wtorek, 31 stycznia 2017


Mk 5, 21-43

A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele wycierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Posłyszała o Jezusie, więc weszła z tyłu między tłum i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: «Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa». Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w swym ciele, że jest uleczona z dolegliwości… A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: «Kto dotknął mojego płaszcza?» Odpowiedzieli Mu uczniowie: «Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto Mnie dotknął». On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła… Wtedy kobieta podeszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, padła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości».

Ewangelia ukazuje wielokrotnie Jezusa w działaniu- posłudze miłości i uzdrawiania. To nie jest tylko zjawisko naszych czasów, że ludzie całymi grupami  cisną się jak najbliżej tych, którzy mogą im przynieść ulgę w cierpieniu. Często siedzimy godzinami na korytarzu przychodni lekarskiej i sama myśl o spotkaniu z kimś kto zaradzi naszej nędzy, przynosi nadzieję. A cóż dopiero być blisko Syna Człowieczego ? Podobnie zachowuje się kobieta z dzisiejszej Ewangelii. Nie zapisała się na liście oczekujących cudu, nie ma odwagi ustawić się w kolejce i spojrzeć w oczy Chrystusa. Pragnie zaryzykować i dyskretnym podstępem spróbować otrzymać łaskę uzdrowienia. W wersji Mateusza kobieta zakrada się i od tyłu podchodzi do Jezusa. Wie, że nie może się pokazać, odsłonić, uzewnętrznić tak bezpośrednio- twarzą w twarz. Jej choroba czyni ją nieczystą, a taka bliskość stanowi naruszenie żydowskiego prawa. Takie ujawnienie przed ludźmi byłoby aktem niezwykle ryzykowanym i być może tragicznym. Pomyślała zatem, że najlepszym rozwiązaniem będzie dotknąć się choć szaty Mistrza. Wystarczy ledwie dotknąć Jezusa- musnąć, ponieważ w Niego wierzę, ufam Mu, jestem pewna, że ten zwykły gest przyniesie pozytywny skutek. Pewnie nawet się nie zorientuje, że ktoś się o Niego otarł. „Można więc powiedzieć, że fizyczny wymiar gestu jest tu odwrotnie proporcjonalny do siły wiary, co jest naprawdę rzeczą wielką. To dzięki temu gest, czy kontakt może być minimalny, ale stanowić element znaczący” (A. Cencini). Została natychmiast uzdrowiona, ale nie obyło się bez ujawnienia anonimowej osoby. „Kto Mnie dotknął ?” Spróbujmy w tej chwili dostrzec twarz tej kobiety- wywołanej z tłumu. Trzęsie się ze strachu i zmieszania, a łzy wzruszenia żłobią policzki. „Wiara cię ocaliła”. Tak naprawdę to Chrystus pozwolił się dotknąć. Zanim tam przyszedł już doskonale wiedział, że będzie na Niego czekać ta właśnie kobieta. Tak jak wiedział, że poraniona przez liczne grzechy Samarytanka przyjdzie w południe do studni. W tamtej chwili On na nią czekał. Jakże ciężko nam zrozumieć pedagogię Bożej miłości- zbawiającego spojrzenia, dotyku miłości i wiary która potrafi rozkruszyć największy życiowy dramat. „W Chrystusie odkrywamy, że Bóg jest miłością- pisał Patriarcha Atenagorsa- a ta jest jednocześnie siłą przenikającą świat i ufnością, która naszemu wzrokowi nadaje pełnię widzenia”. Pewnie wśród nas są i tacy ludzie, którzy przenigdy nie odważyliby się, aby podejść tak blisko i chwycić choćby nitkę z szaty Pana. Świat doskonale zna ludzi chorych, dumnych i zasklepionych w swoim bólu. „Dotykamy wszystkiego i nic nas już nie może dotknąć”(P. Sequeri). Taka jest brutalna prawda; ludzkość cierpi w strasznych konwulsjach i nie potrafi zdobyć się na wyjście naprzeciw zbawiającego Boga. Wcale nie chodzi o otrzymanie uzdrowienia- fizycznego lub duchowego. Chodzi o poczucie bliskości Kogoś, kto jest wstanie przeprowadzić nas przez drogę cierpienia czy śmierci. „Chrystus przedłuż swoje cierpienie w chorobie ludzi chorych” (D. Staniloe). Pozwala tym samym doświadczyć wskrzeszającej i podnoszącej ku górze miłości Ojca. Jego dłonie niosą świat i człowieka, a usta wypowiadają w każdej chwili: Uwierz i bądź zdrowy !

niedziela, 29 stycznia 2017


Mt 5, 1-12a
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył usta i nauczał ich tymi słowami: «Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie».
Kazanie na Górze jest szczególnym momentem nauczania Jezusa. Tłumy podążają za Nauczycielem przemierzając Galileę i w drodze rozpoznając, że Ten za którym wyruszyli jest kimś innym niż wszyscy dotychczasowi nauczyciele. „Jakaś przejmująca tajemnica, niewytłumaczalna siła przyciągania tworzyła wokół Niego atmosferę miłości, radości, wiary… Jezus dostrzegał nawet drobiazgi życia codziennego. Wśród ludzi czuł się jak u siebie” (A. Mień). W Jego słowach jest żar który zstępuje wprost do głębi serc. Najbardziej zadziwiające jest to, że całe przesłanie Ewangelii zawiera się w owym kazaniu wygłoszonym nie w świątyni, ale plenerze. „Jest głęboki sens w tym, że przepowiadanie Ewangelii związane było z tą właśnie ziemią. Nowina o Królestwie Bożym rozlega się po raz pierwszy nie w zadymionych, dusznych metropoliach, ale pośród zielonych gajów i wzgórz, przypominając, ze piękno ziemi jest odbiciem wiecznego piękna Nieba”. Nietrudno zrozumieć, dlaczego starzec Zosima w powieści Dostojewskiego  Bracia Karamazow udziela takiego pouczenia duchowego: „Ziemię całuj i bez ustanku, bez końca kochaj ją, kochaj wszystkich, kochaj wszystko, szukaj zachwytu i uniesienia owego”. A co dopiero ziemia na której odcisnęły się stopy Chrystusa, a Jego słowo zapadło w glebę ludzkich serc. Nic tak nie porusza jak dwa szczególne momenty u początku działalności Pana: Kazanie na łodzi i Kazanie na Górze. Wyobrażałem sobie tę scenę wielokrotnie; wzgórze skąpane w słońcu, ludzie siedzący na trawie niczym w najpiękniejszej katedrze świata, a wszystko odbija się na dole w tafli jeziora Genezaret. Zresztą każdy ma prawo wyobrażać sobie to wydarzenie jak chce. Najważniejsze jest aby właściwie zrozumieć przesłanie Mistrza. W wersji przekazanej nam przez Mateusza możemy naliczyć osiem błogosławieństw- tzw. makabryzmów, które w ustach Nauczyciela nie są tylko zwykłymi życzeniami szczęścia, lecz stwierdzeniem pewnego stanu egzystencji który zostaje wypełniony Jego obecnością. Tam gdzie jest Bóg zstępuje Jego błogosławieństwo. Ewangelista stara się podkreślić nade wszystko transcendentny charakter posłannictwa Jezusa. Przemówienie rozpoczyna się od zdań paradoksalnych, z powodu których nazywamy je kazaniem. Jezus już we wstępie nakreśla, jakie są potrzebne przymioty moralne, aby wejść do Królestwa Bożego. Droga ta wymaga radykalnej rewizji własnego życia. Nauczyciel myśli całkowicie odwrotnie, niż zasady ówczesnego jak również naszego świata. „Bóg mówi „tak” tym, którym świat mówi „nie”. Bóg gratuluje tym, którym świat współczuje” (A. Pronzato). Błogosławieństw mają dwa punkty odniesienia: teraźniejszość i przyszłość. Szczęście nie jest wyłącznie stanem, który został osiągnięty w definitywnym królestwie, ale dotyczy również chwili obecnej. Błogosławieństwo jest możliwością aktualną, realizującą się dzisiaj. Oczywiście, jest to inne szczęście. Jego źródłem nie jest świat, lecz naśladowanie Chrystusa. Dla nas Ewangelia z pakietem „dobrych życzeń” stanowi nieustanne zaproszenie do odkrywania piękna chrześcijaństwa- wrażliwości dla świata i stworzeń, świadectwa miłości Boga. Błogosławieństwa są też sprawdzianem dla samych wierzących- demaskując ich braki i lęki. Obnażają to słowa wielkiego społecznika Mahatmy Gandhiego, który powiedział: „Gdybym brał pod uwagę jedynie Kazanie na Górze, nie wahałbym się stwierdzić: Jestem chrześcijaninem. Niestety, większość tego, co uchodzi za chrześcijaństwo jest zaprzeczeniem Kazania na Górze”. Błogosławieństwa są darem i programem życia, obyśmy nie wypaczyli przesłania Chrystusa.
 

sobota, 28 stycznia 2017

Mk 4, 35-41
Owego dnia, gdy zapadł wieczór, Jezus rzekł do swoich uczniów: «Przeprawmy się na drugą stronę». Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. A nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała wodą. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się!» Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: «Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!» Oni zlękli się bardzo i mówili między sobą: «Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?»

Zakończył się dzień pełnej zaangażowania pracy duszpasterskiej uczniów. Apostołowie są wyraźnie zmęczeni, ale również szczęśliwi; liczne tłumy kłębiące się wokół Chrystusa, nadzwyczajne sytuacje i szczęśliwe twarze wracających do domu ludzi utwierdzają ich w przekonaniu, że bycie Jezusem jest niesamowitą przygodą. Ten święty spokój i wewnętrzny entuzjazm zostaje zmącony w czasie przeprawy łodzią. Wystarczy moment a zmienia aura i ludzkie poczucie komfortu zostaje poddane próbie. Jeżeli ktoś oczekuje w chrześcijaństwie stabilizacji i świętego spokoju, to scena na jeziorze jest doskonałym obrazem sytuacji wręcz przeciwnej. To nie jest wyimaginowany obrazy którym Ewangelia posługuje się, aby pokazać wielkość Chrystusa i dać lekcje pokory apostołom. Tu jest jakaś cząstka naszego życia: zmagań, wątpliwości, szamotaniny, zderzenia z twardą a czasami okrutną rzeczywistością. Odtrącamy najczęściej takie myślenie pocieszając się, że nas to nie spotka. A jednak wcześniej czy później to doświadczenie, staje się naszym własnym zmaganiem na „środku jeziora”. Czy nie stawiamy Bogu pytań kiedy w naszym życiu zaczyna się usuwać piach z pod nóg, czy gdy wszystko sypię się na głowę ? Kiedy przychodzi moment opuszczenia, bezradności, zakleszczenia w sytuacji nad którą nie mamy już kontroli, wtedy pozostaje nam wołanie o ratunek. Zasypujemy Boga lawiną pytań, oczekując, że na wszystkie udzieli nam odpowiedzi w tej chwili. W takiej chwili jesteśmy zniecierpliwieni, przerażeni i roszczeniowi. Oczekujemy rozwiązania sytuacji już teraz- natychmiast. W takiej chwili najtrudniej powiedzieć: bądź wola Twoja. Jedyne co można uczyć to wierzyć i zdać się na Boga. Prawdziwym chrześcijaninem jest, kto potrafi zaakceptować i udźwignąć wiele, akceptując przy tym często trudną wolę Boga. „Prawdziwym chrześcijaninem jest ten, kto nosi Chrystusa w swoim sercu”- mówił abba Leoncjusz. Jeżeli jest On w tobie, to najbardziej wstrząsająca sytuacja będzie wypełniona błogosławionym pokojem. Tutaj zawiera się również jakaś trudna do zrozumienia logika krzyża- cierpienia w które się wchodzi i trzeba się z nim skonfrontować.  Miał rację św. Antoni Wielki, mówiąc: „Prawdziwa radość pochodzi od Boga i dawana jest temu, kto siebie samego bezustannie zmusza, aby odrzucać swoją wolę, a we wszystkim wypełniać wolę Bożą”.  

piątek, 27 stycznia 2017


„Teologiem jest ten, kto potrafi się modlić”- to jedno z najpiękniejszych zdań wykutych przez Ojców Kościoła. Przywołuję to stwierdzenie za każdym razem kiedy spotykam młodych adeptów teologii, czy beztroskich poszukiwaczy Boga. Życie modlitwy, jej pulsacja we wnętrzu człowieka, czyni człowieka istotą napełnioną Bogiem. „W czasach inflacji słowa wzmagającej zgubne poczucie osamotnienia, jedynie człowiek pokoju modlitewnego może przemawiać do innych i wskazywać im Słowo- Oblicze, Spojrzenie, które stało się obecnością”. Teologiem jest ten, kto potrafi odkrywać Twarz Boga- Jego przemienione zmartwychwstałe Oblicze ! Nie trzeba być zorientowanym w psychologii czy zjawisku mediów, aby zrozumieć jak ważne jest spojrzenie- to zbyt mało, chodzi bowiem o dostrzeżenie. Żyjemy w kulturze spojrzenia fiksującego i nasycającego się wszystkim niczym gąbka. Chrześcijaństwo zawsze wskazywało na percepcję inną, na wskroś oczyszczoną; o wzrok przemieniony i obłaskawiony niewyraźnym konturem innego świata. Miał rację św. Teodor Studyta mówiąc: „Z obrazu Chrystusa przenosimy oczy ducha na nieograniczony obraz Boga”. Zatem głębia życia duchowego intensyfikuje się w palecie wrażeń na sposób obrazu. Do wiary zawsze łatwiej dotrzeć za pomocą „błogosławionej sztuki” w której wyraża się wzniesienie, szamotanina i poruszenie duszy chrześcijańskiej. „Kościół nie ma być miejscem, gdzie gromadzi się dzieła sztuki- pisze M. Rupnik- lecz powinien odzwierciedlać świat i ludzkość przemienione przez Chrystusa”. Doskonale to rozumieli pierwsi chrześcijanie kiedy doświadczenie wiary, wspólnoty i dokonujących się misteriów przenosili na ściany katakumb. Ich plastyczny język wiary uformowany w tyglu prześladowań stanowił nieprawdopodobnie silną i pełną ekspresji katechezę. Wszystko opowiadało o zbawczym działaniu Boga. Cały świat wokół nich wariował, a oni opowiadali o tym, że Bóg jest ocalającą rzeczywistość miłością. Często powracam do malowideł katakumbowych- do sztuki krzewiącej wiarę- jak ją określał Uspieński. Ona kształtowała nie tylko młody kościół Rzymu, ale również inspiruje po dziś dzień. Wychowałem się na podziwie bukolicznego, pięknego Pasterza niosącego również mnie na swoich ramionach. To mówiło mi o nieśmiertelności i witalności jaką jest chrześcijaństwo. Ta erupcja trwa nieustannie, jest tylko zgoła niezauważona. Pomimo, że chrześcijaństwo przestało być triumfalnym pochodem po ścieżkach świata, to ikonografia ciągle opowiada tak wiele; upleciona ze znaków i symboli, przyprószona antyczno-mitycznymi konstrukcjami przynosi powiew ewangelicznej nowości- niczym manifest wobec pogańskiego świata. Nasz świat też stał się na wskroś pogański. Od płytkiej pobożności trzymającej się w ramie tradycji, od bylejakości myślenia i postrzegania świata, rzeczywistość i sam człowiek szuka kurczowo ocalenia. Może potrzeba nam współczesnym zejść do katakumb i schować się na chwilę pod ziemią; odnowić świadomość i nasycić patrzenie nowym, świeżym impulsem. Dostrzec Chrystusa Zbawiciela- A i Q. „Dobry Pasterz z sarkofagów i katakumb nie jest obrazem i nie jest symbolem Chrystusa, jest natomiast widzialnym przedstawieniem myśli, że Zbawiciel zbawia, że przyszedł nas zbawić, że jesteśmy przez Niego zbawieni. Daniel w lwiej jamie także nie jest portretem Daniela, a znakiem tego, ze Daniel jest zbawiony i my jesteśmy zbawieni jak Daniel. Taka sztuka we właściwym sensie słowa nie może być nazwana sztuką. Ona nie przedstawia i nie wyraża, ale oznacza ogniste jądro, żywe słońce misteryjnej wiary, o którym świadczą męczennicy i pasterze tamtych wieków, nowo ochrzczeni poganie, obrzęd ich chrztu i sami wrogowie Kościoła” (W. Weidle). Malarstwo katakumbowe nie pretendowało do roli bycia sztuką, tak ją dzisiaj analizujemy i oznaczamy działem antyku chrześcijańskiego. Malarstwo to jest żywą kerygmą Kościoła- zwiastującego nową egzystencję. „Aby mogła się ona pojawić, należało obrazy i formy cielesne uczynić duchowymi, sztuka naturalistyczna miała stać się transcendentną- pisał A. Schmemann. To zapowiedziało ikonę- „Kolorową kontemplację Boga”. To nam uświadamia jedno paradoksalnie najważniejsze przesłanie. Wraz z wejściem Boga w historię człowieka, wszystkim zajaśniała Twarz Niepoznawalnego. Wracamy do punktu wyjścia- teologiem jest ten, kto potrafi widzieć !

czwartek, 26 stycznia 2017

Łk 10,1-9

Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście ze sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swą zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»”.

Cud wielkiego połowu z nad jeziora Galilejskiego nie tylko ujął serca prostych spracowanych rybaków, ale jego aura przeniosła się na tych innych- których bezimienną obecność utrwala Ewangelia. O tej ważnej chwili pisał T. Halik: „Wiara, nadziej i miłość są trzema drogami cierpliwości w sytuacji kiedy człowiek staje twarzą w twarz z Bogiem milczącym. … Fascynuje mnie ta opowieść ewangeliczna, kiedy Jezus przychodzi do Apostołów, którzy całą noc nie złowili ani jednej ryby. To był z punktu widzenia psychologii bardzo niedogodny moment dla ewangelizacji. A On im powiedział: spróbujcie jeszcze raz. Wiara, miłość i nadzieja oznaczają właśnie to: spróbuj jeszcze raz”. Siedemdziesięciu mężczyzn też spróbowało wiele razy, zanim zrozumiało o co właściwie chodzi Mistrzowi z Nazaretu. Ewangelia lubuje się również w świętej przesadzie- liczba siedemdziesiąt. Czy nie jest to mocno naciągnięta liczba ? Tego nie wiemy i pewnie się już nie dowiemy. Nie są ważne cyfry, najważniejsi są ludzie którzy za nimi stoją. Towarzystwo przyjaciół- uczniów Jezusa tak gwałtownie się rozrasta, iż trzeba włączyć ich w formację. Myśląc o tych młodzieńcach, roztaczam wizję pierwszego palestyńskiego seminarium duchownego. Tam gdzie jest już tłok i gdzie można dostrzec różnorodność ludzkich twarzy, tam zaczyna się oddolnie zawiązywać  pewna struktura- pełna spontaniczności i szturmującego rzeczywistość entuzjazmu. Doskonale czujemy, że Jezus nie był formalistą, a tworzenie skoszarowanej instytucji  było mu czymś całkowicie obcym. Najpiękniejsza jest idea posłania i świadectwa. Naprawdę trzeba mieć wiarę, aby wejść w świat który jest wrogi i pełen chłodnego dystansu. Chrystus spojrzał na każdego z tych ludzi- spojrzał im głęboko w oczy, wydarł ich tajemnice skrywane w głębi serc i zdołał odmienić ich wnętrza. Faryzeusze i szukający sensacji podglądacze, kopiący dołki i żyjący plotkami, widzieli w tym towarzystwie czysto ludzkie niuanse: prostactwo, nieuctwo, niski status społeczny itd. Nie potrafili zaakceptować pierwszego „kleru” jako będącego z nizin społecznych; mniej intelektualnego a bardziej reagującego sercem. Chrystus czuje i widzi inaczej, zostawiając na boku schematy czy poprawność- jakkolwiek można ją rozumieć. U samego początku w wyborze pomocników, odzwierciedla się idea Kościoła jako społeczności grzeszników przeobrażonych miłością Boga. Establishment wysokich warstw kościelnych przyjdzie z czasem kiedy kościół obrośnie w piórka i zapomni, że jego początek miał miejsce w tym, co wzgardzone, ubogie i odrzucone. Uczniowie wchodzą w świat, a Słowo Boże przygotowuje ich do każdego dobrego czynu. Zakończę prostymi słowami Quoista: „Panie, dziękuję Ci za Twoje dary dla mnie, za złożone we mnie możliwości fizyczne i intelektualne, za wykształcenie, jakie mogłem zdobyć… Panie, uczyń mnie giętkim w Twych rękach, abym pozwalając Ci mną kierować poprzez wydarzenia, wzywany przez prawdziwe potrzeby ludzi, znalazł miejsce, na którym czekasz na mnie, rolę, jaką mi wyznaczyłeś przez moją pracę i jaką chcesz, abym odegrał w dokonywaniu Twego dzieła”.

  

środa, 25 stycznia 2017


Mk 16,15-18

Po swoim zmartwychwstaniu Jezus ukazał się Jedenastu i powiedział do nich: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie”.

W Święto nawrócenia świętego Pawła Apostoła słyszymy paschalny okruch Ewangelii mówiący o rozesłaniu apostołów. Naszą uwaga koncentruje się na dwóch dominantach: nawrócenie i posłanie. Te dwa elementy splatają się w życiu jednej z najbardziej barwnych postaci Nowego Testamentu- Pawła z Tarsu. Jego historia jest nam zapewne o wiele lepiej znana, niż nabrzmiałe hagiografie zalegające półki kościelnych bibliotek. Zawdzięczamy ten fakt skrupulatnemu opisowi Dziejów Apostolskich i listom wychodzącym z pod pióra chrześcijańskiego konwertyty. Sztuka również nie pozostaje w tyle za słowem pisanym i pełnym atencji skupieniu uwagi na najważniejszej postaci starożytnego Kościoła. Ogromnego znaczenia św. Pawła dowodzą obszerne cykle i niezliczone pojedyncze przedstawienia scen z jego życia. Wczesne cykle ze starych kościołów św. Piotra i Pawła przed murami Rzymu wprawdzie niezachowany się do dzisiaj, ale ślad pozostał w dziełach Ojców Kościoła. Jednak XII wieczne cykle mozaik w Capella Palatina w Palermo oraz w katedrze Monreale, umożliwiają wyobrażenie sobie tych najstarszych cykli. Nawrócenie Pawła stało się najczęściej eksplorowanym tematem w malarstwie renesansowym i barokowym. Pełne dramatycznego napięcia i przesycone światłem jak na fresku Michała Anioła w Capella Paolina w Watykanie, czy na słynnym i przez wszystkich rozpoznawalnym obrazie Caravaggia, ukazującym moment powalenia na ziemię i porażenia światłością. „Jakże nas wzrusza ten człowiek, powalony przez Światłość na drogę- pisał D. Rops- Wprawdzie został pokonany, ale poprzez swoją porażkę doczekał się spełnienia nadziei tkwiącej w głębi jego serca. Jak wzrusza nas wszystkich będących jeszcze w drodze. Ze wszystkich postaci Nowego Testamentu św. Paweł jest po Jezusie postacią najbardziej żywą, najpełniejszą, której rysy widzimy najwyraźniej. Problemy, z którymi boleśnie się ścierał, są naszymi problemami, wywołującymi nasze odwieczne rozterki. Nawet w najbłahszych jego słowach wyczuwamy ton niezapomnianego zawierzenia, który osiągnąć mogą jedynie ci, którzy zaryzykowali wszystko”. Każdy człowiek poszukujący prawdziwej wiary w pewnym momencie pokonuje piaszczystą i pełną gwałtownych zrywów drogę do Damaszku. Na tej drodze, nie można przejść i nie zauważyć Mistrza. Jego blask jest tak intensywny, że paraliżuje serce i zasklepia oczy- wyrywając z cielesnego oglądy świata. Tym jest chrześcijaństwo- przejściem przez drogę bezradności i ślepoty ku Światłu. Po jakimś czasie orientujesz się, że stałeś się kimś zupełnie innym- przemienionym. Nawrócenie Pawła stało się szczególnym świętem w roku kościelnym, nie po to aby przywoływać jakąś osobistą mistyczną i gwałtowną narrację, ale aby uświadomić każdemu wierzącemu, iż Bóg potrafi wkroczyć w życie człowieka niespodziewanie i jest zdolny wszystko przestawić. Czy to nie cud, że Bóg potrafi z zatwardziałego intelektualisty i prześladowcy uczynić swoje narzędzie ? Po chrzcie i spędzeniu trzech lat w Damaszku Paweł poszedł do Jerozolimy, gdzie został przyjęty do wspólnoty przez Piotra i Jakuba. We wspólnocie jerozolimskiej zawsze będzie postrzegał starszy Kościół, centrum chrześcijaństwa i do udzielenia pomocy „świętym w Jerozolimie” będzie przyzywał w swoich listach. Z Jerozolimy prześladowany przez Żydów, wyjeżdża do swego rodzinnego Tarsu, skąd zostanie wezwany do Antiochii. To tutaj, w drugim po Jerozolimie centrum chrześcijaństwa, gdzie według Dziejów „uczniowie po raz pierwszy zostali nazwani chrześcijanami”, Paweł wysunął się na jedno z pierwszych miejsc jak charyzmatyczny nauczyciel i pasterz powierzonego sobie stada. Oddał się bez reszty posłudze Słowa przemierzając ogromne terytoria Imperium Romanum i głosząc Dobrą Nowinę o Zmartwychwstałym Panu. Paweł zaczął swoje nauczanie w Azji Mniejszej od Żydów, a zakończył je męczeńską śmiercią w sercu antycznego świata- Rzymie. Jan Chryzostom w swojej homilii wystawił o Apostole najpiękniejsze świadectwo: „Bardziej pragnął obelg i wynikających z głoszenia Ewangelii upokorzeń niż my zaszczytów. Śmierci bardziej niż my życia; ubóstwa niż my bogactw, bardziej trudów niż ktokolwiek spoczynku. Jednego tylko unikał, jednego się lękał: obrazy Boga. Poza tym niczego więcej. Dlatego niczego bardziej nie pragnął, jak zawsze podobać się Bogu. Cieszył się miłością Chrystusa, darem najwyższym. Mając ją uważał się za najszczęśliwszego z ludzi”.

wtorek, 24 stycznia 2017


Mk 3, 31-35

Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. A tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: «Oto Twoja Matka i bracia na dworze szukają Ciebie». Odpowiedział im: «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?» I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką».

Powierzchowna i pośpieszna lektura tego fragmentu Ewangelii może w czytelniku wywołać mieszane uczucia, a słowa wypowiedziane przez Jezusa mogą okazać się nadzwyczaj szorstkie. Dlatego na samym początku trzeba dobrze pojąć intencję Chrystusa- Jego sposób postępowania i wychowywania do wiary. Nauczyciel w żaden sposób nie deprecjonuje swojej Matki, czy bliskich Jego sercu osób. Maryja pomimo fizycznego bycia na zewnątrz, zawsze jest we wnętrzu ważnych wydarzeń Syna. Najważniejsze momenty życia Chrystusa są wypełnione cichą- subtelną obecnością Matki. Ona nie jest stojącym i przyglądającym się boku widzem; jest częścią dramatu- którego kulminacyjnym momentem będzie posłuszne współuczestniczenie w miłości cierpiącego Syna. „W końcu Syn zabiera Ją umyślnie pod Krzyż- pisze Balthasar- aby tam uczestniczyła w Jego opuszczeniu przez Boga, gdyż tak jak Ojciec opuszcza Syna, tak Syn opuszcza Matkę i podsuwa Jej, Kościołowi, innego syna. W tym wszystkim jest „błogosławiona”, gdyż błogosławieni są „ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je”, a tym jest wypełniona Jej egzystencja”. Ona jest ikoną posłuszeństwa a Kościół wpatrzony w Jej świętość odkrywa najpełniej duchowy sens słów Ewangelii. Jej posłuszeństwo zawiera się we współczuciu oraz macierzyństwie ogarniającym ludzkie zranienia i odtrącenia. Współczująca Matka będąca zawsze blisko ważnych spraw. „Maryja nosi w sobie ból świata. W tym także nie można Jej oddzielić od Jej Syna. Pieta trzyma na kolanach Ukrzyżowanego. Z Ukrzyżowanym trzyma na swoich kolanach wszystkich tych, którzy wzięli albo którym nałożono krzyż, wszystkich ukrzyżowanych wczoraj, dzisiaj, jutro, wszystkich, którzy cierpią.”(Lev Gillet). W Maryi współczującej i odsłaniającej miłosierne serce Boga, prześladowani chrześcijanie w różnych częściach świata odkrywają w całej pełni znaczenie słów jak być matką, siostrą, czy bratem Jezusa.   

niedziela, 22 stycznia 2017

1 Kor 1, 10-13. 17
Upominam was, bracia, w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście żyli w zgodzie i by nie było wśród was rozłamów; abyście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem od Pawła, a ja od Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni? Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża


W trakcie trwania tygodnia ekumenicznego z nową świeżością wybrzmiewają słowa św. Pawła Apostoła. Jedność o której przypomina i do której nawołuje Apostoł jest nieustannym zadaniem z którego żaden chrześcijanin nie powinien czuć się zwolniony. Warto zadumać się nad tymi słowami, wskazują one bowiem na realizację najważniejszego pragnienia Chrystusa  - miłości uczniów- „aby byli jedno”. Dla wielu kościołów przynaglenie do jedności stanowi bardzo trudną drogę nawrócenia. Jeszcze nie zabliźniły się dobrze rany historii, doktrynalnych sporów, stąd wizja ekumenicznego scalenia pozostaje ciągle „marzycielskim dążeniem”. Świadomość ekumeniczna powinna być naznaczona osobistym pragnieniem i dojrzałą relacją do Chrystusa. „Czyż Chrystus jest podzielony ?” To chrześcijanie są podzieleni i rozdzierają Ewangelię na strzępy, szukając w niej uzasadnienia swojego własnego stanowiska. „Tym, co powinno łączyć wszystkie wyznania chrześcijańskie, jest poczucie duchowego niedorastania do chrześcijaństwa. Wszystkie Kościoły skazane są na przyzywanie Bożego Ducha, aby zastąpił obszary wewnętrznego ubóstwa poszczególnych wiernych i całej wspólnoty. Samo przyzywanie Ducha jest wyrazem przyznania się do tego, czego nam nie dostaje.” (W.Hryniewicz). Wzrastanie w jedności musi być epikletyczne- przyzywające nieustannie mocy Ducha Świętego. „Nie ulega wątpliwości, że Kościół nie może być podzielony; mimo pozorów tajemnicza, niepodzielna jedność żyje; w przeciwnym razie należałoby powiedzieć, że poza kanoniczną granicą rozpoczyna się pustynia i że używanie słowa Kościół w liczbie mnogiej nie ma sensu” (P. Evdokimv). Ile trzeba wewnętrznej determinacji, aby przyśpieszyć o krok w przywracaniu utraconej jedności. Ile potrzeba pokory żeby nabrzmiałą od sporów teologię napełnić żarem miłości Chrystusa. W pełni się zgadzam z teologami prawosławnymi, że „zanim nastąpi powrót do jedności chrześcijan, musi dojść do pełnej zgodności w wierze”. Kompromisy i uchylanie moralnych drzwi ewakuacyjnych, nie mają  nic wspólnego z duchem niepodzielonego Kościoła. W moim odczuciu trzeba powracać do pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa- szukać u fundamentów sposobu zakreślania eklezjalnych granic. Wspólnota uczniów budująca wzajemną postawę na wzór Trójcy Świętej i nakarmiona przy stole Eucharystii, staje się komunią z Panem i ze sobą wzajemnie. „Cały Kościół jest z natury sakramentalny- pisał Congar- Jest on w Chrystusie i przez Chrystusa wielkim i pierwszym sakramentem zbawienia”. Wierzący winni żyć w poczuciu i bliskości tajemnicy zbawienia. Wyraża to każda sprawowana liturgia, urzeczywistniając Królestwo Boże. „Tam jest sakrament, gdzie Duch Święty za pomocą ziemskich elementów pozwala ludziom tu i teraz żyć dziełem Chrystusa, przyszłym, obecnym i przyszłym, gdzie pozwala On im żyć zbawieniem.”(J. Allmen). W sercu Chrystusa, przeżywanego eucharystycznie, łatwiej będzie można odnaleźć warunki jedności, cud może okazać się bliski. Być jednym w Chrystusie, to ciągle tylko niezrealizowane marzenie !

sobota, 21 stycznia 2017


Kilka dni temu przeżywaliśmy Święto Jordanu- upamiętniające chrzest Chrystusa, jest jednym z największych wydarzeń wpisanych w kalendarz liturgiczny Kościołów Wschodnich.  Podniosłość i barwność tego wydarzenia może być jedynie przyćmiona przez uroczystą celebrację Paschy. Liturgia tego dnia- pełna radości i przywołująca wydarzenie z nad Jordanu, uzmysławia każdemu wiernemu moment duchowych narodzin. Chrześcijan przez odradzające obmycie stał się uczestnikiem chrystusowej światłości i uświęcenia które przeniknęło kosmos, ziemię i wszelkie stworzenia. Wyraża to poetycki język liturgii: „Objawiłeś się dzisiaj światu i Światłość Twoja, Panie, zaznaczyła się w nas, rozumnie śpiewających Tobie: Przyszedłeś i objawiłeś się, Światłości niedostępna”. Chrystus przyszedł, by być światłością świata, która oświeca ludzi będących w ciemności, stąd wydarzenie to jest określane mianem: „Święta Światła”. Zstąpienie w wody Jordanu jest również wejściem w głębię człowieczego świata, aby go przebóstwić – wypalić ogniem miłości. „Dzisiaj wody Jordanu zamieniają się w lekarstwo dla ludzi przez zjawienie się naszego Boga. Dziś strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie” (św. Sofroniusz). Tego dnia licznie zgromadzona wspólnota wiernych udaje się procesyjnie nad wodę, aby powtórzyć  ten wielki moment łaski. Obrzęd wielkiego poświęcenia wody cieszy się w tradycji wschodniej wielką czcią i ma znaczenie uświęcające, uzdrawiające  i egzorcyzmujące. Wielka Hagisma uważana jest za jeden z ważnych misteriów dzięki któremu dokonuje się uobecnienie mocy Chrystusa. Każdy wierny zabiera ze sobą pobłogosławioną wodę, aby pokropić nią dom, spożywać w chwili wytchnienia i naznaczać nią wszystko to, co separuje od bliskości Boga. Liturgia ta uczy człowieka szacunku do Bożych darów natury- wody, która podtrzymuje życie wielu stworzeń. „Ujrzały Cię, wody Boże, ujrzały Cię wody i ulękły się. Jordan cofnął się wstecz, widząc Ducha Świętego w postaci gołębicy, zstępującego i unoszącego się nad sobą, a góry zaczęły podskakiwać, spostrzegłszy Boga w ciele, obłoki zaś wydały głos, dziwiąc się przychodzącej Światłości ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego”.
Znalezione obrazy dla zapytania Viktoria Movchij
Ps 47  

Bóg wstępuje wśród radosnych okrzyków,
Pan wstępuje przy dźwięku trąby.
Śpiewajcie psalmy Bogu, śpiewajcie,
śpiewajcie Królowi naszemu, śpiewajcie.

Z każdym dniem coraz mocniej się przekonuję, że „tropienie” śladów Boga jest nie tylko fascynujące, ale nade wszystko intensywniej zapładniające głębiny mojej duszy. Teologia, którą uprawiam wyrasta z zadziwienia, dociekliwości serca i umysłu- stając się moim własnym osobistym poematem poszukiwania Boga. To nie jest jednostronny ruch w stronę Niepoznawalnego porównywalny z zaspakajaniem apetytu na rzeczy o których marzymy. On też jest w ruchu- wychodząc naprzeciw i poskramiając pychę mojego umysłu, kiedy mozolnie ślęczę nad górami opasłych książek. Wtedy uświadamiam sobie najmocniej, że prawdziwa teologia nie tylko rodzi się w głębi człowieczego jestestwa, ale przechodzi przez serce stając się filokalią. Ile to razy staję przed ścianą niewiadomej i próbuję głową forsować mur, lub na próżno przelewać morze do dołka piasku. „Świat jest dla mnie zbyt ciasny, niebo jest zbyt małe. Gdzie znajdę jakąś przestrzeń dla mej duszy ? To, co pojął Cherubin, dla mnie nie wystarcza. Chcę wzlecieć wyżej niż on, wzlecieć w nieznane”- pisał Angelus Silesius. Można budować wspaniałe konstrukcje teologiczne- opakowane mądrymi cytatami  i subtelnymi metaforami, ale to zbyt mało. Boga pojąć rozumem jest rzeczą trudną; wypowiedzieć Go zaś jest rzeczą zgoła niemożliwą. Ile musi być napięć duszy, wzlotów i upadków, westchnień i łez, aby oddać coś z tych rzeczywistości będących poza, a zarazem stanowiących cząstkę fabuły mojego „teraz”. Kiedy św. Tomasz z Akwinu od początku swojej młodości wołał: „Chciałbym zrozumieć Boga”, to wypowiedział te słowa nie jako domorosły filozof, ile raczej geniusz religijny, mistyk sięgający wzrokiem duszy o wiele dalej niż zakreślały mu  granice horyzonty intelektu. Miał rację Mikołaj z Kuzy: „Wszystko jest pustynią wobec Twojej powstającej światłości”. Może trzeba najpierw przemierzyć wiele kilometrów spaceru przez świat aby uchwycić Jego trop i powiedzieć: On tu był ! Wiara jest przenikaniem poza zasłonę tego świata, przejściem przez zmysłowe pozory- ku Temu, który wstępuje wśród radosnych okrzyków. Pozostaje pełne duchowej namiętności życzenie. Niech poznam siebie i niech poznam Ciebie, Boże mój ! „Kiedy wydaje się, że się Boga dotknęło, albo kiedy się spostrzega, że On przeszedł przez nas, poprzez nasze marzenia i nasze nędze, człowiek odkrywa przerażenie” (M. Blondel). Ale po chwili to przerażenie przemienia się w euforię szczęścia. Ten wyczekiwany, staje naprzeciw człowieka- Obecność !

czwartek, 19 stycznia 2017


Mk 3, 7-12

Słowa Ewangelii według Świętego Marka Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A przyszło za Nim wielkie mnóstwo ludzi z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o tym, jak wiele działał. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby na Niego nie napierano. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: «Ty jesteś Syn Boży». Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.

Spoglądając chłodnym okiem na dzisiejszą wydarzenie które przywołuje Ewangelia, ma się nieodparte wrażenie że rzesze ludzi które tak tłumnie idą po śladach Jezusa, mają swój własny osobisty interes. Wystarczyło, że tylko kilku z nich było świadkami jakiegoś cudu, już owa wieść rozeszła się z prędkością przesyłanej informacji za pomocą internetu. Wszystko co przekracza ludzki rozum i prawa natury, wzbudza tak wielkie zainteresowanie że nie pozwala wygodnie rozsiąść się w fotelu. Czasami człowiek zamiast bliskości Boga, chciałby mieć iluzjonistę, bioenergoterapeutę, sztukmistrza potrafiącego oczarować czymś nadzwyczajnym- oczyścić życie z trudności, cierpienia czy choroby- jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Nic bardziej mylnego. Można pomylić wiarę w Boga z własną- ciasną projekcją kogoś, kto zaspokoi mój głód nadzwyczajności i potrzeby doświadczenia czegoś innego. „Bóg nie jest widowiskiem- pisał J. Paliard- Kontemplacja Boga jest bardziej ukryta, przesłonięta, zbijająca z tropu. On się w jakimś stopniu odsłania tylko dzięki wierności poruszeniu, które do Niego prowadzi; dzięki przekraczaniu, które w rozdarcie wprowadza pokój i które przez ogołocenie daje bogactwo”. Poszukując Boga- nie można być łapczywym cudu, natrętnym, nachalnym, wymuszającym cokolwiek. Miał rację Mistrz Eckhart: „Naszym odkryciem jest to, że nie możemy Go dosięgnąć; sama porażka jest osiągnięciem”. Żeby znaleźć Pana trzeba uwolnić się z paraliżującego serce przeświadczenia, że musimy Go znaleźć i że On musi coś dla nas zrobić. „Czasami myślimy, że szukamy Boga. Ale to On nas zawsze szuka i często sprawia, że znajduje Go ten, kto Go nie szukał” (H. Lubac). Potrzeba dwóch najważniejszych elementów: głębi wiary i cierpliwości w oczekiwaniu na cud.

środa, 18 stycznia 2017

Podobny obraz
Mk 3, 1-6
W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschniętą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka z uschłą ręką: «Podnieś się na środek!» A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie uratować czy zabić? » Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy na nich dokoła z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!» Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz
Ręka jest najważniejszym organem poznawczym naszego ciała. Już od dziecka dotykamy świat naszymi dłońmi określając przydatność poszczególnych rzeczy. Ci, którzy są pozbawieni daru wzroku, dotykiem czytają rzeczywistość próbując rozważnie kroczyć wśród cieni-bezkolizyjnie omijając przeszkody. Dłonią komunikujemy nasze stany emocjonalne: euforię radości, miłość, jak również przeżywany ból. Często nasz dotyk mówi więcej niż słowo. Ręka jest organem ciała wspominanym w Biblii ponad 1500 razy w różnych kontekstach, w których dotyk wyraża, w zależności od przypadków, „akt stwórczy, moc, czułość Boga i poryw człowieka, miłosierdzie, przebaczenie i współczucie”. Miłość między dwojgiem kochanków wyrażającą się w uścisku małżeńskiej pełni, poprzedza pełen fascynacji ruch dłoni wprawiający w drżenie każdy milimetr cielesności. Wyrażają to słowa piosenki Tomasza Żółtko: „Dotykaj delikatnie, bezszelestnie ciepłem palców. Dotykaj aksamitnie, rzęs pokłonem, nie przestawaj. Dotykaj całowaniem i oddechem tak, jak lubisz. Dotykaj smugą włosów niby muślin bólowi zadaj ból”. Dłoń jest ta wielkim konstrukcyjnym projektem Boga, że bez niej wielu z nas nie wyobrażałoby sobie życie. Może być dłoń karząca- ojcowska- podniesiona wysoko, oznajmiająca moc autorytetu i nieprzekraczalność ustalonych zasad. Tyle można pisać o dłoni, która zwróciła uwagę Jezusa i litość. Pan potrafi dostrzec niedole człowieka, wybrakowanie, nie komplementarność. Bóg widzi dalej, a Jego działanie trzeba czytać w kontekście życia człowieka- a nade wszystko przyszłości. Wyciągnij rękę !- usłyszał ów zasmucony nieszczęśnik. Chrystus nie tylko przywraca fizyczna sprawność człowiekowi, ale przywraca mu sens istnienia i przez sensualność pozwala doświadczyć łaski. Święty Nicetas Stethatos pisze: „Ponieważ zostaliśmy obdarzeni zmysłami, powinniśmy dokładnie postrzegać rzeczy sensualne, przez ich piękno wznosić się do Stwórcy i ponownie doprowadzić do Niego nieskazitelne poznanie tych rzeczy”. Reasumując, ciało jest duchowo zdrowe, kiedy potrafi być zwrócone ku Bogu- ze wszystkimi swymi działaniami- z dotykiem przynoszącym dobroć i miłość. Dotyk jest również poznaniem. „Wiele rzeczy widzimy innymi, niż są one rzeczywiście”- mówił św. Ambroży. Ręką jest narzędziem ku przywracaniu harmonii, budowaniu pełni międzyludzkich relacji. Ręką oznajmiamy wszystko to, co dzieje się na dnie naszego serca. Ciało powołane jest do bycia przebóstwionym- rozświetlonym Chrystusowym światłem. Wyrażają to słowa jednego z Ojców Pustyni: „Bóg stworzył niebo i ziemię, aby człowiek mógł w nich zamieszkać, tak też stworzył duszę i ciało, aby stały się jego własnym mieszkaniem, aby mieszkał i odpoczywał w ciele, jako swoim domu, mając z oblubienicę urodziwą i umiłowaną duszę”. Zakończę codziennym obrazkiem ze spaceru w parku. Widziałem parę staruszków siedzących na ławce i karmiących gołębie. Mężczyzna pomiędzy momentami rozsypywania ziaren ptakom, muskał dłonią twarz swojej żony. Oboje zdawali się być szczęśliwi. Tak drobny gest, a zapowiada piękno innego świata.   

poniedziałek, 16 stycznia 2017


Pojednanie- miłość Chrystusa przynagla nas (por. 2 Kor 5,14-20)

Rozpoczął się Tydzień Modlitwy o Jedność Chrześcijan. Kościoły i wspólnoty prężą duchowe muskuły i próbują na zewnątrz wypaść jak najlepiej. Od dłuższego czasu wyrażam wiele osobistych wątpliwości względem tej mniej lub bardziej udanej inicjatywy. Towarzyszy mi głębokie przekonanie, że jest w tym więcej sztucznej kurtuazji, niż rzeczywistego zbliżenia chrześcijan. Ekumeniczna wrażliwość zalega mnóstwo mniej lub bardziej dobrych publikacji naukowych oraz broszurek sztucznie akcentujących „chrześcijańskie kompromisy”. Jak tu się porozumieć, skoro każdy ciągnie wózek w swoją stronę i co najbardziej smutne definiuje ekumenizm po swojemu- dbając o własne interesy i broniąc kurczowo swojej tożsamości. Doświadczenie podziału zdaje się być bardziej intensywne, niż zdrowe i pełne pokory urzeczywistnianie jedności.  Dlaczego trzeba dążyć do jedności ? To podchwytliwe pytanie rewiduje chrześcijański stosunek do inności. Pomimo rozlicznych modlitw żarliwie zanoszonych do Boga o jedność, istnieje jakiś syndrom ekumenicznej ambiwalencji. Każdy Kościół posiada swój własny limes i wszystko jest poprawnie do momentu, kiedy jakiś „chrześcijański intruz” nie postawi nogi na naszym terytorium. Czy miłość Chrystusa potrafi przynaglić wszystkich tak mocno, że będziemy gotowi usunąć „słupy graniczne” i zaprosić tych drugich do naszej inności poszukiwania Boga ? To takie trudne i wymagające odwagi, a nade wszystko wiary- aby spróbować być razem, trzeba nade wszystko uchylić drzwi kościołów i rozszczelnić ludzkie serca. „Proces rozpoznawania jednego Kościoła w podzielonym chrześcijaństwie- pisał ks. Hryniewicz- oraz przywracania pełnej wspólnoty kościelnej wymaga niezwykłej szczerości i bezinteresowności, gotowości do krytycznej oceny własnych braków i niedostatków, otwarcia na duchowe bogactwo doświadczenia chrześcijańskiego w innych kościołach, cierpliwego dialogu i wzajemnego nawrócenia ku sobie”. Chyba to ostatnie stwierdzenie- „nawrócenie ku sobie”, może stać zwornikiem i mozolnym odwracaniem zaistniałego podziału. Jesteśmy trudnymi uczniami Chrystusa- często zakleszczonymi w sobie, krótkowzrocznymi- apatycznymi w rozdawnictwie miłości. Trudno jest uświadomić sobie prawdę, iż Kościół jest duchowy, a nade wszystko ludzki złożony z ludzi zrodzonych z Boga. Jak pisał Sebastian Franck: „Jest to wspólnota, w którą wierzymy i którą oglądamy jedynie duchowymi oczami serca i człowieka wewnętrznego”. Miał rację ezoteryczny filozof Jakub Boehme, kiedy porównywał chrześcijan różnej tradycji i denominacji do ukwieconej łąki. Chrześcijanie są niczym kwiaty w ogrodzie, każdy jest inny w swojej intensywności i pięknie, ale w całości tworzą piękny ukwiecony kobierzec. „Kwiaty wszelkiego rodzaju rosną i sąsiadują ze sobą na ziemi. Nie sprzeczają się z sobą z przyczyny barw, zapachy, smaku. Pozwalają, aby ziemia i słońce, deszcz i wiatr gorąco i zimno oddziaływały na nie, jak chcą. I każdy kwiat wzrasta według swojej istoty i właściwych sobie przymiotów. Tak jest również z dziećmi Boga”. Może każdy chrześcijanin w tym trudnym przywracaniu jedności powinien odczuć w sobie piękno, ponieważ kiedy tak zrobi odsłoni się ku Bogu i stojącemu obok niemu bratu. Ekumenizm- ziemia ciągle nawożona; ogród kiełkujących kwiatów !

niedziela, 15 stycznia 2017


J 1,29-34

Nazajutrz zobaczył podchodzącego ku niemu Jezusa, i rzekł: „Oto Baranek Boże, który gładzi grzechy świata”.

Święty Jan Chrzciciel to najbardziej transparentna i odważna postać Nowego Testamentu. Jego świadectwo, działanie i postawa- z naszego punktu widzenia była naznaczona ryzykiem a nawet szaleństwem. On sam jest bezkompromisowy, maksymalnie autentyczny… Nie waha się wyciągnąć ręki w kierunku Jezusa, choć doskonale zdaje sobie sprawę że przy Nim jest tylko piaskiem pustyni. W postawie Proroka streszcza się mądrość- tak bardzo inspirująca, że Ojcowie Pustyni będą z niej czerpać pełnymi garściami. „Bracie, kto chce zbawić się i pragnie stać się dzieckiem Bożym, powinien zdobyć wielką pokorę, uległość, posłuszeństwo i panowanie nad językiem”. Dla wielu ludzi szukających drogi prawdy jest znakiem. Jego wielkość mierzy się zdumiewającą pokorą; w jednej chwili potrafi zamilknąć i usunąć się w cień. Jego popularność była tak wielka w historii chrześcijaństwa, że nie szczędzono mu traktatów teologicznych, dedykacji, czy liturgicznych antyfon. Bizantyjskie kościoły i gotyckie katedry ukazywały Proroka w geście wskazującym- wyrażając wstawiennictwo i bezgraniczne zatopienie się w Tym kogo ufnie kontemplował. Wiara we wstawiennictwo Jana Chrzciciela wyrażana była przez pobożnych donatorów okazałych świątyń czy kościelnych precjozów. Dowodzą tego rozliczne inskrypcje okolicznościowe, choćby jak ta zapisana przez Alkuina w IX wieku mająca na wieczność utrwalić okoliczność ufundowania pięknego ołtarza: „Ten ołtarz dzierży św. Jan Chrzciciel, zwiastun Chrystusa- Boga, wielki w świecie, który jako jedyny wskazał palcem nadchodzącego Chrystusa; ten pragnę, niech nasze prośby wesprze swoimi”.  Jan jest również naszym nauczycielem wiary; Jego katecheza pustyni rozbrzmiewa nieustannie z nową mocą, zagarniając i rewidując serca wierzących. Przez całe wieki jego profetyczną funkcją było obwieszczanie misterium Wcielenia- obecności Zbawiciela pośród swego ludu. „Słowa: Oto Baranek Boży są nie tylko wskazaniem, ale też wyrażeniem podziwu dla wszechmocy Chrystusa… Uczniowie, którym dawał świadectwo, już z samych słów Jana byli dostatecznie pouczeni o Chrystusie, oraz że w tym był ukryty cały zamysł Jana, który zmierzał całkowicie ku Temu, aby ich doprowadzić do Chrystusa. Nie powiedział: Idźcie do Niego, by nie wydawało się, że uczniowie robią łaskę Chrystusowi, jeśli za Nim pójdą; lecz zaleca łaskę Chrystusa, aby oni poczytali sobie za dobrodziejstwo to, że pójdą za Chrystusem”- pisał św. Tomasz z Akwinu. To katecheza również dla nas, aby nie zrezygnować w poszukiwaniu i przybliżaniu się do Boga. „Nikt nie może przyjść do Mnie- mówił Chrystus- jeśli kogo nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał… Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie”.

sobota, 14 stycznia 2017


Vocazione di San MatteoMk 2, 13-17

Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» Ten wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Wielu bowiem było tych, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: «Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?» Jezus, usłyszawszy to, rzekł do nich: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników».

W powołującym Chrystusie odkrywamy poczucie spokoju połączone z  natychmiastowością działania. Te dwie przeplatające się cechy mogą wydawać się wzajemnie przeciwstawne, ale tylko Bóg potrafi działać w tak nieprawdopodobny sposób, posiadając umiejętność aby je scalić. Trudno jest pisać o powołaniu, choć nawet to opisane w Ewangeliach jest przeniknięte tajemnicą duszy każdego z tych na których się zatrzymało spojrzenie Chrystusa. Kiedy młodzi mężczyźni pytają mnie w jaki sposób rozpoznać drogę osobistego powołania, to zawsze ich odsyłam do wnętrza serca- tam dokonuje się pochwycenie, zauważenie, wybranie, dialog duszy- a nade wszystko zakochanie pełne mistycznego szaleństwa. Nie ma ludzi gotowych- w pełni uformowanych do kapłaństwa; są tylko słabi, wątli niczym kwiat na wietrze ludzie. Silnymi ich czyni dopiero Bóg. Tak naprawdę tylko pokora jest jakimś wyznacznikiem tego, czy ktoś wyruszy w drogę za Panem. Zawsze boję się przemądrzałych z urodzenia księży. Czasami trzeba głęboko pochylić swoje życie- jak drzewo ustępujące pod naporem gwałtownego wiatru. Tak jak to malarsko opowiedział Guido Cagnacci utrwalając pędzlem scenę powołania Mateusza. Chrystus na obrazie stoi przed swoim uczniem boso- przybliżył się całkowicie, skracając dystans, aby uwiarygodnić dar miłości. Stoi dostojnie, jego prawa dłoń nie tylko wskazuje ale przywołuje skojarzenie z najbardziej tajemniczym momentem jakim są święcenia kapłańskie. Lewi- Mateusz odpowiada na powołanie, pochylając się przed Jezusem. Szaty wskazują, że był to człowiek bogaty. W tej scenerii ogromną role odgrywają małe niuanse; na ziemi możemy dostrzec rozrzucone monety- być może jest to aluzja do pełnej nieuczciwości i wyzysku pracy poborcy podatkowego. Wyrzekłszy się ich, wyrzeka się nieuczciwego życia i niewłaściwej miłości do dóbr tego świata. Od tego radykalnego przeobrażenia serca rozpoczyna się pełna entuzjazmu przygoda wiary. Mateusz stanie się jednym z dźwigarów Kościoła- znak, iż dla Boga nie ma rzeczy niewykonalnych. Tajemnica kapłaństwa zrodziła się ze spojrzenia Jezusa- tam na jeziorem Galilejskim, jak również komorze celnej, szynku, czy ulicy w samym centrum grzesznego świata. Pan potrzebował uczniów- kapłanów, świadków i prowodyrów zamieszania które nieprzerwanie trwa. Jego wybory są intrygujące, dla wielu nie zrozumiałe, a nawet czasami gorszące. Jak pisał św. Mikołaj Welimirowić: „Moc jest więc w łasce Bożej, która umacnia człowieka, uświęca go… Kapłan jest więc naczyniem tej niewyrażalnej, niesamowitej i wszystko wypełniającej mocy łaski.”

piątek, 13 stycznia 2017


Mk 2, 1-12

Gdy po pewnym czasie Jezus wrócił do Kafarnaum, posłyszano, że jest w domu. Zebrało się zatem tylu ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. I przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili nosze, na których leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy»… Wstań, weź swoje nosze i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje nosze i idź do swego domu!» On wstał, wziął zaraz swoje nosze i wyszedł na oczach wszystkich…

Fragmenty Ewangelii które każdego dnia czytamy obfitują w opisach uzdrowień i cudownych interwencji Chrystusa. Słowo odsłania nam Pana jako lekarza chorych- cierpliwego i współczującego ludzkim dramatom. „Zdrowi nie potrzebują lekarza, tylko chorzy…”, w tych słowach zostaje jasno określony cel obecności Nauczyciela z Nazaretu. Tak nakreślone zadanie uświadamia nam prawdę o tym, że posłany przez Ojca Syn przyszedł po to, aby natura ludzka odzyskała swoje pierwotne zdrowie. Ta terapeutyczna interwencja Boga dokonuje się w dwóch wymiarach: ciała i ducha. Paralityk wstaje z mar i zaczyna chodzić, jak również zostają mu odpuszczone wszystkie grzechy. „Ludzkości potrzebny był, jak mówi święty Jan Klimak, lekarz i chirurg, którego zdolność była odpowiednia do powagi jej chorób i ran”. Musimy mieć świadomość że istnieją takie choroby na które nie ma lekarstwa i przy których pozostaje jedynie nadzieja na cud. Święty Makary Wielki doskonale oddaje istotę sprawy: „Nieuleczalną ranę, którą zostaliśmy dotknięci tylko Pan mógł uzdrowić. Dlatego przyszedł osobiście, albowiem żaden ze starożytnych- ani Prawo, ani prorocy, nie byli wstanie temu zaradzić. On jeden przychodząc, uzdrowił tę nieuleczalną ranę duszy.” Bóg przyszedł  i z miłością pochylił się nad człowiekiem. Doskonale te kwestie rozumieli pierwsi pisarze chrześcijańscy upatrując człowiecze cierpienie w bólu prarodzica Adama, utracie edenicznej szczęśliwości- cierpieniu w które po grzechu wszedł zagubiony człowiek. W kazaniu na święto Chrztu Pańskiego, kiedy Kościół akcentuje Wcielenie i Teofanię Trójcy w życiu ludzi, Grzegorz z Nazjanzu głosił: „świętujemy nasze uzdrowienie z choroby”, dodając dalej, iż „ujrzymy w tym świecie dzieła uzdrowienia”. Te rozliczne akty Boga naprawiające i usuwające skazę ludzkiej natury, podnoszące duszę ponad ludzkie dlaczego, świadczą o cudownej miłości do kruchego stworzenia. Bóg nieustannie artykułuje miłość. Jak w tej żydowskiej opowieści w której człowiek posiadając dwie kieszenie z jednej wyjmuje najpiękniejszą wieść: „Z powodu ciebie świat został stworzony”. Ile trzeba jeszcze usunąć dachów, czy dostrzec porzuconych łóżek, aby przekonać się że jesteśmy istotami przez Niego kochanymi do szaleństwa ? Nawet tam gdzie człowiek doświadcza rozpaczy, choroby i śmierci; gdzie zacierają się kontury wiary, a rozum podsuwa chęć rezygnacji- to On miłosierny Lekarz pragnie ofiarować opiekę każdemu z osobna, ofiarując dar zbawienia.

czwartek, 12 stycznia 2017


Znalezione obrazy dla zapytania miniatur holy spiritHbr 3, 7-14

Bracia: Postępujcie, jak mówi Duch Święty: «Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych jak podczas buntu, w dzień kuszenia na pustyni, gdzie kusili Mnie ojcowie wasi, wystawiając na próbę, chociaż widzieli dzieła moje przez lat czterdzieści. Rozgniewałem się przeto na to pokolenie i powiedziałem: Zawsze błądzą w sercu. Oni zaś nie poznali dróg moich, toteż przysiągłem w swym gniewie: Nie wejdą do mego odpoczynku». Baczcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego, lecz zachęcajcie się wzajemnie każdego dnia, póki trwa to, co zwie się «dziś», aby ktoś z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu. Jesteśmy bowiem współuczestnikami Chrystusa, jeśli pierwotną nadzieję do końca zachowamy silną.

Po wielu latach zagłębiania się w chrześcijaństwo dostrzegam nade wszystko jego walory pentakostalne, charyzmatyczne- mistyka głębi która urzeczywistnia się przez działanie Ducha Świętego. Wielu ludzi jest fałszywie przekonanych, iż chrześcijaństwo jest nazbyt moralizatorskie, osadzone na przepisach moralnych i instrukcjach próbujących „urobić” dobrego człowieka. Tak naprawdę pierwszym impulsem który przechodzi przez wnętrze Kościoła jest tchnienie Ducha Świętego- Przewodnika, Pocieszyciela, Miłości urzeczywistniającej nieustanną świeżość działania Trójcy Świętej. Wszystko co się dzieje w środku Kościoła: liturgia, sakramenty, międzyludzkie relacje- w tym wszystkim pośredniczy Ruah. Jeżeli mówimy, że „Kościół jest pełen Trójcy”, to żarem który rozgrzewa go od środka jest Ogień. Duch rozkrusza najtwardsze człowiecze serca, burzy ludzkie mury wrogości, przyprowadza do zdroju łaski. Święty Serafin z Sarowa wielokrotnie przeze ze mnie przywoływany mówił o celu chrześcijańskiego życia: „ Modlitwa, post, czuwanie i wszelkie inne uczynki chrześcijańskie, chociaż są dobre same w sobie, jednak nie stanowią celu życia chrześcijańskiego, jakkolwiek są środkami do osiągnięcia tego celu. Prawdziwy natomiast cel życia chrześcijańskiego polega na osiągnięciu Ducha Świętego”. W tym otwarciu człowieka tkwi istota chrześcijańskiego życia- uczłowieczenia, uświęcenia i przebóstwienia. „Cóż może być wspanialszego od posiadania Ducha Świętego”- mówił jeden z Ojców pustyni. Nasze uduchowienie rozpoczyna się już w momencie Chrztu Świętego. Przez sakrament następuje wejście do Kościoła, włączenie w Chrystusa , odrodzenie w źródle. Człowieczy trud który zostaje zaspokojony przy studni życia. „Przez chrzest- pisał św. Grzegorz Palamas- wierzący staje się  synem światłości, jednym ciałem z Chrystusem, uczestnikiem Ducha Bożego. Przez chrzest bowiem dostępujemy odrodzenia i stajemy się dziećmi Bożymi, istotami niebieskimi bardziej niż ziemskimi, bardziej wiecznymi niż doczesnymi, gdyż Bóg wprowadza mistycznie do naszych serc łaskę niebiańską i wyciska pieczęć usynowienia przez namaszczenie świętym olejem i naznacza nas Duchem Świętym na dzień odkupienia, jeśli na pewno zachowamy aż do końca to wyznanie wiary i dopełnimy je czynami”.   

środa, 11 stycznia 2017


Mk 1, 29-39

Po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł i podniósł ją, ująwszy za rękę, a opuściła ją gorączka. I usługiwała im. Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto zebrało się u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ Go znały.

Poruszające są cuda Jezusa, nie tylko czyniąc ewangeliczną fabułę ciekawą i pełną ekspresji, ale nade wszystko wskazują na wrażliwość Boga. Wielokrotnie o tym pisałem, ale uzdrawiające działanie Chrystusa jest liturgią- którą odbiera się wnętrzem, a nade wszystko zmysłami. „Jest wiele cudów, kiedy Pan nie ogranicza się jedynie do słowa, ale dokonuje szczególnych działań, które stanowią jakby sposób dokonywania cudu” (S. Bułgakow). Jezus nie tylko rozumie cierpienie teściowej Piotra, czy dręczenie tłoczących się wokół Niego opętanych. Posługuje się językiem miłosierdzia tworzącym swoisty dyptyk sytuacyjny: dostrzegł i przez dotyk przyniósł ulgę w cierpieniu. Dotyk wyrażając pragnienie, staje się metaforą spotkania z Bogiem: „Pragnę Cię kochać i kocham to, że pragnę Ciebie- pisał Wilhelm z Saint Thierry- I w ten sposób biegnę,  pochwycić Tego, który mnie pochwycił”. Dla wielu mistyków doświadczenie bycia zauważonym przez Boga i dotknięcie- zmysłowo odczuwalne, było często interpretowane jako poznanie i znak bliskości Boga. Spojrzenie i dotyk przybiera tu całą paletę, dzięki której manifestuje się miłość do poranionego przez grzech i chorobę stworzenia. Jezus kładzie dłonie w taki sposób, jak Jego miłujący Ojciec który moc swojej prawicy rozciągał błogosławiąc swojemu ludowi. Miłość jest pasją Boga, a pełne czułości spojrzenie i muśnięcie dłonią jest uwiarygodnieniem tego za czym tęskni skołatane serce człowiecze. Kiedy my wstydzimy się, czy lękamy przyjść aby dotknąć się choć Jego skrawka szaty, to On wychodzi z inicjatywą i rozdaje w obfitości miłość Ojca. Chrześcijanie doskonale wiedzą, że istnieje „ewangelia dotyku”, która może w tym fragmencie ma swój punkt najwznioślejszy, tak istnieje „ewangelia rąk” bandażująca rany krwawiącego świata, „ewangelia spojrzenia” niosąca otuchę i pociechę- oczy w których można zobaczyć miłość.  Każdy z nas nosi w sobie możliwość choroby i śmierci, dlatego potrzebujemy Chrystusowego zauważenia i dotyku- Sakramentu Uzdrowienia przychodzącego przez posługę Kościoła. Wyraża to wschodnia modlitwa odmawiana przez kapłana nad chorym: „Nie kładę na głowie chorego mojej grzesznej ręki, ale Twoją rękę silną i potężną w świętej Ewangelii”.

wtorek, 10 stycznia 2017

Mk 1, 21-28

W Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: «Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga». Lecz Jezus rozkazał mu surowo: «Milcz i wyjdź z niego! » Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: «Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne». I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.

Pojawienie się Chrystusa wyzwala natychmiastową manifestację ducha nieczystego. Słowo Chrystusa uzdrawia w tej chwili. Ten, który jest źródłem człowieczego ubezwłasnowolnienia, musi wyjść na zewnątrz- opuścić przestrzeń swojej pasożytniczej wegetacji. Kiedy zło wchodzi w człowieka jest niczym wirus, urzeczywistnia stan paraliżującej samotności, poczucia rozpaczy i świadomości duchowego obumierania. Bóg nie chce, aby człowiek był więźniem księcia tego świata. To doświadczenie otchłani zostaje skruszone wyzwalającą siłą obecności Chrystusa Lekarza. „Zachowaj twego ducha w piekle, ale nie rozpaczaj”- pocieszał chwiejnych w wierze święty starzec Sylwan. Chrześcijaństwo przekonane o uzdrawiającej mocy Jezusa, niesie przesłanie nadziei- przywracając zdrowie ducha i ciała. Kościół przynosi lekarstwo na zranienia tego świata; interioryzuje to, co potrzaskane duchowo i obumarłe. Rozlewająca się łaska z sakramentalnego źródła przywraca harmonię ducha i sprawia, że to co mroczne- demoniczne, zostaje ujarzmione. „Człowiek naprawdę może wyspowiadać swoją duszę i otrzymać uzdrowienie, gdyż każdy grzech stawia człowieka na zewnątrz Ciała Chrystusa. Włączony na powrót w Kościół człowiek może płakać łzami duchowymi” (P. Evdokimov). Tutaj dostrzegamy jakże głęboką filantropię Boga, która przepływa przez Kościół przynosząc powiew wolności dzieci Bożych. Miłosierdzie wytryskujące z serca Boga. „Widzialny Kościół służy niewidzialnemu Chrystusowi w rozdawaniu widzialnym ludziom niewidzialnych darów. Istotne zadanie Kościoła polega na rozdawaniu całej ludzkości łaski posiadanej przez chwalebne człowieczeństwo Chrystusa… To w nim obecny jest Chrystus zmartwychwstały, aby pełnić swoje wspaniałe dzieła.” (J.Danielou).  Uderzyło mnie zdanie które wyczytałem u Roznanowa: „Nie przypadkiem starożytne świątynie były pełne cielców, owiec, gołębi- zdrowia jeszcze sprzed pojawienia się człowieka, natomiast nowe świątynie pełne są kalek, niewidomych, sparaliżowanych”- a nade wszystko zniewolonych przez demony. To jest nowość którą niesie chrześcijaństwo, czyniąc z Kościoła wielką „Bożą lecznicę”. W tym egzorcyzmie świata zawiera się powszechna i eschatologiczna pełnia Kościoła- ostateczny triumf miłości Boga do swojego stworzenia. Szatan  pozbawiony został władzy…, a spojrzenie Syna Człowieczego podniesie świat z cienia śmierci, rozpaczy i niemocy.   

poniedziałek, 9 stycznia 2017


Mk 1, 14-20

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.

Tyle razy zastanawiałem się nad tymi opisem powołania galilejskich rybaków, iż umknęła mi jedna niezwykle istotna kwestia. Dlaczego właśnie rybaków ? Takich z samego końca- cuchnących smrodem wymoczonych w wodzie sieci ludzi o spracowanych dłoniach i mało przyjemnym wyrazie twarzy, kiedy tylko wracają do domu z niczym. Pobożna egzegeza w tej scenie fabrykuje tyle sensów i znaczeń, że można zapomnieć iż powołanie- to odór potu z ciężko wykonanej pracy i niepewność towarzysząca każdemu wypłynięciu. Bóg wybrał na swoich pomocników- zwykłych roboli, których życie było rozpostarte między łodzią a życiem rodzinnym na pół gwizdka. „Rybacy wiedzą, że morze jest niebezpieczne, a sztorm straszliwy, jednak nigdy nie traktują tych niebezpieczeństw jako wystarczającego powodu do tego, by pozostać na brzegu”. Może właśnie w nich Chrystus dostrzegał to, co zakryte było przed oczami pewnych siebie i dobrze usytuowanych mądrali. Zwyczajni ludzie byli Mu potrzebni, aby naprawiać świat prostotą Ewangelii. Prostaczkowie emanują entuzjazmem i potrafią zatracić siebie w imię ważnej sprawy. W przygodę wiary nie wchodzi się z własnym scenariuszem. Wiara podobnie jak i łaska wybrania, nie jest naszą zasługą czy napinaniem intelektu. To bezinteresowny i przepełniony miłością dar Boga. Ciebie potrzebuję, nie tego zarozumiałego stojącego z boku ! „Nasze wrastanie w Chrystusie- pisał Merton- jest wzrastaniem w miłości. Miłość rodzi się i umacnia nas przez działanie Ducha Świętego w chwilach próby, wymagających ofiary, ponieważ właśnie wtedy jesteśmy przynagleni i zmuszeni przez okoliczności do dokonywania heroicznych wyborów, przez które umacnia się nasza jedność z Chrystusem i uczymy się poznawać Go takim jakim jest. Bowiem Chrystus bez krzyża nie jest naszym Chrystusem”. Wczoraj rozmawiałem z pewnym kandydatem do kapłaństwa który stwierdził, że jest już wystarczająco dobrze przygotowany do tego daru i nie rozumie po co tyle trudu, aby przesuwać w czasie jego święcenia. Po chwili ciszy zapytałem o jego osobistą relację do Chrystusa, czy potrafi zdobyć się na trud wypełniony tęsknotą i pokorną miłością. Może za nim zacznie się zadawać pełne ludzkiej naiwności i kalkulacji pytania, warto zapytać siebie- czy potrafię wypłynąć na głębię ! Ktoś kto twierdzi, że już jest gotowy, często stoi ciągle na brzegu dostrzegając tylko siebie- a nie Chrystusa. Powołanie jest zawsze naznaczone rewizja życia, gotowością ryzyka, zroszeniem łzami, trudem, pozostawieniem tej ulubionej części siebie na brzegu.

niedziela, 8 stycznia 2017


Mt 3, 13-17

Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć od niego chrzest. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» Jezus mu odpowiedział: «Ustąp teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe». Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły się nad Nim niebiosa i ujrzał ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego nad Niego. a oto głos z nieba mówił: «Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie».

Chrzest- to sakrament mojego narodzenia do wiary. Warto zatrzymać się nad momentem swoich duchowych narodzin. Pomyśleć o moim zaistnieniu jako człowieka wierzącego, o początku przygody jaką jest łaska wiary i wszczepienie w Kościół. Najcudowniejszy moment w życiu człowieka, kiedy się jest w łonie swojej mamy, pływa się w wodach płodowych, czerpie się pokarm i ciepło. To naturalne środowisko staje się przestrzenią rozwoju i wzrostu. Tak podobnie jest z innym łonem w które zostajemy włączeni to Kościół-Matka. W jej wodach zostaje nam udzielone życie, to narodziny w Bogu, który czyni mnie przybranym swoim dzieckiem, co za godność… jakie wybranie! Jesteśmy w tym matczynym łonie zanurzeni aby narodzić się,  jako nowe stworzenie. Chrześcijanie są jak ryby w wodzie tak w starożytnym Kościele św. Ambroży określał  wyznawców  którzy przez sakrament chrztu zostali włączeni w nurt życia. Chrześcijanie nosili zawieszone na szyi małe ryby z metalu, kamienia albo macicy perłowej z napisem: "Zechciej zbawiać" lub "Zbawiaj". Już najstarsi Ojcowie Kościoła pisali:   "Rodzimy się z wody, tak jak nasza ryba Ichthys" i możemy być ocaleni jeżeli pozostaniemy w wodzie". Chrzest staje się „kąpielą wieczności”, odrodzeniem, całkowitym odnowienie tworzywa ludzkiego bytu na obraz Boga. Jest to uzdrowienie naszej natury po grzechu Adama, uzdrowienie i obmycie w miłości Jezusa. Jak powie jeden z teologów wschodnich: „Sakrament chrztu wyraża symbolicznie całą krzywą zbawienia: potrójne zanurzenie obrazuje triduum i zstąpienie do piekieł; wynurzenie jest powrotem do Dnia, który nie zna końca. Wartość wody chrzcielnej płynie z oczyszczającej krwi Chrystusa, a u progu nowego życia znajduje się Krzyż. Odrodzenie następuję z wody i Ducha Świętego”. Ojcowie Kościoła powiedzą że, Kościół wznosi się na wodach… początkiem świata jest woda, a początkiem Ewangelii Jordan. Jordan uważano za świętą rzekę i granicę Ziemi Świętej, oddzielającą ją od gór Moabu i pustyni jordańskiej. To obmycie było dla Żydów znakiem przyjęcia wiary, święte obmycia rytualne były często praktyką, dlatego Jan Chrzciciel obmywał wodą za znak nawrócenia. Wielu pogan którzy w Starym Testamencie doświadczając nawrócenia przychodziło najpierw aby przystąpić do obmycia w Jordanie lub znanej z kart Ewangelii sadzawce Siloam, nad którą to Jezus uzdrowił niewidomego do urodzenia. Podobnie w chrześcijaństwie ale już w innym sensie teologicznym, każdy katechumen zanurzony, czy polany wodą staje się chrześcijaninem, to znaczy należącym do Chrystusa. Od tego momentu swoim życiem ma wyrażać postawę gotowości do walki ze złem świata, wyrzekać się jednocześnie mocy nieprzyjaciela jakim jest demon. Dzięki sakramentowi z wody- materii uświęcenia i Ducha stajemy się wierzącymi, przybranymi dziećmi Boga. Tak woda staje się bogatym symbolem i ożywczą materią sakramentalną, za pośrednictwem której dostępujemy łaski. WIERZĘ- ponieważ z Chrystusem zostałem zanurzony w wodach Jordanu, z Nim kroczę przez życie... wraz z Nim zostałem przybity do Krzyża, i wraz z Nim wejdę do Raju w misterium Zmartwychwstania Zakończę słowami starożytnej modlitwy utrwalonej na chrześcijańskim nagrobku, jako życzenie dla każdego ochrzczonego: „Niech Chrystus zaprowadzi cie na miejsce ochłody, gdzie płynie żywa woda”.

czwartek, 5 stycznia 2017

Mt 2, 1-12

Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: «Gdzie jest nowo narodzony Król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon»… Wtedy Herod przywołał potajemnie mędrców i wywiedział się od nich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: «Udajcie się tam i wypytajcie starannie o dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon». Oni zaś, wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, postępowała przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli dziecię z Matką Jego, Maryją; padli na twarz i oddali Mu pokłon. i otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.  

Przeżywać będziemy jutro szczególną uroczystość, która nie tylko przedłuża radość naszego świętowania, ale jeszcze mocnej akcentuje iż narodzenie Pana staje się Epifanią. To greckie słowo tłumaczy się jako „objawienie” lub „ukazanie”. Kiedyś pod tym terminem mieścił się obchód przynajmniej kilku wydarzeń. Narodzenie w Betlejem wraz z odwiedzinami mędrców, chrzest w Jordanie i cud wina w Kanie- tworzyły niegdyś dość swoisty zlepek treści święta Epifanii, który się rozerwał na części wraz z pojawieniem się uroczystości Narodzenia Pańskiego 25 grudnia. W Jerozolimie, według świadectwa pątniczki Egerii, świętowano 6 stycznia tylko narodziny Jezusa, ponieważ tamtejsza wspólnota chrześcijan zgodnie z uświęconą tradycją udawała się na liturgię nocą do Betlejem. Dopiero gdy Jerozolima przejęła przy końcu V wieku dzień 25 grudnia, powrócił na 6 stycznia chrzest Chrystusa jako temat święta. W tradycji Kościoła Wschodniego chrzest Pana w Jordanie stanowi stałą treść święta obchodzonego 6 stycznia. Podniosłe tropariony święta wskazują na wydarzenie chrztu jak objawienie- Epifanię; obecność Syna Bożego który przyszedł w ciele, oraz Trójcy Świętej. Tego dnia dokonuje się wielkie poświęcenie wody, podczas którego kapłan zanurza w rzece lub naczyniu chrzcielnym krzyż, dokonując błogosławieństwa całego świata. Ale powróćmy do zachodniej tradycji skoncentrowanej na obecności trzech Mędrców- przynoszących dary narodzonemu Dziecięciu. To pełna interesujących wątków fabuła, którą przekazuje szczegółowo Ewangelia. Ten opis fascynował i rozbudzał wyobraźnię wielu pisarzy i artystów. W swoim poemacie T.S. Eliot próbuje zobrazować jak bardzo niebezpieczna i napełniona rozterkami była wyprawa tajemniczych mężów: „Trudny był dla nas ów czas. W końcu jechaliśmy już tylko nocą, zasypiając i budząc się co chwila. Wśród głosów, które w uszach nam śpiewały, że nasz trud jest szaleństwem…” Nie wszystko było tak sentymentalne i zrozumiałe jak nam współczesnym się wydaje. W każdej odważnej wyprawie ku Bogu jest ryzyko, zwątpienie a nawet lęk. Dopiero kiedy się zdoła dotrzeć do długo wyczekiwanego i wypatrywanego miejsca, pojawia się niewyobrażalnie cudowny spokój. Doświadczenie cudu- niepowtarzalne Misterium Narodzin. „W Emmanuelu znajdujemy niebo i ziemię, Boga i stworzenie. Wziął od nas ciało, a dał nam w zamian swoje Bóstwo w cudownej wymianie”(O. Casel). Dzisiejsze święto uświadamia każdemu człowiekowi, iż dokonuje się cudowna wymiana darów. Bóg podnosi człowieka ku sobie, a człowiek stara się ofiarować to, co najbardziej cenne i odpowiednie. Mędrcy przynoszą dary, ale wraz z nimi każdy wierzący składa swój osobisty dar wobec Tego, który dla ludzkości uczynił wszystko. „Pan przyszedł na świat nie wśród złota i srebra, lecz wśród błota”- pisał św. Hieronim. Ten, który jest ubogim i nędzarzem, otrzymuje co w oczach ludzkich cenne. W opisie Epifanii wymienione są trzy dary. Sugeruje to, ilu Mędrców złożyło pokłon Dziecięciu. Tradycja pocerowana pobożnymi legendami i pobożnością wielu pokoleń próbuje przybliżyć nam te zagadkowe postacie: Melchior, król Persów, Baltazar, król Indii i Kacper, król Arabii. Fakt, że udali się do Betlejem z bogatymi darami, otoczeni wystawnym orszakiem, związany był z ówczesnym ceremoniałem dyplomatycznym, z godnie z którym władcy oddawali hołd nowym królom. Natomiast św. Bernard zinterpretował to wydarzenie konkretniej: według niego złoto miało być wsparciem dla ubogich małżonków Marii i Józefa, kadzidło- przeganiać zapach pomieszczenia dla zwierząt, a mirra- zioło lecznicze- miała wzmocnić zdrowie małego Jezusa. Chyba o wiele bardziej przekonująca i głęboka teologicznie jest refleksja św. Efrema:   „Otworzywszy swe szkatuły, ofiarowali Mu dary: złoto- Jego ludzkiej naturze, mirrę- na znak Jego śmierci, kadzidło- Jego Boskiej naturze. Lub też złoto- jako Królowi, kadzidło- jako Bogu, mirrę- Temu, który ma zastać zabalsamowany. Lub też: złoto, ponieważ się je czci, choć ta część zwraca się do jego Pana; mirrę i kadzidło, aby pokazać lekarza, który ma uleczyć ranę Adama”. Święty Hilary puentuje to następująco: „W ten sposób dzięki hołdowi Mędrców zdobywamy pełne poznanie całego planu zbawczego Chrystusa: że jako człowiek umrze, jako Bóg zmartwychwstanie, jako Król będzie nas kiedyś sądził”. Gdy Kościół w dniu dzisiejszym na sposób liturgiczny przywołuje nam to wydarzenie, uświadamia nam jedną, niezwykle ważną sprawę; nastąpiło objawienie Bożej Miłości i my jesteśmy tego świadkami. Kto dzisiejsze święto naprawdę przeżywa podniośle i bez sentymentalnej ckliwości, ale jako misterium, to musi dojść do poznania w wierze i dostrzec w Dziecięciu, którego obdarowali Mędrcy, Syna wiekuistego Ojca, „Bóg z Boga prawdziwego, Światłość ze Światłości…” Kontemplacja tego faktu napełnia duszę szczęściem i uzdalnia nas do złożenia daru z własnego życia: „złoto prawdziwej wiary, kadzidło ofiarnej modlitwy i mirrę cierpliwości i miłości”.

środa, 4 stycznia 2017

J 1, 35-42

Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej.

Za każdym razem kiedy czytam ten fragment Ewangelii to odczuwam jeszcze mocniejsze przynaglenie do głębszego i bardziej świadomego przeżywania Eucharystii. Pójść i zobaczyć, gdzie mieszka Pan. Tyle razy szukamy Boga po omacku, potykając się o różne wyobrażenia, przypuszczenia, idee… Często oczy prowadzą nas w zupełnie inne miejsce niż serce. A przecież On jest w centrum każdej świątyni, zstępujący w świętej wymianie darów, uobecniając się jako Miłość- Pokarm na sposób Sakramentu. W Eucharystii Kościół ukazuje się jak jedna natura zjednoczona z Chrystusem. Nasze człowieczeństwo spotyka się z Jego człowieczeństwem, a przez to dotyka tajemnicy Jego Bóstwa. Komunia- jest najpełniejszym wyrazem tej cudownej synergii. „Przyzwoliłeś mi, Panie, aby ta Świątynia podległa zepsuciu- moje ludzkie ciało- zjednoczyła się z Twoim świętym ciałem, żeby moja krew zmieszała się z Twoją; i odtąd jestem Twoim członkiem przeźroczystym i przeświecającym… Jestem nieprzytomny z zachwytu, widzę siebie takim- o cudzie- jakim się stałem. Jednocześnie bojąc się siebie i wstydząc się siebie, Ciebie uwielbiam i obawiam się Ciebie, i nie wiem, gdzie znaleźć schronienie, do czego używać tych nowych członków ubóstwionych”- tak pisał eucharystycznym zjednoczeniu św. Symeon Nowy Teolog. Ile w tej refleksji jest żaru wiary, świadomości bliskości Nieogarnionego. Takie słowa może złożyć w poemat modlitwy człowiek, który poszedł- zobaczył- uwierzył. Tylko wiara pozwala przenikać nadprzyrodzone światło tajemnicy, a ciało człowieka staje się ołtarzem- miejscem przemienienia. „Usta, choć zamknięte połykają ogień, język choć milczący, poczyna. Nie spala się język ciała od ognistego języka. Jak krzak ciernisty na pustyni, którego nie strawił płomień” (Cirillonas). Bóg przeistoczony w materię świata i człowiek przeistoczony ogniem świętego Pokarmu. Virgil Gheorghiu syn prawosławnego księdza w książce pt. „Od dwudziestej piątej godziny do godziny wieczności” opisuje moment wyjścia wiernych z Boskiej Liturgii w pełnych zdumienia słowach: „Wszyscy wychodzący z Bożej Liturgii wydawali się być przemienieni, odarci z wszelkich ziemskich trosk, uświęceni. I nawet więcej niż uświęceni- przebóstwieni”. Chodźcie i zobaczycie !