wtorek, 16 maja 2017

1 Kor 1,10-13.17-18

Upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa”. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni? Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.

Na kanwie tego fragmentu podzielone chrześcijaństwo na liczne kościoły i wspólnoty winny czynić każdego dnia osobisty rachunek sumienia. Jakże często w zarzewiu doktrynalnych czy historycznych debat umyka chrześcijanom z horyzontu obraz Chrystusa w którym nie ma podziału. Limes podziału przechodzi przez skłócone społeczności które prześcigają się walce o depozyt prawdziwej wiary. Istnieje tyle przeróżnych dróg, przetartych szlaków, które ostatecznie prowadzą do tego samego celu. Skąd w chrześcijanach lęk przed sobą lub innością ? „Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35). Te słowa powinny być wyryte w portalu każdej świątyni. Pomimo różnic teologicznych, konfesyjnych, zawsze powinno powracać przeświadczenie że intencją Jezusa jest nieustanne pragnienie jedności pośród Jego uczniów. Chomiakow mówił: „Kościół jest życiem w Bogu, we wzajemnym okazywaniu miłości”. Nie ma drugiego tak często powtarzającego się w literaturze wczesnochrześcijańskiej jak słowo „bracia”. Ono wyraża cały szereg odniesień- tych ludzkich przenikniętych miłością i wzajemną odpowiedzialnością za siebie. Dynamika tej miłości przykrywała liczne wady i podnosiła ku urzeczywistnianiu woli Zbawiciela. W takich ludzkich- choć nie pozbawionych mankamentów postawach uwiarygodniała się tęsknota za Królestwem- pełnią harmonii, miłości i pokoju. „Chrystus stanowi centrum w którym zbiegają się wszystkie linie” (św. Maksym Wyznawca). Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie nie traciły czasu na dyskredytowanie innych wyznawców, pomniejszanie ich roli, czy duchowego zaangażowania. „Pierwsze wspólnoty składały się z mężczyzn i kobiet, którzy znali Jezusa i byli „świadkami” Jego zmartwychwstania. Słowo „świadek” w tym wypadku nie oznacza przypadkowego widza, kogoś kto za sprawą okoliczności ujrzał wypadek samochodowy lub obserwował przemarsz parady. Odnosi się ono do kogoś, kto znał Jezusa, słuchał Jego nauki, był Jego uczniem i widział Go żywego po śmierci… Świadkowie ci poznali wówczas Jezusa w nowy sposób, nie jako zwyczajnego nauczyciela czy uzdrowiciela, który żył pośród nich, lecz jako zmartwychwstałego Pana” (R.L. Wilken). Następni którzy po nich się pojawili zachowali pamięć o Chrystusie, mieli Jego życie w sobie. Istnieje jakaś nieprawdopodobna przepaść dzieląca dzisiejszych chrześcijan od tych z dawnych wieków. Im mniej intensywne życie duchowe, tym mocniej gaśnie duch braterstwa i poczucia odpowiedzialności za siebie. Lata ekumenicznych spotkań, polemik, kurtuazyjnych gestów, nic nie przyniosło. Pogłębiło się tylko poczucie tolerancji- choć jest ona bardziej produktem współczesności, niż rzeczywistego bycia naprzeciw siebie. Co z tego, że na zachodzie Europy czyta się licznie tłumaczoną na różne języki literaturę o chrześcijaństwie Wschodnim, skoro nigdy nie będzie się uważało tych treści jako część czegoś własnego. I na odwrót Kościół Wschodni będzie patrzył na Zachód z dystansem i lękiem przed naruszeniem własnej niekiedy skostniałej tradycji. Może trzeba powrócić „do pierwotnego pokrewieństwa, niszcząc zamknięte ekonomie wyznaniowe”. Każdego dnia Chrystus wchodzi do „Wieczernika” niepodzielonego Kościoła i mówi: „Pokój wam !” A uczniowie milkną lub odwracają się każdy w swoją stronę, wertując bezmyślnie wykładnie swoich katechizmów. Nierozważna jest próba kształtowania innych według własnego modelu myślenia, odczuwania i nabrzmiałych historycznych pewników. Nie chodzi również o teologiczne kompromisy rozwadniające najbardziej fundamentalną wykładnię wiary. Zgadzam się z protestanckim męczennikiem Bonhoefferem również w jeszcze innej kwestii, myśląc intensywnie o naszych braciach na peryferiach Kościoła. „Kościół wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają poza nim”. Chodzi bowiem o powrót do Chrystusa i radykalizmu miłości- „sakramentu brata”.