czwartek, 1 marca 2018


 Łk 8, 15

Błogosławieni, którzy w sercu dobrym i szlachetnym zatrzymują słowo Boże
i wydają owoc dzięki swojej wytrwałości.

Każdy dzień kryje przed nami niespodzianki- te radosne, którymi można się dzielić z innymi, jak również te smutne, jakoś po ludzku niewytłumaczalne; zdecydowanie te drugie wprowadzają w stan zamyślenia i oszczędności słów. Wczoraj otrzymałem wiadomość o śmierci pani Ewy August, wieloletniej nauczycielki języka polskiego w Liceum Plastycznym. Nie znałem  jej zbyt dobrze, z mojej pobieżnej obserwacji i krótkich rozmowach o stanie kondycji dzisiejszej kultury, nie odważę się  na nakreślenie szerokiej panoramy Jej osobowości. W moim przekonaniu była wspaniałym pedagogiem, prawdziwą humanistką z barwnym wewnętrznie światem. Kilka razy rozmawialiśmy na tematy wiary; a to raczej rzadki temat wśród belfrów. Była subtelnym, mądrym i niezwykle taktowanym obserwatorem rzeczywistości.  Kiedyś mnie pochwaliła za wykład o ikonografii bizantyjskiej, zapisałem te słowa w moim notatniku: „Dziękuję za piękną polszczyznę, jaki to balsam dla uszu.” Po jakimś czasie dowiedziałem się o jej chorobie nowotworowej (zbyt późno zdiagnozowanej), to był krzyż spadający na ramiona w jednym momencie. Nowotwór jest jak lustro w którym człowiek panicznie nie chce się przejrzeć. Dla wielu to wyrok lub moment gehenny, który tak naprawdę przechodzi się zawsze samemu. Przed wakacjami kiedy Ewa była żegnana przez grono nauczycielskie i młodzież, wchodząc w ostatni etap drogi, wszystko wydawało się jeszcze nie do końca przesądzone. Pamiętam jak zapytałem, czy mogę położyć ręce na Nią i pomodlić się o pomysł Boga na tę trudną drogę. Uśmiechnęła się i pozwoliła na modlitwę. Jej mąż trzymał Ją za dłoń w taki sposób jakby chciał wyszeptać bez słów: Nie pozwolę Jej odejść ! „O życiu nikt nie mówi tak dobrze jak śmierć”- pisał J. Green. Śmierć zawsze zaskakuje i przechodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Jest ona katechezą dla innych o nieuniknionej przygodności ludzkiego życia. Ale ostatnie słowo nie należy do śmierci- w tak przenikliwy i pełen wrażliwości sposób tłumaczy ten trudny moment chrześcijaństwo. Ludzie doświadczający choroby, cierpienia, zdają się być podobnymi do Chrystusa Ukrzyżowanego- dotkniętego znamionami bólu i osamotnienia. Oczy umierającego zamykają się w ten sam sposób, aby ponownie się otworzyć w momencie zmartwychwstania. W Nim zasnęła i za chwilę przebudzi się Ewa. To trudne do pojęcia dla tych, których przestało opromieniać światło wschodzącego Słońca. Tych, którzy żyją tylko śmiercią i nie widzą horyzontu życia przed sobą. „Widziałem wielu umierających ludzi. Śmierć jest stanem mistycznym, który uspokaja, a także jest niczym błogosławieństwo, które odsłania prawdziwe oblicze. Oblicze nadnaturalnej piękności”- pisał filozof O. Clement. Spoglądałem dzisiaj na zdjęcie zmarłej nauczycielki wystawione na szkolnym holu; to jej ziemski portret. To drugie zdjęcie- po mozolnej drodze cierpienia- rozświetlone jest już światłem Chrystusowego Zmartwychwstania. Każde wypowiedziane „żegnam Cię” jest tylko chwilowym rozstaniem. Chrześcijaństwo akceptuje tragizm śmierci i spogląda jej w prosto w twarz, ponieważ Bóg przechodzi tę drogę po, to by ją unicestwić, a wszyscy idą za Nim. W śmierć wchodzi się jak w sen, aby się zbudzić w objęciach Miłości. Dzisiaj na apelu w szkole spostrzegłem wypełnione łzami oczy uczniów i nauczycieli którzy byli z Ewą związani szczególną więzią bliskości. To ludzkie przeżywanie rozstania wypełnione wdzięcznością za otrzymane dobro. Ale przez strumień łez, przebija się nadzieja nowego poranka- wiecznej chwili w której to, co zdaje się obumrzeć- ożywa. Radosne umieranie znajdujące sens w paschalnym przepowiadaniu Kościoła: „Przez swą śmierć pokonałeś śmierć !” Wiecznaja pamiat.