie chce słuchać naszych wygodnych monologów, nieustannego tłumaczenia się i usprawiedliwiania. Jeśli natomiast przedstawimy Mu trudny, odważny, dalekosiężny projekt, Bóg będzie pozytywnie zaskoczony. Chętnie stanie się „wspólnikiem” tak wielkiej sprawy. „Ludzie naśladują innych z różnorakich powodów: jedni czynią tak, by się podobać tym, których naśladują, ponieważ sprawia im to przyjemność, inni wreszcie gdyż ciągną z tego korzyści. My chrześcijanie- pisał Tichon Zadoński- powinniśmy naśladować Chrystusa, naszego Pana, ze wszystkich tych powodów razem wziętych. Kiedy naśladujemy Chrystusa, jest Mu to miłe. On tego pragnie jednak nie dla siebie samego ile dla naszego dobra”. Zatem odwaga otwiera serce na zrozumienie, że żyć nie oznacza jedynie iść, czy kroczyć do przodu, oznacza także akceptację bycia powołanym i posłanym- tzn. zespolonym ściśle  krzyżem Pana. Zakończę pięknymi słowami Matki Teresy z Kalkuty: „Możemy stać się ludźmi wielkiej świętości, jeśli tylko będziemy tego chcieli”.

piątek, 2 września 2016


Miej ufność w Panu i czyń to, co dobre,
a będziesz mieszkał na ziemi i żył bezpiecznie.
Raduj się w Panu,
a On spełni pragnienia twego serca
(Ps 37, 3-4)

Jakim pocieszeniem są słowa natchnionego Psalmisty, który potrafi słowami uwielbienia podnieść na duchu- wznieść się ku górze. Czasami tyle spraw nas przygniata i nie pozwala odkrywać w drobiazgach codzienności momentów szczęścia. „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni…”, powiedział Chrystus w najpiękniejszym i porywającym serce słuchaczy kazaniu na Górze. „Możliwe jest- zauważa św. Jan Chryzostom- być pogrążonym w smutku z powodu swoich grzechów i być radosnym z powodu Chrystusa”. Często nawet nie chodzi o grzechy, ale o trudną, twardą, uwierającą rzeczywistość w której nieprzewidziane sploty wydarzeń mogą przeniknąć wnętrze człowieka smutkiem. „On spełni pragnienia twego serca”- Bóg wyprowadzi smutek z twojej duszy i udrożni kanały szczęścia. „Smucenie się oznacza przede wszystkim uświadomienie sobie, że człowiek nosi w swoim wnętrzu serce z kamienia i że to serce z kamienia trzeba rozkruszyć. Nasze lęki, troski, nasze bezustanne poszukiwania wrogów, na których przerzucamy część własnej winy, wszystko to skrywa głęboko zakorzeniony lęk, który obnażają łzy smutku… Wówczas, w świetle wiary, jeszcze głębiej odkrywamy Boga wcielonego i ukrzyżowanego, który już na zawsze stoi miedzy nicością a nami. Wtedy pojawiają się łzy wdzięczności, łzy radości” (O. Clement). Najbliższa mi osoba widząc, że jestem czymś zafrasowany, przygnębiony, często mi powtarza: Nie przejmuj się, Bóg jest większy niż to, co teraz przeżywasz. Bóg jest wielki ! W takich momentach objawia się Bóg, a człowiek przyjmuje słowo Jego pocieszenia, uznaje Jego wolę i wraca na uprzednio obrany kurs. Powtarzam sobie każdego dnia słowami starca Makarego z powieści Dostojewskiego pt. Młokos: „Wszystko jest w Tobie, Panie, i ja jestem w Tobie, przyjmij mnie…” Wtedy matowość życia odchodzi w zapomnienie, a powraca radość istnienia !

 

 

czwartek, 1 września 2016

1 Kor 3, 18-23
Bracia: Niechaj się nikt nie łudzi. Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość. Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga. Zresztą jest napisane: «On udaremnia zamysły przebiegłych» lub także: «Wie Pan, że próżne są zamysły mędrców». Niech się przeto nie chełpi nikt z powodu ludzi! Wszystko bowiem jest wasze: czy to Paweł, czy Apollos, czy Kefas; czy to świat, czy życie, czy śmierć, czy to rzeczy teraźniejsze, czy przyszłe, wszystko jest wasze, wy zaś Chrystusa, a Chrystus – Boga.
Rozpoczęcie kolejnego roku szkolnego. Obawy i zmagania nauczycieli z coraz bardziej nieuchwytnym i wymykającym się poznawczo młodym pokoleniem. Rozterki i napięcia uczniów dla których szkoła jest często nieuniknionym oraz przymusowym etapem życia. Z sentymentem wracam do mojej edukacyjnej młodości; wydaje się, że wtedy wszystko było łatwiejsze, bardziej proste i pozbawione mnóstwa niepotrzebnych rytuałów czy opakowań. Szkoła przekazywała wiedzę, a co najważniejsze mądrość- opartą na autorytecie doświadczonych ludzi. Nie było rankingów, słupków, wyścigów po wyniki…, kombinowania i udowadniania czegokolwiek. Człowiek uczył się dla siebie; pokonywał kilometry do różnych bibliotek, nasłuchiwał świata, rozglądał się z ciekawością, stawiając te odwieczne filozoficzne pytanie: dlaczego ? Każdy jakoś podświadomie wiedział, że zdobyta mądrość jest wartością, która nie dewaluuje się. Potrafiłem się zadziwiać najmniejszymi sprawami, szukając mozolnie odpowiedzi na zadane kwestie, czy problemy. Nawet trud zdobywania wiedzy był pozbawiony szczególnych napięć, stresów i niepotrzebnych stanów psychicznych mogących naruszyć w posadach zdrowie człowieka. W dzisiejszych szkołach pozostała tylko sucha wiedza- wklejana i importowana do głów w różnych opakowaniach i zmieniających się z prędkością światła podręcznikach i podstawach programowych. Zestresowani nauczyciele i uczniowie skazani na siebie niczym rozbitkowie- dryfujący wspólnie- jak na obrazie Gericaulta pt. „Tratwa Meduzy”. Gdzie wspólnie dobiją ? Szkoła dwudziestego pierwszego wieku. Tony biurokracji i makulatury, pochłaniają edukacyjne projekty, chwyty marketingowe; wszystko, aby urzeczywistnić marzenia biurokratów siedzących gdzieś wysoko za biurkiem i snujących wizję liberalnej wszechnicy wiedzy. Znaleźć dzisiaj mądrego i elokwentnego belfra mówiącego poprawną polszczyzną, graniczy z tym samym pragnieniem, które miał filozof Diogenes szukając z pochodnią człowieka. Odnaleźć ucznia siedzącego u stóp poczciwego mędrca- zasłuchanego z namiętną wrażliwością i przenikliwością, staje się bezpłodnym roztrząsaniem zamierzchłych czasów. „Jesteśmy jak karły na barkach olbrzymów”- powtarzał ze średniowieczną łagodnością Bernard z Chartres. Wszystko jakoś skarłowaciało, a pamięć o olbrzymach przeszła w sferę zapomnianego mitu. Dysonans- nastąpiło tragicznie rozmycie, a może erozja…; a młodzież zamiast być mądrzejsza, stała się bardziej egoistyczna, próżna, rozbita wewnętrznie i otumaniona internetem. Miał rację Gogol kiedy mówił: „Gdyby ludzie byli mądrzejsi, nie byłoby wcale egoistów”. Gdzie się podziała kuźnia mądrości-przenikliwość Salomona, scholarchat Platona i lykejon Arystotelesa- mądrość Jerozolimy i Aten ? Czy pozostały tylko zgliszcza i peryferia tych dawnych szkół ? Proudhon pisał: „Prawdziwa szkoła to warsztat pracy”, a ta dzisiejsza to jako tako prosperująca firma. W każdym bądź razie nie można poddać się narzekaniu i penetrowaniu zamierzchłej historii; trzeba stanąć naprzeciw nowych czasów i wyzwań. Trzeba prometejskiej determinacji, aby przebić się przez szczelne schematy i kuratoryjne dywagacje; wzbić się ku mądrości- tej boskiej- czyniącej życie człowieka bardziej szczęśliwym. Zakończę profetycznymi słowami poety Norwida: „Bo nie jest światło, by pod korcem stało. Ani sól ziemi do przypraw kuchennych; Bo piękno na to jest, by zachwycało Do pracy; praca- by się zmartwychwstało”.