Menu

niedziela, 16 listopada 2025

 

Gdy On jeszcze mówił, przyszedł ktoś z domu przełożonego synagogi i oznajmił: «Twoja córka umarła, nie trudź już Nauczyciela!» Lecz Jezus, słysząc to, rzekł: «Nie bój się; wierz tylko, a będzie ocalona». Gdy przyszedł do domu, nie pozwolił nikomu wejść z sobą, oprócz Piotra, Jakuba i Jana oraz ojca i matki dziecka. A wszyscy płakali i żałowali jej. Lecz On rzekł: «Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi».  I wyśmiewali Go, wiedząc, że umarła. On zaś ująwszy ją za rękę rzekł głośno: «Dziewczynko, wstań!»  Duch jej powrócił, i zaraz wstała. Polecił też, aby jej dano jeść. Rodzice jej osłupieli ze zdumienia, lecz On przykazał im, żeby nikomu nie mówili o tym, co się stało (Łk 8,41-56).

To najbardziej przejmujący i poruszający fragment Ewangelii. Można wiele mówić o śmierci, ale uchwycić jej niewybredną siłę w stracie kochanego i kruchego dziecka to doświadczenie najbardziej dramatyczne. Wchodzimy tu w mrok ludzkiego dramatu który przeszywa jedynie wątła struga nadziei. Wiele razy próbowałem sobie wyobrazić tak opisaną przez Łukasza scenę. Przyglądałem się malarskim próbom ukazania tego tematu, których wspólnym elementem jest cisza, intymność, poruszająca bliskość Jezusa i przebudzenie ze snu- ponieważ tak język wiary opisuje śmierć. Potrafię z czułością choć pewnie nieudolnie, przybliżyć się do uczuć rodziców, ich szamotaniny i braku pogodzenia się z faktem śmierci córki. Gwar i towarzyszące mu emocje, przemienione w święto przebudzenia. Trudna do pojęcia pedagogia nadziei. „Dzisiaj śmierć dziecka zdaje się być sprawą niedopuszczalną, ciężarem, który przekracza psychiczną odporność rodziców i który będzie ich gnębił przez długie lata, podczas gdy krewni i przyjaciele po okazaniu bezpośredniego współczucia schronią się w cieniu defensywnej konspiracji milczenia”(S. Yudkin). Osobiście towarzyszyłem wielu rodzicom w przeżywaniu choroby, odchodzenia i ostatecznie rozstania się z dzieckiem. Widziałem małżeństwa wylewające łzy i chwytające się wszystkich potencjalnych możliwości, aby choć o dzień przedłużyć gasnące życie ich pociech. Potrafili z dnia na dzień upłynnić majątek, żeby sfinansować kosztowną i niedającą pewności na wyzdrowienie lub zatrzymanie choroby eksperymentalną medycynę. Przemierzali pół świata za cudotwórcami i uzdrowicielami którzy mogli odwrócić fatalny bieg wydarzeń. Ostatecznie ich spojrzenie zatrzymywało się na spojrzeniu Chrystusa na krzyżu. Hiobowe dylematy i napięcia które im towarzyszyły, przekształcały rzeczywistość w nich i obok nich w pole walki, szamotaniny i bólu promieniującego na wszystkich którzy mieli z nimi kontakt. Jakże często wiara dawała im oparcie, ponieważ bez niej rozpadliby się na kawałki i nie mogliby siły się podnieść. Byli i tacy którzy przerzucali się winą i odpowiedzialnością za nieszczęście które ich spotkało, co prowadziło do napięć, oskarżeń i ostatecznie do rozpadu małżeństwa. Każdy ich krok przynosił większą ciemność. Pustka po stracie dziecka była tak wielka, że nic nie mogło jej wypełnić, a każde wspomnienie było jak zerwanie opatrunku z broczącej nieustannie rany. Byli i tacy, których odejście dziecka uszlachetniło, zbliżyło do siebie i skierowało ku pełnemu wiary otwarciu na Boga. Pamiętam małżeństwo które po walce nowotworowej dziecka, nieprzespanych nocach w szpitalu, towarzyszeniu i nadejściu śmierci, zamarli i zasklepili się w buncie i gorzkich pretensjach które przelewali na rodzinę i przyjaciół przez kolejne dwadzieścia lat. Już nie potrafili się uśmiechać, a ich spojrzenie było mętne i odpychające. Pozostali w szpitalnej sali i nie pozwolili dziecku odejść w lepsze i bezpieczniejsze miejsce. „W szpitalu można zrozumieć, jaką wartość ma zdrowie, ile znaczy życie- pisał N. Chatzinikolau- jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki staje się z Bogiem. Człowiek jest również słaby w swoich osiągnięciach cudownej technologii i geniuszu. Jego cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast pozostaje w swoich porażkach, w śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie podarowane przez człowieka zawsze kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza Bóg, zawsze prowadzi do życia i wieczności.” W mojej pamięci pozostanie szczególnie odejście dwudziestoletniej dziewczyny i ceremonia pogrzebowa której przewodniczyłem. Piękna dziewczyna, zmarła na białaczkę miesiąc przed swoim ślubem. Rodzina i narzeczony złożyli jej ciało w trumnie w ślubnej sukni. Wyszła na spotkanie innego Oblubieńca. Istota zmartwychwstała !