Menu

czwartek, 5 czerwca 2025

 

Egzegeza polityki jest trudna, a kłopoty ze słusznym wyborem dotknęły każdą świadomą jednostkę o ile odkryła w sobie ważkość odpowiedzialności za jutro. „Deprymuje mnie jednak ta atmosfera społeczna, która sprawia, że podejrzliwość i brak zaufania stają się konieczne” – pisał jakby wczoraj Gustave Thibon. Każdego dnia wymieniało się niewiele prawdziwych słów, aż napompowany na siłę balon pękł. Wybory prezydenckie za nami, choć wrzawa po nich jeszcze nie opadła i zdaje się utrzyma się na jakiś dłuży czas. Układ sił politycznych się zmienił, a pewność domknięcia systemu przez obóz władzy spełzła na niczym – ku bolesnemu rozczarowaniu unijnych elit z lewej strony barykady. Polska niczym nadwyrężone żywiołami drzewo - pękło na pół - choć jedna połowa zdynamizowała się w obronie wartości i duszy narodu, nad którego przyszłością i losem czyhało mnóstwo niebezpieczeństw i zakulisowych rozgrywek. Jakże nieprzedawniona jest spostrzegawczość Wata: „Wiedza nasza o ludziach i czasach zyskuje na tym, że głównym przedmiotem psychiatrii jest nie chory, ale człowiek zdrowy w chorej historii, w czasie, który się obłąkał.” Sycylijska zasada Lampedusy, „żeby wszystko zostało po staremu” przedawniła się i straciła moc sprawczą. Po wyborczej nocy wielu zaniemówiło, a nawet zostało spowitych czymś na kształt histerycznie przeżywanej „żałoby.” Tęczowa flaga nie zawiśnie na Belwederze, a zieloni ekoaktywiści nie wdzieją luksusowych garniturów i nie rozsiądą się na lukratywnych posadach. Można wejść do miejsca pracy i zderzyć się z milczącą, a niekiedy wykrzyczaną pogardą wobec prawideł i reguł demokracji. Nierówna była potyczka dwóch kandydatów do prezydenckiego tronu. Za jednym stały potężne media i gigantyczne środki finansowe, mające zabezpieczyć wielopłaszczyznowo triumfalne zwycięstwo. Nawet po wylaniu szlamu pomówień, konfabulacji, notorycznego deptania –  godności kontrkandydata – zwycięstwo okazało się płochą iluzją i społeczną kompromitacją. „Jedno kłamstwo powoduje więcej hałasu niż sto prawd”- twierdził Berananos. Naskórek kłamstwa został zerwany i zabolał najmocniej tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Retoryka pogardy i fałszu ustąpiła zdroworozsądkowej refleksji i dalekowzroczności. Niektórzy w fabrykowanej permanentnie podłości okazali się perfekcyjni, opłacając farmy trolli i różnej maści szkodników preparujących na zamówienie nieprawdę i piętrząc społeczny niepokój. Pretendujący do zwycięstwa, potykając się o zastawione przez siebie pułapki – okazali się nieudolni, cyniczni i śmieszni. Egoizm materialny, ideologiczna zachłanność i przepuszczona walka wobec wartości chrześcijańskich znalazła opór w ludziach dobrej woli. Najwyższa wartość chrześcijaństwa znajduje remedium na zepsucie i fałsz w wolności którą od zawsze przynosi Chrystus. W duszy człowieka drzemie tak wielka energia zdolna obudzić rzeczywistość do dojrzenia prawdy i podążenia za nią. Do najważniejszych spraw państwa w cieniu dziejącej nieopodal wojny, nie jest temat zabijania nienarodzonych dzieci, legalizacja związków partnerskich, czy różnej maści hedonizm redukujący człowieka do kogoś, kogo życie naznaczają najniższe instynkty – mające być potwierdzeniem rzekomej wolności człowieka, choć są w gruncie rzeczy niedostrzeżoną niewolą. Świat paradoksu który zdemaskował odlegle Dostojewski słowami Szigalewa: „Wyszedłem od założeń nieograniczonej wolności, a doszedłem do tyranii bez granic.” Bez znaczenia okazały się zwiotczałe wynurzenia tzw. „intelektualnych elit” próbujących za wszelką cenę utorować drogę władzy która przez długi okres czasu, oddolnie zabezpieczała ich partykularne interesy i wzajemne salonowe afirmacje. W dyktaturach – według przenikliwej diagnozy Orwella – wszystkie zwierzęta są równie, ale niektóre równiejsze. Z grubsza naszkicowałem natężenie tych kilku dni, których uwierająca ociężałość, stała się czymś w rodzaju kategorycznego imperatywu, milcząco wykrzyczanego przy plastikowych urnach i szepcie spadających na dno kart. Być może monolog jest jedyną formułą dotarcia do tych, którzy usadowili się w miejscu pełnym cieni i czekają jeszcze na poruszenie.