czwartek, 28 września 2017

Ps 149
Śpiewajcie Panu pieśń nową,
głoście Jego chwałę w zgromadzeniu świętych.
Niech się Izrael cieszy swoim Stwórcą,
a synowie Syjonu radują swym Królem.

Niech imię Jego czczą tańcem,
niech grają Mu na bębnie i cytrze.
Bo Pan swój lud miłuje,
pokornych wieńczy zwycięstwem.

W pierwszej księdze swego traktatu O muzyce święty Augustyn określił muzykę jako „naukę dobrego modelowania.” Mówiąc o modelowaniu Ojciec teologii łacińskiej miał na myśli relacje jakie zachodzą pomiędzy poszczególnymi jednostkami muzycznymi- posiłkując się techniczną terminologią- interwałami. Modelowanie można rozumieć również jako uwznioślenie, kształtowanie zmysłu słuchu, otwieranie duszy. „Wiara rodzi się ze słuchania” i odpowiedzi na dźwięki schodzące z góry niczym łuna spowijająca budzący się pejzaż po śnie nocnym. „Muzyka zaczyna się tam, gdzie słowo jest bezsilne- nie potrafi oddać wyrazu; muzyka jest tworzona dla niewyrażalnego”- przekonywał Debussy. Człowiek wyśpiewuje, wygrywa, wydobywa muzykę która poprzez harmonię dźwięków, staje się potokiem uwielbienia. Muzyka jako czysta modlitwa rodzi się w sercu człowieka jako odpowiedź na uprzednie obdarowanie. „Muzyka – kąpiel duszy,”- w której zawiera się cała gama uczuć i ciepła rozgrzewającego do czerwoności duszę. Psalm jako utwór poetycki opowiada o sile muzyki niosącej radość i wyzwolenie od rzeczywistości bezdusznej, wyrachowanej w której wszystko jest produkowane lub reprodukowane. Modlitwa utkana w partyturę staje się wejściem w wymiar innego postrzegania; zapraszająca do dialogu i kontemplacji. Poruszamy się w świecie w którym „postrzeganie ustępuje miejsca manipulowaniu, kontemplacja działaniu, a myślenie przedsięwzięciu, mowa przedmiotom” (B. Ronze) którym jest wypełnione nasze życie niczym magazyn. „We wszelkiej działalności artystycznej- pisał M. Bierdiajew- (a taką bez wątpienia jest muzyka) już jest tworzony inny świat, kosmos, świat przemieniony i wolny... Sztuka może być odkupieniem grzechu.” W tym kontekście zrozumiałym się wydaje taniec nagiego Dawida w miłosnym uniesieniu; każda cząstka jego ciała została rozedrgana niczym struny lutni, stając się modlitwą nie potrzebującą słów. Również starochrześcijańscy artyści mieli odwagę przedstawiać Chrystusa pod szatą Orfeusza- herosa i śpiewaka mitycznych Traków. Nie dlatego, że uważali Go za Orfeusza, który powrócił do życia, za kogoś stojącego na tym samym poziomie co grecki śpiewak, ale dlatego, że chcieli dać wyraz idei, że Chrystus jest tym który wprowadza Boską harmonię w kosmosie. Wyjaśnia to niezwykle subtelnie Klemens Aleksandryjski: „O jakąż moc ma ta nowa pieśń, która zamienia kamienie i dzikie zwierzęta w ludzi; ci nawet, którzy byli jakby martwi, jako że pozbawieni byli tego życia, które jest jedynie prawdziwe, gdy usłyszeli tę pieśń, natychmiast ożywali. Śpiew ten wprowadzał ład i porządek we wszechświecie...” Chrystus jest Bogiem który śpiewa i tańczy, tak pokazuje Go malarstwo ikonowe przełamując granicę niepoznania. „Ludzie nauczcie się śpiewać i tańczyć- daje nam dobrą radę św. Augustyn- bo aniołowie w niebie nie będą widzieli, co z wami zrobić.”

środa, 27 września 2017

Łk 9, 1-6

Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami oraz władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: «Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, pozostańcie tam i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśliby was gdzieś nie przyjęli, wychodząc z tego miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim!» Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.

Posłanie Apostołów- pierwsza aktywność ewangelizacyjna porównywalna do pierwszego entuzjazmu który po zakończonym seminarium towarzyszy neoprezbiterom. Misje te musiały trwać zapewne kilka tygodni i zakończyły się po ludzku sukcesem. Bernanos wspaniale powiedział: „Świętość jest wybuchającą prostotą.” Taka prostota cechowała mężczyzn których Chrystus wyposażył w duchowe dary i umiejętności o których istnieniu nie mieli wcześniej zielonego pojęcia. Entuzjazm chwili spleciony z radosnego uniesienia serca i przygody której etapy będą osnute do końca tajemnicą. Jeszcze kilka miesięcy temu byli rybakami bez większych marzeń czy aspiracji, poborcami podatkowymi którym się oczy świeciły na widok pieniądza wpadającego do drugiej kieszeni, lub przypadkowymi wędrowcami na których zatrzymało się troskliwe spojrzenie Jezusa. Teraz stali się innymi ludźmi-nie w sensie charakteru, ale duchowo przeobrażonymi, bardziej pewnymi siebie- z bardziej zarysowanym horyzontem w kierunku którego leci się na oślep jak głupio zakochany. Weszli w świat pod dwóch z mocą Boga; wybrakowane naczynia rozlewające na drodze uzdrawiającą łaskę i miłość. Heroldowie zwiastujący pokój, egzorcyści wypędzający złe duchy, lekarze opatrujący rany; oczy, uszy, dłonie Chrystusa dzielące miłość na okruszyny dla każdego po równo i z należytym szacunkiem. Później dojdzie im jeszcze jedna posługa- być szafarzem miłości która będzie uobecniać się w Eucharystii- Pamiątce Pana. Bez tych posłanych wielu z nas nie byłoby wstanie dostrzec miłości która nas dźwiga z błota, „pozwala pokonać siły śmierci, odnawiać soki w uschłych korzeniach, wyrywać się do biegu i przeskakiwać mur, wszystkiemu wierzyć, wszystko przebaczać, wszystkiego się spodziewać i kochać” (M. Pascale). Dlaczego poszli w świat z imieniem Jezusa na ustach ? Towarzyszyło im ciągle żywe wspomnienie o Tym, który przemawiał jak nikt inny. „Świętość Jego Życia. Szalona miłość udowodniona przez Jego śmierć. Niezrównany autorytet Jego słowa. Cud Pisma Świętego, które całe skupia się na Nim. Świetlana moc proroctw, zapowiadających Go jako Mesjasza Bożego i tych, wypowiedział jako Chrystus- Pan. Trzy wskrzeszenia umarłych, które każdy mógł stwierdzić. I Jego własne zmartwychwstanie, któremu nikt nie mógł zaprzeczyć” (P. Delfieux). Chcieli być tacy jak On- wnieść w świat ferment i światło, blask nowej jakości istnienia. Zmartwychwstały, który wskrzeszał stał się z nimi jednym „ciałem i jedną krwią” kiedy sami weszli w śmierć, a życie ich stało się Paschą ! „Od tej pory wiatr wieje tam gdzie chce,” i popycha nowych śmiałków to przekroczenia siebie i świadectwa wiary.

wtorek, 26 września 2017


Ps 122  

 Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano:
«Pójdziemy do domu Pana».
Już stoją nasze stopy
w twoich bramach, Jeruzalem.

Do niego wstępują pokolenia Pańskie,
aby zgodnie z prawem Izraela wielbić imię Pana.
Tam ustawiono trony sędziowskie,
trony domu Dawida.

W ramach zajęć ze średniowiecznej architektury, zabrałem moich „żaków” na spacer w obrębie dawnej zabudowy. Głównym obiektem była gotycka katedra oparta na „porządku, rozplanowaniu, eurytmii, symetrii i pięknie” (Wincenty z Beauvais). Zawsze biję się z myślami w jaki sposób mówić i wprowadzać w te uświęcone modlitwą pokoleń święte przestrzenie, aby nie było zbyt muzealnie lub anachronicznie. Continuum- wchodząc w czas przeszły dokonany, nie sposób zatracić nic z dynamicznej aktywności Boga i człowieka. Katedra ciągle żyje duchem tamtych czasów- utrwala pamięć o ludziach i zaprasza ciągle nowych do przekroczenia portalu wiary- niczym duchowej inicjacji. Zawsze towarzyszy mi zdanie Jeana Hani z książki Symbolika świątyni chrześcijańskiej: „Do świątyni nie wchodzi się jak do kupieckiego kramu. Strefa, jaką świątynia ogranicza jest przestrzenią sakralną, taki jest właśnie sens łacińskiego słowa templum i greckiego temenos- oba wywodzą się ze wspólnego źródła oznaczającego „ciąć”, „odgraniczać.” Zamknięty obręb świątyni wyraźnie odgranicza i oddziela od otaczającej strefy świeckiej przestrzeń sakralną, zarezerwowaną dla Boskości.” Dla ludzi średniowiecza świat był naszpikowany symbolami, tak jak dzisiejszy znakami drogowymi z taką różnicą, że ci z przeszłości potrafili z wielką wrażliwością poruszać się po nim i odkrywać jego głębokie sensy. My jesteśmy zbyt często rozproszeni i zmęczeni, a dłoniach dźwięczą nam komórki hamując naszą duchową percepcję. Współczesny człowiek tak bardzo jest przyodziany w profanum, że znajdując się w przestrzeni sacrum może odczuwać swoisty dysonans poznawczy, lub traktować to miejsce jak relikt przebrzmiałej historii. Otto von Simon wybitny mediawista próbował przybliżyć średniowieczny obszar sztuki sobie współczesnym. Pisał: „Epokę gotycką nazywano epoką duchowej wizji. Świat nadprzyrodzony objawiał się zmysłom. Życie religijne było owładnięte pragnieniem oglądania świętej rzeczywistości cielesnymi oczyma. Architektura wychodziła temu pragnieniu naprzeciw. W murach kościoła Bóg był w tajemniczy sposób obecny. Świątynia stanowiła obraz Nieba... Świątynia objawiała doskonałość porządku kosmicznego.” Katedra nie była dziełem przypadku czy spontanicznej kreacji zdolnych rzemieślników- przekonywałem moich uczniów- była dziełem geniuszu zrodzonego w tyglu kontemplacji i rozumu oświeconego wiarą. „Oglądający potrzebuje ogromnego skupienia, aby móc uczestniczyć w tym wyrównaniu kontrastów i triumfie ostatecznie równowagi. Podobnie jak bachowska fuga, żąda gotycka katedra udziału naszego umysłu i naszego uczucia, bo gdy z jednej strony mieniący się rubinową czerwienią żar ażurowych okien skłania nas do zatopienia się w mistycznym uniesieniu, to z drugiej strony precyzyjny rysunek delikatnych, a mimo to mocnych linii absorbuje nasz umysł” (N. Pevsner). Cud tego wnętrza wyraża się w imponujących wysokościach kamiennych sklepień i arkad- tak bardzo smukłych że przypominają las drzew pnących się wysoko ku niebu. Wszystko tu posiada teologiczne znaczenie; najdrobniejszy detal był częścią większej całości opowiadającej o wielkości Boga, który schodzi w ten święty przybytek i „staje” naprzeciw człowieka. U Durnada de Mende, można wyczytać te metaforyczne znaczenia, że okna kościoła oznaczają szczerą gościnność i czułe miłosierdzie, że witraże ilustrują Pismo Święte, że posadzka symbolizuje fundament naszej wiary albo wyobraża ubogich duchem z racji ich pokory, że dźwigary łączące poszczególne części budowli kościelnej oznaczają możnych tego świata lub kaznodziejów, którzy bronią jedności Kościoła i podtrzymują ją... Wreszcie wzrok będącego w środku świątyni widza galopuje ku sanktuarium, miejscu Bożej Obecności, ześrodkowanej wokół ołtarza- oznaczającego samego Zbawiciela, Jego betlejemski żłóbek czy jerozolimski grób z którego wychodzi do ludzi zwycięski i przyobleczony w światłość pierwszego dnia. W średniowiecznej świątyni kamienie wraz witrażami i ściennymi malowidłami opowiadają o wielkiej tęsknocie człowieka za światem idealnym, pięknym, pozbawionym znamion bólu i śmierci. „Bóg żyje tu też, ale nie w pełni- przekonywał Simon Vostre, myśliciel z XV wieku- w materialnym niebie: w kościele.”

poniedziałek, 25 września 2017


Łk 8, 16-17

Jezus powiedział do tłumów: «Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło.  

„Twoja światłość jaśnieje na twarzach Twoich świętych”- wyśpiewuje w liturgicznym uniesieniu Kościół, spowity blaskiem świec i dymu kadzidła. „Liturgia chrześcijańska- powie Schmemann- w istocie jest epifanią (wejściem w światłość), to jest ujawnieniem, przedstawieniem, darem i włączeniem się do Królestwa objawionego w Chrystusie, a dopełnionego przez Ducha Świętego...” Światłość utrwalona na twarzach chrześcijan, którzy dzięki sakramentom inicjacji stali się widzącymi wyraźnie i nosicielami Ducha Świętego. Zanurzeni w kąpieli wieczności przybrali szatę świetlistą i podążyli za Chrystusem Przemienionym i Zmartwychwstałym. „Wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle”- powie św. Paweł- pamiętając ów dzień w którym pod Damaszkiem zalała go wszechogarniająca zewsząd światłość. Był bezradny wobec tego faktu, ale począł się jako nowe stworzenie. „W religiach całego świata najbardziej adekwatne objawienie bóstwa dokonuje się poprzez światłość”- pisał P. Saintyves. Ale w chrześcijaństwie najbardziej intensywne jest doświadczenie światłości które ogniskuje się na osobie Chrystusa- Bogaczłowieka, „w takim blasku, że twarz Jego jaśnieje, jak słońce, a szaty Jego są, jak śnieg białe” (św. Leon Wielki). Pitagorejskie epitafium głosiło, że „ciało jest tuniką duszy”- soma chiton psyches. To samo ciało na które antyczni filozofowie spoglądali sceptycznie, w religii którą przyniósł Chrystus, stało się świetliste- przebóstwione; znak przyszłego świata. Przemienienie zapowiada zmartwychwstanie i wejście w światłość nieznającą zachodu. Chrześcijanin partycypujący w światłości swego Mistrza powinien stawać się lampą oświetlającą innym ścieżki, umożliwiając tym samym poznanie prawdziwej wiary. W Apoftegmatach Ojców Pustyni możemy przeczytać o którym św. Pambo opowiadał, że „Bóg tak go wsławił, że nikt nie mógł patrzeć na jego twarz, z powodu chwały, jaką jego twarz zajaśniała- tak i twarz abba Pambo lśniła jak błyskawica i był jak król siedzący na tronie.” Jesteśmy lampą, spróbujmy udzielić światu odrobiny światła !

niedziela, 24 września 2017

Iz 55, 6-9

Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko! Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – mówi Pan. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi.

Kim Jesteś ? To pytanie człowieka które stoi w zasadzie u początku refleksji na gruncie wiary. To obszar tak rozległy jak bezkresne połacie przez które przemieszczają się fizycznie nomadzi, nie zważając na upływ czasu i możliwość zaistnienia zaskakującego obrotu spraw. „Bóg w sercu ludzkim złożył pragnienie Boga”(św. Maksym Wyznawca). Życie duchowe rozkwita przez akt poznania ukrytego Boga. Człowiek przemierza obszar własnej niewiedzy, a Bóg wychodzi poza własną transcendencję spotykając się w miejscu które ciężko znaleźć na mapie; droga ta bowiem przechodzi przez serce człowieka. „Judaizm jest religią usłyszanego słowa”- powie Kittel. Bóg objawia się w Torze- prawie. On sam kieruje do ludzi swoje słowo, objawia prawdę i domaga się posłuszeństwa. Człowiek zdaje się stawać naprzeciw Niepoznawalnego w poczuciu lęku i trwogi. Nie można oglądać Boga i pozostać przy życiu. To ostrzeżenie dla późniejszych poszukiwaczy, „że Boga oglądać  nie można w świetle ludzkiego umysłu, nie sposób Go zdefiniować, każda definicja stanowi bowiem pewne ograniczenie.” Pomimo tych usilnych dążeń człowieka, Bóg okazuje się bliższy człowiekowi niż człowiek sam sobie. To On określa granice poznania lub niepoznania; aranżuje dogodne okazje i wychowuje człowieka do pokornego- spokojnego oczekiwania na wskazówki. W chrześcijaństwie pojawiają się dwa kluczowe słowa w zależności od obranej ścieżki poznawczej: theoria i gnosis. Zostały one zapożyczone z antycznej filozofii i sprzężone w religijny aparat poznawczy. Theoria pochodzi od thea, czyli widzenie; Theon horao – widzieć Boga. Odnajdujemy tu pewną perspektywę wytyczoną przez Ojców Kościoła ze środowiska aleksandryjskiego. Jeśli zatem kontemplacja oznacza przyglądanie się Bogu, to jak pogodzić ją ze stwierdzeniem świętego Jana „Boga nikt nigdy nie widział” (1,18). Filozofia platońska lekceważyła zmysły i głosiła, że nie są one zdolne dojść do prawdy. Nawet myśliciele chrześcijańscy poddają się takiemu myśleniu- spoglądając na świat jako złudzenie, miraż. „To, co podpada pod zmysły- pisał św. Grzegorz z Nazjanzu- jest obce Bogu.” Jednak fakt Wcielenia Boga ustawia poznanie teologów w innym kierunku; od tej pory nie można lekceważyć zmysłów. Widzenie zostanie podniesione do rangi słuchania.  Poznanie wchodzi w mistagogię i rodzi się mistyka oparta na fundamencie serca. „Czyste serce” staje się organem kontemplacji duchowej; refleks tego odnajdujemy w słowach samego Chrystusa: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Czystość serca równa się doskonałości- swoistym katharsis zmysłów, nieustannym stawaniem w obecności Boga. „Oczy me zawsze zwrócone są na Pana” (Ps 24,15), „Ja śpię lecz serce moje czuwa” (Pnp 5,2). Święta Teresa z Avila wielokrotnie widziała obok siebie anioła cudownej urody, który trzymał w dłoni strzałę o ognistym grocie i przebijał jej serce; czuła ból, ale było to najbardziej intensywne doświadczenie miłości. Biedaczyna z Asyżu ugodzony miłością tak intensywnie, że utożsamił się z Ukrzyżowanym Mistrzem. Mistyka ugodzonego serca- tak będzie to przeżywał chrześcijański Zachód przechodząc przez ciemne noce duszy świętych wizjonerów. Wschód wejdzie w hezychazm i oślepiające światło Paschy. Chodzi tu o wrażliwość nous, wynikającą z mistycznego doznania energii oświecających. Tak jak fizyczne oczy i serca uczniów oglądających na Górze Tabor przemienionego Chrystusa, zostały otwarte, aby pochwycić obecność- epignoza. „Kto kontempluje światłość, przeistacza się w światłość”- nauczał św. Grzegorz Palamas. Postać św. Serafina z Sarowa spowitego światłem tak intensywnym że spojrzenie musi ustąpić zdumieniu. Naśladowanie Chrystusa i życie w Chrystusie, komplementarność dróg na których człowiek zostaje podniesiony wyżej. Powołaniem teologa jak również każdego człowieka ochrzczonego jest przybliżanie się do Chrystusa; jak te jelenie z wczesnochrześcijańskich mozaik przychodzące do wód życia. „Kto jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije !”- powie Chrystus. „Wiara w Chrystusa zwraca światu wolność, którą odebrała mu nauka. Świat widzialny jest sam z siebie niemy, ale dzięki Chrystusowi staje się słowem, przez które przemawia do nas Ojciec Niebieski” (T. Spidlik). Za poznaniem kryje się możliwość spełnienia- ostatecznej satysfakcji. „Zaleźć Boga, to szukać Go nieprzerwanie...nigdy nie nasycić się pragnieniem Boga, to widzieć Go rzeczywiście.”  

piątek, 22 września 2017


Łk 8, 1-3

Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób, Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, udzielając ze swego mienia.

W semickim świecie męskocentrycznym, wstrząsanym licznymi rywalizacjami i napięciami pojawia się  Chrystus i w gąszczu męskiej dominacji zauważa kobietę. Czy zostaje w ten sposób przełamana obojętność, a nawet wrogość wobec inności płci ? Do tej pory żydowski antyfeminizm opierał się męskiej dominacji nad kobietą- uważanej jako kogoś słabszego, wydobytego z żebra Adama człowieka drugiej kategorii. W modlitwach osiemnastu błogosławieństw odmawianych do dzisiaj przez chasydów pobrzmiewa nuta obojętności a nawet pogardy wobec towarzyszki mężczyzny: „błogosławiony bądź, Panie, że nie stworzyłeś mnie kobietą.” Lekceważenie „słabszej płci” przejawia się choćby w umiarkowanej radości głowy domu na wieść, że Bóg obdarował go córką a nie synem. Nawet święty Paweł, ukształtowany w tradycji rabinackiej, wydaje się ulegać tej tradycji, kiedy poucza o całkowitej zależności kobiety wobec mężczyzny. Nawet egzegeza starotestamentalna podejmująca na warsztat opis stworzenia przez Boga pierwszych ludzi, naznaczona jest typowo męską perspektywą; kobieta zostaje stworzona dla mężczyzny- służebnica sprowadzona do kategorii przedmiotu, bezwzględnie podporządkowana... Odkrywamy tutaj niezwykle bolesną diagnozę która w ustach Simone de Beauvoir po wielu wiekach stanie się wielkim wyrzutem sumienia: „Kobieta staje się całym światem dla mężczyzny w chwili, gdy mu służy jako wypełnienie upragnionej wizji, aby zaraz potem, spełniwszy swoją rolę, stać się niczym.” W ten nierówny i pozbawiony głębszego znaczenia dialog pomiędzy mężczyzną i kobietą wchodzi Chrystus. Dla Niego kobieta nie jest antyczną Lukrecją, którą można wziąć w posiadanie, czy „nadliczbową kością, nieistotną częścią Adama, gatunkiem podrzędnym”- jak mawiał Bossuet. W oczach Chrystusa kobieta jest bardzo ważna, zrównana z mężczyzną- towarzyszka; a nawet wyeksponowaną na pierwszym planie, co powoduje niejednokrotnie kręcenie nosem samych uczniów. Kobieta zostaje postawiona w centrum ekonomii zbawienia, jako Oblubienica, Matka, Gołębica nieskalana, przedłużenie życia... Faktem jest że do grona apostołów, nie została wybrana żadna kobieta, lecz wiele za nim podążało i zraszało drogę Jego wędrówki łzami i miłością. Po wielu wiekach Kościół zdobędzie się na odwagę orzeczenia o nawróconej grzesznicy Marii Magdalenie jako o równiej Apostołom. Kiedy Mesjasz będzie nawiązywał relacje z kobietami będzie miał w pamięci najbliższą Mu kobietę- Maryję- ucieleśnienie piękna i świętości. „Raj leży u stóp matki”- powie poetycko jedna z sur Koranu. Bierdiajew pisał, że „Kobieta jest bardziej niż mężczyzna związana z początkiem świata, z pierwszymi siłami elementarnymi; mężczyzna styka się ze światem przez kobietę..., przeznaczeniem kobiet jest, by były, jak w Ewangelii, tymi które przynoszą wonności. Nie kobieta wyemancypowana i podobna mężczyźnie, lecz wieczna kobiecość będzie miała do odegrania wielką rolę w nadchodzącym okresie historii.” Ton rosyjskiego filozofa jest profetyczny i wskazuje na twórczą rolę tej która ma do odegrania ważną, jeśli nie najważniejszą rolę w historii świata. „Kobiety otrzymują jako pierwsze wielkie objawienia: o Wcieleniu Boga, o tym, że Jezus jest Mesjaszem, o Zmartwychwstaniu- one przed wszystkimi ludźmi. Tylko one zobaczą aniołów przy grobie Zmartwychwstałego. Nie mężczyźni: ich wiara w triumf Jezusa nad śmiercią oparta jest na logicznej analizie stanu grobu. Kobiety nie zastanawiają się nad całunem i and płótnami. Włączają się natychmiast w to, co niewidzialne. Kobiety współcierpią z Jezusem, stojąc pod krzyżem. Jedna z nich namaszcza Go żyjącego, wyprzedzając dzień pogrzebu; inna ociera chustą zakrwawioną twarz Człowieka- Boga; jeszcze inna pozostawia usługiwanie Mu siostrze, by słuchać Jego słów i adorować Go. I tylko jedna osoba wystąpiła w obronie Jezusa: kobieta, żona Piłata, która próbuje Go ratować, gdy wrze przeciw Niemu gniew mężczyzn” (J.P. Roux). Aż trudno pojąć dlaczego w pewnych momentach dziejów chrześcijaństwo marginalizowało kobiety. On są duszą świata, najpiękniejszym kwiatem w ogrodzie Boga; bohaterki wiary i naczynia w których spoczywa życie świata, nosicielki pokoju, ideał dobroci.

czwartek, 21 września 2017


Ps 19,2-3.4-5
Niebiosa głoszą chwałę Boga,
dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon.
Dzień opowiada dniowi,
noc nocy przekazuje wiadomość.

Nieboskłon rozpostarty przypomina genialnie zaprojektowane sklepienie, ziemia utkana niczym wykwintny arras wyszła z Bożych rąk i w oczach natchnionego Psalmisty jest emanacją Bożej dobroci i piękna. „Bóg kontemplował wszystkie rzeczy przed ich istnieniem, wyobrażając je sobie w myśli i każdy byt otrzymuje swoje istnienie w określonym momencie...”(św. Jan Damasceński). Świat wydobyty z pod palców Stwórcy staje się kosmiczną świątynią w której człowiek odnajduje miejsce spełnienia i zdumienia. „Proszę cię, synu, spojrzyj na niebo i na ziemię, a mając na oku wszystko, co jest na nich, zwróć uwagę na to, że z niczego stworzył je Bóg”- przekonywała matka syna idącego na śmierć w Księdze Machabejskiej. Stworzenie zatem staje się aktem-darem Boga. „W ten sposób w jednej tajemnicy spotykają się dzień pierwszy i ósmy... Jest to bowiem równocześnie i pierwszy, i ósmy dzień tygodnia, dzień wstępowania w wieczność” (W. Łosski). Na drogę prowadzącą do wieczności zostaje zaproszony człowiek- zwieńczenie dzieła, za którym świat podąży w bezmyślnej euforii. Aby świat w pełni uświęcić, Bóg „stworzył drugi kosmos- człowieka, coś małego w czymś wielkim, i umieścił go na ziemi”- powiedzą zgodnie Ojcowie Kościoła. Ta misja ulepionego z prochu Adama zostanie wypełniona przez Niebiańskiego Adama- Chrystusa. W tych dwóch cudownych kreacjach utrwala się wielkość i geniusz największego Artysty. „Symbolika jest nauką zachwycającą- pisał Landirot- rzucającą cudowne światło na poznanie Boga i stworzenia, na stosunek Stwórcy do swego dzieła, na harmonijne związki wszystkich składowych wszechświata... Symbolika jest kluczem świętej teologii, mistyki i filozofii, poezji i estetyki, nauką o więzi łączącej Boga ze stworzeniem, świat naturalny ze światem nadprzyrodzonym, nauką o harmonii, w jakiej pozostają części uniwersum, tworząc tę wspaniałą całość, której każdy fragment każe domyślać się innych...” Nam współczesnym często brakuje tego myślenia symbolicznego, uważnego przenikania przez świat bytów i zdarzeń dalej i głębiej. Potrzeba innego rodzaju poznania, aby wejść w zachwyt stworzenia obdarowanego do granic możliwości. Ostatecznie zachwyt chrześcijanina zatrzymuje się na Chrystusie- na „najpiękniejszym spośród synów ludzkich...”(Ps 45,3). Nowy Adama rekapitulujący całe stworzenie i odnawiający zerwaną harmonię. W ten sposób „wszystko w Nim zostaje sprowadzone do jedności”- powie św. Grzegorz z Nazjanzu, albo jak twierdzi św. Maksym Wyznawca: „Chrystus jest centrum, gdzie się zbiegają wszystkie linie.” Cudowny jest Bóg, bowiem w Chrystusie każdego dnia czyni wszystko nowym.

 

środa, 20 września 2017

Łk 7, 31-35

Jezus powiedział do tłumów: «Z kim mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci przesiadujących na rynku, które głośno przymawiają jedne drugim: „Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wy nie płakaliście”. Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: „Zły duch go opętał”. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: „Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”. A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność».

Jeżeli odważyłbym się nakreślić biografię Jezusa Chrystusa; stworzyć portret osoby z przed dwóch tysięcy lat, to pewnie wydobyłbym ten niezwykle silny pierwiastek ludzki i społeczny. Oczywiście nierozważnym byłoby akcentowanie tylko aspektu ludzkiego, tego wędrownego i obdarzonego nadzwyczajnymi zdolnościami Człowieka z Nazaretu. To byłby wdzięczny temat dla historyka, religioznawcy lub badacza duchowych idei. Sztuka na różne sposoby próbowała wymalować, wyrzeźbić i utrwalić w materii Jego piękne rysy. Literatura i uduchowiona poezja widziała Syna Człowieczego- przewyższającego mądrością i pięknem pierwszego protoplastę Adama. Zostawmy jednak na boku te kulturowe utrwalenia. Kiedy opowiadam o Chrystusie, nie myślę o nim w czasie przeszłym jak również nie czytam Ewangelii jak źródła historycznego które zaspokoi moją ciekawość intelektualną. Myślę o Nim koherentnie dostrzegając nade wszystko Jezusa chrześcijaństwa- wcielonego Boga. Ewangelista Łukasz nie krępował się przechować dla nas w spisanym tekście epitetu skierowanego wprost do Chrystusa: „Żarłok i pijak.” To zapożyczone z poziomu ulicy określenie powinno demontować wszystkie najbardziej pobożne i przeniknięte wielkością wyobrażenie chrześcijańskiego Zbawiciela. Paradoksalnie, Ten przed którym powinno się wstrzymywać oddech lub chodzić na paluszkach, jako pierwszy przełamuje jakiekolwiek bariery i święte konwenanse. To takie niestandardowe myśleć o Nim jako uśmiechniętym, bawiącym się jarmarcznie, a nade wszystko rozwikłującym ludzkie dylematy w taki "nieobyczajny" sposób.  Żyje życiem ludzi, interesuje się sprawami, zawsze jest w centrum wydarzeń. „To Chrystus doprowadził nas do poznania Ciebie, prawdziwego Boga i prawdziwego Ojca” (św. Bazyli Wielki). W Chrystusie Bóg pochylił się nad człowiekiem- ukazał pełną troski ludzką twarz. Potrafił bez oporu opróżnić kielich wina w przestrzeni która mogła być nieczystą i niegodną wierzącego Żyda. Schodzi z utartych ścieżek i potrafi wejść w slumsy szukając konkretnego człowieka. Unika czerwonych dywanów i zgiełku przemądrzałych rabinów; zdecydowanie upodobał sobie w towarzystwo rybaków, rolników, miejskich kloszardów, kurtyzan i tych z którymi nie każdy z nas chciałby zamienić słowo. Z takich szemranych osobników wykluje się odważna armia „stróżów poranka” i zwiastunów Ewangelii trąbiących na dachach świata, że Bóg w którego uwierzyli to Miłość ! Amboną do zasiewania słowa  jest drewniana łódka, porośnięte trawą zbocze, pole ozłocone zbożami, synagogi i świątynia, szynk i miejsca o których nie wypada tutaj pisać, do których przyzwoitemu człowiekowi było niezręcznie wejść. Bóg pojawia się tam, gdzie są ludzkie dramaty, nabrzmiałe od grzechu sytuacje, zranienia i duchowy głód. Miłość wytryskała z każdego spojrzenia i gestu Mistrza. Główną pobudką tych niestandardowych działań było współczucie: zdjęty litością dotykał ich oczu, a nade wszystko serc. Zgadzam się z Blondelem, że celem wielu tych działań było rozbudzenie wiary, wzbicie się ponad przeciętność- ukazanie perspektywy wieczności. „Zmartwychwstały Chrystus przekształca życie ludzi w jedno nieprzerwane święto”- powie św. Atanazy. Ach, czym byłby świat bez Chrystusa ? Niczym.

wtorek, 19 września 2017


Łk 7, 11-17

Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. Wszystkich zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie.

Do przyjścia Chrystusa człowiek pozostawał wobec faktu śmierci bezradny, zagubiony, zderzający się ze stratą i pustką. Wcielenie i Zmartwychwstanie Chrystusa zrywa zasłonę niezrozumienia i lęku przed wchodzeniem w śmierć. Od tej pory wieka grobowych sarkofagów nie będą opowiadały o kruchości egzystencji i niebycie człowieka. Ewangelia będzie zwiastować euforię życia i zapach nieba- „Oto zwiastuję wam radość wielką.”. Tam gdzie pojawia się Jezus rozpoczyna się atmosfera tryumfu życia i nieśmiertelności. Kościół w liturgicznej antropologii w niezwykle subtelny sposób ułatwi przezwyciężyć moment rozłąki z osobą bliską tym, którzy dzięki wierze zechcą wychylić się poza rozpacz i łzy. Zmarły wejdzie w śmierć jak w sen, aby za chwilę się wybudzić i zobaczyć jakże odmienny świat od tego który zdawał mu się ciężarem. Barkowy poeta i dramaturg Pedro de la Barca, mówił: „Życie jest snem, a śmierć przebudzeniem.” Kościół przez usta swych dzieci będzie proklamował największe i druzgoczące siłę śmierci przesłanie: „Chrystus Zmartwychwstał !” Czytamy opis dzisiejszej Ewangelii o martwym młodzieńcu i jego matce z Nain, nad którymi się Pan lituje i czyni cud. Było w Galilei wielu proroków, ale żaden na oczach tłumów nie dokonał tak spektakularnego działania. „Twój jestem, zbaw mnie, gdyż przykazań Twoich poszukiwałem,” lub „Oczyśćmy zmysły a ujrzymy Chrystusa jaśniejącego w niedostępnym świetle Zmartwychwstania i usłyszymy wyraźnie jak mówi: Witajcie !, nam hymn zwycięstwa nucącym.” (Panichida). Od tej chwili apostołowie i wraz z nimi pierwsze wspólnoty wiary, będą przeniknięte dialektycznym napięciem między historia a eschatologią. Bowiem Ten, który wskrzesił jedynego syna matki i przyjaciela Łazarza, przyjdzie również przerwać sen śmierci każdego człowieka. Jurgen Moltmann pisał, „że wraz z Wielkanocą rozpoczyna się śmiech odkupionych i taniec wyzwolonych”- mowa jest tu o radosnym korowodzie przebudzonych z objęć śmierci, trzymanych za dłonie przez Chrystusa, który ostatecznie pokonał śmierć i przechodzi wraz ze swoją Oblubienicą Kościołem przez Bramę Raju.

poniedziałek, 18 września 2017


Niech się radują i weselą w Tobie
wszyscy, co Ciebie szukają.
Niech zawsze mówią: "Bóg jest wielki!"
ci, którzy pragną Twojej pomocy
(Ps 70, 5).

Poszukiwanie Boga jest najbardziej fascynującą przygodą człowieka; szczególnie dla tych, którym ciągle nie po drodze do kościoła a czują apetyt na coś, czego nie sposób wyrazić. Szukanie z gruntu zakłada rezygnacja z utartych ścieżek myślowych, otwartość na nowe horyzonty, możliwość zaskoczenia i zdumienia. Człowiek wchodzący w „krainę wiary” winien zdać się bardziej na zaskoczenie, niż na racjonalną pewność; mogą go bowiem zaskoczyć miracula lub inne duchowe turbulencje... Ta atmosfera poszukiwania udziela się tak intensywnie, że nie sposób później nie pisać o wierze, zbawieniu i o pierwszoplanowym obiekcie fascinosum Bogu. „Życie duchowe wytryskuje z pastwisk serca, z jego swobodnych przestrzeni, kiedy te dwa tajemnicze byty, Bóg i człowiek, tam się spotykają.” Wielcy mistrzowie duchowości z wielką determinacją będą podkreślać, że największa rzecz, jaka  wydarza się między Bogiem i duszą ludzką, to kochanie i bycie kochanym. Czasami dzięki miłości drugiego człowieka stajemy naprzeciw Boga i zaczynamy cokolwiek rozumieć. Ten, którego usilnie poszukujemy nie jest schowany za chmurą, czy błogo odpoczywający na Olimpie wiecznej szczęśliwości. Bóg każdego dnia rozdziela niebiosa i schodzi w nasze życie, tylko wielu ma tak zakurzone okulary że nie potrafi tego dostrzec. Życie duchowe nie jest romantyczną nostalgią czy marnotrawieniem czasu, to spotkanie i niekończący się dialog. Bóg przekracza własną wewnętrzboską wspólnotę i wychodzi ku człowiekowi, czyniąc go przyjacielem. „Ty byłeś bardzie wewnątrz mnie niż, niż to co we mnie było najbardziej osobiste...”- wyzna św. Augustyn. Wszystko czego doświadczamy jest czymś nieprawdopodobnym i niepowtarzalnym; każda chwila odmierzona wskazówką zegarka. Miał rację o. Dumitru Staniloae mówiąc że, „czas to odległość między wezwaniem Bożym a naszą odpowiedzią.” Nie traćmy czasu. Wyruszmy w poszukiwanie !                                                                              

 

niedziela, 17 września 2017


Rz 14, 7-9

Bracia: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana. Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi.

Myślę, że można zbyt łatwo w granicach chrześcijaństwa skonstruować sobie jakiś wygodny i w pełni zadowalający mit Chrystusa. Ten nieostry profil Boga może się rozmijać z prawdą o Nim samym. To tak trochę jest jak z pluralizmem światopoglądowym w różnych społeczeństwach; jeden preferuje taki model myślenia o czymś, jeszcze inny widzi te sprawy z innej perspektywy. Chrześcijanin może tak bardzo być przekonanym o swoim wyobrażeniu Boga, że nie potrzebuje innej optyki- ta którą posiada jest wystarczająca, ale tylko do pewnego czasu. Później przestaje być satysfakcjonującą. Wielokrotnie powtarzane przeze mnie słowa Ireneusza z Lyonu stanowią pewien pstryczek dla tych którzy kurczowo trzymają się religijnego schematu myślenia: „Nikt nie może poznać Boga, jeśli Bóg go nie pouczy; bez Boga nie poznaje się Boga.” Cechą autentycznej wiary jest wyjście poza własne wyobrażenia połączone z niekiedy mozolnym trudem poszukiwania Chrystusa żywego. Na płaszczyźnie intelektu chodzi o uprawianie zdrowej i osadzonej w mądrości Kościoła refleksji. Na tym ludzkim- wewnętrznym podwórku, chodzi o artykułowanie odważnych pytań: Jaki jest Bóg mojej wiary ? Jaki jest Bóg przeżywany we wspólnocie wiary- pośród braci i sióstr ? Poszukująca filozof Simone Weil pytając o sens religii mówiła: „Za pośrednictwem rozumu wiemy, że to czego rozum nie ogarnia, jest bardziej rzeczywiste niż to, co może ogarnąć.” W tym punkcie zasadne wydaje się wyznanie Karla Bartha: „Jezus Chrystus jest dla mnie ściśle tym, czym był, czym jest i czym będzie dla Kościoła, który powołał i któremu udzielił swojego błogosławieństwa.” Wielokrotnie sam zderzam się z pewnymi problemami teologicznymi, które kotłują się we mnie, paraliżując mój intelekt. Wtedy szukam podpowiedzi na modlitwie- w głębi serca, a później odkrywam odpowiedź w mądrości tych którzy żyli przede mną i uporali się z podobnymi dylematami. Wiara nie jest wypadkową racjonalnego dowodzenia, czy pewnych odczuć lub wygodnych skojarzeń. To akt zaufania Bogu i zdania się na Niego. „We wszystkim tym, co nas spotyka, tkwią niemożliwe do pogodzenia sprzeczności- pisał o. Paweł Floreński przechodząc przez intelektualny gąszcz teologii- By rozwiązać ten problem, pozostaje tylko jedna droga: wybrać to, co proponuje Trójca Przenajświętsza, lub umrzeć jako głupiec.” Oczywiście nie chcemy być głupcami, czy banalnymi-  przemądrzałymi intelektualistami rozmijającymi się z Bogiem w połowie drogi. W nasze życie wpisana jest szamotanina i rozterki, ale jednocześnie blaski- euforia wiary- nieprawdopodobna bliskość, aż do onieśmielenia. Ostatecznie zawsze dochodzi się do tego własnego, wyrastającego wprost z serca wyznania: „Pan mój i Bóg mój.” Święty Paweł próbuje nam uzmysłowić, że życie Chrystusa jest splecione z naszym życiem. Tak naprawdę przemierzamy Jego drogę; kiedyś również wejdziemy w śmierć i powrócimy do życia. Tymczasem pozostaje nam oczekiwać z utęsknieniem kiedy przeminie postać tego świata, a „Bóg będzie wszystkim we wszystkich.”

sobota, 16 września 2017


Łk 6, 43-49

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało. Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia, ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta....

Metafora drzewa jest oczywista dla uważnego czytelnika Biblii. Człowiek „jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie, a liście jego nie więdną; co uczyni pomyślnie wypada”(Ps 1). W człowieku istnieje czas zasiewu i wzrostu, wychylenia się ku górze niczym korona rozrastających się spontanicznie liści. Duchowość można porównać do słojów w drzewie, zwartych lub rozszerzających się; każda z warstw utrwala okres wegetacji lub dynamicznych przeobrażeń. Angelus Silesius pisał: „W małym ziarnku gorczycy, jeśli to pojąć pragniesz, jest obraz rzeczy wielkich- co w górze są  i na dnie.” To ziarno wrzucone w ziemię staje się drzewem otulonym światłem i ciepłem słońca. Człowiek nie jest samotnie zasadzonym drzewem, będącym w izolacji, jest powołanym do owocowania- udzielania życia- płodności wiary. Porównanie człowieka do drzewa przez Chrystusa ma jeszcze jeden głęboki sens- utożsamienie z krzyżem. Poziomy i piony „belek” przechodzą przez człowieka czyniąc go istotą paschalną- zdolną przejść najbardziej dramatyczne chwile i ostatecznie dokonywać najbardziej śmiałych decyzji. Nie jesteśmy już spadkobiercami krzyża obciążonego strachem apostołów, zdradą, czy tchórzostwem... Jesteśmy uczniami świetlistego znaku triumfu- niosący w sobie konanie i śmierć Jezusa, ale nade wszystko energię życia którego nie może zatrzymać grób. Prawdziwe owocowanie rodzi się ze śmierci; umieranie dla grzechu i egoizmu. „Drzewo krzyża przynosi nie śmierć, lecz życie- pisał św. Teodor Studyta- nie wyrzuca  z raju, lecz do niego wprowadza...”

czwartek, 14 września 2017


J 3,13-17

Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.

Świat mający cztery krańce dzisiaj uświęca się przez podniesienie mającego cztery końce krzyża Twego, Chryste Boże nasz, a wraz tym podnosi się moc wiernego ludu twego- tak stichera dzisiejszego dnia wychwala najważniejszy znak chrześcijaństwa; trofeum życiodajnego Krzyża. „Gdy wywyższycie Syna człowieczego poznacie, że ja Jestem” (J 8,28). Chrześcijaństwo przez kręte wieki historii spogląda na Krzyż i kontempluje na nim swego Pana-  Baranka, Wojownika i Zbawcę. W krzyżu niczym w kadrze błony fotograficznej zostaje zatrzymana głębia miłości Boga, oddającego w ręce ludzi własnego umiłowanego i współistotnego Syna. „Jednakże ten, kto zna misterium Krzyża i Grobu- pisał Maksym Wyznawca- zna również podstawową rację wszystkich rzeczy.” Jakże uświęcone zostało drzewo kaźni, rozkwitając niczym edeniczne drzewo poznania. Rozłożyło swoje gałęzie, czyniąc z nich tron dla Króla. Dlatego chrześcijanie Zachodu utkali nabożeństwo Męki Pańskiej takimi oto słowami wezwania: „Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie. Żeś przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył.” Ile jest w tym westchnieniu religijnego żaru i współodczuwania wraz Nim trudnej, niejednokrotnie osobistej drogi bólu. Na drzewie tortury zawisł Ten, którego ręce udzielały błogosławieństw, uzdrawiały i przywracały wzrok niewidomym, wymazywały trąd z ludzkich twarzy i pisały na piasku kiedy „bezgrzeszni” próbowali cisnąć kamieniami w cudzołożną kobietę. Te dłonie połamały chleb, który stał się najdrogocenniejszym skarbem poranionego przez grzechy Kościoła. W końce te dłonie zostały przytwierdzone do drzewa i pozostają ciągle rozpostarte dla tych których świat uznał za niepotrzebnych i za biednych na miłość. Gwoździe przebijające nogi, które pewnego wieczoru namaściła kobieta olejkiem o zapachu nieba; na którą syczeli sprawiedliwi puryści żydowskiego prawa. Kościół dzisiaj w liturgii podnosi do góry Krzyż, a na Nim ukrzyżowaną Miłość. To mistagogiczny kadr z Golgoty lub powtórzony gest świętej Heleny, która z szacunkiem podniosła z ziemi najcenniejszą relikwię i kazała jej partykuły rozesłać w różne strony świata. To symboliczne wejście w otchłań ciemności- opuszczenia i triumf Zmartwychwstania. Patriarcha Bartłomiej I w swojej medytacji do Drogi Krzyżowej w Koloseum napisał: „O Jezu z ramionami na zawsze otwartymi, z Twego przebitego boku tryskają wody chrztu i krew Eucharystii. Niech krople krwi odnawiają cały świat, jutrzenka Ducha podnosi się z torturowanego ciała. Potrzebowaliśmy wcielenia i śmierci Boga, abyśmy mieli moc odradzania się. Drzewo hańby stało się Drzewem Życia, osią świata, która gromadzi wszystkie nasze bóle, by oddać je ogniowi Ducha. To drzewo wznosi się z ziemi do nieba. Drabina Jakuba, droga aniołów, jego owoc kryje w sobie całe życie, my go spożywamy, a spożywając nie umrzemy.”

środa, 13 września 2017


Kol 3, 1-11

Bracia: Jeśli razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze Życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale....

Szukać tego, co w górze; chrześcijaństwo od początku było mocno wertykalne i przeniknięte tęsknotą za przyszłym światem. Już wczesnochrześcijański tekst Listu do Diogeneta odsłania pragnienie i cel uczniów Chrystusa: „Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba... Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie.” W tych słowach odnajdujemy trop najstarszego myślenia o życiu, świecie i utęsknionej wieczności. Chrześcijanin jest ciągle w drodze, zanurzony w tradycji świętych nomadów wiary, poczynając od Abrahama i zatrzymując się na galilejskich apostołach przemierzających za Mistrzem szmat świata. To wymieniające się pokolenia pielgrzymów zanurzonych w katabasis miłości oraz pełni istnienia. Ortodoksja to chrześcijaństwo rozumiane jako pełna determinacji i prostoty wiary droga ku Zmartwychwstałemu Panu. To przechodzenie przez infernalny wymiar świata, aby ostatecznie wznieść się ku życiu ukrytemu z Chrystusem w Bogu. Chrześcijanin przechodzi bez kompleksów i lęku przez świat, opowiadając o tym że On istnieje. „Bóg istnieje, wystarczy posłuchać kamieni- napisze Clement w swojej duchowej autobiografii- Wystarczy posłuchać przestrzeni tysiącleci, niezliczonych głosicieli niewymawialnego Imienia ! Święci mędrcy, prorocy, pokorni twórcy miłości i piękna, ci, którzy przy cielesnym warsztacie bezustannie tkają nić wieczności i nie dopuszczają do rozerwania tkaniny. Świadkowie wschodów i zachodów. Tych, których Bóg napełnia swym promieniowaniem. Ci, których  spala swoją nieobecnością. Ci, którzy udają się na pustynię i których czysta ofiara całopalna wyzwala świat od zaczadzenia. Ci, którzy zasiadają za stołem grzeszników, by wcielać nieskończoność w miłość. Ci, którzy budowali, malowali, rzeźbili w Chartres, Andżancie, Borobudur, by wcielić skończoność w piękno.” W tych wszystkich ludziach kiełkuje już wieczność i intensyfikuje się blask prawdy, emanujący z przemienionego ciała Bogaczłowieka. Szukajcie tego, co w górze ! To również nasza codzienność, utkana z obaw i drobiazgów szczelnie wypełniających każdą minutę życia. A w tym zmaganiu horyzont Nieba- Eucharystia- przedsmak Raju i piękna eschatologicznego. „W Eucharystii- powie  Zizioulas- możemy odnaleźć wszystkie wymiary komunii: Bóg się z nami komunikuje, a my wchodzimy w komunię z Nim; uczestnicy sakramentu wchodzą w komunię ze sobą, a stworzenie jako całość wchodzi przez człowieka w komunię z Bogiem. Wszystko to odbywa się w Chrystusie i Duchu, który przynosi ostatnie dni do historii i ofiaruje światu przedsmak Królestwa.”

poniedziałek, 11 września 2017


Łk 6, 6-11

W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!» Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: «Pytam was: Czy wolno w szabat czynić coś dobrego, czy coś złego, życie ocalić czy zniszczyć?» I spojrzawszy dokoła po wszystkich, rzekł do niego: «Wyciągnij rękę!» Uczynił to, i jego ręka stała się znów zdrowa.

Nie sposób zrozumieć tego fragmentu Ewangelii bez żydowskiego pojmowania Szabatu. Co zostało stworzone w siódmym dniu- zapytają ortodoksyjni Żydzi. „Cisza, pogoda, pokój, wytchnienie”(Bereszit rabba). Chrystus wchodzi w święty czas i przestrzeń szabatu; człowiek jest ważniejszy niż prawo, tradycja, czy religijny obrzęd. Bez człowieka te rzeczywistości przestają mieć sens- „Chwałą Boga jest żyjący człowiek.” W oczach Jezusa człowiek z uschłą ręką jest niezdolny do świętowania i błogosławienia Boga. Mistrz nadaje nowy sens temu szczególnie uprzywilejowanemu dniowi; to czas pełen cudów i Bożej łaski- uzdrowienia i zbawienia. To odróżnia faryzeuszów od Chrystusa, dla nich człowiek z uschniętą ręką jest świadectwem cofniętego błogosławieństwa. Cierpiący może liczyć tylko na nadzieje odwleczoną w czasie: „Teraz jest Szabat, więc nie można narzekać; wkrótce będzie zdrowy”- od pociecha w błogosławiony dzień odpoczynku Boga. Człowiek chory jest smutny, zmiażdżony cierpieniem, a ponoć nie można być smutnym w ten dzień ! Dlatego Jezus czyni temu człowiekowi miłosierdzie, nawet więcej czyni siebie Panem tego dnia. Nikt nie ma prawa zatrzymać gestu miłosierdzia. Zdaniem o. Sergiusza Bułgakowa cuda, są „znakami Boskości, są także ludzkie, a przez to kosmiczne, stają się objawieniem człowieka w świecie... I właśnie opatrznościowy charakter cudów, który odpowiada temu, że siódmego dnia Bóg odpoczął od swojej pracy, zakończywszy i wyczerpawszy stworzenie, czyni zrozumiałą relację Boskiej i ludzkiej natury w Jezusie przy dokonywaniu cudów.” On nie może być obojętny na dramat człowieka. Tylko Chrystus jako, Bóg, mógł czyniąc się człowiekiem, a jednocześnie pozostając Bogiem, być doskonałym i pełnym empatii lekarzem; w takim celu został posłanym przez Ojca do ludzi. Święty Justyn pisał o Synu Człowieczym: „Dla nas stał się On człowiekiem, by mieć udział w naszych cierpieniach i je uleczyć.” Sami imię Jezus- Jeszua tłumaczy się jako Jahwe zbawia, nawet więcej ocalić i uzdrowić. Również pojęcie zbawienia- soteria należy rozumieć jak wybawienie i uzdrowienie. Przywrócenie do sprawności chorej ręki jest wyrazem głębokiej pedagogii przerastającej utrwalone zasady Szabatu. Cudowny jest mój Bóg ! Pochyla się nad człowiekiem nawet wtedy, kiedy wszyscy wokół mówią że nie można.

niedziela, 10 września 2017


Mt 18, 15-20

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich».

Jezus jest Mistrzem pierwszego kontaktu, był blisko ludzi i doskonale rozumiał napięcia jakie między nimi mogły narastać. Mowa jest dzisiaj o chrześcijańskim- szerzej- ludzkim aspekcie upomnienia i przebaczenia. W naszym społeczeństwie już upłynęło tyle lat od upadku ustroju komunistycznego, a w ludziach ciągle drzemie kolektywna pokusa donoszenia na drugiego człowieka; przystawianie ucha w cudze życie i sprawy. Zwróćmy uwagę jak ważny jest w Ewangelii czynnik ludzki; pełne wrażliwości i delikatności człowieczeństwo oparte na zasadzie wzajemnego wspomagania i miłości. Kościół również wielokrotnie zapomina, że nie jest trybunałem sądowniczym, a Chrystusową lecznicą w której miłosierdzie rozlewa się na ludzką nędzę grzechu. Tym, co jest ważne, jest odzyskanie brata. Nie chodzi o to, aby wypunktować katalog jego grzechów, czy ukarać, ale o to, aby go odzyskać- zrehabilitować; zanurzyć na powrót w uzdrawiającej miłości Zbawiciela. Nadając ludzkiej naturze wolność, Bóg pragnął, aby uczestniczyła ona w jego własnej doskonałości. „To dzięki wolności człowiek jest równy Bogu”- pisał św. Grzegorz z Nyssy. Czasami ta przestrzeń wolności- samostanowienia o sobie staje się źródłem choroby: szemrania, upadku, oskarżenia, rozpaczy. „Wolność jest wolą duszy rozumnej, gotowej poruszać się ku swemu przedmiotowi” (Diadoch z Fotyki). Nawet naruszając granicę tej wolności, człowiek na horyzoncie dostrzega wyjście z najbardziej zagmatwanej sytuacji; wiara nadaje sens zmaganiu. Chrześcijanie są grzesznikami i Kościół jawi się również jako wspólnota wybrakowana, połamana, pełna ludzkich niewierności oraz zgorszenia. Ostatecznie każdy chrześcijanin posiada świadomość, że jest grzesznikiem pośród grzeszników, bratem wśród zagubionych braci, dzieckiem oczekującym na ojcowską miłość- będącym jeszcze w kokonie, potencjalnym świętym. Zawsze lepiej jest kochać, niż denuncjować- w tym wyraża się pełnia eklezjalnej sakramentalności i pokajania. Jeżeli Kościół ekskomunikuje brata w imię litery prawa i pozornej nieskazitelności, wtedy stawia siebie obok Ewangelii Miłości- zaprzeczając jej w całej rozciągłości działania. „Tam jest Kościół, a Kościół to Chrystus,” twierdził z całą stanowczością Tertulian. Brak miłości i przebaczenia względem brata jest zaprzeczeniem miłości Chrystusa i Jego wizji Kościoła. Chrześcijaństwo winno nieść nadzieję dla świata i uwikłanego w słabościach człowieka. Chrześcijaństwo daje nadzieję na uzdrowienie, które wraz z miłością Boga rozlewa się niczym rzeka użyźniając jałową glebę nihilizmu i zwątpienia. „Tak, wierzę i wyznaję- pisze ks. T. Halik- że za pośrednictwem wzajemnie przenikającej się miłości, wiary i nadziei człowiek może wejść w miłosny taniec w samym sercu Trójcy Świętej.” Ten ewangeliczny optymizm oddają również ujmujące duszę słowa Dostojewskiego włożone w usta Marmieładowa z powieści Zbrodnia i kara: „...pożałuje nas Ten, który ulitował się nad wszystkimi, który wszystko rozumiał, On też jeden jest sędzią... I osądzi wszystkich sprawiedliwie i przebaczy dobrym i złym, wyniosłym i pokornym... I wyciągnie ku nam prawicę swoją, a my przypadniemy i zapłaczemy... i wszystko zrozumiemy !”

sobota, 9 września 2017


Ps 54  
Oto mi Bóg dopomaga,
Pan podtrzymuje me życie.
Będę Ci chętnie składać ofiarę
i sławić Twe imię, bo jest dobre.
Mam świadomość że w moich zamyśleniach nad fragmentami z Biblii, zbyt często używam słów pełnych osobistej egzaltacji: zdumienie, zadziwienie, zachwyt, szczęście... Nie potrafię inaczej wyrazić głębi wewnętrznie dokonujących się procesów jak przez litanię serdecznych ozdobników niosących tak potężny ładunek duchowy. Bóg jest fascynujący i tak często mnie zaskakuje nieprawdopodobnymi sytuacjami, które czynią z mojej modlitwy strumień dziękczynienia. Każdego dnia jestem wdzięczny za wszystko- za sukcesy i niepowodzenia, drobne chwile wytchnienia i samotności..., za tętniące życie wokół mnie. Bóg mi dopomaga- wyznaje Psalmista w przypływie niepohamowanej radości z faktu, że nie jest samotną monadą przemierzającą zawirowane ścieżki egzystencji; ale że jest niesiony na dłoniach Boga. „Cieszmy się, że jesteśmy na tym świecie; jesteśmy z nim związani niezliczonymi nićmi, które rozciągają się z ziemi do gwiazd”- wołał indyjski poeta Tagore. Wewnętrzne poczucie wdzięczności wobec Boga rodzi szczerą i nieprzesłodzoną radość- bez religijnego spoufalania się i bigoterii. „Błogosławiony Bóg, który wszystko stworzył i utrzymuje przy bycie. Ci, którzy wczoraj byli niewolnikami, dziś są wolni i obywatelami Kościoła. Ci, którzy niedawno byli w hańbie grzechu, teraz występują teraz odważnie w sprawiedliwości. Nie tylko są wolni, lecz święci; nie tylko święci, lecz i sprawiedliwi...są braćmi Chrystusa... i narzędziem Ducha”- pisał św. Jan Chryzostom w Katechezach chrzcielnych. Jako ludziom wierzącym nie brakuje nam powodów do wdzięczności.

czwartek, 7 września 2017


Łk 5, 1-11

Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: «Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!» A Szymon odpowiedział: «Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci». Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały.

Wypłyń na głębię- to wezwanie rozbrzmiewa nieustannie, zagarniając wciąż coraz to nowych i zanurzonych w codzienności pracy ludzi. Spojrzenie Chrystusa zatrzymuje się na twarzach spracowanych mężczyzn; prostaczków ugiętych pod ciężarem rybackich sieci, mających spękane dłonie i stopy poranione od nieustannej szamotaniny w łodziach, kurz we włosach, połatane tuniki, bez pieniędzy przy duszy. Drugorzędne wydają się walory intelektualne, pochodzenie, czy prestiż społeczny. Bóg na najbliższych przyjaciół i towarzyszy wybiera społeczny margines; to z takiego towarzystwa zrodzi się pierwszy galilejski kościół wędrowny. Dopiero historia kilka wieków później, uczyni z  apostołów „establishment” triumfalnego pochodu chrześcijaństwa łatającego pośpiesznie profanum z sacrum. Kiedy Chrystus woła nas po imieniu, nie można wpatrywać się w przeszłość- trzeba biec jak głupi na oślep. Zdumiewające są słowa brata Karola de Foucauld: „Skoro tylko uwierzyłem, że jest Bóg, zrozumiałem, że nie mogę już żyć inaczej, jak jedynie dla Niego; moje powołanie zrodziło się w tej samej godzinie, co moja wiara. Bóg jest wielki !” Każdy ma swój brzeg jeziora, czy skrawek udeptanej drogi na której może być spotkany i pochwycony do przygody wiary. „Kto porzuca wszystko dla miłości Boga, wie, że zostawił niewiele w porównaniu z tym, co znalazł- pisał św. Augusty- ponieważ znajduje w Bogu tyle dóbr, że uważa całą resztę za nicość... Pozostawia dobra materialne, a znajduje dobra duchowe; pozostawia ludzi, a znajduje anioły.”

 

środa, 6 września 2017


Ps 52  

Ja zaś jak oliwka kwitnąca w domu Bożym
na wieki zaufam łaskawości Boga.
Będę Cię sławił na wieki za to, co uczyniłeś,
polegał na Twoim imieniu,
ponieważ jest dobre dla ludzi oddanych Tobie.

„Nie ma egzystencji bez transcendencji,” odwołując się do metafizyki Jaspersa można wykreślić wspólne linie myślenia o człowieku który wraz integralnym rozwojem, „rozkwita” w całym spektrum życia duchowego. Psalmista jest wirtuozem słowa i w sposób jak najbardziej wykwintny konstruuje poetycki podziw wobec wspaniałomyślnego Boga- Przyjaciela człowieka. Teologia pozwala uchwycić tę subtelną zależność- nie na zasadzie poddania i ubezwłasnowolnienia człowieka, ale jako coś zgoła afirmatywnego, zakładającego wymianę darów i bezinteresowne obdarowanie. Nie ma racji antyhumanistyczny nurt filozofii próbujący zepchnąć człowieka w jakąś próżnię myślenia, czy przestrzeń rozpaczy konstatując, że „człowiek to stosunkowo nieudany wynalazek i bliski jest jego kres”- jak suponował M. Foucault. Chrześcijańska antropologia na wskroś przeniknięta biblijnym optymizmem poznawczym; sytuuje człowieka jak wartość największą w oczach Boga- „Byt” o który zatroskany jest sam Stwórca, ponieważ jak pisał mistyczny poeta Ślązak: „Bóg nie istnieje beze mnie.” Istnieje zatem nieprawdopodobna i trudna do opisania relacja miłości; spajająca Boga zakochanego w człowieku i człowieka zakochanego w Bogu. Tym, co wydaje się najpiękniejsze w człowieku i dostrzegalne za zewnątrz to zadziwienie i wdzięczność. Zgadzam się z Heideggerem: „To, czego nie da się ogarnąć myślą, stanowi największy dar, który naszą myśl może poszerzyć.” Sam wielokrotnie doznaję niezwykłego zadziwienia odkrywając Boga w ludziach, stworzeniu, sztuce, czy ikonach które przybliżają mnie do piękna obecnego w Bogu. „Bóg oczekuje aktu stwórczego od człowieka jako odpowiedź na Boskie dzieło stworzenia”- twierdził Bierdiajew i miał rację. Nie można się rozsiąść wygodnie w fotelu i czekać eschatonu. Trzeba świat zarażać zachwytem i pięknem, tak długo aż sami staniemy się na wzór Oblicza Chrystusa.

wtorek, 5 września 2017


Ps 27  

Wierzę, że będę oglądał dobra Pana
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny,
nabierz odwagi i oczekuj Pana.

Pokrzepiający duszę jest ten fragment psalmu. Osnową tego słownego uwielbienia jest nadzieja na przeniknięte z Bogiem życie w wieczności. Nie ma tu banalnej egzaltacji nad wiecznością, tylko spojrzenie przepełnione wiarą i kontemplujące już świat zgoła inny od tego do którego człowiek przywykł i przez który musi się przedzierać łokciami. Andrzej Tarkowski słynny rosyjski reżyser, rozważając owo napięcie eschatologiczne w człowieku powiedział takie słowa; mają charakter osobistego wyznania: „Wiara jest jedyną rzeczą, która może uratować człowieka. To moje ostateczne przekonanie. Gdyby nie ona, to co mielibyśmy robić ? Jest jedyną rzeczą którą człowiek posiada, bez wątpienia. Cała reszta jest nierzeczywista.” Wiara pozwala zobaczyć dalej, głębiej i wyraźniej..., jak fascynujący jest świat do którego wyrywa się człowiecza dusza. W świecie Boga nie ma miejsca na chłodne kalkulacje, miraże, czy balansowanie pomiędzy różnymi propozycjami. To rzeczywistość przebóstwiona- pozbawiona ziemskich znamion śmierci, grzechu i fałszywych złudzeń. „Człowiek, który przezwycięża grzech, przezwycięża także śmierć; nosi już w sobie życie wieczne, aczkolwiek jeszcze w sposób niewidzialny” (T. Spidlik). Słowa Psalmisty nie są skierowane do naiwnych i nie potrafiących się usytuować w pędzącym niczym pociąg świecie prostaczków. Słowo „wieczność” po hebrajsku jest zapożyczone od słowa alam, co się tłumaczy jako ukrywać. Chrześcijanin przepełniony głęboką wiarą nie będzie stawiał banalnych pytań czy poddawał się złudnym projekcjom wyobraźni. Będzie pielęgnował wiarę pełną czujności. Życie przechodząc przez ramiona śmierci, będzie miało swój finał w doskonałej szczęśliwości. Kiedy Chrystus wyjdzie na spotkanie człowieka, nic już nie będzie ukryte, tajemne, pozbawione odpowiedzi- nie będzie już alam, lecz wieczne agape. W pełni pojmiemy, że apokaliptyczny Baranek przyszedł „obalić  potęgę śmierci i przekształcić nasze ciała dla nieśmiertelności.”  

 

 

poniedziałek, 4 września 2017

 


 
Szczęśliwy mąż, który się ćwiczy w mądrości i który się radzi swego rozumu, który rozważa drogi jej w swym sercu i zastanawia się nad jej ukrytymi sprawami ( Syr 14, 20-21).


W tym roku wakacje przeciągnęły się o całe trzy dni. Poszedłem do szkoły z duszą na ramieniu i kłębiącymi się w mojej głowie myślami. Nowe problemy, wyzwania, sytuacje, o których niech czas teraz opisywać i je roztrząsać. Wczesnym rankiem idąc na rozpoczęcie roku szkolnego spotkałem bezdomnego człowieka; ujął mnie swoją serdecznością i zapytał o kilka groszy. Nic nie miałem już w kieszeni, tylko kawę którą kilkanaście minut wcześniej kupiłem na przystanku. Mężczyzna przypominał z twarzy greckiego stoika, tylko zabrakło mu w dłoni diogenesowego kaganka. Zamieniłem kilka uprzejmych słów i oddałem mojemu rozmówcy ciepłą kawę. Był szczęśliwy ! Pomyślałem sobie w duchu jak to wiele nie trzeba, aby się człowiek zaczął uśmiechać. A ja w tej chwili byłem smutny. Wczoraj wieczorem przeczytałem krótką myśl Gogola: „Ucząc innych, sam się uczysz”- słowa jak ulał pasują do szkoły- nauczycieli i uczniów- choć ci drudzy niejednokrotnie mogą zawstydzić mądrością swoich belfrów. Słowo „szkoła” pochodzi z greki i oznacza tyle, co „czas wolny.” W starożytności szkoła sprawiała ogromną frajdę dla uczniów zobligowanych tylko do zdobywania mądrości, gdzie wokół nich świat pracował w niewolniczym tempie zaciągając haustami nerwowo powietrze. Bycie w szkole było wytchnieniem i pewnie marzeniem szczególnie tych  którzy wywodzili się z nizin społecznych, a których nie było stać na ten luksus. Żydowski Talmud głosi, że „oddech dzieci śpieszących do szkoły podtrzymuje świat.” A cóż dopiero oddech licealnych podrostków- firmament nie wytrzymuje tego naporu młodzieńczej energii ! Młodzież zapełniająca gmach szkolny po wakacyjnych przygodach jest niczym żywioł który będzie się uspokajał wraz z przypływem regularnie dostarczanej wiedzy. Tak naprawdę najoporniejsi na wiedzę są nauczyciele. Poruszają się utartymi ścieżkami i z bezpiecznymi pewnikami; nawet jeśli już dawno się przedawniły. Są tacy, którzy zawsze mają na wszystko gotową odpowiedź; nawet jeśli mówią głupoty to i tak są przekonani że prawda stoi za ich plecami. Dzień ten był szczelnie wypełniony rozmowami z ludźmi. Spotykając ludzi można przeżyć całą skalę różnych emocji- od radości po irytację... „Mądry wiele rozmawia z Bogiem i swym sumieniem, a mało z ludźmi”- to zdanie św. Efrema Syryjczyka zapisałem sobie w moim przenośnym kalendarzyku, choć i tak za bardzo mowny jestem i szukam na siłę interlokutorów. Na koniec trzeźwa i wyważona myśl św. Grzegorza Wielkiego do belfrów: „Chcesz innych nauczać mądrości, musisz ją sam posiadać; chcesz ich oświecać- musisz sam mieć światło.” Jako pierwszy biorę sobie te słowa do serca.


niedziela, 3 września 2017


Mt 16, 21-27

Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania».

Od krzyża nie można uciec, jest on wpisany w egzystencję człowieka. Każdy człowiek w pewnym momencie ociera się o krzyż; szczególnie wtedy kiedy inni go przygniatają ciężkim balastem lub pojawi się choroba, a co najbardziej tragiczne odejście kochanej osoby. Chrystus rozpostarł swoje ramiona na drzewie w niesamowitej wolności i bezgranicznej miłości- sam przyjął na siebie ciężar grzechu i ludzkiej pogardy. Tylko Wcielona Miłość mogła udźwignąć ten ciężar. Ojciec Sergiusz Bułgakow w doświadczeniu choroby nowotworowej krtani w swoim duchowym dzienniku zapisał pełne zadumy słowa: „Umierałem w Chrystusie i Chrystus ze mną oraz we mnie umierał. Takie był straszne i wstrząsające objawienie, którego wtedy nie mógłbym wyrazić w słowach i pojęciach, a co uświadomiłem sobie znaczniej później... Znałem Chrystusa w swoim umieraniu, odczuwałem Jego bliskość do mnie, prawie cielesną, ale jako leżącego ze mną, „związanego, poranionego i martwego.” On mógł pomóc mi w  moim cierpieniu i umieraniu tylko współcierpiąc i umierając ze mną. Widziałem ten obraz wewnętrznym okiem, czułem Go tak, jak Go czuł Holbein, a po nim Dostojewski w swoim strasznym obrazie śmierci Chrystusa, w którym przekazano jednak nie śmierć, a umieranie, nie moc pośmiertnego przemienienia, zmierzającego do zmartwychwstania i na drodze ku niemu, a zastygłą śmierć, która zatrzymała się na umieraniu... Teraz ożył on dla mnie właśnie w tym obrazie śmierci w ludzkim umieraniu w Bogułczowieku.” Ile jest intensywności uczuć i głębi wiary w tym wyznaniu umierającego kapłana; przyjęty krzyż ! Bierdiajew w swojej Egzystencjalnej dialektyce, pisał ostatecznie o nadziei i miłości: „Niesienie krzyża oznacza pełne światłości przeżywanie cierpienia, to znaczy całkowicie inne, niż w mrocznym przeżywaniu cierpienia.” Pamiętam jak towarzyszem intensywnie rodzinie chorej na nowotwór mózgu dziewczynki. Ile tam było łez, westchnień, duchowej szamotaniny, modlitwy, próbowania wszystkich możliwych środków aby uratować dziecko. Bóg miał swój własny plan- Krzyż- rozświetlony blaskiem Nieba. „Ona nie umarła tylko śpi”- weszła w sen i przebudziła się w objęciach Miłości. Tak trudno po ludzku spokojnie o tym pisać; nasza pamięć o cierpieniu i przemijaniu jest również dotknięta stygmatami Bożej Obecności. Dlatego należy nieść krzyże „każdego dnia” i nie musimy sami ich wybierać- pojawią się wraz z intensywnością Bożej miłości w nas. „Patrzysz na krzyż na opak !- pisał Teilhard de Chardin- Trzeba widzieć nie tylko krzyż, lecz wiszącego na nim Jezusa Chrystusa.” Bez Niego jakiekolwiek życiowe doświadczenie będzie cięższe niż głaz. „Daj mi punkt oparcia, a uniosę świat. Tym punktem oparcia jest krzyż”- mówiła poszukująca Boga Simone Weil. To z Krzyża rozświetlony blaskiem światła Chrystus, mówi do każdego z nas: Moje kochane dziecko, wszystko będzie dobrze !

piątek, 1 września 2017


Mt 25, 1-13

Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: «Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych.

Przypowieść o dziesięciu Pannach ma charakter alegoryzujący. Występuję tylko w Ewangelii według św. Mateusza. Ewangelista  redaktor tekstu, umieścił tę przypowieść w ramach długiej mowy eschatologicznej, przypuszczalnie wygłoszonej w Wielki Wtorek, po niedzielnym wjeździe Chrystusa do Jerozolimy. Charakterystycznym wydaje się samo sformułowanie początku przez niego, znamienne słowo wtedy, które jednoznacznie odnosi się do Paruzji, oraz nie należące do przypowieści, choć w pełni z nią harmonizujące, końcowe wskazanie na potrzebę czujności, rodzaj jakby refrenu w sekwencji tematów mówiących o końcu świata. Interpretacja tego fragmentu jako semickiej paraboli ewangelicznej idzie w dwóch kierunkach. Pierwszy ma charakter raczej duchowy i nie liczy się z kontekstem. Opiera się na znanej ze Starego Testamentu idei Boga jako Oblubieńca narodu wybranego (Oz 2,1-25; Iz 54,4-10). Chrystus-Oblubieniec i dusze (Kościół) czekające na przyjście oblubieńca. Czujność jest symbolizowana przez oliwę, a ta z kolei może oznaczać wiarę albo gorliwość, lub dobre uczynki. Drugi kierunek uważa, iż myślą przewodnią tej przypowieści jest idea oczekiwania na oblubieńca opóźniającego swoje przyjście. Idea Mesjasza oblubieńca i sędziego czasów eschatologicznych była obca Żydom, ale ideę Boga-Oblubieńca narodu znano z ksiąg Starego Testamentu. Jezus w tej przypowieści zdaje się łączyć obydwie idee (por. 2 Kor 11,2; Ap 21,9). Dziesięć panien oznacza ogólną liczbę-całość tych, którzy przyjęli naukę Jezusową i oczekują Jego przyjścia. Według zwyczaju palestyńskiego w czasie ostatniego aktu ceremonii małżeńskich, kiedy to oblubieniec miał przeprowadzić swoją oblubienicę do swego domu, orszak weselny dziewcząt oczekiwał w domu na jego przybycie. Jezus mówiąc o konieczności przygotowania się na moment paruzji uznał za stosowne w swojej przypowieści nawiązać do tego właśnie zwyczaju chcąc między innymi dać do zrozumienia, że paruzja będzie momentem radości i ostatecznym aktem tego zjednoczenia się z Bogiem, jakiego wyrazem jest Królestwo Boże. Ale zaraz na wstępie Jezus zauważa, że wśród orszaku weselnego dziewcząt, a wśród jego wyznawców, uczniów, są mądrzy, przewidujący jak również nieroztropni- ociężali i tępi. Wyrazem tej nieroztropności jest zaniedbanie tego, co konieczne, żeby można z oblubieńcem wejść na gody weselne. Jezus nie sprecyzował co należy rozumieć pod symbolem oliwy, ale skoro miała ona dać światło konieczne przy powitaniu oblubieńca, to wydaje się, że nawiązywał on w ten sposób do swojej nauki, mówiącej o świetle uczynków, dzięki którym ludzi mogą poznać i chwalić Ojca Niebieskiego. Zamknięte drzwi przed pannami głupimi stanowią już inną narrację, którą wyrażają chłodne słowa Chrystusa: Nie znam was. Za zamkniętymi drzwiami odbywa się uczta weselna, symbol radości, bliskości i pełni szczęścia, znak mesjańskiego zbawienia, które zostaje dane ludziom pokornym, wiernym, sprawiedliwym i zachowującym czujność serca. Zawsze jednak pozostaje nadzieja- szczelina miłosierdzia, że drzwi na ucztę nie zostają do końca zamknięte dla tych którzy przespali chwilę nawiedzenia. Zakończę słowami G. Florovskiego: „Bóg nigdy nie wdziera się przemocą do ludzkiego serca..., respektuje odwieczne prawo ludzkiej wolności, które sam ustanowił. Bez Boga, bez Chrystusa człowiek z pewnością nie jest wstanie niczego osiągnąć. Jest jednak coś, czego może dokonać jedynie człowiek- to odpowiedź na Boże powołanie i przyjęcie Chrystusa. A tak wielu tego nie czyni.”