Wczoraj pisałem o tym zachwycie nad misterium Wcielenia, które rodzi się z przyjętej postawy dziecka. Trzeba się choć trochę zdumieć aby wejść całkowicie w wielki dar betlejemskiego światła emanującego od Dzieciątka Jezus. Każde narodziny są powodem do radości i nadziei, dumy z tego że pojawia się Życie, a tu szczególnie kiedy adorujemy wcielenie Boga w ludzkim, malutkim i drobnym ciele człowieka. Każde dziecko które przychodzi na świat jest ucieleśnieniem tej wielkiej miłości Boga, której eksplozja dokonała się w grocie gdzie pokorna Dziewczyna z Nazaretu ofiarowała dla świata Miłość. Przychodzimy do groty, czy stajenki aby zaprosić Boga-Człowieka do naszego życia, aby wlepić w Zbawcę swoje czasami zapłakane od bólu egzystencji oczy, poczuć się choć raz kochanym i potrzebnym. Przyjście Chrystusa do nas to liturgia światła i pokarmu. Przychodzimy aby tak jak zwierzęta zagonione do groty przed zimnem, znaleźć pożywienie i ciepło. Tu jest coś więcej niż poczucie bezpieczeństwa, ochrona przed chłodem czy wiatrem od pustyni. Tu leży w żłobie Ten, który ukazał samego siebie jako chleb, który zstąpił z nieba-jak Pokarm aby nasycić człowieka spragnionego miłości. W ten sposób jak pisał Papież Benedykt XVI- żłób wskazuje na stół Boga, gdzie człowiek jest zaproszony, by spożywać chleb Boga. Przy żłobie, który stał pomiędzy wołem a osłem, św. Franciszek kazał sprawować najświętszą Eucharystię. Postawił ołtarz, aby tam gdzie zwierzęta jadły siano, teraz ludzie dla zdrowia duszy i ciała mogli otrzymywać Ciało Niepokalanego Baranka-Jezusa Chrystusa. Georges la Tour, francuski artysta doby baroku, mistrz światła tworzącego mistyczne refleksy dla oka, na obrazie Pokłonu Pasterzy, ukazał subtelnie kontemplującą Dzieciątko Marię, jej spojrzenie jest inne niż zebranych wokół ciekawskich pasterzy. To spojrzenie prowadzi dalej, przenika przez słodki sen położonego na sianku Chłopca. Trzeba nam takich skierowanych na Boga oczu, aby uchwycić święto, aby dać porwać się prostocie obecnego piękna, w szepcie bijącego serca. Aby jak pisał Janusz Pasierb: Abyśmy czcząc dziecko wrócili do kolebki istnienia.
środa, 25 grudnia 2013
wtorek, 24 grudnia 2013
Dziecko zawinięte w pieluszki
Po raz kolejny przeżywam tajemnicę Wcielenia Bożego Syna. Wyobrażam sobie w sposób bardzo prosty i pozbawiony jakiegoś intelektualnego wysiłku, jak mogła wyglądać ta cudowna chwila przyjścia na świat Chrystusa, jak Maryja wyczekiwała tego momentu, jak w swoim sercu przeżywała to wyjątkowe dla Niej wydarzenie. W jedyną i wyjątkową noc w roku trzeba te sprawy kontemplować jak małe dziecko, ciekawie i ufnie...brakuje mi tej postawy dziecka. Wczoraj dzwoniła do mnie młoda dziewczyna, poraniona przez życie i ludzi. Pytała czy powinna pozbyć się dziecka które nosi pod swoim sercem. Wszystko przestało mieć dla niej sens...a dziecko stanowi największy problem dla niej, oraz mężczyzny który przekazał życie w szybkiej i namiętnej chwili szczęścia. Tłumaczyłem i błagałem że warto urodzić dziecko, że kiedyś będzie spoglądała w jego oczy i będzie szczęśliwa. A jeśli go nie chce dla siebie, niech złoży do okienka życia aby ktoś inny mógł przyjąć je z miłością. Deklarowałem swoją pomoc, a najbardziej to modlę się za nią, i jest to dla mnie smutniejsze święto niż zawsze, bo nie wiem czy moje słowa dotarły i przemówiły do serca. Dla Maryi to też nie było łatwe, owinęła go w pieluszki, położyła w żłobie i spoglądając w Jego oczy widziała już to co się wydarzy w przyszłości; że zostanie złożony w ofierze, będzie cierpiał aż po dramat krzyża i grób w który również zostanie zawinięty w całuny i złożony. Ale twarzyczka Dziecięcia jak pisał Olivier Clement-rozdarła na zawsze matowość świata, sprawiając, że wytrysnęło w nim światło zmartwychwstania. Bóg tej nocy rodzi się w Betlejem naszego serca. W dzień Narodzenia-jak głosi liturgia chrześcijańskiego Wschodu-"Stwórca staje się sercem swojego stworzenia". Przychodzi do każdego człowieka, do tych którzy doświadczają bezradności, ciemności i lęku. Przychodzi do matek które nie potrafią już kochać swoich dzieci, staje się darem życia. NIECH MIŁOŚĆ zawinięta w pieluszki będzie kochana !
wtorek, 1 października 2013
wtorek, 10 września 2013
wtorek, 6 sierpnia 2013
niedziela, 19 maja 2013
J 20,19–23
Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Przyszedł Jezus, stanął pośrodku, i rzekł do nich: ”Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzeki do nich: ”Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: ”Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Przyszedł Jezus, stanął pośrodku, i rzekł do nich: ”Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzeki do nich: ”Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: ”Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
Zostaje dany każdemu z nas, zstępujący w darach i charyzmatach Duch Święty. Miłość Ojca i Syna. Jego obrazy są delikatne ale również wymowne dla naszej percepcji: szum gwałtowanego wiatru, tchnienie które przenika serca i umysły, zapach-wonność świętości, namaszczenie, gołębica czysta i unosząca się, zwiastująca nawiedzenie. W swym obdarowaniu Duch Święty, najbardziej tajemniczy z Trzech Osób Boskich, jest zawsze w ruchu, dynamice aby objawić i uobecnić nam Jezusa. Obecność Ducha jest ukryta w Synu jak tchnienie i głos "usuwający sie"przed słowem, które staje się słyszalne. Syn jest ikoną Ojca, a Duch Święty jest obrazem Syna, z natury misteryjny, nieuchwytny, Pocieszyciel, Paraklet ten który wstawia się za nami. Jak sobie poradzić i zgłębić Jego subtelną obecność wśród nas. Trzeba pozwolić się napełnić...otworzyć się na działanie łaski, pozwolić sie zaskoczyć jak Apostolowie w Wieczerniku. To z ran Jezusa, chwalebnych i zdobytych w boju ze złym duchem, wytryskuje dla nas siła i odwaga do przemieniania świata. Mamy usłyszeć szum z nieba, gwałtowny który przetrąci nasze myślenie, rozbudzi miłość w sercu, przykryje słabość. mamy stać się "synami wiatru"jak starożytni mnisi napełnieni Duchem, odważni i pełni wyobraźni wiary. na ścianach katakumb w Rzymie można zobaczyć namalowaną sylwetkę modlącej się kobiety zwanej Orantką. Wpatruje się ona w niebo, jej otwarte ręce wzniesione dłońmi ku górze, wyrażają tęsknotę za wielkim darem. To dobra ilustracja przywołania szumu z nieba, oczekiwania na indywidualną Pięćdziesiątnicę Miłości. Warto wznieść ręce ku górze i z pokorą wołać: O Stworzycielu Duchu przyjdź, do mojego życia, i rozpal ogniem swojej miłości. Bo tylko Ty możesz sprawić że nawet z naszych zranień wytryskuje woda żywa. I przez Ciebie to, co było pustynią rozkwita jak ogród. A w życiu wewnętrznym, które nie ma ani początku, ani końca, cud Twojej nieustannej obecności rodzi stale nową świeżość.
sobota, 6 kwietnia 2013
J 20,19-31
Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Jezus wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: ”Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzekł do nich: ”Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: ”Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: ”Widzieliśmy Pana!”.
Ale on rzekł do nich: ”Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”.
A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: ”Pokój wam!”. Następnie rzekł do Tomasza: ”Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.
Tomasz Mu odpowiedział: ”Pan mój i Bóg mój!”.
Powiedział mu Jezus: ”Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego.
Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Jezus wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: ”Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzekł do nich: ”Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: ”Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: ”Widzieliśmy Pana!”.
Ale on rzekł do nich: ”Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”.
A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: ”Pokój wam!”. Następnie rzekł do Tomasza: ”Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.
Tomasz Mu odpowiedział: ”Pan mój i Bóg mój!”.
Powiedział mu Jezus: ”Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego.
Czasami można usłyszeć z ust innych ludzi taki zwrot: zachowujesz się jak niedowiarek, ciągle szukasz racjonalnych przesłanek, dowodu aby się poczuć pewnie w rzeczywistości jaką jest wiara. Rzeczywiście Apostoł Tomasz jest takim patronem niedowiarków, sceptyków oraz tych którzy krętymi drogami szukają swojego miejsca w sobie, życiu, chrześcijaństwie itd. Potrzebne było to racjonalne przekonanie się o prawdziwości Jezusowego zmartwychwstania, jeżeli nie zobaczę, to nie uwierzę...Dobrze że Pan zachował stygmaty swojej Męki po wydarzeniu zmartwychwstania, może właśnie po, to aby nikt już więcej nie miał wątpliwości że, to prawdziwy Pan, On żyje! Potrzebny był Tomasz z tym swoim upartym szukaniem prawdy o autentyczności faktu Jezusowej obecności, potrzebny był jego balec włożony do chwalebnych ran na dłoniach i boku, aby nikt już więcej nie zakłamał najważniejszego świadectwa położonego w sercu chrześcijaństwa, którego my teraz jesteśmy świadkami. Istnieje jeszcze jeden powód dla którego Jezus ukazuje swoje rany. Daje nam w ten sposób do zrozumienia, że i my nie musimy przed Nim wstydzić się naszych ran. Każdy z nas ma swoje wewnętrzne rany, które krwawią, czasami bardzo bolą, słabo się goją to nasze frustracje, zranienia, lęki, odrzucenia i brak zdolności do kochania ze strony osób nam bliskich. Jezus chce nam dać odczuć że nie musimy się przed Nim chować z naszymi ranami, nie musimy wstydzić i wpadać w rozpacz. "Właśnie dlatego, że nosi swoje rany, może uzdrowić także nasze." Pięknie pisze o tym ks. Tomasz Halik: "Wolno mi mieć swoje rany! To wielki wyzwalający krok ku uzdrowieniu. Nie musze być silny i piękny, i skuteczny jak bohaterowie filmów i seriali telewizyjnych, nie muszę być szczęśliwy na pokaz, absolutnie zdrowy i wiecznie młody jak kukły we wszechobecnych reklamach wszystkiego i niczego, nie musze mięć oczu pałających zdecydowaniem, naprężonych rąk i sztucznego uśmiechu jak politycy.."Przychodzimy z naszymi ranami, ponieważ przez założone na nich plastry i gazę przecieka krew i ropa. Tylko Jezus może je uczynić znośnymi do przyjęcia lub całkowicie uzdrowić albo przemienić. Tomasz kiedy dotknął ran Mistrza wyznał: Pan mój i Bóg mój ! Myślę sobie że kiedy sam nie będę potrafił przyznać się do swoich ran, i oddać ich Jemu, nie będę wtedy wolny..może mi zabraknąć siły na wyznanie miłosci, bo wtedy zasklepię się w swoich ranach, i będę smutny. Przemień proszę Panie moje rany, niech zajaśnieją jak Twoje po Zmartwychwstaniu !
sobota, 30 marca 2013
Obrazy Zmartwychwstania
Święto
Zmartwychwstania Chrystusa, Wielkanoc, nie mieści się w cyklu dwunastu głównych
świąt Kościoła Wschodniego. Jak mówi św. Grzegorz Teolog: „Jest to dla nas
święto świąt, uroczystość uroczystości; przewyższa wszystkie inne święta, tak
jak słońce przewyższa swym blaskiem gwiazdy; i jest to prawdą nie tylko w
odniesieniu do ludzkich i ziemskich świąt, lecz również do tych, które odnoszą
się do Chrystusa i obchodzonych dla Chrystusa”1. To największe
ze wszystkich świąt Cerkwi wyodrębnione jest spośród innych świąt jako
największa manifestacja wszechmocy Chrystusa, potwierdzenie wiary i znak
naszego własnego zmartwychwstania. „Jeśli Chrystus nie został wzbudzony,
daremna jest wiara wasza", mówi Apostoł Paweł (1 Kor 15,17).
Chrześcijańska ikonografia zna kilka przedstawień Zmartwychwstania Chrystusa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa używała starotestamentowego praobrazu tego wydarzenia, mianowicie wyjście Proroka Jonasza z wieloryba2. Jednakże już w bardzo wczesnym okresie pojawia się też i historyczne, wynikające z ewangelicznego przekazu, przedstawienie Zmartwychwstania Chrystusa - anioł ukazujący się kobietom niosącym wonności do grobu. Według pewnych i potwierdzonych danych, istniało ono już w III wieku (świątynia w Dura Europos, 232 r.)3. Następnym w chronologicznej kolejności typem ikonograficznym Zmartwychwstania Chrystusa jest Zstąpienie do Otchłani. Najwcześniejsze ze znanych przedstawień tego rodzaju pochodzi z VI w. i znajduje się na jednej z kolumn cyborium katedry św. Marka w Wenecji. Obydwie kompozycje używane są w Kościele prawosławnym jako ikony święta Paschy. W tradycyjnej ikonografii prawosławnej rzeczywisty moment Zmartwychwstania Chrystusa nie był przedstawiany. W odróżnieniu do przekazu o wskrzeszeniu Łazarza, zarówno Ewangelie, jak i Tradycja Kościoła prawosławnego nie mówią o tym jak Chrystus powstał z martwych i zachowują milczenie o tej chwili. Ikona również jej nie ukazuje.4
To milczenie dobitnie wyraża różnicę pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami. Wskrzeszenie Łazarza było cudem, który mógł być zauważony przez wszystkich, podczas gdy Zmartwychwstanie Chrystusa było niedostępne dla żadnej percepcji. W szóstej pieśni paschalnego kanonu Kościół prawosławny przeprowadza paralelę pomiędzy Zmartwychwstaniem Chrystusa i Jego Narodzeniem. „Zachowując nienaruszonymi pieczęcie, powstałeś z grobu, a w Narodzeniu Swym nienaruszonym pozostawiając łono niepokalanej Dziewicy, otwarłeś nam, O Chryste, wrota Raju”. Tak jak Jego narodziny z Dziewicy, Zmartwychwstanie Chrystusa jest wysławiane tutaj jako niewysłowione, niedostępne żadnemu dociekaniu misterium. „Nie tylko kamień nie został odsunięty od wejścia do grobu, ale i pieczęcie na nim pozostały nienaruszone, gdy Chrystus powstał i życie zajaśniało z grobu póki jeszcze grób był zapieczętowany. Zmartwychwstały Chrystus wyszedł z grobu dokładnie tak, jak przyszedł do Apostołów gdy drzwi były zamknięte, i nikt ich nie otworzył; wyszedł z grobu bez żadnych zewnętrznych oznak zauważalnych dla przechodnia”.5 Powodem braku ikon samego Zmartwychwstania jest niezgłębiony dla ludzkiego umysłu charakter tego wydarzenia i, w konsekwencji, niemożliwość jego przedstawienia. To właśnie dlatego w prawosławnej ikonografii są, jak już wspomniano, dwa zgodne ze znaczeniem tego wydarzenia i uzupełniające się nawzajem wyobrażenia. Jedno z nich jest typowo symbolicznym przedstawieniem i opisuje moment poprzedzający Zmartwychwstanie Chrystusa w ciele. Drugie zaś - moment po Zmartwychwstaniu ciała Zbawiciela, znaną z historii wizytę niewiast niosących wonności do grobu Chrystusa.
Chrześcijańska ikonografia zna kilka przedstawień Zmartwychwstania Chrystusa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa używała starotestamentowego praobrazu tego wydarzenia, mianowicie wyjście Proroka Jonasza z wieloryba2. Jednakże już w bardzo wczesnym okresie pojawia się też i historyczne, wynikające z ewangelicznego przekazu, przedstawienie Zmartwychwstania Chrystusa - anioł ukazujący się kobietom niosącym wonności do grobu. Według pewnych i potwierdzonych danych, istniało ono już w III wieku (świątynia w Dura Europos, 232 r.)3. Następnym w chronologicznej kolejności typem ikonograficznym Zmartwychwstania Chrystusa jest Zstąpienie do Otchłani. Najwcześniejsze ze znanych przedstawień tego rodzaju pochodzi z VI w. i znajduje się na jednej z kolumn cyborium katedry św. Marka w Wenecji. Obydwie kompozycje używane są w Kościele prawosławnym jako ikony święta Paschy. W tradycyjnej ikonografii prawosławnej rzeczywisty moment Zmartwychwstania Chrystusa nie był przedstawiany. W odróżnieniu do przekazu o wskrzeszeniu Łazarza, zarówno Ewangelie, jak i Tradycja Kościoła prawosławnego nie mówią o tym jak Chrystus powstał z martwych i zachowują milczenie o tej chwili. Ikona również jej nie ukazuje.4
To milczenie dobitnie wyraża różnicę pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami. Wskrzeszenie Łazarza było cudem, który mógł być zauważony przez wszystkich, podczas gdy Zmartwychwstanie Chrystusa było niedostępne dla żadnej percepcji. W szóstej pieśni paschalnego kanonu Kościół prawosławny przeprowadza paralelę pomiędzy Zmartwychwstaniem Chrystusa i Jego Narodzeniem. „Zachowując nienaruszonymi pieczęcie, powstałeś z grobu, a w Narodzeniu Swym nienaruszonym pozostawiając łono niepokalanej Dziewicy, otwarłeś nam, O Chryste, wrota Raju”. Tak jak Jego narodziny z Dziewicy, Zmartwychwstanie Chrystusa jest wysławiane tutaj jako niewysłowione, niedostępne żadnemu dociekaniu misterium. „Nie tylko kamień nie został odsunięty od wejścia do grobu, ale i pieczęcie na nim pozostały nienaruszone, gdy Chrystus powstał i życie zajaśniało z grobu póki jeszcze grób był zapieczętowany. Zmartwychwstały Chrystus wyszedł z grobu dokładnie tak, jak przyszedł do Apostołów gdy drzwi były zamknięte, i nikt ich nie otworzył; wyszedł z grobu bez żadnych zewnętrznych oznak zauważalnych dla przechodnia”.5 Powodem braku ikon samego Zmartwychwstania jest niezgłębiony dla ludzkiego umysłu charakter tego wydarzenia i, w konsekwencji, niemożliwość jego przedstawienia. To właśnie dlatego w prawosławnej ikonografii są, jak już wspomniano, dwa zgodne ze znaczeniem tego wydarzenia i uzupełniające się nawzajem wyobrażenia. Jedno z nich jest typowo symbolicznym przedstawieniem i opisuje moment poprzedzający Zmartwychwstanie Chrystusa w ciele. Drugie zaś - moment po Zmartwychwstaniu ciała Zbawiciela, znaną z historii wizytę niewiast niosących wonności do grobu Chrystusa.
Zstąpienie do Otchłani
W nauczaniu
Cerkwi, Zejście do Otchłani jest nierozerwalnie związane ze Zbawieniem. Skoro
Adam umarł, poniżenie Zbawiciela, który przyjął jego naturę, musiało sięgnąć
tej samej głębi, do której zstąpił Adam. Innymi słowy, zejście do piekieł
obrazuje kres poniżenia Chrystusa i jednocześnie początek Jego chwały. Choć
Ewangeliści nie wspominają o tym tajemniczym wydarzeniu, Apostoł Piotr mówi o
nim zarówno w natchnionych przez Boga słowach wypowiedzianych w dzień
Pięćdziesiątnicy (Zesłania Ducha Świętego) (Dzieje 2,14-39), jak i w trzecim
rozdziale swego listu apostolskiego: „Poszedł i zwiastował duchom będącym w
więzieniu” (1 Piotra 3,19). Zwycięstwo Chrystusa nad piekłem oraz uwolnienie
Adama i sprawiedliwych Starego Testamentu są tematem wiodącym nabożeństwa
Wielkiej Soboty; przewija się on przez wszystkie Paschalne nabożeństwa i jest
nierozłączny z gloryfikacją Zmartwychwstania Chrystusa w ciele. Temat ten
niejako przeplata się z tematem Zmartwychwstania. „Zstąpiłeś w otchłań ziemi
i skruszyłeś wieczne wrota, które niewoliły więzionych, i po trzech dniach, jak
Jonasz z wieloryba, powstałeś, O Chryste, z grobu”.
Nawiązując do tekstów liturgicznych, ikona Zejścia do Piekieł wyraża duchową, transcendentną rzeczywistość Zmartwychwstania - zstąpienie duszy naszego Pana do piekieł - jak również objawia cel i rezultaty tego zstąpienia. Zgodnie ze znaczeniem tego wydarzenia, ikona przedstawia głębię ziemi, piekło, ukazane jako rozwarta czeluść czarnej otchłani. Centrum ikony to wyraźnie wyróżniający się postawą i kolorami Zbawiciel. Św. Jan Damasceński, autor kanonu święta Paschy, mówi: „Mimo że Chrystus umarł jako człowiek i Jego święta dusza opuściła Jego nieskalane ciało, Jego Boskość pozostała nieodłączną im obu - mam na myśli zarówno duszę, jak i ciało”6. Chrystus pojawia się w otchłani nie jako jeniec, lecz jako Zdobywca, Wyzwoliciel tych, którzy byli tam uwięzieni; nie jako niewolnik, ale jako Władca życia. Na ikonie ukazany jest w promieniejącej aureoli, symbolu chwały, przedstawianej zwykle w różnych odcieniach błękitu, rozjaśnionej rozsianymi na jej zewnętrznej warstwie gwiazdami i wychodzącymi z Niego świetlistymi promieniami. Jego szaty to już nie te, w których przedstawiany był czasie posługi na ziemi. Są złoto-żółtego koloru, rozświetlone przez tryskające z nich złote promienie (assiste). Ciemność piekieł wypełniona jest światłem tych Boskich promieni chwały Tego, który zstąpił tam będąc Bogoczłowiekiem. Jest to światło nachodzącego już Zmartwychwstania, są to promyki brzasku nadchodzącej Paschy. Zbawiciel stąpa po wyważonych przez Siebie, dwu skrzydłach wrót piekieł. Na wielu ikonach, poniżej tych wrót, w ciemnej otchłani, ukazana jest odrażająca, zdeprymowana postać księcia ciemności - Szatan. W późniejszych ikonach pojawiają się tu szereg różnych detali: oznaki zniszczenia mocy piekieł - rozerwane okowy, którymi aniołowie krępują teraz Szatana, klucze, gwoździe i tym podobne. Zgodnie ze słowami Apostoła Piotra, w Swej lewej dłoni Chrystus trzyma zwój - symbol głoszenia Zmartwychwstania w piekle. Zdarza się, iż zamiast ze zwojem, Chrystus przedstawiany jest z krzyżem, który nie jest już haniebnym narzędziem kary a stał się symbolem zwycięstwa nad śmiercią. Rozerwawszy Swą wszechmocą okowy piekieł, prawą dłonią Chrystus wyprowadza z grobu Adama a w ślad za Adamem, z dłońmi złożonymi w modlitewnym geście, powstaje Ewa; uwalnia duszę Adama i wraz z nią dusze wszystkich oczekujących z wiarą na Jego przyjście. To właśnie dlatego po lewej i po prawej stronie ukazane są dwie grupy świętych Starego Testamentu z prorokami na czele. Po lewej stronie widzimy króla Dawida i króla Salomona w ich królewskich szatach i koronach, a tuż za nimi Jana Poprzednika (cs Predtiecza); po prawej zaś Mojżesza z tablicami Zakonu w dłoni. Widząc zstępującego do piekieł Zbawiciela, natychmiast rozpoznają Go i ukazują innym Tego, o którym prorokowali i Którego przyjście przepowiedzieli.7
Zejście do piekieł było ostatnim krokiem Chrystusa uczynionym na drodze Jego poniżenia. Poprzez sam fakt "zstąpienia to otchłani ziemi" otworzył nam dostęp do nieba. Uwalniając starego Adama i wraz z nim całą ludzkość z niewoli tego, który jest wcieleniem grzechu, położył podwaliny nowego życia dla tych, którzy zjednoczyli się z Chrystusem w odrodzony na nowo rodzaj ludzki. Tak więc duchowe wskrzeszenie Adama przedstawione jest na ikonie Zejścia do Otchłani jako symbol nadchodzącego zmartwychwstania ciał, którego pierwociną było Zmartwychwstanie Chrystusa. Dlatego też, mimo że ikona ta wyraża znaczenie wydarzenia, które celebrujemy w Wielką Sobotę i w tenże dzień wprowadzana jest do nabożeństwa, nazywana jest i jest ikoną Zmartwychwstania, jako prefiguracja (praobraz) zbliżającego się święta Zmartwychwstania Chrystusa i przez to przyszłego wskrzeszenia umarłych.
Nawiązując do tekstów liturgicznych, ikona Zejścia do Piekieł wyraża duchową, transcendentną rzeczywistość Zmartwychwstania - zstąpienie duszy naszego Pana do piekieł - jak również objawia cel i rezultaty tego zstąpienia. Zgodnie ze znaczeniem tego wydarzenia, ikona przedstawia głębię ziemi, piekło, ukazane jako rozwarta czeluść czarnej otchłani. Centrum ikony to wyraźnie wyróżniający się postawą i kolorami Zbawiciel. Św. Jan Damasceński, autor kanonu święta Paschy, mówi: „Mimo że Chrystus umarł jako człowiek i Jego święta dusza opuściła Jego nieskalane ciało, Jego Boskość pozostała nieodłączną im obu - mam na myśli zarówno duszę, jak i ciało”6. Chrystus pojawia się w otchłani nie jako jeniec, lecz jako Zdobywca, Wyzwoliciel tych, którzy byli tam uwięzieni; nie jako niewolnik, ale jako Władca życia. Na ikonie ukazany jest w promieniejącej aureoli, symbolu chwały, przedstawianej zwykle w różnych odcieniach błękitu, rozjaśnionej rozsianymi na jej zewnętrznej warstwie gwiazdami i wychodzącymi z Niego świetlistymi promieniami. Jego szaty to już nie te, w których przedstawiany był czasie posługi na ziemi. Są złoto-żółtego koloru, rozświetlone przez tryskające z nich złote promienie (assiste). Ciemność piekieł wypełniona jest światłem tych Boskich promieni chwały Tego, który zstąpił tam będąc Bogoczłowiekiem. Jest to światło nachodzącego już Zmartwychwstania, są to promyki brzasku nadchodzącej Paschy. Zbawiciel stąpa po wyważonych przez Siebie, dwu skrzydłach wrót piekieł. Na wielu ikonach, poniżej tych wrót, w ciemnej otchłani, ukazana jest odrażająca, zdeprymowana postać księcia ciemności - Szatan. W późniejszych ikonach pojawiają się tu szereg różnych detali: oznaki zniszczenia mocy piekieł - rozerwane okowy, którymi aniołowie krępują teraz Szatana, klucze, gwoździe i tym podobne. Zgodnie ze słowami Apostoła Piotra, w Swej lewej dłoni Chrystus trzyma zwój - symbol głoszenia Zmartwychwstania w piekle. Zdarza się, iż zamiast ze zwojem, Chrystus przedstawiany jest z krzyżem, który nie jest już haniebnym narzędziem kary a stał się symbolem zwycięstwa nad śmiercią. Rozerwawszy Swą wszechmocą okowy piekieł, prawą dłonią Chrystus wyprowadza z grobu Adama a w ślad za Adamem, z dłońmi złożonymi w modlitewnym geście, powstaje Ewa; uwalnia duszę Adama i wraz z nią dusze wszystkich oczekujących z wiarą na Jego przyjście. To właśnie dlatego po lewej i po prawej stronie ukazane są dwie grupy świętych Starego Testamentu z prorokami na czele. Po lewej stronie widzimy króla Dawida i króla Salomona w ich królewskich szatach i koronach, a tuż za nimi Jana Poprzednika (cs Predtiecza); po prawej zaś Mojżesza z tablicami Zakonu w dłoni. Widząc zstępującego do piekieł Zbawiciela, natychmiast rozpoznają Go i ukazują innym Tego, o którym prorokowali i Którego przyjście przepowiedzieli.7
Zejście do piekieł było ostatnim krokiem Chrystusa uczynionym na drodze Jego poniżenia. Poprzez sam fakt "zstąpienia to otchłani ziemi" otworzył nam dostęp do nieba. Uwalniając starego Adama i wraz z nim całą ludzkość z niewoli tego, który jest wcieleniem grzechu, położył podwaliny nowego życia dla tych, którzy zjednoczyli się z Chrystusem w odrodzony na nowo rodzaj ludzki. Tak więc duchowe wskrzeszenie Adama przedstawione jest na ikonie Zejścia do Otchłani jako symbol nadchodzącego zmartwychwstania ciał, którego pierwociną było Zmartwychwstanie Chrystusa. Dlatego też, mimo że ikona ta wyraża znaczenie wydarzenia, które celebrujemy w Wielką Sobotę i w tenże dzień wprowadzana jest do nabożeństwa, nazywana jest i jest ikoną Zmartwychwstania, jako prefiguracja (praobraz) zbliżającego się święta Zmartwychwstania Chrystusa i przez to przyszłego wskrzeszenia umarłych.
Leonid Uspienski
piątek, 29 marca 2013
Moc krwi Chrystusowej
Chcesz poznać moc krwi Chrystusa?
Trzeba się cofnąć do jej prawzoru i wspomnieć jej typ opisany na kartach
Starego Testamentu.
Mojżesz poleca: "Zabijcie
baranka i jego krwią pokropcie próg i odrzwia waszych domów". Co mówisz,
Mojżeszu? Czyż krew nierozumnego zwierzęcia może ocalić człowieka, istotę
rozumną? Owszem, może, lecz nie dlatego, że jest to krew, ale dlatego, że jest
ona obrazem krwi Zbawiciela. Dlatego też obecnie prędzej ucieka nieprzyjaciel,
gdy ujrzy już nie odrzwia skropione krwią, która była tylko obrazem, lecz
rozjaśnione krwią prawdy usta wiernych - odrzwia świątyni poświęconej
Chrystusowi.
Chcesz poznać jeszcze inną moc tej
krwi? Przypatrzmy się, skąd zaczęła płynąć - i z jakiego wytrysnęła źródła.
Wypłynęła ona z samego krzyża i wzięła początek z boku Zbawiciela. Czytamy
bowiem w Ewangelii, że po śmierci Jezusa, gdy On jeszcze wisiał na krzyżu,
jeden z żołnierzy zbliżył się, włócznią przebił Mu bok, i natychmiast wypłynęła
krew i woda. Woda była obrazem chrztu, a krew Eucharystii. Żołnierz więc
przebił Mu bok i otworzył wejście do świątyni, a ja tam znalazłem cudowny
skarb, i cieszę się ze wspaniałych bogactw. To więc się stało z Barankiem:
Żydzi Go zabili, a ja zebrałem owoc ofiary.
"Z przebitego boku wypłynęła
krew i woda". Nie chcę, abyś, słuchaczu, przechodził obojętnie wobec tak
wielkich tajemnic, zostaje bowiem jeszcze inny i tajemny sens. Powiedziałem
już, że woda i krew są obrazem chrztu i Eucharystii. Z tych dwóch sakramentów
bierze swój początek Kościół "przez obmycie odradzające i odnawiające w
Duchu Świętym", to znaczy przez chrzest i Eucharystię, które wywodzą się z
boku Zbawiciela. Kościół więc powstał z boku Chrystusa, podobnie jak z boku
Adama wyszła jego małżonka, Ewa.
Dlatego świadczy o tym św. Paweł,
kiedy mówi: "Jesteśmy z Jego ciała i z Jego kości" - a ma on tu na
myśli bok Chrystusa. Albowiem jak z boku Adama Bóg stworzył kobietę, tak też
Chrystus dał nam ze swego boku wodę i krew, z których utworzył Kościół. I tak jak
Bóg wyprowadził Ewę z głęboko uśpionego Adama, tak też Chrystus po śmierci dał
nam wodę i krew.
Widzicie więc jak Chrystus połączył
się z oblubienicą, widzicie, jakim żywi nas pokarmem. Dzięki temu samemu
pokarmowi rodzimy się i żywimy. Jak matka powodowana naturalną miłością do
dziecka, spieszy, by je nakarmić własnym mlekiem i krwią, tak Chrystus poi
swoją krwią tych, których odrodził.
Katecheza chrzcielna św. Jana
Chryzostoma, biskupa
"Jaśnieje krzyż chwalebny, unosi ciało Pana. Zaś On swej krwi strumieniem obmywa nasze rany". Wielki Piątek stawia nam przed oczy narzędzie kąźni- Krzyż, na którym Chrystus dokonał dzieła Odkupienia. Krzyż nie jest dziś znakiem hańby i powodem wstydu, lecz staje w centrum naszych serc jako znak chwały. Dzisiaj podniesiemy ten znak i będziemy śpiewać "Oto drzewo Krzyża na którym zawisło Zbawienie świata". Pragniemy przyjąć dar krzyża który będzie się nam jawił jako pełen blasku i chwały..Bóg króluje z drzewa życia. W chwili największego poniżenia na Krzyżu Chrystus jest tak samo wiecznym i żywym Bogiem. Tak więc spoglądając na ukrzyżowanego Chrystusa, widzę nie tylko cierpiącego człowieka, ale i cierpiącego Boga, śmierć na Krzyżu Pana jest zwycięstwem cierpiącej miłości. To Miłość jest silniejsza niż śmierć. To zwycięstwo miłości nad nienawiścią. "Życie Moje oddaję za owce...Nikt mi Go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję"(J10,15-18). "Chrystus na krzyżu objawia się nam jako zwycięski wojownik. Jezus wstąpił na krzyż jak wojownik na rydwan królewski, aby odnnieść na nim zwycięstwo nad wrogiem. Ręce Chrystusa, Jego nogi i bok zostały zranione w boju. Przez swoje rany uleczył rany grzechu, zadane naszej naturze przez przewrotnego węża. Życie zostało dane w miejsce śmierci, chwała przyznana zamiast hańby. Dlatego wołamy za Apostołem: "Nie daj Boże abym miał się chlubić z czego innego jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie a ja dla świata" (Ga 6,14). Do zwycięstwa Pana na krzyżu można zastosować słowa wypowiedziane przez pewnego rosyjskiego kapłana kiedy przeżył cudem dramat obozu na Syberii: "Cierpienie zniszczyło wszystko. Jedno tylko przetrwało-MIŁOŚĆ".
czwartek, 28 marca 2013
To również dzień w którym z pokorą stajemy przed tajemnicą kapłaństwa, tego Chrystusowego..pokornego jako daru i tajemnicy. Przy tej okazji dziękuję wszystkim za pamieć, życzenia i modlitwę. Dziękuję za wiarę którą na codzień dostrzegam w oczach owieczek mi powierzonych. Niech w waszym życiu Pan będzie uwielbiony. Dzięki. z darem modlitwy. Rafał
Godzina Wieczernika to godzina zdrady i zarazem godzina przyjaźni. Chrystus jak gdyby prowokuje Judasza, zmusza do deklaracji: "Co chcesz czynić, czyn prędzej !"(J 13,27). Chrystus ujawania wewnętrzną rzeczywistość i prowadzi do tego, że Judasz musi się zdecydować i przejść na stronę przeciwników Jezusa. Z tej sceny musimy wyprowadzić bardzo konkretne wnioski. Dlaczego ? Bo ta sama sytuacja bedzie się powtarzała tam, gdzie powstają Chrystusa uczniów. Wśród nich musi się dokonać powzięcie decyzji i wybór: za Chrystusem lub przeciw Niemu. Jest to czas oczyszczenia grona uczniów. To, co mogłoby nam zakłócić przezywanie tajemnic paschalnych, np: sprzątanie, gotowanie, zakupy, a nawet miłość do najbliższych, powinniśmy zostawić, by we wspólnocie lufu Bożego przeżywać i wnikać w tajemnice Paschy Chrystusa. Rozpoczynając święty obchód musimy uzmysłowić, że właśnie teraz ma dokonać się nasze oczyszczenie. Na zewnątrz mogą być maski, może być pocałunek Judasza. Ale Chrystus nas wzywa i przynagla, aby nasza decyzja została ujawniona. Wiemy, że istnieją, którzy werbalnie przyznają, że są z grona uczniów Chrystusa, a w sercu zdradzają. I to nie tylko w sensie grzechu, który jest zawsze zdradą Jezusa, ale w znaczeniu dosłownym tak, jak to zrobił Judasz. Są to ludzie-narzędzia pewnych systemów, instytucji, złych mocy, które dążą do śmierci Chrystusa, śmierci wiary w Niego, śmierci Kościoła. Chyba nie mamy wątpliwości, że plan zniszczenia Kościoła jest realizowany z żelazną konsekwencją. A plan szatański nie ulega zmianie: zabicie Chrystusa rękami własnych uczniów. Dlatego Jezus chce zdemaskowania zdrajcy. Judasz musi być nazwany po imieniu. Często określa się mianem Kościoła jakąś instytucję, która ma swoich biskupów, urzędy, zabytkowe gmachy, które nawet państwo konserwuje. To wszystko to tolerowane dlatego, że nie stanowi zagrożenia. Siły zła nie boją się instytucji zwanej tylko Kościołem. Istnieje ona za cenę oddania pokłonu Księciu ciemności. Ale istnieją również ludzie, którzy doszli do przekonania, że dalej tą drogą iść nie można. Poszli więc do więzień, kopalni na drogę cierpienia i prześladowania. W nich Kościół jest żywy.
Wieczernik to też godzina Chrystusowych przyjaciół. Jezus oczyszcza przez jawną prowokację grono apostołów i nazywa ich przyjaciółmi. Jako przyjaciele możemy przyjąć dar miłości Boga aż do końca. Posiadając ten dar możemy kochać innych. "Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem.."(por. J 15,12). W tym właśnie przykazaniu zawiera się dar miłości Chrystusa. Chrystus umywa nogi. W Wielki Czwartek ponownie na oczach zgromadzonego ludu Jezus dokonuje tego samego. Nie jest to żaden gest spektakularny. Sam Chrystus w sakramencie kapłaństwa pochyla się przed dwunastoma, a przez nich przed każdym. Jezus umywa nogi, czyni posługę niewolnika ! Nawet nie zdajemy sobie sprawy, czym był gest umycia nóg, który wywołał taki sprzeciw Piotra. Żyd dźwigający piętno niewoli wiedział, kim jest niewolnik. Nam może się to rzeczywiście jawić jako gest spektakularny. Ale nie tym, którzy nosili piętno niewolnika, a potem oddaje swoje życie aż do końca. "Nie ma większej miłości, gdy ktoś oddaje swoje życie.."(por. J 15,13). Ale to jeszcze nie jest ostateczna miara miłości Boga. Przewyższa ją miara Eucharystii. Właśnie w Eucharystii dokonała się i trwa największa kenoza, czyli wyniszczenie Boga. Chrystus daje się nam pod postacią chleba, a więc rzeczy ! Z chlebem możesz zrobić co chcesz, zlekceważyć, nie odróżnić od zwykłego chleba, wyrzucić, podeptać, użyć do odprawiania czarnej mszy szatańskiej, kładac na organach płciowych kobiety konsekrowane hostie. Nie mógłbyś tego zrobić z osobą Chrystusa, z Jego martwym ciałem zdjętym z krzyża, bo jest za ciężkie, trudno je ukryć itd. A chleb...Przedmiot, rzecz...Możesz go spożyć w grzechu, odwrócić się plecami, przykryć kołdrą. Tak Bóg jest traktowany np. w szpitalach. Byłem w jednym z nich przez pięć lat kapelanem. Gdyby przyszła osoba Chrystusa w Jego Ciele, gdyby niesiono krzyż z wiszącym Chrystusem, może ludzie inaczej by reagowali. Wywołałoby to ludzki odruch współczucia nad bólem. Niejeden z nas jest w stanie miłować, oddając swoje życie. Ale nie potrafimy się tak wyniszczyć, aby nas traktowano jak chleb. To jest miara, o której mówi św. Jan: "Umiłował nas aż do końca"(por. J 13,1). Na miłość przyjaciele odpowiadają miłością. Ale miłość nie może zamknąć się w sferze uczuć, słów i gestów. Musi być konkretna, ukierunkowana na miłość ku drugiemu człowiekowi. Nie ku ludzkości, bo ludzkości nie jesteśmy wstanie pokochać. Wyrazem tego ma być znak procesji z darami. Ta miłość ma być znakiem dla świata. Miłość i jedność, o których Chrystus mówi w modlitwie arcykapłańskiej, to znaki obajwiające światu Kościół. "Po tym wszyscy poznają żeście moimi uczniami, jeśli się będziecie wzajemnie miłowali".(por. J13,35) oraz "Świat wtedy uwierzy, jeśli jedność zachowacie" (por. J17, 21). Jeżeli nasza wspólnota ma te znamiona, możemy być pewni, że jesteśmy życiodajnym Kościołem, czyli wzbudzającym wiarę w innych. Nie jest więc ważne ilu ludzi się ochrzci, wybierzmuje, namaści, pogrzebie, ile kościołów wybuduje, ile akcji przeprowadzi. Odkryjmy dalej tajemnicę Wielkiego Czwartku. Tajemnicę kapłaństwa. Chrystus przekazuje swoje kapłaństwo Kościołowi mówiąc: "...Czyńcie to na Moją pamiątkę" (por. Łk 22,19). Cały lud Boży- Kościół- pełni funkcję kapłańską ! W dniu dzisiejszym bardzo mocno podkreśla się kapłaństwo. Ale łączy się je tylko z prezbiterami. Chrystus nie przekazał kapłaństwa jedynie prezbiterom, lecz powierzył je całemu Kościołowi ! Wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety są kapłanami. Jezus wskazuje na inny niż w Starym Testamencie wymiar kapłaństwa, inny niż w religiach naturalnych. Tam kapłan jest reprezentantem ludu przed Bogiem, w imieniu ludu składa ofiarę przebłagania, w jego imieniu się modli. To nie jest Chrystusowa wizja kapłaństwa. Cały lud Boży jest ludem kapłańskim, ale każdy ma w nim swoje miejsce. Na chrzcie świętym wszyscy stajemy się kapłanami. Wspólnota jednak potrzebuje pasterzy, przywódców, celebransów. W każdym zgromadzeniu musi być ten, który przewodniczy. Spośród ludu kapłańskiego biskup, przez gest nałożenia rąk, przeznacza mężczyzn do przewodniczenia. Tej funkcji nikt sam nie może wziąć. Jej cel stanowi jedność i zgodność pełnienia roli kapłanów przez cały lud. Posługa pasterza, prezbitera nie jest jedyną posługą kapłańską w Kościele. Wszyscy jako Kościół jesteśmy "wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym"(1P 2,9). W Wieczerniku wszyscy sprawujemy pamiątkę Pana! W znaku prezbitera obecny jest sam Chrystus, jako Głowa Kościoła. Oczywiście bez prezbitera sam lud Boży nie może pełnić funkcji kapłańskiej. Bez głowy ciało nie może nic zrobić. W Jezusie stajemy sie zdolni do uczynienia niemożliwej wręcz rzeczy dla człowieka; do oddania siebie samego ojcu w świętej ofierze. Również Bóg pragnie złożenia przez nas ofiary najdoskonalszej -z siebie. Sami nie potrafimy tego uczynić, za dużo w nas egoizmu, jesteśmy przetrąceni. Tylko poprzez przylgnięcie do Chrystusa możemy być razem z Nim ofiarowani Ojcu. Widzimy więc, że Wieczernik ujawnia nam wiele tajemnic: tajemnicę zdrady i przyjaźni z Jezusem; miłości i jedności znaków epifanijnych Kościoła wobec świata; Eucharystii, czyli największej kenozy Chrystusa i miłości do końca; i wreszcie tajemnicę kapłaństwa.
(dziękuję serdecznie mojemu Przyjacielowi o. Januszowi Jędryszkowi, za możliwość umieszczenia jego kazania).
niedziela, 24 marca 2013
Błogosławiony, który przychodzi w imię
Pana, Król Izraela
Chodźcie, wstąpmy i my na Górę Oliwną!
Biegnijmy naprzeciw Chrystusa, który powraca dzisiaj z Betanii i spieszy
dobrowolnie na tę swoją świętą i czcigodną mękę, aby wypełnić do końca
tajemnicę naszego zbawienia.
Przychodzi więc i z własnej woli odbywa
drogę w stronę Jerozolimy Ten, który dla nas zstąpił z nieba, aby wespół z sobą
wywyższyć tych, co leżą w prochu ziemi i posadzić ich, jak mówi Pismo,
"ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad
wszelkim innym imieniem wzywanym".
Przychodzi zaś nie z dumą i przepychem
jak ten, co chciwie szuka sławy. On "nie będzie się spierał ani krzyczał i
nikt nie usłyszy Jego głosu". Będzie natomiast cichy i łagodny, lichego
odzienia i skromny w urządzaniu wystawności swojego wejścia.
Nuże więc, biegnijmyż i my razem z
Chrystusem, któremu spieszno na mękę. Naśladujmy tych, co wyszli Mu na
spotkanie, ale nie w ten sposób, by słać na drodze gałązki palm i oliwek oraz
kłaść kosztowne szaty, lecz my sami, jak tylko możemy, rozścielmy się na ziemi
w pokorze ducha i prostocie serca, abyśmy przyjęli nadchodzące Słowo i
pochwycili Boga, który nigdzie nie daje się ująć.
On bowiem cieszy się z tego, że może nam
się okazać łagodnym, On, który naprawdę jest łagodny i "wstępuje na
zachód" naszej mizernej słabości, aby przyjść do nas, obcować z nami i
przyciągnąć nas do siebie przez pokrewieństwo z nami.
Bo chociaż przez ofiarę z naszej
ludzkiej natury "wstąpił na niebiosa niebios, na wschód słońca",
czyli na wyżyny własnej chwały i Bóstwa, to jednak nie wyrzeknie się nigdy
przywiązania do rodzaju ludzkiego, lecz będzie dźwigał naturę człowieka z
prochu ziemi do coraz wyższej chwały, aż wreszcie jednocząc się z nią, udzieli
jej swej nieskończonej godności.
A zatem siebie samych ścielmy przed
Chrystusem, a nie tuniki, martwe gałęzie i łodygi krzewów tracących zieleń, gdy
staną się pokarmem, i przez krótki tylko czas radujących oczy. Obleczmy się
natomiast w Jego łaskę, czyli w Niego samego. Pismo św. bowiem mówi: "Wy
wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w
Chrystusa". Kładźmy się pod Jego nogi jak rozścielone tuniki.
Nasze grzechy były czerwone jak
szkarłat, teraz obmyci w zbawczych wodach chrztu osiągnęliśmy lśniącą biel
wełny, ofiarujmy Zwycięzcy śmierci już nie gałązki palmowe, ale wieńce naszego
zwycięstwa.
Wysławiajmy Go w każdy dzień świętą
pieśnią razem z izraelskimi dziećmi, potrząsając duchowymi gałązkami i mówiąc:
"Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie".
św. Andrzej z Krety Kazanie na Niedzielę
Palmową
Przez krzyż
do chwały
W pierwszym dniu tego Wielkiego Tygodnia możemy, z palmami w ręku,
wychwalać Zbawiciela świata i śpiewać wszyscy razem: Hosanna Synowi Dawida!
Możemy wylewać łzy żalu nad krzyżową śmiercią Tego, który jest Chlebem
Życia, i usłyszeć Go, jak powtarza: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co
czynią”. Droga zbawienia została oto wyznaczona. Przez osiem dni będzie nas ona
prowadzić śladami Zbawiciela ludzi. Jedynie miłość jest godna wiary i to
dlatego do chwały idzie się tylko przez krzyż. Bo poza krzyżem jawi się
wieczność!
Wiemy dobrze, że końcem nie był kamień zatoczony u wejścia do grobu (por.
Mk 15,46), co nie przeszkadza, że zawsze pozostaje w nas jakieś, niemożliwe do
przemilczenia lub zapomnienia „dlaczego”. Jakieś „dlaczego”, na które nie za
bardzo potrafimy odpowiedzieć. Tak bardzo to, co widzimy, przekracza nasze
oczekiwania. Nawet gdy trwamy długo wpatrując się w Przebitego. Ostatecznie,
dlaczegóż zabito Tego, który jest Dawcą Życia (por. Dz 3,15)?
Być może nie był On jedynie nieszczęśliwą ofiarą spisku przeciwko swojej
osobie. Nawet jeśli tamtego dnia wszyscy sprzysięgli się, by skazać Go na
śmierć (por. Dz 4,27). „Czy myślisz — Szymonie — że nie mógłbym poprosić Ojca
mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów?” (Mt
26,53). „Gdyby królestwo moje —
Piłacie — było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany...
Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36). Chrystus do końca był Synem „Tego, który mógł Go wybawić od
śmierci” (Hbr 5,7). A więc, dlaczegóż to uniżenie na krzyżu (por. Flp 2,8)?
Tym bardziej chyba nie z powodu „ofiarniczej woli Ojca” pragnącego,
„poprzez unicestwienie swojego Syna”, odkupić grzech człowieka. Bóg nie
potrzebuje się uniżać, by nas wywyższyć; lub cierpieć, by nas odkupić.
„Starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” (Mt
9,13). W śmierci Jezusa na Kalwarii nie ma ani ludzkiego fatalizmu, ani Bożego
przymusu. Dlaczego więc owo przekleństwo krzyża (por. Ga 3,13)?
Chyba nie chodzi również o to, że Chrystus pragnął zostawić nam piękny
„przykład” odwagi i wiary w obliczu śmierci. „Smutna jest moja dusza aż do
śmierci, zostańcie tu i czuwajcie ze Mną. (...) Ojcze mój, jeśli to możliwe,
niech Mnie ominie ten kielich” (Mt 26,38-39). Jezus podążał z Getsemani na
Golgotę nie jak bohater, ale jak święty. I nie przeszkodziło to naszemu
przewodnikowi w wierze (por. Hbr 12,2) opuścić ten świat mówiąc: „Odwagi, jam
zwyciężył świat” (J 16,33). Bo śmierć, którą poniósł, ani nie spowodowała Jego rozpaczy,
ani Go nie unicestwiła. Dlaczego więc w drzewo krzyża wpisane jest owo pełne
szaleństwa świadectwo?
Bracia i siostry, skoro świat, stworzony z miłości i dla miłości, skoro
świat przez mądrość, to znaczy przez przyjęcie tej miłości; „skoro świat przez
mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo
głoszenia słowa zbawić wierzących” (1 Kor 1,21). I to przez głoszenie czego?
Przez głoszenie niewiarygodnie szalonego daru miłości nie cofającej się nawet
przed męką (por. J 15,13; Rz 5,8).
I ostatecznie, dlaczego to wszystko? Bracia i siostry! Dlatego że zło
istniało na świecie! Dlatego że zło nadal istnieje. Dlatego że zło ciągle
będzie istniało. A także dlatego że ostatnie słowo nie może należeć do zła, to
znaczy do cierpienia, samotności, smutku, śmierci i grzechu, ale do dobra. Do
dobra, to znaczy do łaski, do życia, radości, jedności. Jednym słowem — do
szczęścia w końcu przywróconego, odnalezionego i na zawsze dzielonego.
Przypomnijmy sobie: zło pojawiło się już na samym początku. Martwe drzewo
ogrodu Eden nigdy więcej nie wydało owocu. „Ból i pożądanie — znój i pot —
ciernie i nieurodzajna ziemia” (por. Rdz 3,16-18). Bratobójstwo i tułaczka na
pustyni. „Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej
śmierci?” (Rz 7,24).
Za dni ciała Jego zło się rozpleniło. Chrystus dostrzegał i doświadczał
nędzy swojego ludu. Od wieków wygnania, przesiedlenia, obce panowania,
niesprawiedliwości znaczyły drogę zagubionych owiec z Domu Izraela. A kiedy
Jezus zbliżał się do Jerozolimy, „na widok miasta, zapłakał nad nim” (Łk
19,41).
A cóż powiedzieć o naszym stuleciu (z plejadą jego wojen, głodów,
totalitaryzmów, tortur, holokaustów, samobójstw, samotności)? Choć było
najbardziej cywilizowane, zostawiło po sobie wspomnienie jako także najbardziej
mordercze i chyba najbardziej okrutne. I wszyscy znamy dobrze ciężar naszego
krzyża, wszystkich naszych krzyży, odczuwany w pewne dni, w pewne wieczory
naszego życia w głębi naszej duszy.
Oto dlaczego, bracia i siostry, serce Boga zwróciło się ku nam. I Syn
przyszedł. Stał się Synem Człowieczym. Jak zaczyn w cieście zanurzył swoją
boską naturę w nasz ludzki stan. Wziął na siebie naszą nędzą, by lepiej móc jej
doświadczyć. Zanurzył się w nasze grzechy, aby nas z nich wyzwolić. Umieścił
swój ogień pośrodku chłodu śmierci przenikając ją swoim Życiem (por. Łk 12,49).
Przyszedł nas wydobyć z głębin naszych rozpaczy. Zstąpił aż do naszych
otchłani, by nas z nich wyzwolić. W pośrodku całkowitej ciemności światłość
świata rozpoczęła swój bieg. Pośrodku nienawiści rozkwitła miłość. A bolesny
krzyż Jego śmierci stał się chwalebnym krzyżem naszego odkupienia. O krzyżu,
wznoszący się w pośrodku naszego życia, o krzyżu Jezusa Chrystusa! Rozumiemy
więc odtąd Pisma: „Z głośnym wołaniem i płaczem za swych dni doczesnych zanosił
On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci... i
chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr
5,7). Dlaczego istnieją łzy?
Pewien żydowski midrasz opowiada, że po swoim upadku Adam i Ewa, aby
wynagrodzić swą winę, ze skruszonym sercem przez siedem kolejnych szabatów
chodzili zanurzać się w rzece Giszon, błagając Boga, by im wybaczył. Bóg,
przejęty współczuciem, wziął ze swego skarbca perłę i darował ją im i ich potomkom.
Otóż perłą tą była łza! Dosłownie: dam
hayim, krew oczu. Z wpisanym w to podwójnym obrazem — źródła (oko) i
życia (krew). Odwieczny powiedział im wówczas: „Kiedy będziecie zasmuceni,
wylejecie tę łzę z waszych oczu. W waszym smutku zostaniecie pocieszeni, a
ziemia, na którą ona spadnie, zostanie nią uświęcona”. I midrasz, nie bez
racji, dodaje: „Nikt poza potomstwem Adama, żadna z istot żywych nie potrafi
wylewać łez, by płakać w swoim smutku”. Ale, bracia i siostry, łzy, które
człowiek wylewał i których był powodem, znaczą historię na wszystkich ludzkich
drogach! I oto nagle nasze pytanie „dlaczego” rozjaśnione zostaje wstrząsającym
światłem! Jezus, mówi nam Ewangelia, „pogrążony w udręce, jeszcze usilniej się
modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię” (Łk
22,44).
I począwszy od tamtego dnia wszyscy synowie Adama poznali, jak ogromną
miłością obdarzył ich Syn Boga, który stał się człowiekiem.
br.
Pierre-Marie Delfieux „Medytacje Paschalne”
niedziela, 10 marca 2013
Niedziela niewidomego od urodzenia
„Gaudete.. Radujcie się!” Zadziwiający jest
początek antyfony tej czwartej niedzieli Wielkiego Postu, która wydaje się
zrywać z surowością tego okresu liturgicznego! A to dlatego, że w połowie drogi
pozwala nam ona dostrzec cel, niebieskie Jeruzalem, które nas zgromadzi:
„Radujcie się wraz z Jerozolimą, weselcie się w niej wszyscy, co ją miłujecie!
(...) ...ażebyście ssać mogli aż do nasycenia z piersi jej pociech” (Iz
66,10-11).
Liturgia tej niedzieli cała skąpana jest w świetle. To
jest to światło, które odkrywa niewidomy od urodzenia, uzdrowiony przez Jezusa
w Jerozolimie; światło słońca; widzi je wychodząc z sadzawki Siloe, w której
Jezus kazał mu się obmyć; światło wiary, która pozwala mu stawić czoło
faryzeuszom i oddać pokłon Jezusowi: „Wierzę, Panie!” (J 9,38). Światło, którym
stają się wierzący, jak uczy nas Paweł: „Niegdyś bowiem byliście ciemnością,
lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości” (Ef
5,8).
Ale trwamy jeszcze w okresie Wielkiego Postu, a nie w
pełnej chwale zmartwychwstania. Światło, które jaśnieje tej niedzieli, stawia
czoło ciemnościom trwającym w nas i wokół nas. A gra toczy się o całkowite
uzdrowienie naszej istoty — ciała, duszy i ducha. Długa opowieść o uzdrowieniu
niewidomego od urodzenia pokazuje nowe stworzenie człowieka. Błoto położone na
jego oczach i woda, która je obmywa, ukazują powolne postępowanie naprzód —
poprzez spór i kontrowersje— ku pełnemu światłu wiary, ku wyrazistości
rozeznania. Bo chodzi o to, by zobaczyć prawdę oczami serca. Pierwsze czytanie,
wyjęte z Pierwszej Księgi Samuela, przytaczające namaszczenie Dawida, pasterza
wybranego, by stał się królem Izraela, przypomina, że „Bóg widzi nie tak jak
człowiek, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce” (1 Sm
16,7).
Prawdziwą światłością, którą człowiek ma rozpoznać,
jest Jezus: „Światłości świata, Jezu Chryste, ten, kto idzie za Tobą, będzie
miał światło życia” (por. J 8,12) — głosi śpiew przed Ewangelią. Światło życia,
ale także światło osądzenia, podziału między tymi, którzy je przyjmują, i tymi,
którzy je odrzucają: „Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, żeby ci,
którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi” (J
9,39); podziału zwłaszcza naszego życia na uczynki ciemności i to, „co podoba
się Panu” (por. Ef 5,10-11, drugie czytanie).
Człowiek dokonuje tego podziału poprzez skruchę — i tu
na nowo odnajdujemy nastrój Wielkiego Postu.
„Niech moje łzy będą mi sadzawką Siloe,
Abym mógł w niej obmyć niewidome oko mojej duszy!
Wówczas ujrzę, Panie, Ciebie, światłości
przedwieczna!”
(Kanon Pokutny św. Andrzeja z Krety)
Potrzeba mi jednak do tego pomocy łaski. Tak więc ta
niedziela ma wydźwięk wyraźnie sakramentalny: sadzawka Siloe zapowiada sadzawkę
chrzcielną, a modlitwa na wejście wspomina katechumenów, którzy zostaną
ochrzczeni w noc paschalną: „Panie, daj twojemu Kościołowi radość przekazywania
życia tym, którzy przygotowują się do chrztu”.
Prefacja jednoczy wszystkie te misteria kontemplacji
Chrystusa — światłości, która przyszła na świat — i wskazuje źródło prawdziwej
radości: „On jest światłością, która na świat przyszła, aby każdy, kto w Niego
wierzy, nie chodził w ciemności, lecz miał światło życia. Przez sakrament
chrztu świętego uwalnia nas od ciemności grzechu, abyśmy byli dziećmi
światłości”.
s. Marie-Laure(...)
Cóż Jezus czyni w rzeczywistości? Uczynił błoto ze
śliny i posłał niewidomego, aby „obmył się w sadzawce Siloam” (por. J 9,6).
Jesteśmy tu w jakiś sposób świadkami przypomnienia gestu pierwszego stworzenia,
po którym Adam, ulepiony z prochu ziemi, cały został przyobleczony w światło.
Dziś Słowo — prawdziwa światłość — „przez które
wszystko się stało” (por. J 1,2.9), w pewnym sensie powtórnie stwarza tego syna
ciemności, otwierając jego oczy na rzeczywistość nigdy dotąd nie oglądaną (por.
1 J 4,12), na tego Boga, którego nikt nigdy nie widział (por. J 1,18). „«A któż
to jest, Panie, abym w Niego wierzył?» Rzekł do niego Jezus: «Jest nim Ten,
którego widzisz i który mówi do ciebie»” (J 9,36-37). Ale niewidomy dochodzi do
tego pełnego spojrzenia wiary powoli, krok po kroku, po przebyciu długiej
drogi.
Tak jest i z nami, którzy by wejść do życia wiecznego,
musimy w pewnym sensie odrodzić się po trzykroć: pierwszego dnia, każdego dnia
i w dzień ostatni. Ów niewidomy, uzdrowiony tutaj, swoim postępowaniem
przekazuje nam jakby cały program na życie. Słucha. Jest posłuszny. Idzie tam,
gdzie Chrystus mu nakazuje. Potem świadczy. Powraca do Pana. Oddaje Mu cześć. I
na koniec, idzie za Nim. Mamy tutaj w pewien sposób cały obrazowy wykład drogi
dochodzenia do wiary. W istocie, my również idziemy naprzód, w Kościele, krok
po kroku, pokonując wszystkie zakręty życia, pomimo otaczającego nas
sceptycyzmu i być może nieprzychylności rodziny lub społeczeństwa. Ale przez
cały czas towarzyszy nam Jego łaska. Pan, choć niewidoczny, pozostaje zawsze
obecny. Niewyczuwalny, ale zawsze we wszystkim działający.
Tak, wiem o tym — i każdy z nas ma swoją własną
historię — pewnego dnia Bóg mnie spotkał, przemówił do mnie, wezwał mnie...
Sprawił, że ruszyłem w drogę, otworzył mi oczy, podtrzymał swoim słowem. Jak
młodego Dawida zabranego spośród swoich stad, tak nas wszystkich wybrał. „Nie
zważając na wygląd” (por. 1 Sm 16,7). „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was
wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili” (J 15,16).
Mamy przed sobą całe nasze życie, w którym kroczymy, choćby tylko jakby po
omacku (por. Dz 17,27; 2 Kor 5,7), by pewnego dnia móc w końcu wejść w pełnię
światła.
Rozumiemy więc powód wszystkich ukazanych tu
kontrastów. Streszczają się one wszystkie w tym słynnym stwierdzeniu Jezusa:
„Przyszedłem na ten świat (...), ażeby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci,
którzy widzą, stali się niewidomymi” (J 9,39). Pojmujemy dobrze, co to znaczy w
szczególnym kontekście, w jakim usytuowane jest posłannictwo Jezusa. Oto jest
otoczony całym tym światem uczonych w Piśmie, uczonych w Prawie i faryzeuszy,
którzy bez przerwy badają Pisma, a wszystkie Pisma Go zapowiadają, ukazują,
ogłaszają jako Mesjasza tak bardzo wyczekiwanego i Zbawiciela tak bardzo
wyglądanego (por. Łk 24,25-27).
Ale oni nie chcą uznać oczywistości. „Badacie Pisma,
ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o
Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie” (J
5,39-40) — wyrzuca im Jezus. Uważają się za oświeconych. Lecz w rzeczywistości
są niewidomi! Są winni, i to winni grzechu wiecznego; to właśnie zostaje im
powiedziane, bo jest to grzech przeciwko światłości (por. Mk 3,28-30).
„Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie:
«Widzimy», grzech wasz trwa nadal” (J 9,41).
Przeciwnie, ten niewidomy od urodzenia, któremu
faryzeusze wyrzucają: „Cały urodziłeś się w grzechach” (por. J 9,34), słucha
Jezusa, idzie za Nim, wierzy Mu i czyniąc to, odkrywa, że ten człowiek jest
Chrystusem (por. J 9,11), Światłem i Życiem. I przez Niego wchodzi w życie.
Jego oczy, a w końcu on cały zostaje oświecony. Zostaje zbawiony!
My również możemy zadać sobie pytanie. Co czynimy z
Pismami, przecież je znamy? Jaką korzyść wynosimy z pouczeń i liturgii, w
których wiernie uczestniczymy? „Francjo, co uczyniłaś ze swoim chrztem?” —
wołał pewnego dnia papież Jan Paweł II na placu Notre-Dame. To właśnie taki
jest sens pytania tkwiącego w dzisiejszej Ewangelii. Pokrzepieni tym
objawieniem, w co wierzymy w głębi nas samych? Jak tym żyjemy i jak o tym
świadczymy? Kiedy jesteśmy oświeceni przez chrzest, mówi nam apostoł Paweł,
przynosimy owoce dobroci, sprawiedliwości i prawdy, bo potrafimy „rozpoznać, co
jest miłe Panu” (por. Ef 5,9-10).
Rozumiemy odtąd, dlaczego na tej jednej stronie
Ewangelii zostało nagromadzonych tyle tytułów Chrystusa. Kiedy ciemność zostaje
przepędzona, kiedy budzi się światło wiary, podążamy, jak ów uzdrowiony
niewidomy, z zachwytu w zachwyt. I rozpoznajemy w Jezusie po kolei: Posłańca
Bożego na ziemi (por. J 9,4); prawdziwego Proroka obwieszczającego całą prawdę
(por. J 9,5); prawdziwą Światłość oświecającą świat (por. J 9,5); Chrystusa,
który jest prawdziwym Odkupicielem ludzi (por. J 9,22); Syna Człowieczego,
który wszystko potrafi zbawić (por. J 9,35); i w końcu Pana, przed którym
możemy, my także, upaść na twarz (por. J 9,31). Ta opowieść ewangeliczna nie
jest tylko wykładem wiary, jest to prawdziwe teologiczne objawienie tajemnicy
Chrystusa.
Ostatnie pojawiające się pytanie otrzymuje odpowiedź
samo przez się. Dlaczego ów niewidomy, który uwierzył w Chrystusa, zostaje
wyrzucony z synagogi? Dlatego że aby uznać, iż Jezus jest Panem, należy uczynić
krok naprzód w stosunku do Prawa i proroków. Nie po to, by je znieść, ale by je
wypełnić. „Jak długo bowiem wiedliśmy życie cielesne, grzeszne namiętności
wzbudzane przez Prawo działały w naszych członkach, by owoc przynosić śmierci”
(Rz 7,5). Świątynia zbudowana z kamieni może zostać zburzona (por. J 2,19). Oto
nowa Świątynia z żywych kamieni jest budowana (por. 1 P 2,4-5) „Świątynia Boga
jest święta, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,17).
Na nas również przychodzi kolej, by wyruszyć. Stać się
światłem na drodze dla naszych braci i sióstr z zewnątrz, wobec których mamy
być tym, do czego zostaliśmy powołani, to znaczy posłanymi. Jedynie za sprawą
łaski Chrystusa — ośmielamy się to powtórzyć — mamy być, wedle stwierdzenia
samego Chrystusa, solą ziemi i światłem świata (por. Mt 5,13.16). Aby świat
poznał, że Ojciec posłał swojego Syna i że my wszyscy jesteśmy owymi
uzdrowionymi z Siloe.
Spraw, Panie, abym przejrzał!
I abym przejrzawszy, uwierzył!
I abym wierząc, świadczył o Tobie!
Abyśmy byli coraz liczniejsi,
by radować się w Twojej światłości.
br. Pierre-Marie(...)
Subskrybuj:
Posty (Atom)