czwartek, 19 lipca 2018


Mt 11, 28

Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.

Wśród licznych portretów Chrystusa które przechowuje w swoim skarbcu wizualna kultura i które odsłaniają mi jakiś duchowy walor, urzeka mnie szczególnie Zbawiciel pędzla Dominikosa Theotokopulosa (El Greco). O samym artyście późnorenesansowym i wybranych jego dziełach pisałem wielokrotnie. Fascynuje  mnie w jego twórczości jeden niezwykle charakterystyczny aspekt; twarze i gesty przedstawionych przez niego postaci wyrażają stan głębokiego mistycznego uniesienia wzwyż. Można z łatwością mówić o wertykalnym charakterze jego malarstwa w którym pobrzmiewa echo średniowiecza w zaczynie rosnącej sztuki baroku. Pragnę zatrzymać się na wspomnianym już portrecie Chrystusa Zbawiciela. Najprawdopodobniej do obrazu pozował młody Żyd z Toledo, ponieważ sam artysta chciał jak najbardziej wierniej oddać semickie rysy Jezusa. Styl portretowania zdaje się być bliski wielkim nauczycielom Kreteńczyka jakimi byli Tycjan i Tintoretto. Cechą która miała odróżniać ten portret od innych- nie mniej znaczących w historii malarstwa- miała być nowa jakość wyrażona za pomocą światła: „Światło jego obrazów nie ma prawie nic wspólnego ze światłem naturalnym- pisał R. Huyghe- Jest to jakby nadprzyrodzona eksplozja kolorów.” O tej sile światła- nadziemskiej fluorescencji mówiono, że jest „specyficznym doświadczeniem duchowym emanującym z oka przepełnionej wiarą duszy El Greca.” Światło nie jest tylko elementem wzmacniającym emocjonalny odbiór wizji, ale orzeka o nadprzyrodzoności- photisma- przemienionym człowieku w Bogu. Jezus ukazany na obrazie jest bez wątpienia postacią mistyczną, przy całej żydowskości i historycznej wierności faktom. Sposób jego przedstawienia ewidentnie nawiązuje do tradycji ikonograficznej Bizancjum- jest echem piękna tkwiącego w ikonach z których to wyłania się przebóstwiony, a zarazem bliski człowiekowi Zbawca. Przemieniony Chrystus tak bliski sztuce chrześcijańskiego Wschodu i jednocześnie naznaczony duchem hiszpańskiej mistyki tworzy doskonałą syntezę teologicznego Piękna, które nie straciło ani trochę z siły duchowego przekazu. Wbrew Balladzie o Wschodzie i Zachodzie Kiplinga, Wschód z Zachodem jakoś się zeszły w malarstwie El Greca na chwilę. Sztuka może być najbardziej ekumenicznym medium transferu wiary, a odbiór tajemnicy Boga dokonuje się w głębi patrzącego o wiele dalej niż estetyczny magnetyzm płótna. Dla wschodnich teologów „piękna nigdy nie jest sama ikona, lecz prawda, która w nią zstępuje i przybiera jej postać.” Kiedy patrzę na to przedstawienie przypominają mi się słowa św. Augustyna: „Chcecie ujrzeć Boga ? Przecież On jest miłością ! A jaką formę ma miłość ? Nikt nie może tego powiedzieć.” Być może sam El Greco szukał tego najwłaściwszego obrazu Miłości, a źródłem jego poszukiwań była zdecydowanie dominująca ikona. „Mamy tu do czynienia z malarzem świadomym swego rzemiosła, który zetknął się z tradycyjnymi typami, formami i wartościami Kościoła bizantyjskiego w wielu rozmaitych połączeniach, lecz w swej własnej pracy szukał nowych interpretacji malarstwa portretowego. Nadał on ikonie nowej siły wyrazu, rzucając wyzwanie dziedzictwu przeszłości” (R. Cormack). Trzeba przyznać, że teologia ikony nie pozwalała nigdy na malowanie z żywego modela, ponieważ oznaczałoby to zerwanie z praobrazem. Jednak sam artysta nosił w swoim wnętrzu ten najbardziej fundamentalny- ikoniczny wzorzec zakorzeniony w jego sercu i pamięci, a którego źródłem była prawosławna kultury Krety- płodnej prowincji Bizancjum. Jestem przekonany, że w jego pamięci wyryły się słowa Pseudo- Dionizego  które doskonale znał każdy malarz ikon: „Jeśli malarz nieugięcie będzie się wpatrywać w pierwowzór piękna, nie rozpraszając się ani w jedną, ani w drugą stronę, to jedynie wtedy opracuje swój odtwórczy obraz”- dodajmy obraz Chrystusa Zbawcy.