środa, 12 maja 2021

Niech wschodzące słońce zastanie cię z Biblią w ręce- ta zachęta Ewagriusza oddaje szacunek dla słowa pisanego i do metaforycznego sensu „spożywania Pisma.” Ojcowie Kościoła jak również myśliciele późniejszych wieków byli wykarmieni słowem; rozkoszowali się mądrością utrwaloną w przekazywanej pieczołowicie tradycji sporządzanych zwojów tekstu. Już w starożytnym Kościele podczas celebracji liturgii diakon odczytując perykopę Ewangelii, rozwijał zwój którego grecki tekst wraz towarzyszącymi mu ilustracjami był słyszany i widziany przez wiernych. Również pewien anonimowy średniowieczny kopista, zapewne wywodzący się ze środowiska monastycznego pozostawił nam niezwykle cenne spostrzeżenie: „Ten, kto nie umie pisać, nie uwierzyłby, co to za praca. Męczy oczy, powoduje bóle w krzyżu, wykręca stawy. Jak marynarz pragnie zawinąć do portu, tak kopista pragnie dotrzeć do ostatniego słowa.” W tym lapidarnym opisie profesji kaligrafa odkrywamy smak i trud mozolnej- bez wątpienia benedyktyńskiej pracy. Z przekąsem moglibyśmy powiedzieć o dzisiejszym uczonym, zaobserwowanym przy wielogodzinnej pracy, pochylonym nad klawiaturą komputera z oczami przekrwionymi od nadmiaru sztucznego światła emitowanego z ekranu. Będę jednak rozmyślał nad tym, co wczorajsze i bardziej intrygujące, niż współczesne techniczne nowinki ułatwiające pracę pisarza. Przychylam się do niegdyś wypowiedzianej opinii Etiena Gilsona: „Żyjemy w czasach i środowisku przesyconym ideami chrześcijańskimi, które nie pamiętają już swego pochodzenia.” Być może tym zwornikiem pamięci jest wspaniała, choć odrobinę zapomniana estetyka pisma. Sparafrazuję Parandowskiego: „Wynaleziono kaligrafię, aby zaspokoić głód piękna.” Kultura szlachetnego pisma zdaje się, że przeszła do lamusa i stała się domeną niewielkiej grupy rekonstruktorów, czy hermetycznego grona miłośników wyszukanego liternictwa. Pomimo tych resentymentów, również dzisiaj istnieją klasztory na Zachodzie i Wschodzie parające się tym kunsztownym rzemiosłem sporządzanych manualnie ksiąg. Wystarczy pojechać na Athos lub odwiedzić jeden z wielu klasztorów benedyktyńskich, aby dać wiarę tym słowom i przekonać się namacalnie o niewymarłej tradycji skryptorium. Chciałbym jednak poświęcić ów tekstom chwilę czasu, zatrzymać się nad kulturą Księgi- niegdyś świętą sztuką wykreślania liter; archaicznej ozdobności i elitarnej profesji jaką była praca rzemieślnika stawiającego pióro na pergaminie. Litery zatopione w gęstowiu plecionek roślinnych i zwierzęcych, geometrycznych kształtów przeistaczających się w abstrakcyjne motywy dekoracyjne przywodzące brzmienie kołyszących duszę tonów muzycznych. Rozchylając karty iluminowanego kodeksu- często nadgryzionego czasem- może odkryć świat jakże zaskakujący w projekcjach ludzkich, a może natchnionych przez Boga wizji i przenikającej go wytworności form. Akt pisania był nierozerwalnie związany z dynamicznym rozwojem chrześcijaństwa które wyniosło sztukę do rangi czegoś na wskroś sakralnego. „Cześć oddawana słowu pisanemu, tekstowi liturgicznemu, wynika z czci oddawanej Bogu, który objawia się w Słowie”(E. Kluckert). Również na nas współczesnych turystach przechadzających się po menadrach historii, zachowane teksty z dawnych wieków robią niebywałe wrażenie; niejednokrotnie zapierając dech w piersi. Wytrzeszczamy oczy zachwycając się precyzją wykonania, talentem, horyzontem wyobraźni i szlachetnością dobranych materiałów. „Szczęśliwy czytelniku, umyj ręce i wtedy weź książkę, powoli odwracaj kartki, a palce trzymaj z dala od liter”- ciągle aktualna instrukcja obsługi dla tych, którzy wchodzili do klasztornej, pałacowej lub uniwersyteckiej biblioteki. Słowa i obrazy- kodeksy, rotulusy i pergaminowe księgi w szlachetnych oprawach gdzie tekst korelował z ilustracjami: ewangeliarze, psałterze, graduały, kroniki, przekłady klasycznej literatury, uczonej wiedzy filozoficznej i encyklopedycznej- to jedne z wielu tych szlachetnych odprysków materii składających się rozmaitą i wielotematyczną kulturę książki. Wytężam umysł i próbuję wyobrazić sobie średniowiecznego skrybę skoncentrowanego na swojej pracy. W cieniu miniaturzysta zbierający wizualne doświadczenia wieków; przesuwający w pamięci wzorniki z których można zrobić własną- w pełni indywidualną iluminację. Skryptorium spowite światłem dziennym, zatopione w ciszy- stawało się środowiskiem w którym słowa i obrazy wyłaniały się z niebytu. Słowa utkane z liter stawały się symbolami. „Literatura nie chce powiedzieć tego, co myśleliśmy, nie chce dotykać tego, gdzie przy pierwszym czytaniu coś nas dotyka,lecz roi się ona od aluzji, które nam (współczesnym) uciekają”(M. Zink). Sens i bogactwo literatury średniowiecza przyćmiewa naszą dosłowność; stając się wielowarstwową opowieścią o życiu i tym, co je przekracza. Pomiędzy technicznymi uwarunkowaniami artysty- istnieje modlitwa tocząca się w głębi duszy- wyszeptana bezszelestnie prośba o natchnienie i biegłość ręki. Sprawne dłonie mistrzów posługujące się rylcem sporządzonym z kości, metalu lub drewna wchodziło w materiał, przygotowując powierzchnię lub wytłaczało zdobny motyw dekoracyjny. Teraz rozumiemy ten podniecający zmysły zachwyt franciszkańskiego uczonego Wilhelma ( z powieści Imię róży), wertującego jakby w transie, arcydoskonałą kopię drugiego tomu Poetyki Arystotelesa- według badaczy tekst zaginiony albo nigdy nie istniejący. Piękno teksu i światło wiedzy otwierające komnaty niepoznanych dotąd krain. „Większość kopistów, podobnie jak i iluminatorów tych dzieł czy też rzeźbiarzy katedr, pozostanie anonimowymi”- pisała R. Pernaud. Ten aspekt anonimowości twórców oddaje coś z ducha epoki, dla której bycie w cieniu było przejawem ludzkiej pokory i nabożnej uległości wobec pracy, która uchodziła za świętą. W naszej zabieganej cywilizacji potrzeba rehabilitacji książki- obcowania z materią i kolorytem świata odmalowanego słowami (tańcem liter )- przeniesionymi na papier w którym szeleszczą i pachną drzewa.