poniedziałek, 9 lipca 2018


Oz 2, 16. 17b-18. 21-22

Tak mówi Pan: «Zwabię oblubienicę i wyprowadzę ją na pustynię, i przemówię do jej serca. I tam odpowie Mi jak w dniu, w którym wychodziła z ziemi egipskiej...  

Wczoraj uczestniczyłem w Eucharystii na Górze Polanowskiej. Pustelnie to „płuca Kościoła,” „wentylacja” kiedy w zabieganym świecie jest zbyt duszno i niekomfortowo. Na pustyni człowiek nie powinien szukać egzaltowanej mistyki, ale uczyć się akceptować własną codzienność. Czyż każda chwila naszego życia nie jest modlitwą w której zostajemy odnalezieni, obdarowani, uzdrowieni i napełnieni światłem ? Wybrałem się w to miejsce wraz z rodziną aby podziękować przed ikoną Matki Bożej Bramy Niebios za bezpieczną podróż, pobyt i powrót z Francji. W tym miejscu często czuję się jak oblubienica wyprowadzona na pustynię- grzesznik przychodzący do źródła, do którego serca Bóg przemawia. Istnieją takie miejsca chrześcijaństwa w których człowiek nigdy nie jest samotny, czuje się poruszony i uwiedziony przez Boga; zalany żarem miłości, onieśmielony i podniesiony wyżej. Pustelnia pozwala odczuć własną ograniczoność, spuścić powietrze, zobaczyć siebie jako pokornego pośród pokornych nędzarzy Kościoła.  Kiedy w czasie liturgii odmawiałem modlitwę Pańską z dłońmi wzniesionymi ku górze poczułem jakby w jednej chwili zalał mnie tak niesamowity wewnętrzny pokój. Szczęście przenikające duszę człowieka tak gwałtownie, niespodziewanie, rodzące tym samym ekscytację i podziw wobec Tego, który  odnawia wszystko zgodnie z zamysłem swojej miłości. Bóg, którego doświadczam nie jest Bogiem sukcesu, cudów, nieprawdopodobnych znaków przykuwających spojrzenie ciekawskich. W moim przekonaniu Bóg chrześcijan to ktoś, kto objawia się w ludzkiej słabości, bezradności, bankructwie; w sytuacji która często wydaje się z góry skazana na porażkę. Chrystus pochylający się nad słabymi, zasiadający w domach grzeszników, odwiedzający miejsca grzechu- przestrzenie dramatycznych, ludzkich roztrzaskanych egzystencji. Bóg przekonujący nas każdego dnia o tym, że świętość to prozaiczna codzienność która wcale nie musi być nudna, frustrująca i szara. Nie należy narzekać, czy marzyć o sprawach które w gruncie rzeczy nas alienują. Akceptować swój krzyż, uśmiechać się o poranku i kończyć dzień zadowolonym z dobrze wykonanych obowiązków. W zwyczajnych czynnościach i kontaktach odkrywać piękno Bożej Obecności- Twarz zadowolonego z naszych podźwignięć Boga. Życie to szkoła odkrywania pozbawionego idealizacji  Przyjaciela i Zbawiciela człowieka. Patrzę na Chrystusa siedzącego nad brzegiem jeziora i szykującego posiłek dla prostaczków złowionych w sieć fascynującej przygody wiary. Boga zakochanego w człowieku- obecnego najmocniej w nas wtedy, kiedy uginamy się pod pręgierzem niewygodnych pytań i wątpliwości osuwających się niczym lawina ze szczytów obojętnego i niedowierzającego świata. Bóg spotkany w ciszy, odbity na twarzach przypadkowo spotkanych osób, ciągle bezdomny w świecie ludzkim i nigdy niezniechęcający się poszukiwaniem człowieka dla świata otwierającego się na oścież w rozpostartych, czule przytulających ramionach Ojca.