Życzliwi
bądźmy (Dz 28,2)- na kanwie tego fragmentu rozpoczął się Tydzień Modlitw o
Jedność Chrześcijan. To czas duchowej kultury- bycia naprzeciw siebie;
zanurzenia w modlitwie które rozpala do bycia bratem innych. Jakże często w
zarzewiu doktrynalnych czy historycznych debat umyka chrześcijanom z horyzontu
obraz Chrystusa w którym nie ma podziału. Limes podziału przechodzi przez skłócone
społeczności które prześcigają się walce o depozyt prawdziwej wiary. Istnieje
tyle przeróżnych dróg, przetartych szlaków, które ostatecznie prowadzą do tego
samego celu. Skąd w chrześcijanach lęk przed sobą lub innością ? „Po tym
wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie
miłowali” (J 13,35). Te słowa powinny być wyryte w portalu każdej świątyni.
Pomimo różnic teologicznych, konfesyjnych, zawsze powinno powracać
przeświadczenie że pragnieniem Jezusa jest nieustanne pragnienie jedności
pośród Jego uczniów. Chomiakow mówił: „Kościół jest życiem w Bogu, we wzajemnym
okazywaniu miłości”. Nie ma drugiego tak często powtarzającego się w
literaturze wczesnochrześcijańskiej jak słowo „bracia”. Ono wyraża cały szereg
odniesień- tych ludzkich przenikniętych miłością i wzajemną odpowiedzialnością
za siebie. Dynamika tej miłości przykrywała liczne wady i podnosiła ku
urzeczywistnianiu woli Zbawiciela. W takich ludzkich- choć nie pozbawionych
mankamentów postawach uwiarygodniała się tęsknota za Królestwem- pełnią
harmonii, miłości i pokoju. „Chrystus stanowi centrum w którym zbiegają się
wszystkie linie” (św. Maksym Wyznawca). Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie nie
traciły czasu na dyskredytowanie innych wyznawców, pomniejszanie ich roli, czy
duchowego zaangażowania. „Pierwsze wspólnoty składa się z mężczyzn i kobiet,
którzy znali Jezusa i byli „świadkami” Jego zmartwychwstania. Słowo „świadek” w
tym wypadku nie oznacza przypadkowego widza, kogoś kto za sprawą okoliczności
ujrzał wypadek samochodowy lub obserwował przemarsz parady. Odnosi się ono do
kogoś, kto znał Jezusa, słuchał Jego nauki, był Jego uczniem i widział Go
żywego po śmierci… Świadkowie ci poznali wówczas Jezusa w nowy sposób, nie jako
zwyczajnego nauczyciela czy uzdrowiciela, który żył pośród nich, lecz jako
zmartwychwstałego Pana” (R.L. Wilken). Następni którzy po nich się pojawili
zachowali pamięć o Chrystusie, mieli Jego życie w sobie. Istnieje jakaś
nieprawdopodobna przepaść dzieląca dzisiejszych chrześcijan od tych z dawnych
wieków. Im mniej intensywne życie duchowe, tym mocniej gaśnie duch braterstwa i
poczucia odpowiedzialności za siebie. Lata ekumenicznych spotkań, polemik,
kurtuazyjnych gestów, nic nie przyniosło. Pogłębiło się tylko poczucie
tolerancji- choć jest ona bardziej produktem współczesności, niż rzeczywistego
bycia naprzeciw siebie. Co z tego, że na zachodzie Europy czyta się licznie
tłumaczą literaturę o chrześcijaństwie wschodnim, skoro nigdy nie będzie się
uważało tych treści jako część czegoś własnego. I na odwrót Kościół Wschodni
będzie patrzył na Zachód z dystansem i lękiem przed naruszeniem skostniałej
niekiedy tradycji. Może trzeba powrócić „do pierwotnego pokrewieństwa, niszcząc
zamknięte ekonomie wyznaniowe”. Każdego dnia Chrystus wchodzi do „Wieczernika”
niepodzielonego Kościoła i mówi: „Pokój wam !” A uczniowie milkną lub odwracają
się każdy w swoją stronę, wertując bezmyślnie wykładnie swoich katechizmów.
Nierozważna jest próba kształtowania innych według własnego modelu myślenia,
odczuwania i nabrzmiałych historycznych pewników. Nie chodzi również o
teologiczne kompromisy rozwadniające najbardziej fundamentalną wykładnię wiary.
Zgadzam się z protestanckim męczennikiem Bonhoefferem również w jeszcze innej
kwestii, myśląc intensywnie o naszych braciach na peryferiach Kościoła.
„Kościół wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają
poza nim”. Chodzi bowiem o powrót do Chrystusa i radykalizmu miłości-
„sakramentu brata”.