wtorek, 31 października 2023

 

W przeddzień uroczystości wszystkich Świętych, chciałbym scharakteryzować oblicza świętości. Sacrum- sanctus – świętość jest tą rzeczywistością która jednych zawstydza, onieśmiela, a jeszcze innych wprawia w zakłopotanie lub bulwersuje. „Twoje światło, o Chryste, lśni na twarzach Twoich świętych.” Świętość jest maksymalnym człowieczeństwem; transparencją i cudowną opowieścią heroicznych ludzi którzy zakochali się w Bogu do szaleństwa. Stali się oni lustrami w których Jego blask, miłość i piękno odbija się w całym bogactwie treści. Święci są wielkim i mieniącym się złotem „ikonostasem świątyni”, obwieszczającym obecność Chrystusa Przyjaciela i Zbawiciela człowieka. Miał rację Rudolf Otto, pisał jakby intuicyjnie (badając wyżyny duchowości) o mistykach których „nieśmiałość staje się oddaniem”- intymnością spotkania, powiewem Ducha w receptywnej, przeistoczonej Ogniem duszy. W starożytnym chrześcijaństwie każda wspólnota była „Kościołem świętych,” komunią przyjaciół Oblubieńca który otworzył ranę swego boku i rozlał obficie miłość. Agape społeczności przechadzającej się w radości paschalnej i obwieszczającej światu, że Pan żyje ! Świętość splatała się z prozą życia, przenikała tkankę rodzin, poszczególnych osób i emanując siłą dobra przemieniała życie tych, których oczy zagarnął blask przemieniającej światłości. „Miłość jest bezgraniczna”- jak powtarzał Mnich Kościoła Wschodniego. Ta bezgraniczność przyciągała rzesze kobiet i mężczyzn do radykalizmu ewangelicznego; wzlotu ponad przeciętność, świadectwa proklamowanego na dachach świata: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.” Liturgia bizantyjska nazywa „apostołami apostołów” kobiety niosące wonności do grobu, pierwsze które spotkały Zmartwychwstałego i obwieściły o tym światu. „Cała teologia żywi się epoką sięgającą od apostołów aż po średniowiecze- pisał H.U. Balthasar- epoką w której wielcy teologowie byli świętymi. Tutaj życie i nauka, ortopraksja i ortodoksja interpretowały się wzajemnie, zapładniały się i rodziły jedna drugą. W nowszych czasach teologia i świętość rozwijały się różnymi torami, z wielką szkodą dla obydwóch.” Tylko męczeństwo- starożytne i współczesne- stało się pierwszą formą świętości nasyconego dynamizmem rezurekcyjnym Kościoła. Pierwsi chrześcijanie zignorowali śmierć, śmiali się jej w oczy. Obłaskawiali swoich prześladowców szaleństwem radości, oddania i przebaczającej miłości. Atleci ducha wymieniający między sobą pocałunek pokoju, aby w objęcia śmierci wejść pojednanymi z Tym, który umiłował ich do końca. Jakże potężne i wzruszające jest świadectwo młodej chrześcijanki Felicyty, która będąc wstanie błogosławionym nie bała się oddać swego życia. Miała być rzucona z rzeszą innych wyznawców na pożarcie dzikich zwierząt. Jakże głębokie są jej słowa świadectwa: „Teraz ja cierpię sama, ale tam będzie we mnie cierpiał ktoś Inny, gdyż ja będę cierpiała za Niego.” Męczennicy stali się ziarnami Kościoła rzuconymi w nieurodzajną glebę świata. Stali się „gronami winnicy Bożej, których winem pijany jest Kościół”(Rabula z Edessy). W świętych Kościół staje się sakramentalnym wydarzeniem przejścia Boga- Jego obdarowania, charyzmatycznej dyspozycyjności, uzdrawiającej mocy, podniesienia z brudu grzechu. W zlaicyzowanym świecie świętość staje się tematem złośliwych kpin, uśmiechów, wątpliwości i niedowierzania. Patrzymy na świętość szablonowo- a na świętych jako wykadrowanych z ikon- legendarnych herosów, których niesie legenda mitycznej zgoła nadprzyrodzoności. Musimy zdjąć ten kostium pieszczotliwej wyobraźni.  Ponieważ oni byli nami, tak jak my możemy stać się nimi. Ludzie z krwi i kości- pełni słabości i upadków, które pokonywali niczym milowe kamienie w pocie czoła i łez. To ci, którzy ze swoimi brakami i karkołomnymi słowami, weszli w świat Boga i opowiadali o nim tak fascynująco- że życie innych zaczęło mienić się promieniami słońca. „To bardzo ważne, żeby istnieli ludzie, dzieła i miejsca, które pytają o tajemnicę egzystencji, o tajemnicę Boga”(O. Clement). Święci są obok nas, kiedy pokonujemy codzienną drogę do pracy. „Człowiek w innych ludziach”(B. Pasternak). Święci są wśród nas- matki i ojcowie, mnisi, duchowni, młodzi i starzy- pełni mistycznych doznań o twarzach świetlistych i sercach bijących delikatnością. Przed ich spojrzeniem nie można się schronić. Burzyciele sumień wyhartowani w ogniu cierpliwości i pokory. Cudowni ludzie, biegnący ile tchu pod prąd świata, których „życie wewnętrzne stanowi najgłębsze i najczystsze źródło szczęścia”(Edyta Stein). Potrzeba nam dzisiaj takich świadków, których życie będzie roztaczało aurę wieczności. Ludzie modlitwy dźwigający na swoich barakach świat i czyniący z niego wspaniałą katedrę ducha-  proklamujący Dzień Pański.  Uczymy się od nich nieporadnie życia godnego nieba.  

 

niedziela, 29 października 2023

 

Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga (Mt 22,25-21).

Ta lapidarna riposta Chrystusa odbiera faryzeuszom argumenty do podkopania autorytetu nauczyciela z Galilei i próby jednostronnej interpretacji sytuacji historycznej i politycznej Izraela. Percepcja ludzka rozbija się o dwie rzeczywistości – które co najważniejsze, nie wykluczają siebie, a przenika je niewidzialna nić współistnienia i w pewnych obszarach porozumienia. Ewangelia wskazuje jasno, że królestwo Cezara i Królestwo Boże nie wykluczają się wzajemnie, jak myśleli Żydzi. Chrześcijanin musi posiąść umiejętność inteligentnego i dalekowzrocznego lawirowania na rzecz jednego, jak i drugiego, bez niebezpieczeństwa konfliktu interesów. „Zafałszowalibyśmy myśl Jezusa, gdybyśmy założyli, że to, co jesteśmy winni cezarowi, znajduje się na tej samej płaszczyźnie, co nasze obowiązki wobec Boga, i że ma tę samą absolutną wartość”(A. Loisy). Musi istnieć owa hierarchia wartości wedle których kształtuje się postawy i życiowe wybory. Ojcowie Kościoła na sposób bardzo radykalny interpretowali ten ustęp Ewangelii: „Jeśli ty nie chcesz być posłuszny cezarowi, nie posiadaj tego, co należy do świata. Jeśli posiadasz bogactwa ( w domyśle nadmiar monet) jesteś podobny cezarowi. Jeśli nic nie chcesz być winny królowi ziemskiemu, porzuć wszystko co twoje i idź za Chrystusem”- nauczał św. Ambroży. Obraz cezara odciska się aż nazbyt wyraźnie w naszej współczesnej rzeczywistości, czyniąc ją zapętloną i duchowo duszną. Egoizm, chciwość, uprzedmiotowująca jednostkę siła pieniądza, eros wyniesiony do rangi bożka, wyraża ów kamień ze sceny kuszenia, co staje się chlebem. W tym miejscu rezonuje stanowcze wołanie św. Pawła: „Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę”(Kol 2,8). Uchwycenie Boga zawsze wiąże się nieprawdopodobną próbą wiary. „Gdy mija mnie: nie wiedzę Go, gdy oddala się ode mnie, nie dostrzegam Go”(Hi 1,15). W poszukiwaniu Prawdy i zakorzenionego w niej sensu, można narazić się na ryzyko wyizolowania, marginalizacji, prześmiewczego hejtu. „Współcześnie żyjemy w świecie karykatury. Karykaturze demokracji odpowiada karykatura religii, a do tego obie ścierają się ze sobą. Musimy na nowo odkryć „sztukę portretu,” pewną „obiektywizację” za nim odkryjemy ikonę, która stanowi przemienienie demokracji i przemienienie religii”(J.I. Leloup).  Chrześcijanin ma stawać się świetlistą ikoną Chrystusa. Tylko wtedy będzie potrafił wziąć w nawias wszystkie karykatury natrętnie zniewalającej władzy. Wejdzie w serce świata z wizerunkiem Tego, który stwarza, podnosi, uzdrawia i zbawia.

piątek, 27 października 2023

 

W zgiełku miasta jedynie przyroda komunikuje zmienność czasu, ulotność chwil wpadających w objęcia śmierci. „O światło ! Krzyk tych, którzy w tragediach greckich stają wobec śmierci i strasznego losu”- czytam w Notatniku Camusa. Jesień to czas zadumy, zatrzymania i konieczności uświadomienia sobie spraw, których sens i zasięg wybiega poza prozaiczność codziennie doświadczanych doznań i towarzyszących im mistyfikacji. Powieki zdają się bardziej ociężałe a usta nieskore do zbyt długiego monologu. Nasze rutynowe przyzwyczajenia, nawyki i schematy myślenia stają się częścią nieuświadomionej do końca eschatologii i apokaliptycznej wrażliwości. „Gdy zamykam oczy, nic nie jest już wobec mnie zewnętrzne, to ja jestem zewnętrzny”(P. Claudel). Mnemosyne odsyła pamięć ku tym, których przykryła kołdra snu, larwalnego oczekiwania na przeobrażenie. Drżenie życia pośrodku śmierci. Wyciągasz z szafy podgryziony przez mole sweter, licząc na zatrzymanie ciepła przed mającą nadejść pejzażem przeszywającego kości zimna. „Dzień spycha nas w kamienne rumowisko oddechu”- powie poeta Bouchet. Spowolnienie tempa i mozolniejsze hausty powietrza w których nuty wczorajszego ciepła, studzą się w powiewie zalegającego zewsząd chłodu. Życie uchodzi szczelinami materii poddanej nieuchronności i przemijalności czasu. W teatrze codziennego życia jest moment wychylenia ku wieczności – wypieranej lub upragnionej, zależnie od duchowego potencjału człowieka. Przymglona przyroda w której obumieranie, zapowiada cykliczną drogę ku ponownemu życiu, czekającemu na moment przebudzenia i świtu. Praobraz zmartwychwstania ! Wycinek czasu oczekujący na gest stwarzającego i ekspresyjnie wydobywającego z otchłani stagnacji Boga. Maska Gorgony już nie przeraża i ustępuje uśmiechom świętych przyobleczonych w szaty radości. Massa damnata przecierając z oczu łzy, dostrzega pocieszająca moc Nieba. Kresem nieskończoności jest spotkanie z Obecnością. „Krągłość i sferyczność losu ludzkiego doskonalącego się w nieustannych odmianach- pisał A. Turczyński – Wyniesienie, upadek, podniesienie. Obrotne koło przemian. Głęboko zakorzeniona odwieczna mądrość, którą wchłonęło prawosławie: jesteś slaby, ułomny, grzeszny, upadasz, ale podnosisz się w łasce, w modlitwie i poprzez bojowanie ducha. Los musisz przezwyciężyć, bo to nie los, lecz twoja wiara ma ciebie nieść i kształtować.” Wiele możliwych dróg ma do wyboru ten, kto chwyta promień zstępującego nań gwałtownie światła. Brama prawdziwego życia przez którą należy przejść. Jak twierdził Dostojewski: „wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym świecie.” Chrześcijanin rozpostarty miedzy dniem a nocą, zawsze wybiera cud świtu – Chrystusa spowitego światłem jutrzenki.

wtorek, 24 października 2023

 

Ponad tydzień spędziłem w Italii, wędrując po najważniejszych miastach i przyglądając się uważnie interesującym i nieprzedawnionym w czasie dziełom kultury tak rozpoznawalnym, lecz nie zawsze namacalnie mi bliskim. Żyją we mnie słowa Muratowa, tak ciągle aktualne i niepodważalnie piękne: „Włochy, przyśpiesza bicie naszego serca – święte piękno antyku, kwitnąca sztuka, mowa Dantego w ustach ludu, uczucie wypełnionej powietrzem, rozległej przestrzeni, tchnąca delikatną mocą ziemia, która od wieków rodzi oliwki, symbol pokoju, i winogrona, symbol upojonej obecności.” Kto chce zrozumieć fundamenty europejskiej kultury musi poczuć muśnięcia wiatru, spiekotę słońca, zapach cyprysów, blask kamienia i świętość ziemi tak płodną, iż rodzi od tak olbrzymów, wobec których współczesność zdawać się może płochą igraszką apolińskiego żaru. „Każda epoka odnawia swe spojrzenie”- zauważył Max Jakob Friedländer. To przyczynek do korekty opinii, sądów, czy poetyckich westchnień oddalonych w czasie przewodników- spoglądających na te same, choć z odmiennym zabarwieniem emocjonalnym dzieła. Średniowieczna Siena z uliczkami tak kapryśnymi, iż można poczuć się częścią labiryntu, którego środkiem jest owalny plac na którym coroczna gonitwa koni - Palio – przyciąga rzeszę rozrzutnych turystów, zaludniających surowe zaułki miasta tak intuicyjnie blisko spowinowaconej z Asyżem i kuglarskimi figlami świętego Franciszka. Na obrazach takich mistrzów jak Martini, czy Duccio, kolory pachną kwiatami a święci układają swoje ciała w bezpośrednim poddaniu Bogu i Maryi. Patrzysz zaczarowany i składasz nogi do tańca, niczym aniołowie zwiastujący najważniejszy telegraf od Przedwiecznego. Piza miasto pochylenia na którego katedralnym placu, rzesze młodych ludzi próbują w fotograficznym kadrze powstrzymać zawalenie słynnej dzwonnicy. Florencja to miasto renesansowego snu i przepychu; eksperymentu sztuki, zabawy doprowadzającej do maestrii fascynację ludzką cielesnością i pięknem, uchwyconym na progu czegoś zagadkowego i czarująco monumentalnego. Cielesność którą stworzyła miłość, płomień kaligraficznie wykreślonych kobiet Botticellego i niespotykanie muskularnych efebów oraz herosów Michała Anioła. Nieustanne batalie pomiędzy światem ducha i ciała, dychotomią odczuć tak raptownie buzującą pod nawarstwieniem epok, dostrzegających w renesansie przebudzonego ku wolności człowieka. Poezja szaleńców, wznoszących pomosty słowa i umykającej spełnieniu miłości. Miejsce, gdzie jak wzmiankował Dante, dusze „niegodne ani piekła, ani raju.” Rzym mnie oczarował i przygniótł ciężarem historii, od legendarnych protoplastów wykarmionych mlekiem wilczycy- wyłonionych z konstelacji mitu, po barokowe postacie – których usta i gesty nie przestają wciąż mówić o Wiecznym Mieście, którego sercem stanie się obmyte krwią świętego Piotra wzgórze i uświęcone palmą męczeństwa rzeszą kobiet i mężczyzn, wydanych w ramiona Ukrzyżowanej Miłości i zaklętych w murach stacyjnych bazylik. Tak silne kontrasty przyprawiające o zawrót głowy w tłumie pędzących ku nasyceniu wszystkiego pielgrzymów i turystów. Czas odsłania prawdę i ukryte źródła sensów. Każdy kto znajdzie się choć na chwilę w Rzymie, chciałby tam pozostać na zawsze, stając się kurzem opadającym na bazaltowych chodnikach Forum Romanum; cząstką ruin rozsianych na ziemi cezarów, papieży, świętych i wydanych grzesznej próżności ludzi. Chrześcijaństwo tak zakorzenione w pogańskiej ziemi, nasączonej sokami starożytności. „Urok Rzymu nie ogrania nas nagle, ani niespodziewanie. Nie działa na podróżnego od razu, nie razi go jak piorun. Powoli, miarowo, lecz nieustannie sączy się w jego duszę, drąży ją, wnika coraz głębiej, wypełnia ją, a wreszcie pochłania na całe życie”- twierdził Gaspard Valette.  To, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to nie bazylika św. Piotra na Watykanie. Ogrom przybytku i papieskiego triumfu zdumiewa, ale nie pobudza do modlitwy, czy liturgicznego uniesienia. Moje oczy uwiodła Wenecja z bizantyjskimi formami i wnętrzem bazyliki świętego Marka, gdzie anonimowi artyści greckiego rodowodu, w dekoracji mozaik, odsłonili zaczarowany świat Biblii i oplecionego roślinnością Kościoła. „Każdy punkt na ścianie staje się jakby żywy po wpływem obecności tego, co niewidzialne. Otoczony swoimi starszymi bliźnimi: świętymi, prorokami, apostołami i męczennikami, każdy wierny rzeczywiście składa wizytę w biblijnym świecie, żyje obcowaniem świętych. Teksty abstrakcyjne w swojej powłoce słownej, ucieleśniają się, zyskują twarze w postaciach, linie, barwy – staja jedną wielką pieśnią tętnicą życiem w której wszystko zbiega się ku sobie, wzajemnie się przenika i przemawia do człowieka”(P. Evdokimov). Przeniknięty nadzieją Noe, wyłaniający się ze świata pierwszego muśnięcia Boga i katastrofizmu potopu, otwiera okno arki i wypuszcza gołębicę. To poderwanie nadziei, że świat choć taki zagoniony, próżny i zaborczy, w ostatecznym akordzie dziejów- po nowej Pięćdziesiątnicy, odnajdzie swój ląd ocalenia i łaski.

niedziela, 15 października 2023

 

Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata» (6, 49-51).

W sercu pustyni można autentycznie zatęsknić za chlebem podtrzymującym substancję naszego ciała. „Otwórz szeroko usta, abym je napełnił”(Ps 81,11). Można zatęsknić za spichlerzem, którego ziarna wyprażone w słońcu i następnie zmielone w żarnach dają czystą mąkę z której wyrośnie ciasto na chleb. Zapach wypieku wyrzeźbionego w temperaturze Ognia. Ewangeliczny bochen jest wyzwaniem rzuconym rozumowi, strawą przekraczającą przenikliwość zmysłów. „Kto żywi wszechświat- pyta św. Augustyn- jeżeli nie Ten, który z kilku ziaren wyprowadza żniwo.” My dzieci nowoczesności, jesteśmy aż nazbyt racjonalni, aby łaknie zaprowadziło nas do Wieczernika, aby wiara rozświetliła pośród zalegających mroków twarz Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Wierzymy w siłę pieniądza, sprytu, władzy, seksu, w protekcję możniejszych od nas, ale w okruchy chleba w których zawiera się synteza wieczności i miłości ? „Cud tworzy w nas wołanie o powietrze. Wieczność zostaje tam pochłonięta z prędkością światła w przestrzeni nagle opróżnionej ze wszystkiego.” Kiedy Bóg łamie w dłoniach chleb, to spękane od pragnienia ludzkie usta szeptają: „Panie, dawaj nam zawsze tego chleba.” Kościół potrzebuje nasycenia Życiem. Świat go potrzebuje jak nigdy dotąd, stąd erupcja Życia - Eucharystia. „Liturgia jest kultycznym misterium Chrystusa i Kościoła”(O. Casel). Baranek wywyższony, połamany, ale niepodzielony, daje życie tym, którzy przychodzą Go spożywać. „Chodźcie do nas- tutaj są prawdziwe Misteria !” – przekonywali pogan Ojcowie Kościoła. Orygenes napisał: „Pascha trwa do dziś”, a wtórując mu św. Jan Chryzostom głosi „Chrystus nie dał nam bowiem nic zmysłowego, lecz duchowe w rzeczach dostrzegalnych zmysłami.” Tutaj pustynia staje się miejscem obdarowania- Ucztą prostaczków i Oazą Miłosierdzia. Przemianą w Tego, którego się z wiarą spożywa. „Pożywamy Cię, Panie, i pijemy nie po to, aby Cię spożyć, lecz aby żyć dzięki Tobie”(św. Efrem). W tym posiłku Królestwa dokonuje się przebóstwienie każdego włókna naszego bytu. „Od tej pory mój grzech, moja śmierć, moja pustka rozpaczliwie tęskniąca za miłością, to nieprzeniknione serce, ów obraz, który powinien promieniować blaskiem Jego oblicza… Ten głód Boga żywego, szukającego człowieka w pierwszym raju, zaspokaja Komunia”(J. Corbon). To nakarmienie otwiera na wieczność. Ciało staje się świątynią przenikniętą w każdej szczelinie światłem i miłością. Oblubienicą w radosnym uścisku z Umiłowanym swej duszy ! Kończę to rozważanie przepiękną modlitwą Cyryllonasa: „Twoja ręka trzyma świat. I kosmos spoczywa w Twojej miłości. Twoje ciało życia trwa w sercu Twego Kościoła.”

 

środa, 11 października 2023

 

Ceną każdego zbrojnego konfliktu jest strach. W pewnym momencie, daleko od mojego miejsca zamieszkania, od zrozumiałości mojego języka, wybucha bomba lub sypie się grad kul – lawinowo ścieląc istoty ludzkie na ziemi. Obłok krwi i krzyk rezonujący w medialnych przekazach. Bezsensowność wobec której słowa ustępują emocjom tak ekspresyjnie wyrażanym i nie potrafiącym nic zmienić. Buntuję się, że słowa nie są uczuciami w których można zanurzyć czas i wypłukać go z panoszącego się pasożytniczo zła. Przerażenie i bezbronna samotność w obliczu cierpienia i odruchowej próby ocalenia swoich najbliższych. Historia wiele razy przerabiała ten dramat jednostki, umierającej w tłumie, wydanej bezsensownemu wyrokowi grupy szaleńców, pragnących uczynić świat podłóg swoich urojonych pragnień. Myślę o Palestynie – umiłowanej ziemi Boga, Patriarchów, Proroków i Świętych dla których nawet drobina kurzu i łyk wody ze studni, był jak coś najcenniejszego na świecie. Rosa opadająca na pustynię, liść drzewa oliwkowego i zapach olejku nardowego, były sakramentalną materią wędrowców poszukujących miejsca oddychającego pierwszym dniem Raju. Błogosławieństwem piękna i miłosnego westchnienia Jahwe. Ziemia  Święta i Obiecana, ziemia wciąż upragnionego i nigdy nieosiągniętego pokoju. Miejsce „gdzie niebo nie milknie tak głucho. Nigdzie ziemia nie krzyczy tak głośno”(J. Pasierb). Ile tam wsiąknęło w glebę ludzkich łez i marzeń; jakże rozdzierane były zasłony świątyń i dusz – wołających do Przedwiecznego o pojednanie i wolność. „W gaju świątyni i w cieniu twierdzy widziałem tych, którzy posiadają największą wolność wśród was, jak noszą ją jako brzemię i kajdany”- pisał Kahlil Gibran. Z porozdzieranych od strzałów ciał i ruin miasta, „zmartwychwstaje Bóg i przemawia z Krzewu Ognistego wszystkimi językami prawa.” A największym Jego wołaniem jest miłość – zduszona, sprofanowana, sponiewierana, upodlona i uśmiercona marszami dzikich hord z imieniem Boga na ustach. „Nienawiść jest piekielnym nadirem miłości !”(A. Turczyński). Świat rozpięty na ramionach Krzyża, potrzebuje utulenia i pokoju. „Pokój zaczyna się wtedy, gdy miecz powraca do swojej pochwy, gdy myśl powraca do serca… Dopóki bowiem możemy ze sobą rozmawiać, nie ma wojny. Być budowniczym pokoju oznacza nauczyć się rozmawiać, mówić twarzą w twarz z tym, co nas przeraża”(J. I. Leloup). Bojownicy Hamasu czynią siebie karzącą ręką Boga. Widzą w swoich działaniach akt religijny i w imię tak wypaczonych ideałów zadają rany, okrutnie kaleczą, gwałcą i masowo odbierają życie niewinnym. Niszczycielski egoizm szaleńców z karabinami w dłoniach i opaskami na czołach. Strach staje językiem komunikacji; manifestacją kolektywnie artykułowanej siły śmierci. Świat do korekty. Dla Żydów to kolejny Shoah, przebudzenie w nocy ucisku i zapomnienia z którego powstaną sprawiedliwi na szańcach Miasta Boga. To początek czego większego i przerażająco niebezpiecznego dla całej ludzkiej rodziny. Pomimo antynomii konfliktu, modlę się, aby mój niezauważalny sprzeciw coś znaczył.

niedziela, 8 października 2023

 

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona» (Łk 10, 38-42).

Ewangeliczna Betania – miejsce w którym gościnność jest pieczołowicie pielęgnowaną cnotą. Miejsce wymarzone i przyjazne dla wędrowców odbijających od głównych szlaków, ignorujących wytyczne pergaminowej mapy zwiniętej w kieszeni tuniki. Krajobraz ukryty pośród gajów oliwnych i figowych sadów. Ziemia urodziwa i płodna. Jakże ciężko jest odtworzyć w pamięci architekturę domu do którego tak ochoczo i pełen radości wstępował Nauczyciel z Galilei. Sens zespolonych kamieni, ściany nasycone zapachem olejku nardowego i uśmiechem Łazarza, gwałtownie wybudzonego ze snu śmierci. Tętniące życie poza zapadnią czasu. Wnętrze przytulne, naznaczone czułością przodków budzących uśmiechem serdeczności świt. Tam się zapętliły więzi, wspomnienia, spoufalone rozmowy do późnych godzin nocnych. Przyjaźń tak silnie wpisana w pełne miłości nauczanie Jezusa, odarte z pozorów i sztuczności. Otwarty na innych dom, staje się ikoną Kościoła zanurzonego w kontemplacji i pokornej służbie innym. Taki dom przechowuje Misterium, uzdrawia od pokusy wygody; a każdy strudzony drogą pielgrzym, wstępujący do niego, staje się gospodarzem; a jeśli to On - Mistrzem ! „Tak więc przyjęty został Pan jako gość, który przyszedł do tego, co jest Jego własnością”- powie św. Augustyn. Teologia rodząca się z zasłuchania i zakochania, aby następnie móc być przełożoną na akt ewangelicznej aktywności, szkołą praktycznego i pozbawionego sztuczności miłosierdzia. Każda z sióstr ofiaruje to, co ma najcenniejszego – bogactwo swoich osobowości i intrygujące pejzaże duszy. Bogu potrzebne wydają się nad wyraz oczy i uszy Marii, aby następnie móc pobłogosławić zapracowane dłonie i obolałe stopy Marty, przygotowującej posiłek i dbającej, aby każdy szczegół spotkania móc przeobrazić w święto daru i miłości. Nie powinno się tych dwóch kobiecych postaw przeciwstawiać. Należy je widzieć komplementarnie. Chrześcijanin powinien być blisko Chrystusa- przechodząc od milczącego zdumienia, ku drganiu słów – aż po gwałtowne wtargnięcie w zajęty sobą świat. „Żyjemy w świecie, w którym cisza jest biedna, pusta, smutna. A więc ludzie wypełniają ją hałasem. Istnieje hałas wewnętrzny, natrętne myśli, skojarzenia, pożądania, marzenia, a kiedy tego nie ma przekręca się gałkę radia, włącza telewizor, zmienia się kanały. Żyjemy w świecie nieustannego hałasu, cały czas jesteśmy zajęci, ogromnie ważne jest więc, żeby nauczyć się trwać w ciszy i żeby równocześnie stawała się ona ciszą zamieszkaną”(O. Clement). Człowiek łapczywie i momentami boleśnie przeżywanej egzystencji, szuka takiego miejsca w którym mistyka, przenika sztukę gestu i pełnego charyzmatycznej otwartości człowieczeństwa. Przestrzeni w której jak nauczał św. Serafin „zyskujesz wewnętrzny pokój i mnóstwo ludzi znajdzie przy tobie zbawienie.”

czwartek, 5 października 2023

 

Czasami czuję sią samotny w swoim postrzeganiu wiary i w osobistym rozumieniu otaczającego mnie zewsząd świata. O religii tak wiele wszczyna się rozmów, debat, publicystycznych wynurzeń, statystycznych opinii, które stanowią jedynie zewnętrzność, coś w rodzaju zdzieranego uparcie naskórka. Młodzi ludzie przedkładają tak wiele poruszających pytań. Pozbawieni autorytetów i rozdarci przez miażdżącą wszystko siłę negacji, stają po stronie słów które jak żywioł wiatru, potrafią zmieść wszystko na swej drodze pozostawiając zgliszcza. Kwas wylany na ranę, nie zabliźni jej, a na pewno nie uzdrowi, aż nazbyt wyraźnie opieczętowanego bólem miejsca. „Milcz, pozwól mi przełknąć ślinę, odwrócić na chwilę oczy, zgnieść słońce, które jeszcze dymi, a będę gotów, aby nie mieć czasu na nadzieję”- powie poeta Grosjean. Brukowa prasa i wielkie internetowe portale, nie przegapią żadnego wydarzenia z podwórka Kościoła, gdzie uwikłanie w zło można wykorzystać do długofalowej ofensywy i śmiertelnego pchnięcia w serce. Medialnie wiele się mówi o kryzysie chrześcijaństwa – jego słabych i spowitych mrokiem stronach- przestrzeniach zgorszenia i nie transparentności. Kiedy narasta w ludziach bunt i wątpliwości wobec instytucji która rzeźbiła ich dusze, kształtowała postrzeganie rzeczywistości, uczyła ideałów do których z upartą i mozolną pracą trzeba było się wzbijać – z automatu i impulsywnie rodzi się zgrzyt i natychmiastowa kontestacja. Wielu ludzi, bezradność i milczenie, odważnie przekuwa na ciężar kamiennych słów, alfabet sumienia, wobec którego ponure zakamarki eklezjalnej egzystencji trzeba poddać natychmiastowemu oczyszczeniu i osądowi chwili. Z wielkim zaniepokojeniem spoglądam na rzymski katolicyzm, który stał się odległym od tego, który ukształtował we  mnie rodzinny dom; piękno duchowego świata rodziców - wprowadzających mnie w arkana religii i Ducha, nakreślającego jego granice nadprzyrodzoności i łaski. Dzisiaj z pozycji prawosławia (nie wolnego od zakrętów i cieni) widzę te sprawy zgoła inaczej. Nie poznaję dziecięcego świata w którym wszystko napawało mnie zdumieniem, czytelnością, odruchem natychmiastowej gotowości wkraczania w świat i wykrzyczenia na jego ulicach o Tym, który mnie ulepił, scalił, zachwycił i posłał, aby proklamować siłę życia. Zbyt wiele półcieni i fasadowości za którą ogłupiająco diabeł pociąga za struny i rechocze do rozpuku. Ideał może sięgnąć bruku, roztrzaskać się pod wpływem zbiorowej i korporacyjnie pielęgnowanej znieczulicy. Każda instytucja – nawet ta w której tli się boska siła, czy charyzmatyczne muśnięcie Ducha- wymaga odnowy, restauracji, bolesnej niekiedy konfrontacji z prawdą. Znam wielu duchownych katolickich, którzy po ludzku sobie nie radzą i nie potrafią udźwignąć ciężarów na której się na nich nakłada, a w zderzeniu z nowoczesną kulturą negacji, obojętności i ateizmu, tracą pod nogami grunt – kapitulują na polu walki. Zrezygnowani uciekają w iluzję mistyki, kamuflując przed zewnętrznością swoją duszpasterską nieporadność i intelektualną niemoc wobec konfrontacji z piętrzącymi się ideami nowoczesnego i płynnego świata. Budują alternatywne nisze, aby przewegetować i móc choć na chwilę poczuć pocieszenie w tym, co jest odległe od ich misji i pierwszego porywu serca. Jeszcze inni schodzą do moralnej otchłani, w grzęzawisko grzechu który tak chętnie chcieliby wyrwać z dusz innych. Ubrudzeni smrodem rynsztoka, zaczynają wydzielać odór rozkładu i duchowej śmierci. Wypierają prawdę ze swojej poranionej historii, zręcznie tuszując nieuporządkowany świat pragnień i chęci zaspokajania ich. Poddają się i wypalają, szczelnie okopując się w bastionach dawnego wspomnienia- anachronicznego mitu „kościoła triumfującego” i autorytetu kapłana który uchodził za tego, który zawsze ma rację i potrafi zażegnać skutecznie niebezpieczeństwa. Niestety to sfera mglistego wspomnienia które należy odmitologizować, a nade wszystko odbudować w blasku autorytetu innego rodzaju. Żyć w ostrości widzenia w potrzebie „świętości, która miałaby w sobie geniusz”(S. Weil). W sferze fundamentalnej – zwyczajnie ludzkiej, a zarazem otwartej na doświadczenie Obecności. Za nim zacznie się szukać Boga dla innych, trzeba najpierw odkryć Go w swoim wnętrzu. „W gorącej i pulsującej rzeczywistości życia Bóg nie znajduje już ust wystarczająco czystych i bezinteresownych, aby przez nie przemówić. Wszystko jest straszliwie skompromitowane, do tego stopnia, że role się odwracają: Kościół jest sądzony przez świat”- pisał P. Evdokimov. Kler nie może być odseparowany, pełen frazesów balansujący pomiędzy, egzystujący w przestrzeni innej, zawieszonej w próżni, niedostępnej, podglądanej przez innych z ukrycia, jak przez dziurkę od klucza. Nie można tuszować spraw spraszających bunt, obrzydzenie i ludzkie łzy. Ktoś kto ma prowadzić duchowo i wychowywać do wiary, powinien być środku tętniącego życia, przenikać wszystko modlitwą, pocieszeniem, asystencją i pełną ubóstwa wiarygodnością świadka. Studnię trzeba napełnić czystą wodą, osuszyć szamba zgorszenia, odchwaścić łąkę i zasadzić na niej wychylone ku światłu kwiaty. Z lochów trzeba wygonić demony gwałtu, zgorszenia, kłamstwa, próżności i obłudy. To nie są pobożne metafory, lecz za nimi muszą stać dalekosiężne i pełne dojrzałych przemyśleń działania. Człowiek wiary nie może porzucić przeświadczenia o sile, którą daje Ten „przyjmujący tragizm ludzkiej egzystencji, aż po jego najgłębsze warstwy, i przezwycięża go ani go nie banalizując, ani nie wymijając”(H. Urs von Balthasar). Nie czuję się upoważnionym, aby coś zmienić. Ziemia sama zadrży, a serce niczym Pański grób pęknie przeniknięte światłem. Osuwam się na kolana i jedynie proszę Boga o przebóstwienie kolejnego poranka w którym przebudzi się człowiek wiary i zawierzenia- zamieszkały w płomieniu Boga, a nie w swoich broczących ranach.

środa, 4 października 2023

 

Myślę, że teolog żyje w dwóch czasach jednocześnie. Pierwszy naznaczony jest tykaniem zegara i zmieniającymi się porami roku w których to korowodzie odkrywa drobne teofanie. Jest jeszcze drugi świat, zakryty dla cielesnych oczu- jakby dostrzegalny intuicyjnie którego osnową mogą być natychmiastowe muśnięcia duszy, świadczące o obecności wieczności która zstępuje przez szczelinę niedowierzania- możliwe nawet szamotaniny, buntu- aby ostatecznie poddać się erupcji zadziwienia. Żyjemy w czasie i pewnie nikt się temu nie dziwi „pod zaciemnionym niebem naszej codzienności”(P. Celan). Każdy z etapów przejścia jest nasycony brzemiennym pytaniami na które trzeba sobie odpowiedzieć, tak aby jak pisał Bossuet „dokonać w życiu akt, który sam przez się odpowiadałby życiu wiecznemu.” Człowiek przechodzi przez świat z głową podniesioną do góry lub spuszczoną ku ziemi, odczuwając grawitację według tych samych fizycznych prawideł co każdy z otaczających bytów. Z drugiej strony otaczający świat jest pełen tajemnic- śladów które rozrysowane na niewidzialnej mapie prowadzą ostatecznie do jednego celu. Tylko głupiec osiada na mieliźnie lub rozsiada się w wygodnym fotelu, zwalniając się z przygody poszukiwania i odkrywania nowych idei. Znam wędrowców rozsiadających się w ruinach antycznych agor, czy nasłuchujących odległych debat, inspirowanych wiarą w siły i piękno ludzkiego intelektu mającego pokusę wytłumaczenia wszystkiego. U Orygenesa przeczytałem ciekawe sformułowanie: „Cała rzeczywistość zmysłowa, włącznie z niebem i tym, co ono zawiera, dla tego, kto się w nią wpatruje, jest jak owe białe pola gotowe do żniwa…” Wszystko zdaje się podlegać przeobrażeniu, które istota refleksyjna i duchowo uformowana zaczyna postrzegać, a tu odwołam się do Platona „jakimś zmysłem innym od zmysłów ciała.” Jedynie Duch może odsłaniać zasłonę niepoznania i rzeźbić zręcznymi palcami horyzont za którym można poczuć się naprawdę bezpiecznie. Tej świadomości jutra towarzyszy pełne nadziei i radości przesłanie prawosławia które jakże celnie włożył Dostojewski w usta starca Zosimy: „Bóg wziął nasiona z innych światów, aby rozrzucić je tutaj… wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym świecie… korzenie są gdzie indziej.” Udręką ponowoczesności jest trapiąca umysł samotność i bezdomność. Ilu jest ludzi którzy jeszcze nie zamieszkali w sobie, a otaczający ich zewsząd świat jest czymś w rodzaju tymczasowej niszy. W tak dramatycznej konstrukcji myślenia jakże trudno wybiec poza powłokę życia i dostrzec zupełnie inny brzeg; do którego można dobić, aby stać się istotą zadomowioną i przeistoczoną. Eschatologia chrześcijańska nie jest czymś wydumanym, płochym pocieszeniem dla bezradnych i niepotrafiących unieść ciężarów życia prostaczków. Nie znikniemy jak kropla rosy. Chrześcijan przenika „radość z obietnicy życia wiecznego i radości tego życia, jej lekkości, jej uroku”(W. Rozanow). Nadzieja nadaje ludzkiemu istnieniu niezwykłą głębię i odczucie innego świata. „Nikt nie poszukuje światła wiecznego, jeżeli nie dostrzegł, bodaj jeden raz, promienia, przebłysku tego światła w spojrzeniu i na obliczu którejś z ludzkich osób”(E. Behr- Sigel). Mądrość nadziei jest wielką szkołą tęsknoty i zawierzenia, epilogiem którego ostatecznym zwieńczeniem jest spotkanie z „Drogą, Prawdą i Życiem.”

niedziela, 1 października 2023

 

Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj!”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj (Mt 5, 21-24).

Ewangelia jest lekarstwem na egoizm i histerię świata. Chrześcijaństwa nie można pogodzić z postawą bierności, stagnacji lub świętego spokoju. Akt wiary przenika przebaczenie i dynamizm miłości. „Czystość serca to miłość do wszystkich słabych, którzy upadają”- nauczał św. Izaak z Niniwy. Chrześcijanie wchodząc w sam środek zmurszałej rzeczywistości, aby ją od środka przeobrazić, mocą zmartwychwstałego Pana. Postawić w centrum człowieka- pokazać głód jego duszy, wydobyć tęsknoty, odsłonić horyzonty, zranienia opatrzyć bandażem współczucia. Nie wykluczać nikogo i nie separować w imię zewnętrznie manifestowanej pobożności i sprawiedliwości. Spacerować po peryferiach miasta, aby ludzką nędzę i poczucie opuszczenia, napełniać sensem i ewangeliczną nadzieją. Zamiast socjologicznych i doraźnych ochłapów pozornej miłości, uobecnić twórczy żar daru - który potrafić podnieść z kolan wylęknionych i zrezygnowanych życiem ludzi. Święty Bazyli w pierwszych wiekach chrześcijaństwa dawał taką wskazówkę: „Musimy żyć z takimi ludźmi, którzy nam są bliscy duchowo”. Dzisiaj to zbyt mało, te słowa w wymagają dopowiedzenia: dzisiaj musimy szukać człowieka poranionego, zagubionego, łaknącego, aby go nakarmić Bogiem. W tym pragnieniu zawiera się głęboka odpowiedzialność za innego; zagubionego lub martwego duchowo brata. „Dobry Boże, świat zmierza ku upadkowi- modlił się starzec Sylwan z Atosu- lecz Ty otwierasz mi drogę do życia wiecznego. Panie, nie mogę pójść tam sam, cały świat musi Cię poznać”. Gniew wobec grzeszników, musi ustąpić i roztopić się erupcji miłosierdzia. Strzec Makary w prostocie serca nauczał: „Jezus jadał wraz z faryzeuszami i celnikami. Wzywał swych uczniów do tego, by postępowali za Jego przykładem, gdyż tylko w taki sposób będą modli stać się dziećmi Ojca Niebieskiego, który sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i dobrymi… Słońce nie zmienia się przecież z powodu tego, co oświetla, i nie staje się mniejsze, gdy wysusza błoto. Tak samo chrześcijanin nie powinien zmieniać wyrazu twarzy w zależności od tego, z kim rozmawia. Powinien zachowywać się przyjaźnie wobec wiernego, jak i niewiernego, wobec świętego, jak i grzesznika.” Widzieć w każdym człowieku brata i przyjmować go – czyniąc go odnalezioną owieczką i oświetlonym łaską –  ziarnem pszenicy, który wypieczone tchnieniem Ducha, stanie się ziarnem dziękczynienia.