środa, 30 września 2015

Łk 9,57-62
Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”. Jezus mu odpowiedział: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Do innego rzekł: „Pójdź za Mną”. Ten zaś odpowiedział: „Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca”. Odparł mu: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże”. Jeszcze inny rzekł: „Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu”. Jezus mu odpowiedział: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego”.
Pójście za Jezusem wcale nie jest takie łatwe jak się komuś może wydawać. Wielu ludzi wierzących poddaje się szybkiej i spontanicznej egzaltacji, a później kiedy przychodzi moment napięcia, rezygnacji z siebie, ofiary..., sytuacja zmienia się diametralnie. Propozycja którą wypowiada Chrystus „Pójdź za Mną”- skierowana jest nade wszystko do tych, którzy odnajdują siebie w sobie. Może to brzmi trochę mało rozsądnie, ale najpierw trzeba odnaleźć w sobie wewnętrznego człowieka, a dopiero później dokonywać mobilizacji swojego życia- integracji, scalania…, aby pójść w przygodę z Bogiem. Dobrze to wyraził w słowach o. Tomasz Merton: „Módl się o znalezienie samego siebie”. Pisał o tym, iż trzeba być wypowiedzianym przez Boga. „Bóg wypowiada mnie niby słowo, zawierające cząstkę Jego myśli o Sobie. Słowo nie będzie nigdy wstanie zrozumieć wymawiającego je głosu… Nasze odkrycie Boga jest więc w pewnym znaczeniu odkryciem nas przez Niego. Szukając Go, nie możemy sięgnąć nieba, gdyż nie mamy sposobu dowiedzenia się, czym ono jest i gdzie się znajduje. To Bóg zstępując z nieba, odnajduje nas. Stajemy się mistykami wtedy, kiedy Bóg odnajduje w nas Siebie”. Tylko wtedy, kiedy Bóg swoją miłością zagarnie nas dla siebie, będziemy mogli świadomie i bez jakiegokolwiek oporu, rzucić się w przygodę wiary- przeżywaną wspólnie razem. Wtedy codzienność- zabiegana, przytłaczająca, zagarniająca nas dla siebie, stanie się chwilą porzucenia naszego losu dla większej sprawy. Tu wcale nie chodzi, aby porzucić swoich bliskich, pominąć, czy zapomnieć o nich, lub co najgorsze- pozostawić bez słowa. Życie przeżywane w bliskości Boga, poniesie również najbliższych mi ludzi, niczym fala na której dryfuje moja łódź- w niej jest miejsce dla innych, aby ich umiejscowić w pomyśle Boga, wypowiedzieć, oswoić, otworzyć na łaskę. Dzisiejszy świat jest na tyle futurystyczny i zagmatwany, iż chce nas zatrzymać dla siebie, nie pozwalając uchwycić duchowego celu. Człowiek jest tak ogłupiony i zakrzyczały, że słowo Boga przestało w nim być szumem  poruszającym serce i rozum. „Niezwykłemu bogactwu konsumpcji towarzyszy uderzające ubóstwo uczuć moralnych i religijnych. Osiągając szczyt bogactwa, człowiek nie wie już, co ma w życiu robić i jak postępować. Jak dziecko zarzucone podarkami, pogrążone w rzeczach, człowiek jest posiadany przez to, co posiada”- to jest największy dramat. Przeciwieństwem takiego stanu rzeczy, równie katastrofalnym jest totalne ubóstwo, patologia przez którą nie można uchwycić już duchowego sensu istnienia. „Pójdź za Mną”-  to komunikat i propozycja zarazem. Słowo które jest przynagleniem i poruszaniem się w kręgu nadziei; kiedy oddasz mi siebie całkowicie, będę niósł twoje życie, zatroszczę się o ciebie, przecież jesteś moim umiłowanym synem. „Teraz jednak nabierz ducha !”

wtorek, 29 września 2015

Anioła towarzysz życia- „Tobiasz wszedł, by poszukać człowieka, który wyruszy z nim do Medii, który doskonale zna drogę. Wyszedł i spotkał Rafała, anioła stojącego przed nim, a nie wiedział, że jest to anioł Boży. I rzekł mu: „Czy znasz drogę, którą należy udać się do Medii ? Tak wielokrotnie byłem ja tam, wypróbowałem i znam wszystkie drogi…” Jakąś tajemniczą a zarazem fascynującą postacią napotkaną jest ów nieznany dotąd wędrowiec, a przyszły towarzyszysz drogi. Zawsze mnie zastanawiała postać archanioła- nie tylko dlatego, że noszę jego imię, ale w wymiarze obdarowania i charyzmatu. Ktoś mi kiedyś powiedział, kiedy modliłem się nad jedną osobą modlitwą wstawienniczą, że ma wrażenie iż posiadam dar uzdrawiania. Nie wiem na ile ta osoba miała rację, może jakiś wewnętrzny głos jej to podpowiedział ? Jako posiadacz tego imienia, nie mogę przejść ponad tym spostrzeżeniem obojętnie… Imię Rafał oznacza po hebrajsku „Bóg leczy, uzdrawia- przywraca zdrowie”. Wskazuje ono na charakter jego misji wśród ludzi. W toku wielu wydarzeń skrupulatnie utrwalonych w Księdze Tobiasza, okaże się, że jest to anioł, który okaże się wiernym przyjacielem podróży- „nawigacją” daną od Boga; udzielając wielu cennych spostrzeżeń potrzebnych młodemu chłopcu, szczególnie wtedy kiedy pojawią się sytuacje niebezpieczne. „Rafał jeden z siedmiu aniołów, którzy są obecni i wchodzą przed chwałę Pańską”. Wymieniony jest  wśród archaniołów w wielu tekstach z Qumaram, oraz w późniejszych legendach żydowskich. Tradycja chrześcijańska będzie go zaliczała do siedmiu archaniołów (Ap 1,4; 3,1; 8,2). Anioł nie tylko będzie wielką pomocą dla Tobiasza w dramatycznych przeciwnościach losu, ale przyczyni się do szczęścia i bohaterów- wielkiej miłości Tobiasza do Sary, jak również uzdrowienia z choroby ojca Tobita. Usunięcie bielm z oczu Tobita, stanie się wydarzeniem symbolicznym, gdyż jak mówi księga, że choć dziś żyje on w ciemności, zobaczy „światło Boże”, co sugeruje nie tylko ujrzenie jasności jako dzieła Bożego, lecz także lepsze widzenie duchowe. Obecność anioła jest niezwykłym poruszeniem naszej świadomości, w wiarę w naszych patronów-przewodników światłości; to uruchamia naszą wrażliwość na byty subtelne, ich cudowną rolę opiekuńczą, przez którą można dotknąć subtelnej choć odzianej w tajemnicę obecności Boga. Trochę enigmatyczny a jednocześnie bardzo intrygujący był dla mnie zawsze obraz Jacka Malczewskiego pt. „Tobiasz w drodze” (1904r.). Trudno podążyć za wyobraźnią artysty, który buduje obraz złożony z planu który posiada dwie warstwy- rzeczywistą zbudowaną na kanwie opowiadania biblijnego, oraz drugą duchową, symboliczną-przekraczającą czas i miejsce, penetrującą wymiar transcendentny. Malarska wizja zrodzona z medytacji nad Słowem Boga, której bohaterami są Tobiasz i anioł Rafał jest jakimś zaproszeniem do wyruszenia w drogę, na której to przeczesując trochę surrealistyczne krajobrazy, będzie można uchwycić niedostępność i apofatyczność samego Boga. To nasz wycinek rzeczywistości- codzienny, mówiący nam o tym, że każdy z nas jest homo viator. Może nie powinniśmy zbytnio gmatwać swojej drogi życia, obierać niewłaściwych szlaków, czy tracić z horyzontu wzroku najwierniejszego przewodnika, jakim jest nasz Anioł Stróż. W tym obrazie wędrowania można odkryć sens i cel życia chrześcijańskiego. Teologię drogi…, prostą, ciekawą, uczącą wychodzenia naprzeciw trudnościom z poczuciem tego, że niesie mnie na swoich rękach ktoś o wiele większy i mocniejszy niż sobie zdołam wyobrazić. „Jeżeli doświadczą mnie trudności, to wiem, że unoszą mnie nad nimi skrzydła nadziei. Ona mówi: Bóg jest większy niż nasza wiara”. 

poniedziałek, 28 września 2015

Łk 9,46-50
Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: „Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki”. Wtedy przemówił Jan: „Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami”. Lecz Jezus mu odpowiedział: „Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami”.
W centrum przepowiadania Chrystusa staje małe dziecko. Czy Chrystus chciał w jakiś sposób upokorzyć pychę i zapędy uczniów do eksponowania siebie ? Nie wiem czy tak należy odczytywać zaistniałą sytuację, w każdym bądź razie to mądra lekcja pokory, w której należy mocno się zastanowić nad swoim życiem. To przesłanie dotyka również naszego życia, nie jesteśmy wolni od chęci zajęcia pierwszego miejsca- nawet w chrześcijaństwie można zgłupieć z nadmiaru władzy i przywilejów. Dziecko potrafi obnażyć naszą skostniałą i wyrachowaną dorosłość; jest prostolinijne, niezaszufladkowane, spontaniczne w rozumieniu spraw tego świata. Dziecku jakoś bliżej do stawania i przezywania obecności Boga. Nie potrzebuje zbędnych słów, teologicznego patosu, czy główkowania o Bóg wie czym. Dziecko chłonie nadprzyrodzoność niczym gąbka, aż do maksymalnego nasycenia, a efektem tego stanu rzeczy jest wszechogarniająca i przenikająca wszystko beztroska radość. Im bardziej tajemniczy wydaje się Bóg, tym ściślej ogrania człowieka swoją bliskością. Mały człowiek potrafi skrócić ten dystans. Pewien wierzący człowiek wypowiedział niezwykle mądre słowa: „Bóg ofiarowuje ludziom siebie w zależności od ich pragnienia. Tym, którzy nie mogą przyjąć więcej, daje zaledwie kroplę. Chciałby jednak napoić ich całymi strumieniami, by chrześcijanie mogli ze swej strony gasić pragnienie świata”. Jeśli tylko zdołamy odkryć w sobie pragnienie dziecka, wtedy dotrzemy do Źródła, którym jest Bóg- nasyci i napełni na miłością po brzegi. Jest tylko jedna rzecz do zrobienia, uznać w sobie najmniejszego brata wszystkich.

niedziela, 27 września 2015

Mk 9,38-43.45.47-48

Jan powiedział do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z: nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. Lecz Jezus odrzekł: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiemia rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie”.
Nie jest ważne co ja o sobie myślę, ani co inni o mnie mówią..., najbardziej istotne jest to, co Słowo Boże chce mi powiedzieć. Ewangelia dzisiaj demaskuje grzech, który niszczy wewnętrzny świat człowieka. Przesłanie jest proste; wszyscy jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy nawrócenia-: moje oko, ręka, noga, mogą urzeczywistniać grzech. Już pisał o tym św. Paweł zmagając się ze sobą: "A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to czego nienawidzę to właśnie czynię... A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech"( Rz 7,14). Chrystusowi nie chodzi o to, abyśmy dokonali radykalnego i dramatycznego pozbycia się któregoś z naszych członków. Chodzi o uświadomienie sobie prawdy że zło wychodzi z serca człowieka (zob. Mk 7,21) Możliwość upadku, skłonność do zła, związane jest z cielesną naturą człowieka. Czasami człowiek grzeszy z ciekawości, aby się poczuć lepszym od Boga, aby pokazać siebie, bo do tej pory nie został zauważony..., to krzyk Adama z raju którego serce wypełniła samotność, a w wyniku tego stanu z różnych pobudek wchodzi się w grzech. Dobrze to komentuje Izaak z Antiochii: „Oko nigdy nie popełniło cudzołóstwa, bo ten czyn do niego nie należy, ani ręka nie dokonała nigdy cudzołóstwa, bo ze swej natury pozbawiona jest rozumu. Bywają niewidomi cudzołożnicy i łotrzy bez ręki, nie myśl więc, że przyczyna grzechu znajduje się w ręce czy oku, lecz raczej to twój duch widzi coś i tego pragnie; przeciwko niemu trzeba więc walczyć. To złe pragnienie jest dla ciebie przyczyną upadku; odetnij je od siebie i odrzuć daleko: to nakazano tobie. Tylko wariat odcina sobie członki, ale tym samym nie odsuwa od siebie zła”. Chodzi o wyzwolenie się z tego wszystkiego, co przeszkadza trwać w komunii z Bogiem. Trzeba mieć odwagę, aby dokonać cięć swojego sposobu myślenia, mentalności w której dojrzewa pokusa do zła, gdzie może wykluć się grzech. Pan nie chce, abyśmy stali się inwalidami w imię radykalizmu moralnego, ale abyśmy mieli czujność serca i nie wchodzili w sytuacje które mogą być dla nas niebezpieczne. Niech nasze oczy spoglądają pięknie, niech nasze ręce będą otwarte aby ofiarować dobro, niech nasze nogi biegną ku zwycięstwu miłości, całe nasze człowieczeństwo niech stanie się, wielką odpowiedzią na przebaczającą miłość Boga.
 

sobota, 26 września 2015


Za 2,5-9.14-15a
Podniósłszy oczy patrzyłem. I oto zobaczyłem człowieka ze sznurem mierniczym w ręku. Zapytałem go:« Dokąd idziesz? » A on rzekł: „Chcę przemierzyć Jerozolimę, aby poznać jej długość i szerokość”… „Ja będę dokoła niej murem ognistym, mówi Pan, a chwała moja zamieszka pośród niej”. „Ciesz się i raduj, Córo Syjonu, bo już idę i zamieszkam pośród ciebie, mówi Pan. Wówczas liczne narody przyznają się do Pana i będą ludem Jego, i zamieszkają pośród ciebie”.
Przez całe wieki oczy ludzi zwracały się ku świętemu miastu Jerozolimie. Miasto będące przedmiotem marzeń wielu pokoleń ludzi. Miejsce szczególne stanowiące duchowe centrum świata. Jednocześnie to samo miejsce, jak nigdzie dotąd, było obszarem tak wielkich konfliktów i niemym świadkiem podziałów międzyludzkich. Centrum duchowe kilku religii, uzurpujących sobie jedyne i wyłączne prawo do anektowania tego miejsca. Najważniejsze i specyfikujące charakter tego miejsca, to nie tylko grubo utkana historia czy materialna kultura, na każdym kroku odsłaniająca kawałek po kawałku jakiś etap burzliwych dziejów. To miejsce przebywania Boga, uobecniające się w przeświadczeniu, iż On przechadza się w tych murach przez wieki, wybierając sobie je, jako przestrzeń przebywania. Dobrze to rozumieli średniowieczni pielgrzymi dla których Jerozolima była niczym Raj utracony; marząc aby tam dotrzeć; byli bowiem przeświadczeni, iż tam na końcu świata Bóg wysłucha ich próśb i odmieni ich życie. Pobożni chrześcijanie którzy nie mogli pozwolić sobie na długą i niebezpieczną drogę do serca świata, lub zwyczajnie nie było ich stać- podejmowali duchową pielgrzymkę nawiedzając kościoły. „Chrześcijanie traktowali kościół jako spirytualną drogę, którą wierzący musiał pokonać. Zaczynała się ona już przed wejściem, kiedy wierny musiał przejść dwanaście schodów…”. Następnie pobożny pątnik, przeniknięty pragnieniem zobaczenia oczami duszy innego świata, kierował się drogą wytyczoną przez labirynt, ułożony niczym mozaika, stanowiący część wystroju każdej ówczesnej katedry. Zachował się taki jedynie w Chartres. Centrum tej enigmatycznej tułaczki stanowi dojście do symbolicznego centrum- Niebieskiego Miasta. Powróćmy jeszcze na chwilę do rzeczywistego miasta. Sercem Jerozolimy była świątynia, wybudowana i urządzona z wielką pieczołowitością i skrupulatną dokładnością, którą precyzyjnie określił sam Bóg. Świętość świątyni wybudowanej i urządzonej, tak jak Namiot Przymierza, według prawzoru niebieskiego, miał ogarniać całą civitas, o której wyśpiewuje w wielkim uniesieniu natchniony Psalmista: „Wielkie rzeczy powiedziano o tobie, miasto Boże”, lub w innym miejscu wyśpiewa pochwałę miejscu przebywania największej świętości- samego Boga: „Wielki jest Pan, godny najwyższej chwały w mieście naszego Boga, na świętej górze Jego; On który pomnaża radość całej ziemi… Bóg je ugruntował na wieki”. Miasto Syjon z jego świątynią, było obrazem-wzorem jakże upragnionego i urzeczywistnionego przez Chrystusa Kościoła- Nowej Jerozolimy, zbudowanej na fundamencie Apostołów. „I przyszedł jeden z siedmiu aniołów i tak się do mnie odezwał: Chodź, ukażę ci Oblubienicę, Małżonkę Baranka. I uniósł mnie w zachwycie na górę wielką i wyniosłą, i ukazał mi Miasto Święte- Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, mające chwałę Boga. Źródło jego światła podobne do kamienia drogocennego, jakby do jaspisu o przejrzystości kryształu: Miało ono mur wielki a wysoki, miało dwanaście bram… A mur miasta ma dwanaście warstw fundamentu, a na nich dwanaście imion dwunastu Apostołów Baranka”. Tak mistycznie skonstruowana ze słów apokaliptyczna wizja, widziana oczami świętego Jana, stanowi zamknięcie i ukoronowanie całego Pisma Świętego Starego i Nowego Przymierza. Ukazuje nam ostateczny cel ziemskiej wędrówki, ponieważ „nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść” (Hbr 13,14). Miasto to jest nie tylko miejscem, które urosło do religijnego mitu- idealnego świata- to nie tylko pobożna metafora, czy wypełniona symboliką przestrzeń przebywania Boga ze swoim ludem- civitas Santa- przekracza ramy historii, miejsca i czasu- stanowi bowiem wizję już innego świata, gdzie Bóg będzie wszystkim we wszystkich. „Wy natomiast przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach”. Wyobrażenie niebiańskiej Jerozolimy stało się również znaczące dla zrozumienia budynku kościoła. Już Euzebiusz nazwał kościół grobowy w Jerozolimie nowym Jeruzalem. Pierwotnie w kopule kaplicy Karola Wielkiego w Akwizgranie Baranek i dwudziestu czterech apokaliptycznych Starców wskazywali na znaczenie tej budowli jako wizerunku niebiańskiego miasta. W ten sposób interpretowana była szczególnie architektura gotyckich katedr. „Świątynia jest niebem ziemskim, w tych niebieskich przestrzeniach Bóg mieszka i przechadza się”. Święty Maksym w swoim Poemacie o katedrze w Edessie opisuje w następujący sposób: „To wspaniałe, że świątynia w swej małości podobna jest do ogromnego wszechświata. Jej wysoką kopułę porównać można z niebiosami niebios… Solidnie wspiera się na swej dolnej części. Łuki jej przedstawiają cztery strony świata”. W tym pięknym i jakże dokładnym opisie architektonicznym można dostrzec paralelę do Świątyni Jerozolimskiej, która stanowiła imago mundi: mieściła w sobie „Centrum Świata”. Świątynia miała za swój główny cel, odtworzenie świata, Boże dzieło, wyrażające obecność Transcendentnego Boga, Dom i Bramę Niebios. „Budowane niegdyś katedry odznaczały się nadprzyrodzoną treścią i siłą, a ich dynamizm dziś jeszcze zatrzymuje oddech w piersiach i wprawia w ekstatyczny zachwyt. W gotyku piony i kamienna masa są gwałtownie rzucone w stronę nieskończoności i pociągają ze sobą ludzkiego ducha”. Każda zbudowana ludzkimi dłońmi budowla, wydobyta z projektu ukształtowanego wyobraźnią wrażliwych i mądrych ludzi, wznosi się jako najsilniejsze zaprzeczenie zasad tego świata, kierując ludzką percepcję ku Niebu. To plastyczny obraz tajemniczego Locus caelesti, adresowany do ludzkiej społeczności przenikniętej łaską wiary, aby się stali „żywymi kamieniami” kosmicznej świątyni, w której wszystko, co oddycha sławi Boga.

piątek, 25 września 2015

Łk 9,18-22
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: „Za kogo uważają Mnie tłumy?” Oni odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.
Wczoraj wieczorkiem przy kolacji ze znajomymi rozmawialiśmy o kondycji chrześcijaństwa; zagrożeniach wiary i napięciach spowodowanych emigracją tysięcy uchodźców. Doszliśmy to takiego punktu w którym stwierdziliśmy, iż mówienie o Chrystusie, a przyjęcie Go do swojego życia, to są czasami dwa jakże odległe od siebie rzeczywistości. Ilu jest dzisiaj takich ludzi ochrzczonych którzy wiecznie są z czegoś niezadowoleni; a to im się katecheza w szkole nie podoba, że Kościół jest zbyt monopolistyczny i łakomy na pomnażanie swoich majętności, a księża mogliby żyć bardziej ubogo i transparentnie… itd. Tych utyskiwań można wyliczać w nieskończoność. Pewnie wiele z tych pretensji jest jakoś uzasadnionych i nie zawsze wynika z samej kontestacji Kościoła, a raczej z troski o głębszą wiarygodność wspólnoty. Ale znajdą się i tacy chrześcijanie, którym się wszystko nie podoba i ciągle im nie po drodze do prawdziwego oblicza Kościoła, a co najgorsze do odkrycia żywej relacji do Chrystusa. Jakże często mnóstwo spraw, wyobrażeń i natrętnych pretensji demontuje nasze życie wewnętrzne. Czasami potrzeba tylko jednego kroku do przodu, aby wyjść ku Chrystusowi. „A wy za kogo Mnie uważacie ?”- Pyta Chrystus każdego z nas. Czy utraciliśmy już z horyzontu istotę naszego chrześcijańskiego życia ? Co się stało z tym pytaniem ? Spotkać w swoim życiu Jezusa i chcieć spojrzeć na świat inaczej, bez pretensji, irytacji czy zgorzknienia- bez szukania winnych i obarczania ich za swoją ledwo tlącą się wiarę. Doświadczenie wiary jest przyjęciem Boga do swojego życia, w różnych narracjach, nawet w tych najmniej sprzyjających okolicznosciach. Od początku pierwsi uczniowie z zapałem głosili żywą obecność Chrystusa: „Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20). Otworzyć drzwi swego życia tak szeroko, aby wraz przechodzącym Chrystusem mogli przez nasze życie przejść inni ludzie, czerpiąc dobro i miłość- taka postawa jest najbardziej budującym wyznaniem wiary. Zobaczyć siebie oczami Chrystusa. Jak powiedzą mądrze Ojcowie pustyni: „Ten, kto zobaczył siebie takim, jakim jest, jest większy niż ten, kto wskrzesza umarłych”. Powiedzieć Bogu każdego dnia- bądź wola Twoja, przyjmując ją jako swoją własną, rozszyfrowując w niej to, co On o mnie myśli, rozpoznając w niej swój los. Trzeba dojść do takiego momentu, w którym wypowiemy całym naszym jestestwem- „Panie dokąd mamy iść, Ty masz słowa życia. A myśmy uwierzyli Twym słowom”.

czwartek, 24 września 2015

Łk 9,7-9

Tetrarcha Herod usłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Jezusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że Eliasz się zjawił; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Lecz Herod mówił: „Ja kazałem ściąć Jana. Któż więc jest Ten, o którym takie rzeczy słyszę?” I chciał Go zobaczyć.
Bardzo szybko minęła pełna gwałtowności i podniecenia noc krwawej uczty, na której to przyniesiono na tacy głowę Jana Chrzciciela. Morderstwo proroka pod wpływem nasyconego seksualną rządzą tańca Salome, nie zakończyło dylematów moralnych tchórzliwego króla. Krew Proroka wołała z ziemi o wiele mocniej, niż za życia, godząc w samo centrum rozdrobnionego na kawałki serca władcy. Pojawia się kolejna przeszkoda w osobie Chrystusa. Człowiek penetrowany grzechem od środka, bojący się o swoją nienaganną reputację, będzie robił wszystko aby zniszczyć piętrzące się zagrożenia. Każdy kolejny prorok- to ryzyko, na które nie można sobie pozwolić. Bezsenność i poczucie czyhającego na każdym kroku zagrożenia, stanowi proces powolnego umierania. Przychodzi taki moment w którym trzeba sobie uświadomić, iż wszystkich wrogów nie można pozbawić życia, a długo kamuflowanego kłamstwa nie utrzyma się pod maską fałszywej nieskazitelności. Tyrania, despotyzm, spróchniała moralność, wcześniej czy później stanie się drogą ku przepaści. Herod jest już martwy- wewnętrznie, sam na siebie wydał wyrok śmierci, splamił swoje życie krwią niewinną. Chrystus spotka się z Herodem tuż przed swoją męką, ale ta sytuacja będzie wypełniona milczeniem- o czym można rozmawiać z człowiekiem wypełnionym hipokryzją, który nic sobą nie prezentuje ? Milczenie Chrystusa będzie najlepszym komentarzem życia, najbardziej żałosnego z królów.

środa, 23 września 2015

Łk 9,1-6
Jezus zawołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. l wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: „Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim”. Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Apostołowie zostali zaproszeni do podjęcia misji ewangelizacyjnej; nie założyli rąk, nie przywdziali wygodnych kapci, nie usadowili się w miękkich fotelach, nie poddali się marzeniu o triumfalizmie, ale wyruszyli w drogę. Najważniejsza była wola wyjścia ku nieznanej przygodzie wiary… Baczny obserwator tej sceny, może zauważyć jedno- nie posiadali ze sobą nic, oprócz mocy Chrystusa i Jego uzdrawiającej miłości. Pierwsi ewangelizatorzy byli nędzarzami obleczonymi łaską i zdumiewającą pewnością, że Bóg przez ich usta, dłonie, życie będzie działał i dokonywał rzeczy, które wielu się nawet nie śniły.  Chodzi to o działanie płodne, charyzmatyczne, które odczytuje na nowo chrześcijaństwo, wychodząc z izolacji i przekonania, że tyle już zostało zrobione i to ma wystarczyć. Potrzeba na nowo wzbudzić w sobie charyzmat ucznia; to dotyczy nie tylko duchownych, ale nade wszystko świeckich z ich niezwykłą zdolnością wchodzenia w struktury życia i przemieniania je siłą Ewangelii. Dzisiaj jak nigdy dotąd potrzeba odwagi świadectwa- nie tylko mówienia o kerygmacie, przepowiadania go, ale nade wszystko życia przenikniętego świadectwem. Biskup Grzegorz Ryś w jednym z wywiadów powiedział: „Kościół istnieje dzięki ewangelizacji, czyli przekazu wiary. Ten przekaz jest zwrócony do każdego z nas, bo dopiero gdy przyjmiemy wiarę, możemy ją przekazywać. Możemy mówić o ewangelizacji ad intra i ad extra- czyli do tych, którzy albo wiary jeszcze nigdy nie mieli, albo ją porzucili, zostawili”. Dzisiaj Ewangelia musi być głoszona światu z nową siłą, światu w którym jeden człowiek na czterech jest Chińczykiem, jeden na pięciu w Europie jest emigrantem-muzułmaninem, gdzie dwóch na trzech jedzą wystarczająco, a jeden chrześcijanin na dwóch nie jest już katolikiem. Rzeczywistość tak dynamicznie się zmieniająca, staje się nową drogą uczniów, którzy będą starali się umiejętnie wejść w świat i uczynić go, bardziej obecnym Boga. Na koniec pragnę przytoczyć fragment adhortacji papieża Franciszka „Evangelii Gaudium”: Kościół wyruszający w drogę stanowi wspólnotę misyjną uczniów, którzy podejmują inicjatywę, włączają się, towarzyszą, przynosząc owoc i świętują. Wspólnota ewangelizacyjna doświadcza, że to Pan podjął inicjatywę, że On sam nas umiłował i dlatego wie, jak kroczyć naprzód i dotrzeć na rozstaje dróg, by zaprosić wykluczonych. Żyje niewyczerpalnych pragnieniem ofiarowania miłosierdzia, będącego owocem doświadczenia nieskończonego miłosierdzia Ojca i jego udzielającej się mocy… Uczeń umie ofiarować całe życie i ryzykować nim aż po męczeństwo jako świadectwo Chrystusa, ale marzy nie o tym, by przysporzyć sobie nieprzyjaciół, ale raczej aby Słowo zostało przyjęte i ukazało swą wyzwalającą i uzdrawiającą moc… Kościół ewangelizuje i daje się ewangelizować przez piękno liturgii, która jest także celebrowaniem ewangelizacyjnej działalności oraz źródłem dawania siebie ciągle na nowo.”
 
 

wtorek, 22 września 2015

Łk 8,19-21
Przyszli do Jezusa Jego matka i bracia, lecz nie mogli się dostać do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: „Twoja matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą”. Lecz On im odpowiedział: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je”.
W kontekście współczesnej i dziejącej się na naszych oczach „wędrówki ludów”- przekraczających granice Europy, warto zapytać siebie, nie tylko o tożsamość chrześcijańską, ale również o to, czy potrafię być bratem i siostrą Chrystusa; bliźnim dla emigrantów w których uobecnia się Chrystus- bezdomny, skazany na tułaczkę, wyrzucony w przestrzeń materialnej nędzy, skazany na przesyconą lękiem samotność. Ten obraz rzeczywistości odsłania jednocześnie cały obszar obaw, lęków, niepewności. Wszystko kipi i drży w posadach. Myślę, że chrześcijaństwo nie powinno się czuć zagrożone exodusem tak wielkiej rzeszy ludzi.  Może postrzegana w tak negatywnych skutkach sytuacja wyzwoli całkiem nowy potencjał. Nauczanie Chrystusa było też skandalem, czymś całkowicie przewrotowym, wywracając każdą ustaloną perspektywę myślenia i działania ludzi. Może dzisiejsza wieża Babel, jeszcze mocniej potrzebuje chrześcijaństwa z jego rewolucyjną siłą Ewangelii. Aby to mogło się dokonać, chrześcijański posłaniec musi przestać powtarzać do znudzenia o swoim lęku i niepewności, ale pozwolić Bogu poruszyć sumienie świata, wstrząsnąć sercami ludzi. „Aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas”. Żaden ruch przebudzenia nie będzie trwały czy owocny, jeśli nie będzie osobistego spotkania z człowiekiem jako tajemnicą. Boimy się o nasze domy, kościoły czy rodziny, zapominając tym samym, że to Bóg jest Panem historii- Panem naszego życia. Jeżeli będziemy Mu wierni, włos nam z głowy nie spadnie. Słuchać Słowa Bożego i wypełniać je w swoim życiu. Nie chodzi aby na siłę ratować Europę- utwierdzać korzenie, łatać spoiwem skruszałe i nadszarpnięte mury..., tworzyć mit utraconej już dawno wielkości. Najważniejszy jest Bóg, który przychodzi w drugim człowieku. Emigrant- chrześcijanin czy muzułmanin, na którego twarzy wypisuje się oblicze łaknącego miłości Boga.
 

poniedziałek, 21 września 2015

Mt 9,9-13

Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum, ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną”. On wstał i poszedł za Nim…
Od wieków pojawiają się ludzie, których zadanie polega na tym, aby wiedzieć i ukazywać nam to, czego nie dostrzegamy w sposób naturalny. Ludźmi tymi są artyści- pisał filozof Bergson. Co chciał nam opowiedzieć Caravaggio ? Jak ja odczytuję to wtargnięcie Boga ? Ewangelia nad którą się codziennie pochylam jest pełna cudów i niespodzianek ze strony Boga. Bóg jawi się jako zdumiewający w swoich zamierzeniach. Przychodzą Mu pomysły które przekraczają nasz sposób rozumienia, wartościowania, moralności… Tylko On, potrafi zobaczyć w człowieku dobro; z grzesznika, zdziercy, cwaniaka i cynika, czyni świętego. Każdego dnia uświadamiam sobie z coraz większą intensywnością iż, On poszukuje człowieka- tego zagubionego, wątpiącego, paplającego się w grzechu, nieczystego oraz często urągającego Mu w twarz. Pięknie scenę powołania celnika Lewiego wymalował Caravaggio (1597- 1601) dla ozdobienia kaplicy Contarellich rzymskiego kościoła San Luigi dei Francesi. „Artysta musiał wiele razy czytać Biblię, rozważać jej słowa. Był jednym z wielkich artystów, którzy pragnęli zobaczyć historie biblijne własnymi oczami, tak jakby rozgrywały się w domu sąsiada. Zrobił też wszystko, by postacie z Pisma Świętego wydały się bardziej prawdziwe i namacalne. Pomaga w tym sposób operowania światłocieniem. Światło Caravaggia nie dodaje ciału wdzięku i miękkości: jest ostre, niemal oślepiające w kontraście z głębokimi cieniami. Sprawia jednak, że cała scena rysuje się wyraźnie bezkompromisową uczciwością, którą niewielu współczesnych potrafiło docenić, a która wywarła wpływa na artystów późniejszego okresu”- pisał w swoich rozważaniach o sztuce Gombrich.. W scenie „Powołanie św. Mateusza”, artysta oddaje całe spektrum emocjonalnego przeżycia- powołanego i Powołującego. Snop wpadającego światła, rozprasza ciemności wnętrza (metafora ciemności duszy, dotkniętej iluminacją nie z tego świata…), tak intensywnego, przeobrażającego życie  mężczyzny siedzącego za stołem, zajętego liczeniem pieniędzy w towarzystwie interesantów. Wyraz twarz celnika i przeszywający wnętrze dialog; ja Panie ? Tak Ty ! Jezus wyciąga dłoń, jakby tym gestem chciał pokazać, na nowo dokonujący się proces tworzenia „nowego człowieka”. Mimika twarzy celnika wskazuje na przyjęcie przynaglenia Mistrza, od tej chwili jest już kimś innym, stał się Apostołem - to znaczy posłanym. Dokonuje się w nim, tak wielka interakcja z Bogiem, która pozostawi ślad w jego duszy do końca  życia.  Taki jest Chrystus w swoich pomysłach, ostatniego przyjmuje jako pierwszego, z grzesznika czyni ucznia. Wszystko wbrew ludzkiej logice i sprawiedliwości. Bo nasze grzechy jak powiedział św. Izaak Syryjczyk są jak "garść piasku wrzucona w niezmierzone morze, o to czym jest grzech wobec nieskończonego miłosierdzia Bożego". Ilu to ludzi doświadczyło uzdrowienia przez swoje grzechy. Słowo przeszyło ciemności   i dotknęło duszy. „Pójdź za Mną ”. Będziesz miał odwagę porzucić siebie ?
 
 
 
 
 

niedziela, 20 września 2015

Mk 9,30-37
Jezus i Jego uczniowie podróżowali przez Galileę, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie”. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: „O czym to rozmawialiście w drodze?” Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich”. Potem wziął dziecko; postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał”.
Chrystus z uczniami przemierza drogi Galilei; docelowym miejscem wędrowania jest Jerozolima. W czasie wspólnego pokonywania szlaku, rodzi się mnóstwo nieprzewidzianych sytuacji, przemyśleń, rozmów w lepszym lub gorszym tonie. Każdy z uczniów niesie w sobie jakąś wizję przyszłości- tyle pragnień, oczekiwań, wyobrażeń. „O czym rozmawialiście w drodze ?” Uczniowie zaskoczeni pytaniem, zbici z pantałyku. Na pewno nie mogą tak wprost pochwalić się tematem cicho prowadzonej, a jednocześnie wewnętrznie mocno zadrażnionej rozmowy. W towarzystwie typowo męskim może dojść do różnych ekscesów, kłótni i udowadnia względem siebie swojego stanowiska. Każdy chce mieć jak najbardziej wyeksponowane miejsce w szeregu zasłużonych. Zdaje się, jakby apostołowie zapomnieli o kwintesencji nauki Chrystusa- myślą w tym momencie tylko o sobie, swoich ambicjach oraz przelotnych przywilejach; zapominając o duchu pokory, który próbował przez cały ten czas wpoić im Mistrz z Nazaretu. Wydaje się, że przestali na chwilę myśleć o tym, co Boże, a skupili się na tym co ludzkie- ulotne i przeniknięte egoistycznym blichtrem bycia w centrum zainteresowania. Jezus czuje się w obowiązku, aby jeszcze raz- cierpliwie i rzeczowo wyjaśnić uczniom istotę bycia Jego uczniem. „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich”. A dalej: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał”. Dziecko dla Chrystusa jest punktem odniesienia, najbardziej pięknym wzorem do naśladowania. W dziecku zawiera się głębia spontaniczności, naturalności, bezinteresowności, prostoty, braku komplikacji, a to wszystko stanowi warunek wejścia do królestwa niebieskiego. Dobrze to wyraził słowami pisarz Borys Pasternak: „Dzieci są wiecznie szczere, nie wstydzą się prawdy, a my dorośli z obawy, by nie wyglądać na zacofanych, gotowi jesteśmy zaprzedać to, co nam najdroższe, chwalimy to, co nas odpycha i potakujemy temu, czego nie rozumiemy”. Odnaleźć w sobie „małego człowieka”- pełne radości dziecko, czerpiące spontanicznie ze świata cudowny zachwyt. Utrata dzieciństwa sprawia postawę zamknięcia w sobie, pychy, instrumentalnego traktowania innych według własnego próżnego widzimisie. „Prawdziwie zaś dziećmi są ci, którzy jedynie Boga uznają za Ojca, w prostocie, maleńkości i czystości… Ten, kto wypełnia to przykazanie, jest prawdziwie maleńkim dla Boga i dla świata: świat uważa, że zbłądził, a Bóg go kocha”. Nie pozbywajmy się zbyt szybko tego, co w nas dziecięce- najbardziej zauważone przez Boga.
 
 

sobota, 19 września 2015

Paradoks wiary chrześcijańskiej polega na tym, że stymuluje ona twórczość na tym świecie, ale w swojej końcowej  fazie prawdziwa kultura, osiągając wymiar eschatologiczny, sprawia, że świat się rozpada, historia wychodzi ze swoich ram. W tym wypadku to nie jest droga niemożliwa, ale niemożliwość jest drogą, która urzeczywistnia się dzięki charyzmatom: "Albowiem boska moc może stworzyć... drogę w niemożliwym ... Świat w Kościele to Ognisty Krzew  sercu egzystencji. Na swój sposób kultura łączy się z liturgią, pozwalając usłyszeć "liturgię kosmiczną", stając się doksologią.
Evdokimov Paul

piątek, 18 września 2015

Łk 8,1-3
Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym.
A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów…
Wędrówką jedną życie jest człowieka. Idzie tam. Idzie tu. Brak mu tchu. Brak mu tchu- piał z właściwą dla siebie wrażliwością, poeta Edward Stachura. Jesteśmy wędrowcami, czy tego chcemy czy nie. Tylko czasami zatrzymujemy się, aby zaczerpnąć w płuca powietrze, lub zmęczeni zabijamy do portu naszego przeznaczenia- aby tam zakończyć bieg swojej mozolnej wędrówki. Życie nas niesie, jedyne co możemy zrobić to spoglądać na zegarek- jak z każdą minutą- roztapiającą się w boskim kairosie, pozostawiamy coś za sobą. Najpiękniejsze jest w chrześcijaństwie bycie w drodze- dla jednych tak dosłowne, naznaczone świętym wędrowaniem, dla jeszcze innych symbolicznie- jako duchową pielgrzymkę do upragnionych miejsc. Gdybym tylko mógł, to przywdziałby szatę wędrowca i udał się w nieznaną drogę, spakowałbym w plecaku najpotrzebniejsze rzeczy i szedł…, szedł, ile by tylko starczyło sił- aż do starcia podeszwy w bucie. Pielgrzymka dla człowieka wiary nie jest tylko zgrabnie utkaną z pragnień metaforą, jest rzeczywistością- przygodą wychodzenia ku  ciągle nowym horyzontom. Wspaniałe wydają się słowa wypowiedziane przez rosyjskiego pielgrzyma przemierzającego na pieszo połacie swojej ojczyzny. Pątnik wschodni, autor „Opowieści pielgrzyma”, zaprasza nas do swojej jakże wewnętrznie przeżywanej w bliskości Boga, percepcji świata. Pisze: „Nie tylko bowiem czułem modlitwę we wnętrzu swojej duszy, ale wszystko co było zewnętrzne, ukazywało mi się w zachwycającej postaci i wszystko pociągało mnie ku miłości Boga i ku dziękowaniu Mu: ludzie, drzewa, rośliny, zwierzęta- wszystko było mi jakby jedną rodziną, wszędzie znajdowałem odbicie imienia Jezusa Chrystusa. Czasem odczuwałem taką lekkość, jakbym był pozbawiony ciała, jakbym nie chodził, a radośnie pływał w powietrzu.” Chrystus wędrował przez miasta i wsie, głosząc wiarę i zapraszając każdego człowieka do cudownej przygody. Kościół zrodził się z wędrówki uczniów, ze zmęczenia i potu spływającego po czołach, z obolałych nóg, które pokrywał galilejski kurz i odcisków sygnujących trud przemierzanej drogi. Misją chrześcijaństwa jest bycie w drodze i proklamacja Ewangelii.

czwartek, 17 września 2015

Łk 7,36-50
Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowego olejku i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi łzami i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”…   Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. Do niej zaś rzekł: „Twoje grzechy są odpuszczone”. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: „Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?” On zaś rzekł do kobiety: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.
Grzeszna kobieta swoją obecnością złamała wszystkie możliwe konwenanse, wzbudziła zdziwienie biesiadników, którzy otrzymali oficjalne zaproszenie na wyborną kolację. Ona przyszła nieproszona, aby okazać Jezusowi gest miłości. To jedna z najbardziej poruszających serce scen z Ewangelii, gest niewiasty która mimo swojej tragicznej kondycji moralnej przychodzi po miłosierdzie i sama staje się narzędziem miłości, ponieważ bardzo umiłowała. Kobieta neutralizuje brak gościnności gospodarza, który pewnie zaprosił Jezusa, aby pokazać iż Nauczyciel z Nazaretu jest mało znaczącym wędrownym zwodzicielem tłumu, którego prezentowana moralność zagraża porządkowi ustalonemu przez grupę zadowolonych i napuszonych sprawiedliwych purystów moralności. Wielu komentatorów tego epizodu do dziś zadaje sobie pytanie kim właściwie była owa kobieta, jak było jej na imię ? "Nie znamy jej imienia. Znamy tylko jej zawód, polegający tylko popełnianiu grzechów... Ewangelia mówi o dwóch namaszczeniach: o tym w domu Szymona i o tym "na dzień pogrzebu". Czy ta sama osoba dokonała obydwu "namaszczeń" ? I czy tę bezimienną kobietę można utożsamić z Marią Magdaleną (Marią z Magdali, według Jana, "z której wyszło siedem demonów?") Myślę że te wszystkie pytania są mało ważne, najbardziej istotne staje się to co, czyni Jezus w życiu tej kobiety. Po tym spotkaniu nic już nie pozostanie takie same. Miłosierdzie Boga spotka się z ludzką nędzą, i grzeszne naczynie wypełni łaską miłości, która zakryje grzechy i podniesie do życia łaski. Wszyscy do tej pory pogardzali nią, być może siedzieli w tym gronie mężczyźni którzy mieli grzeszne myśli, być może ktoś skorzystał z jej usług lub innej kobiety, tylko po aby poczuć się zaspokojonym, aby leczyć swoje kompleksy. Kobieta odchodzi dotknięta miłością, spojrzenie Jezusa wywołało w niej tak wielkie  poruszenie, że łzy spływały jej po policzkach; łzy szczęścia, charyzmatu miłości. Pierwszy raz mężczyzna spojrzał na nią nie tak, jak na kobietę która można kupić, w Jego oczach nie była przedmiotem do posiadania, którego wartość zostaje przeliczona przez zarobiony pieniądz. "Ona jednak dopiero czuje się lekka. Zwrócono jej nowe serce, czyste i świeże, jak serce dziecka. teraz może zacząć kochać naprawdę. Czuje się bowiem kochana." Tylko Bóg może się w taki sposób zachować wobec człowieka...ponieważ człowiek za mało potrafi kochać.  Przypominają mi się słowa starca Zosimy, które skierował do Aloszy z powieści Dostojewskiego "Bracia Karamazow": "Bracia, nie bójcie się grzechu ludzkiego, miłujcie człowieka i w grzechu jego, albowiem to jest podobieństwo Bożej miłości i szczyt miłości na ziemi".
 
 
 
 
 
 
 
 
                                                   
 
 
 
 
 
 

środa, 16 września 2015

Łk 7,31-3
Po odejściu wysłanników Jana Chrzciciela Jezus powiedział do tłumów: „Z kim więc mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci, które przebywają na rynku i głośno przymawiają jedne drugim: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali». Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: «Zły duch go opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników». A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność”.
Dzieci bawiące się na rynku, stanowią motyw przypowieści Chrystusa. Dzieci niegrzeczne, irytujące, grymaśne, natrętne wobec swoich rówieśników. Aluzja do faryzeuszów i doktorów Prawa jest aż nadto widoczna. Aluzja do ludzi nam bliskich- obojętnych, zgorzkniałych, mających wszystkich i wszystko w nosie. To oni odmówili uczestnictwa w „zabawie Boga” i odcięli się od planu zbawienia. Wiele smutku jest w słowach Chrystusa, które ujawniają to „zerwanie”. Może być również i tak, że my także odmówimy udziału w propozycji spędzania czasu z Bogiem. Człowiek zbyt często okazuje się uparty i przekorny wobec pomysłu który podsyła mu Bóg. Czasami brakuje nam dobrej woli, naturalnej spontaniczności przez którą będzie mogła się wypowiedzieć nasza wiara. „Głównym dowodem istnienia Boga jest dla mnie radość, jaką odczuwam na samą myśl o jego istnieniu”- pisał filozof Rene Le Senne. Świat zdaje się opróżnił swoje „kieszenie” z radości. A przecież wiara to poczucie spełnienia, wszechogarniające szczęście przenikające wzdłuż i wszerz wnętrze człowieka. Pewien święty powiedział do dziecka: „Widzisz, gdybyś potrafił bawić się z Bogiem, byłaby to rzecz najwspanialsza, jaka wydarzyła się kiedykolwiek. Wszyscy traktują Go tak poważnie, jakby był śmiertelnie nudny… Baw się z Bogiem, mój synu, Bóg jest najlepszym towarzyszem zabawy”.

wtorek, 15 września 2015

J 19,25-27

Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”.
 I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych dzieł sztuki, transponujące przekaz dramatycznego opisu z Golgoty, jest monumentalny obraz  przedstawiający scenę -zdjęcia z krzyża, autorstwa Rogera van der Weyden (ok. 1435 ). To nie tylko ekspresyjnie przesycona cierpieniem scena śmierci Chrystusa- „Wykonało się”. Wielkie płótno wymalowane paletą duchowego współodczuwania najważniejszej chwili w historii świata. To monumentalne malarskie przedsięwzięcie miało w swoim założeniu być dostrzegalne przez każdego; jakby artysta chciał powiedzieć: zobacz twoje zmagania i cierpienia, są ich udziałem. Twój ból, żłobi również ich twarze. „Centralnym elementem kompozycji jest ciało Chrystusa zwrócone twarzą do widza. Z obu stron otaczają je płaczące niewiasty. Pochylony do przodu św. Jan, podobnie jak stojąca z obok św. Maria Magdalena, próbuje na próżno podtrzymać mdlejącą Matkę Boską, której gesty odpowiadają ułożeniu zdejmowanego z krzyża ciała Chrystusa.” Bladość wypisana na twarzy Maryi, stanowi informację o tym wszystkim, czego nie może pomieścić pełne smutku serce. „Twoją duszę miecz przeniknie”, słowa proroctwa starca Symeona zyskują urzeczywistnienie w momencie największej próby, kiedy trzeba przyjąć na swoje dłonie osunięte ciało zmaltretowanego Syna. Ruch i gest, wzajemne spojrzenia- stanowią o intensywności przeżyć, które ciężko opisać słowami. Jakże zasadne wydają się w tym miejscu słowa komentarza wypowiedziane przez św. Bernarda: „Ktoś jednak może powiedzieć: Czyż nie wiedziała wcześniej, że Jezus umrze ? Niewątpliwie. Czyż nie ufała, że wkrótce zmartwychwstanie ? Zapewne. I pomimo to cierpiała widząc Ukrzyżowanego ? Bardzo. A zresztą kimże ty jesteś, jakże rozumujesz, skoro trudniej ci przyjąć współcierpienie Maryi niż cierpienie Syna Maryi ? On mógł umrzeć w ciele, Ona zaś nie mogła współcierpieć w duchu ? W Chrystusie sprawiła to miłość, ponad którą większej nie miał nikt. W Maryi- miłość, z którą żadna inna, poza Chrystusową, nie może się równać”. Obraz tak wymalowanego cierpienia, poszerza się o doświadczenie bólu każdej z matek tej ziemi- tułającej się w grupie uchodźców, szukających schronienia i tulących nerwowo swoje dzieci, aby uchronić je przed złem tego świata.
 
 
 

poniedziałek, 14 września 2015

J 3,13-17

Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.

Chrześcijaństwa nie można zrozumieć bez obecności krzyża. Krzyż jest wpisany w życie człowieka, przenika nie tylko obszary wnętrza, ale nade wszystko odsłania prawdę o konieczności bycia blisko Ukrzyżowanego Chrystusa. Przez ten znak, zostaje wypowiedziana największa wolność; Bóg przyjął ciężar cierpienia, rozpostarł swoje ramiona tak szeroko, jakby chciał ogarnąć każdego człowieka. Wzniósł się niczym ptak ku górze, aby z wysokości drzewa uchwycić życie człowieka, zawrzeć je w sobie, przeobrazić… Jego rany są najbardziej wyrazistym zapisem odciskiem zakochania w człowieku- do końca. Ktoś może postawić odważne pytanie, czy ten krzyż był konieczny. Czy cała ta dramaturgia okrucieństwa musiała się wydarzyć w historii świata ? Tak naprawdę odpowiedź jest zwyczajnie prosta. To była mądra lekcja dla nas; abyśmy zrozumieli wartość miłości, poświęcenia, bezinteresowności. Escriva w swoich rozważaniach zapisał takie myśli: „Kiedy ujrzysz biedny drewniany krzyż, samotny, bez znaczenia i wartości… i bez Ukrzyżowanego, nie zapomnij, że te krzyż jest twoim krzyżem: codziennym, ukrytym, bez blasku, pozbawionym pociechy, czekającym na ukrzyżowanego, którego mu brak: tym ukrzyżowanym masz być ty”.  

niedziela, 13 września 2015

Mk 8,27-35
Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: „Za kogo uważają Mnie ludzie?” Oni Mu odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków”. On ich zapytał: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Odpowiedział Mu Piotr: „Ty jesteś Mesjaszem”. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili… Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, ten je zachowa”.
Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego ! Gdyby każdy chrześcijanin zdobył się na odwagę takiego wyznania wiary, to wiele ze współczesnych bolączek chrześcijaństwa stanowiłoby tylko marginalne problemy. Gdyby chrześcijanie potrafili całym sercem wyznać wiarę w Chrystusa, to codzienność życia- zaganiana a niejednokrotnie zagmatwana różnymi  trudnymi sytuacjami rzeczywistość, byłaby znośniejsza i o wiele bardziej przyjemna. Gdyby chrześcijanie wyznali wiarę w Pana i przyjęli Go jako swojego Zbawiciela- zauważyliby jak bardzo są blisko innych, jak mówienie o miłości i wcielanie jej w życie przynosi wyczekiwane skutki. Często to powtarzam- człowiek współczesny boi się zgodzić na Boga, ponieważ czuje podświadomie, iż taki wybór będzie musiał zdemontować całe jego życie. Chrześcijaństwo ma swój ciężar gatunkowy, to dojrzałość której nieustannym weryfikatorem jest wierność wartościom, które stawia Ewangelia. Chrystus nie może być dodatkiem do życia, czy jakiejś ckliwej tradycji religijnej cz cukierkowej pobożności. Chrystus to żywa Osoba, którą przyjmuję do swojego życia lub nie. Chrześcijanin to człowiek gotowy na zderzenie z krzyżem- czasami na stanięcie w opozycji do świata, który za wszelką cenę będzie chciał opróżnić serce z miłości i wierności wyznawanym wartościom. Naśladować Chrystusa- to tyle co być gotowym na wszystko. Święty Jan Chryzostom pisał do swoich wiernych: „Każdego dnia bądź gotowy na śmierć… To właśnie oznaczają słowa: niech naśladuje mnie, nie tylko okazywać męstwo w prześladowaniach, ale także wstrzemięźliwość, łagodność i wszelkie cnoty. Jeśli dla Niego wszystko cierpimy”. Przyjąć Boga do swojego życia, to tyle co okazać się wiernym: w codziennych obowiązkach, w małżeństwie, rodzinie- odkrywać wiarę, tam gdzie wszystko się sypie i nie ma poczucia najmniejszego sensu. Umieć zobaczyć, iż przez najtrudniejsze, a czasami najbardziej skandaliczne sytuacje przychodzi Chrystus z darem upragnionego pokoju. Wierzę w Ciebie ! – to nie tylko religijny pustosłów, ale głębia ducha- powiew wolności, w którym jak jestem blisko Boga, a On jest blisko mnie.

sobota, 12 września 2015

Łk 6,43-49
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo: nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta.
Życie człowieka w sposób metaforyczny zostaje przyrównane do wydającego owoce drzewa. Dla ludów starożytnych drzewo był czymś o wiele więcej jak tylko wyrastającą z ziemi rośliną, rozrastającą się do ogromnych kształtów. Drzewo w przekonaniu wielu ludów było symbolem życia, teofanią, obrazem kosmosu, alegorią ciągle odradzającej się natury. Pod jego postacią kryje się rzeczywistość duchowa, odsłaniająca wiele ukrytych sensów i znaczeń. Corocznie obumierając i powracając do życia, objawia rzeczywistość poza ludzką i odtwarza to, co dokonuje się w ożywionej przestrzeni jako dynamika przepływającego życia. Księga Hioba porównuje wyrastanie z pnia ściętego drzewa świeżych pędów do człowieka, który dopiero u kresu czasów zostanie wzbudzony do życia. Drzewo w tym kontekście staje się symbolem duchowego odrodzenia, zmartwychwstania. Drzewo jest również obrazem ludzkiej wartości życia, jak powie św. Paweł: „Bo życie nasze ukryte jest z Chrystusem w Bogu” (Kol 3,3). Człowiek jest drzewem zasadzonym nad płynącą wodą; czerpiąc witalne siły, ma za zadanie rodzić duchowe owoce. W wypowiedzi Jezusa drzewa wydające i nie wydające owoców stanowią metaforyczną aluzję do ludzi złych i dobrych. „Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (Mt 3,10). Drzewo można również zrozumieć o wiele głębiej w kontekście soteriologicznym. Dostęp do drzewa życia, którego człowiek został pozbawiony wskutek pierwszego grzechu, został przywrócony całej ludzkości przez Chrystusa na krzyżu- drzewie największej miłości. Biskup Ezro z Bambergu tak pisał o tym drzewie: „Twoje konary dźwigały na sobie niebieskie brzemię. Pokryły cię aż do góry piękne kwiaty, owoc zaś przez ciebie wydany był słodki i dobry”. My też jesteśmy „drzewami”- tylko kiedy zaowocujemy ?

piątek, 11 września 2015

Łk 6,39-42
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: „Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: «Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku», gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata”.
Ludzie żyją obok siebie, a zachowują się jak hipokryci wyszukując nieustannie swoich własnych braków. Ilu to idealistów i pseudomoralnych „herosów” przyzwoitości przeżyło chrześcijaństwo. Najpewniejsi swojej świętości zdają się być ci, dla których drugi człowiek staje się kozłem, po którym można wskoczyć do panteonu najbardziej zasłużonych ludzi wiary. O takich płytkich ludziach mówi dzisiaj Ewangelia- określa ich słowem: „niewidomi”. Niewidomi to tyle, co niezdolni do przekroczenia o sobie mniemania, iż są jedynymi sprawiedliwymi w oczach Boga. Nieskazitelni- zawsze ułożeni, posiadający gotową odpowiedź na wszystko, nieoglądający się wstecz za siebie, opatrzeni tytułem stróżów ortodoksji. W całej swojej napuszonej przyzwoitości, potrafiący jedynie widzieć samo zło u innych. To gatunek chrześcijaństwa uprzywilejowanego, szybującego ponad duchową płycizną wadzących się ze sobą grzeszników. Którzy tak naprawdę są ważni dla Chrystusa- przeciętni, a zarazem potrafiący zobaczyć swoją duchową nędzę, czy „geniusze moralności” ? Czasami mam wrażenie, że ci idealni osobnicy zachowują się jak starszy brat z przypowieści o synu marnotrawnym; nie są wstanie uchwycić przebaczającej i przynoszącej wolność miłości Ojca. Świetnym komentarzem zdają się być słowa św. Augustyna: „Nie sądźmy, iż jesteśmy doskonałymi i bez grzechu. Aby życie zasługiwało na pochwałę, prośmy o przebaczenie win. Ludzie zaś, którym brak nadziei, im mniej zwracają uwagę na własne grzechy, tym skwapliwiej wyszukują je u innych. A szukają nie po to, aby zło naprawić, ale by je potępić. Ponieważ dla siebie nie znajdują usprawiedliwienia, gotowi są oskarżać innych… Nie dociekaj grzechów cudzych. Badaj swoje sumienie, zastanawiaj się nad sobą”. Jedynym narzędziem do wyciągania drzazg z oka, jest umiejętność kochania bez żadnego podtekstu.
 
 
 

czwartek, 10 września 2015

Łk 6,27-38
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Daj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie… Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny…  
Kwintesencją chrześcijańskiego personalizmu, jest miłość- jako zdolność przeżywania głębokich relacji z Bogiem, sobą samym a nade wszystko z innymi ludźmi. Człowiek jest istotą relacyjną, tworzy struktury więzi, odsłaniając tym samym ukryte w nim samym najgłębsze pokłady dobra. Pewnie współczesność chciałaby zakłócić w człowieku zdolność empatii, współodczuwania innych, wrażliwości na toczące się życie, w którym ten drugi człowiek, będący obok mnie, pozornie jest kimś tak bardzo obcym- a jednak współtowarzyszem w odkrywaniu trudnej sztuki- jaką jest urzeczywistnianie miłości. W rozdzieranym różnymi podziałami w świecie szczególnie potrzebna jest głęboka i życiowa umiejętność bycia chrześcijaninem. W wyniku tak nagłych zmian które się dokonują w Europie, społeczeństwo starego kontynentu stanęło przed ważnym egzaminem- czy będziemy potrafili uratować chrześcijańską twarz naszego świata. Piszę chrześcijańską- ale w podtekście myślę o bardziej ludzkich postawach, przenikniętych duchem Ewangelii; wtapiając miłość w chwiejący się gamach naszej rzeczywistości. Umiejętność bycia uczniem Chrystusa- wcielającym miłość w konkretne akty i wyzwania codzienności, jest czymś więcej niż tylko deklaratywnym byciem w samym centrum różnych zdarzeń. Tu chodzi o postawę przekraczającą tak wiele sztywnych i szablonowych zachowań. Chodzi o chrześcijaństwo bardziej przyjazne inności; sami chrześcijanie tak wiele mówią o ekumenizmie, ale to wszystko jest za mało- brakuje jedności, która daje szanse pełniejszego uniwersalizmu. Każdy z kościołów zamiast bardziej kochać, głosi absolutne pewniki swojej „niezachwianej” ortodoksyjności. Zasadne wydaja się słowa Paula Couturiera: „Kto chce służyć Kościołowi, musi znosić cierpienie pochodzące od niego”. Droga wzajemnego szacunku i odkrywania bardziej nacechowaną postawą miłości jest trudna, ale nie jest niemożliwa. „Miłujcie…”, wielokrotnie będzie Chrystus Pan powtarzał te słowa, abyśmy ich nie stracili z horyzontu naszego widzenia. Tutaj pojawia się kolejna kwestia związana z naszą postawą wobec ludzi inaczej myślących, czujących, wyrażających swoje wewnętrzne przeżycia. Fala emigrantów z krajów islamskich, stanowi nie tylko wieli problem dla Europy, ale jest sprawdzianem naszej ludzkiej i chrześcijańskiej solidarności. Nie bez przyczyny papież Franciszek zaapelował, aby każda parafia stała się domem dla przynajmniej jednej rodziny uchodźców. Wszystko należy odczytywać w kontekście miłości- trudnej, pełnej wyrzeczenia, przenikniętej duchem braterskiej służby i ofiary. Tylko dzięki miłości jesteśmy wstanie zrozumieć kim jesteśmy i jaki smak może mieć nasze życie. Pięknie wyrażają to słowa poezji Karola Wojtyły: „Miłość mi wszystko wyjaśniła. Miłość wszystko rozwiązała- dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała”. Gdybyśmy odważyli się na słowo: kocham  ! – świat nie tylko stałby się bardziej znośny, ale i piękniejszy.
 
 
 

środa, 9 września 2015

Kol 3,1-11
Bracia: Jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadując po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale.
Opracowując skrypt na wykłady ze sztuki średniowiecznej, a szczególnie z architektury gotyckiej, zastanawiałem się w jaki sposób dokonać pewnej syntezy tak ogromnego materiału źródłowego i ikonograficznego, aby był przystępny dla moich utrudzonych wiedzą słuchaczy. Zakopany po uszy w mnóstwie lepiej lub gorzej opracowanych publikacji, robiąc małą pauzę przeczytałem fragment z dzisiejszej liturgii słowa. „Szukajcie tego, co w górze”- to sformułowanie św. Pawła w sposób jak najbardziej trafny, odzwierciedla przekaz ideowy średniowiecznej koncepcji świątyni i celebrowanych w niej czynności liturgicznych. W świątyni gotyckiej, wszystko wydaje się przeniknięte strzelistością, mury piętrzą się z ziemi ku niebu, chcąc jakby masywem swojej formy sforsować bramy innego świata i przypomnieć człowiekowi, gdzie jest kres jego wędrówki. Sztuka i liturgia tworzą niezwykłą synestezję- teatrum, w której dokonuje się spotkanie wieczności z teraźniejszością, sacrum z profanum, misterium niewypowiedzianego piękna z ulotnością ludzkiego zachwytu- zaklętego w materii świata. Na zstąpienie Syna Bożego w świat, dokonuje się odpowiedź człowieka w wstąpieniu- jako kosmicznej dramaturgii chwili. W kontekście tych teologicznych westchnień, jakże niezwykle głębokie wydają się słowa Wyspiańskiego, stanowiące wyraz podziwu wobec katedry w Reims: „Cały gmach snuje się w górę, rozmodlił się ku niebu- patrząc nań, zdaje się, że wciąż urasta coraz wyżej, że skrzydeł anielskich dostaje, że przebije szklany strop gwiezdny, że potęga i siła modłów zaklętych w jego złomy przepruje lazurowy szmat błękitu- że nam w górze dosięgnie Boga w jego glorii niebieskiej i jak po drabinie Jakubowej zstąpią nań chóry anielskie wołając synowi Dawidowemu hosanna !”. Katedra staje się nie tylko wyrazem urzeczywistnionego piękna i dotyku wytęsknionego- innego świata- Niebieskiego Jeruzalem. To jednocześnie wielka metafora człowieczego życia, orientacji wszystkiego ku górze. Tam trzeba się wspiąć, aby ujrzeć opromienioną blaskiem słońca bramę. Nie można wejść do środka, bez zadania sobie trudu pokonania duchowej wspinaczki. Jak pisał Bohme: „Chrystus jest prawdziwą świątynią, do której musimy wejść, mimo wszelkich diabelskich sprzeciwów”. W górę serca !