piątek, 15 czerwca 2018


Ps 27  

Wierzę, że będę oglądał dobra Pana
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny,
nabierz odwagi i oczekuj Pana.

Człowiek wiary jest istotą o nieprawdopodobnym potencjale zdumienia. Takim moim ulubionym i ciągle niezgłębionym do końca okresem historii jest Średniowiecze, szczególnie to bizantyjskie i romańskie. Literatura i sztuka opowiadają z taką łatwością o człowieku zorientowanym ku Misterium. Człowiek z jakąś niezwykłą i urzekającą prostotą serca rozpoznaje Boga w najdrobniejszych szczegółach życia; jego serce wyrywa się ku Miłości, o której opowiadają mu ikony i kamienne- ożywione duchem wiary dekoracje rzeźbiarskie. „Kamienie i symbole głoszą na swój sposób, przypominając o rzeczywistości obcej i tajemniczej. W kazaniach tych mówią do nas historia i wieczność zarazem, a więc rzeczywistość z której wyszliśmy i do której zmierzamy” (Ch. Moller). Średniowieczny teocentryzm, nie jest tylko sentymentalnym i prostodusznym zwrotem ku Bogu, którego wzrok przenika wszystko. Jest to miłosne uniesienie w którym pragnienie wieczności bierze prymat nad pobudkami ciała i świata. Dlatego wielka mistyczka Hildegarda z Bingen powie: „Człowieku, spójrz na siebie; masz w sobie niebo i ziemię.” Odkrywanie śladów Boga staje się najważniejszym zadaniem człowieka, określając równocześnie jego stosunek do innych ludzi- wypatrujących przez świat symboli właściwego znaczenia sacrum. „Człowiek nie postrzega siebie w oderwaniu od Boga- pisała M.M. Davy- rodzi się, wzrasta, umiera w boskiej obecności. Toteż nieobecność Boga, jego śmierć, jest niemożliwa, człowiek średniowieczny przypomina ufne dziecko. Świętuje swoje szczęście śpiewem gregoriańskim i muzyką- albo śpiewem kamienia w klasztornych kościołach. Jego spokój wynika z ładu istniejącego poza nim samym, w który jest wpisany. Ładu tego człowiek sam sobie nie może przypisać, tak jak jezioro nie może szczycić się, że obfituje  w wodę, ponieważ woda tryska ze źródła.” Wieczność przenika ludzi dawnych epok, porywa ich niczym świeży wiosenny wiatr unoszący zapachy barwnych kwiatów i nęcący wszystkie możliwe zmysły. To my współcześni jesteśmy w stosunku do naszych dawnych „przyjaciół” jedynie zabieganą- przepracowaną od nawału zadań i oczekiwań społecznością anonimowych istot. Duchowość schodzi na dalszy plan, a radość z istnienia staje się domeną ludzi potrafiących zdobyć się na inność i dystans; najczęściej wycofanych i będących w zażyłości z naturą. Tylko pustelnicy przypominają nam jeszcze o transcendencji która rodzi się z kontemplacji świata- „księgi” w której Bóg wypisał swoją obecność. Miał rację F. Schuon, twierdząc, iż człowiek współczesny kolekcjonuje klucze, lecz nie potrafi otworzyć drzwi; używa pojęć, lecz nie zna ich wartości. Klasyfikuje idee, ale one dotykają tylko powierzchni jego duszy. Nasz świat charakteryzuje się obojętnością i zapomnieniem o Bogu. Wybiera z chrześcijaństwa to co, przyjemne, atrakcyjne i przydatne; odkładając perspektywę wieczności na później. „Człowiek współczesny jednak często przywodzi na myśl drzewo karłowate, które należy, znaim się zacznie przycinać, zakorzeniać w ziemi, w wietrze, w świetle” (O. Clement). Potrzeba nam dzisiaj jakiego przebudzenia, utkanego z zachwytu nad pięknem serca w którym dokonuje się Teofania; w którym zawiera się miłosne uniesienie nad światem. Ruch miłości o którym z tak wielką pieczołowitością i wrażliwością pisali: św. Bernard, Jan Szkot Eriugena i wcielał w życie św. Franciszek z Asyżu.  Życie w Chrystusie – aisthesis- o którym rozprawiali bizantyjscy mistycy, sytuujący grzesznego człowieka w świetle energii tryskających z ciała przemienionego Chrystusa- Przyjaciela człowieka. Chrześcijanin- zdaniem św. Symeona Nowego Teologa, jest kimś „kto widząc, jest widziany, kochając, jest kochany i staje się światłem rozpalonym w niewysłowiony sposób.”