środa, 29 września 2021

Bez wątpienia na mapie Europy istnieją miejsca w których przestrzeń architektury staje się wcieleniem. Wchodzisz do wnętrza i wszystkie, harmonijnie zespolone ze sobą elementy opowiadają o wierze ludzi której żarliwość popychała do tworzenia tak nieprawdopodobnych przestrzeni; ucieleśnionego z kamiennych ciosów sacrum. „Bóg zbudował człowieka, żeby człowiek budował dla Niego… Gdzie winniśmy Ciebie szukać ? Tu w świątyni”- słyszymy w dziękczynnej pieśni Balaja. Wstępujesz i półmrok wypełnia się światłem i bezszelestną, ledwie uchwytną dla ucha modlitwą wieków. Wchodząc ze świata wezbranego od wzburzeń i nieustannych zmian, tempa przesuwających się bez przerwy wydarzeń, nagle wędrowiec odkrywa błogość zalegającej zewsząd ciszy: „Królestwo Boże jest w was.” Kiedy zaczynasz zasysać miarowo powietrze wchodzi w ciebie wraz ze światłem; zaczynasz oddychać obecnością Boga. Bez perspektywy teologicznej nie jesteśmy wstanie zrozumieć tego, na co patrzą nasze oczy i do czego wyrywała się skołatana brzemieniem czasu dusza tamtych ludzi. Patrzę i przelatują mi przez głowę słowa greckiego poety Costisa Palamasa: „Wszystko jest nagie… dzień wstaje zewsząd…. Nasyćcie się światłem.” Z pewnością sztuka przybliżała Boga, czyniła Go bardziej bliskim- zmysłowo uchwytnym. Oczami wyobraźni wchodzę do kościoła Santa Maria de Naranco (ok. 840-848), stając częścią ekumeny pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa- świata poddanego wielkiemu charyzmatycznemu przebudzeniu wiary u świtu Średniowiecza. We wczesnych latach czterdziestych IX stulecia król Ramiro I, zbudował pod Oviedo, na południowym stoku Monte Naraco, w bliskości swego kompleksu pałacowego, halę o przeznaczeniu świeckim, która później została przekształcona w kościół, dedykowany Matce Bożej. „Dzięki bliskiemu sąsiedztwu z wysublimowaną architekturą arabską budowle chrześcijańskiej Asturii mają często lekkość i swobodę, jakiej nie spotyka się prawie w ówczesnej architekturze Zachodu”(N. Pevsner). Dwukondygnacyjna budowla odznacza się harmonijnymi proporcjami bryły, starannym i przemyślanym wykonaniem kamiennych murów oraz wykwintnym detalem rzeźbiarskim, przełamującym zewsząd tektonikę i surowość budulca. „Budowla sakralna jawi się więc jako wariacja symfoniczna na ten sam architektoniczny temat, który powtarzając się, nakłada na siebie nieskończoność, przypomina fundamentalną symbolikę świątyni: połączenie nieba i ziemi”- pisał J. Hani. Na każdą z obecnych kondygnacji składa się obecność centralnych sal, do których przylegają boczne loggie, nakryte sklepieniem kolebkowym- wykutym w tufie wulkanicznym. Łuk półkolisty niczym motyw muzyczny powraca nieustannie w dekoracyjnych arkadach, stylistyce elewacji, a szczególnie w zdobnych triforiach stanowiących kamienne credo w Boga, który jest Wspólnotą Osób. „Kościół bowiem został zasadzony w świecie jako rajski ogród”(Ireneusz z Lyonu). Przemierzając uważnie budowlę wzrokiem, przeżywamy rodzaj niespotykanego dotąd zachwytu nad materią kamienia. Surową powierzchnię kamiennych ciosów, ożywiają spiralne żłobkowania kolumn i odkute fantazyjnie kapitele- przywodzące swą sylwetką formę koryncką- echo świata dawnej Hellady. Możemy dostrzec również cieszące oko przedstawienia figur ludzkich i dekorację zoomorficzną tak charakterystyczną dla sztuki zrodzonej z kontemplacji świata natury, obitej roślinności- „śladów zapomnianego Raju.”

niedziela, 26 września 2021

Któż może odpuścić grzechy prócz samego Boga?» Lecz Jezus przejrzał ich myśli i w odpowiedzi [na nie] rzekł do nich: «Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: „Odpuszczone są ci twoje grzechy”, czy powiedzieć: „Wstań i chodź”? Otóż żebyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów» – rzekł do sparaliżowanego: «Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu!» I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do swego domu, wielbiąc Boga (Łk 5,21-25). Miłosierdzie jest zarówno najłatwiejszym, jak i najtrudniejszym zadaniem człowieka. Pełną troski i miłości inicjatywą wykazują się ludzie niosący na marach człowieka sparaliżowanego. Nie mogąc przedrzeć się przez napierający zewsząd tłum, odchylają dach domu i spuszczają na linach chorego człowieka, bezpośrednio przed samego Chrystusa. Wykazują się oni współczuciem i odważną wyobraźnią, wbrew solipsyzmowi faryzeuszów. Ewangelia stawia przed nami czułe współczucie charakteryzujące ludzi i ich postawy, jak również odsłania uzdrawiającą miłość Boga- dotykającą ciała i duszy. Jakże wymowne w kontekście tego wydarzenia są słowa Sołowjowa: „ten, zostanie zbawiony, kto zbawi innych.” Mistrz z Nazaretu okazuje się dobrym lekarzem- szafarzem sakramentu miłości ! „Grzech zniekształca człowieka, zaś łaska czyni go pięknym”(św. Sylwan z Atosu), Chrześcijaństwo w tym domu z odsłoniętym dachem będzie widziało Kościół jako miejsce uzdrowienia i przebóstwienia; błogosławioną przestrzeń powrotu do zdrowia. Miał rację Wiliam Blake mówiąc o człowieku, „że nie ma ciała odrębnego od swej duszy, bowiem to, co nazywamy ciałem jest częścią duszy rozpoznawalnej przez zmysły.” Stąd jedno i drugie potrzebuje lekarstwa miłości. Tym, co zgrzeszyli, święty Jan Chryzostom mówi: „Wejdźcie do Kościoła, czyńcie tam pokutę: tam mieszka lekarz, który leczy, a nie sędzia, który potępia. Tam nie żąda się kary za grzech, ale udziela się odpuszczenia.” Celem chrześcijaństwa w świecie jest niesienie lekarstwa miłości; przepowiadanie Boga, niosącego na swoich ramionach zranioną grzechem ludzką istotę. „Jednoczyć ten świat z Bogiem, uczestniczyć w jego powszechnym zbawieniu drogą historii, zbawiać ciało od śmierci”- pisał M. Bierdiajew. Bóg Ukrzyżowany i Zmartwychwstały podnoszący nas z brudu grzechu, czyniący z niewolników i sparaliżowanych- ludzi prawdziwie scalonych i wolnych- otwartych na ostateczny dzień wielkiego przeobrażenia w miłości.

sobota, 25 września 2021

Żyjemy w zgliszczach utraconego niegdyś Raju. Kurczowo trzymamy się ziemi i chcemy uciec możliwie jak najszybciej od śmierci, której obecność aż nazbyt mocno naznaczyła naszą codzienność. Jest w tym jakiś powrót do pogaństwa, wdzierającego się nagle w sposób do końca nieuświadomiony. Herodot antyczny pisarz, pozostawia nam wspomnienie jednego z plemion trackich, które witało nowo narodzone dzieci płaczem i szlochaniem, podczas gdy zmarłych odprowadzano do grobu okrzykami i wołaniem radości, ponieważ zmarli wyzwalali się właśnie z tego życia. Orficy przywiązywali do rąk zmarłych małe tabliczki wykonane ze złota z wyrytymi symbolami ich wiary: „Ja również pochodzę z rodzaju niebieskiego.” Były one czymś w rodzaju przepustki w długiej, naznaczonej mrokiem wędrówki do wrót innego świata. W naszej kulturze śmierć jest czymś najmniej oswojonym. Zmarli chowani są z przed oczu żyjących, aby nie zburzyć ich świętego spokoju i hedonistycznej przygody życia. Z wielką łatwością skazujemy dzieci w łonach matek na unicestwienie, a starszych ludzi na odejście bez pamięci i należnej im czci. Eutanazyjny zastrzyk stał się szybki i bezbolesnym rozwiązaniem problemów z tymi którzy wymagają opieki, a których fizyczny ból odstrasza i wymaga poświęcenia- ludzkiego heroizmu. Śmierć ! Wypieramy jej obecność, a z drugiej strony czujemy jej ciężar, który dla wielu jest balastem pchającym ku rozpaczy i porzuceniu nadziei. „Śmierć- pisał piewca pesymizmu Schopenhauer- to sen, w którym indywidualność ulega zapomnieniu” lub jak chciał Sartre „bezsensownym cierpieniem” po którym rozciąga się jedynie horyzont pustki. Można rozbić się o pychę umysłu i nic nie wyjaśnić; wszystko zapętlić. W obliczu indywidualnych ludzkich zmagań z chorobą i ostatecznych kapitulacji, wszystkie inne dylematy topnieją i przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Religia próbuje konstruować odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań człowieka: jaki jest sens naszego istnienia ? W tym impasie intelektualnej pustki, nie potrafiącej poradzić sobie z wytłumaczeniem faktu cierpienia, lęku i przechodzenia na drugą stronę, jedynie wiara uchyla szczelinę światła. „Puste niebo”- jakże często powielana metafora człowieka współczesnego, będąca w opozycji do tradycyjnej eschatologii- milknie przygnieciona kamieniem kruchości i przygodności bytu, wydanego objęciom „siostry cielesnej Śmierci.” Być może na nowo w zbiorowej świadomości, przebija się prawda o Bogu, który jest „zmartwychwstaniem i życiem.” W starożytnym Rzymie- gdzie zakiełkowała nowa wiara, umocniona świadectwem męczenników, nazywano chrześcijan „tymi, którzy nie boją się śmierci.” Dla chrześcijan świat jest przestrzenią nieustannych konfrontacji- mozolnego dialogu i przekonywania, że śmierć została już ostatecznie pochłonięta przez życie. Ta afirmacja życia zmartwychwstałego zostaje w sposób niezwykły odzwierciedlona w ikonografii wczesnochrześcijańskiej. Fresk z katakumb Domitylli ukazuje zmarłą Wenerandę prowadzoną na odpoczynek wieczny przez jej patronkę, męczennicę Petronillę. Anonimowy autor próbuje nas przekonać, że człowiek wiary nie jest sam; ten ostatni odcinek drogi przechodzi w towarzystwie przyjaciół Boga. „Czym jest życie zmartwychwstałe- pyta św. Izaak Syryjczyk. I odpowiada: Odczuwaniem wszystkiego w Bogu. Ponieważ miłość bierze się ze spotkania. Poznanie, jednocząc z Bogiem, spełnia wszelkie pragnienia, a dla otrzymującego je serca całe jest czułością przelewającą się na ziemię, gdyż nie ma nic podobnego do czułości poznania Boga.”

środa, 22 września 2021

Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10, 32-33). W Komentarzu do Ewangelii według św. Jana Orygenes pozostawia nam jakże głęboką myśl: „Święci są żywi, a żywi są świętymi.” Świadectwo- słowo obecnie tak spopularyzowane przez miałkie autobiografie, zalegające półki galeryjnych księgarni; będące swoistymi autowynurzeniami ludzi z pierwszych stron gazet i mediów. Nie o takie świadectwo chodzi. Myślę tu o kulturze ludzkich postaw „łączne żniwo myśli i uczuć”(T.S. Eliot) charakteryzujące ludzi autentycznie wielkich duchowo. „Świadek mówi wszystkim: Królestwo Boże jest pośród was, Bóg jest obecny we wszystkich zdarzeniach świata, ale wy o tym nie wiecie, wy tego nie widzicie. Wzywa ludzi i ogrania ich w gęstwinie ich sytuacji historycznej. Pokazuje, że Jezus jest współczesny ludziom wszystkich epok”- pisał P. Evdokimov. Rozmawiam z moim znajomym uczącym młodzież katechezy. Patrzę na człowieka zrezygnowanego, wypalonego, nie potrafiącego już z kerygmą dotrzeć do młodych ludzi, aby ich zaintrygować; otworzyć na ważkie pytania, czy postawić w sytuacji zdumienia. Współczuję mu i próbuję w kilku szczerych słowach podnieść na duchu. Nie jest to dramat pojedynczego człowieka. To przeświadczenie towarzyszy wielu chrześcijanom, nie potrafiącym konfrontować swojej wiary z twardą i często opresyjną postawą świata wobec przesłania Ewangelii. Żyjemy w świecie łatwych negacji, ukrytego pod tkanką racjonalnych przesłanek ateizmu, naigrywającego się z religii i czyniącego z niej komiczny, przeterminowany zabobon. Negować i nie wiedzieć- to bardzo różne stany umysłu i towarzyszące im postawy ! Trzeba nauczyć się dystansu wobec strumienia myśli, obrazów, psychologicznych rozgrywek dziejących się w nas i obok nas. Rzeczywistość na opak, szukająca innych alternatyw, pełna „duchowości” bez Boga. Jakże często psychologia chciałaby zająć miejsce religii, szukając panaceum na zranienia ludzkiej duszy. Można sondować stany umysłu, lecz nie głębię ludzkiego serca. Przypominają mi się słowa filozofa Maritaina, iż otacza nas zewsząd wielu ludzi, którzy są „religijnymi analfabetami”- mocują się z Bogiem jak Jakub, ale nie oczekują błogosławieństwa. „Fałszywy Bóg, który we wszystkim przypomina prawdziwego, z wyjątkiem tego, że nie można się z Nim zetknąć, zawsze będzie przeszkodą w dojściu do Boga prawdziwego”- czytamy w Świadomości nadprzyrodzonej Simone Weil. Tymczasem Bóg prawdziwy jest absolutnie wolny i potrafi natychmiastowo wstrząsnąć posadami ludzkiego niedowierzania, buntu i opresyjności. U Pasierba odkryłem słowa, iż „musi umrzeć Bóg złej teologii, ów żandarm świata, małostkowy księgowy, zajęty tylko prowadzeniem rejestru naszych win, mściwy upiór, który wchłonął w siebie wszystko, co było najbardziej posępnego i zatrważającego w bóstwach pogańskich, w najokrutniejszych mitach, zazdrosny o rozwój i emancypację człowieka, jak Apollo, który obdarł Marsjasza ze skóry, ponieważ okazał się lepszym od niego muzykiem, zawistny o każdą odrobinę ludzkiego szczęścia i radości jak Artemida.” Być może oczyszczenie chrześcijańskiego Boga z przyprószeń historii, ludzkich projekcji i karykaturalnych masek, pozwoli na spotkanie z Nim i przyjęcie Go. „Wówczas, w świetle wiary, jeszcze głębiej odkrywamy Boga wcielonego i ukrzyżowanego, który już staje między nicością a nami. Wtedy pojawiają się łzy wdzięczności, łzy radości. Obmyte tymi łzami głębokie serce budzi się i staje się świetlistym okiem, które widzi wszystkie sprawy w Bogu, które zostaje ogarnięte światłem niewyczerpanym, pochodzącym od Ojca, rozświetlającego na górze oblicze Chrystusa, i które prawie utożsamia się z Duchem, dawcą życia”(O. Clement). To wydarzenie staje się natychmiastową euforią, łaską budzącą człowieka do dania świadectwa prawdzie.

niedziela, 19 września 2021

Człowiek to tajemnica. Trzeba ją odgadnąć, lecz jeśli przyjdzie ci ją odgadywać przez całe życie, nie mów, że straciłeś czas; ja badam tę tajemnicę, bowiem pragnę być człowiekiem- pisał w liście do swego brata Fiodor Dostojewski. Jakże intrygujący poznawczo jest sposób rozumowania i do odkrywania istoty i losu człowieka. Zawoalowana tajemnica która wymaga natychmiastowego rozwikłania; ciekawość pchająca do zatopienia się w głębinach ludzkiej świadomości i tych skrycie przeżywanych indywidualnych historii. Świat ludzi, będących w ciągłym przyśpieszeniu- odwołując się do intuicji G. Bergera- wymaga zatrzymania i pochylenia się nad kimś, kto egzystuje obok mnie. Jest to wyjście ku innemu, współistnienie zdolne przekraczać bariery uprzedzeń, stereotypów i osobistych osądów kłębiących się nadmiernie w umyśle. Jakże rozpaczliwy jest dzisiaj krzyk ludzi o zauważenie i poświęcenie im czasu. Wołanie o okruchy miłości ! Natarczywość tego wołania sonduje głębię ludzkich serc i zdolność do współodczuwania świata wraz z innymi. W tłumie można być samotnym i skazanym na egzystencjalny niebyt. Ten, kto poznaje, otwiera się na inność i zaczyna dostrzegać, współbrzmieć oraz kochać. „Nasz Pan dał nam miłość jako wyraz naszej ludzkiej twarzy”- powie św. Grzegorz z Nyssy. Ten wymiar postrzegania przez pryzmat miłości jest szalenie ważny, dynamizując proces integracji i przyjmowania kogoś jako daru. Wyrywa z zaciskających się niewidocznie kleszczy egoizmu. „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem… Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”- mówi do nas Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. W tym przeplatającym się przykazaniu, zawiera się istota człowieczeństwa i chrześcijaństwa: miłość do Boga i człowieka. Zatem najbardziej fundamentalnym celem życia, staje się zdolność do twórczo przeżywanej miłości- caritas i agape- przedłużające niejako przenikanie miłości Boga w świat. Cywilizacja naznaczona obojętnością i śmiercią wymaga heroicznej zdolności kochania, wbrew samolubnej presji samostanowienia o sobie i powierzchownej interesowności w urzeczywistnianiu dobra. „Tylko człowiek który kochał, umiera jak człowiek”(A. Exupery). Cierpimy dlatego, że nie potrafimy dawać siebie i kochać. Miłość to największe zadanie człowieka nowoczesności !

sobota, 18 września 2021

Kultura jest ruchem, kultura jest miłością- przeczytałem u Rozanowa, próbującego uzasadnić owe niesamowite uczucie zachwytu towarzyszące ludziom powołującym do życia wielkie dzieła sztuki. Jakże ekscytujące są wędrówki oczami wyobraźni do odległych krain i miejsc w których zachowały się ślady ciągle żywej i zapierającej dech sztuki. Spoglądam na wytwory rąk średniowiecznych mistrzów i zaczynam rozumieć to, o czym pisali Ojcowie Kościoła: „Ruch ciała jest głosem duszy.” Pomniki czasu, unieśmiertelniające na sposób estetyczny i teologiczny, pamięć i wyobraźnię ludzi poddanych charyzmatycznemu aktowi tworzenia i odczuwania świata skapanego w świetlistej wieczności. Przeglądając Internet w poszukiwaniu interesujących zabytków na dawnych średniowiecznych szlakach prowadzących do Sanktuarium świętego Jakuba, natrafiłem na urokliwą romańską katedrę Czarnej Madonny- Notre -Dame-la-Noire- w Le Puy. Miejsce gdzie łaciński Zachód spotyka się z kulturą arabskiego Orientu, dając wyraz artystycznej symfonii dwóch jakże różnych, choć czerpiących z jednego źródła światów. Wydarzenia spotkań- raczkującego „ekumenizmu” odciśniętego w topografii i materii sztuki. Samo położenie tego obiektu- w sercu wulkanicznego, górskiego wzniesienia Rocher Corneille Owerni- staje się najbardziej rozpoznawalnym punktem na mapie tego pięknego i barwnego regionu. Katedra jak górzysta panorama, posiada swoją szczególną atmosferę, zapach, światło i cienie, muśnięcia wiatru odtwarzającego muzykę- mozarabski chorał pojednania zwaśnionych niegdyś ludów. Kraina w pierwszym odczuciu przywodzi na myśl muzułmańską Kordobę z jej magnetyzującą zmysły architekturą i ornamentyką, oczekującą na wcielone Piękno- to jest Chrystusa ! Średniowiecze to świat urokliwej egzotyki, egzaltacji i ucieczki w miejsca rodzące się w umysłach i duszach rządnych przygód ludzi wiary. „Nie ma chyba kościoła we Francji bardziej niezwykłego niż katedra w Le Puy- pisał Émile Mâle- Nawa przykryta nie sklepieniem, lecz rzędem kopuł na pniach budzi pamięć o Persji Sasanidów. W fasadzie i w krużganku widać arabską Hiszpanię. Wiemy, że słynna czarna Madonna czczona w sanktuarium miała być sprowadzona z Egiptu. Wszystko tu przywołuje Orient, ten wieczny Orient, który fascynował średniowiecze i który zachowuje dla nas całe swoje uwiedzenie. W katedrze Le Puy odczuwamy nostalgiczne pragnienie krainy światła.” Jakże uwodząca oczy wędrowców jest ta przestrzeń rozedrgana światłem i otulająca nim fasady, czyniąc z wnętrza przestrzeń wypełnioną „aurą geometrycznych abstrakcji”, modlitwą i nieodpartym odczuciem sacrum. Każda szczelina otwiera się w radosnym uniesieniu, oczekując na zstąpienie łaski- powiew Ducha, budzący niedowiarków ze znużenia. Tak jak koliste łuki uginają się pod naporem światła, tak człowiek zaczyna odczuwać swoje istnienie w Bogu. Przemierzając rozległe nawy, spojrzenie ciekawskich pielgrzymów zatrzymuje się na figurze Czarnej Madonny. Statua tak bardzo odbiegająca od bliskich ludziom Zachodu rzeźb ukazujących tronującą Maryję z dzieciątkiem Jezus. Jej wygląd przywodzi na myśl afrykańskie maski, a detale twarze sugerują wpływ bizantyjskich ikon w typie Hodegetria i licznych romańskich Madonn w które obfituje ów region Francji. Twarz koloru hebanu, wydłużona, z wąskim nosem i podłużnymi szklanymi oczami, staje się echem cudownej poezji liturgicznej którą przez wieki wyśpiewywał Kościół Virgo Mater: „Pragnę, aby Twój obraz odbijał się bez przerwy w zwierciadle dusz i zachowywał je w czystości aż do skończenia wieków, aby podnosił tych, którzy są zgięci do ziemi, i aby dawał nadzieję i radość wszystkim tym, którzy czczą i naśladują ten wieczny model Piękna.”

środa, 15 września 2021

Nasze istnienie niejednokrotnie jest podobne do labiryntu- „symbolu egzystencji”- przez który człowiek przechodzi po omacku, żywiąc nadzieje na dotarcie do obranego środka. „Otwór wywiercony w naszej subiektywności”(P. Floreński). Nie każdy potrafi dostrzec „nić Ariadny,” korzystnego splotu czasu i wydarzeń pozwalających stopniowo odkryć optymistyczny finał egzystencjalnego zmagania i wędrówki przez mroki. Od kilkunastu miesięcy jesteśmy w takim labiryncie pandemii; każdy z nas odczuł na własnej skórze poczucie bezradności wobec choroby, samotnego odchodzenia i w konsekwencji spoglądania śmierci prosto w oczy. Pomimo ukształtowanych mechanizmów adaptacji, śmierć ciągle jest zaskakującym wydarzeniem inicjacji- przejścia- Paschy ! Życie człowieka nie jest nicością, jakimś esencjalnym niebytem jak postulował Sartre. Świadomość nie unicestwia bytu, ale przenika go strugą światła. Gdzieś na dnie studni pamięci, pojawia się nadzieja. Odczucie kruchości życia, pozwala odkryć głębsze obszary istnienia; transcendować siebie i wychodzić ku tajemnicy własnego losu. „Bóg jest, nawet jeśli Go nie ma”(E. Cioran), przygarniając spulchnione łzami stworzenie. Czarna tkanina przykryła nagie- samotne ciała i sparaliżowała umysły tych, którym dane było pozostać na ziemi opłakujących odejścia bliskich. Zdawać się może, że po każdym, nawet najbardziej dramatycznym doświadczeniu, nasza perspektywa jest szersza, a spojrzenie wyostrzone do granic możliwości. Człowiek przestał być zobojętniałym wobec nieskończoności. Wielu ludzi nauczyło się widzieć życie wokół siebie głębiej. Spostrzegło się, że istnieje „horyzont eschatologiczny”(P. Ricoeur). Ukształtowała się w bólach, owa nieuświadomiona intuicja wiary, pozwalająca radzić sobie ze spadającymi z zaskoczenia kryzysami. Być może jesteśmy przed kolejną i bardziej przewidywalną falą pandemii. Repetycja cierpienia o wiele mocniej uświadomiona i przetrawiona przez zbiorową świadomość. Próba labiryntu przez którą przechodzi człowiek i towarzyszący mu Bóg. Jakże mozolne jest wpisanie się na grzbiet nieba ! Ostatecznie pozostają słowa otuchy, rozwiane muśnięciami wiatru. Żyją we mnie słowa Makarego z Młokosa Dostojewskiego: „Człowiek musi umrzeć w pełnym świetle swego ducha, w szczęściu i pięknie, pragnąc swojej ostatniej godziny, i odchodzi cały radosny jak kłos w stogu siana, jego tajemnica się spełnia…”

wtorek, 14 września 2021

W słoneczny poranek zauważyłem lot ptaków zstępujących w tunel rozwibrowanego powietrza i światła. Jeden z ptaków zanurkował ku ziemi nakreślając na niej cień krzyża. Jakże natura może nas podprowadzać pod świat ukrytych, choć percepcyjnie uchwytnych symboli. Jeden z poetów IV wieku napisał: Krzyż „to jest środek ziemi, to jest znak zwycięstwa”. Uroczystą liturgią Kościół obchodzi Święto Podwyższenia Krzyża. Niezwykle podniosłe i teatralne w swojej oprawie jest nabożeństwo upamiętniające wydarzenie odnalezienia relikwii Krzyża przez cesarzową Helenę. „Podniesiony dobrowolnie na krzyżu Chryste Boże, daj swoje miłosierdzie swemu nabytemu dziedzictwu daj ludowi swemu moc zwycięstwa nad wrogami, gdyż ma on moc Twojego oręża pokoju, niezwyciężony znak zwycięstwa”- tymi słowami antyfony chór wysławia największe palladium chrześcijaństwa- Znak Zbawienia i tajemnicę Odkupienia. Podniosłemu wniesieniu krzyża przez kapłana, towarzyszy moment największego uniżenia ze strony modlącego się Kościoła. Ludzie klękają i czołem dotykając ziemi- uznają swoją nicość przed Panem, który wstąpił na Krzyż jak Mocarz- przywracając światu na powrót Eden i miłość. Modlitwa na kolanach i gest największego uniżenia, jak zauważa Orygenes, „jest znakiem pokory i uniżenia”. W tej chwili pełnej łaski, zdają się z jeszcze większą siłą wybrzmiewać słowa św. Pawła: „Aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych” (Flp 2,1). Teloleptos z Filadelfii podkreślał: „Niech każdemu pokłonowi towarzyszy duchowe wezwanie do Chrystusa, aby oddać cześć Bogu dusz i ciał skłonnych do ugięcia się, pochylając dusze i ciała przed Panem.” Krzyż uniesiony wysoko, okadzany i całowany z szacunkiem, egzorcyzmuje świat z brudu grzechu i niweczy wszelkie działania demona. Utrwala w świadomości wierzących, że zło zostało zdruzgotane w posadach, a ostatecznie jaśnieje blask zwycięskiego oręża. „Niech powstanie Bóg i rozproszą się wrogowie Jego, niech uciekają przed Jego obliczem ci, którzy Go nienawidzą; jak znika i rozwiewa się dym, tak niech znikną biesy sprzed oblicza miłujących Boga i żegnających się znakiem Krzyża Świętego…” To właśnie skoncentrowana moc istoty i zbawczego charakteru krzyża spowodowała, że jego kształt odcisnął się niczym pieczęć na architekturze świątyni chrześcijańskiej, a każdy ochrzczony wchodząc do wnętrza, stał się cząstką mistycznego Znaku Zwycięstwa. Krzyż na patenie lub hostii wskazuje na odkupienie świata przez Chrystusa, który sam jest recapitulatio mundi- zbiega się w Nim wszystko, „to, co w niebiosach, i to, co na ziemi” (Ef 1,10). Według Grzegorza z Nyssy krzyż Chrystusa od początku był wpisany przez Boga w postać kosmosu. Krzyż, który dzieli przestrzeń, wyznacza kierunki i ustala porządek, stał się sensem i formułą- signum Logosu Chrystusa jako prawdziwej duszy świata.

niedziela, 12 września 2021

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć (Łk 14,1-6). U Orygenesa wczesnochrześcijańskiego pisarza, przeczytałem kiedyś jakże intrygujące słowa: „Mówić o Bogu jest zawsze ryzykowne.” Zaproszenie Chrystusa do swojego domu jest również ryzykowne, ponieważ jesteśmy narażeni na wstrząs i namacalność cudu. Z Ewangelii dowiadujemy się, iż przy wejściu Mistrz uzdrawia człowieka chorego na wodą puchlinę, wywołując zgorszenie wśród biesiadników, ponieważ łamie nienaruszalne prawo szabatu. W przekonaniu faryzeuszów, uczynione dobro staje się złem. Idea szabatu wyraża się w niewykonywaniu jakichkolwiek czynności, a „świat staje się miejscem odpoczynku”(A. Heschel). Ten święty odpoczynek przerywa wolność Zbawiciela. „I w tym przypadku Jezus odrzuca tradycję, ponieważ szabat jest dniem Boga i jako taki jest naznaczony pieczęcią Jego dobroci. Uzdrawia, gdyż Jego powołaniem jest świadczenie o tym, że Bóg jest Bogiem łaski”(K.H. Rengstorf). Najstarsza literatura patrystyczna widzi w Nim lekarza posłanego przez Ojca, by podnosić grzeszników i dokonywać fizycznych uzdrowień. „Wszystko to Pan wziął na siebie, by wszystko uzdrowić”- pisał św. Jan Damasceński. W Bogu dokonuje się współprzeżywanie trudnego losu człowieka; kruchości natury i przepastnych otchłani duszy. Cuda są wielką tajemnicą Ewangelii ! Ich sens wyraża coś o wiele głębszego, wolnego od powierzchownej i uchwytnej na pierwszy rzut oka spektakularności. „Cuda to przede wszystkim znaki eschatologicznego stworzenia. Cuda zapoczątkowują powrót do raju, to znaczy do wszechświata przetworzonego przez moc Bożą i wyzwolonego ze swych biologicznych uwarunkowań. Nie jest to marzenie z dziedziny mitu, lecz coś istotnego dla wiary”(J. Danielou). Cuda posiadają również znaczenie sakramentalne i w taki właśnie sposób stanowią kontynuację w ciele jakim jest Kościół. Z całą pewnością można konstatować za św. Janem Chryzostomem: „Po łasce Boga, wszystko zależy od nas i naszego starania.” Kościół zatem staje się lecznicą- szpitalem, gdzie opasuje się rany i mocą epikletycznego westchnienia wyprasza się zdrowie duchowe i fizyczne, antycypując całkowite przebóstwienie człowieka.

środa, 8 września 2021

Narodzenie Twoje, Bogurodzico Dziewico, radość dało całemu światu, albowiem z Ciebie zajaśniało Słońce Sprawiedliwości, Chrystus. Dzisiaj w liturgii antycypujemy narodzenie Przenajświętszej Bogurodzicy. Święty Andrzej z Krety nazywa święto narodzin Bożej Matki początkiem świątecznego cyklu, bramą wiodącą ku łasce i prawdzie. „Mądrość zbudowała sobie dom…”(Prz 9,1). Na świat przychodzi kobieta- Córka pramatki Ewy, której ciało stało się świątynią i pałacem wypełnionym po brzegi łaską: „promień świetlny w niej stał się ciałem”(Tertulian). Wraz z Jej narodzinami ziemia staje się dziewicza, a przestrzeń i czas powraca do niegdyś utraconej przez człowieka, edenicznej harmonii. Jest to przygotowanie ludzkości na przyjście i przyjęcie Boga. Joachim i Anna cieszą się obecnością dziecka, a wraz z nimi Kościół i historia przyjmuje najcenniejszy dar, stając się otwartą na świętość. „Cóż ofiarujemy Tobie, o Chryste ? – wyśpiewuje podniośle Kościół Wschodni w Wigilię Bożego Narodzenia- niebo ofiaruje Tobie aniołów, ziemia przynosi dary, a my ludzie, ofiarujemy Tobie Matkę Dziewicę.” W Jej osobie każdy chrześcijanin w zupełnie nowy sposób odczuwa świat w Bogu. Miał rację Eliade, pisząc: „teologia maryjna stanowi transfigurację najszerszego i najbardziej znaczącego hołdu, jaki od prehistorii składano religijnej tajemnicy kobiecości.” Dziecko, które trzymają na ikonie dłonie piastunki, stanie się jak wyrazi to przenikliwie Dostojewski- Wielka Matką, Ogromną, błogosławiona i wilgotną ziemią- „kosmicznym symbol nowej Ewy, Macierzyństwa i Życia.”

wtorek, 7 września 2021

Życie Twoich wiernych, o Panie zmienia się, ale się nie kończy. Wczoraj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci mojego przyjaciela- artysty plastyka- twórcy ikon Andrzeja Binkowskiego (1955- 2021). Na wieść o jego odejściu do wieczności, poczułem smutek połączony z głęboko uświadomioną nadzieją. Odszedł człowiek którego znałem od kilkunastu lat: wypróbowany przyjaciel, ikonopisarz, poeta i teolog. Nie sposób słowami wymalować jego barwnego życia. Miał w sobie prostotę dziecka i charyzmę mnicha pochylonego nad pieczołowicie przygotowanymi deskami pod ikony. Kochał sztukę i poprzez jej doświadczenie, przybliżył się do wiary. Odkrył ikonę i spoglądał z egzaltacją mistyka w jej oczy. Zrozumiał że jej siła nie leży w drewnie czy farbach, lecz świetle Taboru. Próbował przechylić odrobinę świat w stronę Piękna, które zbawia. Jego myślenie o świecie, chrześcijaństwie i ludzkich losach, było niesamowicie spójne i nacechowane niebywałą wrażliwością i intuicją proroka. Był dobrym człowiekiem, ciągle ciekawym świata i ludzi. Talent Andrzeja polegał na malowaniu ludzkiej rzeczywistości przenikniętej namacalnym odczuciem absolutnego Piękna. Choć był rzymskim katolikiem, odkrył bogactwo prawosławnego Wschodu- teologiczną estetykę i drogę ku przebóstwieniu. Jakże bliskie Mu były słowa zapisane przez Gogola: „Sztuka jedna nas z życiem, wprowadza w duszę porządek i harmonię… Jeśli artysta nie sprawi cudu przemiany duszy widza w miłość i przebaczenie, jego sztuka jest jedynie przelotną pasją.” Był bezinteresownym w tym, co robił. Obdarował dziesiątkami ikon i polichromii kościoły i cerkwie, jakby upatrując w tej dobroczynnej dobroci cel uwrażliwiania ludzkich oczu na piękno i pojednanie z Bogiem. Potrafił godzinami z nieprawdopodobną lotnością umysłu rozprawiać o kulturze, której ostateczny sens i spełnienie widział w komunii z wiarą. Poznaliśmy się szmat czasu temu, kiedy jako młody student teologii stałem się częstym bywalcem jego domu. Pamiętam gościnność jego żony Jolanty, której dusza była tak szlachetna, iż każde z naszych spotkań było świętem. Ich rodzinny dom emanował spokojem i radością. Odeszła przed Andrzejem, ale nigdy nie przestała być jego muzą i duchową towarzyszką; zawsze odczuwał jej wewnętrzną obecność i wstawiennictwo w licznych artystycznych przedsięwzięciach. Ubogacaliśmy się wzajemnie. Andrzej był utalentowanym malarzem, dla którego ikona była materią nieustannych konfrontacji ze sobą i poszukiwania sposobów na co raz bardziej idealne technologicznie ukazywanie tego, co niewidzialne- a ukazane na sposób widzialny. Ja podarowałem mu teorię- wiedzę o sztuce- teologię ikony. Przez lata byłem towarzyszem jego artystycznych realizacji; honorowym gościem i prelegentem zainicjowanych licznie wystaw. Ostatnie lata jego życia były naznaczone stygmatem cierpienia- krzyża- który dźwigał z niepojętym dla mnie spokojem. Czekał na przeszczep nerki i nieustannie mówił, że cierpienie którym został obdarowany to jedynie „trudna, ale piękna miłość.” Towarzyszyło mu jeszcze wiele innych chorób, które przerywały jego mozolną pracę, częstymi wizytami w szpitalach. Nigdy się skarżył, nie narzekał. Powtarzał pełnym ciepła, choć nadwyrężonym głosem: „Ufam lekarzom, są cudowni… Trzeba być dobrej myśli.” Chciał jeszcze u kresu życiowej pielgrzymki, odwiedzić Górę Polanowską- ukochane miejsce w którym pozostawił część swojej duszy. Patrząc na ikonę Maryi Bramy Niebios, czuł przygarniętym w miłości dzieckiem czekającym na kolejne do wykonania zadanie. W tym świecie który przemija Andrzej zostawił cząstkę siebie- ikony „próbujące czynić widzialnym niewidzialne.” Nosił w sobie odczucie wieczności, a dni które były przygniecione balastem agonii ciała, wchodziły w światłość którą wypisywał asystą na twarzach świętych. Żył już w Chrystusie z którym miał lada chwila się spotkać. Doświadczył katharsis ukrzyżowanego Piękna. Odszedł jak „żebrak” znaleziony przez opiekunkę na ziemi, ze wzrokiem skierowanym na jedną z wiszących na ścianie ikon. Stał się duszą zmartwychwstałą ! Kochany Andrzeju wyszedł już ku Tobie Chrystus i mówi jak zalęknionym niewiastom w drodze do grobu: Raduj się ! Odpoczywaj w pokoju Przyjacielu.

niedziela, 5 września 2021

Wkrótce potem udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» (Łk 7,11-15). Ulitował się nad nią. Czułość i miłość matki staje się źródłem współczucia Chrystusa- Bożego miłosierdzia uobecnionego w akcie wskrzeszenia. Serce Boga można porównać do pełnego troski i miłości serca matki. W czasie nabożeństwa prawosławnego wznosi się modlitwę: „Zagubioną owieczką jestem: przywołaj mnie Zbawco i zbaw mnie.” Śmierć jest rozłąką- tragedią- udręczeniem serca. Stąd tak widoczny dramat matki. Ona jest inspiratorką cudu ! Pierwszym obrazem który utrwala się w umyśle małego dziecka jest postać matki. Ten obraz nigdy się nie zatrze, będzie źródłem nadziei i pocieszenia; bezpieczną przystanią do której zapewne powracał często w myślach ów młodzieniec z Ewangelii. To w ramionach matki dziecko zaczyna odczuwać ojcowską opiekę, bezpieczeństwo i schronienie. Łzy matki spulchniają twardą i spękaną ziemię, tu łączy się pierwiastek życia i śmierci. Te oczywiste treści rozumie dogłębnie Chrystus dla którego słowo Matki, było szczególne i nie pozostawało bez wpływu na obecną w ludzkiej naturze wrażliwość. Jest ludzki, gdy „głęboko się wzrusza,” „rozrzewnia się,” czy zapłacze później przed grobem przyjaciela Łazarza. „Oto jak go miłował”(J 11,33). Nie potrafi przejść obojętnie wobec tłumu który na twarzach nosi żałobę smutku którego najgłębszym ucieleśnieniem jest ból rozstania matki z dzieckiem- największym skarbem- miłosnym owocem jej łona. Kondukt żałobny się zatrzymuje, a zmarły ku zdumieniu tłumu powstaje. „Wszyscy w Nim żyjemy, albowiem nie ma w Nim śmierci”- powie o. Makary. W dzisiejszym pełnym powierzchowności i egoizmu samotnym świecie, potrzebujemy dostrzec łzy matki. Chłód, rozproszenie i obojętność, powinna zostać przeszyta strugą współczującej miłości. „Być chrześcijaninem- pisał O. Clement- to odkrywać, nawet w głębi swojego piekła, zdewastowane i zmartwychwstałe oblicze Boga, który nas przyjmuje, wyzwala i przywraca nam szansę bycia Jego obrazem.” Być obrazem zmartwychwstałej Miłości !

piątek, 3 września 2021

Ponad rok czasu spędzony przed ekranem komputera jakoś naturalnie uwrażliwia na realną obecność uczniów, którzy rozpoczęli in situ swoją edukację. Umysł naraża się na niebezpieczeństwo, gdy próbuje wyobrazić sobie jak wielkim- intelektualnym uszczerbkiem- okazała się zdalna nauka. Mam nadzieję że ten czas larwalny się zakończył i nie będzie miał swojego powrotu. Uczniowie wyskoczyli nagle, jak Jonasz z paszczy wielkiej ryby. Intermedium ! Cieszy mnie obecność młodzieży, ich optymizm i wyczuwalna tęsknota za rzeczywistym kontaktem, spojrzeniem i malarską siłą słowa które brzmi tak bezpośrednio i smacznie. „Stwarzam się w słowach, które stwarzają mnie” (J. M. Coetzee). Szkoła jest zawsze dialogiczną przygodą pomiędzy mistrzem i uczniem; naprzemiennie obdarowującym i obdarowanym. Nawet najbardziej zaawansowana technologicznie cywilizacja, nie jest wstanie zastąpić fizycznego spotkania dwóch osób: „Gdy tylko pojawia się twarz drugiego obdarowuje mnie”- pisał E. Levians. Bez wątpienia życie jest twórczym dialogiem, a nauczanie i splecione z nią wychowanie jest przygotowaniem przestrzeni pod spotkanie osób, których rozmowa będzie kontynuowana w czasie i przepleciona ledwie wyczuwalną nicą użytecznej mądrości. Jako spadkobierca pewnej kultury duchowej, umysłowej i artystycznej, czuję się w obowiązku o niej opowiadać. „Osobę odnajduje się dając”(E. Mounier). Jakże urzekające jest poczucie spełnienia, widząc w oczach słuchaczy nić intelektualnego porozumienia i radość z faktu obcowania z wybranym fragmentem wiedzy. Może jestem naiwnym optymistą, ale opowiadam o sztuce- ludzkiej ekspresji, która w moim przekonaniu zachowuje nieustanną świeżość oddziaływania. Ile to trzeba błyskotliwego polotu, aby mały- „nieporadny pisklak” mógł poszybować ku horyzontom o których do tej pory nie miał pojęcia ! Człowiek konsumpcyjnego komfortu potrzebuje piękna jak powietrza (którego jakoś wydaje się mocno problematyczna). Wizualna kultura szturmująca zmysł wzroku i prowokująca do wnikliwego namysłu nad egzystencją naznaczoną wektorem piękna. Gdybym nie był przekonanym, że to co pokazuję i o czym mówię jest przekonujące, to spacerowałbym na krawędzi rozpaczy, brodził w mroku- umysłowego i estetycznego niebytu. Na pierwszy rzut oka, sztuka wydaje się pełna ludzkich resentymentów i zapętlenia. Na szczęście to jedynie powierzchowne odczucie. Jest w niej coś z pewnego rodzaju „transmigracji”- wehikułu czasu do którego możemy wsiąść i odbyć podróż w świat dla nas interesujący. W każdym z zachowanych dzieł pulsuje życie historii, której opowiadanie nie staje się czymś zmurszałym, czy przedawnionym lecz pełnym ekspresji odkrywaniem świata ludzkiego geniuszu i ducha wyrywającego się niczym biblijna gołębica ku światu ocalenia. Wolność ducha i kreatywność jest żarem który zapala świat, wyrywając go z nudy, letargu i zobojętnienia. Ktoś kto uczy innych posiada ową ostrość widzenia przemian, które się dokonują w młodych ludziach i rzeźbią ich, aby uzewnętrzniła się szlachetność człowieka poruszonego poznaniem. Myślę również że opowiadanie o sztuce jest terapeutyczne. W niej zawiera się skondensowana ludzka i boska wiedza o świecie. Filozoficzne zdumienia; teologiczne poszukiwania sensu; literacki gąszcz znaczeń i symboli; w końcu indywidualne zdumienia, rozpinające świat człowieka pomiędzy trawiącym go niepokojem a nadzieją. Kiedy pojawia się poczucie zagubienia pośród hałaśliwego i zadyszanego świata, to przez spotkanie z kultura słowa i obrazu- pojawia się zatrzymanie i powiew świeżości. Wtedy najbardziej fundamentalne pytania znajdują odpowiedzi i wyrywają z labiryntu zagubienia. „Kryzys człowieka współczesnego, w tej mierze w jakiej jest kryzysem sensu, ma charakter religijny”- mówił M. Eliade. Sztuka otwiera również na religię (pierwociny wiary) której kryzys jest dzisiaj wyraźnie wyczuwalny. Wielka kultura zawsze ma swoje odniesienie do kultu, jeśli go utraci- stanie przestrzenią odpadków- bez jakiejkolwiek większego sensu i treści. Stąd „wychowanie (i rzetelnie przekazywana wiedza) jest sprawą serca.”

środa, 1 września 2021

Przez słowo Pana powstały niebiosa i wszystkie zastępy przez tchnienie ust Jego... Bo sam przemówił, a wszystko powstało; On sam rozkazał, a zaczęło istnieć (Ps 33, 6- 9). Nasza egzystencja jest przeniknięta drganiem słów unoszących się w powietrzu i układających się w odwiecznie sprzężoną z życiem człowieka kaligrafię tekstów w których czas i dziejące się w nich wydarzenia stają się barwnym zapisem- relacją z przeżywanych twórczo chwil. Jako pierwszy przemówił Bóg, który tworząc plastycznie świat tworzywem słowa, rzekł: „Niechaj się stanie światłość”(Rdz 1,3- 8). Powołanie wszelkiego istnienia dokonało się dzięki aktowi mowy. Pomyślał- wypowiedział myśl- urzeczywistnił. Odwiecznie w Nim pulsujące marzenia przybrało kształt. Wraz z pierwszym i najbardziej misteryjnym aktem Boga, ludzka cywilizacja zostaje obdarowana kulturą słowa. Ten zlepek dźwięczących słów: będzie ludzką modlitwą, wyznaniem, proklamacją, poezją i muzyką- liturgicznym hymnem wdzięczności. „Poezja to mówiące malarstwo”- powie antyczny myśliciel Simonides. Rozgałęziona historia języków zawsze będzie odnajdywała swój matecznik- w tym biblijnym- najbardziej subtelnym języku, utkanym ze słów Boga. Wielu badaczy zgodnie uważa, że historia ludzkości zaczęła się od obrazów. Kształty zaobserwowanych rzeczy które wyrysował na ścianach jaskiń niemy człowiek w sercu dzikiej natury. Nie uważam tej opinii za jedyną i wyczerpującą. Na początku było słowo. „Zamiast obrazków pojawiły się znaki- kliny, linie- i nagle przestały wyrażać pojęcia, zaczęły oddawać dźwięki- sylaby lub głoski”(J. Parandowski). Z ciszy zrodziło się słowo, które porwało ludzkiego ducha i otworzyło jego percepcję na piękno otaczającego świata. „Pismo i sztuka to jedyni świadkowie czasów”(M. Dąbrowska). Zaczęto opowiadać o życiu. Zrodziła sie potrzeba opisania zjawisk- wewnętrznych i zewnętrznych. Wrażenia zaczęto zapisywać jednym tchem, bez przerywników, gwiazdek, odstępów. Pierwsze starożytne teksty nie posiadały znaków interpunkcyjnych, a ich teksty płyną wartko niczym rzeka, zagarniając wszystko, co napotkały na swojej drodze. „Kontemplacja natury czyni poetów, medytacja przeznaczenia czyni myślicieli. Poeta i myśliciel spoglądają w jedną stronę tajemnicy. Bóg jest za jej ścianą”(V. Hugo). Wypowiedziane słowa wyznaczały kierunek ku poznaniu siebie i innych. Słowa za którymi można się skryć lub użyć ich jako najpotężniejszą broń przeciwko swoim adwersarzom. Słowa podnoszące dachy domów; przynoszące pokój, szczęście i radość. Słowa zdrady- niczym śmiercionośne strzały- którymi się miota niespodziewanie, uśmiercając swój cel w ułamku sekundy. Jaką siłę ma słowo: wykrzyczane i zapisane na kamieniu, skórze, czy całunie z szeleszczących liści ! Javier Sierra w jednej z poczytnych powieści ustami bohatera, mówi: „Na ogół nie doceniamy mocy słów. Są one bowiem narzędziem codziennym, tak nierozdzielnie związanym z ludzką naturą, że często zapominamy, iż ledwie jedno z nich- niczym trzęsienie ziemi, wojna lub choroba- potrafi odmienić nasz los. Podobnie jak w przypadku tego rodzaju katastrof, skutki działania głosu okazują się niemożliwe do przewidzenia... W każdej chwili- dziś, jutro lub w przyszłym roku- prosty ciąg dźwięków wypowiedzianych w odpowiednim momencie może na zawsze zmienić bieg naszego życia.” Często wyobrażam sobie odległą w czasie historię. Świat antycznych myśli i nakreślonych słów u pierwszych mistrzów, myślicieli i heroldów słowa. Wyobrażam sobie domy starożytnych, gdzie na półkach wykształceni Rzymianie trzymali książki z greckim przekładem Iliady i Odysei Homera, z których dzieci uczyły się na pamięć fragmentów i ćwiczyły się retorycznej sztuce słowa. Tegonia Hezjoda z jej mitami i genealogią bogów, tragedie Sofoklesa i Eurypidesa, jak również wartkie komedie Menandra. W domach tych bardziej wykształconych i używających biegle łaciny, były Eneida, epicki poemat Wergiliusza o pełnych przygód wędrówkach Eneasza oraz Metamorfozy Owidiusza które zapłodnią bogactwem tematów całą późniejszą sztukę. W końcu filozofia, tak popularna w świecie śródziemnomorskim bez której dzisiejsza kultura słowa byłaby bełkotem prostaków rozbijających się mieliznę niemych pytań. Dialogi Platona, Timajos, czy Etyka nikomachejska Arystotelesa, pisma stoika Zenona i zawiłe w opisy historie Tukidydesa i Herodota. Warto również nadmienić o mowach Cycerona i Senece snującym rozprawę o życiu szczęśliwym. Wszystkie te mity, historie, opowiadania- unieśmiertelnione słowa w żywiole ludzkiej ekspresji dają obraz ludzkiej mądrości zrodzonej w tyglu wypieczonych słów. Przyjemność obcowania z pięknem języka, geniuszem i przenikliwością myśli ich twórców. Obok tego współistniał cudowny świat Biblii. Świat tych, którzy podążyli za Chrystusem i dali się uwieść Ewangelii- Słowu, które zbawia. „Teraz traktujcie Pismo Święte jak twarz Boga. Rozpłyńcie się w Jego obecności” (św. Augustyn). Jakże w tym kontekście wydaje się budujące i inspirujące w przeżywaniu słowa, świadectwo syryjskiego chrześcijanina z pierwszych wieków Kościoła kiedy poddał się lekturze Księgi Rodzaju. Poczuł, że wszedł w nowy i tajemniczy świat: „Przeczytałem początek tej księgi i wypełniła mnie radość/ Gdyż jej zwrotki i linijki otwierały swe ramiona, by mnie powitać. I poprowadziły do swych towarzyszek. A kiedy dotarłem do miejsca, gdzie spisana jest historia Raju, poczułem, że unoszę się i przemieszczam z serca tej księgi w samo serce Raju !”