Zaprzyjaźnieni ze mną
ojcowie franciszkanie w tym roku przeżywają jubileusz 800 – lecia Pieśni Słonecznej świętego Franciszka.
To nie tylko doskonała okazja do świętowania, ale nade wszystko ważny
przyczynek do zagłębienia się w historię i duchowość Biedaczyny z Asyżu. Święty
kuglarz i trubadur, jakim był przez wieki podziwiany, zakochany w świecie
natury i odpryskach jego piękna; mistyk z umbryjskiej krainy. Myślami powracam
do średniowiecznego Asyżu, zawieszonego na grzbiecie wzgórza Subasio,
otoczonego wyprażonymi w słońcu winnicami i oliwnymi gajami. Z tyłu głowy paraliżuje
mnie myśl, że Niemcy w czasie wojny mieli plany wysadzenia w powietrze tego
cudownego miejsca. Byłby to niepowetowany zamach na kulturze i kolebce zakonu,
który jest tam zakorzeniony i czerpie swoje witalne soki. Na szczęście ocalało.
Terra mystica. W powietrzu unosi się
zapach mięty, cyprysowych drzew i oliwy tłoczonej, która ponoć czyni ten naród
najbardziej żywotnym z pośród mieszkańców Europy. „Wolno nam wałęsać się
kamiennymi ulicami, jakby wyciętymi z kubistycznej dekoracji teatralnej, tymi
samymi placykami, które niespodziewanie wynurzają się spoza wąskich, romańskich
łuków, tymi samymi spadzistymi zaułkami, którymi chadzał św. Franciszek…
Wszystkie bowiem zmysły, dzięki nadzwyczajnej jednolitości przyrody, religii i
sztuki, ogarnia owo mistyczne zestrojenie koloru murów z kolorem góry i
zielenią doliny, ujarzmia ta harmonia, jaka istnieje między surowością
architektury XII i XIII wieku a łagodnym pejzażem”- pisał J. Wittlin. Dzieje
tego miasta splotły się z życiorysem świętego i dają nam wgląd w świat w którym
ukształtowała się dusza młodzieńca – syna bogatego handlarza sukien - tak
radykalnie, aż do obnażonej nagości, odczytując głos wezwania Chrystusa i
zaślubiny z panią Biedą. „Wzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmierci,
bylebym pozyskał Chrystusa i w Nim się znalazł”(Flp 3,8). Topografia
średniowiecznych uliczek zachowała klimat wczorajszy; kamienie na których
odcisnęły się stopy bezdomnego kaznodziei w łachmanach, wyśpiewującego poemat
na cześć Stwórcy i stworzenia. Młodzieńca ściskającego w dłoniach chleb i
dzielącego go pośród bezdomnych, wykluczonych i trędowatych. Sono idiota głoszący kazanie do ptaków i
zawierającego pakt o nieagresji z bratem wilkiem. Ten „najświętszy ze
wszystkich Włochów i najbardziej włoski ze wszystkich świętych” - jak o nim się
mówią z dumą mieszkańcy Umbrii, zapominając że i krople prowansalskiej krwi
płyną w jego żyłach od jego matki Piki. Joergensen, mówiąc o religijnej poezji
braciszka, podkreśla, że w słynnej Pieśni
Słonecznej „nie ma nic greckiego czy germańskiego, uczucie to wyrażone jest
na wskroś biblijnie, a więc na wskroś chrześcijańskie.” To cudowna kontynuacja
starotestamentowej pieśni, którą Ananiasz, Azariasz i Miszael wyśpiewywali Bogu
w tyglu spadających gwałtownie prób i prześladowań. Owe fratre i suore brzmiały w ustach świętego Franciszka jako
najpiękniejsza modlitwa w której stworzenie partycypuje w cudownym ogrodzie
Boga, utkane nicią życia. Nie trzeba zagłębiać się w pełne apoteozy malowidła
Giotta czy Fra Angelica, aby zrozumieć jak pociągające było życie Franciszka i
prostoduszne rozumienie najbardziej skomplikowanych zagadnień teologii do której
zostaje włączony świat żywiołów, źdźbła trawy, kwiatów i oswojonych dobrocią
zwierząt, składających się na paletę
barw i zdumień największego i wiecznego Artysty. Grecki pisarz Kazantzakis w
usta Franciszka wkłada intrygujące słowa mądrości: „W drodze między nicością a
Bogiem tańczymy i płaczemy.” Jakże wiarygodna recenzja życia kogoś, które to
stało się wędrówką, kantykiem, psalmodią której wtórował śpiew deszczu, ruch wiatru
i szum kotłujących rzek. Droga człowieka nie posiadającego nic, oprócz przekonania
że wszystko, co czyni jest warte jedynie uśmiechu Ukrzyżowanej Miłości, która
odciśnie swoje ślady na jego dłoniach i stopach – pieczętując poprzez
cierpienie – przymierze pełne światła i nadziei. Czerwień i eteryczność cudu
zapisanego w umysłach ubogich braci posłanych z błogosławieństwem na krańce
świata. Okruchy światła na ciele prostaczka dźwigającego na swych barkach
Kościół w ruinie. Pokora jako remedium na grzech i zagubienie pośród cierni. „Musimy
narodzić się ciała, a następnie z duszy. Pierwsza rzuca ciało w ten świat,
druga unosi duszę do nieba.” Franciszek zapisał swoje myśli i pragnienia duszy
na ziemi, polecając aby jego ciało dotknięte śmiercią, niczym ziarno w niej
złożyć. Ojciec seraficki był przyjacielem wszystkich – bratem pośród braci,
kwiatem w wielkim kobiercu rozsianego Bożego piękna. Ubogi duchem, geniusz
wiary i charyzmatyk, bezkompromisowy piewca pokoju i prekursor tego, co dzisiaj
podzieleni chrześcijanie nazywają ekumenizmem. Kończę to rozważanie słowami
modlitwy franciszkańskiej: „O, Panie, uczyń nas narzędziami Twego pokoju,
abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam gdzie panuje
krzywda; wiarę, tam gdzie panuje zwątpienie; nadzieję, tam gdzie panuje
rozpacz; światło, tam gdzie panuje mrok; radość, tam gdzie panuje smutek…”