czwartek, 30 marca 2017

Ps 106

U stóp Horebu zrobili cielca
i pokłon oddawali bożkowi ulanemu ze złota.
Zamienili swą Chwałę
na podobieństwo cielca jedzącego siano.

Kiedyś próbowałem wyobrazić sobie twarz Mojżesza schodzącego z góry po bezpośrednim spotkaniu z Bogiem. Jest już blisko obozu swoich współziomków i przed jego oczami rysuje się obraz zbiorowego bałwochwalstwa- ludzi w hipnotycznym amoku tańczących lubieżnie wokół odlanego ze złota cielca. Mojżesz pewnie przeżył taki wstrząs, że mało mu nie eksplodowało serce z rozpaczy wymieszanej z gniewem. Bez względu na to, w co wierzyli współcześni mu ludzie, on sam był głęboko przeświadczony, że lud Izraela winien oddawać cześć wyłącznie Jahwe. Taki sens miało i ma sześć hebrajskich słów, znanych pod nazwą Szema, które w przekładzie brzmią następująco: „Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem- Panem jedynym” lub „Pan i tylko Pan jest naszym Bogiem”, jest jeszcze trzeci wariant tego lapidarnego wyznania: „Pan i tylko Pan jest naszym Bogiem”. Tak brzmiał głoszony donośnie manifest religii wyznającej Boga, który płonął bezkompromisową, gwałtowną, namiętną zazdrością i żądał dla siebie wyłączności. Jak widać z tego opisu, lud również zapragnął czegoś dla siebie i na pewno nie kierował się mądrością, ani dalekosiężną roztropnością. Uczynienie cielca nie było zwyczajnym wybrykiem zrodzonym pod wpływem nudy i niemożliwości zobaczenia Boga. Nie można tego w żaden sposób wytłumaczyć, usprawiedliwić, nadać temu jakiś dyskursywny sens. Jakaś zbiorowa amnezja połączona z głupotą i rozwiązłością. Izrael wyszedł z Egiptu- miejsca niewoli, ucisku. Pan ich prowadził, wskazywał drogę, czynił cuda… Co w takim razie się stało ? „Niewielu zachowuje wdzięczność po otrzymaniu dobrodziejstwa. Większość dopóty pamięta o darach, dopóki z nich korzysta” (Seneka). Ten epizod ze Starego Testamentu jest mądrą lekcją również dla chrześcijan- szczególnie tych dzisiejszych. Nasza kultura jak nigdy dotąd nie była tak przeniknięta idolatrią. Świetnie to zjawisko demaskuje Erich Fromm „Wielbiciele bożków są zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Uczynili oni z Boga- bożka, wszechwiedzącą, wszechpotężną istotę, sprzymierzoną z potęgami ziemskimi. Podobnie są też niewierzący, którzy wprawdzie nie uznają Boga, ale czczą idole (wielbione również przez ludzi wierzących); suwerenne państwo, sztandar, rasę, produkcję materialną i wydajność przywódców politycznych lub samych siebie”.  To niezwykle mocne słowa- obnażające człowieka, który nie tylko wytwarza sobie idole, ale również jest przez nie zagarniany. Prawdziwy Bóg nigdy nie ogłupi człowieka, a człowiek nie musi się przy Nim zachowywać jak niewolnik ogarnięty szaleństwem. Mądrość Talmudu powie: „Widziałem świat do góry nogami: możnych na dole, maluczkich na górze”. Mali nigdy nie przesłonią Oblicza Boga, to jest domeną wielkich których ukrytym pragnieniem jest być bożyszczem mas. Ilu jest ludzi którzy jak Goetz w sztuce Sartra wykrzykują: „Czy mnie słyszysz głuchy Boże ?” A kiedy nie potrafią już zrozumieć, że nawet Jego milczenie jest mową, to lepią są bożki. „Dzisiejsza cywilizacja- pisał współczesny teolog prawosławny- wcale nie występuje przeciwko Bogu, ale tworzy ludzkość bez Boga. Jak mówią socjologowie, „ateizm stał się masowy”, choć nie doszło do żadnego zerwania. Ludzie żyją na powierzchni samych siebie, tam, gdzie z definicji Bóg jest nieobecny”. Nie potrzebny jest im prawdziwy obraz Boga- ten sam o  który spytał Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Odpowiedział mu Jezus: Filipie tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś ?”(J 14, 8-9). Współczesnym chrześcijanom nie przeszkadzają już w domach figurki Buddy, hinduskie symbole, okultystyczne amulety, murzyńskie maski, czy bałwochwalcze kadzidełka. Chodzenie do sklepów z ezoteryką stało się fascynującą modą, a porady wróżek są tylko „niewinną ciekawością” propagowaną przez cele brytów i nadającą życiu egzotycznego kolorytu. Jak w taki sposób chrześcijaństwo ma odsłaniać prawdziwą twarz Boga. Ten synkretyczny styl życia jest kompletnym zaprzeczeniem Ewangelii; utratą siły nad własnym życiem, kompletnym brakiem wyobraźni i lekkomyślności. Tam nie ma Chrystusa. Miał rację Marcel More, wystawiając opinię co poniektórym ochrzczonym poganom. „Słowa ludzi, którzy, nie wiedzieć, jakim cudem, znaleźli sposób, aby wygodnie rozsiąść się na Krzyżu, nie mogą mieć już żadnego oddźwięku”.

środa, 29 marca 2017




(J 5, 17-30) Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie pod sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia.  
Od początku kształtowania się chrześcijaństwa priorytetowym zadaniem uczniów Chrystusa było głoszenie Dobrej Nowiny. W tym najważniejszym przesłaniu i żywych słowach Mistrza upatrywano jak najrychlejsze nadejście Królestwa Bożego. Kościół pierwotny był na wskroś przeniknięty tęsknotą za nadejściem „ósmego dnia” w którym to dokona się przeobrażenie wszystkiego. Pan przyjdzie i przeminie doczesna postać świata. Chrześcijanie zawierzyli słowom Mistrza, które były dla nich filarem i podporą prawdy. Już wczesnochrześcijański pisarz Atenagoras z Aten (II w.) głosił: „Powodem stworzenia człowieka jest jego wieczne bytowanie, a przyczyną wiecznego bytowania jest zmartwychwstanie, bez którego człowiek nie mógłby trwale istnieć”. Rozsmakowywano się w obietnicy przyszłej nieśmiertelności, rozpamiętując i przekazując braciom przekaz o paschalnym zwycięstwie Chrystusa. „Ostateczny dowód na to, ze żyjący w określonym czasie Jezus jest Chrystusem z dni ostatecznych, z końca dziejów, dało Zmartwychwstanie. Bez wiary w nie pierwsi chrześcijanie nie potrafiliby utożsamić obu postaci. Zmartwychwstając, Chrystus wykazał, że w Jego osobie Bóg dokonał ostatecznego osądu historii, a oczekiwana era eschatologiczna właśnie się otwarła. Przez powstanie Chrystusa z grobu nastąpił kres, ostateczność, spełnienie. Przyszło zwycięstwo w walce z potęgą zła i zaczęło realizować się finalne przeznaczenie do życia nieprzerwanego oraz wypełnionego wszelkim dobrem, światłem, sprawiedliwością i radością; w osobie powstałego z martwych Chrystusa ludzkość wraz z całym stworzeniem uzyskała takie życie”(J.D. Zizioulas). Pod tym względem futurystyczna eschatologia wpływała na intensywność przeżyć i towarzyszących im licznym wyobrażeniom. Chrześcijanie czuli podskórnie potrzebę mówienia i pisania o zmartwychwstaniu i czekającym na wszystkich Sądzie Ostatecznym. Z czasem ta pełna intensywności nadzieja na rychłe spotkanie z Chrystusem wygasła i w miarę upływania czasu z mniejszą lub większą intensywnością powracała w licznych dyskusjach, rozmyślaniach, czy sytuacjach naznaczonych dramatycznymi dziejami historii. Tak naprawdę Kościół nieustannie żyje prawdą o nadejściu Dnia Pańskiego- Sądzie nad ludzkością, ostateczną polaryzacją dobra i zła, stanięciem wobec absolutnej Prawdy. „Dzień ostateczny ma charakter szczególny: nie posiada żadnego „wczoraj”, ponieważ nie będzie miał żadnego „jutro”. Zamyka czas historyczny, ale sam nie bierze w nim udziału, nie znajdziemy go w kalendarzu, i dlatego nie da się go przepowiedzieć”(P. Evdokimov). Opowiadamy o sprawach które są niemożliwe do wyjaśnienia, można je jedynie rozważać w sferze ducha. Kościół nieustannie w modlitwie artykułuje pamięć o przyszłym zmartwychwstaniu, „to ono już dokonało się tu i teraz w „wiecznej pamięci Boga”, a ona jest nie tylko przyszłą, ale także teraźniejszą we wszystkich czasach” (K. Ch. Felmy). Słowa Chrystusa nigdy się nie zdezaktualizowały są świadectwem pamięci i miłości; wyrażają troskę o los świata i człowieka. Człowiek, który potrafi przezwyciężać grzech, potrafi równocześnie przezwyciężać wymiar śmierci i towarzyszącemu jej lękowi, nosi już w sobie życie wieczne, aczkolwiek wciąż jeszcze w sposób niewidzialny i niedostrzegalny. Powinno towarzyszyć nam nieustannie przekonanie po brzegi wypełnione nadzieją, że w chwili paruzji i eschatologicznego spełnienia dziejów cały świat stworzony osiągnie zjednoczenie z Bogiem. To zjednoczenie dokona się, lub raczej objawi w każdej z osób ludzkich, które uzyskały łaskę Ducha Świętego w Kościele”. Wypatrujmy piękna innego świata, nie zapominając, że ciągle ziemia po której stąpamy jest naszym przygodnym domem. Jedyne, co nam pozostaje, to wołać z Oblubienicą Kościołem: Pamiętaj o nas, wyryj nas w swej pamięci. Przyjdź !

 

wtorek, 28 marca 2017

5, 1-16

Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda, mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już dłuższy czas, rzekł do niego: «Czy chcesz wyzdrowieć?» Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. W czasie kiedy ja dochodzę, inny wstępuje przede mną». Rzekł do niego Jezus: «Wstań, weź swoje nosze i chodź!» Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził…

Sadzawka Owcza jawi się nie tylko jako miejsce rytualnego obmycia dla tych którzy byli naznaczeni licznymi chorobami. Betesdą jest również Kościół w którego łonie dojrzewa i rodzi się przez chrzest nowy człowiek. W Kościele starożytnym katechumen musiał rozebrać się do naga, żeby móc wejść do baptysterium i przyjąć Chrzest. „Podchodzisz zatem do świętego chrztu i najpierw wyzbywasz się swego odzienia” (Teodor z Mopsuestii). Musiał pozostawić wstyd i wszystko to, co pogańskie za drzwiami świątyni: „wyzucie się ze starego człowieka wraz z jego uczynkami”. Jest w tym akcie ewidentna analogia do ogołocenia na wzór Ukrzyżowanego Chrystusa. Będąc zanurzonym w matczynym łonie Kościoła człowiek zostaje „oczyszczony” i przez narodziny staje się nowym stworzeniem. Poganin staje się wierzącym; woda zaś w której został zanurzony staje się wodą wytryskującą ku życiu wiecznemu. Dlatego z pełną odpowiedzialnością św. Grzegorz przekonywał jeszcze niezdecydowanych na chrzest, słowami: „Jesteś poza Rajem, katechumenie. Dzielisz wygnanie Adama, naszego ojca. Teraz drzwi się otwierają. Wejdź tam, skąd przyszedłeś”. Pierwsi chrześcijanie a za nimi całe rzesze wyznawców uważały sakrament Chrztu jako wejście do Kościoła- upatrując w tym powrót do edenicznej harmonii Raju. Przypomina nam o tym ważnym aspekcie wspólnota przygotowująca się przez pokutę na przeżycie Paschy. Już w starożytności uważano, że Wielki Post jest czasem bezpośredniego przygotowania do przyjęcia sakramentów; była to „szkoła ćwiczeń gimnastycznych z trenowaniem i zaprawą”- jak uważał św. Jan Chryzostom. Cały ten czas służył przygotowaniu do bycia „zanurzonym w wodzie” niczym ryba. Novalis romantyczny poeta nazywał Boga „oceanem życia”, a chrzest jest niczym innym jak „nurkowaniem ku głębi”. Mowa tu o oceanie życia napełnionym łaską Chrystusa; z niej wychodzi ktoś zupełnie inny- przemieniony i o duszy rozpromienionej niczym najsilniej świecący neon. „W wodzie chrztu winno zatem utonąć wszystko, co dzieli nas od Boga. Z wody chrztu winien zmartwychwstać człowiek, który żyje z Chrystusem”. Większość z nas została zanurzona w tym Źródle. Ale czy został w niej utopiony stary nasz człowiek ? Mam ciągle przed oczami inskrypcję z wczesnochrześcijańskiego baptysterium w Moguncji, brzmi następująco: „Sala chrztu świętego… Chrystus obmywa tam w rzece grzech Adama”. Mój grzech.

poniedziałek, 27 marca 2017

Ps 30  

Sławię Cię, Panie, bo mnie wybawiłeś
i nie pozwoliłeś mym wrogom naśmiewać się ze mnie.
Panie, mój Boże,
z krainy umarłych wywołałeś moją duszę
i ocaliłeś mi życie spośród schodzących do grobu.

Odkrywam w tym fragmencie Psalmu ogromny potencjał duchowego optymizmu. Bóg jawi się jako Ten który wybawia z ucisku, niemocy, rezygnacji, rozterki, a nade wszystko z objęć śmierci. „Kto szuka prawdy, zawsze wracać będzie do pytania o to, jak można przezwyciężyć śmierć”(N. Fiodorow). Jest w tym przesłaniu jakiś silny akcent paschalny- Bóg wyprowadzający duszę z krainy umarłych, jak również towarzysząca tej trudnej do wyobrażenia chwili, przenikajaca wszystko radość. Czyż nasze spojrzenie nie jest skierowane już teraz ku wielkanocnemu zwycięstwu Chrystusa ? Natchniony Psalmista wprowadza nas w tajemnicę „Dnia Ósmego”, który jest już byciem w wiecznym „teraz” Boga. Protestancki teolog Jurgen Moltamann, odwołując się do wczesnochrześcijańskiej tradycji pisał, „że wraz z Wielkanocą rozpoczyna się śmiech odkupionych i taniec wyzwolonych”. Chrystus jest świetlistym wodzirejem- jak niezwykle wymownie ukazują Go bizantyjskie ikony- wyprowadzającym z Otchłani pogrążonych w śnie śmierci ludzi. „A Chrystus, wyciągając rękę, uczynił znak krzyża nad Adamem i wszystkimi świętymi i trzymając dłoń Adama, wystąpił z piekieł; i wszyscy święci poszli za Nim”- opisze to apofatyczne doświadczenie jeden z apokryfów. Syryjski pisarz Afraates ukazuje Chrystusa jako Wybawcę ogałacającego piekło „my mamy Jezusa za przywódcę  i Zbawcę. Mojżesz rozdzielił dla nich morze i sprawił, że przeszli przez nie. Nasz Zbawiciel otworzył piekło, połamał jego bramy, gdy zstępując w głębiny otworzył je i utorował drogę dla wszystkich, którzy mieli w Niego uwierzyć”. Zmartwychwstanie Chrystusa jest zwycięstwem, które eliminuje śmierć i człowieczy lęk przed nią.  Bóg jawi się zatem jako nasza „kraina spokoju”, bo w nim dusza doznaje spełnienia. W historii Izraela najważniejszym epizodem jest wyjście z niewoli ku wolności. Chrześcijaństwo przeżywa swoją euforię szczęścia w przebudzeniu ze śmierci do życia. Pascha !

 

niedziela, 26 marca 2017

J 9,1-41

Jezus przechodząc ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia… Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata. To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloe”- co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. 

 

Ewangelia dzisiejszej Niedzieli opowiada nam o niewidomym od urodzenia. My też jesteśmy „niewidomi” jeśli nie fizycznie to przynajmniej duchowo. Potrzebujemy bliskości Jezusa- delikatnego muśnięcia duszy i błota na oczach które zadziała niczym lekarstwo. Od pierwszego dnia Wielkiego Postu Jezus kładzie błoto na nasze oczy, abyśmy dostrzegli to, że nędzni jesteśmy i zasklepieni w sobie. Tak wielu ludzi jest jeszcze w mroku, nie pozwala się zagarnąć uzdrawiającej miłości Boga. „Za naszym biednym słońcem znajdziemy słońca nowe, zdumiewające. Niech nam jaśnieje” (G. Skoworoda). Dzisiejsza Niedziela przynosi nam radość i światłość- orientuje nas ku Słońcu które niebawem wzejdzie w wielkanocny poranek. Wszystko zdaje się być przeniknięte szczęściem. Wyraża to antyfona liturgiczna: „Raduj się Jerozolimo, zbierzcie się wszyscy, którzy ją kochacie. Cieszcie się, wy, którzy byliście smutni, weselcie się i nasycajcie u źródła waszej pociechy”. Połowa drogi za nami- tak blisko jest Pascha ! Nie bójmy się wejść w Chrystusową światłość- zaniewidzieć od nadmiaru światła. Poczuć na twarzy i sercu dotyk Jezusa.  „Niech moje łzy będą mi sadzawką Siloe, abym mógł w niej obmyć niewidome oko mojej duszy ! Wówczas ujrzę, Panie, Ciebie, światłości przedwieczna”- wyśpiewuje Kościół w Kanonie pokutnym św. Andrzeja z Krety. Wybiegnijmy pełni wdzięczności ku naszemu Panu, mówiąc: „Wierzę, Panie !” Na tym etapie naszej drogi jesteśmy już w pełni przekonani, że wiara w Chrystusa przywraca światu zmysł duchowego widzenia i pełnię życia. „Chrześcijaństwo- powie Sołowjow- nie jest tylko wiarą w Boga, lecz również wiarą w człowieka, w możliwość realizacji bóstwa w człowieku”. Dlatego na końcu ziemskiej drogi może nastąpić już tylko uchrystusowienie człowieka; spotkanie ze Zmartwychwstałym Panem. Kończę to rozważanie modlitwą pragnienia, słowami św. Dymitra z Rostowa: „O miłości czysta, szczera, doskonała ! O światło substancjalne ! Użycz mi światła, ażebym w nim poznał Twoją światłość. Oświeć mnie, żebym zobaczył Twoje ojcowskie serce. Daj mi serce, abym Cię kochał… Ty jesteś moim jedynym pragnieniem, moją pociechą, kresem wszystkich moich udręk i cierpień. Szukam tylko Ciebie, w Tobie jedynym jest moja radość i moje szczęście. Teraz, i mam nadzieję- na wieki”.

 

sobota, 25 marca 2017

Łk 1,26-38

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”…  

Wielu chrześcijan przeżywa zaskoczenie odkrywając, że w wielkopostnym kalendarzu przypada Święto Zwiastowania. Niekiedy Zwiastowanie jeszcze głębiej wybrzmiewa w swoich treściach będąc w bliskości tajemnicy Krzyża. Historia chrześcijaństwa rozpoczyna się wbrew pozorom w pierwszym- najbardziej intymnym Nazaretańskim Wieczerniku. Tam  dokonuje się pierwsze przyjęcie Boga przez człowieka; przyjęcie przez Kobietę- nową Ewę. To również nasza izdebka przyjęcia Boga. Jak pisał w swoim poemacie Gerard Hopkins: „Nowy Nazaret w nas, gdzie Ona dopiero ma począć, Jego poranek, południe i wieczór..” Intymność i niezwykłą głębię momentu zwiastowania oddaje nawet werset Koranu: „I oto powiedzieli aniołowie: „O Mario ! Zaprawdę, Bóg wybrał ciebie i uczynił czystą, i wybrał ciebie ponad kobietami światów.” Chrześcijanie poszli w swojej refleksji jeszcze dalej, bowiem teologiczne treści tego wydarzenia zawsze wiązali z cudem Wcielenia. Główne znaczenie tego obchodu i duchowych treści wybrzmiewających w liturgicznych celebracjach chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu było umocowane w przesłaniu Ewangelii św. Jana:   Słowo stało się Ciałem (J 1,14), i stało się w chwili, w której jak powie św. Paweł: „Bóg posłał swojego Syna, zrodzonego z Niewiasty” (Ga 4,4). Maryja sama będąc stworzeniem, została wybrana na Tą, przez którą Logos Stworzyciel zjednoczył się z ludzką naturą. Bóg wybierając Maryję nie tylko przeciwstawił ją edenicznej Ewie, ale nade wszystko dostrzegając Jej wiarę i miłość uczynił ją „Naczyniem Łaski” prezentującym grzesznemu światu Zbawiciela- nowego Adama. Wyrażają to słowa św. Grzegorza z Nyssy: „…za pierwszym razem Bóg Logos wziął proch z ziemi i ukształtował człowieka, ale tym razem wziął proch z Dziewicy, i nie tylko ukształtował człowieka, ale ukształtował człowieka wokół siebie samego”. Chrystus zatem przyszedł przez ciało Dziewicy, poczęty w sposób cudowny „z nasienia Ojca”. Syn Boży wszedł w świat, stał się uczestnikiem prawdziwego człowieczeństwa, samemu zaświadczając, iż został „zrodzony z Niewiasty”. Jeżeli zatem pierwszy człowiek Adam nadał swej żonie imię Życie- Hava, Zoe, to druga Maryja stała się w sposób najpełniejszy Matką wszystkich wierzących, dzięki wierze w Jej Syna. „Dlatego więc słusznie i zgodnie z prawdą nazywamy świętą Maryję Matką Boga- napisze św. Jan z Damaszku- A tytuł ten zawiera całą tajemnicę Wcielenia”. Dlatego chrześcijanie od początku Kościoła odkrywali w Maryi również własną Matkę i Orędowniczkę. Termin Theotokos był pradawnym i zaszczytnym tytułem, używanym by okazać cześć Maryi i dobrze udokumentowanym w najstarszych modlitwach. Wyrażają to słowa ciągle żywej modlitwy pochodzącej z III wieku a powstałej w środowisku koptyjskim: „Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelkich złych przygód racz nas wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona”. Zwiastowanie w cieniu Krzyża- ta korespondencja dwóch pozornie przeciwstawnych treści, stanowi jedno wielkie opowiadanie o Odkupieniu człowieka. Koncentruje spojrzenie Kościoła na Oblubienicy i Oblubieńcu- Maryi i Chrystusie. Ona była cichą, dyskretną towarzyszką dzieła swego Syna- „Droga”, którą Zbawiciel pokonywał aby dojść do ludzi. Z oddali brzmi w naszych uszach treść kontakionu Romanosa Melodosa: „Smutek serdeczny dotyka mnie, o Dziecię. I nie mogę znieść myśli o przebywaniu w moich komnatach, gdy Ty jesteś na krzyżu; Ja w domu, gdy Ty w grobie. Pozwól mi iść z Tobą ! Twój widok uśmierza mój ból. Na to odpowiada Chrystus: Porzuć smutek, Matko, porzuć go… Jesteś pośrodku mojej weselnej komnaty”. Ona była pod Krzyżem w największym doświadczeniu wiary i miłości- pełna ufności- widząc historię świata w miłości sączącej się z nabrzmiałych ran Jej Dziecka. „Ona cierpiała wraz z Synem, i doświadczała duchowo Jego śmierci” (H. Balthasar). Otulona blaskiem wielkanocnego poranka przytula Kościół czyniąc go swoim Nazaretem- miejscem Zwiastowania, Wcielenia i Zmartwychwstania. 

piątek, 24 marca 2017

Oz 14, 2-10

Tak mówi Pan: «Wróć, Izraelu, do Pana, Boga twojego, upadłeś bowiem przez własną swą winę. Zabierzcie z sobą słowa i nawróćcie się do Pana! Mówcie do Niego: „Usuń cały grzech, a przyjmij to, co dobre, zamiast cielców dajemy Ci nasze wargi. Asyria nie może nas zbawić; nie chcemy już wsiadać na konie ani też mówić: nasz boże do dzieła rąk naszych. U Ciebie bowiem znajdzie litość sierota”. Uleczę ich niewierność, szczodrze obdarzę ich miłością, bo gniew mój odwrócił się od nich. Stanę się jakby rosą dla Izraela, tak że rozkwitnie jak lilia i jak topola zapuści korzenie. Rozwiną się jego latorośle, będzie wspaniały jak drzewo oliwne, woń jego będzie jak woń Libanu.

Ozeaszowe przesłanie w sposób niezwykle aktualny wybrzmiewa w czasie Wielkiego Postu: To wszystko, co nie jest Bogiem, może stać się bożkiem. Nie tylko Izrael w swojej barwnej historii zrywał przymierze i okazywał się wiarołomną nierządnicą. Przesłanie tej księgi nie straciło ani trochę ze swojej aktualności. Chrześcijanin też może być grzeszną Gomar- jeśli nie w całkowitej niewierności, to przynajmniej w jakimś fragmencie własnej duszy. Prorok Ozeasz nakreśla portret każdego z nas- kogoś najbliższego Bogu, a co najgorsze w pewnym momencie sprzeniewierzającego się również Jego miłości. Rosyjski filozof Bierdiajew próbuje przekonywać współczesnego człowieka: „Człowiek żyje w niewoli, dość często nie będąc tego świadomym, a czasami nawet z lubością”. Natomiast „człowiek wolny powinien czuć się umieszczony nie na skraju uprzedmiotowionego świata, lecz w centrum świata duchowego”. Wchodzimy tu zatem w tajemnicę ludzkiej wolności- niejednokrotnie tragicznej, roztrwaniając bezmyślnie miłość i szukającej pociechy w świecie naznaczonym grzechem oraz pustką. Jak mówił Dostojewski: „Człowiek jest nieszczęśliwy tylko dlatego, że nie wie, iż może być szczęśliwy”. Dopiero wyjście na pustynię pozwala odkryć w głębi własnego serca prawdę, że Bóg kocha mnie nawet w moim grzechu. Przez pokajanie i opłakiwanie własnych grzechów dokonuje się radykalna przemiana duchowa. Miał racje św. Jan Klimak: "Pokajanie jest córką nadziei i odrzuceniem rozpaczy".W pewnym momencie odkrywamy prawdziwe oblicze miłującego Boga- czułe ojcostwo, pełne cierpliwości i oczekiwania na powrót poranionego przez bezmyślną niewierność dziecka. Bóg jest miłością ! To nie jest ktoś urojony, pełen mściwości deptacz człowieczego życia. „Grzesznik jest skarbem Boga, którego On nigdy nie odrzuci w ciernie przydrożne” (Ch.Peguy). Na pustyni nawet prostytutka może się zrodzić jako święta. „Prawdziwy początek znajduje się na końcu” (M. Bloch). Nie ma straconych szans, jak również przysypanych rozpaczą powrotów. Zawsze może być dobry moment na powrót, na spulchnienie serca Rosą. Odnaleziony i przywrócony Miłości człowiek zaczyna uświadamiać sobie, iż Bóg w jego sercu wydrążył przestrzeń dla miłości. „Rozłupał skały w pustyni i jak wielką otchłanią obficie ich napoił. Wydobył ze skały strumienie i wylał wodę jak rzekę” (Ps 18,15-16). Jest to ostateczny akt Bożej miłości, wyrażający się w fascynującej metamorfozie ducha: „Zbawiam cię, ponieważ cie miłuję”.

czwartek, 23 marca 2017

Ps 95    

Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu,
wznośmy okrzyki ku chwale Opoki naszego zbawienia.
Stańmy przed obliczem Jego z uwielbieniem,
z weselem śpiewajmy Mu pieśni.

Przyjdźcie, uwielbiajmy Go padając na twarze,
klęknijmy przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem,
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.

Wczoraj pisałem o tym że liturgia włącza materialne elementy tego świata i dzięki nim  otwiera nasze zmysły na zdumiewający i pełen niewypowiedzianego piękna świat Boga. Psalmista idzie o krok dalej- jego słowa są zachętą do wkroczenia w radosny korowód osób wypowiadających pełne wesela uwielbienie. Czyż nie jest to wkroczenie w Świątynię Niebiańską- Miejsce Najświętsze, czy Liturgię Nieba ? Przygotowaniem do wejścia w pełen symfonii i blasku świat Boga jest każda Eucharystia- Miłość wylewająca się obficie z boku ofiarowanego Baranka i druzgocące kamienny grób Życie. Jej źródłem nie jest tylko Ojciec, ale także ciało Jego Syna przeniknięte odtąd Jego chwałą. „Nasze czasy są pełne „łaski i prawdy”- pisał J. Corbon- Pełnia ta, celebrowana w liturgii niebieskiej, jest naszym „już”- w Chrystusie jesteśmy już jesteśmy w „dziś” Boga”. W czasie każdej Eucharystii otwiera się przed nami furtka do „innego wymiaru” w którym rozbłyskuje już jaśniejąca Twarz zakochanego w stworzeniu Boga. Dlatego chrześcijanin przepełniony tęsknotą woła: „Pragnę odejść, a być z Chrystusem” (Flp 1,23). Jest w tym jakaś niezrozumiała do końca intensywność wiary pociągająca wzwyż- ku górze. „Ci, którzy widzą światła, są w świetle, a jego blask ich przenika. Podobnie i ci, którzy widzą Boga, są w Bogu i są przeniknięci Jego blaskiem. Otóż jasność płynąca od Boga jest życiodajna, mają więc udział w życiu ci, którzy widzą Boga” (św. Ireneusz z Lyonu). Jeżeli się zapyta chrześcijan zachodnich w jaki sposób zrozumieć obecność i bliskość Boga, jak ją poczuć... To wielu zacznie odruchowo otwierać Biblię, katechizm, mądre książki i szukać aż znajdzie odpowiedni fragment aby zachęcić słuchacza do pójścia o krok dalej- wszczynając pobożny intelektualny dyskurs. Inaczej jest z chrześcijanami wschodnimi- mniej intelektualnymi a bardziej zawieszonymi lekko ponad ziemią. Nie są infantylni w swoim przeżywaniu wiary, lecz bardziej prostoduszni i kontemplatywni. Oni opowiadają bardziej wnętrzem, językiem uczuć- odwołują się do liturgicznej wrażliwości serca. Znalazłem taki fragment dialogu pomiędzy batiuszką z rosyjskiej Cerkwi a rzymskim katolikiem próbującym przekonywać, że najważniejsze jest wyjście na zewnątrz i głoszenie Chrystusa. Na co mądry batiuszka odrzekł: „Pomiędzy nami jest to tylko dodatek. Pomiędzy nami, prawosławnymi, jest inaczej. Liturgia jest naszą wspólną modlitwą, to ona wprowadza wiernych  w misterium Chrystusa lepiej niż cały katechizm. Ukazuje naszym oczom życie Chrystusa, Chrystusa Rusi i może być ono zrozumiałe tylko we wspólnocie, poprzez nasze święte obrzędy, poprzez misterium naszych ikon. Gdy ktoś grzeszy, grzeszy sam. Lecz w zrozumieniu tajemnicy Zmartwychwstałego Chrystusa nie pomogą wasze książki, ani wasze kazania. By się to udało, trzeba przeżyć wraz z Cerkwią świętą i wielką Niedzielę Paschy”. Czytając te słowa można zrozumieć istotę zachwytu tych o których opowiada psalmista- uczestników Wiecznej Liturgii „gdzie Bóg jest wszystkim we wszystkich”.

 

środa, 22 marca 2017

Najbardziej mnie zawsze fascynowała  w chrześcijaństwie harmonia między tym, co duchowe i materialne. Te dwie rzeczywistości jakoś wzajemnie się uzupełniają i stają się przestrzenią doświadczenia obecności Boga. Tak jak tęsknimy za osobą którą kochamy, chcemy być blisko niej, wyrażać jej uczucia, werbalizować je- tak również jest z wiarą, ona chce ocierać się o rzeczy tego świata, na których odcisnęły się ślady Boga. Może dlatego od wieków chrześcijanie przemierzali tysiące kilometrów, aby być bliżej tych miejsc i przedmiotów które miały bezpośredni związek z obecnością Chrystusa. Nie ma w tym jakieś bigoterii, czy idolatrii. Każdy pragnął zobaczyć, dotknąć, otrzeć się o coś, co miało kontakt ze świętością. Dlatego chrześcijaństwo tak chętnie włączyło materialne elementy tego świata do liturgii. „Skoro rzeczy tego świata zostają wprzęgnięte w łączność z Bogiem, otrzymują one udział w przemienieniu i różnią się od tego, co należy do oddalonego od Boga i samowystarczalnego w swym mniemaniu świata. Z zimnego, czysto technicznego światła neonów przechodzi się do ciepłego światła świec; z zanieczyszczonego i szkodliwego dla zdrowia powietrza wielkich miast- do dobroczynnego i „sakralnego” kadzidła; od czysto funkcjonalnego naczynia służącego do zaspokajania cielesnego pragnienia napoju- do kosztownego kielicha. Swym rozpromieniającym włączeniem w liturgię rzeczy materialne ukazują, że całe stworzenie może być „sakramentem” boskiej bliskości i miłości”(M.Kunzler). Tak jak człowiek chce otaczać się przedmiotami które znamionuje pamięć i ładunek miłości względem bliskich osób, tak również rzeczy wyjęte z codzienności- uświęcone- stawiają naprzeciw innego już świata. „Liturgia- pisze Evdokimov- korzysta z rzeczy tego świata i ukazuje ich spełnienie, dokonując ich de profanacji, odbiera im pospolitość w samym bycie tego świata… Ziemia przyjmuje ciało Pana i kamień tajemnicę Jego grobu, ale aniołowie odsuną go przed kobietami z mirrą, drewno krzyża stanie się drzewem życia, światło zawsze będzie przypominać świetlistość przeobrażonego Pana, zboże i winorośl zaznają eucharystycznego uświecenia…, drzewo oliwne będzie dawać oliwę do namaszczenia, a woda będzie tryskać z baptysterium, aby udzielić ożywczej kąpieli życia wiecznego”. Wszystkie te elementy zostają włączone w wielką symfonię Nieba które dokonuje inwazji na nasze zwyczajne życie. Wielu chrześcijan udaje się na pobożne pielgrzymki- śladem miejsc Chrystusowej obecności: pragną zobaczyć miejsce Jego narodzenia, grób który został rozsadzony siłą życia, drewno krzyża na który dokonał odkupienia świata- wszystkie te rzeczy, które miały fizyczną styczność z Nim. „Podobnie jak perfumy pozostawiają zapach we flakonie, w którym były przechowywane, tak Bóg pozostawił ślady swego przebywania wśród nas w konkretnych miejscach w Palestynie. Nawet jeśli flakon jest już pusty czujemy, czujemy uporczywy zapach perfum, których już nie ma, zaś przez ślady Chrystusa na ziemi, możemy dotknąć życia, które kiedy przebywało wśród nas”. (Robert Wilken). Kiedyś podobnie i dzisiaj pielgrzymi udający się do Ziemi Świętej pragnęli choć coś zatrzymać dla siebie. Aby zachować żywe wspomnienia zabierali ze sobą do domów błogosławieństwa. Były to drogocenne przedmioty: naczynia na wodę z Jordanu, fiolki na aromatyczne oleje z kościoła zbudowanego w świętym miejscu, a nawet grudkę ziemi, czy kurz z Ziemi Świętej, schowany w małym pudełeczku zawieszonym na szyi. Posiadanie relikwii świętego było marzeniem każdego pobożnego pątnika. Chrześcijanie nie byli sentymentalni, a na pewno daleko im było do płytkiej dewocji. Pragnęli ocierać się o rzeczy święte, stąd wprowadzali ich jak najwięcej w swoją egzystencję. Pewien chrześcijanin w IV wieku napisał takie słowa: „Chrystus dał nam ślady siebie samego i miejsc świętych w świecie, jako spuścizna i obietnica królestwa niebieskiego”. Oczywiście, że nie trzeba jechać do Palestyny, aby poczuć się bliżej Boga- Jego obecność jest odczuwalna za każdym razem kiedy wchodzimy w Misterium Eucharystii- dostrzegając oczami duszy, że chleb który kapłan dzieli w dłoniach, nie jest już zwyczajnym chlebem, ale Pokarmem Nieśmiertelności, a Duch Święty zapładniając materię tego świata przeistacza ją i nas w Ciało Chrystusa. Wystarczy wejść w przestrzeń świątyni aby przez ikony, relikwie, zapach kadzidła- doświadczyć bliskości Nieba. Ono jest już tutaj- wystarczy tylko się rozejrzeć, rozszerzyć mocniej źrenice i wyciągnąć dłonie. Zobaczyć i dotknąć żeby uwierzyć ! Na koniec fragment rozważania o Boskiej Liturgii Mikołaja Gogola. On potrafił zobaczyć intensywniej inny świat: „W tym momencie uroczyście otwierana jest Królewska brama, jak gdyby brama samego Królestwa Niebieskiego. Przed oczami wszystkich zgromadzonych ukazuje się jaśniejący ołtarz- symbol chwały Bożej, najwyższe, jedyne źródło poznania prawdy i głoszenia życia wiecznego”.

wtorek, 21 marca 2017

Mt 18, 21-35

Piotr podszedł do Jezusa i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?» Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.

To smutne jeśli w ludziach wierzących wezwanie do miłości wywołuje bunt. „Kochaj bliźniego jak siebie samego”- to najtrudniejsze zadanie jakie stawia przed swoimi uczniami Chrystus. Kochać człowieka w jego grzechu i mieć wewnętrzną siłę, aby potrafić przebaczyć. Przebaczenie- najtrudniejsza ze sprawności chrześcijaństwa; przebaczyć wielokrotnie, przy jednoczesnej bezpretensjonalności względem Boga. Przebaczać tyle razy ile będzie konieczne, aby miłość użyźniła roztrzaskane przez grzech serce brata. Aby w tym drugim- zagubionym, poranionym, wyzbytym z poczucia duchowego piękna- ukształtował się obraz kochającego Boga. Tylko ogromna pokora i poczucie własnej małość pozwala zrozumieć słowa św. Maksyma Wyznawcy: „Miłość Boga i miłość ludzi to dwa aspekty jednej całkowitej miłości”. W perspektywie tej wielkiej miłości, uświadamiamy sobie prawdę że Kościół grzeszników i potępionych staje się miejscem uzdrowienia- wielokrotnego aktu wyrażonego w wyznaniu: kocham cię, dlatego przebaczam. „Miłość Boga jest bezwarunkowa- pisał ks. Hryniewicz- To nie my określamy jej miarę. To nie nasza ludzka wiara i miłość mają same w sobie moc zbawczą. One również są darem Boga, znakiem Jego dobroci i miłości”. Nie wyolbrzymiajmy na siłę mocy zła i grzechu, nie roztrącajmy  niepowodzeń tych którzy nie potrafią unieść ciężaru życia doskonałego czy nieskazitelnego. Przebaczać i otulać miłością, bez chęci wyeksponowania siebie- poczucia, że jestem lepszy (nieskazitelny w oczach Boga). „Ujrzałeś brata swego, ujrzałeś Boga swego”- powie ze stanowczością Klemens Aleksandryjski. Każdy człowiek winien być depozytariuszem i rozdawcą Bożej filantropii. Święty Izaak  mówił do swojego ucznia: „Bracie, oto przykazanie, które ci daję: niech na twej wadze zawsze przeważa miłosierdzie, aż do momentu kiedy poczujesz w sobie samym miłosierdzie Boga wobec świata i ludzi”. Tylko przez akt przebaczenia i miłości chrześcijanin upodabnia się do Tego, który pierwszy bezwarunkowo kocha. „Nie istnieje żaden grzech niewybaczalny, z wyjątkiem tego, za który się nie żałuje”. Przebaczanie nie zakłada poprawności, matematycznych obliczeń, czy jakichkolwiek ograniczeń. Przebaczenie odryglowuje tamę, przez którą przeleje się rzeka miłości. Trzeba duchowej wrażliwości aby móc przebaczać zawsze i nie zmęczyć się tym.

niedziela, 19 marca 2017

J 4, 5-42

Jezus przybył do miasta samarytańskiego zwanego Sychar, w pobliżu pola, które dał Jakub synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy źródle. Było to około szóstej godziny. Wówczas nadeszła kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: «Daj Mi pić!» Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta, by zakupić żywności… Jezus odpowiedział jej na to: «O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: „Daj Mi się napić”, to prosiłabyś Go, a dałby ci wody żywej»… Rzekła do Niego kobieta: «Panie, daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać»…

Wielokrotnie próbowałem wyobrazić sobie scenę spotkania Chrystusa z Samarytanką. Przesuwa mi się w pamięci wiele obrazów malarskich, których wspólnym wyróżnikiem jest atmosfera niepowtarzalnej intymności i spontaniczności. W Ewangelii większość obrazów wypełniają szczelnie kłębiący się ludzie, którzy z ciekawości lub z chęci zobaczenia cudu cisną się wokół osoby Jezusa. Spotkanie przy studni wskazuje na bardzo indywidualne podejście Boga do człowieka. Samarytanka nic o przypadkowo napotkanym mężczyźnie nie wie, nawet jest zaskoczona i skrepowana Jego obecnością. Nie może się już wycofać i wrócić z niczym do domu. Pokazanie się w innej porze dnia byłoby dla niej niebezpieczne; już nie tylko poleciłaby przykre słowa z ust innych kobiet, a może nawet kamienie w jej kierunku. Chrystus doskonale zna jej historię; wie czym się zajmuje, jaki jest jej status społeczny, a co najbardziej zaskakujące zna myśli ludzi na jej temat. Jest osaczona i musi skonfrontować się z prawdą. Nie można czerpać wodę ze „studni życia” przy jednoczesnym zakłamywaniu własnego życia. Jest grzeszna i potrzebuje „źródła wody żywej”. Nagle uświadamia sobie że jest w niej ktoś, kto zna ją od wewnątrz. „Skrucha wypływa z poznania prawdy” (T.S. Eliot). To spotkanie uświadamia nam niezwykle uniwersalne przesłanie. „Grzech pokrywa obraz Boga w człowieku nieczystością i zasłania go. Obraz Boga zostaje przykryty innym obrazem, który jest obrazem zwierzęcym, diabelskim. Pokuta oczyszcza i odnawia obraz. Cnota nadaje mu blask i piękno” (T. Spidlik). Chrystus wprowadza nieznajomą i bezimienną niewiastę w nawrócenie; bez tego dyskusja o obecności Boga w tym, czy innym miejscu jest tylko stratą czasu. Tą świątynią jest serce człowieka- miejsce spotkania, nawiedzenia, nasycenia życiem. Już Platon pisał: „Kto dąży do piękna, ten naśladuje tego, kto jest najpiękniejszy. Kto miłuje dobro, ten szuka tego, kto jest dobrem…” Piękno, Dobro, Miłosierdzie stoi przed nią- w bliskości o której mogli sobie pomarzyć Prorocy włóczący się za Bogiem, czy wdrapujący się na wysokie góry, aby choć przez chwilę poczuć obecność Niepoznawalnego. Ile jest dzisiaj takich ludzi, którzy mówią że nie są spragnieni. Czy ich pragnienie Źródła wyschło ? Przy studni czeka Pan także na współczesne samarytanki. One doskonale wiedzą, że źródło istnieje, i szukają je, ale zapomniały, że bije ono z Tego, który nieustannie prosi, aby dać Mu pić. Źródło nie jest czymś urojonym, to człowiek jest zagubiony i zdezorientowany, ciągle przychodząc nie w porę. On ciągle czeka przy studni- Bóg tęskniący za człowiekiem. Dzisiaj Jego studnia jest Kościół- „miejsce pokrzepienia”- locus refrigerii- przedsmak Raju nawodniony miłością Zbawiciela. Kiedy na swojej drodze życia spotka się Chrystusa, to pozostawia się swój dzban na brzegu studni i biegnie się ile tylko sił w nogach i piersiach, aby wykrzyczeć innym: „Czyż On nie jest Mesjaszem ?”  

W tradycji wschodniej III Niedziela Wielkiego Postu zatrzymuje duchową percepcję wiernych na Krzyżu. Liturgia w swoich antyfonach oddaje w pełni treść adoracji najświętszego Znaku Odkupienia: „Krzyżowi niech się pokłoni ziemia cała, przez który poznała słowa jak kłaniać się Tobie”. Krzyż jako Drzewo Życia- kontemplowany w centrum wspólnoty- odciśnięty w sercach wierzących. Wybrzmiewają tu najpełniej słowa św. Ambrożego: „Odziejmy się w wewnętrzne miłosierdzie w Chrystusie, odziejmy się w chwałę Krzyża… Przez niego nasza świadomość otrzymuje obfitowanie sprawiedliwości, ponieważ przez mękę Pana Królestwo Wieczne jest dla nas przygotowane”.

 

sobota, 18 marca 2017

home~vieZoo~09Dkq_j
Ps 103

On odpuszcza wszystkie twoje winy
i leczy wszystkie choroby.
On twoje życie ratuje od zguby,
obdarza cię łaską i zmiłowaniem.

Wielkopostna droga człowieka jest naznaczona pokutą. Jeden z rosyjskich mistyków mówił, że pokuta jest miastem w którym chrześcijanin znajduje schronienie. Greckim słowem określającym ten niezwykle intensywny proces wewnętrznej przemiany jest słowo metanoia, ma znaczenie sięgające o wiele głębiej. W pokucie nie chodzi tylko o zmianę zachowania lub przewartościowania wielu życiowych spraw. Chodzi tu o zmianę sposobu myślenia i oderwanie się od grzechu. Metanoein tłumaczy się tyle, co spojrzeć na świat przemienionym wzrokiem. Może dlatego Chrystus zabrał ze sobą uczniów na Górę Tabor, aby zobaczyli swoje życie w nowym świetle. Od tego momentu będą podążać za Światłem. Najważniejszą częścią pokuty jest doświadczenie przebaczającej miłości Boga. To lekarstwo miłości jest udzielane w sakramentach Kościoła. Odsłania się tu niezwykle ważne zadanie Kościoła, który staje się niczym „duchowe laboratorium, w którym przygotowane są lekarstwa, byśmy mogli znaleźć środki do uleczenia ran, które zadaje nam świat” (św. J. Chryzostom). Najmocniej ten terapeutyczny wymiar uzdrowienia odkrywamy w sakramencie pojednania i powrotu. Chrześcijański Wschód określa pojednanie jako misterium pokajania- pokajanije lub ispowiedanije, jako wyznanie duszy i wydobycie na zewnątrz tego, co odbiera radość istnienia i nie pozwala być oświeconym światłem Chrystusa. Spowiedź to również „drugi chrzest”, gdzie muszą pęknąć katarakty duszy i rozlać się na zewnątrz wodą oczyszczenia. To łzy duchowych narodzin, zmartwychwstania, odkrycia w sobie pięknego człowieka- którego Miłosierny Bóg wziął w ramiona, ponieważ „syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”. Miłość Boga jest wskrzeszająca, ten kto zginął odnajduje się. Chrześcijaństwo ukazuje grzech jako zagubienie, nędzę i degradację człowieka. Pokuta zatem jest łaską u darem, zerwaniem krępujących więzów, pocieszeniem i radością- nową drogą odkupionego człowieka. Dostojewski wołał: „Bracia, nie bójcie się grzechu ludzkiego, miłujcie człowieka i w grzechu jego, albowiem to jest podobieństwo Bożej miłości i szczyt miłości na ziemi”. W tym wyznaniu zaznacza się silna perspektywa paschalna- spojrzeć na siebie, drugiego człowieka- przez miłujące oczy Boga. Ten sam pisarz penetrujący wewnętrzny świat człowieka napisał przed śmiercią słowa pouczenia, skierowane do swoich najbliższych. To przesłanie dla każdego chrześcijanina: „Strzeżcie bezgranicznej wiary w Pana i nigdy nie zwątpcie w Jego przebaczenie. Gdyby nawet zdarzyło się wam w ciągu waszego życia popełnić przestępstwo, mimo to nie traćcie nadziei w Bogu. Jesteście Jego dziećmi. Korzcie się przed Nim jak przed waszym Ojcem, proście Go o przebaczenie, a On będzie radować się z waszej skruchy, jak radował się z powrotu marnotrwanego syna”.

czwartek, 16 marca 2017

Ps 1, 3

 On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,
które wydaje owoc w swoim czasie.
Liście jego nie więdną,
a wszystko, co czyni, jest udane.

Często powracam do tego fragmentu Psalmu. Człowiek jest niczym drzewo zasadzone nad źródłem wody; urokliwa jest ta biblijna metafora. Skoro człowiek jest zasadzonym drzewem to jednocześnie jest miejscem schronienia, przestrzenią  szczęśliwości i odpoczynku. Dla ludzi świata starożytnego- szczególnie nomadów przemierzających bezkresne połacie pustyni, drzewo było objawieniem życia. Drzewo wysoko wyrastające z ziemi, wrośnięte w nią, dawało początek obrazom drzewa świata, które łączyło niebo z ziemią. Czy tego obrazu nie możemy przypisać człowiekowi ? To niezwykle plastyczny konstrukt myślowy, oddający najpełniej to, kim tak naprawdę człowiek jest. Człowiek jest równocześnie z ziemi i nieba, jest przemijalny i nieśmiertelny, wertykalny w pomyśle Stwórcy. Przynależy do świata widzialnego i niewidzialnego. Usadowiony pomiędzy tym, co w górze, i tym, co na dole. Nikt nie byłby w stanie zintegrować w człowieku tych dwóch wymiarów, stąd człowiek jest zdumiewającym dziełem Boga. Jak pisał poeta indyjski Rabindranath: „Człowiek ma w sobie milczenie morza, zgiełk ziemi i muzykę powietrza”, jest niczym drzewa wznoszące się za oknem ku górze, wypełnione tęsknotą niemej ziemi. Simon Weil mówiła, że „żyjemy w świecie konieczności, a nie w świecie celowości”- ale człowiek ma ukryty w sobie cel i pragnienie wzniesienia się ku górze, wychylenia „gałęzi” i skierowania się w stronę niestworzonej światłości. Obraz drzewa przywołuje jeszcze jeden niezwykle ważny element: drzewo wzięte na krzyż. Bóg z rozkwitającego drzewa szczęśliwości, uczynił sobie narzędzie odkupienia świata. Człowiek jest nierozerwalnie związany z tym znakiem hańby i zwycięstwa, zgorszenia i zmartwychwstania. Jesteśmy wraz z Barankiem przytwierdzeni do drzewa, które przechodząc gehennę cierpienia we właściwym czasie zazieleni się, zapładniając duszę świata rzeką życia. Mamy tu uniwersalne przesłanie. „Symbolem staje się dla nas to, co przemijające, kiedy prześwituje w nim byt”. Dopiero wówczas krzyż przestaje być kawałkiem drewna wyciętym z całości uschniętego drzewa. Wchodzimy tutaj w misterium Drzewa, „którego liście nie więdną”- ponieważ ciągle proklamuje sens życia. W apokryficznych Dziejach świętego Jana Chrystus z krzyża świetlistego spogląda „niemal z rozbawieniem na cierpiącego ziemsko-cielesnego Jezusa”. Zawiera się w tym obrazie eksplozja życia. Na drzewie zawieszony jest Zwycięski Bóg i obmyty miłością człowiek- każdy z nas wyniesiony ku górze. „Pod ciężarem krzyża, w łachmanach, Król Niebios przemierzył całą moją ojczyznę” (F. Tiutczew). Jego drzewo i moje drzewo- Chwalebny Krzyż !

środa, 15 marca 2017

Ps 31

Wydobądź mnie z sieci zastawionej na mnie,
bo Ty jesteś moją ucieczką.
W ręce Twoje powierzam ducha mego,
Ty mnie odkupisz, Panie, wierny Boże.

Słowa Psalmisty składają się w modlitwę błagania, pełną żarliwości z powodu poczucia własnej niemocy. Żyjemy w świecie nieustannych konfrontacji, decyzji- które stawiają nas na cienkiej linii pomiędzy tym, co dobre i złe. Przechodzimy przez życie uśmiechnięci i pewni siebie, a kiedy nagle pojawia się niebezpieczeństwo- destabilizacja podcinająca nasze nogi i paraliżująca poczucie bezpieczeństwa, jesteśmy raptownie osadzeni w stanie głębokiego wewnętrznego niepokoju. Świat jest pełen niebezpieczeństw; nie chodzi tylko o te zewnętrzne: choroba, przemoc, troska o zabezpieczenia materialne. O wiele bardziej przejmujące są niebezpieczeństwa duchowe o których obecności się zapomina lub  banalizuje. Maksym Wyznawca mówił, że istnieje w człowieku „ukryty lęk przed śmiercią”. Lęk tak mocno destabilizujący egzystencję, że chciałby się go przerzucić lub oddać komuś innemu. A tak naprawdę trzeba go zdemaskować i włączyć we własne życie, aby stał się rzeczywistością oswojoną- zanurzoną w Bożej przyszłości. Myślę, że ogromną chorobą dzisiejszego świata jest dotykający wielu ludzi smutek. Oczywiście istnieją dwa rodzaje smutku- dobry i zły. Ten dobry zostaje nawet wyartykułowany w słowach Chrystusa: „Błogosławieni, którzy się smucą” (Mt 5,4). Jest tu pochwała ludzi którzy są w stanie smutku błogosławionego, wypływające z kontemplacyjnego spojrzenia na nieskończoną tajemnicę Boga pochylającego się nad trudną ludzką egzystencją; odnajdując w niej człowieka napełnionego nadzieją i miłością. Jest również drugi rodzaj smutku, mówi o nim wielki pustelnik z XV wieku  Nil Sorski: „Smutek stanowi bez wątpienia źródło wszelkiego zła. Gdy nas opanowuje, wywołuje poczucie braku perspektyw. Dusza karleje, słabnie, traci siły oraz zdolność modlitwy i lektury”. Znowu nie chodzi tu o jakiś rodzaj duchowej melancholii, ale poważne duchowe przygnębienie- demontujące człowieka od wewnątrz. Stąd chrześcijanin nie powinien doprowadzić do sytuacji w której smutek spowije jego duszę. „Smutek może ujawnić się również jako rodzaj nienawiści, gdy kierowany jest przeciwko innym ludziom, a nawet przeciw Bogu” (T. Spidlik). W takim momencie duchowej próby, niemocy, czy niemożliwości zaradzenia trudnej sytuacji, trzeba wejść w modlitwę i odwrócić wzrok od spraw które mogą wywrócić życie. W modlitwie psalmisty odkrywamy pociechę, że Bóg jest tym który ocala nas z utrapienia, stawia na nogi, wskazuje kierunek dalszej drogi. W tym momencie ujawnia się duchowa prawda o tym, że demon próbujący wprowadzić nas w stan przygnębienia, ma taką moc- jaką człowiek zechce mu dać. Parafrazując pewną myśl: W ręku masz pędzel i farby. Możesz namalować raj i do niego wejść, lub namalować łunę smutku która wprowadzi cię do wiecznej samotni. Trzeba iść przez życie niosąc Chrystusa w swym sercu i modlić się nieustannie: Ty, mnie odkupisz Panie, wierny Boże.

wtorek, 14 marca 2017

Mt 23, 1-12

Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony».

To wezwanie Chrystusa powinno się głęboko odcisnąć w umysłach i sercach wierzących. Te słowa również osobiście przenoszę na grunt własnego życia i postępowania- swoisty rachunek sumienia. Wiara bez pokornego bycia z boku skazana jest na próżność i szybkie wypalenie. Chrześcijanin to ktoś, kto potrafi zająć ostatnie miejsce…; nie potrzebuje wybiegu z czerwonym dywanem, blasku reflektorów i krótkometrażowych peanów czy spontanicznych oklasków. Żyje jakby niewidoczny dla ludzi a zarazem tak mocno zauważany przez Boga. Pokora pozwala nam przybliżyć się do Boga. Pokora zdejmuje retusze z naszej twarzy i umożliwia zobaczenie siebie w świetle Bożej prawdy. W ten sposób człowiek wchodzi w wielką szkołę miłości, której pionierem jest Chrystus przyjmujący na siebie cierpienie świata. Niezwykle pięknie odsłania przed nami obraz pokornego Boga św. Izaak Syryjczyk: „Pokora jest pięknem Bóstwa. Wcieliwszy się, Słowo przyoblekło się w nią i w nią wcielone zamieszkało wraz z nami. Każdy, kto przyobleka się w pokorę, staje się zaiste podobnym do Tego, który zstąpił z wysokości i ukrył w pokorze swój majestat i chwałę, aby na Jego widok stworzenie nie uległo zniszczeniu”. Wielki Post jest szczególnym momentem kiedy możemy doskonalić się w pokorze- zobaczyć własne wnętrze i wyrzucić z niego „demona pychy” próbującego zawłaszczyć wszystko dla siebie. Każdy chrześcijanin w jakiś sposób musi odnaleźć w sobie siłę do podjęcia ascezy; bycia wewnętrznym mnichem który z cierpliwością anielską będzie przemierzał codzienny zgiełk niczym pustynię. Święty Jan Chryzostom mówił: „Ci, którzy żyją na tym świecie, chociaż żonaci, powinni we wszystkim przypominać mnichów”. Człowiek wiary musi znaleźć swoje miejsce zatrzymania i duchowej przemiany, aby ‘wejść do własnej duszy i znaleźć tam Boga, anioły i królestwo”. Nie chodzi o porzucenie świata w sposób dosłowny, ale po to, aby się przyoblec w pokorę. Chodzi o odkrycie w sobie człowieka przemienionego- „uwewnętrznionego mnicha”- wpatrzonego w Chrystusa i gotowego do realizacji najbardziej szalonego pomysłu Boga. Droga pokory prowadzi bezdyskusyjnie do doskonałości. „Człowiek doskonały staje się równy apostołom; może on powrócić do ludzi i powiedzieć im, co zobaczył w Bogu. Może i powinien, a nawet nie może czynić inaczej” (I. Hausherr). „To jest człowiek- świadek w którym Królestwo już się uobecnia i który już je głosi swoim milczeniem” (P. Evdokimov). Pokora to sztuka chrześcijańskiego życia- wymagająca i przeobrażająca świat w jego posadach. Trudno jest być ostatnim, wykluczonym, zajmującym ostatnie miejsce, czy niezauważonym… Choć jestem głęboko przekonany, że pokora pozwala zapładniać świat dobrem, miłością, bezinteresownością; człowieczeństwem uskrzydlonym. Pokora sytuuje również każdego z nas w sakramencie brata. Na koniec pragnę przytoczyć mądrą odpowiedź starca, który wyjaśniał mnichom, czym jest pokora. „To przebaczenie bratu, który na znieważył, zanim on sam poprosi nas o przebaczenie”.  

 

poniedziałek, 13 marca 2017

Łk 6, 36-38

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, ubitą, utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie».

Myślę, że Bóg odwiecznie szuka dostępu do człowieka posługując się językiem miłości. W ten sposób Miłość zaprasza do odwzajemnienia i wejścia w komunię, poprzez reanimację człowieczego serca i skierowanie spojrzenia ku potrzebującemu bratu. Językiem chrześcijaństwa jest miłość- czasami przemilczana, zamknięta w szczelnym kuferku poprawności, stłamszona w doktrynalnym poczuciu wyższości, przyćmiona dumną ignorancją, ale jednak miłość. Miłość zamknięta w sercach maluczkich i prostaczków wyciągała wielokrotnie Kościół z tarapatów zasklepienia w sobie i pominięciu najważniejszego przykazania. Największym bogactwem i sukcesem Kościoła podnoszącym go z rozlicznych kłopotów, jest nieustannie pełna miłości postawa chrześcijan. Na twarzach Chrystusowych świadków rozbłyskuje urzekający blask miłości. „Człowiek jest powołany do tego, żeby przyjąć w siebie świat- pisze O. Clement- pojąć go swoim rozumem i objąć swoją miłością”. To objęcie miłością jest najbardziej przekonującym argumentem za Bogiem skrytym w sercu człowieka. „Wiedza bez miłości może stać się jedynie bezduszną erudycją. Tak jak wiara i religijne obrzędy- bez ciepła, wewnętrznego przekonania i oddania ludziom stają się łatwo, w ich odczuciu, pustymi ceremoniami. Jeśli dawać, to z największą życzliwością, troską i wrażliwością o ludzkie sprawy… Bez miłości, podobną jałmużną i upokorzeniem byłaby również opieka nad wszystkimi ludźmi zdanymi na pomoc drugiego człowieka (W. Hryniewicz). Miłość wrażliwa i pełna współczucia przeistacza się w pełne miłosierdzia bycie z innymi i dla innych. W chrześcijaństwie nie można zastąpić miłosierdzia jakimś tanim socjalnym działaniem. Miłosierdzie przekracza hojne rozdawnictwo dóbr, jest umiejętnością dostrzeżenia w drugim człowieku Chrystusa. Święty Jan Chryzostom w jednej z homilii nawoływał: „Piłeś Krew Pańską, a nie poznajesz swego brata. Bezcześcisz ten stół właśnie przez to, że myślisz, iż nie jest godzien, aby podzielić się z nim pokarmem, ten, który był uznany za godnego, aby przy tym stole brać udział w uczcie. Bóg cię zbawił od wszystkich twych grzechów i zaprosił cię na tę ucztę. Ale ty nie stałeś się przez to bardziej miłosierny”. Ojcowie Kościoła nie oddzielali miłosierdzia, które czyni nam Bóg, od miłosierdzia świadczonego przez nas bliźnim. Bez miłości nie można zrozumieć Boga, który sam przecież jest miłością. Nie sposób zrozumieć żyjącego obok mnie człowieka. Nie można usadowić się w świecie. Tomasz z Akwinu wskazywał, że „miłosierdzie jest to przymuszające do przyjścia z pomocą takie odczuwanie ludzkiej biedy, jakby to mnie ona spotkała”. W ten sposób chrześcijanin przekracza czysto ludzki altruizm, staje się „ikoną Chrystusa”- obmywającego łzy cierpiących, rozdającego chleb, cierpiącego wraz z tymi którzy doświadczają ucisku. Liturgia bizantyjska przez całe wieki odsłania w wezwaniu diakona, który woła poprzedzając moment recytacji Credo: „Miłujmy się wzajemnie, abyśmy mogli zgodnie wyznać”. Tylko wzajemna miłość potrafi czynić życie piękniejszym, skracając odległość między ziemią a niebem.

niedziela, 12 marca 2017

Mt 17, 1-9

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego, Jana, i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto ukazali się im Mojżesz i Eliasz, rozmawiający z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: «Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza». Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: «To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!» Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: «Wstańcie, nie lękajcie się!» Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im, mówiąc: «Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie».

Kiedy Mojżesz stał na górze przed żarzącym się ognistym krzewem, prosił Boga, aby ten ujawnił mu swoje imię. Był pewnie przerażony i nie spodziewał się, że usta Najwyższego wypowiedzą: „Jestem, który jestem”. To był pierwszy moment przełamania „świętej anonimowości” i przedstawienia się człowiekowi. Bóg przemawiając na Synaju, nie ukazał swojej postaci. Sam Mojżesz pomimo swoich predyspozycji wizjonerskich nie otrzymał od Boga łaski widzenia Jego oblicza, choć pragnął jej i o nią prosił: „Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę” (Wj 33,18). Choć Biblia mówi często o Bogu w sposób antropomorficzny, nigdy jednak nie ma mowy o widzialnej postaci Boga. Będzie musiało upłynąć wiele wieków, za nim już inny- święty Mędrzec poczuje wewnętrzne drżenie, mieszające się z nieprawdopodobnym szczęściem: „Oczy moje widziały zbawienie twoje”( Łk 2,30). Ale to był dopiero przedsmak tego, co dopiero wydarzy się na Górze Tabor. Tam nastąpi wejście w Światłość- zapowiedź triumfu życia- Paschy jako przemienienia dotykającego samej czeluści piekła. „Bóg zstępuje do otchłani, człowiek wznosi się ku niebu- pisze K. Ware- W Chrystusie Bóg utożsamia się z nami, uczestnicząc bezgranicznie w naszym ludzkim stanie. W wyniku tego, my- ludzie dostępujemy pojednania z Bogiem, uczestnicząc maksymalnie w Boskim życiu”. To wydarzenie Zmartwychwstania do którego przygotowuje trzech uczniów, jak również każdego z nas Chrystus na Górze. Ten akord jest potrzeby, aby utrwalił się obraz tak intensywny, że nic nie będzie go wstanie wymazać. Za nim Syn Człowieczy wejdzie się w ciemność śmierci, utrwali w sercach uczniów chwilę spowitą niestworzonym światłem; doświadczenie jeszcze bardziej intensywne niż to, które przeżywał Mojżesz i Symeon. To coś więcej niż nieprawdopodobne spotkanie które pozostawia człowieka w bezruchu i nieopisanym zdumieniu. Wraz z zalewającym zewsząd światłem uczniowie wchodzą w emanację Boskich Energii. Wydarzenie staje się dynamiczną i pełną ekspresji obecnością Boga, którego można poznać w działaniu. Energie udzielając się człowiekowi przyjmują formę światła- pełna intensywności Boska Światłość, której ucieleśnieniem jest przemienione ciało Chrystusa. Intensywność tego doznania odbiera mowę i spowija rozum niemożliwością odnalezienia jakiegokolwiek wytłumaczenia- jak to możliwe ? Dopiero widząc to „widowisko” jesteśmy wstanie zrozumieć całą pełnię Bożej ekonomii: „Bóg stał się człowiekiem, aby odczłowieczeni ludzie, mogli stać się prawdziwymi ludźmi” (J. Moltman). W przemienionym Chrystusie dostrzegamy zaproszenie do synergii i bycia wyniesionym ponad ciągłą walkę ze światem i ciałem. Od tego momentu „chrześcijanin to ten, który, gdzie nie spojrzy, wszędzie dostrzega Chrystusa i raduje się Nim” (A. Schmemann). Czytając dzisiejszą Ewangelię i rozmyślając o możliwości przebóstwienia człowieka, warto odnieść się jeszcze do przesłania jakie niesie ikona. „Na ikonach widzimy świat rzeczywisty, a nie iluzoryczny. Widzimy jednak świat, przemieniony światłem Bożym” (P. Floreński). Nie bez przyczyny każdy początkujący adept sztuki ikonopisania, powinien jako pierwszą- wykonać ikonę Przemienienia. Dzięki temu można łatwo poznać, czy malarz jest rzeczywiście człowiekiem duchowym i czy potrafi widzieć świat tak, jak widzieli go Apostołowie pełni zachwytu i kontemplacji. W tej tradycji wyraża się mądrość wiary i koncentracja na tym, co najbardziej istotne. Najważniejszy jest Chrystus rozświetlający cały świat. Przy nim wszystko inne blednie. Pewnie dlatego pejzaż obecny w ikonie staje się czymś pominiętym mało istotnym- od figlarnym dodatkiem. Najważniejsza jest Światłość- przenikliwa i wsączająca się przez oczy, rozświetlając dusze uczniów.  Kończę to rozważanie słowami modlitwy kardynała Newmana: „Nich spojrzą i nie widzą już mnie, lecz tylko Jezusa. Pozostań ze mną, a wtedy zacznę świecić, jak Ty świecisz; tak świecić, aby być światłem dla innych, światło, Jezu, będzie całe od Ciebie, nie będzie nic mojego. To ty będziesz świecił na innych poprzez mnie.”

piątek, 10 marca 2017

Ps 130

U Pana jest bowiem łaska,
u Niego obfite odkupienie.
On odkupi Izraela
ze wszystkich jego grzechów.

Myślę, że każdy piątek Wielkiego Postu przeżywa się bardziej intensywnie niż wciągu pozostałych dni roku. Jesteśmy bardziej skłonni do zatrzymania się i duchowego zamyślenia; mniej skoncentrowani na sobie. Nasza uwaga skupia się na Chrystusie rozpostartym na „Krzyżu symbolu odkupionego człowieka”. Krzyż musi nas prowokować do ważnych pytań, w końcu to znak naszego ocalenia. „Kto szuka prawdy, zawsze wracać będzie do pytania o to, jak można przezwyciężyć śmierć” (N. Fiodorow). To w tym znaku chrześcijanin odkrywa sens własnej egzystencji i perspektywę zaskakującej przyszłości. „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami” (Ga 5,24), ten sam św. Paweł powie jeszcze mocniej „Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6,14). Chyba nie ma głębszej i mocniejszej teologii Krzyża; to symbol nowego życia, którym zostają naznaczeni ci, którzy przeszli przez kąpiel chrzcielną, przywdziali szaty godowe i stoją z rozpromienioną twarzą oczekując nadejścia Zbawiciela. Tym znakiem jesteśmy opieczętowani i wciągu całego naszego życia powtarzamy go, odkrywając w nim siłę do przezwyciężania zła i wykrzesywania siły dobra. W czasie nabożeństw cerkiewnych wierni wielokrotnie żegnają się znakiem krzyża. Idąc za myślą Guardiniego- opasują się znakiem zbawienia, będąc przekonani, że to co czynią identyfikuje ich ze Zwycięskim Mistrzem, jak również napełnia siłą, czyniąc z grzeszników „wojowników światłości”. W tym geście zawiera się również wspomnienie własnego chrztu, jak również gotowość do walki ze złym duchem. Już najstarsi Ojcowie Kościoła zachęcali do tej praktyki swoich wiernych: „Gdy coś zaczynamy i gdy już coś robimy, na początku i końcu, w czasie ubierania się i nakładania butów, przed kąpielą, gdy podchodzimy do stołu, gdy zapalmy świece, gdy udajemy się na spoczynek lub siadamy na krześle, w czasie codziennej krzątaniny kreślimy na czole znak krzyża” (Tertulian). To świadectwo uświadamia nam że pierwsi chrześcijanie sygnowali każdy najdrobniejszy szczegół własnego życia. Święty Jan Chryzostom objaśnia głębię tego gestu zewnętrznego: „Gdy tylko żegnasz się znakiem krzyża, weź sobie do serca wszystko, co jest w krzyżu; stłum gniew i wszelkie powstałe namiętności ! Gdy się żegnasz, wypełnij swoje czoło wielką ufnością, uczyń swoją duszę wolną… Nie powinno się jednak czynić znaku krzyża tak po prostu- jednym palcem, lecz najpierw sercem, pełnym najgłębszej wiary. Gdy w ten sposób kreślisz go na swoim czole, nie zbliży się do ciebie żaden nieczysty duch, ponieważ widzi broń, która go rani, miecz, który zadał mu cios śmiertelny”. Jest chyba jeszcze jeden ważny element tej refleksji. Wierzący nie tylko nakreśla na swoim ciele znak krzyża, ale przyjmuje postawę odzwierciedlającą znak zbawienia. Już w malarstwie katakumbowych chrześcijanie ukazani zostali jako oranci- z podniesionymi dłońmi, wpatrzeni w niebo, rozpromienieni radością i nadzieją. W absydach wczesnochrześcijańskich kościołów umieszczano krzyż lub świętych którzy go odzwierciedlali. Człowiek patrzący na rozświetlony krzyż pragnął nadejścia Chrystusa- który wchodząc w świat uczyni go cieniem, a wszystko napełnione łaską stanie się „nowym stworzeniem”.

czwartek, 9 marca 2017

Mt 7, 7-12

Jezus powiedział do swoich uczniów «Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy któregoś z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co chcielibyście, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest istota Prawa i Proroków».

Chrześcijaństwa nie można pogodzić z postawą bierności, stagnacji lub świętego spokoju. Jeżeli ludzie wierzący przestaną stawiać światu ważne pytania to wtedy skazani są na rozmycie się w obojętności i ślepym marszu w przeciwnym kierunku niż ten, którym powinni podążać. Szukanie…, przepychanie się przez tłum obojętnych i nieporuszonych niczym gapiów jest najważniejszym zadaniem uczniów Chrystusa. „Żyjemy w cywilizacji pustych słów, pustych obrazów- pisał O. Clement- w której wyolbrzymione potrzeby rozpalają żądzę, pieniądz kształtuje marzenia, a reklama zajmuje miejsce ascezy będącej dobrowolnym wyrzeczeniem się własnych potrzeb na rzecz dzielenia się, umożliwiającej wyzwolenie od namiętności i wsłuchanej w pokorne i demaskujące śmierć słowa życia, słowa zmartwychwstania”. Chrześcijanie wchodząc w sam środek pulsującej rzeczywistości mają doprowadzać do takich sytuacji, które pozwolą uobecnić się zakrzyczanym i przykrytym woalem obojętności wartościom. Postawić w centrum człowieka- pokazać głód jego duszy, wydobyć tęsknoty, odsłonić horyzonty. Zamiast socjologicznych i doraźnych ochłapów pozornej miłości, uobecnić twórczą miłość- która potrafić podnieść z kolan wylęknionych i zrezygnowanych życiem ludzi. Święty Bazyli w pierwszych wiekach chrześcijaństwa dawał taką wskazówkę: „Musimy żyć z takimi ludźmi, którzy nam są bliscy duchowo”. Dzisiaj to zbyt mało, te słowa w wymagają dopowiedzenia: dzisiaj musimy szukać człowieka poranionego, zagubionego, łaknącego, aby go nakarmić Bogiem. W tym pragnieniu zawiera się głęboka odpowiedzialność za człowieka- brata. „Dobry Boże, świat zmierza ku upadkowi- modlił się starzec Sylwan z Atosu- lecz Ty otwierasz mi drogę do życia wiecznego. Panie, nie mogę pójść tam sam, cały świat musi Cię poznać”. Jeśli prosząc o chleb chcemy, aby nasze pragnienie było szczere , pozbawione dwuznaczności, czy chęci wyeksponowania siebie, trzeba spełnić jeden warunek: dzielić się…, rozdać swoje życie, połamać je tak, jak wspólnota w czasie liturgii łamie eucharystyczny Chleb- Ciało Boga i nasyca nim Ciało- Kościół. „We wszystkim czyńcie Eucharystię”- nawoływał św. Paweł przypominając wierzącym o ich eucharystycznym sposobie życia. Strzec Makary z Pustelni Optyńskiej pisze: „Jezus jadał wraz z faryzeuszami i celnikami. Wzywał swych uczniów do tego, by postępowali za Jego przykładem, gdyż tylko w taki sposób będą modli stać się dziećmi Ojca Niebieskiego, który sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i dobrymi… Słońce nie zmienia się przecież z powodu tego, co oświetla, i nie staje się mniejsze, gdy wysusza błoto. Tak samo chrześcijanin nie powinien zmieniać wyrazu twarzy w zależności od tego, z kim rozmawia. Powinien zachowywać się przyjaźnie wobec wiernego, jak i niewiernego, wobec świętego, jak i grzesznika”.

środa, 8 marca 2017

Ps 51  

Stwórz, Boże, we mnie serce czyste
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.

Serce jest szczególnym miejscem „gdzie sam Bóg ma dostęp i gdzie dokonuje się spotkanie człowieka z Bogiem”. W tekstach Nowego Testamentu serce jest ośrodkiem wszystkiego, co jest z ducha. Wiara nie jawi się jak sfera myśli, uczuć, czy intuicji, ale wyłącznie serca. „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam został dany” (Rz 5,5). Jednocześnie serce ucieleśnia „świętość ukrytą w głębinach każdej ludzkiej duszy”. Serce jako miejsce spotkania, nawiedzenia, przebóstwienia; organ duchowych możliwości poznawczych: „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”- pisał Exupery w Małym Księciu. Aby spotkać Boga trzeba wejść w głąb własnego serca do najskrytszej, tajemnej i niezniszczalnej komnaty, aby odnaleźć duchowy skarb. Według Marka Mnicha, to o tym ukrytym skarbie wspomina w swoim nauczaniu Chrystus: „Królestwo Boże jest pośród was” (Łk 17,21), lub kiedy mówi o „dobrym skarbcu swego serca” (Łk 6,45). W duchowości wschodniej często pojawia się problem serca. Wiara która rodzi się w głębi serca, jak również realizacja życia duchowego której impuls nadaje rytm bicia serca. Serce jest również przestrzenią przechowywania uczuć i pamięci o Bogu- sanktuarium mistycznych poruszeń, rozedrgania duszy, ale również duchowej walki. „Serce jest jak małe naczynie. Chociaż są w nim smoki i lwy, jak i zatruwające jadem stworzenia oraz wszelkie rodzaje nieprawości, są w nim także wyboiste ścieżki i wielkie przepaści- to jest w nim również Bóg, są aniołowie, jest życie i Królestwo, jest światło, są aniołowie, są niebiańskie miasta i skarby łaski: jest w nim wszystko” (św. Makary). Często mistycy stawiali pytania: mamy oczy którymi widzimy świat, uszy które wychwytują dźwięki, rozum który analizuje rzeczywistość i oddziela fałsz od prawdy. Zatem jaka zdolność pozwala nam dostrzec Boga ? Wielu mistyków odpowie jednogłośnie: tym duchowym organem jest przeobrażone miłością serce. „Jeśli wiara jest relacją do osobowego Boga- rozmyślał Boris Wyszesławcew- wynika z tego, że wobec Bóstwa nie jest możliwa żadna inna relacja, jak tylko relacja w głębi jestestwa, w głębi serca. Bóg bowiem, jest dotykalny tylko dla serca”.  Średniowieczny mnich Durandus, nazywał serce mistycznym ołtarzem, na którym cielesne popędy, oczyszczane ogniem Ducha Świętego i uszlachetnione uczynkami miłości, są składane Bogu w ofierze. Benedyktyn Henri le Saux, pojmował serce jako „miejsce naszego pochodzenia, w którym dusza niejako wychodzi z Bożych rąk i budzi się dla samej siebie”. Tylko przebudzone serce, staje się zdolnością do uchwycenia bliskości Boga. „Zajrzałem w swoje serce; to tam dostrzegłem Go; Nie było Go nigdzie indziej”. Dlatego psalmista woła do Boga o dar czystego serca- przejrzystego, lśniącego niczym tafla wody. To przestrzeń odzyskania nadziei, odkrycia duchowego celu, odnalezienia ukrytego skarbu. „Serce niezgłębione”- zwornik transcendencji, w której stworzenie spotyka się ze Stwórcą. Wątła miłość człowieka odpowiada na wielką miłość Boga. Chodzi oto, aby zstąpić w głębię serca- a w niej odnaleźć Boga.

 .

wtorek, 7 marca 2017

Ps 34  

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Wielki Post jest poszukiwaniem prawdziwego, nienawarstwionego od mnóstwa własnych wyobrażeń pełnego piękna oblicza Boga. Chrześcijaństwo głosi nieprzerwanie prawdę, że to spotkanie dokonuje się w tajemnicy skrzyżowanych ramion krzyża. Najpiękniejsza twarz chrześcijańskiego Boga, to twarz Ukrzyżowanego Króla- bezradnego i opuszczonego, a zarazem zwycięskiego w akcie największej miłości. Ten, kto jest „ukrzyżowany z Chrystusem”, kto doświadczył co znaczy być krzyżowanym jest najbliżej poznania tajemnicy Bogaczłowieka. Nie chodzi to o rzeczywiste doświadczenie cierpienia, ale duchową świadomość w której moja droga pokrywa się z drogą Chrystusa. Święty Grzegorz z Nazjanzu powie: „Wczoraj dałem się ukrzyżować razem z Chrystusem, dzisiaj razem z Nim okrywa mnie chwała; wczoraj dałem się z nim zabić, dzisiaj wracam do życia. Wczoraj zszedłem z Nim do grobu, dziś z Nim z martwych powstaję”. Droga Boga i droga człowieka w pewnym momencie schodzą się razem- krzyżując się tworzą wspólne przesłanie o niezgłębionej miłości Baranka. Zawsze na mnie wielkie wrażenie robi wczesnośredniowieczna scena Ukrzyżowania, stanowiąca fragment większego programu malarskiego z kościoła Sant Angelo in Formis w Kapui. Mamy w tym przedstawieniu niezwykłą symbiozę zachodniej wizji zanurzonej w estetycznej tradycji Bizancjum. Chrystus Zwycięski niejako ogarniający swoimi rozpostartymi rękoma świat. Jest niczym Feniks powstający z popiołów śmierci- dumny i zwycięski. Twarz pełna świetlistości, szeroko otwarte oczy z których emanuje spokój i życie. „Krzyż przywracający życie”, z którego płynie pieśń paschalnego triumfu: „Chrystus zmartwychwstał !” Jeżeli psalmista zaprasza nas do kontemplacji pełnej świetlistości twarzy Boga, to jedyne co możemy zobaczyć to oblicze Bogaczłowieka- Tego który wyrwał się objęciom śmierci i stanął rozpromieniony blaskiem poranka wielkanocnego. Klemens Aleksandryjski pisał w słowach pełnych mocy: „Połóżmy więc kres, połóżmy kres zapomnieniu prawdy. Wyzbądźmy się niewiedzy i ciemności, które przesłaniają nasz widok, jak mgła, aby wpatrywać się w Tego, który rzeczywiście jest Bogiem, wzniósłszy ku Niemu to wołanie: Witaj, o światłości !  To światło jest życiem wiecznym i wszystko, co ma w nim udział, żyje, podczas gdy noc unika światła, rozprasza się z lęku i ustępuje miejsca dniowi Pańskiemu. Wszystko stało się światłem niezniszczalnym i zachód przemienił się we wschód”. Ta przemiana zachodu we wschód ukazuje paschalną perspektywę przyszłości. Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa, nie tylko napełnia serce człowieka nadzieją na dar nowego życia, ale stawia go naprzeciw Zwycięskiego Pana. Ta świadomość nadaje naszemu życiu nie tylko duchowego kolorytu, ale intensywności w poznaniu i rozkochaniu się w Bogu, bowiem kiedy zamkniemy oczy zobaczymy Boga.  

 

niedziela, 5 marca 2017

Mt 4, 1-11

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy pościł już czterdzieści dni i czterdzieści nocy, poczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem»… Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto przystąpili aniołowie i usługiwali Mu.

Ewangelia dzisiejszej Niedzieli przenosi nas na pustynię, jesteśmy świadkami pierwszego i niezwykle ważnego pojedynku Chrystusa z diabłem. To moment kuszenia i próby, pewnie bez którego nie jesteśmy wstanie zrozumieć istoty Wielkiego Postu. Pustynia nie jest miejscem turystycznej włóczęgi, czy egzaltacji- to miejsce duchowej walki, mocowania się ze sobą i z przeciwnikiem naszej duszy. Pustynia to środowisko naszego życia, codzienność przemierzana w pocie czoła i z oczami w których można wyczytać katalog osobistych trosk. Na pustynię wychodzi się po to, aby wiarę pozbawić bałwochwalstwa, serce opróżnić z egoizmu- dostrzec własne grzechy i opłakiwać je. Atanazy Wielki pisał: „Umiłujmy post, bowiem post jest wielką ochroną, wraz z modlitwą i jałmużną. To one wyzwalają człowieka od śmierci. Jak Adam został wygnany z raju za to, że zjadł i przez to wyrzekł się wiary, tak każdy, kto chce, wchodzi do raju przez post i wiarę”. Pustynia jest miejscem wycofania się od wszystkiego, konfrontacji z tym, co uniemożliwia dalsze wędrowanie w kierunku Boga. Święty Izaak Syryjczyk opowiada, że trzeba wyruszyć odważnie w nieznane- szukać i wołać o dar przeobrażającej serce miłości: „Niech Duch Twój, oddany przez Ciebie na krzyżu w ręce Ojca, w miłosierdziu swym doprowadzi mnie do Ciebie. Nie mam odwagi, żeby Ciebie poszukiwać, brak mi ducha pokuty, brak też miłości… Ale Ty, Panie, Boże mój, Jezus Chryste, daj mi łaskę pokuty, potrząśnij mym sercem, abym całą duszą poszukiwał Ciebie, bez Ciebie bowiem nie istnieję…” Na pustyni można zajrzeć w głąb samego siebie, zobaczyć to wszystko co potrzebuje uzdrowienia i ocalenia. W tej duchowej bezsilności możemy zdać się jedynie na Boga. Nie jesteśmy wstanie nie doświadczyć trzech pokus, które stały się doświadczeniem Mistrza. Ilu dzisiaj współczesnych ludzi słyszy ten sam podszept złego ducha. Chcesz rozwiązać problemy ekonomiczne świata; przemienić kamienie w chleb- nakarmić rzesze, to daj mi tylko swoją wolność. Czy tak właśnie nie oskarżał chrześcijaństwa ateistyczny socjalizm ? Wypominał chrześcijaństwu to, że nie uczyniło ludzi szczęśliwymi, nie dało im spokoju, nie nakarmiło ich. Wielki Inkwizytor z powieści Dostojewskiego mówił, że „człowiek szuka nie tyle Boga, ile cudu”. Ilu to karmiło się chlebem rozdawanym przez ręce Kościoła. Najedli się do sytości i poszli swoją drogą. W taką pułapkę próbował wciągnąć demon Chrystusa, a teraz mami tym krótkowzrocznych i chorujących na materializm ludzi. Odpowiedź Pana jest prosta i radykalna: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”- wskazując prymat ducha nad materią. Nie chodzi tu o powszechną i pozbawiającą problemów świata dystrybucję dóbr. „Pokusy zostały odrzucone przez Chrystusa- mówił Bierdiajew- w imię wolności ludzkiego ducha. Chrystus nie chciał by duch ludzki był zniewolony przez chleb, cud i ziemskie królestwo… Tajemnica chrześcijańskiej wolności jest tajemnicą Golgoty, tajemnicą Ukrzyżowania. Prawda ukrzyżowana nikogo nie zmusza. Można ją dobrowolnie przyjąć. Prawda ukrzyżowana zwrócona jest do wolności ducha ludzkiego”. Dzięki pokornemu przemierzaniu pustyni z Chrystusem, chrześcijaństwo uczy się wewnętrznej wolności opartej na zaufaniu; odkrywa przemieniającą radość, odnajduje najcenniejszy dar- miłość samego Boga. Po zmierzeniu z pustynią, chrześcijanin staje się gwałtownikiem zwalczającym zło w swoim wnętrzu, a jego „serce oczyszczone staje się wewnętrznym niebem”.

sobota, 4 marca 2017

Łk 12,35-40

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących swego Pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie...

Chrześcijanie od samego początku byli świadomi swojej odmienności od pozostałych ludzi, którzy „beztrosko” przeżywali życie w poszukiwaniu licznych przyjemności, tylko po to, aby zapomnieć iż są śmiertelnikami. Złudzeniem niewierzących było przeświadczenie, że można przedłużyć swoje życie i oszukać nieuniknioną konieczność przemijania i wejścia w niebyt. Wyznawcy Chrystusa nie byli przywiązani do ziemi i spraw tego świata, towarzyszyło im głębokie przeświadczenie, że wszystko co najlepsze jest dopiero przed nimi. Chrześcijaństwo było i nieustannie jest religią czuwania, niewzruszonego trwania i tęsknoty za Chrystusem, który nadejdzie nagle i niezapowiedzianie. „Apokaliptyka była matką całej chrześcijańskiej teologii”- pisał niemiecki teolog Kasemann. Pierwsi chrześcijanie marzyli o barwnym- pięknym moralnie i duchowo świecie w którym „Bóg będzie wszystkim we wszystkich”. Nie potrafili znaleźć adekwatnego języka, aby móc go opisać, stąd często powracali do licznych zapewnień Pana szukając w nich otuchy i umocnienia serca „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga ? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie ja jestem”. Przyjście Chrystusa i poprzedzające je oczekiwanie jest kluczowym problemem teologii. „Wierzyli, że przyjdzie, ponieważ raz już przyszedł. Jego przyjście w chwale dokonuje się dla wierzących w Niego, gdy sprawują Wieczerzę Pańską. Ich modlitewne Maranatha było wezwaniem do przyjścia Chrystusa i jego spełnieniem w Eucharystii; „O przyjdź Panie Jezu- Pan nadchodzi”. Kościół jest „początkiem dni ostatecznych”. Wstępując do Kościoła wkraczamy w okres eschatyczny, który dla nas już nastąpił. Oczekując chwalebnego przyjścia Chrystusa, za każdym razem spotykamy Go w Eucharystii… Nasze oczekiwanie na Pana, który przyszedł,  który przychodzi i przyjdzie, nie oznacza ani akceptacji, ani też odrzucenia świata”(M. Afanasjew). Ten, na którego czekamy przyjdzie przyobleczony w światło, zdumiewający i pełen miłosnego spojrzenia. Jak Chrystus Sędzia z mozaiki baptysterium San Giovannni we Florencji. My również jesteśmy przeniknięci wewnętrznie tęsknotą za dniem uobecnionego Boskiego piękna- wiecznej miłości, która stanie się udziałem śmiertelników i uczyni ich wiecznymi. Żyjemy w świecie napełniając go paschalną tęsknotą za rzeczywistością przemienioną i napełnioną obecnością Boga. Tak naprawdę przyjście Pana ostatecznie już się zaczęło: w naszej egzystencji, kolejnej wielkopostnej drodze, być może w nieprzewidzianej śmierci i cudzie zmartwychwstania. Bądźmy pełni tęsknoty i jak pisał Orygenes: „Wkraczajmy więc w nowe życie i wobec Tego, który nas wskrzesił z Chrystusem, ukazujmy się codziennie nowi i, że tak powiem piękniejsi, gromadząc piękno naszego oblicza w Chrystusie zwierciadle i w Nim oglądając chwałę Pana, przemieniajmy się w ten sam obraz, gdyż Chrystus, powstając z martwych, z ziemskiego poniżenia wstąpił do chwały Ojcowskiego majestatu”.