czwartek, 28 stycznia 2021

Rozłup kawałek drewna, a będę tam, podnieś głaz a znajdziesz mnie- czytamy w starożytnym apokryfie. Intryguje mnie najmocniej w sztuce dawnej, pewnego rodzaju niedopowiedzenie i enigmatyczność, skłaniająca odbiorcę do przedzierania się przez przestrzeń ukrytych znaczeń. Karkołomny gąszcz niedosłowności ubrany w kostium przyciągających uwagę zmysłów form. Myślę, że człowiekowi nowoczesnemu brakuje symbolicznego postrzegania; radości z odgadywania w kulturze zagadek- jakimi są symbole. Może dlatego tak bliskie jest mi średniowiecze, ze swoim barwnym i pełnym przygód językiem sztuki który przewrotnie potrafi zapędzić spekulatywny rozum w krainę niewystarczalności pojęć. Epoka w którą „cała kultura antyczna weszła w średniowiecze, dusza żyła i rozwijała się w czasie tych oczerniałych wieków”(M. Bierdiajew). Kiedyś ludzie byli bardziej przenikliwi duchowo- ukształtowani pod wpływem otaczającego ich zewsząd świata symboli- postrzegali rzeczywistość znaczniej głębiej i intensywniej. Wielu z nich było bezsprzecznie mistykami, a jeśli nie, to przynajmniej charakteryzowała ich wrażliwość połączona z wyobraźnią, której brakuje nam współczesnym. Analizowanie symboli w kulturze wizualnej przysparzało przez całe wieki badaczom wiele trudności i zarazem szczęścia. Obcowali z tajemnicą człowieka polifonicznego, potrafiącego w sposób wysoce zaskakujący przejść od dostrzegalnego okiem źdźbła trawy, ku pejzażom wieczności- falującym niczym wahadło poruszające się w dwóch zdaje się odmiennych światach. Rozsupływanie symboli jest fascynujące dla tych, którzy są zdolni do porzucenia własnych i często złudnych perspektyw rozumienia i postrzegania otaczającej rzeczywistości. Taka postawa wymaga od poszukiwacza, porzucenia pewników, a zarazem bystrości umysłu. Otwieranie ukrytych znaczeń, wymaga czasu i pokory; benedyktyńskiej cierpliwości. Symbole znajdują się wszędzie. Możemy je odkryć między kartami starych i zmurszałych pergaminów; odkute w kamiennych i pełnych finezji dekoracjach rzeźbiarskich; pod warstwami przemalowań malarskich na deskach lub płótnach rozpostartych na krosnach. Nawet muzyka- tak matematyczna w swoich neumach, wyraża pełen ekspresji świat ludzkich pragnień, szybujących ku niebu i stających się miniaturą harmonijnie zespolonych tonów. Nawet wykaligrafowana litera może stać się schronieniem dla ukrytych treści które przemyca w brzuścu swej pięknej formy. Kiedy nadstawiamy uważnie uszy lub otwieramy szerzej oczy, przekonujemy się że wszystko co wydaje nam się takie oczywiste- powszednie- jest tylko progiem który należy z uwagą przekroczyć. Poza marginaliami „tekstu” (ukłon w stronę literatury) znajduje się obfitująca w nowe przesłanie kraina szczęśliwości. Beduini twierdzą że wiatr potrafi zmienić powietrze w „przejrzyste piekło,” a krajobraz pustyni w „szkliste od żaru ciało Boga.” Czy to nie jest również symbol ? Patrzę na bizantyjskie warianty ikony Przemienienia i myślę o tym, co powiedział poeta Paul Valery: „mieszkać w płomieniu.” Wiele z tych symboli jest możliwych do odczytania na sposób intuicyjny, jedynie w kluczu wiary (stan duchowej dyspozycji poznawczej). Można powiedzieć o hermeneutyce uśpionych zmysłów, na powrót sprzęgniętych w proces wydobywania zjawisk, ich rozszyfrowywania. Na czym polega postrzeganie symboliczne ? Być może kilka nieporadnych definicji utoruje drogę do głębszego zrozumienia tego intrygującego zagadnienia. „Symbol jest znakiem otwierającym drogę do poznania”- pisał wczesnośredniowieczny encyklopedysta Izydor z Sewili. „Znakiem poznawalnym zmysłowo, obdarzonym podobieństwem do pewnych rzeczywistości niematerialnych”- uzupełni Jan Szkot Eriugena. A zatem już najstarsi myśliciele będą widzieli w symbolu, pewnego rodzaju nośnik ukrytych znaczeń. Mircea Eliade powie, że „symbol, mit, obraz należą do substancji życia duchowego… myślenie symboliczne poprzedza nawet mowę i myśl dyskursywną. Symbol odsłania pewne aspekty rzeczywistości- te najgłębsze, które wymykają się wszelkim innym sposobom poznania.” Dla psychologów takich jak Jung, „żaden symbol nie jest prosty. Proste są jedynie znak i alegoria. Symbol bowiem dotyczy zawsze rzeczywistości złożonej, która do tego stopnia wykracza poza jakiekolwiek wyrażenie słowne, że nie można jej wyrazić od razu.” Im bardziej w las, tym mocniej przekonujemy się o trudnościach na jakie natrafia człowiek próbujący wniknąć poza naturę rzeczy. Ciągle dowiadujemy się o odkrywaniu czegoś, odsłanianiu, wydobywaniu na zewnątrz lub odwrotnie. W takim zagmatwanym definiowaniu istnieje jakieś religijne przed-rozumienie którego nie można wyeliminować. Pewnego rodzaju „sakralność” zakotwiczona w czymś na wskroś „epifanicznym” lub „apofatycznym.” Najbardziej jest mi bliskie wyjaśnienie symbolu w ujęciu Evdokimowa: „Symbol to most łączy dwa brzegi: widzialne i niewidzialne, ziemskie i niebieskie, emipiryczne i idealne i wzajemnie przenoszący jedno w drugie.” Jakże potrzeba nam odważnej i pełnej zachwytu zdolności do ewokacji człowieka romańskiego XII wieku. „Dlatego lepiej zna siebie i w zwierciadle natury może odczytać swój sekret”- pisała M.M. Davy. Spoglądanie w przeszłość może być budujące i niewątpliwie edukujące dla tych, którym pozostało poruszanie się jedynie na powierzchni. Symbole są tak stare jak stary jest człowiek i to, co wokół niego kiełkuje. Kiedy dotyka nas melancholia i stagnacja, warto udać się w ekscytującą wędrówkę, której przyczółkami wytchnienia są ukryte w świecie symbole. Mistyk arabski, Ibn Arabi, wyobrażając sobie samotnego Boga szukającego człowieka, wkłada w Jego usta następujące słowa: „Byłem ukrytym skarbem i pragnąłem, aby poznano mnie. Potem stworzyłem stworzenia, aby mnie poznały.”

środa, 27 stycznia 2021

In principio errat Verbum. Jakże trudny jest odbiór dzisiejszego świata i zapętlonego w nim człowieka. Ta mozolna próba dialogowania, przesuwania poznawczych granic, stanie naprzeciw- a zarazem bycie niezmiernie daleko, jakby niezauważonym. „Odejdź- mówi kamień. Jestem szczelnie zamknięty”- czytamy w intrygującym wierszu Szymborskiej. Rozlegająca się zewsząd kakofonia świata, uczyniła człowieka bezsilnym w posługiwaniu i kształtowaniu świata tworzywem słów. Bezlitosne poczucie niemocy wobec zastanej miedzy słowami krępującej ciszy (niezręcznych pauz) za którą się chowa ze swoim duchowym i intelektualnym dobytkiem drugi człowiek- „interlokutor.” Czyż słowa mówiącego nie stwarzają życia ? „Chciałbym, mówiąc do niego, obudzić w nim człowieka. Nie ufam jednak uwadze z jaką mnie słucha…” rozmyślał Exupery w Twierdzy. Z drugiej strony rozbrzmiewa poczucie bezlitosnej i zatrzymującej w zamarciu przeszywającej ucho pustki. Kiedy opowiadając o sztuce i życiu, stawiam moim uczniom ważkie pytania, zderzam się ze ścianą milczenia, jakby efemerycznością słów- rozlegających się gdzieś tam- po drugiej stronie internetowej poczekalni. Jakby ktoś odebrał im ciężar gatunkowy słowa; zatopił w mieliźnie niechcenia lub niebytu. Owa hermetyczność chwili i niemocy wyszeptanych przez spękane usta fraz, których prometejski żar, nagle przestał wzniecać ogień. Czy naszą cywilizację naznaczy jedynie wrzaskliwość napierających z ekranów obrazów i monolog nudnych, wszędobylskich dyletantów ? Moi znajomi od kiedy kupili swoim dorastającym córkom telefony komórkowe, przestali ze sobą rozmawiać. Każde z nich zaryglowało się szczelnie w swoim klaustrofobicznym ekranie komórki. Przestali egzystować dla siebie, choć nieprzerwanie podtrzymuje ich substancję życia, to samo zasysane jeszcze powietrze. Osobiście nie potrafię zaakceptować takiego stanu rzeczy, chroniąc od tego swoich własnych domowników. Diogenesowe i oświetlone ledwie tlącym się kagankiem mądrości poszukiwanie człowieka, staje się potrzebą od zaraz- natychmiast- imperatywem chwili. Poszukiwanie ust wystarczająco szczerych z których materia słowa zacznie rezonować siłą przyciągania, zauroczenia, wzrostu- ową „alchemią” o której z taką determinacją rozpisywał się Parandowski. Słowo, przez które przychodzi zdumiewająca wieść o drugim człowieku i jego życiowej, nasyconej paletą barw i muzyką przestrzeni. Słowo powołujące z wnętrza wyobraźni obrazy. Słowo wyszeptane przez małe dziecko, najeżone uroczymi pytajnikami; niczym niezmącone- spontaniczne, szczere i beztroskie, niczym najszlachetniejsza modlitwa nomadów wobec bezkresu pustyni i spadających z nieba gwiazd. „Światło, które jest między słowami”- jak powie poeta Lorand Gaspar. Ktoś mi kiedyś powiedział że na Górze Athos panuje niczym nie zmącona cisza wspólnot klasztornych i rozmyślających w zagłębieniach grot anachoretów- taka, która bierze się z doświadczenia hezychii „powrotu do siebie”- wyciszenia serca i przenikającego drganie powietrza piękna wschodów duszy. A pomimo tej zalegającej i spinającej ów przejrzysty świat mnichów ciszy, dokonuje się nieprzerwanie dialog osób, w którym jeden wie dostatecznie wiele o drugim, tak intensywnie przeżywając czas i bycie ze sobą, że rodzi się autentycznie przeżywana troska o zbawienie innych.

niedziela, 24 stycznia 2021

Gdy wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi» Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go». Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie… Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary… Do setnika zaś Jezus rzekł: «Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś». I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie (Mt 8,5-13). Zupełnie inaczej czyta się ten fragment Ewangelii po roku pandemicznej nawałnicy, gdzie wielu ludzi w sposób niezwykle namacalny doświadczyło choroby lub towarzyszyło milcząco przechodzeniu swoich bliskich przez bramę śmierci. Miarę głębi istoty ludzkiej stanowi jej postawa wobec choroby i konieczności przechodzenia na drugą stronę. Cierpliwe towarzyszenie, gdzie każda sekunda tykającego zegara może zwiastować wejście w „sen.” Jakże wielu z nas chciałoby posiadać tak bezpośrednią i pozbawioną rozpaczy ufność setnika. W tym miejscu przychodzą mi do głowy słowa ze Spowiedzi dziecięcia wieku Musseta: „Był to wielki krzyk bólu i kto wie, może w oczach Tego, który widzi wszystko była to modlitwa.” Osobiście boje się chrześcijan którzy za wszelką cenę pragną zobaczyć cudu. Przekonuję się za to, tak namacalnie, że wiara połączona z żarliwą modlitwą, pozwala przeżywać wydarzenia naprawdę dramatyczne, bardziej ufnie. „Skończoność życia wywołuje uczucie tęsknoty”- pisał M. Bierdiajew. Myślę, że wielu ludzi tęskni oraz szuka spotkania z anonimowym, być może bezimiennym Bogiem. Z Kimś kto odbierze choć na chwilę ciężar lęku, choroby, czy samotnie przeżywanej anonimowości w zaglądaniu śmierci w oczy. Oddanie się w ramiona tulącej Miłości. „Nie moja wola, lecz Twoja”(Łk 22, 42). Ta przerażająca i druzgocząca przestrzeń zmagania, staje się miejscem spotkania z Nieobecnością. Jest w tym jakiś tragizm ludzkiego losu opromieniony nadzieją. Biskup Antoni Bloom (który był lekarzem) w sposób niezwykle przystępny i przekonujący pisał o sposobach „nieobecności” Boga w miejscach- przeżywanego- ludzkiego cierpienia. „Dopiero przetworzone i rozświetlone cierpienie może przemienić samego człowieka, oczyścić go, uszlachetnić i pogłębić jego duchową dojrzałość. Gdyby wszystko układało się świetnie w naszym życiu, gdyby nie trzeba było zmagać się z niepowodzeniami i cierpieniem, może nigdy nie odkrylibyśmy głębszej prawdy o sobie samych. Może pozostalibyśmy płytkimi i samolubnymi istotami, które tracą poczucie szlachetności i potrzebę otwarcia na innych. Być może za swego życia nigdy nie zrozumiemy powodów wszystkich bolesnych doświadczeń… Czas życia pozostanie czasem pytania i zmagania”(W. Hryniewicz). Tam gdzie zmaga się ból i niedowierzanie, tam pojawia się uzdrawiająca Obecność. Wiara nie pozwala człowiekowi zakleszczyć się w poczuciu pustki, a strumień łez- choć wezbrany od niemożliwego do wypowiedzenia bólu, ostatecznie staje się modlitwą błagania: Panie, zmiłuj się ! „Łzy moje są mi pokarmem we dnie i w nocy”(Ps 41,4). Wiara, powie św. Jan Chryzostom „nie pozostawia ona naszej duszy przytłoczonej przez żadną obecną chorobę i przynosi jej ulgę w cierpieniach dzięki nadziei na przyszłość.” Niezaprzeczalnie istnieje jakiś „ekumenizm cierpienia” który łączy więzami osobistego zmagania, wszystkich cierpiących ludzi. Nie jesteśmy wrzuceni w świat absurdu i samotnego dźwigania krzyża. Chrześcijanin jest istotą nadziei, którego tęsknota wiary, czyni z niego homo paschalis- szczęśliwego człowieka przejścia.

sobota, 23 stycznia 2021

Trwajcie w mojej miłości, a przyniesiecie obfity owoc (J 15,5- 9). W cieniu pandemii, prawie niezauważalnie, trwa tydzień modlitw o jedność chrześcijan. Cichy szept modlitwy porusza mury kościołów i wspólnot, aby rzeźbić kształtować epikletycznie uczniów Pana. Mamy tak wiele do powiedzenia współczesnemu światu, podejmując zadania proklamowania wiary, jako spotkania z Bogiem; wiary- zdumiewającego i ciągle świeżego zachwytu. Warto zadumać się nad słowami Chrystusa, wskazują one bowiem na realizację najważniejszego pragnienia Mistrza - miłości uczniów- przynoszących i rodzących w swoich wnętrzach owoc jedności. Dla wielu kościołów przynaglenie do jedności stanowi bardzo trudną drogę nawrócenia. Wydaje się ciągle, że nie zabliźniły się całkowicie rany historii, doktrynalnych sporów, stąd wizja ekumenicznego scalenia pozostaje ciągle „marzycielskim dążeniem”. Świadomość ekumeniczna powinna być naznaczona osobistym pragnieniem i dojrzałą relacją do Chrystusa. „Czyż Chrystus jest podzielony ?” To chrześcijanie są podzieleni i rozdzierają Ewangelię na strzępy, szukając w niej uzasadnienia swojego własnego stanowiska. „Tym, co powinno łączyć wszystkie wyznania chrześcijańskie, jest poczucie duchowego niedorastania do chrześcijaństwa. Wszystkie Kościoły skazane są na przyzywanie Bożego Ducha, aby zastąpił w obszary wewnętrznego ubóstwa poszczególnych wiernych i całej wspólnoty. Samo przyzywanie Ducha jest wyrazem przyznania się do tego, czego nam nie dostaje.” (W.Hryniewicz). Wzrastanie w jedności musi być epikletyczne- przyzywające nieustannie mocy Ducha Świętego. Tylko On może urzeczywistniać dar komunii. „Nie ulega wątpliwości, że Kościół nie może być podzielony; mimo pozorów tajemnicza, niepodzielna jedność żyje; w przeciwnym razie należałoby powiedzieć, że poza kanoniczną granicą rozpoczyna się pustynia i że używanie słowa Kościół w liczbie mnogiej nie ma sensu” (P. Evdokimv). Ile trzeba wewnętrznej determinacji, aby przyśpieszyć o krok w przywracaniu utraconej jedności. Ile potrzeba pokory żeby nabrzmiałą od sporów teologię napełnić żarem miłości Chrystusa. Myśliciele prawosławnymi jednoznacznie artykułują, że „zanim nastąpi powrót do jedności chrześcijan, musi dojść do pełnej zgodności w wierze”. Kompromisy i uchylanie moralnych drzwi ewakuacyjnych, nie mają nic wspólnego z duchem niepodzielonego Kościoła. W moim odczuciu trzeba powracać do pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa- szukać u fundamentów sposobu zakreślania eklezjalnych granic. Wspólnota uczniów budująca wzajemną postawę na wzór Trójcy Świętej i nakarmiona przy stole Eucharystii, staje się jednością z Panem i ze sobą wzajemnie. „Cały Kościół jest z natury sakramentalny- pisał Congar- Jest on w Chrystusie i przez Chrystusa wielkim i pierwszym sakramentem zbawienia”. Wierzący winni żyć w poczuciu i bliskości tajemnicy zbawienia. Wyraża to każda sprawowana liturgia- Misterium Miłości- urzeczywistniając Królestwo Boże. „Tam jest sakrament, gdzie Duch Święty za pomocą ziemskich elementów pozwala ludziom tu i teraz żyć dziełem Chrystusa, przyszłym, obecnym i przyszłym, gdzie pozwala On im żyć zbawieniem.”(J. Allmen). W sercu Chrystusa, przeżywanego eucharystycznie, łatwiej będzie można odnaleźć warunki jedności, cud może okazać się bliski. Być jednym w Chrystusie, to ciągle tylko niezrealizowane marzenie !

środa, 20 stycznia 2021

Zastanawiałem się ostatnio nad pozytywnymi aspektami czasu pandemii. Wielu z nas tak szybko i zaangażowanie biegnie, iż przekraczając kolejne odcinki tego uporczywego maratonu, nie dostrzega już miejsca docelowego- oazy wytchnienia. „Dżuma atakuje życie jednostek i narodów; sprawia, że ich historia staje się bezkształtna, przypadkowa, chaotyczna, pozbawiona początku i końca”(I. Calvino). Pandemia przywróciła w nas poczucie wzruszenia i tęsknoty, uderzyła w uśpione akordy wnętrza. Myślę, że wartością dodaną jest spowolnienie ludzkiej egzystencji. „Powolność jest sprzeczna z zasadą rządzącą kulturą masową, filmem, mediami”(M. Janion). Powolność współczesnego świata stała się domeną jedynie mnichów, którzy wbrew rozmaitym przeciwnościom próbują ocalić przestrzenie ciszy i kontemplacyjnego zachwytu. „Absolutnie niczym nie zmącona uwaga jest modlitwą”- pisała S. Weil. Ocalić człowieka wnętrza ! Ci, którzy zatracali się w efektywnie przepracowywanym czasie, zatrzymali się na moment; pozwolili sobie na chwilę (luksus) autorefleksji. Człowiek masowej produkcji i rozpędzonej do granic możliwości komunikacji, natarczywej ekonomii i marketingu, stał się przez chwilę wyraźny- zauważony- bytem dostrzeżonym jako wartość sama w sobie. Być może zaczyna docierać przez szczeliny rezygnacji ewangeliczne przesłanie nadziei: „nie jesteś z tego świata, choć w nim egzystujesz.” Istota wyzwolona od zewnętrznych przymusów zaczyna odkrywać powiew wolności, piękno wnętrza w którym się dzieją rzeczy nie możliwe do pośpiesznego wyartykułowania lub opisania. „Bóg pozwala wszystkim rzeczom być tym, czym są”- powie Mistrz Eckhart. Deficyt mistyki- wyszeptają tytani ducha- których domem są klasztorne pustynie w sercu miast. Umysł uwolniony od natłoku pozornie ważnych kalkulacji, którego zapętlone zwoje spinała niewolnicza siła przychodów, stał się chłonny na inne potrzeby- zdolne przynieść wewnętrzną wolność i szczęście. Kultura wnętrza, której zaryglowane wrota otwiera moment skupienia, twórcza rozrzutność czasu powszechnie i banalnie uśmiercanego. Spoza nabrzmiałego od zgiełku świata, jeśli tylko potrafimy słuchać i patrzeć, dociera do nas pytanie o sens rzeczy. Rezonowanie tych pytań zaskakuje i nie pozostawia już nic na tym samym miejscu. Inteligencja ustępuje westchnieniu duszy, a oczy- zmęczone od dźwigania obrazów świata, pogrążają się w błogiej przeźroczystości innego spojrzenia- możliwie przeobrażonego. Pandemia obnażyła również ludzkie- społeczne egocentryzmy, przepalając je w midasowe złoto i podrywając do czynów szlachetnych, cechujących się bezinteresownie rozumianą miłością. Świat który zbyt często kręci się wokół ego, zaczął dostrzegać cierpiącą i samotną obecność innych. Histerycznie afirmowane „ja” odwróciło się ku innemu „ty,” czyniąc spotkanie przestrzenią daru. Ludzie zniewalającego postępu, wychodzą z ciasnej przestrzeni leków, powinności i zachłanności materii- ku pełni istnienia. Zapytaj tych udręczonych pomnażaniem zasobności swych kont, kiedy poczuli na twarzy szeptanie wiatru, ciepło wschodzącego słońca, śpiew natury objawiający piękno nawet w najmniejszych jego stworzeniach. Zbyt zajęci i ciągle niezaspokojeni. Duszność i niemoc istnienia podtrzymana pracą respiratora odwróciła bieg spraw- przewartościowała wszystko do cna. Dopiero kiedy śmierć zajrzała w ich oczy, zaczęli tęsknić za innymi świata i drobiazgowymi poruszeniami zmysłów. Paradoksalnie, ten świat przewrotności, powierzchowności i pustki, zostaje przemieniony od środka- muśnięty niewidzialnym palcem. „Zwyciężyłem wszystkie cierpienia- wyzna Mitia bohater powieści Dostojewskiego- aby powiedzieć i powtarzać w każdej chwili: ja jestem, ja istnieję.” Taka jest przynajmniej nadzieja tych, którzy potrafią patrzeć poza zasłonę zwątpienia i słuchać dźwięków milczenia.

niedziela, 17 stycznia 2021

Wesele w Kanie Galilejskiej- wydarzenie pierwszego cudu zrelacjonowanego przez świętego Jana. Moc tworzenia miłości ! Cud obfitej intensywności, subtelnej wrażliwości i hojności Boga. Ktoś kiedyś pięknie powiedział: „Chrystus nie przybył stworzyć jeszcze jednej religii, ale ofiarować każdemu człowiekowi komunię miłości.” Czyż ewangeliczna opowieść o godach, nie odzwierciedla tego pragnienia Mistrza ? Szlachetna i pełna młodzieńczej świeżości miłość nowożeńców, gdzie „z dwojga stali się jednym,” a w tle „sakramentu miłości” ratujący weselną biesiadę, cud przemiany wody w wyborne wino. Święto obdarowania... Nie bez przyczyny Chrystus zaczyna swoją działalność od tego wydarzenia, zwracając uwagę swoich uczniów na „zbędnym” winie bez którego nie byłoby radości życia. Miał rację Mikołaj Gogol mówiąc, że „ojczyzną duszy jest miłość.” Życie wypełnione istotami splecionymi więzami miłości staje się obrazem Królestwa Bożego. „Ona patrzyła na Boga, a ja na Niego patrzyłem jej oczami i niebo było bardziej niebieskie”- lapidarnie, językiem Dantego można wyrazić ludzkie miłości zatopione w odwiecznej i przeobrażającej miłości Boga. „Istota kochana we mnie”- jak to wyraża pewien japoński poemat. Klemens z Aleksandrii określał małżeństwo „Domem Bożym” i odnosił do niego słowa dotyczące obecności Pana: „Ja jestem pośród nich”(Mt 18,20). Jeszcze inny myśliciel starożytnego Kościoła, święty Ignacy z Antiochii dołączy swój komentarz: „tam gdzie jest Chrystus, tam jest Jego Kościół.” Wspólnota małżeńska upojona winem mistycznej miłości, obłaskawiona pląsami i pocałunkami, staje się Kościołem tęsknoty, wypatrującym ostatecznego miłosnego zjednoczenia z Bogiem. Ewangelia nam mówi jeszcze o jednym. Świat pozbawiony miłości, czułości i przemiany, staje się przestrzenią wyjałowioną- pozbawioną życia. Przestrzenią w której ciągle czegoś brakuje, a nikt nie potrafi zaradzić tym brakom. Zbawienie wymaga cudu dokonującego się w głębi ludzkiego serca.

czwartek, 14 stycznia 2021

Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej niczym gołębica... (Łk 3, 21-22).
Motyw gołębicy ( hebr. Jonah, gr. Peristera ) pojawia się już od zarania sztuki chrześcijańskiej. Już w plastyce starożytnej ten cieszący się dużą popularnością ptak, odnajdywał uprzywilejowane miejsce. Gołębiom przypisywano cały szereg znaczeń o zabarwieniu symbolicznym, magicznym, czy związanym z gematrią. Gołąb uchodził na Wschodzie za ptaka „świętego” i był atrybutem babilońskiej bogini Isztar, syryjskiej Asztarte, czy w późniejszym okresie greckiej Afrodyty, rzymskiej Wenus, które za swoje atrybuty miały gołębie. W świecie starożytnym hodowcy gołębi budowali dla nich specjalne wieże- które później Rzymianie nazywali kolumbariami. Starożytna mądrość artykułowa szczególne cechy przypisywane gołębiom: prostotę, miłość, niewinność, łagodność, skupienie, wdzięczność, nadzieję, receptywność. Dla artystów była wyrazem boskiego natchnienia jakie spływa na tych, którzy otwierają się na schodzącą w wysoka mądrość i łaskę. Najstarsze wzmianki o tych zwierzętach odnajdujemy również na kartach Biblii. Księga Rodzaju wspomina o gołębiach, które Noe wypuścił z arki, aby dowiedzieć się, na ile opadły wody potopu i czy na horyzoncie ukaże się wyczekiwany długo ląd. Gołębica z gałązką oliwną w dziobie symbolizuje pokój i jest typem Ducha Świętego. Dla Justyna męczennika gołąb zwiastuje koniec klęski potopu i nadejście Chrystusa jako nowego Noego. „Zstępuje gołębica Ducha Świętego na ziemię, to jest nasze ciało, wynurzające się z kąpieli chrzcielnej po oczyszczeniu z dawnych grzechów. Jest to gołębica przynosząca pokój Boży, zesłany z nieba, w którym znajduje się Kościół wyobrażony przez arkę”(Tertulian). Gołębica to również Niewiasta- Maryja, która w swoim łonie niesie Jezusa- oliwkę. Gołębie i synogarlice zaliczano do zwierząt ofiarnych Starego Przymierza (jako ofiara ubogich w obrzędach oczyszczeń). Urokliwą symbolikę tych zwierząt odnajdujemy w poemacie miłosnym Pieśni nad Pieśniami, w którym to, aż siedem razy wspomina się o gołębicy- synogarlicy. „Gołąbko moja ukryta w zagłębieniach skały...ukaż mi swoją twarz”(Pnp 2,14). Ojcowie Kościoła wielokrotnie będą interpretowali te pełne miłości i zachwytu teksty, dopatrując się mistycznego związku między gołębicą a Oblubieńcem- Kościołem Starego i Nowego Testamentu oraz duszą zjednoczoną z Bogiem. W Psalmach gołąb jest symbolem zwinności: „Och, gdybym miał skrzydła jak gołąb”(55,7). Ptak ten w rozumieniu pierwszych chrześcijan postrzegany zostaje jako symbol duszy wzniesionej ku Bogu i bywał często przedstawiany w malowidłach katakumbowych i mozaikach. Możemy dostrzec gołębie na sklepieniu mauzoleum Santa Constanza w Rzymie, czy w baptysterium przy bazylice św. Jana na Lateranie. Gołębice pojawiają się wśród pędów roślinnych, girland, misternie wykonanych plecionek i owoców, stając się obrazem świata przemienionego w Bogu. Gołębie na sarkofagach zwiastują rychłe zmartwychwstanie tych, którzy zasnęli w Panu. Od VII wieku, gołębice zdobiły również epitafia. Ptaki ukazywano z wiankiem oliwnym w dziobie, a obok nich można dostrzec postacie orantów, chrismony, czy monogramy Chrystusa. Jakże cudowne są przedstawienia gołębi pijących wodę życia z sadzawki- stanowiąc tym samym symbol źródła chrzcielnego i zapowiedź Raju. „Zobaczyłeś wodę. Nie każda woda uzdrawia..., tylko wtedy uzdrawia, gdy Duch na nią zstąpi i ją uświęci”- pisał w katechezie sakramentalnej św. Ambroży. W baptysterium w Albenga z V wieku, dwanaście gołębi otacza monogram Chrystusa, co oznacza dwunastu apostołów zgromadzonych wokół swojego Mistrza. Ten motyw zostaje powtórzony na mozaice w kościele San Clemente w Rzymie, gdzie na ramionach krzyża, zasiadają gołębie; gnieżdżąc się na nowym Drzewie Życia. Nad królewskimi drzwiami Hagia Sophia w Konstantynopolu motyw ten został odkuty dłutem utalentowanych rzeźbiarzy. Średniowieczni artyści, bardzo chętnie odwołali się do motywu gołębicy- przedstawiając „Ducha Bożego unoszącego się nad wodami,” można to dostrzec w imponującym programie ikonograficznym bazyliki w Wenecji. W dekoracji mozaikowej w Ravennie gołębica z rozpostartymi skrzydłami unosi się nad poduszką, na której spoczywa pergaminowy zwój, co ma symbolizować Ducha Świętego, inspiratora Ewangelii. Gołębica zstępująca w strudze światła i ognia staje się częstym motywem ikon na których to zstępuję na Chrystusa zanurzonego w wodach Jordanu, niczym w płynnym grobie. „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim” (J 1,32). Ten sam motyw odnajdujemy w licznych scenach Zwiastowania i Pięćdziesiątnicy. Już św. Grzegorz Wielki porównywał rozpięte skrzydła gołębicy do rozdawanych hojnie darów i charyzmatów Kościołowi. Skrzydła gołębicy odzwierciedlały uczestnictwo człowieka w boskiej naturze. A oczy oświecone światłem- jak u gołębicy, miały być skierowane ku górze. Nie bez przyczyny wczesnośredniowieczni rzemieślnicy (w warsztatach z regionu Limoges). wykonywali tabernakula zawieszane nad ołtarzem w formie gołębicy eucharystycznej- columbiam ornatam gemmis. Gołębica w teologii zawsze będzie odzwierciedlać ruch, dynamikę, tchnienie. W swych objawieniach „Duch Święty będzie w ruchu w stronę Jezusa, aby Go uobecnić i objawić”(P. Evdokimov). Gołębica zstępuje w sakramentalnych epiklezach, czyniąc Kościół miejscem przebóstwionym. „Gdzie jest Duch, tam jest Kościół”- powie św. Ireneusz. Usłyszeć trzepotanie skrzydeł, które nieprzerwanie poruszają wody Jordanu i czynią z ludzkich serc Wieczernik Ognia.

wtorek, 12 stycznia 2021

Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie Bogiem z nimi (Ap 21,1-4).
Apokalipsa jest jedną z najbardziej intrygujących i zarazem enigmatycznych ksiąg Nowego Testamentu. „Apokalipsa jest przypowieścią dlatego, że wszystkie przypowieści mówia o końcu świata, chociaż wiele z nich zawiera w sobie nie groźbę lecz nadzieję... W Apokalipsie pod pogróżkami kryje się głęboka nadzieja na zbawienie”(M. Fidorow). Streszcza się w tej ostatniej Księdze, całe duchowe i pełne eschatologicznego napięcia przesłanie Biblii. „Przyszłość, realny czas zawierający w sobie nową twórczość, nowe proroctwo, nowe natchnienie”- pytał S. Bułgakow. Przestrzeń, czas i historia- niczym strumień odwracający swój bieg- znajduje swoje Źródło. W czasie pandemii (mutacji wirusa)- „biologicznej katastrofy,” człowiek współczesny coraz częściej sięga po literaturę której treści przenikają poza zasłonę niepoznania i próbują uchwycić świat który wyrwał się z pod objęć śmierci. Wielkim niebezpieczeństwem naszego istnienia jest przekonanie że nasza egzystencja zamyka się tylko i wyłącznie w ścianach tego świata. „Nasza przyszłość to homo deus et machina, cybrog, czy też przemieniony człowiek- pisał J.Y. Leloup- deifekowany przez Nieskończonego.” Z drugiej zaś strony, człowiek w sposób naturalny poszukuje perspektywy nadziei w chwilach osobistych zwątpień, lęków i niepewności w obliczu mogącej nagle nadejść choroby i śmierci. „Jeśli nie ma Boga, to znaczy jeśli nie ma wyższej sfery wolności, życia wiecznego, autentycznego, nie ma wybawienia od determinizmu świata, to nie należy cenić świata i w nim zniszczalnego życia”(M. Bierdiajew). Oczy wizjonera z Patmos stają się również indywidualnym spojrzeniem ludzi w których to sercach tli się płomień wiary i ufności; przemienionym wzrokiem orła szybującym poza to, co z łatwością wychwytują receptory naszych zmysłów. „Dusze sprawiedliwych porównujemy do orłów- powie św. Ambroży- dlatego że one wzbijają się w górę, porzucają niziny i podobno są długowieczne.” Słowa testamentu w których nie ma nuty rozczarowania. Słowa spięte milczeniem zrodzonym w wędrówce modlitwy. Milczenie „symbol świata, który nadchodzi”(św. Izaak z Niniwy) przemienia spojrzenie: człowiek zaczyna postrzegać chwałę Bożą otwartymi oczami. Milczenie oczu, ów blask, który emanuje z wypełnionego pokojem serca, może po raz kolejny przyjąć Tego, który wyłania się ze zgiełku pulsującego świata. Jan Teolog staje się wiernym powiernikiem tajemnic Bożych, a jego przesłanie ma szczególną moc rezonowania- kiedy ludzki los zostaje przygnieciony hiobowym nieszczęściem. Przerażenie i smutek muszą ostatecznie ustąpić pod naporem nadziei. W tęsknocie jest nadzieja na nowy świat który obwieszcza profetyczny język Apokalipsy. Apostoł jest ikonografem Raju szkicowanego słowami, których ukryte treści przez wieki próbują rozsupłać najtęższe- teologiczne umysły chrześcijaństwa. W świecie zlaicyzowanym i wyzbytym z głębszych wartości, ewangeliczny nakaz szukania Królestwa Bożego nabiera nowej intensywności. Bowiem „niezaspokojone w życiu doczesnym pretensje ludzkiej duszy,” oczekującej „nieograniczonej wiedzy i sławy, niezmierzonego szczęścia i niekończącego się życia, tam się spełnią”(P.N. Trempela). Filozofia i psychologia historii, musi ustąpić pod naporem pokornej- mistycznej teologii- szukającej odpowiedzi na pytania druzgocące ludzkie umysły i serca. Pieczęcie muszą pęknąć, aby światłość wypełniła byty od wewnątrz. Nadzieja pozwala nam zrozumieć, że ostatecznie staniemy się istnieniem w Istniejącym. Nowa Pascha !

niedziela, 10 stycznia 2021

Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego (Mt 3,13). Święto Jordanu- upamiętniające chrzest Chrystusa jest jednym z największych wydarzeń wpisanych w kalendarz liturgiczny Kościołów Prawosławnych. Podniosłość i barwność tego wydarzenia może być jedynie przyćmiona przez uroczystą celebrację Paschy. Liturgia tego dnia- pełna radości i przywołująca wydarzenie z nad Jordanu, uzmysławia każdemu wiernemu moment duchowych narodzin. Chrześcijan przez odradzające obmycie stał się uczestnikiem chrystusowej światłości i uświęcenia które przeniknęło kosmos, ziemię i wszelkie stworzenia. Wyraża to poetycki język liturgii: „Objawiłeś się dzisiaj światu i Światłość Twoja, Panie, zaznaczyła się w nas, rozumnie śpiewających Tobie: Przyszedłeś i objawiłeś się, Światłości niedostępna”. Chrystus przyszedł, by być światłością świata, która oświeca ludzi będących w ciemności, stąd wydarzenie to jest określane mianem: „Święta Światła”. Zstąpienie w wody Jordanu jest również wejściem w głębię człowieczego świata, aby go przebóstwić – wypalić ogniem miłości. „Dzisiaj wody Jordanu zamieniają się w lekarstwo dla ludzi przez zjawienie się naszego Boga. Dziś strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie” (św. Sofroniusz). Tego dnia licznie zgromadzona wspólnota wiernych udaje się procesyjnie nad wodę, aby powtórzyć ten wielki moment łaski. Obrzęd wielkiego poświęcenia wody cieszy się w tradycji prawosławnej wielką czcią i ma znaczenie uświęcające, uzdrawiające i egzorcyzmujące. Wielka Hagisma uważana jest za jeden z ważnych misteriów dzięki któremu dokonuje się uobecnienie mocy Chrystusa. Każdy wierny zabiera ze sobą pobłogosławioną wodę, aby pokropić nią dom, spożywać w chwili wytchnienia i naznaczać nią wszystko to, co separuje od bliskości Boga. Liturgia ma charakter mistagogiczny, uczy człowieka szacunku do Bożych darów natury- wody, która podtrzymuje życie wielu stworzeń. „Ujrzały Cię, wody Boże, ujrzały Cię wody i ulękły się. Jordan cofnął się wstecz, widząc Ducha Świętego w postaci gołębicy, zstępującego i unoszącego się nad sobą, a góry zaczęły podskakiwać, spostrzegłszy Boga w ciele, obłoki zaś wydały głos, dziwiąc się przychodzącej Światłości ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego.”

wtorek, 5 stycznia 2021

Jutro będziemu przeżywać szczególną uroczystość, która nie tylko przedłuża radość naszego świętowania, ale jeszcze mocnej akcentuje, iż narodzenie Pana staje się Epifanią. To greckie słowo tłumaczy się jako „objawienie” lub „ukazanie”. Kiedyś pod tym terminem mieścił się obchód przynajmniej kilku wydarzeń. Narodzenie w Betlejem wraz z odwiedzinami mędrców, chrzest w Jordanie i cud wina w Kanie- tworzyły niegdyś dość swoisty zlepek treści święta Epifanii, który się rozerwał na części wraz z pojawieniem się uroczystości Narodzenia Pańskiego 25 grudnia. W Jerozolimie, według świadectwa pątniczki Egerii, świętowano 6 stycznia tylko narodziny Jezusa, ponieważ tamtejsza wspólnota chrześcijan zgodnie z uświęconą tradycją udawała się na liturgię nocą do Betlejem. Dopiero gdy Jerozolima przejęła przy końcu V wieku dzień 25 grudnia, powrócił na 6 stycznia chrzest Chrystusa jako temat święta. W tradycji Kościoła Wschodniego chrzest Pana w Jordanie stanowi stałą treść święta obchodzonego 6 stycznia. Podniosłe tropariony święta wskazują na wydarzenie chrztu jak objawienie- Epifanię; obecność Syna Bożego który przyszedł w ciele, oraz Trójcy Świętej. Tego dnia dokonuje się wielkie poświęcenie wody, podczas którego kapłan zanurza w rzece lub naczyniu chrzcielnym krzyż, dokonując błogosławieństwa całego świata. Ale powróćmy do zachodniej tradycji skoncentrowanej na obecności trzech Mędrców- przynoszących dary narodzonemu Dziecięciu. To pełna interesujących wątków fabuła, którą przekazuje szczegółowo Ewangelia. Ten opis fascynował i rozbudzał wyobraźnię wielu pisarzy i artystów. W swoim poemacie T.S. Eliot próbuje zobrazować jak bardzo niebezpieczna i napełniona rozterkami była wyprawa tajemniczych mężów: „Trudny był dla nas ów czas. W końcu jechaliśmy już tylko nocą, zasypiając i budząc się co chwila. Wśród głosów, które w uszach nam śpiewały, że nasz trud jest szaleństwem…” Nie wszystko było tak sentymentalne i zrozumiałe jak nam współczesnym się wydaje. W każdej odważnej wyprawie ku Bogu jest ryzyko, zwątpienie a nawet lęk. Dopiero kiedy się zdoła dotrzeć do długo wyczekiwanego i wypatrywanego miejsca, pojawia się niewyobrażalnie cudowny spokój. Doświadczenie cudu- niepowtarzalne Misterium Narodzin. „W Emmanuelu znajdujemy niebo i ziemię, Boga i stworzenie. Wziął od nas ciało, a dał nam w zamian swoje Bóstwo w cudownej wymianie”(O. Casel). Święto Objawienia uświadamia każdemu człowiekowi, iż dokonuje się cudowna wymiana darów. Bóg podnosi człowieka ku sobie, a człowiek stara się ofiarować to, co najbardziej cenne i odpowiednie. Mędrcy przynoszą dary, ale wraz z nimi każdy wierzący składa swój osobisty dar wobec Tego, który dla ludzkości uczynił wszystko. „Pan przyszedł na świat nie wśród złota i srebra, lecz wśród błota”- pisał św. Hieronim. Ten, który jest ubogim i nędzarzem, otrzymuje co w oczach ludzkich cenne. W opisie Epifanii wymienione są trzy dary. Sugeruje to, ilu Mędrców złożyło pokłon Dziecięciu. Tradycja pocerowana pobożnymi legendami i pobożnością wielu pokoleń próbuje przybliżyć nam te zagadkowe postacie: Melchior, król Persów, Baltazar, król Indii i Kacper, król Arabii. Fakt, że udali się do Betlejem z bogatymi darami, otoczeni wystawnym orszakiem, związany był z ówczesnym ceremoniałem dyplomatycznym, z godnie z którym władcy oddawali hołd nowym królom. Natomiast św. Bernard zinterpretował to wydarzenie konkretniej: według niego złoto miało być wsparciem dla ubogich małżonków Marii i Józefa, kadzidło- przeganiać zapach pomieszczenia dla zwierząt, a mirra- zioło lecznicze- miała wzmocnić zdrowie małego Jezusa. Chyba o wiele bardziej przekonująca i głęboka teologicznie jest refleksja św. Efrema: „Otworzywszy swe szkatuły, ofiarowali Mu dary: złoto- Jego ludzkiej naturze, mirrę- na znak Jego śmierci, kadzidło- Jego Boskiej naturze. Lub też złoto- jako Królowi, kadzidło- jako Bogu, mirrę- Temu, który ma zastać zabalsamowany. Lub też: złoto, ponieważ się je czci, choć ta część zwraca się do jego Pana; mirrę i kadzidło, aby pokazać lekarza, który ma uleczyć ranę Adama”. Święty Hilary puentuje to następująco: „W ten sposób dzięki hołdowi Mędrców zdobywamy pełne poznanie całego planu zbawczego Chrystusa: że jako człowiek umrze, jako Bóg zmartwychwstanie, jako Król będzie nas kiedyś sądził”. Gdy Kościół w dniu dzisiejszym na sposób liturgiczny przywołuje nam to wydarzenie, uświadamia nam jedną, niezwykle ważną sprawę; nastąpiło objawienie Bożej Miłości i my jesteśmy tego świadkami. Kto będzie potrafił to święto przeżywać podniośle i bez sentymentalnej ckliwości, ale jako misterium, to musi dojść do poznania w wierze i dostrzec w Dziecięciu, którego obdarowali Mędrcy, Syna wiekuistego Ojca, „Bóg z Boga prawdziwego, Światłość ze Światłości…” Kontemplacja tego faktu napełnia duszę szczęściem i uzdalnia nas do złożenia daru z własnego życia: „złoto prawdziwej wiary, kadzidło ofiarnej modlitwy i mirrę cierpliwości i miłości”.

sobota, 2 stycznia 2021

Spokojniej i w sposób bardziej stonowany świat pożegnał stary rok i wszedł w nowym czas. „Dzień pochyla się nad rzeką wieczności”- pisał I. Bonnefoy. Umiarkowane świętowanie w cieniu pandemicznych obostrzeń nie odebrało wielu z nas radości bycia ze sobą i świętowania. Jestem przekonany, że wspólnie celebrowana radość odbiera władzę śmierci i rozszerza horyzont nadziei. Wraz z rodziną spędziliśmy sylwestrowy wieczór na kolędowaniu i dzieleniu się wartościami które zabiegany świat zbyt często bezrefleksyjnie odrzuca. Pytaniami poruszającymi tkankę egzystencji, wyciszanymi alkoholowymi toastami. Coraz bardziej uświadamiam sobie prawdę, że każdy człowiek potrafi wokół siebie wzbudzić przestrzeń nadziei, porzucić paraliżujący strach. W tym karnawałowym zgiełku, szept cichej modlitwy zamyka świat w objęciach Opatrzności. To był również dobry moment na wspomnienia bliskich którzy przekroczyli czas ziemskiej historii i spotkali się z obłaskawiającym uśmiechem Boga. Wśród wielu przesyłanych życzeń, jedne w sposób szczególny mnie poruszyły. Napisał je człowiek który kilkanaście dni temu w szpitalnej sali, stoczył walkę o życie: „Bądź odważny i opromieniony nadzieją w tej chwili, kiedy będziesz musiał po cichu- ukradkiem- opuścić ten świat.” Każde odliczanie czasu, uświadamia mi prawdę o tym, że kiedyś wyruszymy w podróż której celem będzie wieczność. Oby Bóg pozwolił nam doczekać promiennych dni, obłaskawionych radosnymi spojrzeniami przygodnych ludzi. Dzień w którym zobaczymy własne oblicza i nie będziemy musieli zachowywać dystansu. Dzień w którym światłość wypełni ciemność, a śmierć zostanie przeszyta siłą zstępującego życia.