wtorek, 30 października 2018


Ps 128

Szczęśliwy człowiek, który służy Panu
i chodzi Jego drogami.

Kościół to wspólnota- owczarnia zjednoczona we wzajemnej komunii miłości; nie jest wolna od ludzkich słabości, czy grzechów. „Wiemy, że gdy ktoś z nas upada- pisał Chomiakow- to upada sam. Ale nikt nie zbawia się sam. Zbawia się bowiem w Kościele, jako jego członek w jedności ze wszystkimi członkami”. Słowa te potwierdzają z całą stanowczością, że chrześcijaństwo ma wymiar wspólnotowy- rodziny, nie jest to kolektyw- ale społeczność wybranych i odkupionych krwią Chrystusa świadków wiary. „Kościół jest obcowaniem świętych, uświęcającą wspólnotą. Nie można mówić o Jezusie Chrystusie, nie mówiąc o świętości, której od jest źródłem i o świętych, którzy tworzą Jego Ciało. Jestem w Kościele, ażby żyć wraz z nimi, karmiąc się u tych samych źródeł…” (I. Congar). Pomimo wielu ludzkich defektów, nadużyć, ograniczeń, napuszonych postaw i niemoralnych odchyleń- kocham Kościół w pięknie Jego Świętych. Na twarzach świętych wypisuje się najpiękniejsze oblicze świętości, łaski, dobra, miłosierdzia i człowieczeństwa, które przekracza moralność i wzbija się ku ekscytującej pełni zjednoczenia z Bogiem. „Obcy jest przyjacielem, którego jeszcze nie znamy”- głosi mądre przysłowie tybetańskie. Święci są naszymi cichymi przyjaciółmi, przewodnikami, towarzyszami wychylającymi się z historii  przekraczając czas i miejsce. Kiedy wydają nam się odlegli, to tak naprawdę są najbliżej nas; słyszymy ich podszepty, dobre rady, przynaglenia do życia bardziej dobrego i pięknego. Ciągle słyszymy ich głos i zachętę do naśladowania Chrystusa. „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,15). Cóż może być piękniejszego niż spojrzenie opromienione świętością. „Swoją obecnością święci świadczą o Zmartwychwstaniu i o mocy przemieniającej świat. Odrzucenie wątpliwości i chwały świata, podtrzymywanie w milczeniu, sprawia, że ich życie staje się słowem, które nas poucza”. Dlaczego współczesny człowiek jest smutny, przygnębiony, zachwiany psychicznie ? Zatracił zmysł duchowego wzrostu, pragnienia doskonałości- optyki życia godnego obywatela Nieba. „Połączeni z tymi, którzy odeszli wcześniej i podobnie jak oni napełnieni światłem, święci każdego pokolenia stają się częścią złotego łańcucha, w którym każdy święty jest oddzielnym ogniwem, zjednoczonym z innymi wiarą, uczynkami i miłością. Tak oto w Jednym Bogu tworzą oni jeden łańcuch, którego nie da się tak łatwo rozerwać” (św. Symeon Teolog). Ta jedność ze świętymi kieruje nasze kroki na drogę odszukania samych siebie w Bogu. Za dwa dni będziemy w pamięci przywoływać wszystkich Świętych- naszych orędowników. Prośmy ich o odwagę wiary i siłę która pozwoli nam się wznieść ponad przeciętność, aby zanurzyć się w miłości Boga.  

niedziela, 28 października 2018


 Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów i tłum zgiełkliwy, rzekł: „Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi.” A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała (Mt 9, 23- 24).

Dla mnie osobiście jest to jeden z najbardziej wzruszających fragmentów Ewangelii. Kiedy czytam o wskrzeszeniu dziewczynki, przypominają mi się te wszystkie momenty w których towarzyszyłem ludziom po straci ich dzieci. Chwile na wskroś przeszyte bólem, bezradnością, ogołoceniem ze słów, niekiedy rozpaczą, a nawet zwątpieniem. Przypominam sobie kilkuletnią Zosię, której rodzice dowiedzieli się o chorobie nowotworowej mózgu. Często wspominam sobie twarz tego dziecka rozpromienionego radością, a później naznaczonego stygmatem bólu i powolnego gaśnięcia. Piękna i odważna dziewczynka weszła w swoją Paschę wraz z przytulającym ją do serca Chrystusem. Noszę w pamięci Sebastiana długo wyczekiwane dziecko moich znajomych. Po tygodniu zatrzymało się  serce chłopca i zasnął. Jego mama niosła go w białej małej trumience, a mi po raz pierwszy w życiu zabrakło siły aby wymówić choć jedno słowo. „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”- powiedział Chrystus z wielkim wyrzutem do swoich uczniów. W takich sytuacjach najtrudniej jest mówić o sensie istnienia i umierania; w ludziach spiętrzają się pytania którymi chcieliby obarczyć Boga. Czasami tylko łzy bezradności stają najgłębszą modlitwą ofiarowania. To, co podtrzymuje serce na marach nadziei to siła płynąca z wiary. Ufność względem Tego, który śmierci odebrał władzę. Kamień śmierci został odsunięty, a grób wypełnia światłość obecności. Odtąd zmartwychwstanie staje się sensem egzystencji, a przestrzeń spowija milczenie którego ostatecznym akordem jest euforia radości. Człowiek współczesny z wielką łatwością odsuwa od siebie myśl o śmierci, a tym samym nie potrafi zobaczyć dalej- poza jej objęcia. „Cywilizacja, w której żyjemy, która robi absolut z życia wplątanego w śmierć, z życia, jakby śmierci nie było, systematycznie ukrywa tę ostatnią” (O. Clement). Są pośród nas ludzie którzy zamykają oczy, nie chcą widzieć momentu przechodzenia. Zachowują się jak owi grajkowie z dzisiejszej Ewangelii; najchętniej traumę śmierci zagłuszyliby muzyką. W przeciwieństwie do tych, których paraliżuje lęk i pokusa ucieczki, są pośród nas ludzie na których twarzach jaśnieje już nadzieja nieśmiertelności. Bierdiajew pisał, że „śmierć jest zjawiskiem wewnątrz życia, jest najbardziej wstrząsającym zjawiskiem, graniczącym z transcendencją.” Śmierć nie jest intruzem któremu boimy się spojrzeć w oczy, jest „siostrą”- jakby powiedział św. Franciszek od której nie sposób odwrócić się plecami. Wejście w jej ramiona jest zaśnięciem. Dobrze to rozumieli mądrzy i głęboko wierzący chrześcijanie którzy w trumnach kładli się niczym w małżeńskich łożach. Oczekiwali Godów Baranka. „Czym jest życie nieśmiertelne- będzie się pytał św. Izaak Syryjczyk- Odczuwaniem wszystkiego w Bogu. Ponieważ miłość bierze się ze spotkania.” Każdy z nas będzie miał swój paschalny poranek przebudzenia. Światłość zstąpi w ciemność grobu i przeniknie nas słowo życia. Wtedy usłyszymy drżenie w zastygłych żyłach naszego ciała. Thalitha kum !

czwartek, 25 października 2018


Za oknem wiatr beztrosko przenosi liście z miejsca na miejsce. Natura zapada w powolny sen migotliwie rozświetlony coraz bardziej nikłymi przebłyskami słońca. Jesień ma swój urok i wprowadza w atmosferę zadumy nad sensem życia i jego przygodnością. Piękno kolorytu topniejących w istnieniu liści sugeruje człowiekowi nawet najbardziej śpieszącemu się o nieuchronności wchodzenia w śmierć. Poruszyły mnie kiedyś przeczytane słowa Tołstoja: „Zdumiewające jest, jak mogłem nie widzieć wcześniej tej wątpliwej prawdy, że poza tym światem i naszym życiem jest Ktoś, kto wie, po co istnieje ten świat, a na nim my, jak pęcherzyki we wrzątku, wyskakujemy, pękamy i znikamy.” Istnieje taki moment obumierania, aby na nowo odrodzić się w istnieniu przemienionym; naznaczonym poczuciem bezpieczeństwa i bliskości Kogoś nam dobrze znanego. Może wtedy łatwiej nam stawiać sobie pytania ważne i przenikliwe, niekiedy trudne. „Dlaczego istnieje coś raczej niż nic ?”- rozmyślał uporczywie filozof Spinoza. Czasami trudno pogodzić się z faktem, że to coś, przeobraża się w jednej sekundzie w nic. Rozmyślania natury egzystencjalnej i eschatologicznej wyrywają z bierności i skupienia na rzeczach naprawdę banalnych. N. Fidorow twierdził, że „kto szuka prawdy, zawsze wracać będzie do pytania o to, jak można przezwyciężyć śmierć.” Sergiusz Bułgakow sugerował że, śmierć jest cząstką życia, a nie życie cząstką śmierci. Wiara pozwala nam przekroczyć symboliczny horyzont niepoznania i trapiących duszę wątpliwości. „Nadzieja zawieść nie może”- dobrze to rozumieją chrześcijanie oswajając się z koniecznością ewentualnego przejścia przez bramę śmierci. Promień paschalnej nadziei przeszywa możliwość lęku i zwątpienia w potencjalność dalszego istnienia. Sartr twierdził, że śmierci nie można traktować pozytywnie. Marginalizował jej obecność i odsuwał na dalszy tor. Uważał – i to jest dramatyczne, że śmierć jest zniszczeniem możliwości tworzenia wartości przez człowieka i końcem jego wolności. Jakże to przeciwstawny i żałośnie pesymistyczny pogląd z tym, który proklamuje przez wieki chrześcijaństwo; ono szuka w świecie utraconego Raju z widokiem na Dom Boga. Ekscytujące pragnienie wejścia w komunię z Życiem ! Tak więc życie wieczne rozpoczyna się tutaj- w tej chwili i intensywnie antycypuje nadejście Paruzji. „Jest inny świat ? lecz jest on w tym świecie” (P. Eluard). Żyć opromienionym tęsknotą, ciekawością, wyczekiwać chwili kiedy Bóg rozwikła najbardziej skomplikowane dylematy i pochwyci mnie w momencie najbardziej dla Niego właściwym. Podnoszą mnie na duchu słowa M. Gogola: „Kto wierzy w światłość ujrzy ją...”

środa, 24 października 2018


Łk 12,39-48

Jezus powiedział do swoich uczniów: „To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”.

Chrystus próbuje uruchomić w nas myślenie o tym, co jeszcze przed nami- umiejętność nie tle posługiwania się wyobraźnią, taka rzecz jasna nie jest wstanie ogarnąć obszaru tajemnicy, ale raczej perspektywą duchowego postrzegania, które przenika warstwę codzienności a wybiega ku przyszłości. „Egzystencja jest zbyt krótka- pisał E. Matzneff- aby można ją było stracić, stojąc na platformie, aby obserwować jak żyją inni.” Potrzeba zatem spojrzenia wertykalnego, oderwanego od otaczającego nas zgiełku świata. „Być może tamten świat jest dużo bliższy tego świata, a ten świat dużo bliższy tamtego świata... Wiara w ten świat musi otworzyć się na niebo, żeby każdy dzień mógł oddychać nadzieją” (L. Schulte). Eschatologia to nic innego jak refleksja nad przejściem od życia historycznego ku życiu wiecznemu. Ale czy mamy jasną ideę tego, czym jest życie wieczne ? Często w naszym myśleniu o tych sprawach można wpaść w pułapkę łatwych uogólnień, dewocyjnych pewników, czy scholastycznych abstrakcji o życiu po życiu. Najłatwiej jest badając ten obszar ludzkiej ciekawości poddać się myśleniu apofatycznemu; stwierdzić, iż to wszystko co staram się ogarnąć myślą jest tak naprawdę tajemnicą, którą mogę jedynie pośrednio zrozumieć przez analogię. Kiedy przyjdzie Pan, wprowadzi nas w swój czas- kairos- w przestrzeń wieczności, w której czas nie posiada końca, płynie niczym nurt którego nie można zatrzymać. Ale za nim to nastąpi potrzebna jest postawa czujności- świętego oczekiwania, nie tyle drżenia nacechowanego niepokojem czy lękiem. To ma być ufne wypatrywanie nadejścia Boga-Człowieka. „Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7,31), lecz „kto zaś wypełnia wole Bożą, ten trwa na wieki” (1 J 2,17). „Dzień ten zamyka czas historyczny, lecz ona sam nie należy do czasu, nie można go znaleźć w naszych kalendarzach i dlatego nie sposób go przepowiedzieć”. Jest niczym włamujący się pod ukradkiem nocy intruz, chcący pozbawić nas naszego mienia, wtedy kiedy niczego nieprzeczuwany i sen panuje nad naszym ciałem. Przyjście niespodziewane Pana, powinno być nie tylko dominantą która wybrzmiewa w czasie corocznie przeżywanego czasu adwentu, ale raczej naszą osobistą refleksją wiary. „Bóg już bez zasłony zbliży się do człowieka, a człowiek w swej nagości do Boga” (G. Greshake). Koniec świata obwieści Paruzja- powtórne przyjście Chrystusa w chwale, po której nastąpi zmartwychwstanie i sąd. „A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21, 28).

wtorek, 23 października 2018


1 Kor 12, 12-14. 27-31a

Bracia: Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało...Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi Jego członkami…

W wielu rozmowach z różnymi ludźmi, kiedy wymawia się słowo „Kościół”, pierwszym skojarzenie, które się pojawia- niczym etykieta- kościół to instytucja. Jakże błędne jest to pierwsze odczucie, powoduje ono już na samym wstępie zamknięcie furtki i zatrzymanie się na tym powierzchownym konstrukcie myślowym. „Wskutek tego niekiedy Kościół- pisał  I. Congar- był i jest pojmowany w oderwaniu od ludzi, jak gdyby jego istota nie polegała na tym, że tworzą go chrześcijanie.” Nawet przeciętny teolog doskonale rozumie, że eklezjologia jest ściśle usytuowana w antropologii; to wspólnota osób połączona więzami wiary i wszczepiona w Chrystusa- Mistyczne Ciało. Obraz „Ciała” pozwala nam uchwycić tę głęboką więź pomiędzy Chrystusem, a człowiekiem. Orygenes pisał: „Jedynie we wspólnocie wiernych może się znaleźć Syn Boży, ponieważ może żyć tylko wśród tych, którzy są połączeni”. Między Chrystusem a Kościołem istnieje najgłębsza i nierozerwalna więź, wyraża to maksyma św. Augustyna: „Chrystus cały jako głowa i ciało”. Nie można zatem zrozumieć Kościoła w oderwaniu do Chrystusa, tak samo nie można zrozumieć chrześcijaństwa w oderwaniu od wspólnoty braci. Kościół jest całością- zjednoczoną wspólnotą osób, zanurzonych w sakramentalnym źródle Chrztu i obmytych krwią Odkupiciela. „Jest on Boską społecznością i już obecnie- życiem „przyszłego wieku” (P. Evdokmov). Kościół jest „ośrodkiem i organem zbawczego dzieła Chrystusa… jest on przedłużeniem Jego prorockiej, kapłańskiej i królewskiej mocy… Kościół i Jego Założyciel są ze sobą nierozerwalnie powiązani… Kościół jest Chrystusem z nami” (Ch. Androutos). Święta społeczność, która stanowi „Ciało” z „Jego Ciała”; Oblubienica- „Mistyczna Ewa”, wyjęta z boku Nowego Adama. Tak więc chrześcijanin, nie jest członkiem jakieś lepiej lub gorzej instytucji, ale jest członkiem Ciała. „Kto widzi Kościół- przekonuje nas św. Grzegorz z Nyssy- ten naprawdę widzi Chrystusa”. Na samym końcu pozostawiam mądrą przestrogę św. Teofana Pustelnika: „Nikt nie może sam się zbawić i że Pan nakazał połączyć wszystkich wiernych w jednym ciele, którego On jest głową. Ten, kto pragnie swego zbawienia, nie może go osiągnąć poza Kościołem, lecz jedynie żyjąc w Jego łonie”.

poniedziałek, 22 października 2018


Ef 2, 1-10

Bracia: I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów... A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia – łaską bowiem jesteście zbawieni – razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przeogromne bogactwo swej łaski okazać przez dobroć względem nas, w Chrystusie Jezusie. Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę.  

Każdego dnia przekonuję się o tym, że chrześcijaństwo jest mnie moralizatorskie i zasklepione w sobie, ale osnową jego wewnętrznego istnienia jest wolność odkrywana w Zmartwychwstałym Chrystusie. „Chrystianizm jest nie tylko regułą życia codziennego- pisał W. Sołowjow- ale zasadą dynamiczną przyszłości całej ludzkości.” Zwycięstwo Chrystusa nas śmiercią i podźwignięcie sparaliżowanej lękiem i grzechem ludzkości odsłania ten najbardziej prawdziwy- paschalny charakter chrześcijaństwa; człowiek ocalony i opromieniony blaskiem dokonanego już zwycięstwa przekracza siebie i wchodzi w energetyczność ósmego dnia. „Ażeby żyć potrzebowaliśmy wcielenia i śmierci Boga”- powiedzą w wielu tekstach Ojcowie Kościoła. Skamieniałe ludzkie serca zostały skruszone i zroszone miłością Boga. „Miejsce kary stało się rajem.” To, co wydawało się przesądzone jako klęska, okazało się triumfem Ukrzyżowanej i Zmartwychwstałej Miłości. Z ran ugodzonego w walce Baranka wytrysnęły boskie energie, czyniąc człowieka i przestrzeń wokół transparentną; przemienioną ogniem zstępującego następnie Ducha Świętego. Tylko Żyjący, może podarować nam zbawienie; zaproponować udział w życiu przebóstwionym. „Od samego początku chrześcijaństwo było głoszeniem radości- pisał A. Schmemann- tej jedynej możliwej na ziemi radości.” Jest euforia radości, ponieważ Bóg w swoim Synu wyciągnął dłonie i wyprowadził grzesznika z ciemności śmierci i przepastnej samotności. Zasklepił lekarstwem miłości zranienia i niepowodzenia zaryglowanego w sobie człowieka. Cieszę się, że teologia na nowo tchnie nadzieją pierwszych uczniów Chrystusa, odrzucając penetrujące Kościół w poczuciu strachu perwersyjne obrazy piekła i potępionych, ukazując ostateczne zwycięstwo dobra nad nienawiścią, miłości nad pogardą i zatraceniem. Bóg pragnie zbawienia człowieka, interesuje się jego losem- nawet wtedy kiedy jest on zagmatwany i poraniony, czy naznaczony ucieczkami. „Pełnią życia człowieka, jest wymiana życia i miłości z Bogiem” (św. Ireneusz z Lyonu). Jakże w tym kontekście odważne są słowa Adrienne von Speyr: „Oto Syn tak ustanowił się przed człowiekiem, że człowiek, również wtedy, gdy obróci się do Boga plecami, widzi Go przed sobą i musi się do Niego zbliżyć.” Bóg zakochany w człowieku. Przywracający nas do życia !

sobota, 20 października 2018


Łk 12, 8-12
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych.
W ciągu kilkunastu dni miałem możliwość wymiany myśli z różnymi ludźmi na temat współczesnej kondycji chrześcijaństwa. Wśród moich rozmówców byli ludzie z różnych  środowisk; miłośnicy i niezachwiani obrońcy chrześcijaństwa, jak również umiarkowani i całkowicie krytyczni wobec tego, co kościelne- szerzej klerykalne. Co osoba to inny punkt widzenia oraz rozmaite rozumienie chrześcijańskości. Dla jednych Kościół to miejsce duchowego wzrostu- przestrzeń umożliwiająca zbawienie, dla innych to tylko zewnętrzność- filantropia jak jedna z wielu, próbująca się utrzymać za wszelką cenę na powierzchni rozpędzonego i nie do końca już zainteresowanego Bogiem świata. Trzeba przyznać jedno, że w przestrzeni chrześcijaństwa i zdaje się również poza nią, nieustannie pulsuje wymiana myśli- dla jednych będąca przyczynkiem ku rehabilitacji i naprawie, dla innych zaś w celu całkowitego zmarginalizowania, zbanalizowania lub destrukcji. Dyskurs na tematy ważne i niezwykle delikatne niekiedy może ugrzęznąć na mieliźnie lub wejść w stan niepokojącego milczenia. Zawsze mnie smuci to, że najwięcej o kondycji chrześcijaństwa mają najczęściej do powiedzenia ci, którzy już bardzo dawno żyją w ogromnej izolacji wobec szeroko rozumianej eklezjalności. Wewnętrznie nie zgadzam się z diagnozą rumuńskiego intelektualisty Emila Ciorana, próbującego zarzucić chrześcijaństwu stagnację. Do jego słów odwołują się często ci, którzy udali się na opłotki i stracili zaufanie do tego z natury chrześcijańskie. Pisał on przed wielu laty następująco: „Chrześcijaństwo doszczętnie zużyte przestało być źródłem zadziwienia i skandalu, straciło zdolność wywoływania kryzysów lub zapładniania inteligencji. Nie pobudza już umysłów, nie nakłania do postawienia najbłahszego nawet pytania; niepokoje jakie wywołuje, podobnie jak proponowane przez nie odpowiedzi i rozwiązania, są rozmyte, usypiające, nie powodujące żadnego rozdarcia przyszłości, nie wywoła żadnego dramatu. Przeżyło się: już teraz ziewamy na krzyżu...” Czy rzeczywiście duża część ludzi zaczęła ziewać i próbuje wyzwolić się z ciasnego gorsetu wiary ? Wydaje się ta opinia aż nazbyt krzywdząca i zniekształcająca pełny obraz chrześcijaństwa. Zbyt łatwo można szafować słowami, żaglować i mnożyć je, zatrzymując się na odpryskach prawdy. Zdawać się może, że wiara niewierzących mocniej wybrzmiewa niż stłamszony głos sprawiedliwych dźwigających na swoich ramionach Kościół z jego słabościami, marazmem, zmęczeniem i zgorszeniem. Tak wielu by chciało, aby się wreszcie urzeczywistniło marzenie Sartra o chrześcijanach- jako ludziach stłamszonych, sfrustrowanych swoją grzeszną kondycją i niepotrafiących się wzbić ku doskonałemu Bogu. Świat chciałby produkować bogów, a chrześcijaństwo chciałby proklamować autentyczną i niezmąconą niczym wolność w Bogu- absolutnym sensie wszystkiego. Straszny dysonans ! Współczesny świat szarpią nowe demony, nowe lęki i okrzyki wściekłości przydające chrześcijanom szkaradną maskę wypalenia, miernoty i fałszu. Nie można ulec tej jednostronnej projekcji. Na brak zarzucanej dynamiczności chrześcijaństwa, odpowiedzią jest sam Bóg, działający w samym centrum pulsujących wydarzeń. „Właśnie chrześcijański Bóg, Bóg religii ukrzyżowanej Prawdy- pisał M. Bierdiajew- może być rozumiany wyłącznie dynamicznie... Wiara w Boga jest wiarą w wyższą Prawdę, wznoszącą się nad nieprawdą świata.” To sam Chrystus nie pozwala się chrześcijanom rozsiąść wygodnie na krzyżu, ziewać, czy zamknąć w kokonie strachu. Zawsze wraca Jego słowo mocy: „Jam zwyciężył świat !” W chrześcijaństwie nieustannie rodzą się ludzie genialni- wywołujący skandal, szaleni miłością, wcielający słowo w czyn, uobecniający bliskość Chrystusa. Miał rację L. Bloy mówiąc: „Jedynym powodem smutku jest to, że nie jesteśmy święci.” Ale ten smutek nie jest pesymistycznym bełkotem pozbawionego nadziei człowieka, to modlitwa pragnienia która odnajduje ostatecznie odpowiedź w sercu Boga i świata. „Skończył się czas niewolnictwa brzemię nakładane na człowieka z lęku przed Bogiem nieprzyjaznym- mówił patriarcha Atenagoras- Nadchodzi czas Boga żywego i ożywiającego, który oświeca to życie konkretne. Boga- przyjaciela, który nas usynawia przez Syna swego  i który przez Ducha czyni nas uczestnikami swej pełni. W tych perspektywach chrześcijaństwo ma stać się prawdziwą mądrością życia.” Najpoważniejsze zadanie jakie dziś stoi przed chrześcijaństwem to przekonanie człowieka, że jest kochany. Wzbudzenie w nim pragnienia wiary- wychylenia się ku Tajemnicy, pomimo licznych sprzeciwów i zła które toczy również serca wierzących. To Chrystus- przyjęty w całkowitej wolności, przeobraża świat siłą swojej bezgranicznej miłości. Miał rację O. Clement, że „religijność nie jest już cząstką kultury tworzącej ciąg wraz z wieloma innymi- z ekonomią, estetyką, sportem !- jest samą głębią istnienia.”  

czwartek, 18 października 2018


Ef 1, 11-14

Bracia: W Chrystusie dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu – my, którzy już przedtem nadzieję złożyliśmy w Chrystusie. W Nim także i wy, usłyszawszy słowo prawdy, Dobrą Nowinę o waszym zbawieniu, w Nim również – uwierzywszy, zostaliście naznaczeni pieczęcią, Duchem Świętym, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie, które nas uczyni własnością Boga, ku chwale Jego majestatu.

Pieczęć Ducha Świętego- znak łaski, opieczętowania, przynależności, przeniknięcia energiami, uczestnictwo w sakramentalnym i charyzmatycznym źródle Kościoła. Obietnica - Duch Święty dar zmartwychwstałego Chrystusa.  Często nie potrafimy sobie nawet wyobrazić jak bardzo Ten trzeci z Osób Bożych pośredniczy w wielu sytuacjach naszego życia. Ten, który jest wszędzie obecny i wszystko napełnia, wypalając niezatarte znamię na naszej duszy. Duch Święty nieustannie otwiera serca wierzących na obecność Zbawiciela- Jezusa Chrystusa. „Syn i Duch- jak pisał Łosski, objawiają się nam w Ewangelii jako dwie osoby Boże, posłane w świat: Jedna aby zjednoczyć się z naszą naturą i odrodzić ją, a Druga, aby ożywić naszą osobową wolność”. To wszystko ma swoje implikacje w fakcie Wcielenia. Jak powie św. Atanazy. „Słowo przyjęło ciało, abyśmy mogli przyjąć Ducha Świętego. Bóg stał się nosicielem ciała, aby człowiek mógł stać się nosicielem Ducha”. To ma ogromnie ważne znaczenie dla nas. Każdy z nas przez sakrament chrztu i bierzmowania wszedł w wydarzenie Pięćdziesiątnicy- takie własne, osobiste, otwierające całkiem nowe horyzonty myślenia, przeżywania własnej wiary. To Duch Święty- Pocieszyciel, Obrońca, Ten który się za nami wstawia, czyni rzeczywistość naszej wiary ciągle świeżą, witalną, przekraczającą zniechęcenie, zdolną przenosić góry; zapalając ogień w duszy. „Droga doświadczenia Ducha Świętego w Kościele jest dostępna dla wszystkich. „Przyjdź i zobacz”. Przyjdź i sam doświadcz ! Z drugiej strony nic nie zmienia faktu, że nieraz trzeba rozgrzebać ogromną stertę popiołu, aby w życiu Kościoła dostrzec ów święty Ogień, który Chrystus przyszedł na ziemię rzucić. Jest to ogień Ducha, często przysypany popiołem miernoty i obojętności samych wierzących”. Za każdym razem kiedy przychodzimy na Eucharystię, przyjmujemy sakramenty, doświadczamy namacalnie Jego obecności, dzięki działaniu łaski- jako wielkie charyzmatyczne wydarzenie. Wyrażają to słowa św. Jana Damasceńskiego, wyrażające głębię działania Ducha Świętego: „Podobnie bowiem jak wszystko, czego dokonał Bóg, dokonał mocą Ducha Świętego, tak również teraz działanie Ducha Świętego sprawia to, co wyższe nad naturę, co tylko wiara może poznać...” Ten sam Duch przeobraża również nasze życie… Jeżeli tylko przeżywamy jakiekolwiek wątpliwości, lub nie rozumiemy woli Bożej, należy wołać z całej głębi- Przyjdź ! „Prawdziwym celem naszego życia jako chrześcijan- przekonywał św. Serafin z Sarowa- jest otrzymać Ducha Świętego.” Opieczętowani świadkowie Królestwa Bożego !

           

środa, 17 października 2018


Ps 1, 3

 On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,
które wydaje owoc w swoim czasie.
Liście jego nie więdną,
a wszystko, co czyni, jest udane.

Człowiek jest niczym drzewo zasadzone nad źródłem wody; urokliwa jest ta biblijna metafora. Skoro człowiek jest zasadzonym drzewem to jednocześnie jest obrazem schronienia, miejsca szczęśliwości i odpoczynku. Dla ludzi świata starożytnego- szczególnie nomadów przemierzających bezkresne połacie pustyni, drzewo było objawieniem życia. Drzewo wysoko wyrastające z ziemi, wrośnięte w nią, dawało początek obrazom drzewa świata, które łączyło niebo z ziemią. Czy tego obrazu nie możemy przypisać człowiekowi ? To niezwykle plastyczny konstrukt myślowy, oddający najpełniej to, kim tak naprawdę człowiek jest. Człowiek jest równocześnie z ziemi i nieba, jest przemijalny i nieśmiertelny, wertykalny w pomyśle Stwórcy. Przynależy do świata widzialnego i niewidzialnego. Usadowiony pomiędzy tym, co w górze, i tym, co na dole. Nikt nie byłby w stanie zintegrować w człowieku tych dwóch wymiarów, stąd człowiek jest zdumiewającym dziełem Boga. Jak pisał poeta indyjski Rabindranath: „Człowiek ma w sobie milczenie morza, zgiełk ziemi i muzykę powietrza,” jest niczym drzewa wznoszące się za oknem ku górze, wypełnione tęsknotą niemej ziemi. Simon Weil mówiła, że „żyjemy w świecie konieczności, a nie w świecie celowości”- ale człowiek ma ukryty w sobie cel i pragnienie wzniesienia się ku górze, wychylenia „gałęzi” i skierowania się w stronę niestworzonej światłości. Obraz drzewa przywołuje jeszcze jeden niezwykle ważny element: drzewo wzięte na krzyż. Bóg z rozkwitającego drzewa szczęśliwości, uczynił sobie narzędzie odkupienia świata. Człowiek jest nierozerwalnie związany z tym znakiem hańby i zwycięstwa, zgorszenia i zmartwychwstania. „Drewno, ten surowy krzyż- pisał P. Claudel- który nie otrzymał jeszcze swojej formy, jest tym, czemu Bóg w tych okolicznościach powierzył zadanie odnowienia człowieka na swój obraz.” Jesteśmy wraz z Barankiem przytwierdzeni do drzewa, które przechodząc gehennę cierpienia we właściwym czasie zazieleni się, zapładniając duszę świata rzeką życia. Mamy tu uniwersalne przesłanie. „Symbolem staje się dla nas to, co przemijające, kiedy prześwituje w nim byt”. Dopiero wówczas krzyż przestaje być kawałkiem drewna wyciętym z całości uschniętego drzewa. Wchodzimy tutaj w misterium Drzewa, „którego liście nie więdną”- ponieważ ciągle proklamuje sens życia. W apokryficznych Dziejach świętego Jana Chrystus z krzyża świetlistego spogląda „niemal z rozbawieniem na cierpiącego ziemsko-cielesnego Jezusa”. Zawiera się w tym obrazie eksplozja życia. Na drzewie zawieszony jest Zwycięski Bóg i obmyty miłością człowiek- każdy z nas wyniesiony ku górze. „Pod ciężarem krzyża, w łachmanach, Król Niebios przemierzył całą moją ojczyznę” (F. Tiutczew). Jego drzewo i moje drzewo- Chwalebny Krzyż !

wtorek, 16 października 2018


Ga 5, 1

Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli!

Chrześcijaństwo wśród wielkiego twórczego wkładu w dzieje świata, nade wszystko zwróciło uwagę na dar wolności, jej bezgranicznej i niczym nieskrepowanej obecności w życiu ludzi. Bierdiajew, jeden z największych piewców wolności na płaszczyźnie filozofii religijnej pisał: „Filozofowie stawiają zwykle w centrum problemu wolności relacje między wolnością i koniecznością, w czym widzą główną trudność problemu. W rzeczywistości jednak największą trudnością w problemie wolności jest relacja między wolnością i łaską, między wolnością człowieka i wszechmocą Boga, wolnością Boga.” Od zarania dziejów człowiek pragnie być wolnym, chce decydować o swoim losie; organizować życie wedle własnych intencji i intuicji. U Dostojewskiego możemy dostrzec, że osnową pojmowanej wolności zawsze są dwa przeciwstawne bieguny wedle których rozciąga się życie człowieka, balansując po niezwykle ciężkiej linii dobra  lub zła. Człowiek wciąż stara się być wolnym, i gdziekolwiek się znajdzie, odkrywa, iż jest niewolnikiem uwikłanym w konsekwencje własnego wyboru. Im bardziej doświadcza zniewolenia, tym większy w nim wzrasta pragnienie wyzwolenia; fascynacja niczym niezmąconą wolnością ! Wobec wolności absolutnej jaką jest Chrystus, człowiek bardzo często nie podąża za logiką rozumu, rzuca się na oślep przygodzie, sadząc że tam wtargnie w przepastną wolność. Z drugiej strony wolność może być demoniczna- destruktywna. Przekonują się o tym szczególnie ci, którzy wchodzą na drogę nieograniczonej wolności, manifestując niczym nieskrępowaną wolność. „Jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone”- to demoniczny manifest nowoczesnej erozji ducha. Sartr głosił zasadę, iż „człowiek skazany jest na wolność”- choć rozumiał ją jako całkowite wyzwolenie, pozbawione jakichkolwiek zasad- bunt przeciw boskości. Prawdziwa wolność to zryw skierowany ku pełni dobra, jej afirmacji. Wolność, która znajduje swoje źródło i ostateczne spełnienie w Bogu. Jesteśmy wezwani do wolności opromienionej blaskiem Prawdy. Człowiek jest wolny jedynie w Bogu- zwiera się w tym głęboko chrystologiczny sens. Przekroczyć granicę człowieczeństwa i stać się „boskim.” Ewangelia zwiastuje człowiekowi sens wolności i objaśnia jak wejść w przestrzeń przebóstwienia- największej- pełnej afirmacji wolności. „Nauka o Chrystusie- powie E. Trubieckoj- stanowi klucz do rozwiązania problemu wolności ludzkiej.” A Bierdiajew uzupełni to jeszcze wnikliwszym komentarzem: „Bóg oczekuje od człowieka wyższej wolności, wolności ósmego dnia stworzenia. Tego typu oczekiwanie nakłada na człowieka olbrzymią odpowiedzialność... Dojście do religijnej pełni oznacza uświadomienie sobie ostatecznej wolności.” Człowiek z wystraszonego niewolnika- wyalienowanego i stłamszonego- stanie się ostatecznie dzieckiem wolności; dzieckiem Królestwa Bożego. Wolność posiada charakter eschatologiczny, metalogiczny, przeistaczający wszystko wokół w stworzenie wolne od determinant tego świata. „Ręka Boża dotyka zamkniętego koła czasu- pisał św. Grzegorz z Nyssy-  i podnosi go do wyższego wymiaru.” Dopowiem- do wymiaru wolności w Chrystusie.

niedziela, 14 października 2018


Mk 10, 17-27
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zaczął Go pytać: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»...Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną». Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
W historii chrześcijaństwa odnajdujemy cały szereg tekstów- świadectw- opowiadających o ludziach, którzy pod wpływem gwałtownego wtargnięcia łaski porzucili wszystko i poszli za Chrystusem. „Imię chrześcijanina bez życia po chrześcijańsku- to hipokryzja,” twierdził św. Tichon Zadoński. Pragnienie świętości było w Kościele czymś oddolnym i tak bardzo pożądanym, że wywierało wpływ na całe pokolenia ludzi posiadających pragnienie „posiadania Boga.” Z pustyń i oddalonych od zgiełku miejsc, zrodziły się klasztory, skity, domu modlitwy- przestrzenie promieniujące świętością zakochanych w Bogu mężczyzn i kobiet. Piękne jest słowiańskie określenie osób poświęcających swoje życie w odosobnieniu – prepodobnyj- czyli ktoś, kto stara się być podobnym do Chrystusa. Idź, sprzedaj wszystko, co masz- ilu to ludzi usłyszało to przynaglenie ! Ten radykalizm porzucenia łatwego życia, był tak pociągający, że w oczach innych zakrawał nawet na szaleństwo. W życiorysie św. Antoniego- Ojca życia zakonnego, czytamy, że kiedy był na liturgii w kościele usłyszał właśnie te dzisiejsze słowa z Ewangelii. Miał wrażenie, że Jezus kieruje te słowa wprost do Niego. Natychmiast rozdał swoją ziemię i majątek, zatrzymując tylko drobną jego część, by wystarczyła na utrzymanie młodszej siostry. Wyszedł na pustynię, aby żyć w obecności Boga. Jak pisze Atanazy, utrzymywał się z pracy własnych rąk, wyplatając kosze, by w ten sposób zarobić na skromne pożywienie. Nie miał żadnych książek i opasywał się jak „zapaśnik,” by walczyć z diabłem, który „nie wytrzymywał, widząc taki sposób życia młodego człowieka.” Towarzyszyli mu później uczniowie pragnący bliskości mistrza. Zachowane do naszych czasów liczne i dystrybuowane piśmiennictwo z pierwszych wieków chrześcijaństwa, wyraźnie nakreśla malowniczo, fantastyczne portrety licznych mnichów, do których udawały się po poradę całe tłumy ludzi. Ludzie zafascynowani poszukiwaniem Boga zadomowili się na dobre w Kościele i wielokrotnie byli jego głosem sumienia. Jeżeli według Orygenesa od czasu Wcielenia Kościół jest „pełen Trójcy,” to od czasu zesłania Ducha Świętego jest pełen świętych. To święci pulsują w nim, niczym krew w żyłach, wyrywając go z letargu i pokusy zawierania kompromisu z grzechem i zakamuflowanym często złem. Po świętym Antonim pojawili się inni „święci szaleńcy”: Pachomiusz z zamiłowaniem do wojskowego szlifu i dyscypliny. Święty Benedykt z Nursji- również przynaglony do wyjścia i zasadzający monastycyzm „czarnych mnichów” na całym chrześcijańskim Zachodzie. Franciszek z Asyżu- zaślubiony pani biedzie i bratu słońcu, żebrak i piewca radosnej miłości; stygmatyk zakochany w pięknie stworzenia i czujący pod stopami chropowatość matki ziemi. Serafin z Sarowa- człowiek o świetlistej twarzy i przenikliwym spojrzeniu, piewca radości paschalnej; przyjaciel ludzi i zwierząt. „Jego pustelnię otaczały niedźwiedzie, wilki, zające, lisy, a także jaszczurki oraz wszelkiego rodzaju gady. Kiedy kończył swoją modlitwę, wychodził przed swoją celę, aby karmić je z ręki, i wydaje się, że wtedy Bóg mnożył ten suchy kawałek chleba, którego miał przecież tak niewiele, aby starczyło dla wszystkich stworzeń cierpiących głód na pustyni sarowskiej. Tym, co najbardziej uderzało wszystkich mających z nim kontakt, była promieniująca z ojca Serafina radość” (I. Gorainov). Z bardziej nam współczesnych beduin i mały brat Jezusa Karol de Foucauld wyznający: „od chwili gdy poznałem, że Bóg jest, nie mogę Go nie kochać.” Święci umieli wytworzyć w sobie język miłości ze światem. Potrafili przemieniać w dobro tych, których Bóg postawił na drodze ich życia. Dzisiejszemu światu potrzeba jest świętych, nowych święty, „świętych obdarzonych geniuszem”- jak mówiła Simone Weil. W rzeczywistości prymatu posiadania i egoizmu, potrzeba drogowskazów- jasnych punktów- ludzi autentycznie pięknych, takich dzięki którym zobaczymy własne życie w świetle Chrystusa.
   

czwartek, 11 października 2018


Ps 139  

I duszę moją znasz do głębi.
Nie byłem dla Ciebie tajemnicą,
kiedy w ukryciu nabierałem kształtów,
utkany we wnętrzu ziemi.

Myśląc o duchowości w sztuce, chciałbym nakreślić garść ulotnych myśli o współcześnie znanym i już obecnie spopularyzowanym rzeźbiarzu rumuńskim Constantinie Brancusim (1876- 1957). Kultura rumuńska w naszym środowisku nie jest jeszcze zbyt dobrze znana, a ta niezwykła postać obok jakoś rozpoznawalnych postaci, takich jak Mircea Eliade, czy Dumitru Staniloae, nabiera swoistego kolorytu. Obecnie- choć tak wcześniej nie było uważany jest za jednego z najwybitniejszych rzeźbiarzy XX wieku. Jego sztuka- posługując się językiem Bierdiajewa jest na wskroś teurgiczna. Rzeźby które wyszły z pod duktu jego dłuta mają silne zabarwienie duchowe, stanowiąc symboliczną kwintesencję, prostego i napełnionego prostotą wiary rumuńskiego prawosławia. Dopiero po wielu latach odkrywania jego artystycznej wyobraźni, jesteśmy wstanie dopowiedzieć że jego sztuka przesycona jest elementami teologicznymi i symbolicznymi. Dzieła Brancuskiego, które zdaniem G.C. Argana stanowią „wyraz wielkiej kultury ludowej, z której przebija pragnienie wolności i absolutu,” niosą często nieuchwytne dla wielu na pierwszy rzut oka wartości duchowe. Ikoniczny charakter jego dzieł w sposób porażający emanuje z form, komunikując tę drugą warstwę znaczeniową- jaką jest przestrzeń szeroko rozumianej „transcendencji” zamkniętej syntetycznym opracowaniu materii. Idee które z takim mozołem wcielał w materię opowiadały o fascynującym- choć ukrytym „za zasłoną” niedopowiedzenia świecie wiary, tlącej się w głębi człowieczego jestestwa. Nie wielu spogląda na Constantina jak na artystę od strony religijnej, profetycznej, czy charyzmatycznej. Badacze sztuki będą widzieli w nim kogoś, kto w pewien sposób „obiegł” wielkiego Augusta Rodina, rzucił mu wyzwanie i odsłonił nowy horyzont myślenia i odczuwania rzeźby, jako czegoś tak niezwykle prostego i autentycznego, mogącego poruszyć i olśnić, czy uszczęśliwić widza. „To, co wam daję to czysta radość... Chcę rzeźbić kształty, które dają ludziom radość. To, co naprawdę ma sens w sztuce to radość !”- mówił artysta polerując swoje rzeźby tak dokładnie, że świeciły migotliwie jak złote nimby świętych na ikonach. „Głębokie, filozoficzne treści o wymowie ogólnoludzkiej, dotyczące sensu istnienia, były przekładane z mistrzowską dokładnością na kształty surowej zwięzłości, utrwalane w tradycyjnych materiałach- drewnie, kamieniu i metalu...”(V. Florea). Artysta odsłaniał inny świat, bez którego jak sądzę, sztuka byłaby zapewne uboższa i pozbawiona duchowego szlifu. W przypływie wzruszenia wyznał: „Chciałem wznieść wszystko ponad ziemię, zrobiłem kamień, by śpiewać dla ludzkości.” Myślał o rzeźbie w marmurze z której odkuł i doskonale wypolerował jajko- symbol eksplozji życia. Była to rzeźba haptyczna, wprost dla niewidomych- aby mogli poczuć strukturę czegoś na wskroś rezurekcyjnego. Życie artysty było wędrowaniem w znaczeniu dosłownym i metaforycznym. Artysta przybył do Paryża w 1904 r., na pieszo- niczym pielgrzym szukający nowego domu z którego okna będzie się wyrywać niczym ptak jego dusza ku miejscu narodzin. W Paryżu był jednym z wielu emigrantów z Europy Wschodniej rezydujących na Montparnassie. Miał specyficzną osobowość- tajemniczą, spekulatywną, co skłaniało go do pracy w samotności i medytacji. Był dość oszczędny tematycznie, uciekał od realizmu, tworząc dzieła uproszczone, a zarazem złożone i głęboko dotykające powziętego wcześniej założenia. Wykonał serię Ptaków, które skomentował następująco: „Kocham wszystko, co powstaje. Majestatyczne ptaki mnie zafascynowały... Nie tworzę Ptaków, ale loty.” W tych słowach wyraża się jakaś wewnętrzna tęsknota za wzniesieniem ku górze- anabatycznym wymiarem egzystencji, wychyleniem ku „niedostępnej światłości.” Interesowały go również kształty twarzy. Wychodząc od realistycznych przedstawień, artysta doszedł do formy owalu w polerowanym brązie, wydłużonym nosie, ledwo zaznaczonych oczodołach i linearnie ujętych ustach. Być może żyły w nim wspomnienia figuratywnych przedstawień malowideł cerkiewnych na których to postacie ujęte w hieratycznej stylizacji wszystko mają wydłużone- odcieleśnione- przeobrażone mistycznie- niczym rezerwuary Ducha. „Funkcją artysty pozostaje rozszyfrowywanie ukrytych znaków natury i interpretacja tajemnic wszechświata. Znaki są wszędzie... Ci, którzy zbliżyli się do Boga widzieli je”- objaśniał pokornie Brancusi. To postać wielu planów i niedopowiedzeń, blasków i cieni, fascynująca a momentami tak enigmatyczna, że trudna do zaprezentowania dla kogoś z zewnątrz. Być może trzeba przejść przez jego „Bramę pocałunku” aby poczuć i doświadczyć maksimum życia: piękna, miłości, tęsknoty za wiecznością przeistaczającą byty w coś na wskroś bogopodobnego. „Aby spotkać piękno twarzą w twarz- pisał P. Evdokimov- by sięgnąć jego energetycznego promieniowania łaską, należy poprzez przezwyciężenie tego, co uchwytne zmysłami oraz intelektem, przejść przez tajemniczą bramę Świątyni... Piękno wychodzi na spotkanie naszego ducha nie po to, by go zachwycić, lecz by otworzyć na palącą bliskość Boga osobowego.” Myślę, że taka intencja mogła gdzieś głęboko przyświecać artyście, dlatego już u schyłku swojego życia pogrążył się w nadziei i tęsknocie. Tuz przed śmiercią wyznał: „Będę czekać na dobrego Boga w moim warsztacie.” Pozwolę sobie na sparafrazowanie tęsknoty wielkiego rzeźbiarza słowami poety A. Rimbauda: Odnalazłem w końcu ! Zapytacie co ? Wieczność. Ona jest morzem, co się łączy ze słońcem.

środa, 10 października 2018


Łk 11, 1-4

Jezus, przebywając w jakimś miejscu, modlił się, a kiedy skończył, rzekł jeden z uczniów do Niego: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów». A On rzekł do nich: «Kiedy będziecie się modlić, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto przeciw nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie».

Architektura modlitwy Ojcze nasz jest niezwykle interesująca i zdaje się nie być przypadkowym zestawieniem próśb przekazanych przez Chrystusa. Kościół przyjął wersję Mateusza, która jest pełniejsza. Święty Łukasz opuszcza trzecie wezwanie- przyjdź Królestwo Twoje- oraz część ostatniego: zbaw nas od złego. Tekst ten wydaje się nie pełny: modlitwa według św. Mateusza obejmuje inwokację i sześć próśb w dwóch grupach- tworząc swoisty szkielet, „a więc siedem wersetów, co nie tylko jest zgodne z metryką semicką i wprowadza doskonałą symetrię- trzy życzenia dotyczące Boga w odniesieniu do ludzi i trzy prośby modlących się- lecz przede wszystkim stanowi kosmiczną całość opartą na wartości cyfry siedem.” Jest w tym jakiś subtelny porządek i duchowy zamysł ogarniający całą rzeczywistość człowieka włączoną w nurt modlitwy. Modlitwa którą pozostawia Nauczyciel jako odpowiedź na być może naiwne pytanie kogoś z zewnątrz, wskazuje na intymny dialog- rozmowę dziecka z Ojcem. Wchodzimy w głębię modlitwy w takim momencie, kiedy zamiast myśleć o Bogu odległym, niedostępnym, stajemy pełni małości i bezgranicznego zaufania naprzeciw Taty. „Ojcze nasz, która wyrasta z Jezusowego westchnienia Abba, boska Mądrość złączyła w jedno to, co boskie z tym, co ludzkie. Sama formuła jest mostem, bramą, pośredniczką. Niezwykłe bogactwo ukryte w tej modlitwie na przestrzeni wieków zostało w sposób zadziwiający rozwinięte przez modlitwę Kościoła. Umysł zdumiewa się, gdy dostrzega, jak ów krótki tekst wędrował w czasie i przestrzeni, stając się na natchnieniem dla ludzi w różnych sytuacjach i kulturach”(M. Bielawski). Chyba nie ma takiego chrześcijanina który nie potrafiłby w sposób spontaniczny odmówić tej modlitwy; ona wyryła się w sercu niczym najpiękniejsza sentencja utrwalona w bloku kamienia. Abba zawsze rozmiękcza serce Kościoła, (przemienia go w orantkę wznoszącą wertykalnie dłonie), szczególnie wtedy, kiedy staje się być ciasny, hermetyczny, opróżniony z wrażliwego i pełnego miłości spojrzenia na człowieka. „Dlaczego mówimy Modlitwę Pańską, nim przyjmiemy Ciało i Krew Chrystusa- pytał w jednym z kazań św. Augustyn- Bo jeżeli w skutek ludzkiej słabości myśl nasza skierowała się ku temu, co niewłaściwe, jeżeli język nasz wypowiedział coś, czego wypowiedzieć nie należało, jeśli oko nasze spojrzało na coś, na co nie wypadało spojrzeć, jeśli ucho nasze usłyszało pochlebstwo, którego nie powinno słyszeć, jeżeli więc coś takiego popełniliśmy dzięki pokusie tego świata, i ze słabości życia ludzkiego, to wszystko to zostaje zmazane przez Modlitwę Pańską, w której mówimy: „I odpuść nam nasze winy.”

wtorek, 9 października 2018


Łk 10, 38-42

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».

Betania- miejsce szczególnie bliskie sercu Jezusa. Dom wypróbowanych i obdarzonych zaufaniem przyjaciół. Miejsce symboliczne w którym teologia Kościoła będzie widziała dwie niezwykle ważne rzeczywistości- kontemplację i ewangelizację (adorację i dynamikę posłannictwa) przeobrażające doświadczenie usłyszanego słowa Boga i wyruszenie w zgiełk świata z Dobrą Nowiną. Pozornie dwie przeciwstawne postawy, ale jakże harmonizujące życie wspólnoty przemienionej żywą obecnością Pana. „Bądź tak pewien, że Pan jest blisko ciebie, abyś mógł czuć, że gdy się modlisz do Boga, dotykasz Go nie tylko myślą i sercem, ale i wargami” (św. Jan z Kronsztadu). Maria zasłuchana w Słowo Życia, przejęta dogłębnie, rozsmakowująca się chwilą bycia naprzeciw Kogoś najważniejszego. Przy wsłuchaniu i wpatrzeniu się w Boga wszystkie inne sprawy przechodzą na dalszy plan. „Wykuj w mym sercu jak w marmurze Twą cudną i niepojętą Twarz”- wzdychała wpatrzona w piękne oblicze Mistrza św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Cywilizacja w której ludzie nie potrafią się zatrzymać i wejść w kontemplację, jest cywilizacją pozbawioną duchowego sensu; wypuryfikowaną z porywów duszy, jałową pustynią jednostki. „Człowiek staje się idolatrią samego siebie”- twierdził św. Andrzej z Krety. Postawa zasłuchanej Marii- pięknej i wrażliwej kobiety, uczy możliwości wyjścia z izolacji i wychylenia ku Tajemnicy. On patrzy na mnie, a ja na Niego i to w zupełności wystarczy. Stając naprzeciw zdumiewającego Piękna, człowiek staje się świetlisty i napełniony miłością. „Chrześcijaństwo jest dogmatem, mistyką, moralnością i wszystkim tym po trochu, lecz nade wszystko jest to sposób życia, wyjście, recepta na szczęście...” (N. Steinchardt). Szczęście rodzi się z głębi wiary, która na skrzydłach niesie w obszary pustki, obojętności i odtrącenia sensu.  Marta to ewangeliczna „aktywistka”- pracowita i podekscytowana słusznością działania zmierzającemu ku urzeczywistnieniu dobra. „Twoja miłość zraniła moją duszę- śpiewał św. Jan Klimak- i moje serce nie może znieść Twoich płomieni; idę opiewając Cię.” W niej odbija się świętość Kościoła pochylonego nad nędzą świata zapętlonego w sprawach błahych, miałkich i niewiele znaczących. Jej życie opowiada o Chrystusie, przekonuje o wartościach które przysypane są kurzem rozgoryczenia i obojętności. Człowiek i jego sprawy zaproszony jest do wejścia  w gościnność „Betanii”- Kościoła w którym promieniuje świetlistość Przyjaciela.

niedziela, 7 października 2018


I znowu Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: «Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować?»  Odpowiedzieli Mu Żydzi: «Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga». Odpowiedział im Jezus: «Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście? Jeżeli [Pismo] nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże - a Pisma nie można odrzucić - to jakżeż wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: "Bluźnisz", dlatego że powiedziałem: "Jestem Synem Bożym?" Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie! Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mnie nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu». I znowu starali się Go pojmać, ale On uszedł z ich rąk (J 10, 31- 39).

Chrześcijaństwo podobnie jak judaizm, wyznawało wiarę w jednego Boga, a wejście do wspólnoty Kościoła wiązało się z porzuceniem wiary w innych bogów; uznając tylko jednego Pana. „Dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi” (1Kor 8,6). Jeden z najstarszych wczesnochrześcijańskich tekstów pt. Pasterz, przypisywany niejakiemu Hermasowi, również akcentuje wiarę w tylko jednego Boga. „Wierz, że jeden jest Bóg, który wszystko stworzył i uporządkował, który z niebytu stworzył wszystko.” W takim razie jak możemy rozumieć te wyznania w kontekście osoby Jezusa ? „Zbliżamy się do Chrystusa drogami zwykłymi, którymi każdy może do Niego dotrzeć: przez czytanie Ewangelii” (J. Danielou). Dzisiejszy fragment Ewangelii rysuje przed nami sytuację kontrowersyjną, naznaczoną „świętym oburzeniem” Żydów z powodu wyznania przez Chrystusa swojej boskości. Pretensja człowieka, by czynić z siebie Boga traktowana była przez Żydów za grzech najcięższy. Pośród świata oddającego cześć bałwanom, lud Izraela uważał siebie za zazdrosnego strażnika wyższości Boga ponad wszystko. To, co uchodziło w Izraelu za największe bluźnierstwo, dzięki słowom prawdy Chrystusa sprowokowało chyba najważniejszą w historii monoteizmu wrzawę teologiczną. Gdy więc Jezus rości sobie prawo do prerogatyw boskich, Żydzi sprzeciwiają się Mu w imię tego, co dla nich najświętsze.  O ile ziemska egzystencja Chrystusa nie sprawiały tak wielu trudności, tak Jego bóstwo i relacja do Ojca po dziś dzień budzi pewien opór, szczególnie w łonie samego judaizmu i wielu współczesnych sekt. Chrześcijanie poradzili sobie z prawdą o Bogoczłowieczeństwie, która to przeszła  przez ogień dyskusji, polemik i siły argumentów napełnionych prawdą mądrych ludzi Kościoła. Na kartach Ewangelii Chrystus w wielu miejscach w wyczerpujący sposób odsłonił tajemnicę swojej boskości i posłannictwa. Pomimo tego, nawet dzisiaj wielu ludziom łatwiej się mówi o Jezusie historycznym- w aspekcie chociażby psychologicznym, niż o kimś kto jest prawdziwym Bogiem. Chrześcijanie idą dalej, spoglądając na wewnętrzne życie Boga. „Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim zamieszkała cała Pełnia.” Orygenes komentując ten fragment stwierdził, że Chrystusie możemy „patrzeć na głębię Boga.” Współczesny teolog W. Pannenberg jeszcze bardziej doprecyzuje tę treść: „Tak jak Bóg się ukazuje, tak też jest w swym wiecznym bóstwie.” W tym miejscu teologia wymaga pełnego uzupełnienia i wyjaśnienia w kluczu trynitarnym. W Starym Testamencie Ojciec był przedstawiany otwarcie, a Syn „skrycie.” Nowy Testament ukazuje nam Syna- ikonę Ojca, który urzeczywistnia Jego dzieło przez pełną ekspresji i dynamiczną obecność Ducha Świętego. Odkrywamy tu egzystencję wspólnoty życia Osób Boskich, która wyraża się odwiecznie we wzajemnej miłości, wolności i twórczej aktywności. „Chrystus to objawienie Boga- pisał O. Clement- w określonym ludzkim obliczu i w każdym ludzkim obliczu. Co do Ojca, to jest On niewyczerpanym źródłem boskości. Lecz to tylko jeden ze sposobów postrzegania Trójcy Świętej pośród wielu innych.” Wyznanie bóstwa Chrystusa jest aktem wiary. Zdaniem Tertuliana i wszystkich myślicieli chrześcijańskich, myślenie o Bogu musiało się zacząć od pojawienia się Boga w osobie Chrystusa. Odwołując się do intuicji W. Elerta, można powiedzieć, że obok „dogmatu Jezusa” zawsze istniało również „wyobrażenie Jezusa.” W wyniku wstąpienia Boga w ludzie ciało, możemy pojąć prawdziwą naturę Boga. „W Chrystusie Bóg świadczy o Bogu. Wprowadza On w ten sposób życie teologiczne, które jest poznaniem Boga opartym na świadectwie Boga.” Najstarsze symbole wiary zrodzone w Kościele i włączone w liturgiczny kult potwierdzają bóstwo Chrystusa, opierając się również na świadectwie Nowego Testamentu. Zamykam to rozważanie fragmentem katechezy Cyryla Jerozolimskiego: „Wierz też w jednego i jedynego Syna Bożego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, Boga zrodzonego z Boga, Życie z Życia, Światłość ze Światłości, we wszystkim podobnego do Ojca. Nie otrzymał On istnienia w czasie, lecz przed wszystkimi wiekami został z Ojca wiecznie w niepojęty sposób zrodzony. Jest mądrością Boga i osobową, istotną mocą i sprawiedliwością. Siedzi po prawicy Ojca przed wszystkimi wiekami.”

piątek, 5 października 2018


Łk 10, 23-24

 Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli».

Starożytne Ody Salomona mówią o niepoznawalności świata Boga i przepaści miedzy światem transcendentnym a człowiekiem, choć anonimowy autor nie wyklucza zmniejszenia tego dystansu: „Ponieważ wszystko jest w Górze, nic nie jest na dole. Ale tak się wydaje tylko tym, którzy nie mają poznania.” Ewangelia wręcz przeciwnie opowiada o poznaniu bezpośrednim Boga; jest to novum w kontekście Starego Testamentu. To zdumiewający zwrot w historii relacji między człowiekiem a Tym, którego ludzkie oczy nie mogły dostrzec. Percepcja staje się fundamentalnym elementem wiary, a wizja zostaje utrwalona w materialnym wizerunku. Kult ikon w Kościele jest najbardziej namacalnym świadectwem przez które chrześcijaństwo proklamuje prawdę o tym, że Bóg pojawił się w ludzkim ciele w osobie Jezusa Chrystusa. „Czym byłby świat, gdyby nie narodził się w nim Chrystus- pytał rosyjski myśliciel Czadajew- Odpowiem jednym słowem: niczym.” Bez Wcielenia nie możliwe byłoby zobaczenie oblicza Boga i usłyszenie Jego słów. Ukazanie się Boga w ludzkiej postaci zrodziło sztukę; umożliwiło zobrazowanie Niezobrazowanego do tej pory. Zostaje zniesiony starotestamentalny zakaz wykonywania wizerunków. Mojżesz i Eliasz starotestamentowi nestorzy teologii uchwycili wzrokiem Przemienionego Pana na Górze Tabor. Światłość wypisała kontury Tego, którego zasłaniał krzak ognisty, czy obłok. Od tej pory córki i synowie Adama mogą oglądać oblicze Boga i pozostać przy życiu. Święty Paweł tłumaczy, że „My wszyscy z jaśniejącą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską”(3,18), jak również nazywa Chrystusa ikoną Boga. Święty Jan Damasceński powie, że obraz Chrystusa został „wypalony w duszy chrześcijan,” ponieważ możemy kontemplować Boga „widocznego w ludzkim ciele.” Obecność Chrystusa Przemienionego i Zmartwychwstałego- spowitego światłem jutrzenki, utrwaliło się w duszach apostołów, jak również stało się udziałem każdego wierzącego człowieka- w głębi duszy. Święty Makary mistyk i nauczyciel mnichów pisał o doświadczeniu przez duszę przemienionego Pana: „Dusza, którą w sposób doskonały oświeciło niewypowiedziane piękno i chwała światłości oblicza Chrystusowego i która ma doskonałe uczestnictwo w Duchu Świętym i stała się zasługująca na to, by być mieszkaniem  tronem Boga, staje się całkowicie okiem i całkowicie światłem oraz całkowicie obliczem Chrystusa, który ją wiedzie i kieruje i niesie i przyprowadza wszędzie, upiększa i ozdabia duchowym pięknem.” Poznaliśmy Boga, patrząc w ludzką twarz Jezusa Chrystusa. Cyryl Jerozolimski napisał w komentarzu do historii o niewidomym człowieku, że kiedy zapytał on: „A któż to jest, Pan, abym w Niego uwierzył ?,” Jezus nie powiedział: „Poszukaj natury Boga nie przez analogie,” lecz: „Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie” (J 9,36-37). Wskazał na rzeczywistość swego ciała, którą można zobaczyć.

czwartek, 4 października 2018


Flp 3, 8

Wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci,
bylebym pozyskał Chrystusa i w Nim się znalazł.

Najpiękniejszą postacią zachodniego chrześcijaństwa jest bez wątpienia św. Franciszek z Asyżu (1181- 1226). Ile to piór połamano opisując jego pełne prostoty i radości życie. Wpisał się w duchowość i kulturę średniowiecza, niczym bohater z najbardziej udanej fabuły filmowej. Trzeba uzbroić się w wielką pokorę, aby próbować opisywać jego barwne i świetliste niczym witraż życie. Ogromnym nadużyciem byłoby cytowanie plejady mediawistów którzy pokusili się o naświetlenie tak ciekawej postaci z perspektywy która pewnie najbardziej ich frapowała. Franciszek „był ulubieńcem wszystkich- pisał ks. Mirewicz- artystów, poetów i ludzi prostych. Dante poświęcił mu prawie całą Pieśń XI swego Raju. Cimabue i Giotto malowali go złotem, błękitem i sercem. Historycy widzieli w nim przewodnika po wieku trzynastym pełnym problemów, do których klucza należy szukać u Biedaczyny z Asyżu. Dla teologów i znawców prawa kościelnego był zagadką wymykającą się wszelkim dociekaniom naukowym.”Jeżeli ze sztuki rozkwitającego gotyku katedry były najbardziej rozpoznawalnym symbolem piękna i limes chrześcijańskiego świata; to z postaci świętych które zasługują na miano wielkich mężów ducha, pierwsze miejsce przysługuje bez wątpienia świętemu Franciszkowi. Był synem zamożnego kupca z Asyżu, z młodego i beztrosko przeżywającego życie w dobrobycie młodzieńca, z widokami na karierę wojskową, przemienił się w bezdomnego i wędrownego zakonnika- żebraka, czarującego szary świat prostotą wiary. „Ubóstwo św. Franciszka to nie tylko odmowa posiadania i zdobywania. Jest to nowa postawa w stosunku do świata”- czytamy u Andre Vaucheza. Jedna z legend opowiadająca o jego zaślubionym życiu z panią biedą, wyjaśnia jego duchową motywację: „Wyruszyłem, by odnaleźć biedę, gdyż wyrzekłem się bogactw. Szukać więc będę i wołać, dopóki jej nie znajdę.” Był on człowiekiem z wyglądu niepozornym i małym, i z tej racji ci, którzy nie znali go, brali go za bardzo lichego żebraka. Takim go pokochali pierwsi towarzysze. Z czasem przyłączyli się do niego inni młodzieńcy; wywodzący się z rodów rycerskich, mieszczan i rolników, którzy chwieli stać się szaleńcami dla Chrystusa; zaślubionymi siostrze biedzie. Jego pierwsi bracia i uczniowie zarazem, żyli stosownie do kilku tekstów zaczerpniętych z Ewangelii odkrywając ukazując Kościół na oścież otwarty dla biednych, chorych, opuszczonych, obłąkanych i skrzywdzonych. Franciszek dla jednych ekscentryczny i do końca niezrównoważony na umyśle, dla innych święty za życia; potrafił wzbić się ponad system feudalny i dostrzec w każdym człowieku brata- umiłowane Boże dziecko. Głosił Chrystusa ubogiego i pełnego miłości. Uczył wrażliwości i dobroci, bezinteresowności i wielkoduszności. Krzyczał na ulicach miast, że „Miłość nie jest kochana.” Kontemplował szczególnie tajemnicę Narodzenia Pańskiego. Wedle Tomasza z Celano „świętował narodziny Dzieciątka Jezus z niewypowiedzianym zapałem i wynosił to święto ponad inne, nazywając je świętem nad świętami.” Przez to był wrażliwy na ludzką biedę. Miał łatwość zaradzania ludzkim dylematom. Wbrew prądowi swojej epoki uczynił z nagości cnotę, a z uśmiechu największe narzędzie przemiany świata. W dziwnym epizodzie z Fioretti św. Franciszek i brat Rufin potrafili zdobyć się na odwagę wygłoszenia nago kazania z kościelnej ambony w Asyżu. Biedaczyna nieustannie żył w obecności Boga. Dostrzegał Jego ślady w świecie, pięknie ukwieconych pól, kawałku kamienia, drzewie wychylającym koronę ku niebu i ptakach którzy byli uprzywilejowanymi odbiorcami plenerowych katechez; czy wilkowi który potrafił podać mu łapę w geście przyjaźni. Warto przywołać w tym miejscu słowa św. Bonawentury duchowego syna Franciszka: „stworzony świat jest podobny jest do księgi, w której odczytuje się Trójcę Świętą, która go stworzyła.” Ojciec Seraficki był przyjacielem wszystkich- bratem pośród braci, kwiatem w wielkim kobiercu rozsianego Bożego piękna. Należy również podkreślić, że Biedaczyna był człowiekiem ogromnej wiary, bezkompromisowym piewcą pokoju i prekursorem tego, co dzisiaj podzieleni chrześcijanie nazywają ekumenizmem. Był zjednoczony z Chrystusem cierpiącym tak intensywnie, iż w 1224 roku otrzymał stygmaty i do końca swoich dni był dręczony chorobą i niewyobrażalnym cierpieniem przez które przebijało światło poranka wielkanocnego. Jakże adekwatne do Brata Franciszka wydają się słowa opisujące oświecenie wypowiedziane przez Rajmunda Lulla: „Wydaje się, jak gdyby zstąpiło nań światło, dzięki któremu widzi Boże doskonałości, niekiedy ich właściwości i zachodzące między nimi stosunki... Dzięki temu samemu światłu widział, że wszystkie byty stworzone są niczym innym niż naśladowaniem Boga.” Kiedy odszedł Franciszek z tego świata, jak podają źródła położono Go na ziemi- nagi niczym ziarno z którego ma rozkwitnąć nowe życie.

środa, 3 października 2018


Ps 88  

Każdego dnia wołam do Ciebie, Panie,
ręce do Ciebie wyciągam.
Czy uczynisz cud dla umarłych?
Czy wstaną cienie, by wielbić Ciebie?

Chrześcijaństwo wyraża się w zanoszonej do Boga modlitwie. „Módl się o to, abyś umiał się modlić” (M. Gogol). Poruszenie duszy, słowa i język ciała włączają się w uwielbienie oraz dziękczynienie, przenikając czas i przestrzeń. Teofan Zatwornik nauczał, że „modlitwa jest nieprzerwanym staniem przed Bogiem z umysłem w sercu, tak w dzień jak i w nocy, aż do końca życia.” Bez modlitwy nie ma człowieka wiary; nie urzeczywistnia się szukanie Boga. „Modlitwa jest uzewnętrznieniem Chrztu”- twierdził św. Grzegorz z Synaju. Ten duchowy dialog stanowi nie jako potwierdzenie i uwiarygodnienie osobistej relacji do Tego, który jest obiektem miłości, fascynacji i zaufania. Modlitwa rzeźbi „człowieka wewnętrznego- nowego” przeobrażonego w Duchu Świętym. Zrodzonego w Bogu i „rodzącego” Boga. „Modlitwa to odłożenie myśli na bok” (św. Efrem Syryjczyk), zatrzymanie duchowego wzroku na Kimś, kto jest dla nas najważniejszy- Chrystusa w głębi siebie- na ołtarzu własnego serca. Modlitwa również potrzebuje ciała, niczym formy przez którą może wizualizować potok zalewających duszę łask. Ciało uzewnętrznia bogactwo przeżyć wewnętrznych, czyni wyraźnym ekstatyczny zryw ducha. Orygenes wiele wieków temu napisał, iż człowiek pobożny niesie „w ciele obraz owej szczególnej właściwości, wiążącej się w czasie modlitwy z duszą.” Nie można zamknąć modlitwy tylko w słowach, one potrzebują wzmocnienia gestem, którego osnową może być taniec przenikniętego szczęściem ciała. Wówczas cały człowiek zostaje porwany przez modlitwę: nawet jego ręce i stopy, uczestniczą w sposób niewymowny, ale całkiem rzeczywisty i namacalny w modlitwie. Dobrze to rozumieli pierwsi chrześcijanie kiedy w czasie liturgii i poza nią wznosili ramiona i ręce ku górze- stawali się Chrystusowi, imitując znak krzyża i triumf zmartwychwstania. Oranci i orantki – personifikujący zwycięstwo Miłości ! Postacie orantów utrwaliły się w sztuce katakumbowej i na sarkofagach wczesnochrześcijańskich, przeniknęły do mistycznej sztuki Bizancjum i średniowiecznego Zachodu, opowiadając o człowieku wiary wychylonym cudownie ku wieczności, „idealne obrazy zbawionych dusz stojących przed obliczem Boga,” czy według O. Casela, jako „przedstawienie chrześcijańskiego zjednoczenia z Bogiem i zbawienia chrześcijańskiego, które ma swe źródło w tajemnicy Chrystusa.” Odzwierciedla to piękno Kościoła zatopionego w modlitwie, otwartego na dar komunii, użyźniającego glebę świata nieustannym hymnem uwielbienia wobec Chrystusa przechodzącego przez bramę ludzkiej niewiary i zwątpienia. Modlitwa horyzontu i perspektywy w której „Głębia przyzywa głębię.”

poniedziałek, 1 października 2018


Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła (Ps 139,14)

Człowiek jest istotą cielesną, ciało staje się reprezentacją tego, co ukryte, duchowe, misteryjne, wymykające się prostej, czy jednoznacznej próbie interpretacji, lub powierzchownego opisu. Święty Augustyn pisał że „człowiek to dusza w ciele”.  Nie chodzi wcale o rozumienie ciała jako platońskiego więzienia dla duszy, ale jako cielesnego sposobu wypowiadania tego, co na zewnątrz przeżywamy duchowo. Najprościej to można zrozumieć tym, że świat naszej głębi wewnętrznej wypowiada się na zewnątrz przez język naszego ciała. Żyjemy w ciele i dzięki ciału. „Chrześcijaństwo jest przecież religią wcielenia i zmartwychwstania ciała”- powie O. Clement. Ciało wyraża osobę. Za pomocą ciała, życie wypowiada się w widzialnej rzeczywistości i wkracza w relacje. Dzięki cielesności następuje kondensacja najgłębszych emocji. H. Belting powie że ciało jest medium- obrazem, nośnikiem znaków, kodów kulturowych, symboli. Podejmował to zagadnienie Guardini: „Symboliczna relacja zachodzi najpierw między ciałem i duszą. Ludzkie ciało jest analogią duszy w porządku widzialno- cielesnym. Gdyby się zechciało wyrazić widzialnie i cieleśnie to, czym jest dusza w porządku duchowym, doszłoby się wówczas do stanu ludzkiego ciała. To właśnie wyraża najgłębiej formuła: Anima forma corporis. W ciele wyraża się dusza na sposób cielesny jako w swym żywym symbolu”. To co w rozumieniu Guardiniego jest mianem „duszy”, dla teologów wschodnich jest rozumiane jako „serce” – siedlisko uczuć i centrum duchowe „ja”. Jako mające życie, wypowiada się natomiast przez cielesność człowieka na zewnątrz, aby wejść w osobową relację. To bardzo proste, kiedy wypowiadamy komuś miłość; człowiek – człowiek,  sygnalizując stany które w nas się dzieją, wskazujemy na serce „patrz jak ciebie kocham, jak mi bije serce”. Częstotliwość fizycznych uderzeń „mięśnia” staje się kodem dla tego drugiego „Ja” i przeobraża się w akt afirmacji. Następuje werbalizacja miłosnego dialogu na sposób ciała. W liturgii- ciało zostaje włączone w akt uwielbienia Boga. Przez ową liturgiczność- czyli włączenie ciała w modlitwę, zostaje wypowiedziane ostateczne przeznaczenie ludzkiej cielesności: „ciało ma być zdolne do zmartwychwstania”. Jak napisze J. Ratzinger „Wejść w akcję Boga tak, aby można było z Nim współdziałać”- to dokonuje się w liturgii (sakralizacja języka naszego ciała) jak również poza nią. „Nasza dusza powinna stać się cielesna, a ciało duchowe”, dokonuje się spirytualizacja tego co materialne, ograniczone, haptyczne. Ciało wyraża przez pewien określony rytuał doświadczenie intymnego spotkania się z miłością, łaską, niewypowiedzianą tajemnicą. To jest jak chwytanie Boga za dłoń i wędrowanie w radosnym uniesieniu. Tak jak zakochany chłopak w dziewczynie chwyta ją za dłoń, wyraża gestem to, co jego serce nie jest wstanie pomieścić. Dzięki cielesności i porywowi duszy „Miłość zwycięża śmierć, ujawnia się w niej perspektywa nieśmiertelności” (M. Bierdiajew). Euforia doznań dokonuje się przez pewne zrytualizowanie chwili. „Rytuały to takie symboliczne czynności, które określają relację człowieka do otaczającej go rzeczywistości, Bez niej człowiek nie byłby zdolny do wyrażania siebie i niezdolny do rozumienia innych. Przecież dziewczyna chce nie tylko usłyszeć „kocham cię”, chce to „kocham cię” zobaczyć. To wyznanie musi przełożyć się na język gestu, na rytuał”. Bardzo ważny jest nasz codzienny rytuał w którym wypowiadamy Bogu co tak naprawdę czujemy. Dawid biblijny król tańcząc nago wyraził uwielbienie i błogosławieństwo Bogu. Przez rytuał (znak krzyża, przyjęcie całkiem innej postawy ciała niż ta która stanowi część składową naszych codziennych obowiązków, uklęknięcie, leżenie krzyżem, ręce wzniesione uniesione, oczy wpatrzone do góry, bicie się w piersi itd.) wyraża się nasza miłość do Boga. Pewnie wielu sobie nawet nie uświadamia że w ten skodyfikowany sposób dotykamy wymiaru transcendencji. Kiedy spożywamy w czasie Eucharystii Chrystusa pod postaciami chleba i wina, to Jego człowieczeństwo spotyka się z naszym człowieczeństwem, a przez to z Jego Bóstwem. Cudowna wymian miłości…, zjednoczenie, komunia osób- którą teologia określi jako „synergia”- jako współdziałanie. W wyniku  przebóstwienia naszego ciała-   nastaje świat wolny i przemieniony, zdolny do wejścia źródło Miłości !