Dość obszerną część
mojego życia poświęciłem badaniu genezy chrześcijańskiego obrazu. Ikona stała
się moją młodzieńczą pasją; zacząłem po raz pierwszy konfrontować słowo z
obrazem- myśl z przedstawieniem tego, co wydaje się nieuchwytne ludzkim oczom.
Już w czasie studiów filozoficzno-teologicznych barykadowałem się w
seminaryjnej bibliotece i raczkując między segmentami, ukradkiem przeglądałem
albumy z arcydziełami ikonografii bizantyjskiej, ruskiej i tej współczesnej czerpiącej
z rezerwuaru antycznego odkrywania Piękna przez młody Kościół -wczytany w
miłosny przekaz Ewangelii. Był we mnie jakiś odruch prostodusznej zachłanności
na obrazy. „Kontemplacja ikony to akt modlitewny”(I. Jazykowa).Nie myślałem
jeszcze wtedy o uprawianiu historii sztuki na sposób czysto naukowy: analizowaniu
form, stylów, środowisk artystycznych, czy kształtujących się w swoich
specyficznych odmiennościach szkół. Intrygowało mnie spotkanie z obrazem- była
to przestrzeń estetyczno- religijnej intymności, święto dla oczu i pokarm
wzbogacający głód świeżego w swojej naiwności i łaknącego poznania intelektu. Zrozumiałem
to po latach wczytując się w dzieła Bierdiajewa: „Sztuka jest twórczym
przemienieniem...” Obcowanie z dziełami sztuki wydawało mi się przygodą godną
marnowania czasu. Odwiedzając rodzinny dom dyskutowałem z moim ojcem o
obrazach, ulotnych wrażeniach i miejscach w których sztuka pozostawiała mnie w
błogim zdumieniu. Ślady stóp odciśnięte na posadzkach świątyń, galerii i
muzeów. W tym miejscu przypomina mi się świadectwo świętego Augustyna z jego Wyznań, kiedy doznał tak intensywnego
poruszenia duszy i intelektu. Usłyszał głos: „Bierz i czytaj !” Myślę, że
doświadczyłem czegoś podobnego, choć odwołującego się do innego zmysłu- jakim
jest wzrok: „Patrz i wierz !” Błogosławieństwo zmysłów; dwóch dopełniających
się w przekazywaniu wiary „sakramentów”- słuchu i wzroku- dowartościowanych
przez Mistrza z Nazaretu. Ikona ma swój uprzywilejowany status w historii
chrzescijaństwa. Często wyobrażam sobie chrześcijan pierwszego tysiąclecia z
jaką czułością i bezgraniczną ufnością w siłę wizerunków spoglądali w oczy
Chrystusa, jego Matki czy Świętych. Widzę te nabrzmiałe od ceremoniału
dworskiego procesje z ikonami, których zażyłość odzwierciedla prostoduszną
wiarę w inkarnację Boga i Jego nieustanną obecność na sposób cielesny-
utrwaloną za pomocą modlitwy, materii i talentu. „Ikona bizantyjska przetrwała
do naszych czasów jako niemy świadek ogromnego bogactwa ludzkich uczuć i
doświadczeń. W ciągu wieków była przedmiotem modlitwy, kontemplacji i
medytacji, uczestnicząc w chwilach nieskończonego cierpienia i radości. Czasami,
w chwilach największej intensywności uczuć ikony potrafiły „działać,” kiedy
indziej stawały się subtelnym wezwaniem do przeżyć estetycznych”- pisał R.
Cormac. Święte wizerunki odciśnięte na drewnianych deskach, mozaikach,
ściennych malowidłach i plakietach z kości słoniowej, metali czy emalii-
podtrzymywały wiarę ludu w obecność Boga przyjaciela ludzi. Ikony były czymś
więcej niż Biblią w obrazie, wyrastały poza kategorie czysto estetyczne, będąc
transferem nieprzemijających wartości ducha i fascynującym językiem wiary
opowiedzianej na sposób barwny i symboliczny. Ikony powstają dla świątyni,
czyniąc z niej miejsce epifaniczne i energetyczne- przestrzeń odczuwanego pod
skórnie i sercem sacrum. „Freski i
ikony od razu wprowadzają w ciepłą atmosferę Biblii, w zdumiewający sposób
czyniąc ją pełną życia. Każdy punkt na ścianie staje się jakby żywy pod wpływem
obecności tego, co niewidzialne. Otoczony swoimi starszymi bliźnimi: świętymi,
aniołami, patriarchami, prorokami, apostołami i męczennikami, każdy wierny
składa rzeczywiście wizytę w świecie biblijnym, żyje obcowaniem świętych”(P. Evdokimov).
Ikony zawsze pozwalały mi rozumieć kategorię piękna, którą nachalnie i
bezpardonowo wyrzuca na obrzeża sztuka współczesna. Ikona wzbudza we mnie
szczerą radość eschatologiczną. Przedzieram się przez jej warstwę wizualną i
ogarnia mnie uczucie obcowania ze światem bytów już zbawionych i uprzywilejowanych
mesjańską ucztą Baranka. Dzięki ikonie nie krzywdzi mnie świat sztuki zdegenerowanej-
wijącej się w jakieś pustce bezsensu i absurdu, która ukazuje „materię w hańbie
konwulsyjnego konania”(R. Przybylski). Sztuka ikona opowiada o świecie i
materii przebóstwionej- o harmonii świata partycypującego w objęciach
Chrystusa- A i Q. Podobny zachwyt nad ikonami towarzyszył artystom końca XIX i
XX wieku. Nie byłem osamotniony w tym rozkoszowaniu się dogmatyczną ikonografią
Kościoła. Do dzisiaj pozostałem niestrudzonym wędrowcem w aurze dzieł sztuki- a
szczególnie tych deklasujących wszystko, co do tej pory widziały moje strudzone
oczy-jakimi są Ikony.