czwartek, 30 stycznia 2020


Dom, którego jesteś Bramą, jest niebem, gdzie mieszka Ojciec Twój – Guillaume de Saint- Thierry.

Już jakiś czas temu rozpocząłem mrówczą pracę porównawczą nad romańskimi portalami  z terenów Francji. Nocne analizowanie materiału fotograficznego, wczytywanie się w literaturę przedmiotu i łacińskie teksty z epoki, potrafią zaintrygować niejednego pozornie przekarmionego sztuką wędrowca. Pewien znajomy profesor z przekąsem mi odparł, że wszystko, co było tam do przebadania zostało wykonane. Co jeszcze można napisać świeżego o romańskich portalach ? Zmarszczyłem brwi i nerwowo zassałem powietrze wyrażając moje niezadowolenie z tej pobieżnej i krzywdzącej opinii. Nie podzielam tego poglądu, że średniowieczna sztuka została dogłębnie przeanalizowana. Pomimo opasłej literatury na ten temat jest jeszcze zawsze coś do zrobienia. Jak w górnictwie potrzebne są nowe odkrywki; niespodziewane tąpnięcia. Historia sztuki w wielu obszarach podchodziła do tych miejsc ciekawsko i trochę turystycznie, dając asumpt do szkicowego i domyślnego poruszania się po tym fascynującym kulturowo poletku. „Za każdym razem, kiedy rzeźbiony portal otwiera nam drzwi na świat sztuki romańskiej albo kiedy ornamenty kapiteli wprowadzają w tę przedziwną, a jednak nieobcą nam przygodę duchową, błogosławimy trwałość kamienia” (A. Olędzka- Frybesowa). Mnie uwiodła predylekcja teologiczna tego podszytego tajemniczością gąszczu rzeźbiarskich form. Ile to wysiłku włożyli średniowieczni kamieniarze, aby tak poetycko i fantazyjnie rozmieścić biblijne narracje w ramach masywów rozsianej architektury. Podeprę to przykładem. Udajmy się na chwilę do bajkowej Prowansji- śródziemnomorskiej krainy, udeptanej stopami antycznych Rzymian i spulchnionej geniuszem wyśmienitych artystów, którzy przez długi czas uchodzili za takich uśmiechniętych prowincjuszy z nad doliny Rodanu. Prowansalska romańszczyzna jest szczególnie kusząca dla tych, którzy się już znudzili osławionymi portalami kościołów w Moisac czy Autun. W wyobraźni podążam szlakiem dawnej drogi pątniczej- zwanej Via Tolosana. Znajduję się w dawnym mieście galijskim Arles. Portal katedry Saint- Trophime potrafi zawrócić z pielgrzymiego szlaku wielu zapatrzonych w ukwiecone horyzonty piechurów. Katedra utkana z kamiennego masywu potrafi czarować uwerturą form i teologiczną fabułą. Nie ma tu ekspresji jak we wspomnianych przez ze mnie kościołach Moissac czy Autun, lecz szczera opowieść- wolna od dramaturgii- „pozbawiona retorycznego patosu form z Sain Gilles”- jak słusznie zauważył W. Sauerlander. Z dekoracji rzeźbiarskiej emanuje intrygujący zmysły spokój. Widać tu również silne przenikanie rzeźby z terenu Italii.   Pociąga mnie teologia i symbolika- odciśnięta w kamieniu, szkicowa i dogłębnie mistyczna. Patrzę na tympanon z którego tronuje Chrystus w mandorli, otoczony symbolami ewangelistów. W wewnętrznej archiwolcie falują splecione anielskie zastępy inicjując liturgię nieustannej adoracji. Wielki fryz biegnący na wysokości nadproża przedstawia nad drzwiami siedzących apostołów. „Po prawej procesja zbawionych, po lewej gęsty, przysadkowaty tłum potępionych – pisał Z. Herbert- Między kolumnami opartymi na grzbietach lwów hieratyczni święci jakby podniesione w górę płyty nagrobne.” Wszystko wydaje się takie już znane, a zarazem nieprawdopodobne w swojej inności. Drobny fryz poniżej zatrzymuje oko na scenach związanych z tajemnicą wcielenia Chrystusa. Apostołowie stojący w występie muru to przyjaciele Mistrza- Piotr i Jan po lewej, a Paweł i Andrzej po prawej, podczas gdy Jakub Starszy i Bartłomiej cumują w prostokątnych niszach północnej ściany zewnętrznej, a Jakub Młodszy i Filip przy ścianie południowej. Rozmieszczenie postaci nie jest przypadkowe, to plejada herosów Ewangelii torujących drogę dla patrona katedry świętego Trofima. To obraz Boskiej potęgi „wszystko jest więc tylko symbolem tego, czym jest i jak działa Bóg. Sam wszechświat, całość jego zjawisk stanowi tylko jeden ogromny symbol najwyższego majestatu”(Gerard de Champeux). Wchodzimy jakby do wehikułu czasu, odkrywając świat ludzi średniowiecznych których oczy były wzniesione ku górze, a serca kołatały od nadmiaru wiary. Miała rację M. Davy: „Wszystko znajduje się w sferze sacrum, wszystko bowiem jest proporcją, uporządkowaniem, miarą i harmonią. Człowiek romański niesie ze sobą pojęcie uniwersalności. To cały wszechświat w doskonałej jedności czci tajemnicę stworzenia, a człowiek rozpoznaje na swym obliczu pieczęć bóstwa.” Życie i barwna eschatologia podrywają profanów ku górze, gdzie Chrystus staje się Bogiem gościnnym.

 

środa, 29 stycznia 2020


Wczoraj byłem, Chryste pogrzebany z Tobą. A dzisiaj powstaję z Tobą powstającym. Wczoraj z Tobą na krzyżu. A dzisiaj, o Zbawco, uwielbij mnie ze sobą w Twym świętym królestwie.

Dwa dni temu dowiedziałem się o śmierci prawosławnego księdza  Alphonsa Goettmana. Był moim współbratem w kapłaństwie, choć nigdy nie miałem okazji spotkania się z Nim osobiście. Byłem w ośrodku duchowości prawosławnej Betania w Gorze, ale już wtedy ojciec Alphonse był silnie doświadczony chorobą i przykuty do łóżka. „Tylko cierpienie otwiera przed nami to, co wielkie i święte”(W. Rozanow). Był człowiekiem świetlistym, przyjacielem Boga; wędrowcem przemierzającym fascynującą drogę wiary. Wraz ze swoją żoną Rachel dali chrześcijaństwu wspaniały przykład rozkochanej w Bogu wspólnoty małżeńskiej. Oboje byli płodnymi teologami- więcej mistykami- poruszającymi się w naznaczonym pięknem świecie Boga. Napisali wiele książek z zakresu teologii, życia wewnętrznego i psychologii, dając drogowskazy ludziom zapętlonym w świecie ku Bogu- sensie istnienia człowieka. Byli aniołami bez skrzydeł- promieniujący uśmiechem i łagodnością. Spoglądam na ich fotografię i dostrzegam ludzi o szlachetnych sercach, przenikliwych spojrzeniach i nasyconych światłem. Mówili o wsłuchiwaniu się w Boga i uczeniu się rozpoznawania Go w swoim wnętrzu. „Celem ludzkiego życia nie jest stać się dobrym, cnotliwym, mądrym, ale uczestnikiem Bożej natury.” Ich życie było niczym lustro w którym odbijały się promienie wstępującego w rzeczywistość Boga. Pokazali że w historii świata pełnej cierpienia, bólu i śmierci, ostatnie słowo należy do Miłości ! Ich mądrość wyrastała z prostodusznego pochylania się nad Ewangelią Chrystusa, miłosnym zadziwieniem- codziennością przenikniętą rytmem modlitwy i mozolnego odkrywania śladów Królestwa Bożego. „Zbawić siebie- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim śmierć, żeby wszystko, co żywe, w Nim zmartwychwstało”- jak pisał M. Bierdiajew. Oddychali Bogiem i dostrzegali Jego Oblicze w ludziach których stawiał na ich drodze życia. Potrafili odkrywać tropy ekumenicznej wrażliwości na innych- zawsze z ogromnym szacunkiem i otwartością cechującą autentycznych przyjaciół Boga. „Wszelkie prawdziwe życie jest spotkaniem”(M. Buber). Odejście ojca Alphonsa jest ogromną stratą dla prawosławia na Zachodzie Europy. Nie jest to moment do smutku czy żałoby, ale uwielbienie Boga za wielkie dzieła które dokonał przez tego człowieka. Jego życie było Paschą, a wejście w śmierć stało się ponownym narodzeniem. Już teraz wraz ze swoją ukochaną żoną Rachel cieszy się liturgią Nieba- widzi Boga twarzą w twarz. Wiecznaja Pamiat ! https://www.youtube.com/watch?v=didTXfFpAD0

niedziela, 26 stycznia 2020


Gdy zszedł z góry, postępowały za Nim wielkie tłumy. A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić».  Jezus wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: «Chcę, bądź oczyszczony!». I natychmiast został oczyszczony z trądu.  A Jezus rzekł do niego: «Uważaj, nie mów nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich» (Mt 8,1-4).

Leniwy niedzielny poranek. Czytam po raz kolejny Ewangelię o uzdrowieniu niewidomego. Z każdą lekturą tej perykopy odsłania się coś świeżego- malującego obraz pełnego troski Kogoś, kto potrafi dostrzec trudny, człowieczy los. Ewangelia jest pełna cudów, a tam gdzie pojawia się Chrystus nawet najbardziej dramatyczne sytuacje stają się okazją do zamanifestowania uzdrawiającej mocy wrażliwego i współczującego Boga. Punktem wyjścia jest zrelacjonowany przez ewangelistę zwięzły opis cudu. W wielu sytuacjach uzdrowienie fizyczne wiąże się również z duchowym przeobrażeniem- drganiem wiary w duszy obdarowanego człowieka. Gwałtowne poruszenie i odpowiedź całym sobą na dokonującą się zmianę. Nieznajomy- wędrowny nauczyciel z Nazaretu inicjuje liturgię uzdrowienia. Dotyka czegoś co w przekonaniu większości jest ohydne i niedotykalne; sprowadzające rytualną nieczystość- separujące od powszechnie panującej normalności życia. Trędowatych się izolowało oraz agresywnie wyganiało z miast i wsi. Żyli oni jako wykluczeni- wyrzutkowie dźwigający na swoich ramionach brzemię grzechu. Dzwoneczkami komunikowali swój pochód, a ich pojawiający się cień, powodował popłoch i wyludnienie. Oprócz toczącej ich straszliwej choroby, otrzymywali często kamieniem w plecy lub głowę. Umierali w samotności i powolnej agonii; poza oczami świata. Dzisiaj trąd nie jest już chorobą ciała charakterystyczną dla krajów trzeciego świata, jest powszechnym rozkładem duszy- obojętnością na grzech i zło- atrofią sumienia. „Podczas chrztu rodzimy się z wody i Ducha; podczas sakramentu pokuty odradzamy się łzami i Duchem”- nauczał św. I. Brianczaninow. Wiara leczy z tego, co święty Jan z Karpathos określał jajo „chorobę niedowiarstwa.” Wielu ludzi nie posiada świadomości, że ich choroby cielesne mogą mieć podłoże duchowe. Nie jest to jednak kara Boża, lecz terapeutyczna droga do odkrycia łaski miłosierdzia. Teodoret z Cyru wskazuje, „że Bóg przychodzi z pomocą tym, którzy pragną się leczyć, dając im wiarę.” W moim życiu byłem świadkiem wielu nieprawdopodobnych sytuacji. Tak beznadziejnych spraw, że medycyna rozkładała ręce; a tu nagle dziwne zawieszenie praw natury- cud. Śmiertelna diagnoza okazała się drogą do nawrócenia i odzyskania zdrowia. Pamiętam kobietę z poważnymi przerzutami nowotworu i modlitwę wstawienniczą nad nią. Ciepło które przechodziło przez jej głowę, promieniując na całe ciało. Pod dwóch tygodniach kolejne wyniki wykazały ze jest zupełnie zdrowa. Przypominają mi się w tym momencie słowa świętego Barsafaniusza że, „nasza doskonała wiara widoczna jest w uzdrowieniu.” Trędowaty uniżył się przed Bogiem- stał się modlitwą pragnienia- pyłkiem pod stopami Najwyższego. Uwierzył i odszedł uzdrowiony ! „Łzy- powie św. Jan Chryzostom- zwracają życie temu, co było w duszy martwe.” Wrzody i nabrzmiałe od krwi i ropy rany trędowatego się zasklepiły- zaczyna ożywać. Jego ciało stało się czyste, jakby się narodził powtórnie. Jego wnętrze stało się świetliste- naznaczone dłonią Zbawcy.  

piątek, 24 stycznia 2020


Dość obszerną część mojego życia poświęciłem badaniu genezy chrześcijańskiego obrazu. Ikona stała się moją młodzieńczą pasją; zacząłem po raz pierwszy konfrontować słowo z obrazem- myśl z przedstawieniem tego, co wydaje się nieuchwytne ludzkim oczom. Już w czasie studiów filozoficzno-teologicznych barykadowałem się w seminaryjnej bibliotece i raczkując między segmentami, ukradkiem przeglądałem albumy z arcydziełami ikonografii bizantyjskiej, ruskiej i tej współczesnej czerpiącej z rezerwuaru antycznego odkrywania Piękna przez młody Kościół -wczytany w miłosny przekaz Ewangelii. Był we mnie jakiś odruch prostodusznej zachłanności na obrazy. „Kontemplacja ikony to akt modlitewny”(I. Jazykowa).Nie myślałem jeszcze wtedy o uprawianiu historii sztuki na sposób czysto naukowy: analizowaniu form, stylów, środowisk artystycznych, czy kształtujących się w swoich specyficznych odmiennościach szkół. Intrygowało mnie spotkanie z obrazem- była to przestrzeń estetyczno- religijnej intymności, święto dla oczu i pokarm wzbogacający głód świeżego w swojej naiwności i łaknącego poznania intelektu. Zrozumiałem to po latach wczytując się w dzieła Bierdiajewa: „Sztuka jest twórczym przemienieniem...” Obcowanie z dziełami sztuki wydawało mi się przygodą godną marnowania czasu. Odwiedzając rodzinny dom dyskutowałem z moim ojcem o obrazach, ulotnych wrażeniach i miejscach w których sztuka pozostawiała mnie w błogim zdumieniu. Ślady stóp odciśnięte na posadzkach świątyń, galerii i muzeów. W tym miejscu przypomina mi się świadectwo świętego Augustyna z jego Wyznań, kiedy doznał tak intensywnego poruszenia duszy i intelektu. Usłyszał głos: „Bierz i czytaj !” Myślę, że doświadczyłem czegoś podobnego, choć odwołującego się do innego zmysłu- jakim jest wzrok: „Patrz i wierz !” Błogosławieństwo zmysłów; dwóch dopełniających się w przekazywaniu wiary „sakramentów”- słuchu i wzroku- dowartościowanych przez Mistrza z Nazaretu. Ikona ma swój uprzywilejowany status w historii chrzescijaństwa. Często wyobrażam sobie chrześcijan pierwszego tysiąclecia z jaką czułością i bezgraniczną ufnością w siłę wizerunków spoglądali w oczy Chrystusa, jego Matki czy Świętych. Widzę te nabrzmiałe od ceremoniału dworskiego procesje z ikonami, których zażyłość odzwierciedla prostoduszną wiarę w inkarnację Boga i Jego nieustanną obecność na sposób cielesny- utrwaloną za pomocą modlitwy, materii i talentu. „Ikona bizantyjska przetrwała do naszych czasów jako niemy świadek ogromnego bogactwa ludzkich uczuć i doświadczeń. W ciągu wieków była przedmiotem modlitwy, kontemplacji i medytacji, uczestnicząc w chwilach nieskończonego cierpienia i radości. Czasami, w chwilach największej intensywności uczuć ikony potrafiły „działać,” kiedy indziej stawały się subtelnym wezwaniem do przeżyć estetycznych”- pisał R. Cormac. Święte wizerunki odciśnięte na drewnianych deskach, mozaikach, ściennych malowidłach i plakietach z kości słoniowej, metali czy emalii- podtrzymywały wiarę ludu w obecność Boga przyjaciela ludzi. Ikony były czymś więcej niż Biblią w obrazie, wyrastały poza kategorie czysto estetyczne, będąc transferem nieprzemijających wartości ducha i fascynującym językiem wiary opowiedzianej na sposób barwny i symboliczny. Ikony powstają dla świątyni, czyniąc z niej miejsce epifaniczne i energetyczne- przestrzeń odczuwanego pod skórnie i sercem sacrum. „Freski i ikony od razu wprowadzają w ciepłą atmosferę Biblii, w zdumiewający sposób czyniąc ją pełną życia. Każdy punkt na ścianie staje się jakby żywy pod wpływem obecności tego, co niewidzialne. Otoczony swoimi starszymi bliźnimi: świętymi, aniołami, patriarchami, prorokami, apostołami i męczennikami, każdy wierny składa rzeczywiście wizytę w świecie biblijnym, żyje obcowaniem świętych”(P. Evdokimov). Ikony zawsze pozwalały mi rozumieć kategorię piękna, którą nachalnie i bezpardonowo wyrzuca na obrzeża sztuka współczesna. Ikona wzbudza we mnie szczerą radość eschatologiczną. Przedzieram się przez jej warstwę wizualną i ogarnia mnie uczucie obcowania ze światem bytów już zbawionych i uprzywilejowanych mesjańską ucztą Baranka. Dzięki ikonie nie krzywdzi mnie świat sztuki zdegenerowanej- wijącej się w jakieś pustce bezsensu i absurdu, która ukazuje „materię w hańbie konwulsyjnego konania”(R. Przybylski). Sztuka ikona opowiada o świecie i materii przebóstwionej- o harmonii świata partycypującego w objęciach Chrystusa- A i Q. Podobny zachwyt nad ikonami towarzyszył artystom końca XIX i XX wieku. Nie byłem osamotniony w tym rozkoszowaniu się dogmatyczną ikonografią Kościoła. Do dzisiaj pozostałem niestrudzonym wędrowcem w aurze dzieł sztuki- a szczególnie tych deklasujących wszystko, co do tej pory widziały moje strudzone oczy-jakimi są  Ikony.

czwartek, 23 stycznia 2020


Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata...(Koh 3, 11).

Często opowiadając moim słuchaczom o zawiłych meandrach kultury i humanistyki, zapraszam ich do poruszania się w czasie przeszłym dokonanym. U Blocha odkryłem zaskakującą myśl, że historia jest w gruncie rzeczy nauką o zmianie, niosącą przesłanie że dwa te same zdarzenia się nigdy nie powtórzą. Ciężko jest analizować pewne zjawiska bez odwołania się do kontekstów historycznych- atmosfery w której dane było egzystować ludziom różnych epok i percepcji, możliwie odmiennej od naszej.To twórcze przemierzanie czasu jest na wskroś biblijne i trochę dydaktyczne; korygujące spojrzenie na współcześnie nurtujące człowieka problemy. Jesteśmy zaplątani w historii pomimo tego, że wielu pragnie unicestwić jej wszechobecność. Nasze radości i bolączki utkane są niewidoczną nicią czasu. Życie człowieka jest sumą mniej lub ważnych wydarzeń, jak również osiągnięć i porażek. „Zbyt mocno jesteśmy wrośnięci w przestrzeń i czas, abyśmy się mogli całkowicie od nich odseparować...”(R. Habachi). Historia utrwalona w nośnikach pamięci i przesyłanych informacjach- paradoksalnie szybszych niż droga międzygalaktyczna. W swoich szkicu o czasie Herbert dokonał niezwykle celnej charakterystyki świadomości historycznej, pisał o niej jako „postawie myślowej i moralnej, która akceptuje przeszłość jako pole ludzkich doświadczeń: błędów, zbrodni, ale także przykładów męstwa i rozsądku, i która zakłada, że nasze czyny tutaj i teraz znajdują swe przedłużenie w przyszłości.” U francuskiego myśliciela Oliviera Clementa wyczytałem wiele lat temu, że jego pierwsza fascynacja wiedzą rozpoczęła się od historii, ponieważ jest ona pełna śmierci. Urzekła mnie ta osobliwe zainteresowanie czasem i pulsującymi w nim wydarzeniami, których bohaterami są ludzie rozpostarci pomiędzy życiem a śmiercią. Ludzie –  o zaskakujących obliczach, na których rysuje się pogodna świetlistość przechodzenia lub lęk przed niewiadomą krainą bytowania w zasięgu zatartego łuną niepoznania widnokręgu boskiego „teraz”. Przekraczanie czasu nie jest domeną historii, ale jej filozoficznym odpryskiem konfrontującym się z tym, co transcendentne- eschatologiczne w swej warstwie poznawczej. Odnoszę wrażenie, że w świecie rozproszonym moralnie i rozpędzonym do granic czerwoności brakuje twórczej autorefleksji nad historią i losem poszczególnych ludzi. „Każdy chciałby być kimś innym niż jest” (M. Gogol). Zapętlił się człowiek w tej wątłej autoafirmacji i narcyzmie siebie. Widzi tylko czubek własnego nosa i swoich naglących potrzeb, skrzętnie opisywanych w brukowych wyznaniach, podglądactwie i pełnych ekshibicjonizmu  programach telewizyjnych. „Świat jest zły i jeszcze mu się to ułatwia” (F. Kafka). Rozmyślam często o tym, co przyszłe pokolenia powiedzą o naszym życiu- jak będą postrzegać naszą historię, jakie wartości z niej wydobędą dla siebie. Jest w tym rozmyślaniu jakaś nuta niepokoju i niedowierzania, że będą nas inni widzieć adekwatnie do kryjących się w nas zamiarów i potrzeb. Człowiek jest miarą wszystkiego „gdy uczestniczy w świecie idei i wartości absolutnych”- twierdził Platon. Człowiek współczesny dryfuje na falach wszechobecnego zmęczenia i nie ma już sił, ani ochoty zajmować się sprawami które mają dalekosiężny wpływ na jego los. Cywilizacja wyzwolonych instynktów w których zwierzęcość bierze prymat nad światem ducha w którym powinien poczynać się człowiek wielkich marzeń i wyzwań. Przestaliśmy tęsknić za światem harmonijnym, uporządkowanym, przenikniętym duchowym pięknem. Ostatecznie pocieszają mnie słowa pewnego greckiego myśliciela: „Przychodzimy z głębokich mroków, dochodzimy do głębokich mroków, między nimi jasna przestrzeń- życie.” Historia dotknięta i przemieniona palcem Boga !      

wtorek, 21 stycznia 2020


Wiara we wcielenie Syna Bożego i Jego wejście w ludzką historię staje się fundamentem zaistnienia chrześcijańskiego obrazu. „W Nim przemawia do nas Bóg – pisał E. Brunner – Dlatego nazwali Go też pierwsi chrześcijanie Słowem Bożym […] Żaden prorok nie mógł powiedzieć: patrz na mnie, a dowiesz się kim jest Bóg.” Jezus jest bowiem unikalny: jest zarazem w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. „Słowo stało się ciałem” – ho Logos sarks egeneto – to owo „stanie się,” umożliwia ludzkim oczom zobaczenie Boga. Od tego momentu chrześcijaństwo budzi w ludziach religijną zdolność widzenia. „Dziwimy się – powie św. Maksym Wyznawca – widząc, jak to co skończone i to co nieskończone, rzeczy które wzajemnie się wykluczają i nie mogą ulec połączeniu, są w Nim zjednoczone i ukazują się na przemian jedna w drugiej. Gdyż to, co nieograniczone ogranicza się w sposób trudny do wysłowienia, podczas gdy to, co ograniczone rozprzestrzenia się do wymiarów nieograniczoności.” Sztuka ikony jest dogmatycznym potwierdzeniem wiary Kościoła we Wcielenie Bożego Syna- Jego przebóstwienie i nieustanną obecność. Ikona wyraża duchowe doświadczenie świętości które było tak bliskie Ojcom Kościoła i późniejszym pisarzom chrześcijańskim. „Przyjmując nasze ciało Zbawca przyjął tym samym długą kosmogenezę, która wychodzi od materii do ducha, przestrzeń jako czas, długi łańcuch ludzi, aby odkryć wreszcie oblicze Boga”(T. Spidlik). Kiedy dusza widzi piękno Boga, tęskni by zobaczyć więcej. Ikona wzmacnia to pragnienie i pozwala zmysłom na przedsmak świata przemienionego. Ogromną rolę w rozumieniu chrześcijańskiego obrazu odegrał jeden z wielkich myślicieli starożytnego Kościoła- święty Maksym Wyznawca (580- 662). Jest to niezwykle ważna postać w polemice którą wytoczyli przeciwko sztuce ikonoklaści. Temu niestrudzonemu w bojach o prawdę myślicielowi zawdzięczamy imponującą syntezę chrystologiczną  schyłku epoki patrystycznej. Człowiek o szerokich horyzontach myślowych, wielkim umyśle który potrafił udźwignąć ciężar intelektualnych wyzwań swojej epoki. To również mistyk- spacerujący po meandrach spekulatywnej teologii i uskrzydlający ją wizją Boga jako Miłości i Piękna. Przedzierając się przez gąszcz błędnych spekulacji swoich adwersarzy podkreśla paradoks wcielenia jako zdumiewające wydarzenie uobecnienia Boga w świecie: „O, Tajemnico, bardziej niż wszystko ukryta ! Z miłości Bóg stał się człowiekiem... Nie ulegając żadnej zmianie, przyjął właściwą ludzkiej naturze zdolność cierpienia po to, by zbawić człowieka i stać się dla nas, ludzi, wzorcem (hypóstasis) cnoty oraz żywą ikoną miłości Boga i ludzi- ikoną, która ma w sobie moc pobudzania nas do właściwej odpowiedzi.” W człowieczeństwie Jezusa pełnia Bożej miłości zamieszkała „na sposób ciała”(Kol 2,9). Święty Maksym nas przekonuje, że Miłość jest ikoną Boga- Chrystus stając się widzialnym dla ludzkich oczu i zespalający nas ze sobą przez komunię miłości- dokonuje największego obdarowania -cudownej wymiany. „Bóg stał się człowiekiem aby człowiek mógł dostąpić przebóstwienia.” Ruch zatem w kierunku Boga zatem oznacza dążenie do upodobnienia się do Niego poprzez poznanie Boga. Jest w tym jakaś głęboka intuicja ikoniczności poprzez którą postrzegamy Piękno zdolne przeobrazić świat !

niedziela, 19 stycznia 2020


Życzliwi bądźmy (Dz 28,2)- na kanwie tego fragmentu rozpoczął się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. To czas duchowej kultury- bycia naprzeciw siebie; zanurzenia w modlitwie które rozpala do bycia bratem innych. Jakże często w zarzewiu doktrynalnych czy historycznych debat umyka chrześcijanom z horyzontu obraz Chrystusa w którym nie ma podziału. Limes podziału przechodzi przez skłócone społeczności które prześcigają się walce o depozyt prawdziwej wiary. Istnieje tyle przeróżnych dróg, przetartych szlaków, które ostatecznie prowadzą do tego samego celu. Skąd w chrześcijanach lęk przed sobą lub innością ? „Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35). Te słowa powinny być wyryte w portalu każdej świątyni. Pomimo różnic teologicznych, konfesyjnych, zawsze powinno powracać przeświadczenie że pragnieniem Jezusa jest nieustanne pragnienie jedności pośród Jego uczniów. Chomiakow mówił: „Kościół jest życiem w Bogu, we wzajemnym okazywaniu miłości”. Nie ma drugiego tak często powtarzającego się w literaturze wczesnochrześcijańskiej jak słowo „bracia”. Ono wyraża cały szereg odniesień- tych ludzkich przenikniętych miłością i wzajemną odpowiedzialnością za siebie. Dynamika tej miłości przykrywała liczne wady i podnosiła ku urzeczywistnianiu woli Zbawiciela. W takich ludzkich- choć nie pozbawionych mankamentów postawach uwiarygodniała się tęsknota za Królestwem- pełnią harmonii, miłości i pokoju. „Chrystus stanowi centrum w którym zbiegają się wszystkie linie” (św. Maksym Wyznawca). Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie nie traciły czasu na dyskredytowanie innych wyznawców, pomniejszanie ich roli, czy duchowego zaangażowania. „Pierwsze wspólnoty składa się z mężczyzn i kobiet, którzy znali Jezusa i byli „świadkami” Jego zmartwychwstania. Słowo „świadek” w tym wypadku nie oznacza przypadkowego widza, kogoś kto za sprawą okoliczności ujrzał wypadek samochodowy lub obserwował przemarsz parady. Odnosi się ono do kogoś, kto znał Jezusa, słuchał Jego nauki, był Jego uczniem i widział Go żywego po śmierci… Świadkowie ci poznali wówczas Jezusa w nowy sposób, nie jako zwyczajnego nauczyciela czy uzdrowiciela, który żył pośród nich, lecz jako zmartwychwstałego Pana” (R.L. Wilken). Następni którzy po nich się pojawili zachowali pamięć o Chrystusie, mieli Jego życie w sobie. Istnieje jakaś nieprawdopodobna przepaść dzieląca dzisiejszych chrześcijan od tych z dawnych wieków. Im mniej intensywne życie duchowe, tym mocniej gaśnie duch braterstwa i poczucia odpowiedzialności za siebie. Lata ekumenicznych spotkań, polemik, kurtuazyjnych gestów, nic nie przyniosło. Pogłębiło się tylko poczucie tolerancji- choć jest ona bardziej produktem współczesności, niż rzeczywistego bycia naprzeciw siebie. Co z tego, że na zachodzie Europy czyta się licznie tłumaczą literaturę o chrześcijaństwie wschodnim, skoro nigdy nie będzie się uważało tych treści jako część czegoś własnego. I na odwrót Kościół Wschodni będzie patrzył na Zachód z dystansem i lękiem przed naruszeniem skostniałej niekiedy tradycji. Może trzeba powrócić „do pierwotnego pokrewieństwa, niszcząc zamknięte ekonomie wyznaniowe”. Każdego dnia Chrystus wchodzi do „Wieczernika” niepodzielonego Kościoła i mówi: „Pokój wam !” A uczniowie milkną lub odwracają się każdy w swoją stronę, wertując bezmyślnie wykładnie swoich katechizmów. Nierozważna jest próba kształtowania innych według własnego modelu myślenia, odczuwania i nabrzmiałych historycznych pewników. Nie chodzi również o teologiczne kompromisy rozwadniające najbardziej fundamentalną wykładnię wiary. Zgadzam się z protestanckim męczennikiem Bonhoefferem również w jeszcze innej kwestii, myśląc intensywnie o naszych braciach na peryferiach Kościoła. „Kościół wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają poza nim”. Chodzi bowiem o powrót do Chrystusa i radykalizmu miłości- „sakramentu brata”.

 

sobota, 18 stycznia 2020


Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: "Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym.” Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”(J 1,32-34).

Najstarsze symbole wiary przekazują przesłanie o Duchu, który pochodzi od Ojca i spoczywa na Synu. „Tyś Najwyższego Boga dar.” Delikatna i transparentna obecność trzeciej Osoby Boskiej- dynamicznie pośredniczącej pomiędzy nami a zstępującym cudownie i prawie niezauważenie światem Boga. „Istnieje tajemna i ukryta cecha Ducha Świętego, która utrudnia mówienie lub pisanie o Nim”- pisał K. Ware. „Boski powiew” przenikający mury licznych Wieczerników historii. „Szum wiatru”- zapładniający serca tych, którzy pragną wejść okręg odwiecznej miłości Trójcy. „Sam z siebie miłosierny i Dobroci źródło- słyszymy w tekstach liturgicznych- Dzięki niemu Ojciec został poznany. Dzięki Niemu Syn został wychwalony i objawiony wszystkim.” Jego piękno przynosi ocalenie i zabezpiecza prawdę przed rozmyciem i rozproszeniem wątpliwych naukach spekulującego świata. Być uległym na Jego twórcze i przebóstwiające działanie wewnątrz nas. Filozof rosyjski Lew Szestow twierdził, że największym błędem myślenia, nie pozwalającym ludziom dostrzegać blasku prawdy, jest utrata zdolności „wzywania.” Chodzi o epikletyczny wymiar człowieczeństwa; żarliwe pragnienie powiązane z receptywnością na niestworzone energie. On wzbudza w Kościele proroków, apostołów, charyzmatyków, pasterzy, męczenników- mężczyzn i kobiety- świadków żywej i nieprzerwanej obecności Boga. Początkiem tej ożywiającej mocy w nas jest sakrament chrztu i bierzmowania- nasz pierwszy i najważniejszy moment przemienienia. Wszystkie ryty które sprawuje od wieków Kościół- bez Jego ożywiającej mocy, byłyby jedynie pobożnym teatrem antycznych religii i ich nic nieznaczących ofiar. Średniowieczny teolog Hugon od Świętego Wiktora zwracał się następująco w modlitwie do Ducha: „Ty przemieniasz rzeczy materialne, przez Ciebie sakramenty mają swoją skuteczność.” W tych słowach zawiera się kwintesencja tego, co nieporadnie a z wielką pokorą nasz język określa jako Misterium Obecności. W Duchu Świętym świat staje się przestrzenią paschalną, otwartą na spotkanie z Miłością !

środa, 15 stycznia 2020


Prawdziwi sprawiedliwi zawsze myślą o sobie, że nie są godni Boga

W kalendarzu liturgicznym przypada dzisiaj wspomnienie świętego Serafina Sarowskiego (ur. 1759). Jakoś odruchowo zestawiam zawsze postać tego prawosławnego świętego Ojca z postacią średniowiecznego mistyka- ubogiego brata świętego Franciszka z Asyżu (ur. 1182). „Sam Bóg jest życiem  tych, którzy mają z Nim wspólnotę”(św. Ireneusz z Lyonu). W Kościele Wschodnim i Zachodnim istnieją ludzie wypełnieni światłem, miłością, pięknem, prostotą i niewyobrażalną siłą modlitwy; otwarci na żar Ducha Świętego. Pomimo, że dzielą ich wieki historii są do siebie bardzo podobni; posiadają identyczny zmysł wiary i wrażliwości na otaczający świat. „Przemienienie, dzięki któremu piękniejsi są ci, którzy są piękni.” To są cudowni mężowie, którzy posiadali zmysł postrzegania wszystkiego w świetle Chrystusa- „Świadkowie Przemienienia” i „Płomienie chrześcijaństwa,” „Ziarna Zmartwychwstania.” Patrzymy na ich barwne życie i uświadamiamy sobie głębię słów, które rodzą się w drganiu nieustannie dziejącej się wewnątrz świata i Kościoła Pięćdziesiątnicy: „Celem życia chrześcijańskiego jest zdobywanie Ducha Świętego.” Serafin miał oczy wypełnione po brzegi światłem. Dostrzegali to szczególnie ci, których serca były miejscem wewnętrznej szamotaniny a umysły rozbijały się o falę dręczących pytań. „Najwyższy zranił mnie Duchem, napełnił mnie swoją miłością i rana stała się dla mnie zbawieniem... Cała ziemia jest Twoją świątynią, miejscem obecności Twych dzieł” (Ody Salomona). W oczach Starca odbijało się piękno Przemienienia i światło emanujące z ciała Zmartwychwstałego Pana. Homo Paschalis- którego najdrobniejsze włókno człowieczeństwa przenikała rezurekcyjna radość odkupionego człowieka. Franciszek pod koniec życia tracił wzrok, ogarniała go powoli zalewająca ciemność. Noszący stygmaty cierpienia nie przestawał być wędrownym trubadurem Boga i Pani Biedy. Wchodził po omacku w świat cieni i śmierci, ale pomimo tego dramatycznego doświadczenia podyktował jednemu z braci Cantico di frate Sole. Wychwalając piękno stworzenia mówił o Słońcu jako „bratu” i „panu.” Rozstawał się ze światem który dobrze znał i kochał, aby następnie wejść w brzask nowego- świetlistego dnia o którym nuciło jego serce. „Członki jego się rozpływają. Duch jego jest poza sobą. Serce jego unosi się w ślad za Bogiem”(św. Izaak Syryjczyk). Wezwał na pomoc Boga i otrzymał od Niego największą łaskę- zapewnienie o zbawieniu: „Bracie, ciesz się więc- usłyszał w swojej duszy- i raduj się w swych cierpieniach i utrapieniach, a o resztę bądź tak spokojny, jakbyś już był w moim królestwie.” Tajemnica tych dwóch Świętych polegała na radości niewyczerpanej, inspirującej, emanującej na zewnątrz i przeobrażającej serca napotkanych ludzi: „zbawiam cie, ponieważ cię miłuję.” Promieniująca radość ! W świecie zalegającej zewsząd pustki i udzielającego pesymizmu, potrzeba ludzi radosnych i transparentnych- „świętych obdarzonych geniuszem”(S. Weil). Człowiek modlitwy i pokory- jak wspaniale pisał ów rosyjski wędrowiec- wiedzący „że wszystko się modli, wszystko wyśpiewuje chwałę Bożą.”

niedziela, 12 stycznia 2020


Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» Jezus mu odpowiedział: «Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe». Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicy i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: «Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie» (Mt 3,13-17).

Niedziela Chrztu Pańskiego- zwana jest również Świętem Jordanu.  Podniosłość i barwność tego wydarzenia może być jedynie przyćmiona przez uroczystą celebrację wielkanocnej Paschy. Liturgia tego dnia- pełna radości i przywołująca wydarzenie z nad Jordanu, uzmysławia każdemu wiernemu moment osobistych- duchowych narodzin. „Tajemniczym żywiołem jest woda- pisał R. Guardni- Jest czysta i prosta; „wstydliwą” nazwał ją święty Franciszek... Istnieje tylko po to, by służyć innym, oczyszczać, pokrzepiać... Pełna tajemnicy jest woda.” Chrześcijan przez odradzające obmycie stał się uczestnikiem chrystusowej światłości i uświęcenia które przeniknęło kosmos, ziemię i wszelkie stworzenia. Wyraża to poetycki język liturgii: „Objawiłeś się dzisiaj światu i Światłość Twoja, Panie, zaznaczyła się w nas, rozumnie śpiewających Tobie: Przyszedłeś i objawiłeś się, Światłości niedostępna”. Chrystus przyszedł, by być światłością świata, która oświeca ludzi będących w ciemności, stąd wydarzenie to jest określane mianem: „Święta Światła”. Zstąpienie w wody Jordanu jest również wejściem w głębię człowieczego świata, aby go przebóstwić – wypalić ogniem miłości. „Dzisiaj wody Jordanu zamieniają się w lekarstwo dla ludzi przez zjawienie się naszego Boga. Dziś strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie” (św. Sofroniusz). Tego dnia  błogosławi się w baptysterium lub w naczyniach uprzednio przygotowanych wodę. Obrzęd wielkiego poświęcenia tej życiodajnej materii, cieszy się w tradycji wschodniej wielką czcią i ma znaczenie uświęcające, uzdrawiające  i egzorcyzmujące. Wielka Hagisma uważana jest za jeden z ważnych misteriów dzięki któremu dokonuje się uobecnienie mocy Chrystusa. Każdy wierny zabiera ze sobą pobłogosławioną wodę, aby pokropić nią dom, spożywać w chwili wytchnienia i naznaczać nią wszystko to, co separuje od bliskości Boga. Liturgia ta uczy człowieka szacunku do Bożych darów natury- wody, która podtrzymuje życie wielu stworzeń. „Ujrzały Cię, wody Boże, ujrzały Cię wody i ulękły się. Jordan cofnął się wstecz, widząc Ducha Świętego w postaci gołębicy, zstępującego i unoszącego się nad sobą, a góry zaczęły podskakiwać, spostrzegłszy Boga w ciele, obłoki zaś wydały głos, dziwiąc się przychodzącej Światłości ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego”.

piątek, 10 stycznia 2020


Chwalcie Go, nieba najwyższe i wody, co są ponad niebem... (Ps 148,4).

Mitologia grecka podaje, że wszystkie istoty żyjące miały swój początek w rzece Okeanos, „która opasuje świat.” W licznych kulturach religijnych u początku zaistnienia świata pojawia się wątek akwatyczny. „Wody symbolizują wszelką potencjalność- pisał M. Eliade- Są fons et origo- rezerwuarem wszelkich możliwych postaci istnienia: poprzedzają każdą formę i stanowią podwalinę jakiegokolwiek procesu stwarzania świata.” Symbolika wody wiąże się jednoznacznie ze śmiercią i odrodzeniem. Sakralność wody stanie się charakterystycznym elementem chrześcijaństwa- materią sakramentalną- obmyciem z grzechów i odrodzeniem nowego człowieka. „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże”- woła natchniony Psalmista. Chrześcijaństwo będzie antycypować wydarzenie zanurzenia, któremu się poddał Chrystus wchodząc w wody Jordanu. „Woda symbolizuje życie, jak ogień symbolizuje miłość”(M.Quenot). Nad rzeką dokonuje się Teofania- „objawienie Trójcy Świętej, to znaczy owej wewnętrznej płodności, w której to Bóg udziela się wiecznie, w całkowitym, nie podlegającym podziałowi darze, który powraca do jedności poprzez własną nieskończoność. Życie Boskie jest bowiem miłością”(L. Bouyer). Święty Ambroży wyjaśnia, że Chrystus wszedł do Jordanu nie po to, aby się uświęcić, jak gdyby potrzebował sakramentu odrodzenia, ale aby uświęcić wody. Jego zstąpienie w żywioł śmierci jest początkiem paschalnego uświęcenia kosmosu, którego osnową jest pulsujące życie w każdej cząstce powołanej uprzednio do życia materii. Święty Cyryl Jerozolimski ukazuje zanurzenie w baptysterium katechumenów jako zstąpienie do wód śmierci, które są mieszkaniem smoka morskiego, na wzór Chrystusa wchodzącego do Jordanu w czasie chrztu, aby zniszczyć moc ukrytego tam Rahaba. „Ikona Epifanii ukazuje rzeczywiście Jezusa wchodzącego do wody Jordanu, jak do płynnego grobu. Ma on kształt groty, obejmującej całe ciało Pana. Ikona Epifanii ukazuje uprzednie zstąpienie do piekieł: „Wstąpiwszy w wody związał siłacza”(P. Evdokimov). Sadzawka chrzcielna staje się miejscem powtórnych narodzin- te pierwsze były wielomiesięcznym kołysaniem dziecka w łonach płodowych matki. Drugie narodziny dokonują się poprzez wodę i Ducha. Kościół staje się Matką poczynającą w swym łonie niebiańskie dzieci. W starożytnej katechezie pełnej radosnej euforii biskup Werony Zenon głosił: „Skaczcie z radości moi bracia w Chrystusie i wszyscy ożywieni żarliwym pragnieniem, śpieszcie otrzymać niebieskie dary. Źródło wieczne już nas zaprasza swoim zbawczym ciepłem. Nasza matka pragnie nas wydać na świat... Rodzi was pełna radości; wolna wydaje na świat uwolnionych od więzów grzechu.” Wody sakramentalne na powrót rodzą istoty żyjące, tak jak to było w pierwszym akcie stwórczym Boga. „Niech wody wydadzą istoty żyjące”(Rdz 1,20). Podczas celebracji chrztu Kościół rodzi dzieci Ojca, które dzięki epiklezie stają się dziećmi światłości i współuczestnikami Paschy Chrystusa. „Woda zamyka się nad ochrzczonym niczym grób- pisał O. Clement- Żeby grób stał się rodzącym łonem, konieczna jest transcendentna ingerencja Ducha Świętego... On przyobleka początkową, ale w pełni realną światłością całą istotę osoby chrzczonej: serce, rozum, pragnienia, wszelkie zdolności i wszystkie zmysły.” Jest jeszcze jeden bardzo ważny wymiar fizyczny. Ciało człowieka składa się w wody, poddane działaniu czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Życie w nas pulsuje, a każda kropla wody opowiada o początku jakim jest w nas Źródło. Zakończę to rozważanie słowami modlitwy Wielkiej Hagismy, którą będę w niedzielę odmawiał nad wodą: „Dzisiaj strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie. Dzisiaj grzechy ludzi obmywają wody Jordanu. Dzisiaj otwiera się dla ludzi raj i wschodzi Słońce sprawiedliwości.”

środa, 8 stycznia 2020




O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga ! Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi !


Pod koniec stycznia zostanie wydana moja książka pt. Mikroteologia kultury. Rozmyślania o wierze i sztuce. To zbiór swobodnych tekstów- pisanych na skrawkach papieru i zrodzonych z mozolnej wędrówki przez świat kultury i duchowości. „Pisarstwo jest formą modlitwy”- przekonywał tych którzy mocują się z alchemią słowa Kafka. Każde autentycznie szczere i ocierające się o sprawy ducha pisarstwo staje się w moim skromnym zdaniem modlitwą pragnienia; pokornym westchnieniem skierowanym ku Bogu. „Nie należę do świata, który przemija. Przedłużam prawdę, która nie umiera”(N.G. Davila). To rzemiosło wymagające ! W jakimś sensie uważny i przenikliwy artysta słowa, staje się „teologiem”- mędrcem prowadzącym maluczkich po peryferiach tajemniczego świata Boga. „W sztuce przejawia się najpierw to, co zadomowi się w życiu”(M. Jastrun). Słowo przetrawione, przenikające z umysłu do serca. Słowo wydobyte i wypisane na stronnicach książki, której zakończenie zawsze jest spowite wielką niewiadomą i niepewnością. Historia ludzkości zaczęła się od słowa- Genesis- wypowiedzianego przez usta Przedwiecznego i tego powtarzanego- Adamowego, odprysku pozyskanej łaskawie mądrości w przestrzeni pierwszego Paradisum. W ludziach ciągle żyje słowo: zapisane, wypowiedziane, wykrzyczane, wyszeptane, poprzedzone pauzą, bezszelestne w kostiumie milczenia, otwierające na Ikonę. Jesteśmy tkani słowami o sile prometejskiej i ikaryjskiej. Czytelnicy biorąc do ręki różne książki, nieustannie ekscytują się eksplozją błyskotliwych skojarzeń, wyprofilowanych- niczym rzeźbiarski fryz pięknymi zwrotami, erudycją, czy paletą dowcipnych dygresji i wtrąceń. W każdym przedłożonym czytelnikowi słowie tli się życie i namiastka intymności duszy- potencja skierowania oczu ku światu subtelnemu- naznaczonemu pierwiastkiem nieśmiertelnym. Istnieje słowo podniosłe- przynoszące powiew zbawienia i słowo zmurszałe, które niesie rozpad i śmierć. Słowo życiodajne i wyświechtane- brukowe. Jeżeli teologia jest spleciona ze słów: tąpnięć, poruszeń, natchnień, mistycznych zachwytów i bólu istnienia, to aby być prawdziwą musi wchodzić prze ciasny portal niedowierzania. „Wierzę, ponieważ to jest absurdalne”(Terulian). Słowo, które niesie kerygmat musi przejść przez hiobowe udręczenie i ciemne noce, aby stać się żywiołem podnoszącym dachy domów. W moich rozważaniach próbowałem dokonać zespolenia słowa- Logos i obrazu Icon. Słyszeć słowo i "patrzeć w oczy ikony." Ta korelacja dwóch wielkich gałęzi sztuk splata się w miłosnym uścisku i staje się opowiadaniem teologicznym w pełnym tego słowa znaczeniu. Przeczytałem kiedyś u Przybylskiego takie zdanie: „Malowanie materii, snu czy przeczucia wyprzedza bowiem myśl artysty poza mowę wewnętrzną, poza bezgłośne słowa... W kolorystycznym transie przekazuje milczenie. Milczenie malarstwa jest milczeniem ejdetycznego oglądu bytu.” Ostatecznie cała rozciągłość myślenia, sprowadza się do fundamentalnej prawdy: „Słowo stało  się Ciałem.” Idźmy dalej: „Słowo stało się Obliczem.”





wtorek, 7 stycznia 2020


W dniu dzisiejszym prawosławni chrześcijanie posługujący się kalendarzem juliańskim obchodzą Uroczystość Narodzenia Pańskiego. Radość świętowania rozciąga się w czasie i pozwala nam głębiej wnikać oczyma wiary w Misterium Wcielenia. Bóg który zszedł na ziemię przechodząc przez łono ziemskiej Kobiety, napełnił świat światłością- wydobył go z mroku smutku i zapomnienia. Z milczenia wieczności przychodzi Miłość rozkruszająca skamieniałe ludzkie serca. Grzesznik znalazł się w sercu Boga. Epifania ! Zstąpił On ku ludziom i napełnił ich serca blaskiem i ciepłem miłości. „Lęk ogarnęło piekło, bo Stwórca staje się sercem stworzenia”, a Gwiazda Betlejemska ogłosiła Słońce Sprawiedliwości zrodzone z Dziewicy: „Przez niezachodzące Słońce i Stworzyciela, który na niebie niezmierzoną światłość, stałaś się świątynią. Boża Oblubienico i nieskalana Dziewico”- akcentuje liturgia wschodnia. Wraz z Maryją otuloną światłem i przebóstwioną, do tej synergii zostaje zaproszony Kościół. Teraz już Chrystus jednoczy w sobie jako Głowie wszystko i doprowadza do końca wszystko. „Nic nie jest poza Nim. Wcielenie zarazem podtrzymuje świat jako stworzenie Boga, ale i tajemniczo wstrząsa światem jako uwikłanym w przemoc, kłamstwo i ułudę. Świat jest wytrącony z letargu w swym porządku logicznym i koniecznym, przenikniętym śmiercią. On buntuje się przeciw Wcieleniu, odrzuca swą metamorfozę. Światło jaśnieje w ciemnościach, ale ciemności, nie mogąc go zgasić, nie przyjmują go… Przy narodzeniu Bóg i człowiek zamieniają się jakby swoim życiem. Boski zalążek, moc ostatecznej metamorfozy, wszedł w świat. Bogoczłowieczeństwo dokonane w Chrystusie, proponowane ludziom, wszystkiemu nadaje cel…” (O. Clement). Ten proces przemiany świata odsłania ikona narodzenia Chrystusa. Ikona nie ukazuje historycznej narracji z Betlejem, nie ma tu reportażu zaspokajającego ciekawość; lecz jest teologicznym traktatem wskazującym na ustąpienie symbolicznych ciemności świata i zajaśnienie Światłości. „Kłaniamy się Twemu Narodzeniu Chryste, daj nam ujrzeć Twoja Boską Teofanię”. Jego światłość wyznacza punkt zbieżny w ikonie, aby całą kompozycję skierować na Jego przyjście. W następstwie tego otrzymujemy subtelną grę światła i ciemności. Tylko przez takie skontrastowanie nasz racjonalny i obciążony mnóstwem pytań może zedrzeć zasłonę niepoznawalności i przybliżyć oczy duszy ku „Światłości nieznającej zachodu”. Z ciemną grotą ostro kontrastują promienie światła „spadającego z wysokości”, które są reminiscencją hymnu Zachariasza- jaśnieją „tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają” (Łk 1,7). Gwiazda bożonarodzeniowej ikony ogniskuje na sobie spojrzenie i emanuje strumieniem światła w kierunku Przedwiecznego złożonego w ciemnościach groty. Gwiazda oznacza tę, którą ujrzeli utrudzeni wędrówką mędrcy ze Wschodu. Wchodząc głębiej w symbolikę- to gwiazdą jaśniejącą na nieboskłonie jest sam Chrystus. „Światłość w ciemności świeci”. Komentuje to w swojej homilii św. Ambroży: „Gwiazda jest widzialna jedynie przez mędrców, nie widać jej tam, gdzie mieszka Herod; tam gdzie przebywa Chrystus, znowu staje się widzialna i wskazuje drogę. Zatem ta gwiazda to droga, droga- Chrystus, ponieważ w tajemnicy wcielenia Chrystus jest gwiazdą, bo „wschodzi z Jakuba, a z Izraela podnosi berło”. Zatem gdzie jest Chrystus, tam i gwiazda, On bowiem jest „Gwiazdą świecącą poranną”. Tak więc wskazuje na siebie swoim własnym światłem”. Wychodzący promień z gwiazdy dzieli się na trzy blaski, wskazując obecność Trzech Osób Boskich w ekonomii zbawienia. Narodzenie dziecięcia jest Teofanią Boga. Na zewnątrz groty usytuowana została Maryja. Jest Ona przyodziana w purpurę, zmęczona po bólach rodzenia, odwrócona plecami do swojego dziecięcia. „Witaj, Gwiazdo, zwiastująca nam Słońce”. To za Nią wzeszła Światłość, którą w skrytości i ludzkiej ograniczoności kontempluje ziemska Matka. Finałem tej ikonograficznej wizji jest spowijająca wszystko radość wypisująca się na twarzach adorujących aniołów. Oni dostrzegają już świat przemieniony, a my wraz z nimi kontemplujemy pierwsze Jego przyjście i to ostatnie na końcu czasów.  

niedziela, 5 stycznia 2020


Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski ? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon (Mt 2,1-2).


 W Uroczystość Objawienia Pańskiego każdy chrześcijanin wyrusza w duchową drogę aby odnaleźć narodzone Dziecię i ofiarować Mu cenny dar. Idziemy za Mędrcami którzy porzucili swoje wygodne siedziby, przestrzenie intelektualnych poszukiwań, zmagań, pewników i poczucia pewności. Odczytali znaki i wyruszyli w drogę pełną przygód. Nosili już od dawna tęsknotę za Królem który zmieni oblicze świata. Wędrowcy którzy na trwałe zapisali się w ikonografii chrześcijańskiej, w rzeźbiarskiej scenerii szopek, stając się tym samym bliscy ludzkim pytaniom o bliskość Boga. My również jesteśmy nomadami wiary, spragnionymi cudu, nieustannie poszukującymi Boga. Czasami boimy się wyruszyć z naszych wygodnych nisz życiowych ku niewiadomej spotkania. „Dla człowieka wierzącego Bóg nie jest przedmiotem, który można by włożyć do kieszeni, lecz osobą, której nie można znaleźć raz na zawsze, której się ciągle pragnie. Ludzie wierzący to lud, który wędruje przez pustynię ku Bogu”. Im bliżej jesteśmy poznania Boga, tym bardziej czujemy niedosyt, odległość, dystans który zamiast się skracać- wydłuża się coraz bardziej i bardziej. Poszukiwanie Boga staje się pragnieniem niezaspokojonym, połączonym z ogromem egzystencjalnego trudu zrodzonego z wędrówki pod gwiazdami. Tak naprawdę to On nas poszukuje, nie rezygnuje z nas nigdy, nie porzuca drogi z której my schodzimy w pogoni za wygodą i ciekawością przynoszącą duchowe obumieranie. Pięknie napisał Ferid Ed- Did Attar: „Przez trzydzieści lat szukałem Boga, a kiedy na końcu mojej drogi otworzyłem oczy odkryłem że On tam na mnie czekał”. W grocie pasterskiej Syn Człowieczy czekał na człowieka, nie chciał się tylko przedstawić i zamanifestować ubóstwo, ale aby spojrzeć w oczy wędrowców i każdego obdarować miłością. Święty Ambroży pisał o tych którzy złożyli wizytę Dziecięciu: „Śpieszą, by ujrzeć Słowo. Gdy bowiem widzi się ciało Boże, widzi się i Słowo, to znaczy Syna”.  On stał się bezbronnym Dzieckiem, by każdy z nas stał się wreszcie dojrzałym w wierze. Urodził się w żłóbku, by każdy z nas mógł stanąć przy ołtarzu; zstąpił na ziemię, aby każdy z nas mógł wznieść się do gwiazd; nie miał miejsca; aby każdy z nas miał mógł otrzymać gotowe mieszkanie w niebie. Jest za co złożyć Bogu dziękczynienie. W ikonografii chrześcijańskiej od najdawniejszych czasów dwie sceny Narodzenie Dzieciątka i hołd złożony przez Magów łączą się w jedno, a możemy przykłady tej sceny odnaleźć na mozaikach i sarkofagach z V wieku. Ewangelista Mateusz powiada, że Mędrcy nie mieli kłopotu z interpretacją znaku. Wiedzieli, iż zobaczyli gwiazdę Pana całego świata (Mt 2,2), którego narodziny miały zaważyć na dziejach całego świata. Proroctwa mesjańskie były więc w jakiś sposób znane. Toteż Ojców Kościoła nigdy nie dziwiła wiedza Magów, zdumiewała natomiast ich wiara. „Lecz kim są owi magowie, czyż nie tymi, którzy jak historia poucza pochodzą od Balaama, który przepowiedział, iż wnijdzie gwiazda z Jakuba. Są więc oni nie mniej dziedzicami jego wiary, jak i jego rodu. On widział gwiazdę w duchu, Oni oczami ją widzieli i uwierzyli”. Magowie potraktowali Gwiazdę jako znak, który z jednej strony wzywa do interpretacji, z drugiej zaś stanowi wyznanie wiary. Interpretacja wymaga wiedzy, wiara zaś porywu duszy. Wiara kazała im odczytać ją jako znak poszukiwania. W rękach Magowie przynoszą  dary dla Króla Niebios. Złoto, które jak podaje Ewangelia- złożył Mag o imieniu Baltazar, symbolizowało wówczas bogactwo, piękność i chwalebność. Wiązano je wówczas z adoracją królewską. Ten podarunek był wyrazem czci dla Króla Królów. Mędrcy jak pisze św. Leon Wielki- „zanim jeszcze wyruszyli w uciążliwą drogę, już pojmowali, kogo zwiastuje im znak niebieski. Stąd też zrozumienie ich, że złoto należy mu złożyć w daninie jako Królowi”. Kadzidło które złożył Melchior, palono na Wschodzie jako znak ofiary, wyraz uwielbienia kogoś dostojnego-bóstwa. Mirra przyniesiona przez Kacpra, był to cenny balsam, używano go jako wonność do namaszczenia zwłok. Żydzi mieszali mirrę z winem, uzyskując narkotyk który miał uśmierzać ból. Taki napój podsunęli Chrystusowi w chwili agonii na krzyżu żołnierze rzymscy. Wskazywał on na śmierć. Syn Boży zrodzony według ciała, poniesie śmierć w tym ciele, zostanie pogrzebany i zmartwychwstanie. Można te dary zinterpretować w kontekście jeszcze w aspekcie przekazu moralnego, słowami nieznanego wczesnochrześcijańskiego autora: „Przez złoto oznaczona jest mądrość. Przez kadzidło wyrażona jest moc modlitwy. Przez mirrę z kolei dana jest figura uśmiercania naszego ciała. Narodzonemu więc Królowi złoto ofiarujemy, jeśli błyszczymy przed Jego obliczem, odbijając jasność niebieskiej mądrości. Kadzidło ofiarujemy, jeśli przez święte oddanie modlitwom spalamy na ołtarzu serca myślenie cielesne, ażebyśmy dostąpili tego, że przez niebiańskie pragnienie wydawać będziemy słodką woń dla Boga. Mirrę ofiarujemy, jeśli przez wstrzemięźliwość uśmiercamy występki ciała. Mirra bowiem sprawia że martwe ciało nie gnije. Gnicie zaś martwego ciała oznacza wysługiwanie się tego śmiertelnego ciała zalewowi rozkoszy. Mirrę więc ofiarujemy Bogu, kiedy balsamem wstrzemięźliwości zachowujemy to śmiertelne ciało od zgnilizny rozpusty.”Symboliczna treść podarunków złożonych Bogu-Człowiekowi miała na celu oddziaływać   na całe pokolenia chrześcijan, również na nas współczesnych abyśmy potrafili składać dar ze swojego życia, aby dokonywał się w nas wzrost wiary w Tego, Który przyszedł aby odnowić cały świat. Największym prezentem jaki możemy złożyć to nasza otwartość na Niego. Bóg pragnie być przyjętym i pokochanym.

czwartek, 2 stycznia 2020


Pięknie uczynił wszystko w swoim czasie- powie mądrość Talmudu. W moim rodzinnym domu jest bardzo wiele starych, zabytkowych zegarów. Pięknie wyrzeźbione z intarsją i złoconymi krawędziami. Kunsztownie wycyzelowane.  Kiedyś mój ojciec dbał o każdego z nich; nakręcał, sprawdzał jak bije serce, czy sprężyny misternie wykonanych mechanizmów są wszędzie naoliwione. Wszystko to wynikało z troski o czas, którego ów przedmiot był świadkiem. Dukt wyznaczało bicie kowadełek przypominające o tym, że jakaś cząstka naszego „teraz” stała się przeszłością. Jako dziecko budząc się w nocy, liczyłem uderzenia i wyczekiwałem poranka. Kiedy pewnej nocy w czasie snu mojemu ojcu przestało bić serce, jeden z zegarów zatrzymał się; uchwycił moment jego Paschy. To było taki wymowne- zegar jedyny świadek przejścia na drugą stronę. W Ruchomym święcie Hemingway napisał: „Cząstka nas samych umierała co roku, kiedy liście opadały z drzew, a gałęzie były nagie na wietrze w chłodnym, zimowym świetle. Ale wiedziałeś, że zawsze będzie wiosna, tak jak wiedziałeś, iż rzeka popłynie znowu, kiedy odtaje.” Czas biegnie nieubłaganie- nie jest wrogiem naszego bytowania, jesteśmy z nim tożsami i odczuwamy go szczególnie namacalnie wtedy,  kiedy przeglądamy się w lustrze i dostrzegamy szereg zmian zachodzących w ulotnym pięknie ciała. Wytarcie starego czasu wyrzeźbione na ludzkich twarzach- obumieranie, śmierć i narodziny- kolistość czasu w którego nurcie pulsuje życie. Historia każdego człowieka poddana jest drganiu wieczności, posiada swój tajemniczy horyzont eschatologiczny. Każdy człowiek jak pisał L. Kołakowski „żyje w cieniu swojej apokalipsy prywatnej, nieuniknionej, i w gruncie rzeczy nieodległej: własnej śmierci.” Ale ta perspektywa którą dyscyplinuje zegar biologii nie jest ostateczna. W chrześcijaństwie teraźniejszość, przeszłość i przyszłość splatają się w miłosnym uścisku, trwają w oczekiwaniu nas spotkanie z Bogiem. Czas jest częścią liturgii wieczności, stąd przestaje przerażać jego upływ. Czas nie jest utracony, ale przemieniony. „Śmierć jest dla nas paradoksem. Jest ostatnim złem, rozstaniem, z którym nie można się pogodzić, ale jest też światłością z tamtego świata, objawieniem miłości, początkiem przemienienia”(M. Bierdiajew). Pozostaje nam żyć w czasie bez względu na to, czy uporczywie spoglądamy na zegarki. Wszystko zmierza ostatecznie ku źródłu. Najważniejsze aby nie zmarnować żadnej chwili. „Trzeba odważyć się na twórczość”- powiedział patriarcha Atenagoras w rozmowie z Olivierem Clementem. Zdobyć się na twórczość wiary i życia. Codzienność naznaczoną robieniem rzeczy ważnych- pięknych- podnoszących świat ku sprawom najbardziej istotnym. „Kultura to budowanie wartości, dla których warto żyć”- mawiał Z. Herbert. Wszelka aktywność jest synergią, współdziałaniem- odkrywaniem piękna edenicznego. Milczenie, „symbol świata, który nadchodzi”(św. Izaak z Niniwy) przemienia spojrzenie: człowiek zaczyna dostrzegać chwałę Bożą otwartymi oczami. Przyjąć Tego, który Jest „Słowo stało się ciałem i oglądaliśmy Jego chwałę”(J 1, 14).