piątek, 30 lipca 2021

Istnieją takie miejsca do których się powraca z radością i sentymentem. Miejsca w których intensywność wspomnień i przeżyć jest tak silna, iż nie pozwala czasowi wymazać ich z umysłu. Kilkanaście dni temu byłem z rodziną w Toruniu i nie mogłem nie odwiedzić kościoła świętych Janów. To miejsce jest dla mnie szczególne ze względu na mój ulubiony ołtarz świętej Marii Magdaleny. Gotycka rzeźba osadzona w bogatej oprawie barokowego ołtarza. Jako student historii sztuki przy każdej sposobnej chwili nawiedzałem to miejsce, będąc urzeczony tą rzeźbiarską wizją. Anonimowy średniowieczny artysta odsłania los człowieka- kobiety, której historia życia jest tak nabrzmiała iż nie pozostawia współczesnych poszukiwaczy sensacji w stanie stagnacji. Nawet najbardziej grzeszne życie, może zostać rozświetlone spojrzeniem kochającego Boga. Ciało i dusza nakarmione przeobrażającą wszystko miłością, niewidzialnym muśnięciem Ducha. Jakże trafne wydają się w tym miejscu słowa św. Izaaka Syryjczyka: „Ten, kto zobaczył siebie takim jakim jest, jest większy niż ten, kto wskrzesza umarłych.” To rzeźbiarskie przedstawienie wpisuje się w tradycję tzw. gotyckiego stylu pięknego. Miękkość i finezja form, świadczą nie tylko o wyrafinowaniu, ale także o wysokiej klasie artysty. Genezy tego tematu należy szukać w dziele szczególnie inspirującym tradycję ikonograficzną średniowiecza, a była nim Złota Legenda Jakuba z Voragine. Według zachowanego w niej podania nawrócona jawnogrzesznica Maria Magdalena w akcie ekspiacji za grzechy udała się do pustelni w prowansalskim Sainte- Baume, oddając się do końca życia modlitwie i pokucie. Tak bardzo intensywne było jej życie wewnętrzne, iż to co cielesne- grzeszne i naznaczone skomplikowaną przeszłością- zostało oczyszczone, wypalone w postawie wyrzeczenia i miłości. „Miłość zmienia nawet istotę rzeczy”- mawiał św. Jan Chryzostom. Jej miłość stała się czysta i promieniująca siłą dobra. Rozpadły się szaty prostytutki, a jej ciało pokryły piękne i schodzące ku ziemi włosy. Jest w tym jakiś symboliczny wymiar powrotu do stanu edenicznej czystości; niczym nie zmąconego piękna- człowieka przebóstwionego- światłości rajskiej. „Ruch ciała jest głosem duszy.” Wznoszenie się do Boga zaczyna się od zstąpienia w siebie, aby porzucić stan targających duszę i ciało namiętności odpychających od Boga. „Asceza pustyni jest ogromną psychoanalizą, za którą idzie psychozynteza uniwersalnej duszy ludzkiej”- pisał P. Evdokimov. Aniołowie unoszą do góry Świętą, a „ciało śmiertelne” staje się „ciałem zmartwychwstałym” podniesionym ku doskonałej przestrzeni bytowania. „Święte ciało ziemi”- jak poetycko powie D. Mereżkowski. Przesłanie zdaje się być ciągle aktualnym. Potrzebujemy uzewnętrznionego piękna, przeźroczystości materii, którą na powrót dotknęły dłonie Boga. Spojrzenia na ludzką nędzę, przed którą staje wielkość miłosierdzia Boga.

niedziela, 25 lipca 2021

Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”(Łk 19,41-44). Chrystus zapłakał nad Jerozolimą, po raz drugi. Pierwszy raz doznał głębokiego wzruszenia, kiedy stanął przy grobie przyjaciela Łazarza. Jerozolima była bliska Chrystusowi, centrum duchowe Izraela, miejsce wybrane i namaszczone przez Boga. Tu w sposób szczególny odkrywał swoją relację do Ojca, jak również dojrzewał do powierzonej sobie misji. Od tych łez wylanych na wzgórzu i widoku utrwalonego w sercu i pamięci Mistrza, niepozostanie już nic. „Nigdzie niebo nie milknie tak głucho. Nigdzie ziemia nie krzyczy tak głośno”- pisał w wierszu pt. Ziemia Święta Pasierb. Pan przewidział tragiczne wydarzenia- wybuch wojny żydowskiej przeciw Rzymianom. Dwa tragiczne momenty utrwalone w historii żydowskiej- Golgota, miejsce na którym Bóg oddał siebie całkowicie w ręce ludzi- „Mąż Boleści, oswojony z cierpieniem”- bezradny, którego tradycja współziomków do dzisiaj próbuje wyrzucić z pamięci. A drugi epizod, inwazja Rzymian i zburzenie Świątyni Jerozolimskiej. Tytus zniszczył świątynie doszczętnie. Po sześciuset latach druga świątynia przestała istnieć- i nigdy jej nie odbudowano. Zwycięski pochód Rzymian przez święte Miasto utrwalił się w rzeźbie- rzymski Łuk Tytusa. Wśród wielu zagrabionych przedmiotów widzimy tam także siedmioramienny świecznik, czyli menorę. Powstanie Żydów zostało ostatecznie i krwawo stłumione. Kraj pogrążył się w ruinie, miejsce wyniszczone zostało zasiedlone pogańskimi emigrantami. Jerozolima leżała w gruzach, zakazano celebrowania obrzędów religijnych, a imię Boga- Jahwe, chciano wymazać z pamięci martwego prawie narodu. Władze rzymskie zniosły godność arcykapłana i zniosły Sanhedryn. Cesarz Hadrian następnie wzniósł nowe miasto Colonia Aelia Capitolina, stawiając w jego centrum posąg bogini Wenus. To, co mieniło się jako ostoją ortodoksji i stróżem porządku, stało się pyłem które rozniósł wiatr. Po dziś dzień wspólnoty Żydów rozsiane po całym świecie, wspominają to wydarzenie jako trudne i bolesne. Upamiętnia to dziewiąty dzień miesiąca Ab, w którym opłakuje się wielki upadek miejsca najświętszego z najświętszych. Powracają tutaj, niczym echo Chrystusowe słowa: „z tego miejsca, nie pozostanie kamień na kamieniu”.

piątek, 23 lipca 2021

Dwa dni temu pisałem o odczuwaniu sztuki, jej duchowemu promieniowaniu i magnetyzmowi niepozwalającego widzowi pozostać w tym samym stanie wrażliwości, przechodzącej od zmysłu oczu ku poruszeniu duszy. Wielokrotnie to podkreślałem, że sztuka jest o wiele bardziej teologiczna, niż nie jednemu jej badaczowi się wydaje. Nawet coś, co bezpośrednio nie jest implicite sakralne- może pod warstwą niejednoznacznie i symbolicznie odsyłać do innego wymiaru rzeczywistości. „Każda autentyczna sztuka jest symboliczna- jest mostem między dwoma światami, oznacza bardziej głęboką rzeczywistość, która zarazem jest autentyczną rzeczywistością. Jest w tym jakiś rodzaj odczucia pozaracjonalnego, wyczuwalnego zgoła intuicyjnie i odzwierciedlonego symbolicznie. Realna rzeczywistość może być artystycznie wyrażona jedynie w symbolach, ale nie może być realnie wyjawiona w sztuce”- twierdził M. Bierdiajew. Sztuka z właściwą dla siebie przenikliwością dowodzi o obecności innego świata, choć postrzega go na sposób symboliczny. Problem piękna, tak jak problem Boga intrygował całe pokolenia artystów i podrywał ich do wędrówki ku rozwikłaniu tajemnic buzujących w przepastnych otchłaniach duszy. Wielu z nich odkryło swoje przestrzenie przebudzenia- noce przeprute strugą światła; wschody słońca; radość, której źródło wydawało się czymś tak zaskakującym iż prowadziło do rozkosznego upojenia szczęściem. „Otchłań nocy otwiera się pod naszymi krokami” (D. Halevy). Czy potrafimy wyobrazić sobie radość średniowiecznego rzeźbiarza odkuwającego twarz pięknego Boga z katedry w Amiens ? Czy współczesnych artystów zdolnych do zauważenia transcendencji w korelacji kilku przenikających się wzajemnie barw lub form na płaszczyźnie naciągniętego na ramę płótna. Nawet w języku tzw. abstrakcji może być jakaś zakamuflowana obecność transcendencji, czego dowodem są obrazy Malewicza czy Nowosielskiego. „Człowiek należy do głębi wieczności”- biegnąc do niej na oślep, niczym otulony miłością młodzieniec ku oblubienicy której wdzięk i piękno nie pozwala mu zapomnieć nocy miłosnego zjednoczenia. „Sztuka pożądania nigdy nie może zapomnieć o sztuce pamięci. Sztuka pamięci nigdy nie powinna zapomnieć o sztuce pożądania”- enigmatycznie, jednak nad wyraz prawdziwie pisał G. D. Huberman. Przywołuję tę myśl, ale podążam raczej ku pożądaniu rozumianemu na sposób mistycznego doznania- poruszenia, ekstatyczności, przejścia przez ciemności i wędrówce ku taboryckiemu i rezurekcyjnemu olśnieniu, ostatecznie- zatopienia w Bogu. Poeta Rilke postulował: „Musisz urodzić swoje wizje. Są wykonane z przyszłości, która czeka na narodziny.” Stąd podążanie za ludźmi i wytworami ich rąk, jest szalenie intrygujące. Na historię i narodziny sztuki składa się bogaty zespół elementów: krajobraz czasu, wahania, ferment idei, indywidualne emocje, drżenie, świeżość i pomysłowość oraz pasja z jaką twórca powołuje do życia swoje dzieła. Towarzyszy temu jak sądzę, wiara w celowość podjętych wysiłków. Staję przed ikonami Rublova i zaczynam rozumieć niczym niezmąconą wiarę człowieka który żyjąc pośród pożogi i śmierci, potrafił dostrzec świat zanurzony w świetle obłaskawiającego świat Boga. Pojmuję, patrząc na promienne oblicze Chrystusa, że świat- jako kraina śmierci- staje się miejsce promieniowania życia. Kiedy twarz człowieka pochyla się ku ziemi, percepcja świata zostaje zaciemniona. Kiedy jednak wzrok podnosi się ku górze, zostaje uzdolniony do kontemplacji Tajemnicy. „Piękno przychodzi na spotkanie naszego ducha nie po to, by go zachwycić, lecz otworzyć go na palącą bliskość Boga- Osoby” (P. Evdokimov). Radość Paschy opromienia wszystko, co ikona ukazuje i już wiem, „że cudem jeszcze większym będzie koniec niż stworzenie.”

środa, 21 lipca 2021

Najbardziej intrygujące i niepozostawiające miejsca na znużenie jest dla mnie objaśnianie sztuki. Jakaś nieunikniona droga obrazów przez które trzeba przejść, przedzierając się przez piaski czasu i kontekstualne nawarstwienia. Jakie myśli rozbrzmiewały w duszy artysty stojącego przed nagą ścianą z której miałoby się wyłonić malarskie dzieło ? Najbardziej fascynujące dla mnie są te przestrzenie pozbawione odpowiedzi, gdzie ostatecznie dokonuje się tak intensywna konfluencja przeżyć, iż wizja wyłania się mroku niepoznania- staje się czymś na wskroś epifanicznym. Artysta percypuje rzeczywistość spojrzeniem wnętrza, a podejmuje decyzję, jak poprowadzić pędzel aby każda plama farby zaistniała niczym całość ujarzmiona przebłyskiem geniuszu. Kiedy już coś zaistnieje rozpoczyna się dialog pomiędzy artystą i widzem- urzeczywistnioną ideą, a wzrokiem często roztargnionego, zaproszonego do konsumowania odbiorcy. „Dlatego malarstwo zaczyna swoją komunikatywność tam, gdzie język ją kończy, i skupia się na własnym milczeniu, aby móc wyrzucić z siebie to wszystko, co nie znajduje wyrazu w słowie”- pisał J. O. Gasset. Można bez wątpienia powiedzieć o „niemej” mowie obrazów odwołujących się wprost do percepcji oka. „Obraz jest przemawiającą ciszą” (M. Picard). Obrazy nie pozwalają wymazać z pamięci głęboko zakorzenionych treści i ich fundamentalnego- ponadczasowego przesłania. Taką na pewno jest sztuka religijna (chrześcijańska), nieustannie orientując odbiorcę ku myśleniu symbolicznemu, transcendencji i moralnym konstelacją wokół których ciągle, choć w letargu orbituje ludzkość. W ikonografii dawnej- choć brzmi to archaicznie- istnieje niczym nie zmącony pierwiastek ponadczasowości. Jakby na przeciwległym biegu istnieje zryw nowoczesności- „modernizmu” w jego licznych permutacjach i nie pozwalających na komfort kontemplacji odsłonach. Tu wszystko jedynie pędzi i zaciera swoje ślady tak skutecznie, iż nie jesteśmy wstanie uchwycić sensu i przesłania sztuki której to pustka jest jedynie efemerydą nicości- „oksymoronem” czy „ontologią nicości.” Jean Baudrillard w książce pt. Spisek sztuki…, stwierdził że współczesna sztuka tak obfita w obrazy dąży do zanikania świata- niepamięci i wymazywania rzeczywistości: „obrazy w których nie ma nic do zobaczenia.” Igraszka ulotnych wyobrażeń. Sztuka niezrozumiała, zapętlona lub nikczemnie wulgarna. Miał racje Mikołaj Gogol mówiąc: „Jeśli artysta nie sprawi cudu przemiany duszy widza w miłość i przebaczenie, jego sztuka jest jedynie przelotną pasją.” Sztuka intrygująca i otwarta na przemienienie. Spoglądam na zdjęcie jednej ze ścian opactwa cystersów w Noirlac, wypełnionej witrażami autorstwa Jeana Pierra Raynauda. Odczuwam szept ciszy i drgnie wieczności. Można być świadkiem dokonującej się fuzji pomiędzy odległą historią, a współczesnością która nie porzuca głębokiego wymiaru duchowego. Używa półprzejrzystego szkła nawiązującego do bieli szpitalnych płytek, ale przepuszczającego światło. Witraż w zdumiewający sposób koresponduje ze średniowieczną estetyką i tradycją cysterską. „Prostota, ubóstwo, linia, forma- pisał G. Duby- Kościół cysterski jest ucieleśniony. Ale również nagi, ograniczony do muskulatury, do szkieletu. I to właśnie wzrusza w nim do głębi.” Od XII wieku światło było w nim przejrzyste, a artysta powrócił do tej pierwotnej przejrzystości- „obszaru czystości.” Cisza przeszywająca słuch i wzrok obmyty światłem !

poniedziałek, 19 lipca 2021

Myślę, że ogromną role w komunikacji poza słownej lub nadającej słowu moc sprawczą są gesty. Cała kultura średniowiecza, jak również późniejsza, posługiwała się gestami- specyficznie skodyfikowanym językiem ciała, który stawał się zewnętrznym ucieleśnieniem rozległych krajobrazów intelektu i wewnętrznych porywów duszy. Chansons de geste to nie tylko gatunek odległej w czasie literatury, lecz coś wybitnie inspirującego międzyludzkie relacje. Kiedy myślimy o gestach to zawsze powracamy do ciała i jego wyrafinowanego języka form. „Znaczenie gestu jest bardzo ważne w średniowiecznej sztuce. Ożywia ją, nadaje jej wyraz, przesyca poczuciem linii i ruchu. Kościoły to gesty z kamienia. A Boża ręka wyłaniająca się za chmur, by kierować średniowiecznym społeczeństwem”(J. Le Goff). Gestykulacja nieustannie i ponadczasowo wyrywa komunikującego ze stagnacji i czyni jego ciało obwieszczającym istotne przesłanie. „Gesty są konieczne również do porozumiewania się. Skoro malowidło, choć nieruchome wzrusza nas, tym bardziej czynią to gesty- pisał J.C. Schmitt- Są bowiem ruchami wyrażającymi uczucia, powodują, że idee stają zrozumiałe. Pozwalając porozumiewać się głuchym, taniec czynią podniecającym.” Możemy zaryzykować stwierdzeniem, że istnieje sztuka ludzkiego gestu- plastyczny język komunikacji prowadzący odbiorcę od zdumienia, radości, aż po smutek i egzystencjalny ból. Ciało staje się pewnego rodzaju środkiem wyrazu; instrumentem w którym napinają się struny i wydobywa się dźwięk słyszalny nawet przez tych którzy pozbawieni są zmysłu słuchu. Układ ludzkiego ciała jest wstanie powiedzieć więcej niż misternie skomponowany popis słowny. „Człowiek, który kładzie się w trawie, zapisuje w niej swą postać, jak zrobił to pies lub zając; a ponieważ człowiek myśli i kładzie się zgodnie ze swoimi myślami, mogę powiedzieć, że człowiek zapisuje swoje myśli na łożu trawy”- tak Alain wskazuje na człowieka, który staje się formą, coś na kształt architektury. Licznie zachowane dzieła sztuki dawnej ukazujące postacie ludzkie z ich unieśmiertelnioną w rzeźbach czy obrazach gestykulacją, stają się niezwykle intrygującą opowieścią o świecie przenikniętym ceremoniałem adekwatnym do zaistniałych sytuacji. Człowiek odnaleziony w grobie w pozycji embrionalnej; orant z dłońmi imitującymi znak krzyża; pochylony ku ziemi; leżący horyzontalnie; czy składający dłonie do modlitwy, to tylko wybrane z bogatej panoramy gestu którymi posiłkują się ludzie przez całe wieki. „Symboliczna relacja zachodzi najpierw między duszą i ciałem- powie R. Guardini- Ludzkie ciało jest analogią duszy w porządku widzialno-cielesnym… W ciele wyraża się dusza na sposób cielesny jako w swym żywym symbolu.” Sekwencja wielu gestów wskazuje na jakże intensywną harmonię pomiędzy słowem, a przewidzianą dla niego „teatralizacją” czynionych znaków. Tak dla przykładu dłoń może przyjmować różne układy w zależności od amplitudy przeżywanych uczuć. Zaciśnięta dłoń może wyrażać uczucie gniewu, buntu, gotowość do konfrontacji w negatywnym tego słowa znaczeniu. Dłoń otwarta wyraża postawę daru, szacunku, miłości i przyjęcia. Dłoń błogosławiąca i karząca. Jest to wyrazem jakiegoś wewnętrznego dyskursu ciała i rozumu, oraz przepływających pomiędzy nimi uczuć ostatecznie rzeźbiących finalnie zademonstrowany gest. Z drugiej strony św. Bernard interpretując fragment Ewangelii Jana w których Chrystus mówi do Marii Magdaleny „nie dotykaj mnie,” wskazuje że zmysły zewnętrze muszą ustąpić przed zmysłami duchowymi. Są nimi bowiem: „dłonie wiary,” „palce pragnienia,” „oczy ducha”- te bowiem porównuje do oczu gołębicy, widząc w nich głębię ducha. Wielu badaczy jest skłonnych przyznać, że język gestów jest o wiele starszy, niż język utkany ze słów- dźwięków- opisujących owo zdumienie człowieka poddanego zaskakującym i nieprzewidzianym sytuacjom. Ekspresja ciała jest również znamienna dla naszej „cywilizacji gestu” gdzie niewystarczalność wypowiedzianego słowa, wymaga wizualnego uzewnętrznienia. Anima forma corporis ! Również liturgia chrześcijańska nie porzuciła bogactwa gestów, przez które na sposób symboliczny, przywołuje obecność innego- sakramentalnie uobecnionego świata. W liturgii ciało staje się nośnikiem sensów i ukrytych znaczeń; zostaje włączone w ruch miłości. Uczestniczy w mistagogii spotkania z Bogiem. „Świat otaczający świętujących staje się konstytutywny dla ich mowy gestów”(R. Sequeira). Jakże wielką wymowę ma postawa stojąca, słyszymy to w Liturgii św. Jana Chryzostoma: „Stańmy dobrze, stańmy z bojaźnią, stańmy z uszanowaniem…” Pocałunek złożony na księdze Ewangelii, ikonach, relikwiach świętych, czy na policzku drugiej osoby w czasie znaku pokoju. Znak krzyża kreślony dłonią na ciele, a szczególnie na czole- jako signaculum- pieczęć miłosnego zjednoczenia z Bogiem. Antropologia obfituje w cały szereg tak wymownych gestów- „znaków rzeczy świętych.” Również ikony są doskonałą ilustracją rozpiętości gestów w których to kontury i kolor oddają cielesność na sposób przemieniony, czyniąc postać ludzką bytem teoforycznym i przebóstwionym. Ostatecznie należy stwierdzić, że ciało jest narzędziem wyrażania się, symboliczną mową, ciągle nieprzedawnioną. Gesty są ciągle skutecznym językiem komunikacji, czyniąc obok słuchania, twórczy język wychodzenia ku drugiemu człowiekowi. Kończę tę refleksję pytaniem poety: „Czy w moich palcach światło przemieni się w glinę, z której wywiodę kształt podobny tobie ?”

piątek, 16 lipca 2021

Czas wakacji sprzyja nie tylko wypoczynkowi i oderwaniu od aktywności zawodowej, ale również odkrywaniu wartości ciszy i estetycznej „degustacji” miejsc których piękno porusza zmysły i otwiera przedsionki duszy w których Bóg zakreśla kontury piękna i podtrzymuje świat w istnieniu. „Bóg ciągle tworzy świat: a gdy cię dziwi to, pomyśl, że u Niego nie ma przed i po”- rozmyślał w Cherubinowym wędrowcu Anioł Ślązak. Odkrywanie historii jest domeną tych w których to, co zamierzchłe ożywa intensywnie i staje się przyczynkiem do licznych- twórczych rozmyślań i pełnej zdumienia modlitwy. Dla pielgrzyma z wytartymi stopami i uśmiechem na twarzy, wszystko jawi się absolutnie fascynujące i bez wątpienia teofaniczne. Biblia mówi o misterium ukrytego Boga- absconditus- nieustannie oczekujący na ruch ze strony człowieka. „Przeczysty, nieskalany, niemający początku, niewidzialny, niedościgniony, niezbadany, niezmienny, niewypowiedziany, najlepszy Panie”- modli się Kościół w tekście Euchologionu Pięćdziesiątnicy. Poderwać się z bierności i przetrzeć oczy, aby widzieć dalej; poza horyzont przywykłej i oswojonej rzeczywistości. Umieć słuchać bez otwierania ust- było domeną ludzi średniowiecznych, a dzisiaj staje się przynagleniem dla tych dla których mistyka otaczającego ich świata przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. „Wszechświat jest jak otwarta księga napisana palcem Boga- pisał Hugon od św. Wiktora- Pojedyncze stworzenia są niczym postacie powołane do życia, by ukazać niewidzialną mądrość Boga, a nie jakby były wynalazkiem ludzkiego kaprysu.” Piękno rzeczy materialnych skłania patrzącego do zachwytu nad wspaniałością i pomysłowością największego Artysty. Napięcie i zachwyt towarzyszy tym, dla których wizualna teologia obrazów i kamiennych rzeźb, odsyła ku Chrystusowi w którym strumień czasu wpada do rzeki wieczności. Architektura z kamiennymi katedrami- „strojnymi damami”- w których Panofsky widział odzwierciedlenie teologicznych sum; umysłowości ludzi ekscytujących się pierwocinami już innego świata. „Wszystko ma udział w innym świecie; we wszystkim inny świat pozostawia swój ślad”(P. Floreński). Odkryć piękno ukryte w materialności świata i symfonii natury snującej opowieść o Tym, który w miłosnym tańcu, otwiera świat na Zmartwychwstanie.

niedziela, 11 lipca 2021

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie (Mt 7, 21). Chrześcijaństwa nie można przeżywać na pół gwizdka, to przygoda w której trzeba się maksymalnie sprężyć, z każdym postawionym krokiem wejść w ryzyko, aby w sytuacjach życia spotkać Boga. „Wydaje nam się często, że wiara to spokój wewnętrzny. Bóg nie jest jednak tylko przychodzącą ciszą, ale i burzą, która zrywa się gwałtownie i każe zupełnie przestawić swoje myśli, zerwać z niebezpiecznym uczuciem, przekroczyć plany życiowe, wylecieć z ciepłego gniazda”. Odkryć Boga w swoim sercu, odkryć go w innych ludziach, doświadczyć w sercu zgiełku świata. Jedynym wyznacznikiem autentyczności wszelkich zamiarów niech będzie służba Królestwu Bożemu. Chrystus wskazuje na fundamentalną zasadę- odczytywać nieustannie wolę Ojca. Nie swoje widzimisie, nie głos najbardziej mądrych i skutecznych w działaniu ludzi; ale wolę Boga. Wielu ludzi pod płaszczem najbardziej szlachetnych intencji może się rozminąć z wolą Boga. Ufać i wierzyć Bogu. Nie chodzi wcale, abyśmy obnosili emblematy ewangelizacyjne, czy wykrzykiwali na agorach miast imię- „Panie, Panie”. Chodzi nade wszystko, aby żyć Bogiem i w Bogu, pokornie odczytując natchnienia i impulsy poruszające nasze serce. Wtedy jakiekolwiek działania będą wypełnione Jego łaską i błogosławieństwem. Wtedy dobro które samo będzie nadawało rozpędu naszym czynom, będzie stanowiło najbardziej wymowny znak dla świata, że przez nas Bóg działa. Dobrze ktoś kiedyś napisał: „postępuj zawsze tak, aby to, co robisz, był lepsze od tego, co zrobiłeś’. Wzrost dobra, będzie najbardziej wyrazistą ekspertyzą naszej wiary. Budować dom na skale, na trwałym fundamencie; nie wchodzić w miraże czy utopie, które zgrabnie podsuwa zaaplikowana relatywizmem rzeczywistość. Nasłuchiwać subtelnego głosu Boga, nawet kiedy wszystko i wszyscy będą wrzeszczeli na całe gardło, próbując przerwać naszą łączność z Nim. C.S. Lewis, z niezwykłą głębią poznania pisał: „W naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu- krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata”.

niedziela, 4 lipca 2021

Żal mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść (Mk 8,1-9). Lubię ten fragment Ewangelii, to pierwsza zbiorowa scena dużej ewangelizacji. Wielka „jadłodajnia” Chrystusa na świeżym powietrzu, o którą muszą się zatroszczyć Apostołowie. To poważny sprawdzian wiary i zdolności do dawania miłości, wyrażający się w geście rozdawania chlebów. Tłumy zgromadzonych ludzi- spragnieni wiary, ciekawscy cudów, inni może fanatycznie oczekujący społecznych zmian, oraz niewierzący w to, że Cieśla z Galilei, może być prawdziwym Synem Bożym. Barwna mozaika ludzi, przypominająca tę późniejszą ułożoną z kamyków na posadzce małego kościoła- upamiętniającego cud rozmnożenia chlebów i ryb. Oczom ciekawskich podróżników, oprócz osoby samego Pana, zatrzymałyby się cudownym krajobrazie, rozpościerającym się pomiędzy górskimi wzniesieniami, a usytuowanym na północno-zachodnim wybrzeżu Jeziora Galilejskiego. Historycy próbują umiejscowić ewangeliczną scenę, nieopodal miasta o nazwie: Kefr-Nahum- czyli Miasta Nachuma, które w naszej świadomości funkcjonuje jako Kafarnaum. W tej scenie odkrywamy reminiscencję starotestamentalnej troski Boga o swój lud; cudowna manna, która opadła na pustyni, aby posilić strudzony wędrówką lud. „Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem…”(Prz 9,5). Nakarmienie chlebem takiej ilości ludzi, odsłania jakże inny- duchowy sens tego gestu. „Jeść”, „spożywać” oznacza tyle, co przyjmować do swego wnętrza. Przemieniony słowem chleb jest sakramentalnym symbolem Tego, który o sobie samym mówi: „Jam jest chleb. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35). Mamy tu do czynienia z zapowiedzią doskonałego pokarmu jakim jest Eucharystia. „Chlebem, który ja dam jest moje Ciało na życie świata” (J 6,51). Ostatnia Wieczerza, będzie w innym sensie duchowym powrotem w okolice Kafarnaum. Chrystus połamie chleb i rozda go swoim uczniom, przemieniając ich w Miłość. „Bierzcie i jedzcie z tego, to jest moje Ciało” (Mt 26,26). Zbawiciel daje chleb, wydając siebie samego- Odkupienie. Liczna rzesza ludzi, zasłuchanie w słowa…, zmęczenie i głód ciała, ryby i chleb- celebracja szczęścia; w tych narracjach zawiera się nasze życie i wiara. Tyle skojarzeń i duchowych planów, przez które odkrywamy subtelną, trochę zawoalowaną, wyrażoną w sakramentalnych znakach i gestach Kościoła- obecność Pana. Niech to rozważanie spuentują słowa św. Efrema: „W sakramentach Twoich codziennie otrzymuje Ciebie i w ciele naszym Cię przyjmujemy: spraw, abyśmy stali się godnymi w nas samych doznać zmartwychwstania, na które mamy nadzieję. Bądź, Panie, skrzydłem naszych myśli, byśmy z lekkością ulecieli w powietrze i jakoby na skrzydłach, byli niesieni do prawdziwego mieszkania. Skarb Twój, ukryty w ciele dzięki łasce chrztu, skarb ten pomnaża się przy stole Twoich sakramentów…, widok Twoich sakramentów niech stanie się dla nas zwierciadłem dla poznania go. Twój boski plan zbawienia, nasz Zbawicielu, jest figurą świata duchowego, daj nam, abyśmy biegli do niego jako ludzie duchowi”.

piątek, 2 lipca 2021

Każda chwila teraźniejszości staje się przeszłością i nie pozostaje bez wpływu na jutrzejszy dzień. Wraz nieuchronnym upływem czasu, rodzi się w głębi duszy pytanie o przyszłość chrześcijaństwa w świecie, historii i kulturze. Czy nie staliśmy na powrót „Kościołem pogan”- czymś na pozór socjologicznym ? „Chrześcijaństwem zewnętrznym”- jak to kiedyś wyraził Peguy. Rozmyta religijność i niszczący ateizm przeciętnych wierzących, zawierających łatwe kompromisy ze złem. Pogaństwo weszło do środka chrześcijaństwa i wraz "barbarzyńcami" od zewnątrz próbuje je obrócić w pył niepamięci. Wydaje się, że historia zatacza koło i nie pozostaje to bez wpływu na przyszłość. „Kościół przeszedł wewnętrzną ewolucję: w pierwszym okresie swych dziejów, od I do V wieku, musiał walczyć z kulturą pozbawioną wiary, zaś począwszy od VI wieku został zmuszony do tego, by odrzucać wiarę pozbawioną kultury”(M. Banniard). Być może powróciliśmy do momentu w którym na nowo dokonuje się krucha- ale konieczna batalia o obronę fundamentalnych przekonań i wartości. Z drugiej strony brzmi mi w uchu przynaglenie Chrystusa do nadstawieniu drugiego policzka. Chrześcijaństwo upatrujące swoją siłę w miłości i przebaczeniu. „Pozwól się prześladować, ale nie prześladuj. Pozwól się ukrzyżować, ale sam nie krzyżuj. Pozwól się znieważać, ale sam nie znieważaj…”(św. Izaak Syryjczyk). Te słowa wywołują trzęsienie sejsmiczne i rozdzielają wnętrze; wydać siebie bez walki ! Od pewnego już czasu towarzyszy mi przeświadczenie, że świat z pluralizmem wyłaniających się ideologii- przeprowadza taktyczny szturm na wartości których ostoją zdają się być ludzie, którzy przeszli przez chrzest i bramę wiary. „Gdzie się podział Bóg ?”- wykrzykują za obłąkanym Nietzsche nihiliści i synkretyczni prorocy niegraniczonej, liberalnej wolności. Kolorowe flagi trzepoczące w dłoniach młodych ludzi, omamionych utopijną obietnicą nieskrępowanej wolności i moralności bez barier. Śmieszni, a zarazem tragiczni piewcy toksycznej miłości- karykaturalni poszukiwacze wrażeń o wnętrzach spowitych ciemnością i mętnych spojrzeniach wołających o zauważenie, troskę. Człowiek skarłowaciał pod naporem jednostek afirmujących cielesność na sposób przewrotny i bałwochwalczy. „Im bardziej człowiek jest wolny, tym bardziej jest samotny i obcy w świecie.” Jeśli człowiek nie zostaje przeobrażony od środka, ulega dewastacji. Triumf racjonalizmu, czyniącego z ludzi istoty narcystyczne i samostanowiące o sobie samych. „Sterylna epoka” w której starcom i poczętym dzieciom, odbiera się prawo do istnienia; eliminuje w imię dyktatu stanowionego od górnie prawa. Demokratyczna Europa elit, rozprawiająca o najważniejszych sprawach z za biurek, czy iwentów. To droga donikąd, ale oni o tym jeszcze nie wiedzą. Paradoksy codzienności w której wszystko wydaje się niestałe i tracące grunt pod nogami. Ludzie wierzący w Chrystusa ukazywani są na deskach „areny” nowoczesnego i postępowego świata jako anachroniczni tradycjonaliści okopani w bastionach, lub sfrustrowani puryści moralności, których wyliczane słabości, wydzielają nieznośny zapach strachu i bezradności. Każde ich potknięcie rzuca się cieniem na autorytet instytucji, która przez meandry historii, była upatrywana jako idealny i niczym niezmącony świat Boga na ziemi. Jakże łatwo się wylicza grzechy chrześcijan podkopując ich autorytet, czyniąc z nich nieudaczników, niepotrafiących unieść ciężaru Ewangelii. Policzkowani i opluwani, którym zasłonięto oczy i odarto z tego, co autentycznie szlachetne- ludzkie. Kiedy komentujesz coś, co nie jest zgodne z ogólnie przyjętą agendą, jesteś uważany za wstecznika z ładunkiem wybuchowym w plecaku. Religa wyśmiewana i sprowadzona na peryferia- do katakumb. Jesteśmy wydawani „dzikim zwierzętom” jak niegdyś prześladowani wyznawcy starożytnego Rzymu. „Ciebie, Panie, pragnę; kiedy Cię szukam, walczę, krzyżuję siebie wraz z Tobą, aby razem z Tobą żyć”(Troparion). Zeświecczone społeczności są jedynie papierkiem lakmusowym tego naporu zła, który niczym kąkol z przypowieści rozplenił się wszędzie, czyniąc przestrzeń miejscem wolnym od religii. Sekularyzacja modelująca ludzkie umysły i sumienia, powodująca duchową agonię człowieka, próbuje zrodzić człowieka bez sumienia i odpowiedzialności za kształt życia i tego, co po nim nastąpi. Poruszyły mnie ostatnio wypowiedziane słowa metropolity Emanuela z Patriarchatu Ekumenicznego przy okazji wizyty w Rzymie: „Obawiam się, że myślimy bardziej o przetrwaniu chrześcijaństwa niż o dzieleniu się Dobrą Nowiną o Chrystusie Zmartwychwstałym.” Jakże poruszająca diagnoza tego, co dzieje wewnątrz chrześcijaństwa, nie tyle w aspekcie ekumenicznym, ale misyjnym- twórczym fermencie Ewangelii wewnątrz zgiełku świata. Tragedia podziału przechodząca przez serca uczniów Chrystusa, przyczynia się do braku transparentności i obumierania żywotnych mocy chrześcijaństwa. Musimy udźwignąć ciężar odpowiedzialności wobec tego, co dzieje się na zewnątrz. Płyniemy w łodzi Kościoła przez odmęty świata, pokonując strach i możliwe unicestwienie. Ten, który zbawi jest obok nas i w nas ! Potrzeba nam odnowy i świętości, stanowczej odpowiedzi na nienormalności które budzą się niczym projekcje chorego umysłu. Naszemu światu potrzeba świadków, potrafiących przypomnieć innym o ciężarze gatunkowym ludzkiego zranienia i grzechu. „Święci są ziarnami zmartwychwstania. Tylko oni mogą ukierunkować ku zmartwychwstaniu ślepą rządzę historii”(O. Clement). Niech modlitwa chrześcijan podniesie świat z kurzu i wychyli ku zmartwychwstaniu !