Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam
pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę,
imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś
uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy
Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz
jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, martwisz się i
niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą
cząstkę, której nie będzie pozbawiona» (Łk 10, 38-42).
Ewangeliczna
Betania – miejsce w którym gościnność jest pieczołowicie pielęgnowaną cnotą. Miejsce
wymarzone i przyjazne dla wędrowców odbijających od głównych szlaków, ignorujących
wytyczne pergaminowej mapy zwiniętej w kieszeni tuniki. Krajobraz ukryty pośród
gajów oliwnych i figowych sadów. Ziemia urodziwa i płodna. Jakże ciężko jest
odtworzyć w pamięci architekturę domu do którego tak ochoczo i pełen radości
wstępował Nauczyciel z Galilei. Sens zespolonych kamieni, ściany nasycone
zapachem olejku nardowego i uśmiechem Łazarza, gwałtownie wybudzonego ze snu
śmierci. Tętniące życie poza zapadnią czasu. Wnętrze przytulne, naznaczone
czułością przodków budzących uśmiechem serdeczności świt. Tam się zapętliły
więzi, wspomnienia, spoufalone rozmowy do późnych godzin nocnych. Przyjaźń tak
silnie wpisana w pełne miłości nauczanie Jezusa, odarte z pozorów i
sztuczności. Otwarty na innych dom, staje się ikoną Kościoła zanurzonego w
kontemplacji i pokornej służbie innym. Taki dom przechowuje Misterium, uzdrawia
od pokusy wygody; a każdy strudzony drogą pielgrzym, wstępujący do niego, staje
się gospodarzem; a jeśli to On - Mistrzem ! „Tak więc przyjęty został Pan jako
gość, który przyszedł do tego, co jest Jego własnością”- powie św. Augustyn. Teologia
rodząca się z zasłuchania i zakochania, aby następnie móc być przełożoną na akt
ewangelicznej aktywności, szkołą praktycznego i pozbawionego sztuczności
miłosierdzia. Każda z sióstr ofiaruje to, co ma najcenniejszego – bogactwo
swoich osobowości i intrygujące pejzaże duszy. Bogu potrzebne wydają się nad
wyraz oczy i uszy Marii, aby następnie móc pobłogosławić zapracowane dłonie i
obolałe stopy Marty, przygotowującej posiłek i dbającej, aby każdy szczegół
spotkania móc przeobrazić w święto daru i miłości. Nie powinno się tych dwóch
kobiecych postaw przeciwstawiać. Należy je widzieć komplementarnie.
Chrześcijanin powinien być blisko Chrystusa- przechodząc od milczącego
zdumienia, ku drganiu słów – aż po gwałtowne wtargnięcie w zajęty sobą świat. „Żyjemy
w świecie, w którym cisza jest biedna, pusta, smutna. A więc ludzie wypełniają
ją hałasem. Istnieje hałas wewnętrzny, natrętne myśli, skojarzenia, pożądania,
marzenia, a kiedy tego nie ma przekręca się gałkę radia, włącza telewizor,
zmienia się kanały. Żyjemy w świecie nieustannego hałasu, cały czas jesteśmy
zajęci, ogromnie ważne jest więc, żeby nauczyć się trwać w ciszy i żeby
równocześnie stawała się ona ciszą zamieszkaną”(O. Clement). Człowiek łapczywie
i momentami boleśnie przeżywanej egzystencji, szuka takiego miejsca w którym
mistyka, przenika sztukę gestu i pełnego charyzmatycznej otwartości
człowieczeństwa. Przestrzeni w której jak nauczał św. Serafin „zyskujesz wewnętrzny
pokój i mnóstwo ludzi znajdzie przy tobie zbawienie.”