Czy jest w nas tęsknota za Bogiem?


Czy jest w nas tęsknota za Bogiem który stał się Człowiekiem ?
Bardzo intensywnie przeżywamy czas adwentowego oczekiwania, wszystko na zewnątrz nam komunikuje atmosferę świąteczności, ale sam pytam siebie o jaką świąteczność chodzi ? Rozpoczął się medialno- galeriany szał świąteczny, kolędy przyćmiły roratnie adwentowe śpiewy oczekiwania, prezenty i wydawanie pieniędzy wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem i duchowym przygotowaniem do najważniejszego wydarzenia w historii ludzkości. Słyszymy wszędzie że idą święta, będzie pięknie, ciekawie i rozrywkowo, a do tego jeszcze jakiś mitologiczny gwiazdor lub odarty ze świętości biskup Mikołaj dowiozą coca colę, za chwile rozpocznie się opłatkomania której towarzyszyć będzie sztuczna i przesadna antycypacja wigilijnej wieczerzy, ale przecież to jeszcze nie ten czas, nie ta chwila. W niektórych krajach nawet nie będzie świąt i związanego z nimi wspólnego spotkania rodzinnego bo wyrzucono z historii i kultury osobę Bogaczłowieka, bo dobrobyt niektórym przesłonił oczy w imię szeroko rozumianej wolności przekonań. Goniąc za tym wszystkim czy tak łatwo zapomnieliśmy że, Bóg przyszedł do nas właśnie po to, abyśmy Go przyjęli, stanął w centrum historii aby przynieść radość i pokój. Dlaczego jesteśmy ciągle zamknięci na to, co przynosi nam Boży Syn. Stawiam pytania które mnie intrygują osobiście, jaki jest Bóg naszych świątecznych dni? Gdzie szukać genezy tego duchowego uśpienia, czy chodzi tylko o jałowość naszej zabieganej i rozkrzyczanej rzeczywistości czy chodzi zwykłą w bezrefleksyjność duchową w której, wytrzeszczamy oczy na wszystko tylko nie na Boga, który przychodzi jako Miłość? Znowu będzie tak jak w Ewangelii wół i osioł tylko rozpoznają swego Pana, bo wszyscy inni będą zaabsorbowani szukaniem siebie i tworzeniem atmosfery byle było miło… aby goście którzy zjawią się w naszych domach na wieczerzę wigilijną dobrze pojedli, po brzuchach się poklepali i wzdychali za jakąś chwilkę ach święta, i z wielkim przejęciem i zmęczeniem stwierdzą już po świętach.
Jakie może być antidotum na tą pseudo świąteczną bezmyślną pustkę. Zechciejmy przeżywać ten czas na sposób religijny, wtedy zaoszczędzimy sobie „świątecznego” zmęczenia. Jest kilka sposobów które są istotne, zrozumieć sens świętowania, wyostrzyć spojrzenie na to, co niespodziewane i pozwolić Bogu narodzić się w sobie. Może w lepszym przeżyciu świąt pomoże nam pochylenie się nad Ewangelią przyjścia Boga do nas. Stanąć w postawie zdumienia i kontemplować to wydarzenie angażując cały swój wysiłek duchowy, bez konieczności całkowitego opróżniania konta z pieniędzy. Potrzeba pozbycia się tego sztucznego sentymentalizmu, w którym poprzez „kulturę” łapiemy się w macki reżyserii dalekiej od zamysłu Boga ale należącej do demona tego świata. Wszystko niejako na nowo w mnie, mojej rodzinie ma stać się przestrzenią, „grotą” w której rozlegnie się strumień światła pochodzącego od przychodzącego Mesjasza. To postawa w której nie powinniśmy czuć się osamotnieni, ona kształtowała postawy całych pokoleń chrześcijan którzy dobrze to wszystko rozumieli, nacechowana głęboką intuicją ludzi którzy żyli przed nami, dla których nieważne były gadżety ale rzeczywiste przyjście Boga na ziemię, według starej wczesnochrześcijańskiej zasady „Bóg stał się Człowiekiem, abyśmy mogli stać się uczestnikami Jego natury.” To jest fakt naszego uprzywilejowania i wybrania, powód do uwielbienia Boga, a nie naszego ludzkiego eksponowania siebie, w imię zasady byle było fajnie.
A światłość w ciemności świeci” (J 1,5). Jednak my zachowujemy się tak jakby to światło było dla nas niewygodne, bo obnaża nasze ludzkie nędze, bo rozświetla to wszystko co chcielibyśmy zakamuflować w ciemności. Jest to światło które nie chce być, tylko dostrzeżone ale ma nas ogarnąć tak jak spłynęło na pasterzy dla których ta noc okazała się jedyną, wyjątkową i błogosławioną. Chrystus przychodzi aby podarować nam światłość, aby rozświetlić nasze zmęczone twarze, aby serca napełnić na nowo tęsknotą, aby życie wypisać sensem. W ciszy betlejemskiej nocy rozbłyskuje światło, więcej nawet w ciszy naszej nocy rozbłyskuje euforia światła, z którym sobie poradzić nie umiemy. Bóg przyszedł na ziemię, bez rozgłosu i triumfalizmu. Nie pisały o Nim żadne tabloidy plotkarskie, portale nie były okraszone setkami komentarzy, po prostu przyszedł… i tyle. „Jego zamieszkanie wśród ludzi dokonało się bez rozgłosu, wśród nocnej ciszy. Sławimy „świętą noc, cichą noc”. Mój Bóg potrafi zając ostatnie miejsce (pisał przed laty ks. Hryniewicz) jest Bogiem pokornym, zdolnym do uniżenia, wręcz bezbronnym wobec ludzkiej wolności, a przecież przemożnym w swoim umiłowaniu ludzi i ostatecznie zwycięskim. Jego mocą jest miłość, On przekonuje i przemienia. Nie czyni niczego na pokaz, dla widowiska… A przecież jest to Bóg, przed którym wolno się cieszyć i śpiewać, i być szczęśliwym. Bóg o twarzy dziecka, któremu łatwo wyrządzić krzywdę. Bóg wiecznej młodości, stwarzający świat wciąż na nowo. Bóg, którego można nie przyjąć, od którego człowiek może odejść. To Bóg który nie tupie nogami i nie krzyczy jak rozzłoszczony człowiek. Bóg milczenia, który przemówił najgłośniej przez swojego Syna. Bóg myśli, serca, sumienia, tęsknoty, nadziei, adwentowego oczekiwania. Bóg ludzi bezradnych, szukających, pytających, cierpiących. Bóg pierwszego i ostatniego człowieka. Bóg naszego świętowania. Bóg wszystkich.” Bóg ciągle jak wędrowiec, nomada gdzie głowy nie ma położyć, bo serca ludzi nie są jeszcze gotowe na takie narodziny. Niewygodny jesteś Panie z taką miłością, bo przynosisz to wszystko czego świat przyjąć dziś nie chce i do czego jeszcze nie dorósł.
Liturgia Bożego Narodzenia, zwłaszcza Mszy o północy, mówi o „misteriach światła – lucis misteria”. Misterium oznacza tajemnice, do której człowiek powinien wyjść… to czynność, do której zostaliśmy zaproszeni a jednocześnie ogarnięci nią. W chrześcijaństwie mówi się o wtajemniczeniu, zostaję zaproszony do wydarzenia bliskości Boga w historii mojego życia. Każdemu z nas sens Bożego Narodzenia objawia się wieloraki sposób. Jedni myślą tak obyczajowo i sentymentalnie, wspominając klimat rodzinny, stół na kryty białym obrusem, sianko, opłatek i kolędy zwyczajnie ciepło… bliskość i poczucie rodzinnego domu. Jeszcze inni uświadamiają sobie głębszą prawdę o swoim człowieczeństwie przez fakt iż, Odwieczny Bóg stał się Dzieckiem, kruchym i niejako zamienił się z ludźmi rolami jak pisał przed laty Janusz Pasierb. Mimo tych różnych spojrzeń jest to najważniejsze Bóg jest ludzki, natomiast człowiek dorasta ciągle do siebie. Jak pisał filozof rosyjski Bierdjajew „Bóg jest ludzki, natomiast człowiek może być nieludzki. Żeby go uczłowieczyć, zajaśniała na świecie- nie nad światem – humanitas Dei, philantropia tou theou, o której pisze św. Paweł: przyjaźń Boga do ludzi.
Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił. Udali się z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu.” (Łk 2,8 )
Kiedy zasiądziesz do stołu wigilijnego, połamiesz się opłatkiem z najbliższymi pomyśl o Bogu który cię kocha, i Przyjacielem jest twoim. Połam swoje serce jak opłatek aby je rozdać dla innych, aby kiedy przyjdziesz na Liturgię Narodzenia o północy, w której Bóg staje się Człowiekiem i rozda się dla ciebie w Chlebie Aniołów, twoje człowieczeństwo niech będzie bardziej ludzkie i wyraźne w miłości. „Bóg się narodził w żłobie, biada jeśli nie narodzi się w tobie”.

Ks. Rafał Szwedowicz sdb