Już jakiś czas temu rozpocząłem
mrówczą pracę porównawczą nad romańskimi portalami z terenów Francji. Nocne analizowanie
materiału fotograficznego, wczytywanie się w literaturę przedmiotu i łacińskie
teksty z epoki, potrafią zaintrygować niejednego pozornie przekarmionego sztuką
wędrowca. Pewien znajomy profesor z przekąsem mi odparł, że wszystko, co było
tam do przebadania zostało wykonane. Co jeszcze można napisać świeżego o romańskich
portalach ? Zmarszczyłem brwi i nerwowo zassałem powietrze wyrażając moje
niezadowolenie z tej pobieżnej i krzywdzącej opinii. Nie podzielam tego
poglądu, że średniowieczna sztuka została dogłębnie przeanalizowana. Pomimo
opasłej literatury na ten temat jest jeszcze zawsze coś do zrobienia. Jak w
górnictwie potrzebne są nowe odkrywki; niespodziewane tąpnięcia. Historia
sztuki w wielu obszarach podchodziła do tych miejsc ciekawsko i trochę turystycznie,
dając asumpt do szkicowego i domyślnego poruszania się po tym fascynującym
kulturowo poletku. „Za każdym razem, kiedy rzeźbiony portal otwiera nam drzwi
na świat sztuki romańskiej albo kiedy ornamenty kapiteli wprowadzają w tę
przedziwną, a jednak nieobcą nam przygodę duchową, błogosławimy trwałość
kamienia” (A. Olędzka- Frybesowa). Mnie uwiodła predylekcja teologiczna tego
podszytego tajemniczością gąszczu rzeźbiarskich form. Ile to wysiłku włożyli
średniowieczni kamieniarze, aby tak poetycko i fantazyjnie rozmieścić biblijne narracje
w ramach masywów rozsianej architektury. Podeprę to przykładem. Udajmy się na
chwilę do bajkowej Prowansji- śródziemnomorskiej krainy, udeptanej stopami
antycznych Rzymian i spulchnionej geniuszem wyśmienitych artystów, którzy przez
długi czas uchodzili za takich uśmiechniętych prowincjuszy z nad doliny Rodanu.
Prowansalska romańszczyzna jest szczególnie kusząca dla tych, którzy się już
znudzili osławionymi portalami kościołów w Moisac czy Autun. W wyobraźni podążam
szlakiem dawnej drogi pątniczej- zwanej Via
Tolosana. Znajduję się w dawnym mieście galijskim Arles. Portal katedry
Saint- Trophime potrafi zawrócić z pielgrzymiego szlaku wielu zapatrzonych w
ukwiecone horyzonty piechurów. Katedra utkana z kamiennego masywu potrafi
czarować uwerturą form i teologiczną fabułą. Nie ma tu ekspresji jak we
wspomnianych przez ze mnie kościołach Moissac czy Autun, lecz szczera opowieść-
wolna od dramaturgii- „pozbawiona retorycznego patosu form z Sain Gilles”- jak
słusznie zauważył W. Sauerlander. Z dekoracji rzeźbiarskiej emanuje intrygujący
zmysły spokój. Widać tu również silne przenikanie rzeźby z terenu Italii. Pociąga
mnie teologia i symbolika- odciśnięta w kamieniu, szkicowa i dogłębnie
mistyczna. Patrzę na tympanon z którego tronuje Chrystus w mandorli, otoczony
symbolami ewangelistów. W wewnętrznej archiwolcie falują splecione anielskie
zastępy inicjując liturgię nieustannej adoracji. Wielki fryz biegnący na
wysokości nadproża przedstawia nad drzwiami siedzących apostołów. „Po prawej
procesja zbawionych, po lewej gęsty, przysadkowaty tłum potępionych – pisał Z.
Herbert- Między kolumnami opartymi na grzbietach lwów hieratyczni święci jakby
podniesione w górę płyty nagrobne.” Wszystko wydaje się takie już znane, a
zarazem nieprawdopodobne w swojej inności. Drobny fryz poniżej zatrzymuje oko
na scenach związanych z tajemnicą wcielenia Chrystusa. Apostołowie stojący w występie
muru to przyjaciele Mistrza- Piotr i Jan po lewej, a Paweł i Andrzej po prawej,
podczas gdy Jakub Starszy i Bartłomiej cumują w prostokątnych niszach północnej
ściany zewnętrznej, a Jakub Młodszy i Filip przy ścianie południowej. Rozmieszczenie
postaci nie jest przypadkowe, to plejada herosów Ewangelii torujących drogę dla
patrona katedry świętego Trofima. To obraz Boskiej potęgi „wszystko jest więc tylko
symbolem tego, czym jest i jak działa Bóg. Sam wszechświat, całość jego zjawisk
stanowi tylko jeden ogromny symbol najwyższego majestatu”(Gerard de Champeux). Wchodzimy
jakby do wehikułu czasu, odkrywając świat ludzi średniowiecznych których oczy
były wzniesione ku górze, a serca kołatały od nadmiaru wiary. Miała rację M.
Davy: „Wszystko znajduje się w sferze sacrum, wszystko bowiem jest proporcją,
uporządkowaniem, miarą i harmonią. Człowiek romański niesie ze sobą pojęcie
uniwersalności. To cały wszechświat w doskonałej jedności czci tajemnicę
stworzenia, a człowiek rozpoznaje na swym obliczu pieczęć bóstwa.” Życie i
barwna eschatologia podrywają profanów ku górze, gdzie Chrystus staje się
Bogiem gościnnym.
czwartek, 30 stycznia 2020
środa, 29 stycznia 2020
Wczoraj
byłem, Chryste pogrzebany z Tobą. A dzisiaj powstaję z Tobą powstającym.
Wczoraj z Tobą na krzyżu. A dzisiaj, o Zbawco, uwielbij mnie ze sobą w Twym
świętym królestwie.
Dwa dni temu
dowiedziałem się o śmierci prawosławnego księdza Alphonsa Goettmana. Był moim współbratem w
kapłaństwie, choć nigdy nie miałem okazji spotkania się z Nim osobiście. Byłem
w ośrodku duchowości prawosławnej Betania w Gorze, ale już wtedy ojciec
Alphonse był silnie doświadczony chorobą i przykuty do łóżka. „Tylko cierpienie
otwiera przed nami to, co wielkie i święte”(W. Rozanow). Był człowiekiem
świetlistym, przyjacielem Boga; wędrowcem przemierzającym fascynującą drogę
wiary. Wraz ze swoją żoną Rachel dali chrześcijaństwu wspaniały
przykład rozkochanej w Bogu wspólnoty małżeńskiej. Oboje byli płodnymi teologami-
więcej mistykami- poruszającymi się w naznaczonym pięknem świecie Boga.
Napisali wiele książek z zakresu teologii, życia wewnętrznego i psychologii,
dając drogowskazy ludziom zapętlonym w świecie ku Bogu- sensie istnienia
człowieka. Byli aniołami bez skrzydeł- promieniujący uśmiechem i łagodnością.
Spoglądam na ich fotografię i dostrzegam ludzi o szlachetnych sercach,
przenikliwych spojrzeniach i nasyconych światłem. Mówili o wsłuchiwaniu się w
Boga i uczeniu się rozpoznawania Go w swoim wnętrzu. „Celem ludzkiego życia nie
jest stać się dobrym, cnotliwym, mądrym, ale uczestnikiem Bożej natury.” Ich
życie było niczym lustro w którym odbijały się promienie wstępującego w
rzeczywistość Boga. Pokazali że w historii świata pełnej cierpienia, bólu i
śmierci, ostatnie słowo należy do Miłości ! Ich mądrość wyrastała z prostodusznego
pochylania się nad Ewangelią Chrystusa, miłosnym zadziwieniem- codziennością
przenikniętą rytmem modlitwy i mozolnego odkrywania śladów Królestwa Bożego. „Zbawić
siebie- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim śmierć, żeby wszystko,
co żywe, w Nim zmartwychwstało”- jak pisał M. Bierdiajew. Oddychali Bogiem i
dostrzegali Jego Oblicze w ludziach których stawiał na ich drodze życia.
Potrafili odkrywać tropy ekumenicznej wrażliwości na innych- zawsze z ogromnym
szacunkiem i otwartością cechującą autentycznych przyjaciół Boga. „Wszelkie
prawdziwe życie jest spotkaniem”(M. Buber). Odejście ojca Alphonsa jest ogromną
stratą dla prawosławia na Zachodzie Europy. Nie jest to moment do smutku czy
żałoby, ale uwielbienie Boga za wielkie dzieła które dokonał przez tego
człowieka. Jego życie było Paschą, a wejście w śmierć stało się ponownym
narodzeniem. Już teraz wraz ze swoją ukochaną żoną Rachel cieszy się liturgią
Nieba- widzi Boga twarzą w twarz. Wiecznaja Pamiat ! https://www.youtube.com/watch?v=didTXfFpAD0
niedziela, 26 stycznia 2020
Gdy zszedł z góry, postępowały za Nim wielkie tłumy. A
oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz,
możesz mnie oczyścić». Jezus wyciągnął rękę,
dotknął go i rzekł: «Chcę, bądź oczyszczony!». I natychmiast został oczyszczony
z trądu. A Jezus rzekł do niego:
«Uważaj, nie mów nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę, którą
przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich» (Mt
8,1-4).
Leniwy
niedzielny poranek. Czytam po raz kolejny Ewangelię o uzdrowieniu niewidomego.
Z każdą lekturą tej perykopy odsłania się coś świeżego- malującego obraz
pełnego troski Kogoś, kto potrafi dostrzec trudny, człowieczy los. Ewangelia
jest pełna cudów, a tam gdzie pojawia się Chrystus nawet najbardziej
dramatyczne sytuacje stają się okazją do zamanifestowania uzdrawiającej mocy
wrażliwego i współczującego Boga. Punktem wyjścia jest zrelacjonowany przez
ewangelistę zwięzły opis cudu. W wielu sytuacjach uzdrowienie fizyczne wiąże
się również z duchowym przeobrażeniem- drganiem wiary w duszy obdarowanego
człowieka. Gwałtowne poruszenie i odpowiedź całym sobą na dokonującą się
zmianę. Nieznajomy- wędrowny nauczyciel z Nazaretu inicjuje liturgię uzdrowienia.
Dotyka czegoś co w przekonaniu większości jest ohydne i niedotykalne;
sprowadzające rytualną nieczystość- separujące od powszechnie panującej
normalności życia. Trędowatych się izolowało oraz agresywnie wyganiało z miast
i wsi. Żyli oni jako wykluczeni- wyrzutkowie dźwigający na swoich ramionach
brzemię grzechu. Dzwoneczkami komunikowali swój pochód, a ich pojawiający się
cień, powodował popłoch i wyludnienie. Oprócz toczącej ich straszliwej choroby,
otrzymywali często kamieniem w plecy lub głowę. Umierali w samotności i
powolnej agonii; poza oczami świata. Dzisiaj trąd nie jest już chorobą ciała
charakterystyczną dla krajów trzeciego świata, jest powszechnym rozkładem
duszy- obojętnością na grzech i zło- atrofią sumienia. „Podczas chrztu rodzimy
się z wody i Ducha; podczas sakramentu pokuty odradzamy się łzami i Duchem”-
nauczał św. I. Brianczaninow. Wiara leczy z tego, co święty Jan z Karpathos
określał jajo „chorobę niedowiarstwa.” Wielu ludzi nie posiada świadomości, że
ich choroby cielesne mogą mieć podłoże duchowe. Nie jest to jednak kara Boża,
lecz terapeutyczna droga do odkrycia łaski miłosierdzia. Teodoret z Cyru
wskazuje, „że Bóg przychodzi z pomocą tym, którzy pragną się leczyć, dając im
wiarę.” W moim życiu byłem świadkiem wielu nieprawdopodobnych sytuacji. Tak
beznadziejnych spraw, że medycyna rozkładała ręce; a tu nagle dziwne
zawieszenie praw natury- cud. Śmiertelna diagnoza okazała się drogą do
nawrócenia i odzyskania zdrowia. Pamiętam kobietę z poważnymi przerzutami
nowotworu i modlitwę wstawienniczą nad nią. Ciepło które przechodziło przez jej
głowę, promieniując na całe ciało. Pod dwóch tygodniach kolejne wyniki wykazały
ze jest zupełnie zdrowa. Przypominają mi się w tym momencie słowa świętego
Barsafaniusza że, „nasza doskonała wiara widoczna jest w uzdrowieniu.”
Trędowaty uniżył się przed Bogiem- stał się modlitwą pragnienia- pyłkiem pod
stopami Najwyższego. Uwierzył i odszedł uzdrowiony ! „Łzy- powie św. Jan
Chryzostom- zwracają życie temu, co było w duszy martwe.” Wrzody i nabrzmiałe
od krwi i ropy rany trędowatego się zasklepiły- zaczyna ożywać. Jego ciało
stało się czyste, jakby się narodził powtórnie. Jego wnętrze stało się
świetliste- naznaczone dłonią Zbawcy.
piątek, 24 stycznia 2020
Dość obszerną część
mojego życia poświęciłem badaniu genezy chrześcijańskiego obrazu. Ikona stała
się moją młodzieńczą pasją; zacząłem po raz pierwszy konfrontować słowo z
obrazem- myśl z przedstawieniem tego, co wydaje się nieuchwytne ludzkim oczom.
Już w czasie studiów filozoficzno-teologicznych barykadowałem się w
seminaryjnej bibliotece i raczkując między segmentami, ukradkiem przeglądałem
albumy z arcydziełami ikonografii bizantyjskiej, ruskiej i tej współczesnej czerpiącej
z rezerwuaru antycznego odkrywania Piękna przez młody Kościół -wczytany w
miłosny przekaz Ewangelii. Był we mnie jakiś odruch prostodusznej zachłanności
na obrazy. „Kontemplacja ikony to akt modlitewny”(I. Jazykowa).Nie myślałem
jeszcze wtedy o uprawianiu historii sztuki na sposób czysto naukowy: analizowaniu
form, stylów, środowisk artystycznych, czy kształtujących się w swoich
specyficznych odmiennościach szkół. Intrygowało mnie spotkanie z obrazem- była
to przestrzeń estetyczno- religijnej intymności, święto dla oczu i pokarm
wzbogacający głód świeżego w swojej naiwności i łaknącego poznania intelektu. Zrozumiałem
to po latach wczytując się w dzieła Bierdiajewa: „Sztuka jest twórczym
przemienieniem...” Obcowanie z dziełami sztuki wydawało mi się przygodą godną
marnowania czasu. Odwiedzając rodzinny dom dyskutowałem z moim ojcem o
obrazach, ulotnych wrażeniach i miejscach w których sztuka pozostawiała mnie w
błogim zdumieniu. Ślady stóp odciśnięte na posadzkach świątyń, galerii i
muzeów. W tym miejscu przypomina mi się świadectwo świętego Augustyna z jego Wyznań, kiedy doznał tak intensywnego
poruszenia duszy i intelektu. Usłyszał głos: „Bierz i czytaj !” Myślę, że
doświadczyłem czegoś podobnego, choć odwołującego się do innego zmysłu- jakim
jest wzrok: „Patrz i wierz !” Błogosławieństwo zmysłów; dwóch dopełniających
się w przekazywaniu wiary „sakramentów”- słuchu i wzroku- dowartościowanych
przez Mistrza z Nazaretu. Ikona ma swój uprzywilejowany status w historii
chrzescijaństwa. Często wyobrażam sobie chrześcijan pierwszego tysiąclecia z
jaką czułością i bezgraniczną ufnością w siłę wizerunków spoglądali w oczy
Chrystusa, jego Matki czy Świętych. Widzę te nabrzmiałe od ceremoniału
dworskiego procesje z ikonami, których zażyłość odzwierciedla prostoduszną
wiarę w inkarnację Boga i Jego nieustanną obecność na sposób cielesny-
utrwaloną za pomocą modlitwy, materii i talentu. „Ikona bizantyjska przetrwała
do naszych czasów jako niemy świadek ogromnego bogactwa ludzkich uczuć i
doświadczeń. W ciągu wieków była przedmiotem modlitwy, kontemplacji i
medytacji, uczestnicząc w chwilach nieskończonego cierpienia i radości. Czasami,
w chwilach największej intensywności uczuć ikony potrafiły „działać,” kiedy
indziej stawały się subtelnym wezwaniem do przeżyć estetycznych”- pisał R.
Cormac. Święte wizerunki odciśnięte na drewnianych deskach, mozaikach,
ściennych malowidłach i plakietach z kości słoniowej, metali czy emalii-
podtrzymywały wiarę ludu w obecność Boga przyjaciela ludzi. Ikony były czymś
więcej niż Biblią w obrazie, wyrastały poza kategorie czysto estetyczne, będąc
transferem nieprzemijających wartości ducha i fascynującym językiem wiary
opowiedzianej na sposób barwny i symboliczny. Ikony powstają dla świątyni,
czyniąc z niej miejsce epifaniczne i energetyczne- przestrzeń odczuwanego pod
skórnie i sercem sacrum. „Freski i
ikony od razu wprowadzają w ciepłą atmosferę Biblii, w zdumiewający sposób
czyniąc ją pełną życia. Każdy punkt na ścianie staje się jakby żywy pod wpływem
obecności tego, co niewidzialne. Otoczony swoimi starszymi bliźnimi: świętymi,
aniołami, patriarchami, prorokami, apostołami i męczennikami, każdy wierny
składa rzeczywiście wizytę w świecie biblijnym, żyje obcowaniem świętych”(P. Evdokimov).
Ikony zawsze pozwalały mi rozumieć kategorię piękna, którą nachalnie i
bezpardonowo wyrzuca na obrzeża sztuka współczesna. Ikona wzbudza we mnie
szczerą radość eschatologiczną. Przedzieram się przez jej warstwę wizualną i
ogarnia mnie uczucie obcowania ze światem bytów już zbawionych i uprzywilejowanych
mesjańską ucztą Baranka. Dzięki ikonie nie krzywdzi mnie świat sztuki zdegenerowanej-
wijącej się w jakieś pustce bezsensu i absurdu, która ukazuje „materię w hańbie
konwulsyjnego konania”(R. Przybylski). Sztuka ikona opowiada o świecie i
materii przebóstwionej- o harmonii świata partycypującego w objęciach
Chrystusa- A i Q. Podobny zachwyt nad ikonami towarzyszył artystom końca XIX i
XX wieku. Nie byłem osamotniony w tym rozkoszowaniu się dogmatyczną ikonografią
Kościoła. Do dzisiaj pozostałem niestrudzonym wędrowcem w aurze dzieł sztuki- a
szczególnie tych deklasujących wszystko, co do tej pory widziały moje strudzone
oczy-jakimi są Ikony.
czwartek, 23 stycznia 2020
Uczynił
wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata...(Koh
3, 11).
Często opowiadając moim
słuchaczom o zawiłych meandrach kultury i humanistyki, zapraszam ich do
poruszania się w czasie przeszłym dokonanym. U Blocha odkryłem zaskakującą
myśl, że historia jest w gruncie rzeczy nauką o zmianie, niosącą przesłanie że
dwa te same zdarzenia się nigdy nie powtórzą. Ciężko jest analizować pewne
zjawiska bez odwołania się do kontekstów historycznych- atmosfery w której dane
było egzystować ludziom różnych epok i percepcji, możliwie odmiennej od naszej.To twórcze przemierzanie czasu jest na wskroś biblijne i trochę
dydaktyczne; korygujące spojrzenie na współcześnie nurtujące człowieka problemy.
Jesteśmy zaplątani w historii pomimo tego, że wielu pragnie unicestwić jej
wszechobecność. Nasze radości i bolączki utkane są niewidoczną nicią czasu. Życie
człowieka jest sumą mniej lub ważnych wydarzeń, jak również osiągnięć i
porażek. „Zbyt mocno jesteśmy wrośnięci w przestrzeń i czas, abyśmy się mogli
całkowicie od nich odseparować...”(R. Habachi). Historia utrwalona w nośnikach
pamięci i przesyłanych informacjach- paradoksalnie szybszych niż droga
międzygalaktyczna. W swoich szkicu o czasie Herbert dokonał niezwykle celnej
charakterystyki świadomości historycznej, pisał o niej jako „postawie myślowej
i moralnej, która akceptuje przeszłość jako pole ludzkich doświadczeń: błędów,
zbrodni, ale także przykładów męstwa i rozsądku, i która zakłada, że nasze
czyny tutaj i teraz znajdują swe przedłużenie w przyszłości.” U francuskiego
myśliciela Oliviera Clementa wyczytałem wiele lat temu, że jego pierwsza
fascynacja wiedzą rozpoczęła się od historii, ponieważ jest ona pełna śmierci. Urzekła
mnie ta osobliwe zainteresowanie czasem i pulsującymi w nim wydarzeniami,
których bohaterami są ludzie rozpostarci pomiędzy życiem a śmiercią. Ludzie – o zaskakujących obliczach, na których rysuje
się pogodna świetlistość przechodzenia lub lęk przed niewiadomą krainą bytowania
w zasięgu zatartego łuną niepoznania widnokręgu boskiego „teraz”. Przekraczanie
czasu nie jest domeną historii, ale jej filozoficznym odpryskiem konfrontującym
się z tym, co transcendentne- eschatologiczne w swej warstwie poznawczej. Odnoszę
wrażenie, że w świecie rozproszonym moralnie i rozpędzonym do granic czerwoności
brakuje twórczej autorefleksji nad historią i losem poszczególnych ludzi. „Każdy
chciałby być kimś innym niż jest” (M. Gogol). Zapętlił się człowiek w tej
wątłej autoafirmacji i narcyzmie siebie. Widzi tylko czubek własnego nosa i
swoich naglących potrzeb, skrzętnie opisywanych w brukowych wyznaniach,
podglądactwie i pełnych ekshibicjonizmu programach telewizyjnych. „Świat jest zły i
jeszcze mu się to ułatwia” (F. Kafka). Rozmyślam często o tym, co przyszłe
pokolenia powiedzą o naszym życiu- jak będą postrzegać naszą historię, jakie
wartości z niej wydobędą dla siebie. Jest w tym rozmyślaniu jakaś nuta
niepokoju i niedowierzania, że będą nas inni widzieć adekwatnie do kryjących
się w nas zamiarów i potrzeb. Człowiek jest miarą wszystkiego „gdy uczestniczy
w świecie idei i wartości absolutnych”- twierdził Platon. Człowiek współczesny
dryfuje na falach wszechobecnego zmęczenia i nie ma już sił, ani ochoty
zajmować się sprawami które mają dalekosiężny wpływ na jego los. Cywilizacja
wyzwolonych instynktów w których zwierzęcość bierze prymat nad światem ducha w
którym powinien poczynać się człowiek wielkich marzeń i wyzwań. Przestaliśmy
tęsknić za światem harmonijnym, uporządkowanym, przenikniętym duchowym pięknem.
Ostatecznie pocieszają mnie słowa pewnego greckiego myśliciela: „Przychodzimy z
głębokich mroków, dochodzimy do głębokich mroków, między nimi jasna przestrzeń-
życie.” Historia dotknięta i przemieniona palcem Boga !
wtorek, 21 stycznia 2020
Wiara we wcielenie Syna
Bożego i Jego wejście w ludzką historię staje się fundamentem zaistnienia
chrześcijańskiego obrazu. „W Nim przemawia do nas Bóg – pisał E. Brunner –
Dlatego nazwali Go też pierwsi chrześcijanie Słowem Bożym […] Żaden prorok nie
mógł powiedzieć: patrz na mnie, a dowiesz się kim jest Bóg.” Jezus jest bowiem
unikalny: jest zarazem w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. „Słowo stało się ciałem” – ho Logos sarks egeneto – to owo „stanie
się,” umożliwia ludzkim oczom zobaczenie Boga. Od tego momentu chrześcijaństwo
budzi w ludziach religijną zdolność widzenia. „Dziwimy
się – powie św. Maksym Wyznawca – widząc, jak to co skończone i to co
nieskończone, rzeczy które wzajemnie się wykluczają i nie mogą ulec połączeniu,
są w Nim zjednoczone i ukazują się na przemian jedna w drugiej. Gdyż to, co
nieograniczone ogranicza się w sposób trudny do wysłowienia, podczas gdy to, co
ograniczone rozprzestrzenia się do wymiarów nieograniczoności.” Sztuka ikony
jest dogmatycznym potwierdzeniem wiary Kościoła we Wcielenie Bożego Syna- Jego
przebóstwienie i nieustanną obecność. Ikona wyraża duchowe doświadczenie
świętości które było tak bliskie Ojcom Kościoła i późniejszym pisarzom
chrześcijańskim. „Przyjmując nasze ciało Zbawca przyjął tym samym długą
kosmogenezę, która wychodzi od materii do ducha, przestrzeń jako czas, długi
łańcuch ludzi, aby odkryć wreszcie oblicze Boga”(T. Spidlik). Kiedy dusza widzi
piękno Boga, tęskni by zobaczyć więcej. Ikona wzmacnia to pragnienie i pozwala
zmysłom na przedsmak świata przemienionego. Ogromną rolę w rozumieniu
chrześcijańskiego obrazu odegrał jeden z wielkich myślicieli starożytnego
Kościoła- święty Maksym Wyznawca (580- 662). Jest to niezwykle ważna postać w
polemice którą wytoczyli przeciwko sztuce ikonoklaści. Temu niestrudzonemu w
bojach o prawdę myślicielowi zawdzięczamy imponującą syntezę
chrystologiczną schyłku epoki
patrystycznej. Człowiek o szerokich horyzontach myślowych, wielkim umyśle który
potrafił udźwignąć ciężar intelektualnych wyzwań swojej epoki. To również
mistyk- spacerujący po meandrach spekulatywnej teologii i uskrzydlający ją
wizją Boga jako Miłości i Piękna. Przedzierając się przez gąszcz błędnych
spekulacji swoich adwersarzy podkreśla paradoks wcielenia jako zdumiewające wydarzenie
uobecnienia Boga w świecie: „O, Tajemnico, bardziej niż wszystko ukryta ! Z
miłości Bóg stał się człowiekiem... Nie ulegając żadnej zmianie, przyjął
właściwą ludzkiej naturze zdolność cierpienia po to, by zbawić człowieka i stać
się dla nas, ludzi, wzorcem (hypóstasis)
cnoty oraz żywą ikoną miłości Boga i ludzi- ikoną, która ma w sobie moc
pobudzania nas do właściwej odpowiedzi.” W człowieczeństwie Jezusa pełnia Bożej
miłości zamieszkała „na sposób ciała”(Kol 2,9). Święty Maksym nas przekonuje,
że Miłość jest ikoną Boga- Chrystus stając się widzialnym dla ludzkich oczu i
zespalający nas ze sobą przez komunię miłości- dokonuje największego
obdarowania -cudownej wymiany. „Bóg stał się człowiekiem aby człowiek mógł
dostąpić przebóstwienia.” Ruch zatem w kierunku Boga zatem oznacza dążenie do
upodobnienia się do Niego poprzez poznanie Boga. Jest w tym jakaś głęboka
intuicja ikoniczności poprzez którą postrzegamy Piękno zdolne przeobrazić świat
!
niedziela, 19 stycznia 2020
Życzliwi
bądźmy (Dz 28,2)- na kanwie tego fragmentu rozpoczął się Tydzień Modlitw o
Jedność Chrześcijan. To czas duchowej kultury- bycia naprzeciw siebie;
zanurzenia w modlitwie które rozpala do bycia bratem innych. Jakże często w
zarzewiu doktrynalnych czy historycznych debat umyka chrześcijanom z horyzontu
obraz Chrystusa w którym nie ma podziału. Limes podziału przechodzi przez skłócone
społeczności które prześcigają się walce o depozyt prawdziwej wiary. Istnieje
tyle przeróżnych dróg, przetartych szlaków, które ostatecznie prowadzą do tego
samego celu. Skąd w chrześcijanach lęk przed sobą lub innością ? „Po tym
wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie
miłowali” (J 13,35). Te słowa powinny być wyryte w portalu każdej świątyni.
Pomimo różnic teologicznych, konfesyjnych, zawsze powinno powracać
przeświadczenie że pragnieniem Jezusa jest nieustanne pragnienie jedności
pośród Jego uczniów. Chomiakow mówił: „Kościół jest życiem w Bogu, we wzajemnym
okazywaniu miłości”. Nie ma drugiego tak często powtarzającego się w
literaturze wczesnochrześcijańskiej jak słowo „bracia”. Ono wyraża cały szereg
odniesień- tych ludzkich przenikniętych miłością i wzajemną odpowiedzialnością
za siebie. Dynamika tej miłości przykrywała liczne wady i podnosiła ku
urzeczywistnianiu woli Zbawiciela. W takich ludzkich- choć nie pozbawionych
mankamentów postawach uwiarygodniała się tęsknota za Królestwem- pełnią
harmonii, miłości i pokoju. „Chrystus stanowi centrum w którym zbiegają się
wszystkie linie” (św. Maksym Wyznawca). Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie nie
traciły czasu na dyskredytowanie innych wyznawców, pomniejszanie ich roli, czy
duchowego zaangażowania. „Pierwsze wspólnoty składa się z mężczyzn i kobiet,
którzy znali Jezusa i byli „świadkami” Jego zmartwychwstania. Słowo „świadek” w
tym wypadku nie oznacza przypadkowego widza, kogoś kto za sprawą okoliczności
ujrzał wypadek samochodowy lub obserwował przemarsz parady. Odnosi się ono do
kogoś, kto znał Jezusa, słuchał Jego nauki, był Jego uczniem i widział Go
żywego po śmierci… Świadkowie ci poznali wówczas Jezusa w nowy sposób, nie jako
zwyczajnego nauczyciela czy uzdrowiciela, który żył pośród nich, lecz jako
zmartwychwstałego Pana” (R.L. Wilken). Następni którzy po nich się pojawili
zachowali pamięć o Chrystusie, mieli Jego życie w sobie. Istnieje jakaś
nieprawdopodobna przepaść dzieląca dzisiejszych chrześcijan od tych z dawnych
wieków. Im mniej intensywne życie duchowe, tym mocniej gaśnie duch braterstwa i
poczucia odpowiedzialności za siebie. Lata ekumenicznych spotkań, polemik,
kurtuazyjnych gestów, nic nie przyniosło. Pogłębiło się tylko poczucie
tolerancji- choć jest ona bardziej produktem współczesności, niż rzeczywistego
bycia naprzeciw siebie. Co z tego, że na zachodzie Europy czyta się licznie
tłumaczą literaturę o chrześcijaństwie wschodnim, skoro nigdy nie będzie się
uważało tych treści jako część czegoś własnego. I na odwrót Kościół Wschodni
będzie patrzył na Zachód z dystansem i lękiem przed naruszeniem skostniałej
niekiedy tradycji. Może trzeba powrócić „do pierwotnego pokrewieństwa, niszcząc
zamknięte ekonomie wyznaniowe”. Każdego dnia Chrystus wchodzi do „Wieczernika”
niepodzielonego Kościoła i mówi: „Pokój wam !” A uczniowie milkną lub odwracają
się każdy w swoją stronę, wertując bezmyślnie wykładnie swoich katechizmów.
Nierozważna jest próba kształtowania innych według własnego modelu myślenia,
odczuwania i nabrzmiałych historycznych pewników. Nie chodzi również o
teologiczne kompromisy rozwadniające najbardziej fundamentalną wykładnię wiary.
Zgadzam się z protestanckim męczennikiem Bonhoefferem również w jeszcze innej
kwestii, myśląc intensywnie o naszych braciach na peryferiach Kościoła.
„Kościół wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają
poza nim”. Chodzi bowiem o powrót do Chrystusa i radykalizmu miłości-
„sakramentu brata”.
sobota, 18 stycznia 2020
Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica
zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale
Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: "Ten, nad
którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który
chrzci Duchem Świętym.” Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest
Synem Bożym”(J 1,32-34).
Najstarsze
symbole wiary przekazują przesłanie o Duchu, który pochodzi od Ojca i spoczywa
na Synu. „Tyś Najwyższego Boga dar.” Delikatna i transparentna obecność
trzeciej Osoby Boskiej- dynamicznie pośredniczącej pomiędzy nami a zstępującym cudownie
i prawie niezauważenie światem Boga. „Istnieje tajemna i ukryta cecha Ducha
Świętego, która utrudnia mówienie lub pisanie o Nim”- pisał K. Ware. „Boski
powiew” przenikający mury licznych Wieczerników historii. „Szum wiatru”-
zapładniający serca tych, którzy pragną wejść okręg odwiecznej miłości Trójcy. „Sam
z siebie miłosierny i Dobroci źródło- słyszymy w tekstach liturgicznych- Dzięki
niemu Ojciec został poznany. Dzięki Niemu Syn został wychwalony i objawiony
wszystkim.” Jego piękno przynosi ocalenie i zabezpiecza prawdę przed rozmyciem
i rozproszeniem wątpliwych naukach spekulującego świata. Być uległym na Jego
twórcze i przebóstwiające działanie wewnątrz nas. Filozof rosyjski Lew Szestow
twierdził, że największym błędem myślenia, nie pozwalającym ludziom dostrzegać
blasku prawdy, jest utrata zdolności „wzywania.” Chodzi o epikletyczny wymiar
człowieczeństwa; żarliwe pragnienie powiązane z receptywnością na niestworzone
energie. On wzbudza w Kościele proroków, apostołów, charyzmatyków, pasterzy,
męczenników- mężczyzn i kobiety- świadków żywej i nieprzerwanej obecności Boga.
Początkiem tej ożywiającej mocy w nas jest sakrament chrztu i bierzmowania-
nasz pierwszy i najważniejszy moment przemienienia. Wszystkie ryty które
sprawuje od wieków Kościół- bez Jego ożywiającej mocy, byłyby jedynie pobożnym
teatrem antycznych religii i ich nic nieznaczących ofiar. Średniowieczny teolog
Hugon od Świętego Wiktora zwracał się następująco w modlitwie do Ducha: „Ty
przemieniasz rzeczy materialne, przez Ciebie sakramenty mają swoją skuteczność.”
W tych słowach zawiera się kwintesencja tego, co nieporadnie a z wielką pokorą
nasz język określa jako Misterium Obecności. W Duchu Świętym świat staje się
przestrzenią paschalną, otwartą na spotkanie z Miłością !
środa, 15 stycznia 2020
W kalendarzu
liturgicznym przypada dzisiaj wspomnienie świętego Serafina Sarowskiego (ur.
1759). Jakoś odruchowo zestawiam zawsze postać tego prawosławnego świętego Ojca
z postacią średniowiecznego mistyka- ubogiego brata świętego Franciszka z Asyżu
(ur. 1182). „Sam Bóg jest życiem tych,
którzy mają z Nim wspólnotę”(św. Ireneusz z Lyonu). W Kościele Wschodnim i
Zachodnim istnieją ludzie wypełnieni światłem, miłością, pięknem, prostotą i
niewyobrażalną siłą modlitwy; otwarci na żar Ducha Świętego. Pomimo, że dzielą
ich wieki historii są do siebie bardzo podobni; posiadają identyczny zmysł
wiary i wrażliwości na otaczający świat. „Przemienienie, dzięki któremu
piękniejsi są ci, którzy są piękni.” To są cudowni mężowie, którzy posiadali
zmysł postrzegania wszystkiego w świetle Chrystusa- „Świadkowie Przemienienia”
i „Płomienie chrześcijaństwa,” „Ziarna Zmartwychwstania.” Patrzymy na ich
barwne życie i uświadamiamy sobie głębię słów, które rodzą się w drganiu
nieustannie dziejącej się wewnątrz świata i Kościoła Pięćdziesiątnicy: „Celem
życia chrześcijańskiego jest zdobywanie Ducha Świętego.” Serafin miał oczy
wypełnione po brzegi światłem. Dostrzegali to szczególnie ci, których serca
były miejscem wewnętrznej szamotaniny a umysły rozbijały się o falę dręczących
pytań. „Najwyższy zranił mnie Duchem, napełnił mnie swoją miłością i rana stała
się dla mnie zbawieniem... Cała ziemia jest Twoją świątynią, miejscem obecności
Twych dzieł” (Ody Salomona). W oczach
Starca odbijało się piękno Przemienienia i światło emanujące z ciała
Zmartwychwstałego Pana. Homo Paschalis- którego
najdrobniejsze włókno człowieczeństwa przenikała rezurekcyjna radość
odkupionego człowieka. Franciszek pod koniec życia tracił wzrok, ogarniała go
powoli zalewająca ciemność. Noszący stygmaty cierpienia nie przestawał być
wędrownym trubadurem Boga i Pani Biedy. Wchodził po omacku w świat cieni i
śmierci, ale pomimo tego dramatycznego doświadczenia podyktował jednemu z braci
Cantico di frate Sole. Wychwalając
piękno stworzenia mówił o Słońcu jako „bratu” i „panu.” Rozstawał się ze
światem który dobrze znał i kochał, aby następnie wejść w brzask nowego-
świetlistego dnia o którym nuciło jego serce. „Członki jego się rozpływają.
Duch jego jest poza sobą. Serce jego unosi się w ślad za Bogiem”(św. Izaak
Syryjczyk). Wezwał na pomoc Boga i otrzymał od Niego największą łaskę-
zapewnienie o zbawieniu: „Bracie, ciesz się więc- usłyszał w swojej duszy- i
raduj się w swych cierpieniach i utrapieniach, a o resztę bądź tak spokojny,
jakbyś już był w moim królestwie.” Tajemnica tych dwóch Świętych polegała na
radości niewyczerpanej, inspirującej, emanującej na zewnątrz i przeobrażającej
serca napotkanych ludzi: „zbawiam cie, ponieważ cię miłuję.” Promieniująca
radość ! W świecie zalegającej zewsząd pustki i udzielającego pesymizmu, potrzeba
ludzi radosnych i transparentnych- „świętych obdarzonych geniuszem”(S. Weil). Człowiek
modlitwy i pokory- jak wspaniale pisał ów rosyjski wędrowiec- wiedzący „że wszystko się
modli, wszystko wyśpiewuje chwałę Bożą.”
niedziela, 12 stycznia 2020
Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć
chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał
Go, mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» Jezus mu odpowiedział: «Pozwól teraz, bo tak godzi się nam
wypełnić wszystko, co sprawiedliwe». Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został
ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak
gołębicy i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił:
«Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie» (Mt 3,13-17).
Niedziela Chrztu
Pańskiego- zwana jest również Świętem Jordanu.
Podniosłość i barwność tego wydarzenia może być jedynie przyćmiona przez
uroczystą celebrację wielkanocnej Paschy. Liturgia tego dnia- pełna radości i przywołująca
wydarzenie z nad Jordanu, uzmysławia każdemu wiernemu moment osobistych-
duchowych narodzin. „Tajemniczym żywiołem jest woda- pisał R. Guardni- Jest
czysta i prosta; „wstydliwą” nazwał ją święty Franciszek... Istnieje tylko po
to, by służyć innym, oczyszczać, pokrzepiać... Pełna tajemnicy jest woda.”
Chrześcijan przez odradzające obmycie stał się uczestnikiem chrystusowej
światłości i uświęcenia które przeniknęło kosmos, ziemię i wszelkie stworzenia.
Wyraża to poetycki język liturgii: „Objawiłeś się dzisiaj światu i Światłość
Twoja, Panie, zaznaczyła się w nas, rozumnie śpiewających Tobie: Przyszedłeś i
objawiłeś się, Światłości niedostępna”. Chrystus przyszedł, by być światłością
świata, która oświeca ludzi będących w ciemności, stąd wydarzenie to jest
określane mianem: „Święta Światła”. Zstąpienie w wody Jordanu jest również
wejściem w głębię człowieczego świata, aby go przebóstwić – wypalić ogniem
miłości. „Dzisiaj wody Jordanu zamieniają się w lekarstwo dla ludzi przez
zjawienie się naszego Boga. Dziś strumieniami wody, na które tchnął ogniem,
napawa się całe stworzenie” (św. Sofroniusz). Tego dnia błogosławi się w baptysterium lub w
naczyniach uprzednio przygotowanych wodę. Obrzęd wielkiego poświęcenia tej
życiodajnej materii, cieszy się w tradycji wschodniej wielką czcią i ma
znaczenie uświęcające, uzdrawiające i
egzorcyzmujące. Wielka Hagisma uważana jest za jeden z ważnych misteriów dzięki
któremu dokonuje się uobecnienie mocy Chrystusa. Każdy wierny zabiera ze sobą
pobłogosławioną wodę, aby pokropić nią dom, spożywać w chwili wytchnienia i
naznaczać nią wszystko to, co separuje od bliskości Boga. Liturgia ta uczy
człowieka szacunku do Bożych darów natury- wody, która podtrzymuje życie wielu
stworzeń. „Ujrzały Cię, wody Boże, ujrzały Cię wody i ulękły się. Jordan cofnął
się wstecz, widząc Ducha Świętego w postaci gołębicy, zstępującego i unoszącego
się nad sobą, a góry zaczęły podskakiwać, spostrzegłszy Boga w ciele, obłoki
zaś wydały głos, dziwiąc się przychodzącej Światłości ze Światłości, Boga
prawdziwego z Boga prawdziwego”.
piątek, 10 stycznia 2020
Mitologia grecka
podaje, że wszystkie istoty żyjące miały swój początek w rzece Okeanos, „która
opasuje świat.” W licznych kulturach religijnych u początku zaistnienia świata
pojawia się wątek akwatyczny. „Wody symbolizują wszelką potencjalność- pisał M.
Eliade- Są fons et origo- rezerwuarem
wszelkich możliwych postaci istnienia: poprzedzają każdą formę i stanowią
podwalinę jakiegokolwiek procesu stwarzania świata.” Symbolika wody wiąże się jednoznacznie
ze śmiercią i odrodzeniem. Sakralność wody stanie się charakterystycznym
elementem chrześcijaństwa- materią sakramentalną- obmyciem z grzechów i
odrodzeniem nowego człowieka. „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza
moja pragnie Ciebie, Boże”- woła natchniony Psalmista. Chrześcijaństwo będzie
antycypować wydarzenie zanurzenia, któremu się poddał Chrystus wchodząc w wody
Jordanu. „Woda symbolizuje życie, jak ogień symbolizuje miłość”(M.Quenot). Nad
rzeką dokonuje się Teofania- „objawienie Trójcy Świętej, to znaczy owej
wewnętrznej płodności, w której to Bóg udziela się wiecznie, w całkowitym, nie
podlegającym podziałowi darze, który powraca do jedności poprzez własną
nieskończoność. Życie Boskie jest bowiem miłością”(L. Bouyer). Święty Ambroży
wyjaśnia, że Chrystus wszedł do Jordanu nie po to, aby się uświęcić, jak gdyby
potrzebował sakramentu odrodzenia, ale aby uświęcić wody. Jego zstąpienie w
żywioł śmierci jest początkiem paschalnego uświęcenia kosmosu, którego osnową
jest pulsujące życie w każdej cząstce powołanej uprzednio do życia materii.
Święty Cyryl Jerozolimski ukazuje zanurzenie w baptysterium katechumenów jako
zstąpienie do wód śmierci, które są mieszkaniem smoka morskiego, na wzór
Chrystusa wchodzącego do Jordanu w czasie chrztu, aby zniszczyć moc ukrytego
tam Rahaba. „Ikona Epifanii ukazuje rzeczywiście Jezusa wchodzącego do wody
Jordanu, jak do płynnego grobu. Ma on kształt groty, obejmującej całe ciało
Pana. Ikona Epifanii ukazuje uprzednie zstąpienie do piekieł: „Wstąpiwszy w
wody związał siłacza”(P. Evdokimov). Sadzawka chrzcielna staje się miejscem
powtórnych narodzin- te pierwsze były wielomiesięcznym kołysaniem dziecka w
łonach płodowych matki. Drugie narodziny dokonują się poprzez wodę i Ducha.
Kościół staje się Matką poczynającą w swym łonie niebiańskie dzieci. W
starożytnej katechezie pełnej radosnej euforii biskup Werony Zenon głosił: „Skaczcie
z radości moi bracia w Chrystusie i wszyscy ożywieni żarliwym pragnieniem,
śpieszcie otrzymać niebieskie dary. Źródło wieczne już nas zaprasza swoim
zbawczym ciepłem. Nasza matka pragnie nas wydać na świat... Rodzi was pełna
radości; wolna wydaje na świat uwolnionych od więzów grzechu.” Wody
sakramentalne na powrót rodzą istoty żyjące, tak jak to było w pierwszym akcie stwórczym
Boga. „Niech wody wydadzą istoty żyjące”(Rdz 1,20). Podczas celebracji chrztu
Kościół rodzi dzieci Ojca, które dzięki epiklezie stają się dziećmi światłości
i współuczestnikami Paschy Chrystusa. „Woda zamyka się nad ochrzczonym niczym
grób- pisał O. Clement- Żeby grób stał się rodzącym łonem, konieczna jest
transcendentna ingerencja Ducha Świętego... On przyobleka początkową, ale w
pełni realną światłością całą istotę osoby chrzczonej: serce, rozum,
pragnienia, wszelkie zdolności i wszystkie zmysły.” Jest jeszcze jeden bardzo
ważny wymiar fizyczny. Ciało człowieka składa się w wody, poddane działaniu
czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Życie w nas pulsuje, a każda kropla wody
opowiada o początku jakim jest w nas Źródło. Zakończę to rozważanie słowami modlitwy
Wielkiej Hagismy, którą będę w niedzielę odmawiał nad wodą: „Dzisiaj
strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie. Dzisiaj
grzechy ludzi obmywają wody Jordanu. Dzisiaj otwiera się dla ludzi raj i
wschodzi Słońce sprawiedliwości.”
środa, 8 stycznia 2020
O
głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga ! Jakże niezbadane są Jego wyroki i
nie do wyśledzenia Jego drogi !
Pod koniec stycznia
zostanie wydana moja książka pt. Mikroteologia
kultury. Rozmyślania o wierze i sztuce. To zbiór swobodnych tekstów-
pisanych na skrawkach papieru i zrodzonych z mozolnej wędrówki przez świat
kultury i duchowości. „Pisarstwo jest formą modlitwy”- przekonywał tych którzy
mocują się z alchemią słowa Kafka. Każde autentycznie szczere i ocierające się
o sprawy ducha pisarstwo staje się w moim skromnym zdaniem modlitwą pragnienia;
pokornym westchnieniem skierowanym ku Bogu. „Nie należę do świata, który
przemija. Przedłużam prawdę, która nie umiera”(N.G. Davila). To rzemiosło wymagające
! W jakimś sensie uważny i przenikliwy artysta słowa, staje się „teologiem”- mędrcem
prowadzącym maluczkich po peryferiach tajemniczego świata Boga. „W sztuce
przejawia się najpierw to, co zadomowi się w życiu”(M. Jastrun). Słowo przetrawione,
przenikające z umysłu do serca. Słowo wydobyte i wypisane na stronnicach
książki, której zakończenie zawsze jest spowite wielką niewiadomą i
niepewnością. Historia ludzkości zaczęła się od słowa- Genesis- wypowiedzianego przez usta Przedwiecznego i tego
powtarzanego- Adamowego, odprysku
pozyskanej łaskawie mądrości w przestrzeni pierwszego Paradisum. W ludziach ciągle żyje słowo: zapisane, wypowiedziane,
wykrzyczane, wyszeptane, poprzedzone pauzą, bezszelestne w kostiumie milczenia,
otwierające na Ikonę. Jesteśmy tkani
słowami o sile prometejskiej i ikaryjskiej. Czytelnicy biorąc do ręki różne
książki, nieustannie ekscytują się eksplozją błyskotliwych skojarzeń,
wyprofilowanych- niczym rzeźbiarski fryz pięknymi zwrotami, erudycją, czy
paletą dowcipnych dygresji i wtrąceń. W każdym przedłożonym czytelnikowi słowie
tli się życie i namiastka intymności duszy- potencja skierowania oczu ku światu
subtelnemu- naznaczonemu pierwiastkiem nieśmiertelnym. Istnieje słowo
podniosłe- przynoszące powiew zbawienia i słowo zmurszałe, które niesie rozpad
i śmierć. Słowo życiodajne i wyświechtane- brukowe. Jeżeli teologia jest
spleciona ze słów: tąpnięć, poruszeń, natchnień, mistycznych zachwytów i bólu
istnienia, to aby być prawdziwą musi wchodzić prze ciasny portal
niedowierzania. „Wierzę, ponieważ to jest absurdalne”(Terulian). Słowo, które
niesie kerygmat musi przejść przez hiobowe udręczenie i ciemne noce, aby stać
się żywiołem podnoszącym dachy domów. W moich rozważaniach próbowałem dokonać
zespolenia słowa- Logos i obrazu Icon. Słyszeć słowo i "patrzeć w oczy ikony." Ta korelacja dwóch wielkich gałęzi sztuk splata się
w miłosnym uścisku i staje się opowiadaniem teologicznym w pełnym tego słowa
znaczeniu. Przeczytałem kiedyś u Przybylskiego takie zdanie: „Malowanie materii,
snu czy przeczucia wyprzedza bowiem myśl artysty poza mowę wewnętrzną, poza
bezgłośne słowa... W kolorystycznym transie przekazuje milczenie. Milczenie
malarstwa jest milczeniem ejdetycznego oglądu bytu.” Ostatecznie cała
rozciągłość myślenia, sprowadza się do fundamentalnej prawdy: „Słowo stało się Ciałem.” Idźmy dalej: „Słowo stało się
Obliczem.”
wtorek, 7 stycznia 2020
W dniu dzisiejszym
prawosławni chrześcijanie posługujący się kalendarzem juliańskim obchodzą Uroczystość
Narodzenia Pańskiego. Radość świętowania rozciąga się w czasie i pozwala nam
głębiej wnikać oczyma wiary w Misterium Wcielenia. Bóg który zszedł na ziemię
przechodząc przez łono ziemskiej Kobiety, napełnił świat światłością- wydobył
go z mroku smutku i zapomnienia. Z milczenia wieczności przychodzi Miłość
rozkruszająca skamieniałe ludzkie serca. Grzesznik znalazł się w sercu Boga. Epifania
! Zstąpił On ku ludziom i napełnił ich serca blaskiem i ciepłem miłości. „Lęk
ogarnęło piekło, bo Stwórca staje się sercem stworzenia”, a Gwiazda Betlejemska
ogłosiła Słońce Sprawiedliwości zrodzone z Dziewicy: „Przez niezachodzące
Słońce i Stworzyciela, który na niebie niezmierzoną światłość, stałaś się
świątynią. Boża Oblubienico i nieskalana Dziewico”- akcentuje liturgia
wschodnia. Wraz z Maryją otuloną światłem i przebóstwioną, do tej synergii
zostaje zaproszony Kościół. Teraz już Chrystus jednoczy w sobie jako Głowie
wszystko i doprowadza do końca wszystko. „Nic nie jest poza Nim. Wcielenie
zarazem podtrzymuje świat jako stworzenie Boga, ale i tajemniczo wstrząsa
światem jako uwikłanym w przemoc, kłamstwo i ułudę. Świat jest wytrącony z
letargu w swym porządku logicznym i koniecznym, przenikniętym śmiercią. On
buntuje się przeciw Wcieleniu, odrzuca swą metamorfozę. Światło jaśnieje w
ciemnościach, ale ciemności, nie mogąc go zgasić, nie przyjmują go… Przy
narodzeniu Bóg i człowiek zamieniają się jakby swoim życiem. Boski zalążek, moc
ostatecznej metamorfozy, wszedł w świat. Bogoczłowieczeństwo dokonane w
Chrystusie, proponowane ludziom, wszystkiemu nadaje cel…” (O. Clement). Ten proces
przemiany świata odsłania ikona narodzenia Chrystusa. Ikona nie ukazuje
historycznej narracji z Betlejem, nie ma tu reportażu zaspokajającego
ciekawość; lecz jest teologicznym traktatem wskazującym na ustąpienie
symbolicznych ciemności świata i zajaśnienie Światłości. „Kłaniamy się Twemu
Narodzeniu Chryste, daj nam ujrzeć Twoja Boską Teofanię”. Jego światłość
wyznacza punkt zbieżny w ikonie, aby całą kompozycję skierować na Jego
przyjście. W następstwie tego otrzymujemy subtelną grę światła i ciemności. Tylko
przez takie skontrastowanie nasz racjonalny i obciążony mnóstwem pytań może
zedrzeć zasłonę niepoznawalności i przybliżyć oczy duszy ku „Światłości
nieznającej zachodu”. Z ciemną grotą ostro kontrastują promienie światła „spadającego z wysokości”,
które są reminiscencją hymnu Zachariasza- jaśnieją „tym, co w mroku i cieniu
śmierci mieszkają” (Łk 1,7). Gwiazda bożonarodzeniowej ikony ogniskuje na sobie
spojrzenie i emanuje strumieniem światła w kierunku Przedwiecznego złożonego w
ciemnościach groty. Gwiazda oznacza tę, którą ujrzeli utrudzeni wędrówką mędrcy
ze Wschodu. Wchodząc głębiej w symbolikę- to gwiazdą jaśniejącą na nieboskłonie
jest sam Chrystus. „Światłość w ciemności świeci”. Komentuje to w swojej
homilii św. Ambroży: „Gwiazda jest widzialna jedynie przez mędrców, nie widać
jej tam, gdzie mieszka Herod; tam gdzie przebywa Chrystus, znowu staje się
widzialna i wskazuje drogę. Zatem ta gwiazda to droga, droga- Chrystus,
ponieważ w tajemnicy wcielenia Chrystus jest gwiazdą, bo „wschodzi z Jakuba, a
z Izraela podnosi berło”. Zatem gdzie jest Chrystus, tam i gwiazda, On bowiem
jest „Gwiazdą świecącą poranną”. Tak więc wskazuje na siebie swoim własnym
światłem”. Wychodzący promień z gwiazdy dzieli się na trzy blaski, wskazując
obecność Trzech Osób Boskich w ekonomii zbawienia. Narodzenie dziecięcia jest
Teofanią Boga. Na zewnątrz groty usytuowana została Maryja. Jest Ona
przyodziana w purpurę, zmęczona po bólach rodzenia, odwrócona plecami do
swojego dziecięcia. „Witaj, Gwiazdo, zwiastująca nam Słońce”. To za Nią wzeszła
Światłość, którą w skrytości i ludzkiej ograniczoności kontempluje ziemska
Matka. Finałem tej ikonograficznej wizji jest spowijająca wszystko radość
wypisująca się na twarzach adorujących aniołów. Oni dostrzegają już świat
przemieniony, a my wraz z nimi kontemplujemy pierwsze Jego przyjście i to ostatnie
na końcu czasów.
niedziela, 5 stycznia 2020
Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo
narodzony król żydowski ? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i
przybyliśmy oddać mu pokłon (Mt 2,1-2).
W Uroczystość Objawienia Pańskiego każdy chrześcijanin wyrusza w duchową drogę aby odnaleźć narodzone Dziecię i ofiarować Mu cenny dar. Idziemy za Mędrcami którzy porzucili swoje wygodne siedziby, przestrzenie intelektualnych poszukiwań, zmagań, pewników i poczucia pewności. Odczytali znaki i wyruszyli w drogę pełną przygód. Nosili już od dawna tęsknotę za Królem który zmieni oblicze świata. Wędrowcy którzy na trwałe zapisali się w ikonografii chrześcijańskiej, w rzeźbiarskiej scenerii szopek, stając się tym samym bliscy ludzkim pytaniom o bliskość Boga. My również jesteśmy nomadami wiary, spragnionymi cudu, nieustannie poszukującymi Boga. Czasami boimy się wyruszyć z naszych wygodnych nisz życiowych ku niewiadomej spotkania. „Dla człowieka wierzącego Bóg nie jest przedmiotem, który można by włożyć do kieszeni, lecz osobą, której nie można znaleźć raz na zawsze, której się ciągle pragnie. Ludzie wierzący to lud, który wędruje przez pustynię ku Bogu”. Im bliżej jesteśmy poznania Boga, tym bardziej czujemy niedosyt, odległość, dystans który zamiast się skracać- wydłuża się coraz bardziej i bardziej. Poszukiwanie Boga staje się pragnieniem niezaspokojonym, połączonym z ogromem egzystencjalnego trudu zrodzonego z wędrówki pod gwiazdami. Tak naprawdę to On nas poszukuje, nie rezygnuje z nas nigdy, nie porzuca drogi z której my schodzimy w pogoni za wygodą i ciekawością przynoszącą duchowe obumieranie. Pięknie napisał Ferid Ed- Did Attar: „Przez trzydzieści lat szukałem Boga, a kiedy na końcu mojej drogi otworzyłem oczy odkryłem że On tam na mnie czekał”. W grocie pasterskiej Syn Człowieczy czekał na człowieka, nie chciał się tylko przedstawić i zamanifestować ubóstwo, ale aby spojrzeć w oczy wędrowców i każdego obdarować miłością. Święty Ambroży pisał o tych którzy złożyli wizytę Dziecięciu: „Śpieszą, by ujrzeć Słowo. Gdy bowiem widzi się ciało Boże, widzi się i Słowo, to znaczy Syna”. On stał się bezbronnym Dzieckiem, by każdy z nas stał się wreszcie dojrzałym w wierze. Urodził się w żłóbku, by każdy z nas mógł stanąć przy ołtarzu; zstąpił na ziemię, aby każdy z nas mógł wznieść się do gwiazd; nie miał miejsca; aby każdy z nas miał mógł otrzymać gotowe mieszkanie w niebie. Jest za co złożyć Bogu dziękczynienie. W ikonografii chrześcijańskiej od najdawniejszych czasów dwie sceny Narodzenie Dzieciątka i hołd złożony przez Magów łączą się w jedno, a możemy przykłady tej sceny odnaleźć na mozaikach i sarkofagach z V wieku. Ewangelista Mateusz powiada, że Mędrcy nie mieli kłopotu z interpretacją znaku. Wiedzieli, iż zobaczyli gwiazdę Pana całego świata (Mt 2,2), którego narodziny miały zaważyć na dziejach całego świata. Proroctwa mesjańskie były więc w jakiś sposób znane. Toteż Ojców Kościoła nigdy nie dziwiła wiedza Magów, zdumiewała natomiast ich wiara. „Lecz kim są owi magowie, czyż nie tymi, którzy jak historia poucza pochodzą od Balaama, który przepowiedział, iż wnijdzie gwiazda z Jakuba. Są więc oni nie mniej dziedzicami jego wiary, jak i jego rodu. On widział gwiazdę w duchu, Oni oczami ją widzieli i uwierzyli”. Magowie potraktowali Gwiazdę jako znak, który z jednej strony wzywa do interpretacji, z drugiej zaś stanowi wyznanie wiary. Interpretacja wymaga wiedzy, wiara zaś porywu duszy. Wiara kazała im odczytać ją jako znak poszukiwania. W rękach Magowie przynoszą dary dla Króla Niebios. Złoto, które jak podaje Ewangelia- złożył Mag o imieniu Baltazar, symbolizowało wówczas bogactwo, piękność i chwalebność. Wiązano je wówczas z adoracją królewską. Ten podarunek był wyrazem czci dla Króla Królów. Mędrcy jak pisze św. Leon Wielki- „zanim jeszcze wyruszyli w uciążliwą drogę, już pojmowali, kogo zwiastuje im znak niebieski. Stąd też zrozumienie ich, że złoto należy mu złożyć w daninie jako Królowi”. Kadzidło które złożył Melchior, palono na Wschodzie jako znak ofiary, wyraz uwielbienia kogoś dostojnego-bóstwa. Mirra przyniesiona przez Kacpra, był to cenny balsam, używano go jako wonność do namaszczenia zwłok. Żydzi mieszali mirrę z winem, uzyskując narkotyk który miał uśmierzać ból. Taki napój podsunęli Chrystusowi w chwili agonii na krzyżu żołnierze rzymscy. Wskazywał on na śmierć. Syn Boży zrodzony według ciała, poniesie śmierć w tym ciele, zostanie pogrzebany i zmartwychwstanie. Można te dary zinterpretować w kontekście jeszcze w aspekcie przekazu moralnego, słowami nieznanego wczesnochrześcijańskiego autora: „Przez złoto oznaczona jest mądrość. Przez kadzidło wyrażona jest moc modlitwy. Przez mirrę z kolei dana jest figura uśmiercania naszego ciała. Narodzonemu więc Królowi złoto ofiarujemy, jeśli błyszczymy przed Jego obliczem, odbijając jasność niebieskiej mądrości. Kadzidło ofiarujemy, jeśli przez święte oddanie modlitwom spalamy na ołtarzu serca myślenie cielesne, ażebyśmy dostąpili tego, że przez niebiańskie pragnienie wydawać będziemy słodką woń dla Boga. Mirrę ofiarujemy, jeśli przez wstrzemięźliwość uśmiercamy występki ciała. Mirra bowiem sprawia że martwe ciało nie gnije. Gnicie zaś martwego ciała oznacza wysługiwanie się tego śmiertelnego ciała zalewowi rozkoszy. Mirrę więc ofiarujemy Bogu, kiedy balsamem wstrzemięźliwości zachowujemy to śmiertelne ciało od zgnilizny rozpusty.”Symboliczna treść podarunków złożonych Bogu-Człowiekowi miała na celu oddziaływać na całe pokolenia chrześcijan, również na nas współczesnych abyśmy potrafili składać dar ze swojego życia, aby dokonywał się w nas wzrost wiary w Tego, Który przyszedł aby odnowić cały świat. Największym prezentem jaki możemy złożyć to nasza otwartość na Niego. Bóg pragnie być przyjętym i pokochanym.
czwartek, 2 stycznia 2020
Pięknie
uczynił wszystko w swoim czasie- powie mądrość Talmudu. W
moim rodzinnym domu jest bardzo wiele starych, zabytkowych zegarów. Pięknie
wyrzeźbione z intarsją i złoconymi krawędziami. Kunsztownie wycyzelowane. Kiedyś mój ojciec dbał o każdego z nich;
nakręcał, sprawdzał jak bije serce, czy sprężyny misternie wykonanych mechanizmów
są wszędzie naoliwione. Wszystko to wynikało z troski o czas, którego ów
przedmiot był świadkiem. Dukt wyznaczało bicie kowadełek przypominające o tym,
że jakaś cząstka naszego „teraz” stała się przeszłością. Jako dziecko budząc
się w nocy, liczyłem uderzenia i wyczekiwałem poranka. Kiedy pewnej nocy w
czasie snu mojemu ojcu przestało bić serce, jeden z zegarów zatrzymał się;
uchwycił moment jego Paschy. To było taki wymowne- zegar jedyny świadek
przejścia na drugą stronę. W Ruchomym
święcie Hemingway napisał: „Cząstka nas samych umierała co roku, kiedy liście
opadały z drzew, a gałęzie były nagie na wietrze w chłodnym, zimowym świetle.
Ale wiedziałeś, że zawsze będzie wiosna, tak jak wiedziałeś, iż rzeka popłynie
znowu, kiedy odtaje.” Czas biegnie nieubłaganie- nie jest wrogiem naszego
bytowania, jesteśmy z nim tożsami i odczuwamy go szczególnie namacalnie wtedy, kiedy przeglądamy się w lustrze i dostrzegamy szereg
zmian zachodzących w ulotnym pięknie ciała. Wytarcie starego czasu wyrzeźbione na
ludzkich twarzach- obumieranie, śmierć i narodziny- kolistość czasu w którego
nurcie pulsuje życie. Historia każdego człowieka poddana jest drganiu
wieczności, posiada swój tajemniczy horyzont eschatologiczny. Każdy człowiek
jak pisał L. Kołakowski „żyje w cieniu swojej apokalipsy prywatnej,
nieuniknionej, i w gruncie rzeczy nieodległej: własnej śmierci.” Ale ta perspektywa
którą dyscyplinuje zegar biologii nie jest ostateczna. W chrześcijaństwie
teraźniejszość, przeszłość i przyszłość splatają się w miłosnym uścisku, trwają
w oczekiwaniu nas spotkanie z Bogiem. Czas jest częścią liturgii wieczności,
stąd przestaje przerażać jego upływ. Czas nie jest utracony, ale przemieniony. „Śmierć
jest dla nas paradoksem. Jest ostatnim złem, rozstaniem, z którym nie można się
pogodzić, ale jest też światłością z tamtego świata, objawieniem miłości,
początkiem przemienienia”(M. Bierdiajew). Pozostaje nam żyć w czasie bez
względu na to, czy uporczywie spoglądamy na zegarki. Wszystko zmierza
ostatecznie ku źródłu. Najważniejsze aby nie zmarnować żadnej chwili. „Trzeba
odważyć się na twórczość”- powiedział patriarcha Atenagoras w rozmowie z
Olivierem Clementem. Zdobyć się na twórczość wiary i życia. Codzienność naznaczoną
robieniem rzeczy ważnych- pięknych- podnoszących świat ku sprawom najbardziej
istotnym. „Kultura to budowanie wartości, dla których warto żyć”- mawiał Z. Herbert.
Wszelka aktywność jest synergią, współdziałaniem- odkrywaniem piękna
edenicznego. Milczenie, „symbol świata, który nadchodzi”(św. Izaak z Niniwy)
przemienia spojrzenie: człowiek zaczyna dostrzegać chwałę Bożą otwartymi
oczami. Przyjąć Tego, który Jest „Słowo stało się ciałem i oglądaliśmy Jego
chwałę”(J 1, 14).
Subskrybuj:
Posty (Atom)