czwartek, 5 października 2023

 

Czasami czuję sią samotny w swoim postrzeganiu wiary i w osobistym rozumieniu otaczającego mnie zewsząd świata. O religii tak wiele wszczyna się rozmów, debat, publicystycznych wynurzeń, statystycznych opinii, które stanowią jedynie zewnętrzność, coś w rodzaju zdzieranego uparcie naskórka. Młodzi ludzie przedkładają tak wiele poruszających pytań. Pozbawieni autorytetów i rozdarci przez miażdżącą wszystko siłę negacji, stają po stronie słów które jak żywioł wiatru, potrafią zmieść wszystko na swej drodze pozostawiając zgliszcza. Kwas wylany na ranę, nie zabliźni jej, a na pewno nie uzdrowi, aż nazbyt wyraźnie opieczętowanego bólem miejsca. „Milcz, pozwól mi przełknąć ślinę, odwrócić na chwilę oczy, zgnieść słońce, które jeszcze dymi, a będę gotów, aby nie mieć czasu na nadzieję”- powie poeta Grosjean. Brukowa prasa i wielkie internetowe portale, nie przegapią żadnego wydarzenia z podwórka Kościoła, gdzie uwikłanie w zło można wykorzystać do długofalowej ofensywy i śmiertelnego pchnięcia w serce. Medialnie wiele się mówi o kryzysie chrześcijaństwa – jego słabych i spowitych mrokiem stronach- przestrzeniach zgorszenia i nie transparentności. Kiedy narasta w ludziach bunt i wątpliwości wobec instytucji która rzeźbiła ich dusze, kształtowała postrzeganie rzeczywistości, uczyła ideałów do których z upartą i mozolną pracą trzeba było się wzbijać – z automatu i impulsywnie rodzi się zgrzyt i natychmiastowa kontestacja. Wielu ludzi, bezradność i milczenie, odważnie przekuwa na ciężar kamiennych słów, alfabet sumienia, wobec którego ponure zakamarki eklezjalnej egzystencji trzeba poddać natychmiastowemu oczyszczeniu i osądowi chwili. Z wielkim zaniepokojeniem spoglądam na rzymski katolicyzm, który stał się odległym od tego, który ukształtował we  mnie rodzinny dom; piękno duchowego świata rodziców - wprowadzających mnie w arkana religii i Ducha, nakreślającego jego granice nadprzyrodzoności i łaski. Dzisiaj z pozycji prawosławia (nie wolnego od zakrętów i cieni) widzę te sprawy zgoła inaczej. Nie poznaję dziecięcego świata w którym wszystko napawało mnie zdumieniem, czytelnością, odruchem natychmiastowej gotowości wkraczania w świat i wykrzyczenia na jego ulicach o Tym, który mnie ulepił, scalił, zachwycił i posłał, aby proklamować siłę życia. Zbyt wiele półcieni i fasadowości za którą ogłupiająco diabeł pociąga za struny i rechocze do rozpuku. Ideał może sięgnąć bruku, roztrzaskać się pod wpływem zbiorowej i korporacyjnie pielęgnowanej znieczulicy. Każda instytucja – nawet ta w której tli się boska siła, czy charyzmatyczne muśnięcie Ducha- wymaga odnowy, restauracji, bolesnej niekiedy konfrontacji z prawdą. Znam wielu duchownych katolickich, którzy po ludzku sobie nie radzą i nie potrafią udźwignąć ciężarów na której się na nich nakłada, a w zderzeniu z nowoczesną kulturą negacji, obojętności i ateizmu, tracą pod nogami grunt – kapitulują na polu walki. Zrezygnowani uciekają w iluzję mistyki, kamuflując przed zewnętrznością swoją duszpasterską nieporadność i intelektualną niemoc wobec konfrontacji z piętrzącymi się ideami nowoczesnego i płynnego świata. Budują alternatywne nisze, aby przewegetować i móc choć na chwilę poczuć pocieszenie w tym, co jest odległe od ich misji i pierwszego porywu serca. Jeszcze inni schodzą do moralnej otchłani, w grzęzawisko grzechu który tak chętnie chcieliby wyrwać z dusz innych. Ubrudzeni smrodem rynsztoka, zaczynają wydzielać odór rozkładu i duchowej śmierci. Wypierają prawdę ze swojej poranionej historii, zręcznie tuszując nieuporządkowany świat pragnień i chęci zaspokajania ich. Poddają się i wypalają, szczelnie okopując się w bastionach dawnego wspomnienia- anachronicznego mitu „kościoła triumfującego” i autorytetu kapłana który uchodził za tego, który zawsze ma rację i potrafi zażegnać skutecznie niebezpieczeństwa. Niestety to sfera mglistego wspomnienia które należy odmitologizować, a nade wszystko odbudować w blasku autorytetu innego rodzaju. Żyć w ostrości widzenia w potrzebie „świętości, która miałaby w sobie geniusz”(S. Weil). W sferze fundamentalnej – zwyczajnie ludzkiej, a zarazem otwartej na doświadczenie Obecności. Za nim zacznie się szukać Boga dla innych, trzeba najpierw odkryć Go w swoim wnętrzu. „W gorącej i pulsującej rzeczywistości życia Bóg nie znajduje już ust wystarczająco czystych i bezinteresownych, aby przez nie przemówić. Wszystko jest straszliwie skompromitowane, do tego stopnia, że role się odwracają: Kościół jest sądzony przez świat”- pisał P. Evdokimov. Kler nie może być odseparowany, pełen frazesów balansujący pomiędzy, egzystujący w przestrzeni innej, zawieszonej w próżni, niedostępnej, podglądanej przez innych z ukrycia, jak przez dziurkę od klucza. Nie można tuszować spraw spraszających bunt, obrzydzenie i ludzkie łzy. Ktoś kto ma prowadzić duchowo i wychowywać do wiary, powinien być środku tętniącego życia, przenikać wszystko modlitwą, pocieszeniem, asystencją i pełną ubóstwa wiarygodnością świadka. Studnię trzeba napełnić czystą wodą, osuszyć szamba zgorszenia, odchwaścić łąkę i zasadzić na niej wychylone ku światłu kwiaty. Z lochów trzeba wygonić demony gwałtu, zgorszenia, kłamstwa, próżności i obłudy. To nie są pobożne metafory, lecz za nimi muszą stać dalekosiężne i pełne dojrzałych przemyśleń działania. Człowiek wiary nie może porzucić przeświadczenia o sile, którą daje Ten „przyjmujący tragizm ludzkiej egzystencji, aż po jego najgłębsze warstwy, i przezwycięża go ani go nie banalizując, ani nie wymijając”(H. Urs von Balthasar). Nie czuję się upoważnionym, aby coś zmienić. Ziemia sama zadrży, a serce niczym Pański grób pęknie przeniknięte światłem. Osuwam się na kolana i jedynie proszę Boga o przebóstwienie kolejnego poranka w którym przebudzi się człowiek wiary i zawierzenia- zamieszkały w płomieniu Boga, a nie w swoich broczących ranach.