Egzegeza polityki jest
trudna, a kłopoty ze słusznym wyborem dotknęły każdą świadomą jednostkę o ile
odkryła w sobie ważkość odpowiedzialności za jutro. „Deprymuje mnie jednak ta
atmosfera społeczna, która sprawia, że podejrzliwość i brak zaufania stają się
konieczne” – pisał jakby wczoraj Gustave Thibon. Każdego dnia wymieniało się
niewiele prawdziwych słów, aż napompowany na siłę balon pękł. Wybory
prezydenckie za nami, choć wrzawa po nich jeszcze nie opadła i zdaje się
utrzyma się na jakiś dłuży czas. Układ sił politycznych się zmienił, a pewność
domknięcia systemu przez obóz władzy spełzła na niczym – ku bolesnemu rozczarowaniu
unijnych elit z lewej strony barykady. Polska niczym nadwyrężone żywiołami
drzewo - pękło na pół - choć jedna połowa zdynamizowała się w obronie wartości
i duszy narodu, nad którego przyszłością i losem czyhało mnóstwo
niebezpieczeństw i zakulisowych rozgrywek. Jakże nieprzedawniona jest
spostrzegawczość Wata: „Wiedza nasza o ludziach i czasach zyskuje na tym, że
głównym przedmiotem psychiatrii jest nie chory, ale człowiek zdrowy w chorej
historii, w czasie, który się obłąkał.” Sycylijska zasada Lampedusy, „żeby
wszystko zostało po staremu” przedawniła się i straciła moc sprawczą. Po
wyborczej nocy wielu zaniemówiło, a nawet zostało spowitych czymś na kształt
histerycznie przeżywanej „żałoby.” Tęczowa flaga nie zawiśnie na Belwederze, a
zieloni ekoaktywiści nie wdzieją luksusowych garniturów i nie rozsiądą się na lukratywnych
posadach. Można wejść do miejsca pracy i zderzyć się z milczącą, a niekiedy
wykrzyczaną pogardą wobec prawideł i reguł demokracji. Nierówna była potyczka
dwóch kandydatów do prezydenckiego tronu. Za jednym stały potężne media i
gigantyczne środki finansowe, mające zabezpieczyć wielopłaszczyznowo triumfalne
zwycięstwo. Nawet po wylaniu szlamu pomówień, konfabulacji, notorycznego
deptania – godności kontrkandydata –
zwycięstwo okazało się płochą iluzją i społeczną kompromitacją. „Jedno kłamstwo
powoduje więcej hałasu niż sto prawd”- twierdził Berananos. Naskórek kłamstwa
został zerwany i zabolał najmocniej tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał.
Retoryka pogardy i fałszu ustąpiła zdroworozsądkowej refleksji i
dalekowzroczności. Niektórzy w fabrykowanej permanentnie podłości okazali się
perfekcyjni, opłacając farmy trolli i różnej maści szkodników preparujących na
zamówienie nieprawdę i piętrząc społeczny niepokój. Pretendujący do zwycięstwa,
potykając się o zastawione przez siebie pułapki – okazali się nieudolni,
cyniczni i śmieszni. Egoizm materialny, ideologiczna zachłanność i
przepuszczona walka wobec wartości chrześcijańskich znalazła opór w ludziach
dobrej woli. Najwyższa wartość chrześcijaństwa znajduje remedium na zepsucie i
fałsz w wolności którą od zawsze przynosi Chrystus. W duszy człowieka drzemie
tak wielka energia zdolna obudzić rzeczywistość do dojrzenia prawdy i podążenia
za nią. Do najważniejszych spraw państwa w cieniu dziejącej nieopodal wojny,
nie jest temat zabijania nienarodzonych dzieci, legalizacja związków
partnerskich, czy różnej maści hedonizm redukujący człowieka do kogoś, kogo
życie naznaczają najniższe instynkty – mające być potwierdzeniem rzekomej wolności
człowieka, choć są w gruncie rzeczy niedostrzeżoną niewolą. Świat paradoksu
który zdemaskował odlegle Dostojewski słowami Szigalewa: „Wyszedłem od założeń
nieograniczonej wolności, a doszedłem do tyranii bez granic.” Bez znaczenia
okazały się zwiotczałe wynurzenia tzw. „intelektualnych elit” próbujących za
wszelką cenę utorować drogę władzy która przez długi okres czasu, oddolnie zabezpieczała
ich partykularne interesy i wzajemne salonowe afirmacje. W dyktaturach – według
przenikliwej diagnozy Orwella – wszystkie zwierzęta są równie, ale niektóre
równiejsze. Z grubsza naszkicowałem natężenie tych kilku dni, których uwierająca
ociężałość, stała się czymś w rodzaju kategorycznego imperatywu, milcząco
wykrzyczanego przy plastikowych urnach i szepcie spadających na dno kart. Być
może monolog jest jedyną formułą dotarcia do tych, którzy usadowili się w
miejscu pełnym cieni i czekają jeszcze na poruszenie.