czwartek, 30 sierpnia 2018


Mt 24, 42-51

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie...

Bóg naprawdę potrafi zaskoczyć człowieka i przyjść w takim momencie w którym najmniej się spodziewamy. „Wszystko dzisiaj przemija, jeśli czas przez przyśpieszenie próbuje usunąć wieczność” (R. Habachi).Godzina powrotu Pana w dzisiejszej Ewangelii nie została określona. Oczekiwanie, aby chronos wszedł w kairos Boga nieustannie trwa. Jego przyjście może nastąpić nagle. Może pojawić się niespodziewanie. „Pan ukrył przed nami tę chwilę, aby każdy z nas czuwał i nie wykluczał, że może to jeszcze nastąpić za jego życia- powie św. Efrem Syryjczyk- Gdybyśmy dokładnie znali czas przyjścia Pana, stałoby się ono daremne, bo nie pożądałyby Go ani narody, ani wieki, w których ma się objawić. Pan, powiedział jedynie, że przyjdzie, ale nie określił kiedy to nastąpi. Dzięki temu stale Go wyczekują wszystkie pokolenia i wieki.” Nie chce zaspokoić naszej ciekawości kiedy, o której godzinie, a na pewno nie wtedy kiedy nam będzie pasowało. To będzie moment wielkiego zaskoczenia. „Nagle ukaże się wszystkim i nikt nie będzie potrzebował pytać, czy Chrystus jest tu, czy tam”(św. Jan Chryzostom). Chrześcijanin ma być zwyczajnie przygotowany; duchowa czujność musi mu towarzyszyć nieustannie. Czujnym jest ten, kto siebie nie usypia tabletkami, ani konsumpcją, czy zabawą która może pozbawić nas kontroli nad własnym życiem. Mam być jak ewangeliczni słudzy, którym wyznaczono zadania i wytyczono właściwe ścieżki. Mamy nasłuchiwać kroków przychodzącego Boga. Być szczęśliwymi i podnieconymi, nasłuchując Jego kroków z oddali. To nie ma być moment wewnętrznie nas paraliżujący, jak Adama który schował się w ogrodzie rajskim w krzakach i wyczekiwał przeniknięty strachem, kiedy Bóg będzie spacerował, ponieważ wiedział, że to spotkanie  będzie stanięciem w prawdzie. On przychodzi jak Oblubieniec w nocy do swojej umiłowanej Oblubienicy- Kościoła, aby ją „wziąć w swoje ramiona”. Oblubienica pełna miłości i tęsknoty będzie każdego dnia uchylać zasłony swej komnaty godowej aby wyczekiwać w świetle „Umiłowanego swej duszy”. Jak napisał o. Grun: „Nawet nieprzewidziane czuwanie jest dobre; gdy przebudzisz się kiedyś nocą i nie będziesz mógł zasnąć, nie opieraj się wtedy, skorzystaj z tej okoliczności, by czuwać świadomie. Wsłuchaj się w noc, w ciszę, w swoje serce ! Co Bóg chce ci powiedzieć ? Jakiego anioła posyła do ciebie, żeby objawić ci Radosną Nowinę ?”

poniedziałek, 27 sierpnia 2018


Ikona wizja świata duchowego. Wiele lat temu zetknąłem się z tekstami Leonida Uspienskiego (ur. 1902 roku w Rosji, zmarł w Paryżu na emigracji w 1987 roku)  poświęconymi historii, teologii i symbolicznemu światu ikony. Jakoś za specjalnie nie odkryłem tej drugiej- artystycznej twarzy tego niezwykłego człowieka: intelektualisty, dekoratora, rzeźbiarza, a nade wszystko malarza ikon. Praktyczna twórczość Uspienskiego, nie była mi tak mocno znana jak głębokie i pełne duchowego ładunku teksty w których to wyjaśniał kanoniczną sztukę Kościoła, podparte rzetelną znajomością tekstów Ojców Kościoła, bizantyjskich i rosyjskich myślicieli. Jest to jedna z najważniejszych postaci która z popularyzowała –  ośmielę się napisać- sztukę ikony. Jego zaangażowanie i swoistą misję bycia teologiem piękna, doskonale oddają z przeszłości słowa greckiego biskupa z XIV wieku. „W duchu tradycji nauczaj słowem, pisz na papierze, maluj farbami. Malarstwo jest zgodne z prawdą, jak zgodne z prawdą jest to, co napisane w księgach. Zawarta jest w nim łaska Boża. To, co przedstawia jest święte.” Dla niego zachwyt nad ikonami nie był estetyczną fascynacją, naśladownictwem, czy wywiezionym z Rosji sentymentem za utraconą tradycją przodków. Ikona była dla niego miejscem ocalenia, wytchnienia, fascynacji światem przenikniętym Bożym światłem. Z benedyktyńską cierpliwością i pracowitością wyjaśniał znaczenie teologicznej wizji historycznego rozwoju ikony. „Leonid Uspienski miał wielką zdolność do pracy. Jego zwykły dzień roboczy składał się z trzynastu do czternastu godzin, podczas których przechodził od malarstwa ikonowego do rzeźbienia, do odnawiania, czasem rytowania czegoś w metalu, a w dni świąteczne, do pisania artykułów i książek. Pisał z trudem, powoli i z wielkim wysiłkiem. Przed śmiercią powiedział, że nie zdążył jeszcze powiedzieć, co jest jego zdaniem  najważniejsze.” Przeglądając Internet natrafiłem na kilka ikon ze środowiska francuskiego, które wyszły z pod dłoni tego człowieka. Poruszyły mnie do głębi, a jestem dość wymagającym i krytycznym odbiorcą. Już nie pamiętam gdzie, ale przeczytałem kiedyś takie słowa: „artysta zbawia się przez swoją sztukę.” Przenika mnie świadomość, że piszę o człowieku który był przeniknięty tajemnicą Przemienienia i Zmartwychwstania Chrystusa. Obcowanie z ikoną było dla niego przestrzenią spotykania i dotykania śladów obecności Boga. Studiował rzetelnie stare reprodukcje ikon- były dla niego autentycznymi „nauczycielami” pokornej i mistycznej sztuki. „Rosjanie modlą się, nie odwracając oczu od ikony, gdyż kontemplację ikony uważa się za formę modlitwy”- pisał O. Figes. Patrzę na jego Chrystusa Zbawiciela- odkrywam tu głęboko przeżywane prawosławne poczucie piękna, barwy rosyjskiej ziemi, światło Teofana Greka i świeżość Rublova; oryginalność pędzla Grigorija Kruga (bliskiego przyjaciela artysty). Patrzę i rozumiem dogłębnie to, co kiedyś przeczytałem u J. L. Mariona: „Tylko ikona ofiaruje otwartą twarz, ponieważ otwiera w sobie widzialne ku niewidzialnemu i proponuje, aby wychodzono poza to, co przedstawia- nie oglądając, lecz oddając cześć. Odsyłanie przez dostrzegalną widzialność ku niewidzialnej osobie wzywa do przechodzenia na drugą stronę niewidzialnego zwierciadła i do wychodzenia w oczy ikony.” Rzuciłem garść słów o człowieku który opanował umiejętność „przechodzenia,” posiadł dojrzałość w poznaniu fascynującego i schowanego po drugiej stronie sztuki świata Boga.      

niedziela, 26 sierpnia 2018


Ga 4,4-7

Bracia: Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg swojego Syna, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: „Abba, Ojcze”. A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej.

Tyle wspaniałych książek napisano o cnotach Maryi. Opiewano Jej kobiecość, akcentowano walory bezgranicznego oddania i głębię wiary. Czy ktoś napisał o Jej twarzy ? A przecież jak mówił Terrien „Syn Boży uczynił Kościół na obraz swej Matki.” Ikona Czarnej Madonny ma najpiękniejszą twarz matki. Twarz jest wyrazistym traktatem teologicznym- który należy czytać, wzrokiem i sercem. Belting w Historii twarzy, pisał o twarzy jako najbardziej indywidualnej części ciała i elemencie tożsamości człowieka. W Jasnogórskim wizerunku całe pokolenia przyglądały się twarzy Matki; dostrzegając objawienie piękna, czułości, macierzyństwa, spokoju, ufności... Nie zabrakło tam również cienia strapienia i bólu. „Matka Boża to czarna ziemia nasza, i wielka w tym radość człowieka”(F. Dostojewski). Żadna inna ikona nie wyraża lepiej duchowych przeżyć jakie zatrzymują się na twarzy Maryi, wypisanej w kolorze ziemi. Tu zdają się szczególnie wybrzmiewać słowa św. Grzegorza Palamasa: „Chcąc stworzyć obraz piękna absolutnego i okazać jasno aniołom i ludziom moc swojej sztuki, Bóg zaprawdę uczynił Maryję najpiękniejszą. Połączył w Niej piękno, które rozdzielił innym stworzeniom, i uczynił Ją wspólną ozdobą wszystkich bytów widzialnych i niewidzialnych, a raczej połączył w Niej całą doskonałość boską, anielską i ludzką, delikatne piękno, ozdobę dwóch światów...” Dziewica typu Hodegetria, „Ta, która wskazuje drogę”, o „twarzy czarnej jak namioty patriarchów”- piastująca na rękach Zbawiciela świata, ogarniająca spojrzeniem ludzkie historie i troski. Oblicze Matki- oczy ciemne jak węgle, przenikliwe i wypełnione miłością, można w nich dostrzec wieczność. Usta delikatne i wąskie jakby szeptające Ewangelię nadziei adresowaną wprost dla prostaczków i potłuczonych przez życie. Na twarzy dwie blizny- stygmat ludzkiej bezmyślności i niewiary. Maryja uczestniczy w tej liturgii uwielbienia w milczeniu: zachowuje dokładnie w pamięci to, co Jej się wydarzyło, i stara się zrozumieć znaczenie tych wydarzeń. Tego wizerunku nie sposób zapomnieć, utrwala się w zbiorowej pamięci narodu i indywidualnych osób. „Znam na pamięć jasnogórskie rysy..., wiem po ciemku, gdzie twarz Twoja i koral, gdzie Twa rana, Dzieciątko i berło. Ręką farby sukni odgadnę- złote ramy, cyprysowe drewno- lecz dopiero gdzieś za swym obrazem żywa jesteś i milczysz ze mną”- wzdychał poetycko ks. Twardowski. Z twarzy tak wiele możemy powiedzieć o kimś innym- nawet nieznanym, jeszcze nieobarczonym społeczną projekcja stereotypów. Z twarzy Maryi można wyczytać tak wiele, a nade wszystko ciepło matczyne zagarniającego tak silnie wszystkich, którzy znajdą się w promieniu Jej bliskości. Matka każdego z nas, mówiąca przyciszonym głosem, miarowo: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.”

sobota, 25 sierpnia 2018


Ez 43, 1-7a

Anioł poprowadził mnie ku bramie, która skierowana jest na wschód. I oto chwała Boga Izraela przyszła od wschodu, a głos Jego był jak szum wielu wód, a ziemia jaśniała od Jego chwały... I upadłem na twarz. A chwała Pańska weszła do świątyni przez bramę, która wychodziła na wschód. Wtedy uniósł mnie duch i zaniósł mnie na wewnętrzny dziedziniec. – A oto świątynia pełna była chwały Pańskiej.

Chciałbym spojrzeć na jeden z bardzo istotnych elementów architektury sakralnej jaką jest brama. W historii wielu religii- poczynając od starotestamentalnego rozumienia świątyni na wzór budowli Salomona, jak również pogańskich miejsc kultu- brama (ostium, porta, valvae, fores), nie była tylko dekoracyjną wydzieloną wnęką (przeprutym przejściem) przez którą się wchodziło w przestrzeń szeroko rozumianego sacrum. Bramy dawnych miast i świątyń były symbolem zasobności, potęgi i religijności konkretnych społeczności. Dlatego przed wejściem do budowli stawiano „strażników progu”: posągi łuczników, hylemorficzne postacie- sfinksy i budzące strach smoki. W tradycji żydowskiej, a później również chrześcijańskiej bramy były alegorią wielkości Boga, który je przekraczał niczym triumfalny władca: „Bramy, podnieście swe szczyty i unieście się odwieczne podwoje, aby mógł wkroczyć Król Chwały” (Ps 24). Brama posiada zatem głębokie znaczenie symboliczne i teologiczne zarazem, daje bowiem dostęp do Objawienia. „Bramą do nieba” nazywa Jakub miejsce gdzie we śnie oglądał drabinę, po które wstępowali i zstępowali aniołowie (Rdz 28, 17). Nowy Testament mówi o „bramie nieba”, „bramie Królestwa”- wejściu do Mistycznego Ciała Chrystusa. Ten ważny element, stanie się również rzeźbiarskim traktatem rozpościerającym się przed oczami wędrowców; opowiadając o świecie już przemienionym w Tym, który przystąpił pierwszy próg tego miejsca. Pielgrzymów i wiernych witały tematy zaczerpnięte ze Starego Testamentu i Apokalipsy- Chrystus na majestacie i Sąd Ostateczny. Nadproża, archiwolty i kolumny oplatały fantastyczne wyobrażenia nad którym do dzisiaj ślęczą uczeni odczytując ich wieloznaczny sens. Tematy opowiadały o drodze światła i walki ze złem jaką musi przejść każdy wierzący, aby na końcu spotkać się z rozstrzygającym wszystko spojrzeniem miłosiernego Zbawiciela. Nawet dzisiaj przypadkowi turyści zwiedzający romańskie i gotyckie kościoły, muszą przyznać, że wyjątkowym elementem bryły jest portal. Ten widok porusza umysł i serce: „Który tu wchodzisz, poleć się Niebu”- głosi inskrypcja z bramy kościoła w Mozat. Owo przejście tak pieczołowicie opisane w licznych traktatach teologicznych, staje się rzeczywistą przestrzenią duchowej refleksji. Brama bowiem prowadzi do życia wiecznego, a kamienne detale utrwalają wyznanie samego Chrystusa „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze mnie, będzie zbawiony” (J 10,9). Trzeba przejść przez bramę, aby dostąpić zbawienia: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Misterium które rozgrywało się w przestrzeni, a przekładało się w swoich głębokich treściach na język liturgii potęgowało dosłowność przekonania, że aby wejść w Życie- trzeba przekroczyć Bramę- Chrystusa. „Wstępujcie w Jego bramy wśród dziękczynienia, wśród hymnów w Jego przedsionki; chwalcie Go i błogosławcie Jego imię !” (Ps 100,4)- rozbrzmiewał w świętych murach podniosły śpiew psalmów. Potrójne drzwi prowadzące do świątyni objaśniały dogmaty wiary, szczególnie ten o Trójcy Świętej- prototypie miłości, która jest idealnym obrazem każdej ludzkiej społeczności. Istnieje jeszcze jedno- moje własne wyobrażenie bramy. Myślę o „bramie przemienienia”- portalu osobistych decyzji wiary, przekroczenia siebie, nieustannej rewizji własnych wyobrażeń . Rodzimy się w świecie dotkniętym znamionami bólu i śmierci, dlatego w każdym człowieku musi dokonać się Pascha. Trzeba przejść przez „bramę”, a później to już tylko tunel, który z ujmującą finezją malarską odmalował Bosch- „tunel życia ostatecznie otwierający się na światło.”

czwartek, 23 sierpnia 2018


Ez 36, 23-28

 Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali. Wtedy będziecie mieszkać w kraju, który dałem waszym przodkom, i będziecie moim ludem, a Ja będę waszym Bogiem».

 Wiele razy czytałem ten starotestamentalny tekst w którym to Bóg wychodzi naprzeciw zatwardziałego i zasklepionego w swych grzechach ludu. „Pozostaję obrazem Twojej niewyrażalnej chwały, nawet kiedy jestem zraniony przez grzech.” Czymże jest w istocie to tchnienie pełne życia i ognia ? Zdaje się być przynaglającą i przeistaczającą człowieka siłą uwodzicielskiej miłości Boga. Chrześcijaństwo będzie interpretować te słowa w kluczu Pięćdziesiątnicy- zstąpienia Ognia w serce Kościoła i całkowitego przeobrażenia. Wylanie Ducha Świętego na apostołów wyzwoliło ich z kokonu strachu, osłupienia, poczucia własnej grzeszności i bezsilności. „Duch Jezusa wzbudził wiarę w sercach uczniów i zjednoczył ich w ciało Chrystusa. Wówczas narodził się Kościół” (J. Corbon). Wyszli z Wieczernika przemienieni, odważni, choć ontologicznie na pozór tacy sami, o sercach przepełnionych miłością i oczach w których do końca będzie się tliło wyobrażenie Tego, który jest Życiem ! „Chwałą oczu jest to, być oczami gołębicy”- pisał św. Grzegorz z Nyssy. Kościół będzie niczym Arka Noego pokonująca odmęty niebezpiecznego złowrogiego świata, a uczniowie będą gołębicą przynoszącą nadzieję „nowego lądu”. Będą oczami, dłońmi, ustami Chrystusa Zbawiciela. Pierwsza Pięćdziesiątnica, nie jest ewangelicznym resentymentem, dokonuje się ona nieustannie w sercu Kościoła, czyniąc ze społeczności grzeszników delikatnie obecny zarys doskonałego świata będącego już w Bogu. „Duch nazwany jest Królestwem i daje początek królowania Boga w nas” (M. Kabasilas). On jest ikonografem naszego przebóstwienia. On czyni nas „chrystusami” w Chrystusie. Bardzo interesującą intuicją na gruncie filozofii rosyjskiej była myśl Włodzimierza Sołowjowa. Opowiadał o erze Ducha Świętego i aktywnej roli człowieka przeobrażonego „pójścia w świat, aby go przemienić”- społeczność ludzką podejmującą walkę z innym duchem- szatanem- przebiegłym plagiatorem i szydercą, „który pustoszy duszę człowieka i prowadzi nawet do samobójstwa”. Zadaniem Kościoła jest nauczyć świat przyzywać, pragnąć i łaknąć Życia. Trzeci z Trójcy, przychodzi aby odnowić wiarę w przebaczającą i wskrzeszającą miłość; burzy mur wrogości i separuje od zła próbującego zatwardzić  ludzkie serca. „Przyjdź do nas Duchu Święty, spraw byśmy stali się uczestnikami Twej świętości i niezachodzącej światłości, i Boskiego życia, i wonnych darów, o Ty, który jesteś rzeka Bóstwa, od Ojca przez Syna pochodzący.”

 

środa, 22 sierpnia 2018


Ps 113

Chwalcie słudzy Pańscy,
chwalcie imię Pana.
Niech imię Pana będzie błogosławione
teraz i na wieki.

Od wschodu aż do zachodu słońca
niech będzie pochwalone imię Pana.
Pan jest wywyższony nad wszystkie ludy,
ponad niebiosa sięga Jego chwała.

Myślę, że „melodyjność teologiczna” Psalmów najgłębiej przybliża dzisiejszego czytelnika do odczuwania i przeżywania świata w Bogu. „Bóg kontemplował wszystkie rzeczy przed ich istnieniem, wyobrażając je sobie w myśli i każdy byt otrzymuje swoje istnienie w określonym momencie, według Jego wiecznej myśli-woli, która jest przeznaczeniem, obrazem i wzorcem”- powie św. Jan Damasceński. Psalmista opowiada nam językiem barwnej poetyki o dniach stworzenia które się nie zakończyły. „Dlaczego Bóg stworzył cały świat- pytano Mistrza Eckharta- aby Bóg narodził się w duszy, a dusza w Bogu.” Nie powinniśmy się lękać o toksyczną zagładę świata. Ekologia uświadomiona jest częścią teologicznej filantropii. Świat natury jest teofanią. Hexameron rozszerzył krąg koła czasu; dłonie Boga nieustannie stwarzają, budzą życie świata, tkają piękno. Cała natura została włączona w ekonomię Odkupienia. Byty zostały podniesione do poziomu nowego stworzenia. „Ten świat jest tak piękny- stwierdzi Odon z Cluny- Jego piękno to przeczucie nieba.” To, co wychodzi z pod Jego dłoni przeobraża się w jeden wielki pochwalny hymn wobec Chrystusa Kosmicznego: „Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w nim ma istnienie” (Kol 1,16-17). W Chrystusie została przyjęta natura ludzka, w wraz z nią cały kosmos- życie tętniące w wielu istotach. „Chrystus stał się słońcem eonów”- stwierdził św. Maksym Wyznawca. Z Jego przebóstwionego ciała wytrysnęło światło przeszywając dogłębnie wszystko, nawet to, co wydaje się obumarłe, martwe- pozbawione tchnienia życia.   Wczesnochrześcijańskie i romańskie płaskorzeźby często ukazują Jezusa jako Chrystusa kosmicznego, a pod Jego stopami personifikację kosmosu- świat wyzwolony z bólu i śmierci, skierowany ku zmartwychwstaniu. Apokatastasis ton panton !

poniedziałek, 20 sierpnia 2018


Jerozolimo, spojrzyj na Wschód (Ba 4,35)

Już od dłuższego czasu noszę się z zamiarem napisania książki na temat symboliki bizantyjskiej- duchowego spojrzenia ku Wschodowi, nie tyle w znaczeniu topograficznym (choć i to zagadnienie wydaje się również metaforyczne) ile teologicznym- pozbawionym dosłowności, a przenikniętym raczej zdumieniem. Wydaje się, że już tyle powiedziano na ten temat, choć te zagadnienia nieustannie we mnie pulsują i z całą pewnością zapładniają po dziś dzień kulturę oraz wyobraźnię ludzi wierzących, co bolesne po trosze wyjałowionych z myślenia symbolicznego. „Albowiem jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie... tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,27). W większości starożytnych kosmogonii pojawienie się świata, jak również zapowiedź jego unicestwienia wiązała się z iluminacją- blaskiem, ogniem, poruszeniem zapładniającym wszelakie byty istnieniem. Biskup Mediolanu św. Ambroży sławi to boskie misterium w następujący sposób: „Odblasku chwały ojca. Ze światła światło ślący. Źródło i światło światła. Dniu dzień rozjaśniający.” Stad pierwsi wyznawcy Chrystusa wznosząc w modlitewnym geście oranta dłonie, wypatrywali wschodu Słońca. „Jakkolwiek istnieją cztery strony świata, północ, południe, wschód i zachód, to jednak tylko wschód- powie Orygenes- ujawnia się w sposób oczywisty, że powinniśmy się modlić zwróceni w tym kierunku, co jest symbolem duszy patrzącej tam, gdzie wschodzi prawdziwe Światło.” Od zarania chrześcijaństwa Chrystus był postrzegany jako Wschód; „Słońce” które wychodzi za horyzontu historii zbawienia i rozświetla swym blaskiem ludzkie twarze pogrążone w cieniu- niczym platońscy jeńcy przykuci do ścian jaskini. „To nasze słońce, słońce prawdziwe, które pełnią swej jasności zapala najjaśniejsze ognie świata- ognie gwiazd świecących i niebios. To, które raz zaszło, znowu wzeszło i nigdy już nie zajdzie” (Zenon z Werony). Twarze nasycone światłem Obecności- poznania Niepoznawalnego w akcie największej bliskości i namacalności. Historia Kościoła to ciągłe zwracanie się ku Wschodowi- „orientacja”, gdzie wschodzi Chrystus – „Słońce, nieznające zachodu.” Pewnie dlatego pierwsi wyznawcy Chrystusa byli zaabsorbowani wyglądaniem Jego przyjścia ze Wschodu, kiedy przekroczy widnokrąg i objawi się niczym antyczny, piękny młodzieniec- Helios lub Hermes w splendorze swojej boskiej chwały. „Dlatego wszyscy spoglądamy podczas modlitwy na wschód, ale niektórzy tylko wiedzą, że poszukujemy pierwotnej ojczyzny, raju, który Bóg zasadził w Edenie na wschodzie”- przekonywał swoich wiernych św. Bazyli. Ta świadomość orientacji zaważyła w sposób znaczący na liturgii i usytuowaniu najstarszych kościołów. „Świątynia usytuowana jest równolegle do równika i przesuwa się wraz z ziemią na spotkanie Słońca i wiecznego Wschodu” (J. Hani). Wschód był zatem miejscem gdzie biły pierwotne miejsca życia i światła. „Ex Oriente Lux ! Kościół chrześcijański na ziemi ma swe korzenie na Wschodzie. To tam znajdował się raj, miejsce pierwotnego Kościoła; tam przyszedł na świat Abraham, praojciec Izraela, któremu Bóg obiecał wielkie rzeczy; tajemnica Wcielenia dokonała się na Wschodzie; z krain wschodnich przybyli mędrcy, aby oddać hołd Synowi Bożemu w imieniu całego ówczesnego świata pogańskiego” (F. Heiler). Od Wschodu- Chrystusa (Sol Verus i Invictus) można płynnie przejść do miejsca- wydarzeń w których to urzeczywistniła się ekonomia zbawienia.  Powracają we mnie słowa poety i mistyka Anioła Ślązaka: „Bóg we mnie ogniem jest. A ja w Nim jestem blaskiem. Czyż więc nie jesteśmy związani jak najciaśniej ?” Każdego dnia modlę się słowami starca Symeona o nieprzegapienie Wschodu, aby „moje oczy ujrzały Twoje zbawienie.”

niedziela, 19 sierpnia 2018


J 6, 51-58

Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata»... Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim.

Dwa dni temu pisałem o zadziwieniu, zdumieniu i odczuciu boskości. Zmysły człowieka wydają się skutecznymi receptorami odczuwania innego świata. Miał rację święty Augustyn twierdząc, iż człowiek może stać się cielesny aż po swój umysł i również w drugą stronę, może stać się duchowy w swoim ciele- całkowicie przeobrażony; fluorescencyjny niczym błona światłoczuła. Hezychaści- wspinając się po duchowej drabinie opowiadają o cudzie iluminacji, że „to tajemnicze światło, niedostępne, niematerialne, przedwieczne, przebóstwiające, odwieczne, ten błysk Boskiej natury, ta chwała Boskości, to piękno Królestwa Niebieskiego staje się dostępne dla zmysłów, chociaż je przekracza.” Kiedy chrześcijanie celebrują Eucharystię to wszystkimi zmysłami doświadczają obecności zstępującego Życia i Światła. „Kościół to Eucharystia. Ciało Chrystusa jest miejscem wciąż odnawianych Zielonych Świąt- pisał Patriarcha Atenagoras- Ogień Ducha Świętego udziela żaru swego w kielichu.” Liturgia dokonuje się poprzez twórcze zstąpienie Ducha Świętego; dynamika przeistoczenia nie tylko dotyka materii chleba i wina podniesionej rękami kapłana ku przemianie w Ciało Boga, również wspólnota ludzka- grzeszna, wątpiąca, okaleczona i zawieszona myślami ku sprawach tego świata, zostaje przeniknięta i przeobrażona od środka- stając się Mistycznym Ciałem Boga. „Życie w Chrystusie oznacza bycie człowiekiem eucharystycznym, obudzenie się na wielką radość Eucharystii, która jest także radością pentakostalną, ponieważ za każdym razem, kiedy sprawujemy Eucharystię, wchodzimy do miejsca zesłania Ducha Świętego, które nigdy się nie skończy, które uprzedza Paruzję i z całą mocą rozbłyśnie w jej momencie” (O. Clement). Kościół w liturgii staje się Wieczernikiem- „Rajem na ziemi, ucztą Nowej Jerozolimy”- nie tylko miejscem upamiętnienia testamentu braterskiej miłości, ale przestrzenią wypełnioną światłem, obecnością Chrystusa Zmartwychwstałego i życiodajnym porywem schodzącego w głębiny duszy Ognia. Dlatego odłączenie się od Eucharystii jest dramatycznym aktem odłączenia się od Kościoła, ponieważ zgromadzenie liturgiczne odzwierciedla jego pełnię istnienia i zakorzenienia w Bogu. Komunia jest za każdym razem „Boską więzią, która jednoczy wierzących w kontemplacji Zmartwychwstałego” (C. Argenti). Każde uczestniczenie w kielichu Ofiary Baranka jest splecione z wydobywającą się z głębi duszy modlitwą pragnienia: „Tak. Przyjdź, Panie Jezu” (Ap 22,20).

czwartek, 16 sierpnia 2018


Początkiem filozofii jest doznanie uczucia zadziwienia- pisał wielki filozof Platon. Chrześcijaństwo doskonale zrozumiało katalogatyczny sens tych słów, poznając Boga, ludzi i świat za pomocą zmysłów- zewnętrznych i wewnętrznych. W każdym człowieku istnieje przestrzeń wewnętrznej wrażliwości na którą przedkładają się doznania- niekiedy dogłębnie poruszające duszę. „Wiele jest rzeczy, które podziwiamy w zachwycie, ale bez lęku, jak na przykład piękno kolumn, arcydzieła malarstwa lub piękne ciała. Zachwycamy się wspaniałością i bezmiarem morskiej głębi, ale już z lękiem, gdy schylamy się nad tą otchłanią...” (św. Jan Chryzostom). Istnieje zatem estetyka wiary, którą chrześcijaństwo pięknie określa w formie doznaniowo- skutkowej jako mistykę lub na gruncie psychologii- świadomością religijną. Nawet najbardziej banalna i prozaiczna egzystencja nie jest pozbawiona drobnych poruszeń powodujących duchowe tąpnięcia i uniesienia wzwyż. Tak naprawdę w życiu człowieka nie istnieją szare, nic nieznaczące dni. W czasie i przestrzeni która jest nam dana zawsze jakoś ocieramy się o obecność Boga. „Wiara stanowi konieczny warunek wszelkiego poznania, ponieważ przeobraża umysł”- chodzi zatem oto, aby jak twierdził P. Evdokimov „osiągnąć mądrość pneumatoforyczną.” Możemy być nieświadomi tego stanu rzeczy. Często nie potrafimy opisać tych doznać lub się przed nimi chowamy jak dziecko wystraszone czymś, co do tej pory jest niepoznane, obce i wymaga odpowiedzi w głębi siebie. „Dokąd odejdę od Ducha Twego ? Albo dokąd ucieknę od Twego oblicza ?- pyta poruszony wewnętrznie Psalmista (138). Nie ma zatem miejsca bez obecności Boga i nie ma miejsca które by nie było w Bogu.  Pewnie dlatego inny- już rosyjski filozof W. Rozanow, pozostawił takie słowa: „Żyj każdym dniem tak, jakbyś przeżywał całe swoje życie właśnie dla tego jednego dnia.” Każde wydarzenie jest pewnym rodzajem metanoi, epignozą, epektazą, ekstazą, prowadzącą ostatecznie do synergii z Tym, który nas zna lepiej niż my sami siebie. Przychodzą takie chwile, gdzie poczułem zdumienie które w jednej chwili przeobraziło się w uwielbienie wyrażone w dukcie spontanicznej modlitwy. Nie myślę w tym miejscu o potoku słów, lecz o milczeniu. Zachwyt rodzi symfonię w głębinach serca i ogołaca usta od nadmiaru zbędnych słów. Trzeba odkryć tajemnicę wiary niczym skarb w glinianym naczyniu po to, aby dostrzec w całej rozciągłości poruszenia i przesłania, iż ta przeogromna moc i łaska pochodzi od Boga (2 Kor 4,7). Autentycznie doświadczane zdumienie, prowadzące do wiary, nie rodzi się z fałszywej projekcji, imaginacji. „Ponieważ On sam z siebie przedstawia prawdziwy przedmiot miłości, wprowadza On w ruch wszystko, co spogląda na Niego i doświadcza miłosnego pociągu zgodnie ze swoją naturą” (św. Maksym Wyznawca). Zadziwienie jest drganiem duszy, energią przechodzącą przez receptory zmysłów ku wewnętrznemu człowiekowi zrodzonemu poprzez tchnienie Ducha. „Celem życia jest posiąść Ducha Świętego”- mówił św. Serafin z Sarowa. Egzystencja przeistoczona, uduchowiona, nasycona pięknem pierwocin Królestwa Bożego. Zadziwienie jest początkiem przeobrażenia siebie i świata. Apostołowie wielokrotnie doznawali zadziwienia: kiedy dostrzegli sieci rwące się od nadmiaru ryb; chleby i ryby rozmnożone dla kilku tysięcy ludzi słuchających Dobrej Nowiny, chorych którzy odzyskiwali zdrowie ciała i duszy, zjawiska natury okiełznane spokojnym spojrzeniem Mistrza; Łazarza wskrzeszonego do życia i w końcu Zmartwychwstanie przez które Pan pokonał więzy śmierci, pozwalając dotykać swoich chwalebnych ran. „Błogosławieni ci, których pragnienie Boga upodobniło się do rządzy ukochanego do ukochanej” (św. Jan Klimak). Chrześcijaństwo to zadziwienie !

środa, 15 sierpnia 2018


Ap 11,19

Świątynia Boga w niebie się otwarła i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego świątyni. Potem ukazał się wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.

W wigilię uroczystości Wniebowzięcia wraz z rodziną uczestniczyłem w Akatyście o Zaśnięciu Bogurodzicy na Górze Polanowskiej, a następnie w procesji światła. Kiedy na marach niesiona była rzeźba z wizerunkiem leżącej Matki Zbawiciela,  przypomniałem sobie słowa św. Jana Damasceńskiego: „Cała tajemnica ekonomii zbawienia zawarta jest w Maryi.” Wydarzenie miało charakter ekumeniczny i zgromadziło wokół Matki Zbawiciela uczniów, tak jak niegdyś w Jerozolimie. „Czcimy Ciebie wszyscy Bogarodzico Dziewico.” Chrześcijaństwo pozbawione obecności Maryi wydaje się bezpłodne, indywidualistyczne, hermetyczne i pozbawione matczynego ciepła- promieniowania świętości. Tym bardziej dziękuję Bogu za osobę o. Janusza Jędryszka, który doskonale rozumie potrzebę nieustannej odnowy kultu maryjnego; odkrywania wiary i miłości wraz z Oblubienicą i Matką Kościoła- Panhagią. Ona jest pierwszą zbawioną i niezawodną przewodniczką na drodze wspólnoty wierzących ku wieczności. W swoim zaśnięciu- śmierci i cudownym cielesnym wskrzeszeniu przez Syna, przekonuje nas o Królestwie Bożym w którym każdy ma przygotowane dla siebie mieszkanie. W liturgii święta Zaśnięcia teksty liturgiczne wyraźnie akcentują fakt, że Zbawiciel nie mógłby pozwolić, aby Ta z której wziął ciało została dotknięta konsekwencjami cielesnej śmierci. „Dziewico czysta, Twój grób świadczy zarazem o Twoim cielesnym przejściu na niebo” (troparion św. Teofana Graptosa). Pełne nadziei i przeniknięte paschalną radością antyfony opowiadają o pięknie przemienionego świata do którego wchodzi pierwszy człowiek- Niewiasta obleczona w słońce. „Grób i śmierć są bezsilne, aby zatrzymać Matkę Bożą, zawsze gorliwą w swym wstawiennictwie... Ona jest bowiem matką Życia i przeprowadził Ją do życia Ten, który zamieszkał w Jej zawsze dziewiczym łonie”- pisał św. Kosmas z Maiumy. Podniosłe teksty liturgiczne niezwykle mocno wzmacnia ikonografia, próbując tę wielką tajemnicę przejścia Theotokos zamknąć za pomocą linii, kolorów, apokryficznej wyobraźni i ewangelicznego milczenia kontemplowanego w sercu rozmodlonego Kościoła. Zgodnie z przekazem tradycji Bogarodzica po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Chrystusa na początku żyła w Jerozolimie, a kiedy rozpoczęły się liczne prześladowania wraz z Janem Apostołem udała się do Efezu. U schyłku życia miała powrócić do Jerozolimy, rozważając ostatnie momenty życia umiłowanego Syna. Tam miał Jej objawić się archanioł Gabriel i obwieścić odejście z tego świata. Dowiedzieli się o tym również apostołowie rozsiani po całym  chrześcijańskim świecie. Kiedy zasnęła, ciało Maryi zostało uroczyście przeniesiono z Jerozolimy do Getsemani i złożono w grobie. Podobnie jak w paschalnym opisie ewangelicznym w czasie pogrzebu nie był obecny apostoł Tomasz. Chcąc osobiście po raz ostatni zobaczyć zmarłą Matkę Mistrza poprosił o otwarcie grobu. Okazało się, że grób był pusty. Ikona lub całun (płaszczenica) święta ukazuje tę scenę w sposób następujący. Ciało Maryi spoczywa na łożu, otoczone przez apostołów, świętych i aniołów adorujących w milczeniu; będących figurą Kościoła ziemskiego i niebieskiego. Chrystus stoi nam łożem i trzyma w ręku małą postać ludzką „jaśniejącą duszę swojej Matki.” W innych wariantach ikonograficznych pojawia się również motyw Matki Bożej w mandorli podtrzymywanej przez aniołów, jako wyraz cielesnego wniebowzięcia. To przedstawienie jest bliższe tradycji zachodniej i będzie rozszerzane w repertuarze form. Obraz ten streszcza eschatologię- finalną wędrówkę człowieka wiary, moją wędrówkę ku życiu w Bogu.  Wyraża to wymowna w swej treści modlitwa poświęcenia ziół i kwiatów: „A gdy będziemy schodzić z tego świata, niech nas, niosących pełne naręcza dobrych czynów, przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta, najdoskonalszy owoc tej ziemi, abyśmy zasłużyli na przyjęcie do Twojego domu.”

niedziela, 12 sierpnia 2018


J 6, 49-51

 Ja jestem chlebem życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: Kto go je, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata».

Nie można zrozumieć istoty Kościoła bez zgromadzenia wiernych (gr. synaksis) wokół eucharystycznego stołu na którym dokonuje się Misterium Miłości, rozdanej do spożycia jako pokarm. „To prawda, że liturgia chrześcijańska, a Eucharystia w szczególności, jest jednym z najbardziej oryginalnych dokonań twórczych chrześcijaństwa”- twierdził L. Bouyer. Nie została ona stworzona, czy wymyślona- to dar miłującego i przytulającego do siebie swoje dzieci Boga. Dar Tego, który nieustannie urzeczywistnia jedność i karmi do syta głodny lud zasłuchany w Ewangelię. Wyraża to wczesnochrześcijańska modlitwa liturgiczna Didache: „Jak ten chleb łamany, rozrzucony po górach, został w jedno zebrany, tak niech Kościół Twój aż po najdalsze krańce ziemi zbierze się w jednym Królestwie Twoim.” Manną Nowego Przymierza jest Chrystus ofiarowany „za życie świata”- Owoc zerwany z drzewa życia, Baranek bez skazy, Pokarm nieśmiertelności, Boska Liturgia, Ciało Zbawiciela. Eucharystia łączy wszystkich ochrzczonych z Chrystusem i ze sobą, czyniąc z nich jedno Mistyczne Ciało- Wieczernik napełniony mocą Parakleta, Graal obficie nasycony wybornym napojem wieczności. To antycypacja „tu i teraz” Królestwa Bożego. Liturgia stawia nas w wieczności Boga; przekracza czas i przestrzeń, wprowadzając wspólnotę w pulsujące życie Trójcy Świętej. „Poprzez to Ciało- pisał św. Grzegorz Palamas- nasza wspólnota jest podniesiona do nieba; to jest tam, gdzie Chleb prawdziwie zamieszkuje; wchodzimy do Świętego Świętych poprzez czystą ofiarę Chrystusa.” Synteza naszej egzystencji i egzystencji Boga odnajdują się w liturgii. Zanurzenie w nurcie odwiecznej miłości wytryskującej z serca Ojca a odnajdującej swoje przeobfite wypełnienie w Synu- Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym Baranku. Jest jeszcze jeden bardzo istotny aspekt chrześcijańskiego kultu- proklamacja piękna. W przestrzeni świątyni i dramatu liturgicznego wszystko zdaje się być inne, przeistaczające nasze zmysły. Sercem tego wydarzenia jest cudowna przemiana świętych darów w Ciało i Krew Chrystusa. Oprawą dla tej tajemnicy przeistoczenia stanowi ukonkretnione piękno: migotanie lampek oliwnych, zapach kadzidła, szaty liturgiczne, rytualne przejścia kapłana i posługujących osób, patrzący z ikon i malowideł święci włączeni w fantastyczny spektakl na horyzoncie którego spotyka się niebo i ziemia; a człowiek zostaje podniesiony ku nim. „Stajemy się świadomi obecności Boga przez zmysły, doświadczając widowiska i piękna” (J. Yiannias). Ostatecznie wszystko prowadzi do spotkania z Chrystusem – Pięknem zbawiającym świat.

czwartek, 9 sierpnia 2018


Mt 16,24-27

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je...

Nawet przyjemny czas wakacyjnego odpoczynku może być przeniknięty wymagającą kontemplacją Krzyża. To zatrzymanie się na najważniejszym znaku wiary, pozwala odkryć i utrwalić w sobie najbardziej wiarygodne- przepełnione miłością oblicze Boga-Człowieka. „To drzewo jest dla mnie wiecznym zbawieniem, nim się karmię, nim się żywię. Zakorzeniam się w jego korzeniach, rozprzestrzeniam się w jego gałęziach, obmywam się jego rosą, a jego duch karmi mnie i ożywia powiew wiatru. W jego cieniu rozbiłem namiot i uciekając przed ogromnym upałem mam tam obfitujące schronienie...”, pisał w Homili Paschalnej Pseudo Hipolit. Drzewo szlachetne na którym zawisł najpiękniejszy z synów ludzkich, oczekuje na podniesienie i usytuowanie w centrum ludzkiego serca. Krzyż to skandal, cierpienie, odrzucenie, uniżenie z którego rodzi się przeobrażająca miłość. O tym zaświadczył Filanthropos- Przyjaciel człowieka, którego oblicze wzgardzone, oplute, odrzucone, zaświadcza o największej miłości. Krzyż Chrystusa, staje się wyrazem tej irracjonalnej, bezprecedensowej „szalonej miłości”. Tylko taka perspektywa odsłania nam prawdziwy sens Odkupienia. Mamy do czynienia z przeobrażającą człowieka i świat manifestacja miłości. Ten nurt miłości wypływający z ran Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Baranka- ożywia, uświęca, stygmatyzuje, przebóstwia zranionego grzechem człowieka. Bóg przez krzyż schodzi do najbardziej infernalnej przestrzeni ludzkiego świata, aby swoją obecnością rozświetlić mroki absurdu i zwątpienia. Ludzkość może przyjąć to terapeutyczne zstąpienie miłości lub je odrzucić. Rosyjski myśliciel Bierdiajew pisał: „Chrystus przyszedł na świat, jako uniżony, nie w chwale, był w świecie incognito i to było Jego kenozą”. Ale owocem tego upokorzenia i wyniszczenia, staje się największe zwycięstwo. Dlatego Krzyż splata w sobie dwa aspekty: niewypowiedziane cierpienie, które wydaje się po ludzku nie do uniesienia i triumf życia rozkwitającego, tak jak pokazują to wschodnie ikony krzyża. „Bóg króluje z drzewa życia”. Pokazuje swoje rany, niczym trofea zdobyte w boju i nieustannie przekonuje człowieka o miłości. „Ukrzyżowany solidaryzuje się ze wszystkimi tymi, którzy z własnej winy zostali pozbawieni Ducha i doświadczyli wygnania- oddzielenia od Boga. Właśnie tak, Syn ukrzyżowany umożliwia grzesznikom pogodzenie się z Ojcem dzięki darowi Ducha wylanego na Niego podczas Paschy, i przez Niego, Zmartwychwstałego, danego wszelkiemu ciału”. Bóg w sposób najbardziej maksymalny wypowiedział nam miłość. Krzyż oczekuje również mojej inicjatywy- odwagi wiary: „Ubi est Crux mea ?”  

 

 

wtorek, 7 sierpnia 2018


 Bracia: My wszyscy, którzy otrzymaliśmy chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my postępowali w nowym życiu – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca...  (Rz 6, 3-4. 8-11).

Wczoraj dane mi było namacalnie doświadczyć światła Taboru. „Jeśli widzieć światłość oznacza być w światłości i uczestniczyć w Jego blasku, który ożywia”- napisze św. Ireneusz z Lyonu. Ta światłość rozbłysnęła na twarzyczce mojego synka Serafina, który będąc zanurzonym w chrzcielnym źródle Kościoła stał się chrześcijaninem- nosicielem światłości- oświeconym, napełnionym Duchem Świętym, przyjacielem świętych, cudownym ziarenkiem Królestwa Bożego. „Odkąd zostaliśmy ochrzczeni- pisał św. Jan Chryzostom- dusza nasza oczyszczona przez Ducha jaśnieje bardziej niż słońce i nie tylko wpatrujemy się w chwałę pańską, ale otrzymujemy jej odblask.” Ten blask zajaśniał w duszach wszystkich uczestników tego pięknego obrzędu (Dziękuję mojej kochanej żonie Milence, rodzinie, przyjaciołom i znajomym splecionym we wspólnym dziękczynieniu Bogu). Każdy w jakiś najbardziej osobisty sposób powrócił do momentu własnego narodzenia w wierze. To również powód do mojej przeobfitej radości jako kapłana i fizycznego ojca. Całując namaszczone piersi, oczy i uszy dziecka uwielbiałem Boga za wielką miłość i początek drogi która prowadzi ku przebóstwieniu- byciu podobnym do Chrystusa. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że Przemienienie to również zatrzymanie w swoim sercu odrobiny światła dla siebie, uchwycenie się świetlistej tuniki Chrystusa i zachwyt który Piotr streścił pełnym zdumienia stwierdzeniem: „Panie, dobrze że tu jesteśmy.” A cóż miał powiedzieć innego ? Ta chwila była cudem, świętem, pięknem. Dziękuję Ci, Panie za ten zachwyt !

poniedziałek, 6 sierpnia 2018


Ps 104, 1-2
Błogosław, duszo moja, Pana,
Boże mój, Panie, Ty jesteś bardzo wielki!
Odziany w majestat i piękno,
światłem okryty jak płaszczem.
Świat w którym żyjemy w jakimś stopniu cierpi na brak jasności. Nie chodzi to energię słoneczną, czy światło, które bez przerwy zostaje emitowane dzięki transmisji prądu. Nie chodzi tu o światłość w sensie wyrażenia poetyckiego, czy metafory. Myślę o braku wewnętrznego światła; emanującego w procesie przybliżania się człowieka do Boga. Olśniewający jest opis Psalmisty. Ujmuje Boga w słowach- symbolach, przekraczających zwyczajną kategorię opisu. „Wielkość”, „Piękno”, „Majestat”, „Światło”. Utożsamia on Boga ze światłością- ubiera Go w „świetlisty kostium” i akcentuje prostotę Jego istoty. Przejrzystość światła, jego niezmącony blask, energetyczność, nie dopuszcza żadnego pierwiastka obcego, nic nie jest wstanie zmącić tego wyobrażenia. „Święty przychodzi z góry… Majestat Jego okrywa niebiosa, a ziemia pełna jest chwały. Wspaniałość Jego podobna do światła, promienie z rąk Jego tryskają” (Ha 3,3-4). Taka wizja może sparaliżować człowieka, spowodować fizyczne zastygnięcie, a nawet ślepotę. Czyż cała mistyka nie jest drogą przez ciemność ku światłości ? Światło które wytryskuje od objawiającego się Boga, nie tylko po to udziela światła, by rozjaśniać ciemność, ale by przeobrazić noc w dzień. Pierwsze słowa Biblii: „Niechaj się stanie światłość”, stanowią również końcowy akord historii świata: „I już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy ani światła słońca, bo Pan Bóg będzie święcił nad nimi” (Ap 22,5). „Bóg nie jest widowiskiem. Kontemplacja Boga jest bardziej ukryta, przesłonięta, zbijająca z tropu. On się w jakimś stopniu odsłania…, dzięki przekraczaniu, które w rozdarcie wprowadza pokój”(J. Paliard). Pojawienie się Boga rozświetla wszystko nowym blaskiem. Dlatego liturgia bizantyjska w modlitwie w ciągu dnia woła: „Chwała Tobie, który objawiłeś nam Światłość”. To już nie jest pełne euforii święto świateł, ale święto światła które spowija Ciało Zmartwychwstałego Pana ukazującego się ludzkim oczom. Jestem wśród was- „Światłość ze Światłości”. Boskie światło przekracza zmysły i rozum. Jest niematerialne i nie ma w sobie nic, co mogłoby zmysłowo zagarnąć oczy. Dlatego św. Symeon Nowy Teolog nazywa je „niewidzialnym ogniem” zarazem kładąc silny akcent na jego widzialność. „Światłość Boża staje się zasadą naszej świadomości- pisał W. Łosski- w niej poznajemy Boga i poznajemy samych siebie. Bada ono głębie bytu, który osiąga zjednoczenie z Bogiem, staje się dla niego sądem Bożym przed sądem ostatecznym”. Można postawić ważne pytanie: czemu tak często jesteśmy daleko od tego światła ? Z pomocą w zrozumieniu tego problemu pomogły mi słowa Antoniego Blooma, wprawdzie dotyczące życia modlitwy, ale śmiało można je przenieść na grunt „duchowego oświecenia”. On pisze następująco: „Dzieje się tak, ponieważ sami sobie mamy tak mało do zaofiarowania, co by było strawą dla myśli, uczucia i życia. Jeśli przypatrzysz się swemu życiu uważnie, wkrótce odkryjesz, że niemal nigdy nie żyjemy od wnętrza w kierunku na zewnątrz; zamiast tego odpowiadamy na pobudki, na podniety. Innymi słowy żyjemy odbijając coś, reagując na coś… Jak rzadko potrafimy żyć po prostu czerpiąc z głębi i bogactwa, które, jak zakładamy, są wewnątrz nas”. Bóg nas rozświetla niejako od środka, przenikając światłem wszystkie struktury naszego człowieczeństwa. Odziany w światło Chrystus, czyni nas napełnionymi światłem- przebóstwionymi, podniesionymi do poziomu rzeczywistości przemienionej.  Urzeczywistnia się to, o czym mówił św. Grzegorz Palamas: „Twoja dusza przyjąwszy łaskę rozbłyśnie cała podobna do samego Boga”.
 
 
 

niedziela, 5 sierpnia 2018


J 6, 24-35

Rzekli do Niego: «Jaki więc Ty uczynisz znak, abyśmy go zobaczyli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: „Dał im do jedzenia chleb z nieba”». Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu». Rzekli więc do Niego: «Panie, dawaj nam zawsze ten chleb!» Odpowiedział im Jezus: «Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie».

Człowiek już taki jest - wiecznie spragniony znaków, doznań, nadzwyczajnych sytuacji, poruszeń, nasycenia miłością. Nie jesteśmy innymi ludźmi, niż ci którzy domagali się od Chrystusa znaków. My też potrzebujemy „chleba”, który nakarmi nasz ograniczony intelekt, wypełni serce i pozwoli napełnić wnętrze powiewem transcendencji. Człowiek jest niezwykle zainteresowany sferą ducha, nawet jeśli pół świata próbuje z niego zrobić nowoczesnego prześmiewcę religii. Jezus, nie pozostaje obojętny na ludzkie pragnienie zobaczenia, dotknięcia, skondensowania swoich myśli na czymś przekraczającym szarą codzienność. Pozostawia siebie w „znaku” chleba. Oczywiście kiedy używam słowa znak- to mam na myśli rzeczywistość o wiele głębszą, niż tylko coś, co zostało oznaczone. „Jam jest chleb życia”- nie zrozumieją tych słów pobożni Żydzi. Jest taki moment w filmie Pasja, kiedy to fałszywi świadkowie zeznają przeciwko Jezusowi, i jedno z fałszywych oskarżeń było następującej treści- „on mówił, abyśmy zjedli Jego ciało”. Zrozumienie przez tych ludzi słów Jezusa, zakrawało tylko na jakiś religijny kanibalizm. Nic nie zrozumieli z tego przesłania. Dopiero uczniowie w Wieczerniku i po  wydarzeniu Zmartwychwstania, zrozumieją w pełni znaczenie tych słów. Wielu z chrześcijan współczesnych ma ogromny problem z Eucharystią- obecnością Boga w materii chleba i wina. Z pomocą przychodzą słowa św. Jana Chryzostoma, próbujące nieporadnie ogarnąć tajemnicę tej wielkiej przemiany. „To nie człowiek sprawia, że dary stają się Ciałem i Krwią Chrystusa, ale sam Chrystus, który został ukrzyżowany. Kapłan reprezentujący Chrystusa wypowiada te słowa, ale ich skuteczność i łaska pochodzą od Boga”. Według pięknego określenia św. Ireneusza, liturgia to kielich syntezy, już nic większego i pełniejszego w Bożej ekonomii nie może się wydarzyć. Eucharystia- zapowiedziany Chleb Życia- wprowadza nas wobec Trzech Osób Boskich.     Lex credendi  z teologii wyprowadzonej z refleksji Ojców Kościoła przeszło do liturgii, stając się lex oraandi. Wyrażają to słowa Evdokimova: „Duch Święty spoczął na człowieczeństwie Chrystusa, przebóstwionym i przenikniętym Bożymi energiami. Eucharystyczna Pięćdziesiątnica pozwala przyjmować w komunii chwalebne Ciało Pańskie, a Duch Święty, jeszcze „za zasłoną” wyraża przebóstwienie człowieka, jego udział w Chrystusie Pantokratorze”. Tu dotykamy znaków przez które w sposób najbardziej pełny, Bóg objawia cud swojej obecności- „Jestem z wami po wszystkie dni”.

 

 

piątek, 3 sierpnia 2018


Ps 69

Wyrwij mnie z bagna, abym nie utonął,
wybaw mnie od tych, co mnie nienawidzą,
ratuj mnie z wodnej głębiny.
Niechaj nie porwie mnie nurt wody,
niech nie pochłonie mnie głębia,
niech się nie zamknie nade mną paszcza otchłani.

Istnieje jeden powszechny i najbardziej trudny do wyparcia lęk człowieka. Paraliżujące i nie możliwe do odwleczenia w czasie poczucie zbliżającej się śmierci. Śmierć nie łatwo zaakceptować. Nie łatwo zgodzić się na to, że kogoś już nie ma, odszedł, nie zobaczymy go już, nie usłyszymy jego głosu, koloru oczu, mimiki twarzy. Chcielibyśmy, aby życie było spokojne, piękne, a nasze szczęście trwało zawsze. Prędzej czy później zdarzy się coś, co spowoduje, że je utracimy. Lęk przed śmiercią destabilizuje naszą psychikę, życiowe projekty, dalekosiężne plany. Wiadomość o ciężkiej chorobie wśród wielu ludzi potrafi przeciąć wszystko to, co w jakimś trudzie zdobywali lub zamierzali zdobyć. Po ludzki jest to sytuacja dramatyczna. Tylko mozolne ślęczenie nad teologią prowadzi do zdumiewającego i przenikniętego paschalną nadzieją przeświadczenia, że chrześcijanin jest człowiekiem zmartwychwstania- istotą ocaloną od lęku i śmierci. „Dopóki Cię, Boże, nie poznałem nie istniałem: byłem nieszczęśliwy, nie znałem celu swego życia, a moja dusza wymykała mi się- zwierzał się św. Hilary z Poitiers- Zacząłem istnieć dzięki Twemu miłosierdziu. Dzięki Twojej dobroci wiem już, że żyję.” Takie słowa może zapisać tylko człowiek wewnętrznie przeobrażony, nasycony miłością, przeniknięty na wskroś zbawczą obecnością Kogoś od siebie większego. Czyż nie taką prawdę proklamuje Kościół przez dwa tysiące lat ? Święty Jan Chryzostom mówił, że po Zmartwychwstaniu Chrystusa umieramy, ale nie pozostajemy w stanie śmierci. Zmartwychwstały Pan sprawia, że śmierć to narodziny do nieśmiertelności, przejście do życia wiecznego. Każda niedziela- pierwszy dzień tygodnia i każdy coroczny obchód Wielkanocy jest radosną i podniosłą antycypacją zwycięstwa. Wyrażają to słowa Kanonu Paschalnego św. Jana z Damaszku: „Wczoraj byłem, Chryste pogrzebany z Tobą. A dzisiaj powstaję z Tobą powstającym. Wczoraj z Tobą na krzyżu, a dzisiaj, o Zbawco, uwielbij mnie ze Sobą w Twym świętym Królestwie.” Przez zanurzenie w wodach chrztu umiera stary człowiek a rodzi się nowy; pochwycony przez Życie zstępujące w otchłań śmierci. „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże Wszechmogący, źródło łask, słońce sprawiedliwości, który zapaliłeś światłość zbawienia będącym w ciemności poprzez zjawienie się Jednorodzonego Twego Syna i Boga naszego, który nam niegodnym dał błogosławione oczyszczenie w świętej wodzie...” (Obrzędy chrztu). Chrzcielnica w której został utopiony nasz grzeszny człowiek jest symbolem grobu i łona: „w tym samym momencie umierasz i rodzisz; woda zbawienia jest równocześnie twoim grobem i matką”- mówił w chrzcielnych katechezach św. Cyryl Jerozolimski. Przez sakrament chrztu jesteśmy już przygotowani na przepłynięcie odmętu, konfrontację z Lewiatanem oraz wszelkimi możliwymi- schowanymi głęboko lękami. Ewangelia opowiada nam o  Chrystusie, który ocala i kocha.  Może kiedyś zdobędziemy się na odwagę i powiemy: „Wierzę ponad tym co widzę. Cierpię, lecz wierzę, ze Bóg mnie kocha. Wierzę ponad cierpieniem i śmiercią. On mnie pokochał zawsze.”

czwartek, 2 sierpnia 2018


Ps 146  

Chwal, duszo moja, Pana.  
Będę chwalił Pana do końca mego życia,
będę śpiewał mojemu Bogu,
dopóki istnieję.

Modlitwa jest najtrudniejszą sztuką chrześcijańskiego życia. Można całe życie poruszać się na powierzchni i tak naprawdę nie zacząć dialogować z Bogiem. „Nie ma życia bez modlitwy- rozmyślał W. Roznanow- Bez modlitwy jest tylko szaleństwo i horror. Dusza prawosławna wyraża się w darze modlitwy.” Znam ludzi którzy próbują zagadać Boga, zamęczyć swoją wylewnością upatrując w tej pomnożonej mnogości słów najdoskonalszy sposób uwielbienia i odwrócenia się od rzeczywistości która może przytłaczać. Jakże mylny to sposób rozmawiania z Kimś, kogo darzy się największym uczuciem. Modlitwa to poryw duszy zrodzony w milczeniu i wyrzeźbiony w oszczędności słów. Pamiętam świadectwo starszej samotnej kobiety. Opowiadała mi o swojej codziennej „modlitwie światła.” Mówiła: Ojcze kiedy jest mi ciężko lub zalewa mnie szczęście, zapalam lampkę oliwną przed ikoną i szeptam jedno wezwanie „Jezu, kocham Ciebie.” Sam często praktykuje modlitwę Jezusową przesuwając czotki które zawsze ma zawieszone na dłoni. Prostota i głębia tej modlitwy z czasem przynosi upragnione owoce ducha. Modlitwa wymaga również syntezy i refleksji, bezgranicznego zaufania i cierpliwego oczekiwania na odpowiedź lub jej brak. „Kiedy się modlisz- mówił jeden z Ojców pustyni- musisz milczeć, niechaj modlitwa twoja przemawia do ciebie.” Milczenie zdaje się być najtrudniejszym elementem życia duchowego. Przywykliśmy do monologu, a oszczędność słów zamieniliśmy na potok chaotycznie następujących jedna po drugiej myśli. Wiele razy słyszę od znajomych pytanie: Jak się modlić skoro brakuje czasu, tyle obowiązków nie pozwala skoncentrować się na Bogu ? Myślę, że każdy musi znaleźć swoją własną metodę. Nie chodzi o wykradanie czasu- choć to byłoby najlepszym rozwiązaniem- raczej zabiegać o to, aby czynić z życia modlitwę. Uduchowić świat w sobie i wokół siebie. Niech pamięć o Bogu przenika każdą chwilę, wykonywaną czynność, myśl i pragnienie. „Rękoma pracuj, a rozumem i sercem bądź z Bogiem”- przekonywał Teofan Zatwornik. Czasami boimy się wejść w przestrzeń szczerej rozmowy, ponieważ On mógłby powiedzieć o nas więcej, niż chcielibyśmy usłyszeć. W swoim życiu spotkałem wielu ludzi rozmodlonych. Ich twarz, spojrzenie i ciepło emanujące z ciągłego przebywania naprzeciw Boga przyciągało innych jak magnes. Modlitwa na pewnym etapie musi otworzyć zaryglowane bramy naszej duszy- udrożnić kanały łaski przez które spłynie tchnienie Ducha Świętego- najpotężniejszego Nauczyciela modlitwy. Indywidualna modlitwa zawsze musi być osobistym przygotowaniem do tej liturgicznej, przeżywanej w rzeczywistości eklezjalnej. Maksimum modlitwy znajduje swoje spełnienie w przeżywanych misteriach przez które uzewnętrznia się dotyk, bliskość, czułość i miłość Boga w Chrystusie. „Bosko- ludzka natura rozszerza się na Kościół i jego środki łaski” (D. Constantelos). Wchodzimy w wielkie Misterium Zbawienia z uwielbieniem na ustach i duszy, znajdując spełnienie w Eucharystii- przeobfitemu i udzielającemu się nam życiu Trójosobowego Boga.