sobota, 30 października 2021

Spacerowałem po cmentarzu, niebo było nasycone światłem słońca, a mogiły schowane za ścianami bukszpanów i różnokolorowych chryzantem były tak melancholijne, iż nie sposób nie rozmyślać o przemijaniu, śmierci i schowanej za kurtyną tajemnicy wieczności. Uświadamiam sobie za Claudelem, że „czas jest sensem życia…, zmysłem powonienia.” Świat obiektywny nie potrafi udźwignąć mojego czasu i towarzyszących mi przeżyć oraz splotów wspomnień. Aura jesieni nastraja do rozpamiętywania historii i poszukiwania w niej śladów tych, którzy odeszli do innego wymiaru bytowania. „Zatrzymać się w słońcu i pozwolić, aby zegar biegł”(P. Bosmans). Siedząc na ławce dotarły do mnie przeczytane dzień wcześniej słowa zapisane w kieszonkowym tomiku przez Borgesa: „Jak głosi islam, w nieodwołalny dzień Sądu każdy, kto stworzył obraz żywej istoty, zmartwychwstanie ze swym dziełem i otrzyma rozkaz ożywienia go, co mu się nie uda, i wraz z nim zostanie wtrącony w piekielne ognie.” W pierwszym momencie zmroziły mnie te słowa i potrzebowałem natychmiast uczepić moje myśli ku nadziei jaką jest miłosierny Bóg chrześcijaństwa. Niczym w kalejdoskopie przenikały w mojej pamięci najpiękniejsze wyobrażenia Chrystusa. Nakreślony podświadomie świat partycypacji w pięknie. Mnogość wizerunków w których twarz przeniknięta energiami światła i życia, zaprasza do uczestniczenia w radości zmartwychwstania i powszechnego przeobrażenia w miłości. Uśmiecham się i zaczynam po chwili głęboko oddychać. Odczuwać szczęście na myśl o obcowaniu z Bogiem- który przychodził do mnie przez sztukę- w natychmiastowych chwilach zdumień. Jakże odmienna jest ta pełna spokoju wizja obrazu, od tej którą reprezentuje anikoniczność Koranu i wzdryganie się na myśl o spojrzeniu na twarz miłosiernego Boga. Nagle się spostrzegam, że być może otaczający mnie świat jest aż nazbyt iluzoryczny, a wieczność wychodzi naprzeciw w Tym którego miłość zakreśla jej nieodgadnione dla intelektu granice. Rezonują we mnie słowa wczesnochrześcijańskiego pisarza Tertuliana, „aby zmartwychwstać, trzeba umrzeć.”

wtorek, 26 października 2021

Jestem przekonany, że człowiek naznaczony objęciem śmierci, ukazuje najbardziej szczerą i autentyczną twarz „oniemiałą od długiego milczenia”- posługując językiem Dantego wyruszającego w podróż po zaświatach. Twarze zmarłych, choć papierowe i blade, niejednokrotnie mogą nam mówić więcej, niż za życia. Stają się „lustrem prawdy”- zwierciadlanym odbiciem zrealizowanej historii i imperatywem dla żyjących; emanuje z nich jakaś intrygująca i niepozostawiająca miejsca na obojętność egzegeza śmierci. Przejrzyste spojrzenie wolne od pasma negatywnych uczuć. „Jesteś biały i oślepiasz moje oczy. Chcę pochylić się bezlitośnie i pozwolić mojej duszy przejść z tobą i wypalić zmarszczki na twojej duszy. Chcę przelać twoje serce krwią zranionych i niepocieszonych nadziei i nieuleczalną łzą rozpaczliwych myśli” (N. Kazantzakis). Unieruchomiona chwila, wydana oczom tych którzy stawiają pytanie o człowieka. „Twarz mówi”- powie lapidarnie Levians i zaprasza do milczącego dialogu. Być może tak często nasza współczesna cywilizacja separuje zmarłych, przykrywa lub retuszuje do granic możliwości ich twarze, nadając im groteskowy uśmiech- pastelową i tragikomiczną aurę, odpychającą myśli od nieuniknionego stadium rozpadu. „Śmierć jest najgłębszym i najbardziej znaczącym faktem życia, wynoszącym ostatniego z ostatnich śmiertelników ponad powszedniość i banalność życia. I tylko fakt śmierci wyznacza głębię pytania o sens życia”- pisał. M. Bierdiajew. Starożytni Rzymianie o tym stanie rzeczy mówili: fatum mortale. Lacan sugerował, że człowiek „zawsze staje się postacią we własnej historii.” Nawet najbardziej skamieniała i pozbawiona emocji twarz jest przestrzenią w której odnajdujemy prawdę o drugim człowieku. Nie bez przyczyny pozostaje fakt, że w kulturze egipskiej pieczołowicie wykonywano malowane portrety, czy późniejsze i bliższe naszej kulturze- urnowe twarze. Są one werystycznym ekwiwalentem zmarłej osoby (przedłużeniem jej egzystencji) i bez wątpienia dość powszechnym świadectwem intensywnego pragnienia posiada ponadczasowej podobizny oraz drogi którą trzeba przebyć zachowując wątłą, ale jednak obecną więź z materią ciała. O portrecie człowieka można powiedzieć słowami Pseudo-Dionizego Areopafity, że „ikona jest widzialnością niewidzialnego,” ponieważ w niej zostaje przedstawiony żyjący w ciele ludzki duch. Pewien mnich z Tebaidy pokusił się o niezwykle przejmującą definicję piekła: „Tam, gdzie nie można nikogo zobaczyć twarzą w twarz.” Eschatologia chrześcijańska jest pełna nadziei na spotkanie w wieczności z tymi którzy odeszli- „twarzą w twarz.” Za kilka dni staniemy nad grobami naszych bliskich, przypominamy sobie ich oblicza- rozedrgane światłem słońca twarze. Nawet w najbardziej mętnej, czy półmrocznej pamięci zachowują się zarysy postaci z ich bagażem emocji. Nie sposób zapomnieć osób które powołały nas do życia; wyrwały z zaklętego kręgu śmierci, otworzyły na zmartwychwstanie przez miłość. Nie można zapomnieć również tych, których spojrzenia wzięły nas w posiadanie, objawiając mądrość której głębia jest największym darem.

niedziela, 24 października 2021

Faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Jezusa w mowie... Powiedz nam więc, jak ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?» Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: «Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową!» Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: «Czyj jest ten obraz i napis?» Odpowiedzieli: «Cezara». Wówczas rzekł do nich: «Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga»(Mt, 15-21). W historii wielokrotnie w wyniku różnych przeobrażeń społecznych i politycznych przywoływane były słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii. „Słowo to gest, a jego znaczenie to świat”- pisał M.M. Ponty. Wyprowadzano zręczną argumentację odwołując się do Ewangelii, szczególnie w okresie nowożytnym, konstruując doktrynę o rozdziale dwóch władz – religijnej i świeckiej. W gruncie rzeczy cała późniejsza interpretacyjna otoczka, trochę manipulowała słowami postawionego przed kolejną próbą Chrystusa, który i tak próbował ostatecznie zwrócić uwagę na sprawy duchowe, niż na rozwiązywanie zapętlonych relacji Żydzi a Rzymianie. „Zafałszowalibyśmy myśl Jezusa, gdybyśmy zobaczyli, że to, co jesteśmy winni cezarowi, znajduje się na tej samej płaszczyźnie, co nasze obowiązki wobec Boga, i że ma tę samą absolutną wartość... To, co ziemskie, musi być traktowane zgodnie ze swoją wartością. Trzeba jednak pamiętać, że to, co istotne, jest gdzie indziej i polega na wierności wobec Ojca Niebieskiego” (A. Loisy). Mistrzowi chodzi o sprawiedliwość społeczną, ludzką uczciwość. Udzielona odpowiedź jest refleksją o właściwym balansowaniem pomiędzy tym, co cesarskie a boskie. Na monecie wszyscy dostrzegają wizerunek cezara. A czy w wyniku tej słownej kotłowaniny- kontestacji władzy okupanta, potrafią dostrzec o wiele ważniejszy wizerunek- obraz Boga ? W naszym cynicznym świecie jest tylu ludzi histerycznie zajętych wygarnianiem sobie pieniędzy z portfeli i kont bankowych; kolekcjonowaniem „bożków szczęśliwości”, że zapomnieli o twarzy Boga odbijającej się na ludzkich obliczach. „Tym, co trzeba oddać Bogu, jest Jego odciśnięty w człowieku obraz, który zawsze narażony jest na różnego rodzaju zamachy.” Gromadząc chciwie denary, zbyt szybko zapominamy o największych bogactwach- żyjących obok ludziach (braciach i siostrach) w których odzwierciedla się najwspanialszy pomysł Boga. Człowiek został stworzony betsalemenu kidemoutenu- na obraz i podobieństwo. Jest najcenniejszą odbitką Piękna. Miłość w człowieku powinna silniej działać, niż oglądany w dłoniach pieniądz.

sobota, 23 października 2021

Towarzyszy mi od kilkunastu dni głęboki i twórczy namysł nad otaczającą mnie rzeczywistością. Być może przymusowa izolacja wyostrza spojrzenie na wiele spraw i tematów które zwiewnie naznaczają naszą ulotną egzystencję. Już antyczny myśliciel Plotyn, dostrzegał w człowieku pewnego rodzaju trawiące go napięcie- ostatecznie wyrażone „wielką i ostateczną walką o własną duszę.” Człowiek wadzi się ze sobą, nawet więcej konfrontuje z rzeczywistością w której pozostają pewnego rodzaju „namiastki wolności.” Pomimo różnorodnych determinizmów, towarzyszy mi wewnętrzne przeświadczenie, iż „los człowieka” jest zawsze „losem Boga”(R. Guardini)- który nigdy nie przestaje być obojętnym na bieg dziejących się wokół mnie wydarzeń. Tylko taka perspektywa staje się źródłem nadziei i pokrzepienia; optymizmu zwiastującego świt czegoś absolutnie nowego. Wyglądam przez okno i dostrzegam jak słońce rozkłada swe promienie na wszystkim, co materialne- nietrwałe, ulotne i naznaczone koniecznością przeobrażenia- powolnego zstępowania w śmierć. Nawet morfologia martwego liścia, przez którą przenika światło- staje się czymś w rodzaju witraża, którego osnową jest odczucie tętna życia. Namacalność piękna poprzez kruchość materii. Zaczynasz wtedy rozumieć, że nie jesteś kombinacją atomów, lecz „życiem pośród życia.” Miał rację Pascal mówiąc, że „człowiek jest dla siebie samego najbardziej zadziwiającym przedmiotem w naturze.” Nowy dzień czaruje swoją symfonią kolorów, a przezwyciężona twórczo samotność staje się drogą do innego rodzaju poznania. Czasami trzeba zejść w „otchłań śmierci” aby następnie stając przy „drzewie życia” dostrzec roztaczający się na horyzoncie ocean światła. Stają mi przed oczami luministyczne obrazy Claude Lorraina i drgają w posadach duszy, przeczytane wczoraj słowa Szestowa: „Tylko prawda, do której człowiek sam doszedł może mu przynieść pożytek.” Prawda unosząca człowieka, nie ku „szczytom rozpaczy,” ale światłu przemienienia. „Szukasz prawdy- pytał Lanza del Vesto- Podnieś głowę i otwórz oczy na światło.” Z tej świetlnej impresji nimbu, wyłania się obdarowujący świat uśmiech Boga !

środa, 20 października 2021

W prawosławiu istnieje szczególny i niepowtarzalny element pierwiastka kobiecego. Uwiarygodnieniem tej kobiecej czułości, ciepła i macierzyństwa, jest mnogość licznych ikon maryjnych i nierozerwalnie związany z nimi kult. W centrum chrześcijaństwa uobecnia się owa wrażliwość i misteryjność „duszy kobiecej”- potrafiącej na sposób wyjątkowy, przeżywać czas i przestrzeń w Bogu. Sacrum znajduje swój najdoskonalszy pierwowzór w kobiecie jaką jest Maryja- „Bogurodzica, zawsze Błogosławiona i Najczystsza, Matka Boga, Czcigodniejsza od Cherubinów i Chwalebniejsza nad Serafinów, któraś bez skazy zrodziła Boga Słowo…” Chrześcijaństwo wyniosło piękną Dziewczynę z Nazaretu ponad wszelkie stworzenia, czyniąc ją przedmiotem uwielbienia, podziwu, personifikacji Kościoła i najżarliwszej modlitwy. Orantka i najpokorniejsza służebnica Baranka. „Nie żyłaś dla samej siebie, ale w Bogu, dla którego się urodziłaś, aby służyć tajemnicy zbawienia wszystkich i ażeby się stała wola Boża przez Wcielenie Logosu i przebóstwienie wszystkich”- pisał w Traktacie o wierze prawdziwej św. Jan z Damaszku. To, co najbardziej porusza w lex ornadi, to prostota i wzruszająca bliskość Jej osoby w świadomości ludu, który składa w jej ręce i wstawiennictwo radości i smutki życia. Ludzki byt odnajduje w Jej archetypie tajemnicę swego losu i najskrytsze tajemnice serca. „To, co się zrealizowało cieleśnie w Maryi, ma miejsce na sposób analogiczny w każdej oczyszczonej duszy”(św. Grzegorz z Nyssy). Racjonalny człowiek Zachodu w zetknięciu z duchową kulturą prawosławia, zostaje jakby sparaliżowany głębią ludzkich aktów; spontanicznością w której ciało na zewnątrz odsłania cały- intrygujący koloryt duchowych przeżyć. W tym miejscu przypomina mi się homerycki hymn do ziemi: „Z Ciebie, dostojna, piękne owoce się rodzą i piękne dzieci ludziom śmiertelnym.” Cudowne ikony ukazujące Theotokos, którym przypisuje się duchową siłę promieniowania, których nie materia ogniskuje uwagę szukających cudowności, lecz wizerunek zdolny wzbudzić rzekę łez i wewnętrzne przeobrażenie człowieka. Matka Życia z której ziemia bierze ciało Boga. Mnogość wariantów ikonograficznych Hodegetrii: Smoleńska, Częstochowska, Iwierska, Tychwińska, Gruzińska, Jerozolimska, Trójręczna, Boleściwa, Poręczycielka grzesznych- świadczy nie tyle o polifonii estetycznej, lecz żywej bliskości Tej, przez której spojrzenie, dotyk i matczyne serce, spływa obficie na ludzkość łaska. O cudotwórczej sile ikony czytamy u Hercena w Rzeczach minionych i rozmyślaniach: „Pewnego razu stałem w kaplicy, patrzyłem na cudowny obraz Matki Boskiej i myślałem o dziecinnej wierze ludu, wznoszącego do Niej swe modły; kilka kobiet, chorych, starców klęczało i żegnając się, biło pokłony do ziemi… Tak, nie jest to zwyczajna deska z wizerunkiem… Przez całe wieki wchłaniała ona owe potoki żarliwych modłów, błagalnych westchnień ludzi cierpiących i nieszczęśliwych; musiała wypełnić je siłą bijąca od niej i spływającą na wierzących. Stała się żywym narzędziem, miejscem spotkań Stwórcy z ludźmi. Myśląc o tym, jeszcze raz spojrzałem na leżących w prochu starców i kobiety z dziećmi oraz na obraz święty- a wówczas sam ujrzałem, że rysy Bogarodzicy są uduchowione, że patrzą one na tych prostych ludzi z miłosierdziem i miłością… Padłem wówczas na kolana i zacząłem się kornie modlić.”

poniedziałek, 18 października 2021

Kierownikowi chóru. Na melodię: „Gołębica dalekich terebintów… (Ps 56, 1). Jakże trudno wyobrazić sobie brzmienie hebrajskiego mikatmu- gołębicy szybującej ku przestworzom i wyśpiewującej Bogu najdoskonalszą melodię uwielbienia. Być może starożytne hirmosy są dalekim echem biblijnego brzmienia wędrowców i pielgrzymów, których słowa wraz z piaskiem pustyni kołysały ludzkie dusze i czyniły je przestrzeniami nawiedzenia- Obecności. Muzyka zakorzeniona w tradycji orientalnej chrześcijaństwa, przeszczepiła swoje ziarna na łaciński Zachód, aby wzniecić żar chorału gregoriańskiego. Chorus, czyli chór- przestrzeń dramatu liturgicznego i samo centrum architektury sakralnej. Chorus, to również taniec- podrywający duchownych do pełnego ekspresji rezurekcyjnego kroku; ozdobnych procesji w których rytm rozedrganych stóp mnichów w powłóczystych habitach, łączył się z przenikniętym mistyczną miłością kołysaniem duszy. Doniosłość tego śpiewu dla liturgii rzymskiej, rezonuje w okresie szczególnym dla Kościoła jakim jest tzw. reforma papieża Grzegorza I Wielkiego. Zasadniczą cechą tego śpiewu jest jego monodyczny charakter; to śpiew jednogłosowy bez podłoża harmonicznego. Już święty Augustyn, słysząc, jak słowik zestraja swój głos na wiosnę, w harmonii z aktualna porą roku, odparł, że każdego śpiewaka instynkt skłania do ładnego śpiewu- czyli śpiewania miarowego, jak wspomniany uprzednio ptak. Muzyka w której najdoskonalszym instrumentem jest ludzki głos- rozbrzmiewający niczym tuba, obwieszczająca wielkie dzieła Boga. Ten chorus spiritualis, będzie potrzebował ksiąg, gdzie łacińskie teksty rozpisane na melizmaty, znajdą swoje gościnne schronienie w mszałach, graduałach, psałterzach, czy ewangeliarzach. Według Etymologii Izydora „muzyka jest znajomością melodii objawiającą się dźwiękiem i śpiewem.” Melodia chorałowa rodzi się w materii słowa i pozostaje w symbiozie z tekstem. Ta jakże subtelna relacja wyraża się poprzez oddechy, gdzie aparat mowy wydobywa frazy- przeistoczone w dźwięki- których najdoskonalszym i pełnym ekspresji dziełem będzie Messe du Sacre. W klasztorach powstawały wspaniałe dzieła muzyki kościelnej; solowe popisy młodzieńców których aksamitność i głębia głosu będzie otwierała przedsionki niebiańskich zaświatów. Różnorodne i rozsiane ośrodki tej wyrafinowanej profesji, dały asumpt pod dzieła pełne szlachetnej prostoty, ozdobności i duchowego promieniowania. Budowniczowie wspaniałych kościołów biskupich i klasztornych bardzo szybko się spostrzegli, że kamienne sklepienia beczkowe umożliwią stworzenie przestrzeni możliwie najdoskonalszej akustycznie i przysporzą niebywałe przeżycia estetyczne dla ludzkiego ucha. Gwidon z Arezzo w dziele Micrologus, wyrazi ów stan muzycznego zachwytu: „Nic dziwnego, że słuch znajduje rozkosz w różnorodności dźwięków, podobnie jak wzrok cieszy się różnorodnością barw, jak węch podnieca się różnorodnością zapachów, a język raduje się zmianą smaków. Słodycz dających rozkosz rzeczy w cudowny sposób przenika, jak przez okno, w głąb serca.” W późniejszym okresie również gotycka katedra stanie się jeszcze bardziej dźwięczna, a jej wysokie napowietrzne sklepienia i las podtrzymujących je kolumn, wyniesie ludzki głos do wyżyn miłosnego upojenia Bogiem i zstępującym nań światłem.

niedziela, 17 października 2021

Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: „Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?" I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu» (Mt 18, 32-35). Przypowieść którą roztacza przed słuchaczami Chrystus, wydaje się papierkiem lakmusowym współczesnej rzeczywistości. Na drodze naszego życia spotykamy wielu ludzi, którzy w sposób wątpliwy moralnie i na plecach innych, próbują osiągnąć korzyści w sposób przebiegły i nieuczciwy. W pewnym momencie podwija im się noga i muszą się skonfrontować z bolesną prawdą o własnej małości i chciwości. Nie traktujmy nieuczciwego rządcy jako wyimaginowanej postaci, która wykorzystuje wadliwy system finansowy i luki w prawie. Chrystus stawia nam przed oczami człowieka który bez wątpienia jest wyrachowanym oszustem i cwaniakiem, żeby nas przekonać, że istnieje granica której nie można przekroczyć. Pomimo inteligencji i sprytu sługi odpowiedzialnego za finanse, „ten nienasycony czas gromadzenia dóbr, który wypełnia cały horyzont człowieka”(B. Maggioni) kończy się wizerunkową katastrofą i co najbardziej paradoksalne- przebaczającą reakcją rządcy. Przymiotnik phronimos, który określa rządcę i który najczęściej jest tłumaczony jako „roztropny,” wskazuje jeszcze na inne cechy: przenikliwość, przezorność i odwagę w podejmowaniu błyskawicznej decyzji. „Gdyby nie było Boga świat byłyby skandalem”- pisał C. Caretto. Ewangelia nam zwiastuje prawdę o Bogu który potrafi przymknąć oczy na wiele ludzkich zaniedbań, dróg na skróty, uchyleń i nieprawości. „Czym bardziej zbliżamy się do Boga, tym bardziej widzimy naszą grzeszność”(Abba Doroteusz). Bóg potrafi być współczującym i jednocześnie oczekuje tego samego od nas w stosunku do tych, którzy również nam coś złego uczynili. Przypowieść ma wyzwolić w nas refleksję nad naszą zdolnością do przebaczenia- przestrzenią na dobro w obliczu namacalności zła. Nie chodzi tu o dalece posuniętą naiwność, lecz o perspektywę Królestwa Bożego- triumfu prawdy nad fałszem; życia nad śmiercią; miłości nad nienawiścią; uczciwości nad toczącą duszę człowieka zachłannością.

sobota, 16 października 2021

Jak powinniśmy się modlić ?- zapytał Makary- Nie trzeba wielu słów. Wystarczy trzymać ręce w górze. Z nadmiaru czasu powróciłem do studium sztuki wczesnośredniowiecznej, stanowiącej dalekosiężną pracę nad książką poświęconą umysłowości i sztuce średniowiecza. Zasadniczymi znamionami stylu romańskiego są: użycie sklepienia dla pokrycia dużych przestrzeni i pojawienie się w tym miejscu, wyrafinowanego programu malarskiego. Intrygującym tematem do którego powracają dawni mistrzowie fresków, miniatur, czy rzeźb- to motyw orantów- stanowiący pewnego rodzaju reminiscencję kluczowego tematu ikonograficznego sztuki wczesnochrześcijańskiej (katakumbowej). Różnorodność natchnienia, świeża wizja i wpływy starożytności, nadają tym przedstawieniom jakże bogatą teologiczną wartość i artystyczną niepowtarzalność. Bez wątpienia mistrzowie różnych gałęzi sztuk biorą w posiadanie przestrzenie kościołów i za pomocą symfonii form oraz melodii kolorów- uobecniają biblijne Objawienie, czyniąc je dostrzegalnym dla ludzkich oczu. Powyżej umieściłem fragment fresku ukazujący Abrahama z Lotem i jego rodziną ze sklepienia kościoła Saint- Savin- sur Gartempe w środkowej Francji (ok. 1100 r.). Mamy tu niezwykle udaną syntezę wielu tradycji- frankońskiej i bizantyjskiej, echo renesansu karolińskiego, epoki Ottonów, i sztuki italskiej. W tym przypadku malarstwo zaludnia postaciami połacie sklepienia czyniąc je niepozbawioną przesady „kaplicą sykstyńską francuskiego romanizmu.” Ukazane postacie są w drodze, trzymają ręce wzniesione ku górze, stając się nie tylko „personifikacją modlitwy,” lecz także „wyrazem zalet, które są potrzebne duszy”(Orygenes De oratione). Ruch ciała jest drganiem duszy; dialogiem pozbawionym słów; zbiorową inscenizacją modlitwy składanej Bogu. „Duch, który objawia nam Boga, jest niewypowiedzianym szmerem, w którym kończy się słowo”- powie Henri le Saux. Świadomość bycia połączonym z Bogiem ! Linearność wykreślonego zwiewnie układu ciał, przywodzi na myśl taniec uwielbienia; wyrażając tym samym siłę miłości, przeszywającą sanktuarium ludzkiego wnętrza: „Niech chwalą imię Jego wśród tańców”(Ps 140, 1). Malowidło choć zdaje się być nieruchomym, ożywia się dzięki gestom które scenograficznie rozdziela artysta postaciom. Ta wizualna asocjacja form ma swoją genezę w tradycji liturgicznej znamionującą tę epokę. Przechodzimy w sposób naturalny od „tańca cielesnego” ku „tańcu mistycznemu.” Taniec w łacińskim przekładzie Wulgaty bywa określany słowem chorus lub czasownikiem saltare- co można rozumieć jako skakanie i tańczenie w radosnym korowodzie. By wyrazić zalewające duszę człowieka szczęście, mistrzowie pędzla chętnie przedstawiali tego typu wyobrażenia, stanowiąc „alegoryczne wyobrażenie cnoty Pobożności…, oraz Miłość, dar Ducha, który mieszka w ludzkich sercach, implikując podwójną miłość do Boga i bliźniego…”(H.I. Marrou). W tej malarskiej wizji istnieje radosna obfitość, wzruszające i pełne prostoty upojenie pięknem wyrazistości obrazu, cielesność odzwierciedlająca wielki poryw duszy ku Misterium.To również odległe, ale jednak obecne przesłanie dla dzisiejszego chrześcijaństwa- wyrażające się wertykaliźmie myślenia i uduchowieniu tego, co nad wyraz w nas cielesne.

czwartek, 14 października 2021

Rzeczywistość pęcznieje od nadmiaru wrażeń i dostarcza coraz to nowych przeszkód które trzeba z pokorą przemierzyć i choć trochę ogarnąć umysłem. W redystrybucji komunikatów na temat otaczającej nas rzeczywistości jest tle nieścisłości, że ciężko to racjonalnie uporządkować i wszystkiemu dać wiarę. Normalny człowiek zdaje się zwracać uwagę na rzeczy naprawdę istotne i podane w taki sposób, iż nie ma wątpliwości co do czytelności wydarzeń i towarzyszącym im reperkusji. Od dzisiaj jestem na kwarantannie, ponieważ jako niezaszczepiony nauczyciel miałem kontakt z osobą chorą. O sum, scilicet, o nihil. Czuję się nad wyraz dobrze i nie rozumiem selektywności tak skonstruowanego programu profilaktyki. System wydaje się tak wadliwy i nieudolny w moim odczuciu, bowiem kieruje osoby niezaszczepione na izolację, a reszta (zaszczepionych) i potencjalnie również transferujących wirusa, kontynuuje bez przeszkód swoją pracę. Poruszamy się w jakiś oparach absurdu sądząc, iż osoby zaszczepione posiadają jakąś immunologiczną tarczę ochroną przed rozpowszechnianiem choroby. Jeżeli szczepionka jest rzeczywiście skuteczna, a zostawimy na boku jej dość problematyczny skład, to możemy założyć że osoby zaszczepione jedynie łagodniej przejdą chorobę i towarzyszące jej powikłania. Pomimo tych złożonych dywagacji, powrót epidemii jest oczywisty i zważywszy na lekkomyślną postawę wielu ludzi wobec higieny, dystansu społecznego, czy zakrywania twarzy maseczkami jest nieunikniony w posiewie śmierci (wystarczy wsiąść do tramwaju, aby przekonać się o prawdziwości zaobserwowanych spostrzeżeń). Oprócz medialnej „pewności”- rzekomego uodpornienia osób zaszczepionych, tak naprawdę nie istnieją obiektywne statystyki które rzuciłby światło na ten stan rzeczy i stanęły w opozycji wobec wielkich potentatów farmaceutycznych, zbijających krocie na ludzkim strachu i niepewności. Jesteśmy w jesiennej porze roku, gdzie ludzie chorują z większą intensywnością, będąc podatnymi na przeziębienia, grypy, czy mnogość innej maści wirusów atakujących drogi oddechowe. Wszystkie tego typu zjawiska mogą być z całą pewnością interpretowane jako kolejny moment epidemicznego tąpnięcia. Gorączka jest często zauważalnym objawem choroby. Ale gdy jest podwyższona i utrzymująca się w długim odstępie czasu, wcale nie musi zwiastować jednej tylko zaprotokołowanej globalnie choroby. Grypa pochodzenia wirusowego, również posiada symptomy zbliżone do covid: kaszel, bóle głowy i ogólne osłabienie organizmu. Nie jestem specjalistą od medycyny, ale interpretacja faktów wymaga nad wyraz zdrowego rozsądku. Problematyczna sytuacja „kruchych ludzi, których ciała- jak pisał J. Berlioz- są igraszką nieprzewidywalnych warunków środowiska.” Historia bardzo często lubi się powtarzać i trzeba być szalenie roztropnym w interpretacji jej meandrów. Co powiedzieć o zmarłych na „czarną śmierć” w średniowiecznej Europie ? Ponad dwadzieścia milionów chrześcijan leżących na ulicach i umierających półmrocznych domach, z czarnymi obrzękami, których jedynym pragnieniem było jak najszybciej oddać swoją duszę Bogu. Dzisiejsze media zrobiły z choroby widowisko- wieloaktowe przedstawienie za kulisami którego tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi. Przelatują przed oczami widzów słupki zaszczepionych, niezaszczepionych i zmarłych- segregując tym samym społeczeństwo na niezaprzeczalnie zdrowych, potencjalnych roznosicieli pandemii i tych którzy wymówili się szczepionki i stali się łupem śmierci. Jakże idiotyczna jest ta trajektoria zdarzeń ! Wszystko zdaje się służyć nadmiernemu podgrzewaniu emocji a nie rzetelnej trosce o człowieka któremu potrzeba świeżego powietrza i odrobiny wolności na udźwignięcie napierających zewsząd komunikatów. Ponieważ jestem uprzejmy i dobrze wychowany, odparłem w rozmowie telefonicznej pani z sanepidu, że dostosowuję się do tych reguł, choć żywię wiele wątpliwości co do sposobu realizowania tak narzucanej profilaktyki w służbie rzekomej ochrony zdrowia. W każdej sytuacji pojawiają się wartości dodatnie. Więcej czasu na bycie ze sobą i Bogiem. Modlitwę i lekturę, której deficyt jest nieustannie dostrzegalny.

wtorek, 12 października 2021

Każda epoka niesie na skrzydłach obaw tęsknotę za piękniejszym światem. Im bardziej przenikliwa jest niepewność, tym trudniejsza jest do uchwycenia duszą nadzieja. Nastrojem egzystencjalnym który charakteryzuje naszą rzeczywistość jest ujmująca umysł świadomość efemeryczności naszego istnienia. Zachować oddech życia i nie poddawać się zwątpieniu- to pierwsza kołatająca myśl po wstaniu z łóżka. Niby świat jest taki jak wczoraj, jednak wiele napięć dzieje się pod jego skorupą, ledwie dostrzegalnie dla zmysłu wzroku. Młodzi ludzie nie stracili z twarzy uśmiechu, a starsi- jakby po drugiej stronie ekranu życia, śledzą medialne statystyki zachorowań i nagłych śmierci. Cień niepewności pada na wszystkich, tylko nie wszyscy widzą jego zarys. Człowiek staje naprzeciw sytuacji granicznych i nie może pozostać na długo w trawiącym jego umysł lęku. „Człowiek z poczuciem humoru wierzy- jak pisał Romano Guardini- że los jest dobry; nie dziwi się wszakże, gdy okazuje się coś wręcz przeciwnego… Często cierpi bardzo dotkliwie, jednakże stara się nie popadać w zgorzknienie. Usiłuje natomiast czynić to, co jest- obok łez- jednym z elementarnych przejawów człowieczeństwa- stara się uśmiechać. W uśmiechu jest siła i mądrość, jest w nim ból i przezwyciężająca wszystko cierpliwość. Jest w nim w końcu miłość- miłość do istnienia takiego, jakim ono jest.” To, co nas wiąże z życiem, to nie kurczowe trzymanie się umeblowanego świata i materialnych zabezpieczeń. Są to raczej wątłe, ale jakże znaczące poruszenia, chwile w których zalewa nas niewytłumaczalny potok szczęścia i odczucie pojawiającego się zewsząd podmuchu życia. Jedni nazywają to łaską istnienia, jeszcze inni przypadkowymi poruszeniami- optymistycznymi okolicznościami w jakich znalazł się niespodziewanie człowiek. Istnieje jeszcze jedna z wysp nadziei: sfera marzeń do których uciekamy kiedy ręce opadają z sił, a umysł okazuje się z byt wątłym by sprostać wymaganiom codzienności. „W tych marzeniach, które są samym życiem, wyraża się tak czy owak wola istnienia, wbrew porażkom, wbrew następującej nam na stopy śmierci”- czytamy u Jastruna w Metamrfozach czasu. Podobnie człowiek doświadcza czegoś na kształt „filozoficznego zachwytu,” który w przekonaniu Platona prowadzi ku mądrości, a więc poznaniu w pełnym świetle rzeczy ostatecznych. Tajemnica istnienia przenika mroki naszej świadomości i przezwycięża bezsilność rozumu. Celem żywych staje się proklamacja życia, „sama śmierć, musi zostać przemieniona w akt życia, to znaczy w to, co jest więcej niż życie, które na nią patrzy i nad nim dominuje” (K. Jaspers). W obecnej dobie wszechobecnej niepewności o kształt jutrzejszego dnia, pozostaje wewnętrzne przekonanie, iż rzeczywistość której jesteśmy częścią- kieruje się prawami ducha. Człowiek jest wrzucony w „faktyczność historii” i staje się udźwigniętym przez Kogoś, kto raz na zawsze, unicestwił siłę lęku i śmierci. Jesteśmy jedynymi istotami którzy zmagając się z trudnościami życia, mają odwagę błogosławić cierpienie. Widzieć w cierpieniu perspektywę nadziei i źródło duchowego przemienienia. Pomimo intensywnej gimnastyki umysłu i frapujących głowę przemyśleń, jutro należy do Boga. Mój synek podniósł z ziemi martwy, pomarańczowy liść i odparł: „Przykleję cię na kartkę papieru i będziesz znowu żył.”

niedziela, 10 października 2021

I znowu Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: «Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować?» Odpowiedzieli Mu Żydzi: «Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga» (J 10, 32-34). Bez względu na pluralizm opinii na temat Chrystusa, pozostaje bez wątpienia najważniejszą postacią historii, kultury i religii. Dla chrześcijańskiej teologii, będzie On w samym centrum rozmyślań, dyskusji, a nade wszystko liturgicznego kultu. Angielski filozof, John Stuart Mill w książce O wolności, napisał: „Istnieje ciągła potrzeba przypominania ludzkości, że niegdyś żył człowiek imieniem Sokrates. To prawda, ale jeszcze ważniejsze jest przypominanie ludziom, że człowiek imieniem Jezus stał niegdyś pośród nich.” Jakże to smutne, że nasza współczesna rzeczywistość wymaga takich przypomnień. Dla ludzi wierzących, wyznanie bóstwa Chrystusa jest aktem niezachwianej wiary i pewności która rozświetla ich drogę życia. Jesteśmy wolni od rozterek które rozdzielały umyły i serca faryzeuszów, fałszywie przekonanych o naruszalności przez Mistrza z Nazaretu- żydowskiego monoteizmu. Pretensja o to, że ktoś czyni z siebie Boga, postrzegana była w kategoriach ówczesnego prawa jako najcięższy z grzechów. W kontekście tych słów, rozumiemy zasadność wzburzenie wobec osoby przypisującej sobie prerogatywy boskie. „Według Prawa powinien On umrzeć, bo się za Syna Bożego podawał”(J 19,7). Jezus nie tylko wielokrotnie mówi o sobie, że jest Bogiem, ale potwierdza to również czynami: odpuszczenie grzechów, czy wskrzeszenie człowieka z martwych, „abyście, gdy się to stanie, uwierzyli, żem Ja jest.” W człowieczeństwie uwielbionym i przebóstwionym, uczniowie byli zdolni uchwycić Jego chwałę. „W chwili Przemienienia, Chrystus nie przyjął nowej postaci, ale ukazał się uczniom taki, jakim był naprawdę, otwierając im oczy”- powie św. Jan Damasceński. Żydowska mentalność i sposób rozumowania nie mógł również pomieścić prawdy o Trzech Osobach Boskich- które są równie odwieczne jak Bóg jedyny. „Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie.” Prawda o wcieleniu Boga stanie się fundamentalnym przesłaniem nowej religii, która podąży znacznie dalej niż mądrość żydowska. Bóg stanie się Komunią ! „Trójca jest jedną naturą w trzech Osobach, Chrystus jest jedną Osobą w dwóch naturach. Chociaż Bóstwo i człowieczeństwo są rozdzielone przez nieskończoną odległość dzielącą to, co stworzone, od tego, co niestworzone, to jednak są one zjednoczone w jedności jednej Osoby”- pisał W. Łosski. Pomimo faktu, że Jezus był człowiekiem i Żydem praktykującym- jednocześnie bezsprzecznie był przedwiecznym Bogiem „pełny w tym, co nasze” i „pełny w tym, co Jego własne.” Na pytanie kim jest Bóg i jaka jest Trójca ? Na oba te pytania odpowiedzi udziela sam Jezus Chrystus. Kościół odpowiadając uwielbieniem za objawienie tej największej tajemnicy, wyśpiewuje pełen ekspresji hymn: „Jednorodzony Synu i Słowo Boże, Ty jesteś nieśmiertelny, zachciałeś jednak dla naszego zbawienia przyjąć ciało ze świętej Bogurodzicy i zawsze Dziewicy Maryi, bez zmiany wcieliłeś się, ukrzyżowany zostałeś, Chryste Boże, śmiercią zdeptałeś śmierć, Tyś jeden z Trójcy Świętej, współsławiony z Ojcem i Świętym Duchem, zbaw nas.”

sobota, 9 października 2021

Mówimy „czas płynie,” gdy odnosimy się do ciągłych zmian w naszym życiu albo w społeczeństwie, w którym żyjemy- pisał w Eseju o czasie Norbert Elias. Wydzierając karty kalendarza i rozpoznając zmieniające się cykle, czas zatacza koło, biegnąc od świtu ku nocy- od życia nasyconego treściami codzienności- ku śmierci w której znajduje swoje ziszczenie. „Życie jest powtórzeniem i na tym polega piękno życia”(S. Kierkegaard). Czy jest to „wieczny powrót do tego samego” jakby tego chciał Zaratustra Nietzschego ? Egzystencja wciągnięta w krąg „wiecznego powrotu,” ostatecznie próbuje zerwać ogniwo powtarzalności i wychylić się ku światu w którym przemijanie, stanie się nikłym wspomnieniem bytu obarczonego koniecznością śmierci. „Boża dobroć pochłonie zło, życie wieczne zabsorbuje śmierć, a szczęśliwość nieszczęście”- będzie nas przekonywał średniowieczny myśliciel Eriugena. Jakże intrygujące są wyobrażenia znaków zodiaku, czy cykle dwunastu miesięcy w ikonografii i rzeźbie średniowiecza. Postacie zajęte z pozoru prostymi czynnościami- brzemieniem codzienności, stają się błogosławionym uświęceniem chwili- która może być tą ostatnią. Wieczność dla ludzi jakże odległej w czasie kultury, wydaje się wydarzeniem intuicyjnie przeczuwalnym, uchwytnym wzrokiem wiary. Człowiek będąc zajętym codziennymi, z pozoru monotonnie powtarzanymi czynnościami, potrafił wygospodarować czas, aby interpretować znaki czasu- wieszczące nadejście Dnia Ostatecznego. Indywidualna historia jest wychylona ku tajemnicom które obwieszcza upływ czasu. „Człowiek religijny żyje w dwóch rodzajach czasu; ważniejszy, święty czas oferuje paradoksalny aspekt czasu okrężnego, odwracalnego, odzyskiwalnego i stanowi jakąś formę mitycznej wiecznej teraźniejszości, do której człowiek okresowo powraca za pomocą rytuałów”(M. Eliade). Liturgia chrześcijańska staje się przestrzenią przekraczania czasu- wielką anamnezą i partycypacją w wieczności na chwilę, święta tęsknotą za byciem w Bogu. „Serce mędrca zna właściwy czas” (Ekl 8,6). Tylko współczesny człowiek jest tak zaabsorbowany sobą, że nie potrafi dostrzec pulsującego pod stopami drżenia wieczności. „Rak postępu” odbiera wielu z nas radość dziecka wyczekującego świetlistego poranka. Jakże potrzeba nam innej sfery świadomości, pozwalającej pojąć, iż Wieczność jest esencją naszej natury !

wtorek, 5 października 2021

Gdybym tylko umiała zniknąć… Czy to ważne ile jest we mnie energii, uzdolnień itp. Zawsze będzie jej dość na to, aby się usunąć- przeczytałem u Simone Weil. Poruszyła mnie ta kobieca determinacja, pokora i odwaga odsunięcia się od aktywności intelektualnej, aby doświadczyć czegoś, co można określić poruszeniem duszy, ową transparentnością. Jest w tym głęboko intrygujący powrót do mistyki, chodź pozornie wydaje się to zbyt anachroniczne i przedawnione. Jakże te słowa rezonują z duchem tego świata. Słowo „asceza” od greckiego askesis, oznaczającego ćwiczenie, wysiłek, determinację do poświęceń- zostało sprytnie zamienione w dynamicznym świecie potrzeb na egoistyczny, narcystyczny samorozwój- pośpieszny pęd ku karierze. Mają w tym pomóc przyszłemu człowiekowi sukcesu, specjaliści od komunikacji i eksperci od coachingu, by wychować jednostkę wyzbywać się lęków, aby wydrzeć jak najwięcej dla siebie; wymodelować wyrachowanego, ignorującego emocje, chłodnego uczestnika batalii o wszystko. W społeczeństwie konsumpcyjnym, poddanym rygorowi technologicznego postępu i zarządzania jak największą liczbą informacji, takie działania wydają się mefistotelesowską walką o rząd dusz. Tragizm egzystencji wrzuconej w ramiona pozbawionego sentymentów materializmu jest pochodem ślepców ogłupionych utopią źle pojmowanego szczęścia. Serce pełne zachłanności- kamienne, spycha istoty ku destrukcyjnej wolności, gardzieli Lewiatana. „Niech człowiek zawsze pozostanie większy niż to, co robi, cenniejszy niż to, co posiada”(L. del Vasto). Wielcy mistrzowie życia duchowego przez całe wieki historii próbowali przeciwstawić się takiemu stanowi rzeczy; obnażać ludzką patologię chciwości i drogę w której „cel uświęca środki.” Umiejętność wycofania się- umniejszenia z perspektywy dzisiejszej, jest słabością wrażliwców orbitujących poza duchem tego świata. Choć paradoksalnie, to co uchodzi za słabość, bezwład- okazuje się największą siłą człowieka dojrzałego, posiadającego duchowość i przeźroczystość. „Nic nie jest zamknięte- pisze M. Bierdiajew- Świat jest półprzejrzysty, nie zna on nieprzejrzystości.” W świecie pazernej zachłanności, potrzeba ludzi przenikniętych świetlistą aurą, potrafiących duszą ogarniać peryferia świata i otwierać go na wartości przemilczane i bardzo często podeptane. Dlaczego wielu młodych ludzi zmaga się z lękiem, pustką, niemożliwością odważnego wypowiedzenia siebie ? Lęk młodych jest papierkiem lakmusowym naszej zagmatwanej cywilizacji. Stąd wielu z nich, nie potrafi udźwignąć ciężaru codzienności, ucieka w świat wyimaginowany za którego zakrętem pojawia się śmierć. Nieumiejętność dostosowania się do struktur świata, rodzi potrzebę wyłączenia się- resetu. Nie jest to usunięcie rodzące ludzi duchowych o którym pisała Weil, ale stan rozpaczy, uśmierzony doraźnymi środkami. „Chwile powrotu do rzeczywistości są potworne. Nieszczęśnik nie może ich znieść i natychmiast na nowo zażywa truciznę, w zwiększonej dawce”(F. Dostojewski). Wszystko wokół i w sobie staje się chłodem, które Baudelaire tak wyraźne zdiagnozował, uznając narkotyk za broń samobójców. Seks, alkohol i narkotyki, symptom tragedii wolności „rozpasanej trwogi nicości,” stają się makabrycznym zaprzeczeniem drogi ascezy i ciążeniem ku autodestrukcji. Szukanie świata wewnętrznego w sobie jest mozolną wspinaczką na szczyt góry, ale dopiero z jej wierzchołka widać wszystko w całej pełni. Człowiek staje się zamieszkałym w sobie- przejrzystym- dotkniętym obecnością Innego. Nagle wszystko co, było rozdarciem, kryzysem, mrokiem i pustką, staje się rozświetlone sensem. „Aby, być szczęśliwym, człowiek musi mieć centrum… Największym nieszczęściem jest utrata centrum i oddanie duszy kaprysom peryferii”(F. Schunon). Człowiek ascezy jest zdolny do przekraczania własnych ograniczeń, posiada siłę, aby być w opozycji do ideologii i toksycznych modeli życia. Błogosławieni ci, którzy potrafią zrobić krok w tył. Błogosławieni na których twarzach jaśnieje blask prawdy, ponieważ tylko tacy, potrafią udźwignąć krańcowość tego świata- jego pustkę śmierci, wypełnić życiem !

sobota, 2 października 2021

Ten tydzień był dość intensywny, zważywszy na ilość wyzwań i wydarzeń w których dane mi było uczestniczyć. Pomimo pewnych napięć i po ludzku doświadczanych niedogodności, znalazły się chwile wytchnienia i świętowania. Trzy dni temu w liturgii wspominaliśmy bliskość i opiekuńczą czułość Archaniołów- świetlistych posłańców Boga, wśród których był mój imiennik Rafał. „Święci w niebie uczestniczą wraz z aniołami w zbawieniu żyjących na ziemi”(Orygenes). Myśląc o nich w drodze do pracy, doszedłem do kilku osobistych przemyśleń. W świecie zanikania sacrum, jakże potrzebna jest percepcja wiary; oczy przeniknięte światłem- muśnięciem Ducha Świętego- przeobrażającego każde wydarzenie (nawet trudne) w błogosławieństwo. Potrzeba nam Abrahamowej gościnności, zdolnej bez zbędnych pytań przyjąć wędrowców, nawet jeśli przynoszą dla nas wieści wymagające dalekosiężnych życiowych zmian. Spoglądanie na świętych jako istoty teoforyczne, pozwala pogodnie i z nadzieją pokonywać drogę osobistych niepowodzeń, lęków oraz bylejakości tak silnie obecnej w świecie zapętlonych i ciążących ku ziemi ludzi. Moja pamięć utkana z obrazów, próbowała odtworzyć jakieś ważne dla sztuki wyobrażenie bytów subtelnych jakimi są skrzydlaci posłańcy, pełni „lekkości, żarliwości, zapału, zdolności przenikania i rączności, z jaką biegną na skinie Boga i służą Mu”- przywołując słowa św. Jana z Damaszku. Zanurzeni w promieniach światła, karmią się jego strugami i ciepłem, a następnie przekazują je nam, zagubionym w ciemnościach profanom. „Natura aniołów jest duchowa- pisał S. Bułgakow- Ich bezcielesność jest niekiedy rozumiana w sensie delikatności ich ciał, niekiedy zaś, co bardziej odpowiada istocie ich rzeczy- jako całkowity brak ciała. Będąc bezcielesnymi aniołowie pozostają w pozytywnych kontaktach ze światem ludzkim… Świat aniołów, znany nam przy urodzeniu i przez to dostępny dla naszych wspomnień, objawia się nam za progiem śmierci, gdzie według wiary Kościoła duszę zmarłego spotykają aniołowie i nią kierują.” Istoty palcem podrywające świętych w chwilach największych duchowych napięć i niebezpieczeństw. Strażnicy milczenia w świecie wszędobylskiego gadulstwa i bluźnierstwa. Promienni przewodnicy dzieci i podpory starszych, przechodzących niepewnie przez bramę śmierci. Przez całe wieki ludzka wyobraźnia, czerpiąca ze skarbca Biblii i wizji mistyków, próbowała jednak ukazać ich „cielesną naturę.” Gerhard Richter twierdził, iż „sztuka jest tworzeniem znaczenia i nadawaniem mu kształtu.” Nie bez przyczyny całe zastępy „świetlistych przyjaciół” wirują w kamiennych archiwoltach średniowiecznych portali, wykreślając przestrzeń dla Tego, który jest centrum ludzkiej historii i jej apokaliptycznego preludium. Smukłe i pozbawione pierwiastka cielesnego piękna istoty, zaludniające cerkiewne ikonostasy, obwieszczające uczestnikom liturgii, że modlitwa jest tańcem- ruchem ku górze- wyśpiewanym uwielbieniem Misterium rozgrywającym się w Niebie i na ziemi. „Świat znajduje się wewnątrz człowieka duchowego, podobnie jak aniołowie, którzy są zarazem obecnością osobową i przeźroczystymi stopniami istnienia kosmicznego, uniwersum muzyki i chwały, otaczającym Pana, i podobnie jak sama Trójca, przychodząca, żeby uczynić w nim mieszkanie” (O. Clement). Spoglądam na zdjęcie tylnej ściany Złotego Ołtarza (Pala d’Oro) z bazyliki świętego Ambrożego w Mediolanie, stanowiące najwybitniejszy przykład złotnictwa karolińskiego. Figury z medialonów ukazują dwóch dostojnych Archaniołów. Wyłaniają się oni z gładkiego tła, stając się świetlistymi punktami kwadratu wyznaczającymi oś konstrukcji ołtarza. Za chwilę poderwą się i wraz z kapłanem podniosą ofiarne dary, aby niewidzialne dłonie Ojca przyjęły ukrzyżowane i zmartwychwstałe Ciało Baranka. Zatem zmierzamy ku ostatecznemu końcowi wraz z aniołami. Pozostawiam siebie i moich czytelników z pytaniem Schuona: „W jakim celu urodziliśmy się na ziemi ? Aby dusza stała się dziedzicem nieba.”