środa, 28 października 2020

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha syna swego łona ? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 14-15).
Zbyt mało jest jeszcze wokół nas cierpienia i śmierci, że w jakimś irracjonalnym buncie młode kobiety wychodzą na ulicę i próbują wykrzyczeć swoje frustracje w sposób wulgarny, ohydny, pozbawiony zaufania do życia. Triumf głupoty wyrażony skandalicznym językiem agresji i opryskliwości. Zbiorowa histeria i nienawiść. Ludzie krzyczą, ale już nie potrafią słuchać. Nie ma tu piękna komunii. Z tej kobiecej kakofonii wyłania się również fatalny obraz nieobecnych i niepotrafiących dźwigać ciężaru życia mężczyzn (kryzys ojcostwa). Kultura śmierci w której partycypuje zagubiony i pozbawiony sensu człowiek- impulsywny i odarty z przyzwoitości, nabuzowany wściekłością; pędzący stadnie i nieświadomy że jest wrzucony w trybiki machiny, większej niż on sam. Jakaś przerażająca atrofia umysłów w młodzieży która bezmyślnie i bez spokojnego dialogu, epatuje agresją i napiera na sprawy nad którymi potrzeba się spokojnie i refleksyjnie pochylić. Duszna i bezideowa agora krzykaczy, którym w gruncie rzeczy nie zależy na dobru kobiet, tylko na wszczęciu burdy i profanacyjnych aktów- dekonstrukcji świata wartości i wojny z chrześcijaństwem ! „Jeśli odrzuci się Boga to już wszystko wolno” a wtedy można stworzyć „piekło dzieci.” Nie boje się użyć tego sformułowania, ale jest w tym akcie coś szkaradnego i przewrotnego- diabolicznego, odzwierciedlającego jakieś przepastne ciemności spowijające ludzkie dusze. W świecie wygodnictwa, egoizmu i panseksualizmu, temu najmniejszemu i bezbronnemu człowiekowi odbiera się prawo do życia. Staje się „odpadkiem” hedonistycznej cywilizacji. Rozrywany się na strzępy w imię fałszywie proklamowanej wolności. Bezimienne dzieci (męczennicy) w nowoczesnym- barbarzyńskim świecie wyrafinowanej i korporacyjnej zagłady. Istoty, którym odebrano prawo głosu, ponieważ „matki” stwierdziły, że wybrakowane nie zasługują na dar istnienia. Zezwierzęcił się ten świat. Upodlił się ten człowiek ! Jakże wymowne dzisiaj stają się słowa Wiktora Frankla: „w tym świecie ludzkie ego wyrzekło się ostatecznie wszystkich wartości.” Ten najmniejszy i kruchy człowiek, stał się polem doświadczalnym- wrzuconym w eugeniczne i selektywne laboratorium śmierci. „To Bóg domaga się, od człowieka człowieczeństwa, którego sam człowiek się nie bardzo się domaga”(M. Bierdiajew). Być może jest nam potrzebny koszmar wojny, abyśmy na nowo zrozumieli wartość życia. „Wojna uczy stracić wszystko i stać się tym, kim się nie było”- pisał A. Camus. Wojna rodzi świętych i bestie, słabych i silnych. W żaden sposób nie jest wartością, ale staje się potencjalną przestrzenią przebudzenia sumień. Wznieca heroizm matek do swoich dzieci, gotowych bez namysłu oddać za nie własne życie. Pragnę to wykrzyczeć z całych sił: JESTEM ZA ŻYCIEM !

sobota, 24 października 2020

Ty bowiem stworzyłeś moje wnętrze i utkałeś mnie w łonie mej matki (Ps 139, 13).
Jakże trudne jest snucie medytacji o ludzkiej egzystencji kiedy na powrót ludzkie umysły przenika poczucie leku i niewiadomej. Świat dojrzewający i przygotowujący się na możliwie najgorszy scenariusz. „Jestem człowiekiem, który się boi- pisał Harold Urcy- i który chce dzielić się swoim lękiem.” Sytuacja współczesnego człowieka staje się przenikliwym krzykiem istnienia- wypowiedzianym zewsząd bólem w obliczu choroby i następującej po niej śmierci. Pomimo tak powszechnego przerażenia wydobywa się ironiczny krzyk demona w ludziach dla których życie nie ma jakiejkolwiek wartości. „W ciele kształtem piękna jest dusza, a tym, co nas zachwyca w pięknie duszy, jest obraz Boga”(H. Corbin). Obserwuję w mediach nerwowe, agresywne kobiety wychodzące na ulice i domagające się prawa do swojego brzucha, macicy... Boskiego prawa do odebrania oddechu własnemu dziecku które noszą pod swoim sercem. Sprowadzona do czystej psychologii, zanika w ten sposób nie tylko tajemnica, ale i sama kobieta. „Bycie dla siebie” kobiety- feministki okazuje się byciem zasklepionym we własnej egoistycznie rozumianej przyjemności. Piszę te słowa tydzień po tym, jak moja żona poroniła. Było to nasza hiobowa próba wiary. Być może czuję się bardziej przynaglony, aby wejść w dyskurs ze światem tych kobiet, których cielesność stała się absolutną własnością- własnością separującą i odrzucającą życie. Tęczowa rewolucja ideowa wciąga kobiety w swoje tryby i stawia je pierwszej linii frontu, zadając tym samym cios więziom rodzinnym i wartościom od wieków chroniącym życie. „Jedni cierpia za potomstwem, jak inni cierpią z powodu dzieci”(św. Grzegorz z Nazajnzu). Wyemancypowana kobieta nowoczesności przestaje być biblijną „chwałą mężczyzny”(1 Kor 11,7), pragnienie definiować siebie poza mężczyzną- jako istota „wolna” i samostanowiąca o sobie; uwikłana w fałszywy aksjomat wolności ! Cywilizacja śmierci w której najwięcej do powiedzenia o życiu nienarodzonych dzieci mają ci, którym dano żyć. „Trudno jest mówić spokojnie o przerywaniu ciąży, gdyż dotyczy ono miłości i śmierci, czyli tego, co najważniejsze w ludzkich losach. Ponieważ dotyczy to kobiety w jej „dziwności” cielesnej, na którą składają się życie, śmierć, krew, tak jakby zawierała się w tym postać sacrum, która zresztą byłaby historycznie dwuznaczna. Dodajmy jeszcze, że kobieta całym swoim ciałem odczuwa znużenie, samotność, lęk, wobec których reakcje męskie wydają się powierzchowne”(O. Clement). Jakże to smutne kiedy kobieta mając w sobie życie, zaczyna formułować sądy na których kładzie się cień odrzucenia, wyparcia i śmierci: „zlepek komórek,” „płód,” „ciało obce,” „dziecko intruz”- coś zgoła nieplanowanego i odepchniętego określanego jako „piekło kobiet.” A przecież miłość zakłada dar życia- powołanie do istnienia kogoś, a nie czegoś. „Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć”- rozmyślał A. Schweitzer. Obok nas żyje tak wiele kobiet z traumą aborcji, gdzie dzieci powracają w ich snach przekonując, że istnieją. W świecie kolekcjonowania tylko i wyłącznie przyjemności, nie ma miejsca na odpowiedzialność. „Wspomagany przez zwulgaryzowaną psychoanalizę panseksualizm oznacza koniec wielkich namiętności... Miłość wyzuta z duchowości ofiarowuje ciała, w których brakuje duszy i powoduje spustoszenia umysłowe”(P. Evdokimov). Nawet cielesność przeszła z poziomu wzajemnego obdarowania do mechanicznego aktu samozaspokojenia; narcyzmu pozbawionego relacji i zobowiązań. Pamiętam wiele lat temu dziecko odnalezione zimową porą w śmietniku, tuż po urodzeniu owinięte w szmatę nasączoną benzyną i wyrzucone. Cudem odnalezione przez młodą dziewczynę, słyszącą cichy płacz wydartej śmieci istoty. Pamiętam kobietę która w wigilię Bożego Narodzenia zadzwoniła do mnie szukając pomocy. Totalnie rozbita walczyła z myślami czy podjąć decyzję o aborcji, ponieważ jej chłopak zostawił ją samą i uciekł. Próbowałem ją podnieść na duchu i wielu rozmowach telefonicznych przekonywałem, aby wydała na świat życie. Nawet znalazłem pełną miłości rodzinę, która zawalczyłaby o przyjęcie tego dziecka. Myślę, że świat nie zginie z powodu wojen, pandemii, czy nowotworów. Świat zginie w momencie kiedy kobieta odrzuci życie- stanie bezpłodna w miłości. Losy nowego świata spoczywają w ramionach matki, jak to cudownie oddaje jeden z wersetów Koranu: „Raj leży u stóp matki.” https://www.youtube.com/results?search_query=Nieplanowane

czwartek, 22 października 2020

Nie ma chrześcijaństwa bez Kościoła- pisał na początku XX wieku biskup i męczennik Hilarion Troickij. W tych mądrych słowach zawiera się istota wczesnochrześcijańskiej i współcześnie rozumianej eklezjologii. „Na wzór Chrystusa, który jest jego założycielem i jego głową, Kościół jest zarazem i drogą, i jej kresem: jednocześnie widzialny i niewidzialny, doczesny i wieczny, podobnie jak jednocześnie jest oblubienicą i wdową, grzesznicą i świętą...”(H. Lubac). Czas który aktualnie przeżywamy jest również niezwykle trudnym doświadczeniem dla Kościoła jako społeczności poddanej ograniczeniom i izolacji- wspólnoty- komunii, przychodzącej do źródła jakim są sakramenty. „Zamieszkaj w wewnętrznym kościele i zachowaj zewnętrzny, bo i serce, i dom jest naznaczony Twoim imieniem !”- słyszymy w jednej ze starożytnych pieśni Balaja. Pandemia wymusiła na ludziach wierzących odkrycie kościoła pozainstytucjonalnego, którego przestrzenie przesunęły swoje zewnętrzne granice- przeszły do domów, ogniskując życie duchowe w małych i przenikniętych tęsknotą rodzinnych wspólnot. „Kościół jest życiem Boga w ludziach”(A. Chomiakow). Już wiele lat temu poruszyły mnie głęboko słowa napisane przez ojca Karola de Foucauld: „O czym marzę w sekrecie, to coś bardzo prostego, małego liczebnie, przypominającego pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko monastyczne, maleńkie i bardzo proste.” Doświadczam tego na co dzień, tak namacalnie piękna i duchowej siły rodzinnej wspólnoty liturgicznej. Kiedy celebruję Eucharystię dla kilku najbliższych osób, ta mała cząstka łączy się mistyczne ze wszystkimi którzy zanurzeni w nurcie modlitwy, podnoszą świat z udręki, cierpienia i śmierci ku zmartwychwstaniu. „Żyć w Chrystusie, to żyć już tu i teraz poza śmiercią, to pozwalać zakiełkować w sobie ziarnu „ciała chwalebnego”(O. Clement). Kościół który pomimo inercji myśli, kocham i próbuję często nieudolnie definiować to nie socjologiczna statystyka zamknięta w liczbach, czy murach świątynnych gmachów. To z pewnością coś na kształt ciała- organizmu, którego życie tworzą mężczyźni, kobiety i dzieci- pierwociny Królestwa Niebieskiego. Kościół to Chrystus, Ty i Ja zjednoczeni w miłosnym uścisku. To chyba najpiękniejsza z wykutych tworzywem słowa definicji: Kościół wspólnota miłości !

poniedziałek, 19 października 2020

Pandemia stała się częstym tematem naszych codziennych i zakulisowych rozmów. Zdominowała i przemodelowała wszystkie obszary życia tak mocno, że rzeczywistość po jej prawdopodobnym ustaniu, nie będzie taka sama- będzie już zupełnie inna ! Jak mam tworzyć skoro wokół tyle smutku i niepewności o własny i innych los- napisała mi znajoma rzeźbiarka. Izolacja oddzieliła nas od wspólnoty- uczyniła bytem „zmierzającym ku śmierci.” Zaczęliśmy spoglądać na nasze życie z perspektywy zapieczętowanego grobu; dla wielu symbolu przegranej z chorobą. Od zbyt długiego przebywania w domu rodzi się pragnienie „sztucznych potrzeb,” nieustannie stymulowanych przez siłę reklamy i powodujących stagnację intelektualną oraz zanikanie zainteresowania tym innym- drugim. Pomimo technicznych mechanizmów komunikacji, pogłębiła się samotność- „bycie zdanym na siebie” i towarzyszące temu milczące oczekiwanie na powrót do normalności. Jest to obraz świata poranionego, zahamowanego, pokruszonego na części, rozpiętego pomiędzy pulsującym życiem a śmiercią, która zbiera swoje żniwo. „Zapomnienie i milczenie są przywilejami zmarłych”(św. Grzegorz z Nazjanzu).W licznych rozmowach międzyludzkich wzrasta poczucie nerwowości połączone z bezsilnością jednostki wobec ukrytych mechanizmów tego świata i mnożących się często opinii spiskowych o zabarwieniu apokaliptycznym- płodów umysłu poddanego licznym obciążeniom psychicznym. „Jesteśmy rodzajem szkicu, sprawdzianem dla ludzkości”- pisał wiele lat temu Constantin Noica. Być może tak rozumiany szkic jest jedynie wstępem do jakiegoś kompletnego dzieła, powstającego z pożogi rozpanoszonego na dobre wirusa i śmierci. To planetarne gadulstwo nie przyczynia się uzdrowieniu sytuacji lecz budzi sprzeciw i postawy irracjonalne. Świat w przekonaniu wielu ludzi uchodzi za miejsce globalnego- eksterminacyjnego eksperymentu- mającego na celu zmniejszenie populacji ludzkich. Takie przeświadczenie budzi sprzeciw i bunt. W panoramie postaw, dostrzegamy również działania nacechowane dobrem, spokojem, modlitwą i gestem Samarytanina. Filozofia współczucia i miłości ! Istoty uzdrowione z narcyzmu, egoizmu; wydobyte z kultury przyziemnych i nic nieznaczących doznań przeszły przez ogień oczyszczenia. Byty przeobrażone strumieniem miłosierdzia. Być może pandemia otwiera przed wieloma ludźmi przestrzenie wnętrza które do tej pory były zamknięte. Postrzegania własnego życia od wewnątrz; dostrzeżenie racji ostatecznych własnej egzystencji. Nasze miasta stały się również sprawdzianem dla ludzi wierzących i współczujących- przepełnionych nadzieją, rzucającym wyzwanie śmierci i zdolnych do podejmowania aktów heroicznej miłości. Nawet w największym chaosie może się pojawić człowiek świetlisty, którego oczy napełnione są miłością do innych. „W głębi naszego wnętrza Duch przenika lęk przed śmiercią w radość zmartwychwstania. Odtąd uczymy się jak żyć nie w śmierci, lecz w Duchu, „oddychamy Duchem,” w Nim kochamy, poznajemy, tworzymy”(O. Clement). Jest to wielkie zadanie dla chrześcijan, aby szczelinę niepewności, napełniali życiem rozkruszającym lęk. Przyroda na zewnątrz komunikuje nam prawdę o zmartwychwstaniu- triumfie życia nad śmiercią. Cała ludzka bezsilność wobec widma spadających nagle nieszczęść, nie może zachwiać posadami wiary. Mądra teologia podpowiada nam że koniec jest pełen światła i nadziei, a po długiej nocy, nastaje przeniknięty promieniami słońca dzień. Ostatnie słowo należy do Życia !

niedziela, 18 października 2020

Mt 22, 15-21 Faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Jezusa w mowie... Powiedz nam więc, jak ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?» Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: «Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową!» Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: «Czyj jest ten obraz i napis?» Odpowiedzieli: «Cezara». Wówczas rzekł do nich: «Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga». W historii wielokrotnie w wyniku różnych przeobrażeń społecznych i politycznych przywoływane były słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii. Wyprowadzano zręczną argumentację odwołując się do Ewangelii, szczególnie w okresie nowożytnym, konstruując doktrynę o rozdziale dwóch władz – religijnej i świeckiej. W gruncie rzeczy cała późniejsza interpretacyjna otoczka, trochę manipulowała słowami postawionego przed kolejną próbą Chrystusa, który i tak próbował ostatecznie zwrócić uwagę na sprawy duchowe, niż na rozwiązywanie zapętlonych relacji Żydzi a Rzymianie. „Zafałszowalibyśmy myśl Jezusa, gdybyśmy zobaczyli, że to, co jesteśmy winni cezarowi, znajduje się na tej samej płaszczyźnie, co nasze obowiązki wobec Boga, i że ma tę samą absolutną wartość... To, co ziemskie, musi być traktowane zgodnie ze swoją wartością. Trzeba jednak pamiętać, że to, co istotne, jest gdzie indziej i polega na wierności wobec Ojca Niebieskiego” (A. Loisy). Mistrzowi chodzi o sprawiedliwość społeczną, ludzką uczciwość. Udzielona odpowiedź jest refleksją o właściwym balansowaniem pomiędzy tym, co cesarskie a boskie. Na monecie wszyscy dostrzegają wizerunek cezara. A czy w wyniku tej słownej kotłowaniny- kontestacji władzy okupanta, potrafią dostrzec o wiele ważniejszy wizerunek- obraz Boga ? W naszym świecie jest tylu ludzi histerycznie zajętych wygarnianiem sobie pieniędzy z portfeli i kont bankowych; kolekcjonowaniem „bożków szczęśliwości”, że zapomnieli o twarzy Boga odbijającej się na ludzkich obliczach. „Tym, co trzeba oddać Bogu, jest Jego odciśnięty w człowieku obraz, który zawsze narażony jest na różnego rodzaju zamachy.” Gromadząc chciwie denary, zbyt szybko zapominamy o największych bogactwach- żyjących obok ludziach (braciach i siostrach) w których odzwierciedla się najwspanialszy pomysł Boga. Człowiek został stworzony betsalemenu kidemoutenu- na obraz i podobieństwo. Jest najcenniejszą odbitką Piękna. Miłość w człowieku powinna silniej działać, niż oglądany w dłoniach pieniądz.

środa, 14 października 2020

Być może nasza epoka pozostawi swój ślad w licznych źródłach historycznych mówiących o panoszącej się chorobie i niewybrednej śmierci dziesiątkującej nasz misternie poukładany świat. Śmierć istnieje, odczuwamy to namacalnie i nie można jej uczynić nieobecną. Nie potrzebujemy już średniowiecznych podań i świadectw czyniących ze śmierci nieuniknionego wroga- żniwiarza z sierpem lub kostuchę wyczekującą na odpowiedni moment natarcia i odebrania ostatniego tchnienia. Kultura jest pełna odpychających i mrożących krew w żyłach wizerunków śmierci. Nachalnie staje mi przed oczami „Triumf śmierci” Pietera Brueghla Starszego. Śmierć wtoczona w samo centrum apokaliptycznych wydarzeń. Zwielokrotniona śmierć staje się wieloplanowym bohaterem malarskiej opowieści, a „płonący krajobraz z szubienicą na horyzoncie przypomina obóz zagłady. Jest to najbardziej przerażająca antycypacja masowego mordu w sztuce” (O. Bihajlji- Merin). Cień wszędobylskiej śmierci daje sobie znać również w naszej codzienności. Zaczynamy po raz kolejny oddychać morowym powietrzem, a w mijających nas na ulicy ludziach można wyczuć niepokój, nerwowość i lęk. „Żyjąc, jesteśmy umarli”- pisał Notter. Powrót pandemii był możliwy do przewidzenia i zdaje się, że niektórzy już w sposób bardziej „dojrzały” i „świadomy” przygotowali się na drugą falę tego wirusowego żywiołu. Każdego dnia jesteśmy zarzucani tonami informacji w których statystyki i przeciwdziałanie zdają się mijać w połowie drogi. Traumatyczna matematyka. Za liczbami na paskach serwisów informacyjnych stoją martwe twarze mężczyzn i kobiet nad którymi śmierć spowiła swój całun. Liczymy zmarłych, walczących z chorobą i tych, którym cudem udało się wyjść z zaciskających się stopniowo ramion śmierci. Informacje o wykonanych testach mają wzbudzić zaufanie obywateli do instytucji państwa i placówek zdrowia. Na marginesie tych działań- brutalny i wyrachowany biznes napędzający miliony koncernom farmaceutycznym i firmom produkującym w tonach maseczki zakrywające ludzkie twarze. Staliśmy się podejrzliwymi istotami bez twarzy. Patrzymy na obrazy śmierci ze szpitalnych sal- zreferowanych przez etatowych reporterów w sposób niezwykle emocjonalny, poruszający i dramatyczny. Samotna śmierć innych ludzi, najeżona rurkami respiratorów staje się częścią makabrycznej retoryki tych, którym na rękę jest polityka społecznej izolacji. „Śmierć jest największym cierpieniem, gdyż jest przejściem przez moment absolutnego oderwania i osamotnienia”(M. Bierdiajew). Czy pod koniec XXI wieku jakieś kronikarz zreferuje obraz naszej egzystencji słowami pewnego średniowiecznego obserwatora: „Wymarła trzecia część świata.” Być może ton tego rozważania wydaje się słabo optymistyczny, ale w głębi serca przenika mnie nadzieja i wiara w powrót do normalności. Tak opisywana rzeczywistość jawi mi się jako przestrzeń do medytacji i przewartościowania wielu spraw. Na koniec oddaję głos Rozanowi: „Jak serce bije, kurcząc się i rozszerzając, jak ono bije, jak pulsuje każda żyła- w tym jednym momencie nie tylko całe życie duchowe, ale i fizyczne życie zawiera w sobie połączenie obu tych chwil, wyrażonych jasno, strasznie, z drżeniem: „Bóg umarł,” „Bóg zmartwychwstał.” Cała przyroda podąża w obrazie swego istnienia za obrazem istnienia Stwórcy. Czy nie zmartwychwstaje dzień po poranku ? Czy nie zmartwychwstaje cały rok na wiosnę ? Czy pod wieczór nie zmierzcha dzień, a rok – na jesieni, w ziemie ? Wszystko umiera, wszystko zmartwychwstaje.”

niedziela, 11 października 2020

Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: «Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: „Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę; woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę!” Lecz oni zlekceważyli to i odeszli... Wtedy rzekł swoim sługom: „Uczta weselna wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie”. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala weselna zapełniła się biesiadnikami (Mt 22,1-10).
Jezus nie posługuje się w przypowieści abstrakcyjnym rozumowaniem zamkniętym w jakimś filozoficznym kluczu; słuchacze bez względu na status społeczny czy wykształcenie potrafili bez większego problemu uchwycić sens owych obrazów, które wypisywały się w pamięci. Wielu słuchających pewnie zachodziło w głowę, jak można nie przyjść na darmowe przyjęcie przygotowane przez króla. Przecież wszystko było pieczołowicie przygotowane, a tu taki afront ze strony zaproszonych gości. Jeszcze bardziej ujmujący jest fakt, że po odmowie ze strony pierwszych gości, zaproszenie zostaje rozciągnięte do wszystkich bez wyjątku. Miał rację rosyjski pisarz Turgieniem, myśląc o człowieku: „Należałoby tak ułożyć życie, żeby każda chwila miała jakiś sens.” Odkrywanie tego sensu, jest pewnym etapem do odkrywania planu Boga, akceptacji Jego troski i miłości. Powszechność tego zaproszenia jest pewnym teologicznym smaczkiem- komentowanym przez teologów w perspektywie futurystyczno-eschatologicznej. Bóg ma wielki gest, choć znajdują się i tacy którym jest to obojętne; zatrważająca postawa. Osobiście odkrywam w tej scenie ogromny optymizm przeniknięty nadzieją i pokojem. „Zaproszenie jest znakiem życzliwości i łaskawości zapraszającego- pisał W. Hryniewicz- Z przypowieści przebija apel o nawrócenie, ale wyrażony przede wszystkim w formie zaproszenia... Wiąże się z nią ryzyko pozostania na zewnątrz czegoś ważnego, a więc znalezienia się w niekorzystnej sytuacji, czego później będzie można żałować. Uczta z przypowieści jest symbolem uczty eschatologicznej. Nikt nie może wejść do królestwa Bożego bez zaproszenia... Wszyscy otrzymują zaproszenie i łaskę uczestnictwa w życiu Boga.” Człowiek zatem staje przed koniecznością dokonania wyboru i możliwością zaistnienia również reperkusji. „Podobnie jak długo trzeba było czekać, a by ziemia była wstanie przyjąć Chrystusa, tak samo długo trzeba będzie oczekiwać i oczekiwanie to wciąż trwa, aby uznano Go za tego, kim jest, i przyjęto zbawienie, które przynosi”- twierdził G. Lafont. Przyjąć zbawienie, wejść na Ucztę z opromienioną twarzą człowieka odkupionego, ostatecznie wyzwolonego, spowitego triumfem Chrystusowego Zmartwychwstania. Ostateczny finał dziejów jest świętem radości przemienionego Kościoła- biesiadą przygotowaną dla tych, którzy powiedzieli tak Miłości. Ojciec Sergiusz Bułgakow, napisał że „eschatologia może, i powinna mieć, świetlaną postać ukierunkowaną ku Chrystusowi Nadchodzącemu. W miarę naszego poruszania się w historii, idziemy na Jego spotkanie, a promienie jaśniejące z Jego Powtórnego Przyjścia na świat stają się odczuwalne.” Bramy Królestwa są na oścież otwarte przed człowiekiem, a spojrzenie Boga nigdy nie traci z horyzontu wąchającego się w swoich decyzjach człowieka. „Przyjdźcie i zobaczcie jak dobry jest Pan !”

piątek, 9 października 2020

Bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce: Powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca (Koh 3, 20).
Uwielbiam jesienne dni- spowalniające tempo życia i dłuższe, jakby wymykające się regułom upływającego czasu. To pora roku która przekonuje nasze zmysły do wejścia w ascezę; rezygnację z powabów ogrzanej słońcem natury. Krajobrazy mieniące się paletą wyszukanych i szlachetnych barw, przechodzą w stan letargu, pokrywając kolorową pierzyną ziemię wydeptaną uprzednio stopami nieświadomych niczego wędrowców. „Jesień to wiosna w której każdy liść jest jak kwiat”- pisał A. Camus. Przyroda niczym przy dotknięciu potrafiącego czynić cudowności Midasa przemienia się w ulotnie piękne złoto, rozpadając się na drobiny atomów- widzianych możliwie ostatni już raz. „Cały świat zwraca się do nas z wezwaniem, któremu możemy nadać określony sens”(R. Habachi). Być może przyroda zmieniająca swój kostium, pozwala ludziom oderwać się od codziennej banalności; uchwycić pejzaż naznaczonego wzruszeniem piękna. Świat staje się świetlistym deseniem w którym najdrobniejsza partykuła przechodzi tułaczkę od budzącego się gwałtownie życia, ku spełnieniu, jakim jest przychodząca bez zapowiedzi śmierć. Przypominają mi się słowa Makarego z powieści Dostojewskiego Młokos: „Człowiek musi umrzeć w pełnym świetle swego ducha, w szczęściu i pięknie, pragnąc swojej ostatniej godziny, i odchodzi cały radosny, jak kłos w stogu siana, jego tajemnica się spełnia...” Doświadczyć przez zewnętrzny świat niesłychanych bogactw własnego wnętrza. Pośpiech i schematyczność ustępują miejsca zadziwieniu i pragnieniu wewnętrznej odnowy. W powietrzu wibrują zapachy wieczności które może jedynie oddać powabny i pełen ekspresji język mistyków i apokaliptycznych wizjonerów delektujących się powabami przestrzeni które potrafią odmalować na płótnach swoją wyobraźnią i talentem chociażby tacy artyści jak Isaac Levitan. Dni stają się coraz krótsze, uszczuplając nasz nabrzmiały od spotkań kalendarz. Patrzę na otaczającą mnie rzeczywistość i myślę sobie: Bóg jest we wszystkim ! W powietrznych akrobacjach liścia wpadającego przez okno. W odbijającym się na kałuży promieniu słońca. W wolności małego dziecka, które beztrosko biegnie przed siebie i chłonie w siebie świat, niczym doznanie największego cudu. Istnienie w sercu istnienia ! Nieoczekiwana radość przeżywania Obecności w sercu cerowanego miłością świata który przechyla się w stronę Boga. Każda przelatująca przez umysł myśl i każda wydarta pośpiesznej egzystencji drobina samotności staję modlitewnym westchnieniem- filokalią.

środa, 7 października 2020

Skarby pustyni; Cud z Faras; Skarby zatopionej pustyni; Skarby wydarte ziemi- to jakże piękne określenia średniowiecznych malowideł znajdujących się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
Morze piasku- ziemia błogosławieństwa i przekleństwa z której wydobyto „sztukę spojrzenia.” To polskim uczonym w latach sześćdziesiątych przypadł ten zaszczyt uratowania dla późniejszych pokoleń zespołu malowideł świątyni z Doliny Nilu- starożytnego Pachoras. Pomimo upływu tak wielu lat od archeologicznej ekspedycji profesora Kazimierza Michałowskiego i towarzyszących mu uczonych, ten cud nubijskiej sztuki ciągle budzi zainteresowanie wielu badaczy i jest źródłem obszernej wiedzy o kulturze chrześcijańskiej Nubii. Spotkamy świat odległy w czasie, ale na płaszczyźnie teologii bliski- duchowo spokrewniony z tym naszym- wyrastającym z ducha Ewangelii i nauczania Ojców Kościoła. Odkopana katedra z jej barwnymi malowidłami zachowana dla przyszłych pokoleń stanowi namiastkę ocalonej materialnej kultury i bogactwa jej religijnego przesłania, uchronionego od zapomnienia. Na ścianach świątyni odkryto ponad sto malowideł w stylu bizantyjsko- koptyjskim, wykonanych techniką al. secco. Teren ten znajduje się obecnie pod wodami jeziora Nasera powstałego po wybudowaniu tamy Asuańskiej na Nilu. Pisakowa szczelina odsłoniła przestrzenie których nikt z ówczesnych poszukiwaczy skarbów się nie spodziewał. Oczom podekscytowanych archeologów zajaśniał świat wykwintnego w swoich artystycznych formach „nubijskiego Orientu”- który przez całe wieki historii opierał się dumnie inwazji arabskiego islamu. W epoce chrześcijańskiej Faras było prężnie rozwijającym się obszarem jednego z królestw nubijskich, a w siódmym stuleciu wybudowano w pobliżu Nilu imponującą jak na ten obszar katedrę. Była ona wielokrotnie niszczona i rozbudowywana. Świątynia została wzniesiona na miejscu i fundamentach wcześniejszej, zbudowanej z suszonej cegły. Pierwotny kościół miał dwa rzędy kolumn z trzema nawami i apsydą, natomiast nowa świątynia mogła już imponować czterema rzędami kolumn, posiadała nawę główną i cztery nawy boczne. Najprawdopodobniej wzniesiono ją z powtórnie użytych bloków kamiennych z dawnej świątyni egipskiej Totmesa III. Na ścianie jednej z przylegających kaplic zapisano imiona dwudziestu siedmiu biskupów tego miasta wraz z latami sprawowania ich posługi biskupiej. Jednak nie na wspaniałościach budynku zatrzymały się oczy świata i rozpisującej się wartko ogólnoświatowej prasy, lecz na jej zawartości- unikatowym na skalę światową freskom pokrywającym ściany wrzuconej w piaski czasu świątyni. Z pod warstw historii rozpiętej od VIII do XIV wieku zajaśniała oczom wędrowców bogata w teologiczno treści ikonografia która wyszła z pod duktu pędzla zapewne kilku anonimowych artystów. Styl i tonacja barwna stanowią świadectwo licznych przeobrażeń i ingerencji w kształtowaniu tak bogatego programu ikonogarficznego. „W najstarszych malowidłach dominantę kolorystyczną tworzy jasny lub ciemny fiolet, niekiedy wybijają się na plan pierwszy barwy stalowoszare. Potem głównym akcentem w malarstwie Faras staje się kolor biały... W połowie XII wieku ten wielobarwny styl malarski osiąga apogeum. Artyści nie tylko swobodnie posługują się paletą rozmaitych kolorów, ale stosują również modelunek przy pomocy odpowiednich odcieni barw...” pisał K. Michałowski. Zdumiewający jest również repertuar tematów w których tak tłumnie ukazane postacie żyją w nieustannej anamnezie liturgii. „Jeśli wstąpisz wraz z Jezusem, aby świętować paschę, daję ci kielich Nowego Przymierza, daję ci chleb błogosławieństwa, udziela ci swego ciała i krwi”(Orygenes). Zresztą obraz eucharystycznej Uczty znajduje poczesne miejsce wśród tego rozbudowanego programu malarskiego. „W kielichu znajdują się trzy okrągłe Chleby (prosfory), obwiedzione ciemnym fioletem; widnieją na nich białe pola kwadratów określone fioletowymi kreskami i opatrzone w środku małymi, ciemnofioletowymi krzyżami.” Spośród zachowanych fresków szczególnie ważne wrażenie robi tu scena narodzin Chrystusa, Maryi z Dzieciątkiem w asyście bezimiennej nubijskiej księżniczki. Twarz Maryi i Dzieciątka zostały oddane jasnokremowym kolorem, natomiast twarz arystokratki spowija ciemnobrązowa karnacja. Dziecię Jezus przyjmuje hołd dwóch archaniołów Gabriela i Michała z rozpostartymi zwiewnie skrzydłami obrysowanymi miękkim konturem linii. W tym miejscu przypomina mi się znamienna modlitwa Shantidasa: „Umęczona światłem, Dziewico myślicieli, miej litość nad ich oczyma, wypalonymi w pogoni za mirażami przez kamienne ścieżki i jałowe stronnice. Wywołaj zamęt na ich drodze. Zawstydź ich. Zaprowadź do oazy autentycznej ignorancji. Spraw, by zapłakali.” Możemy również dostrzec świętą Annę obdarowującą pocałunkiem Ducha Świętego i zasłaniającą palcem usta- jakby zapraszając do milczącego kontemplowania spraw Bożych. Cechą charakterystyczną wszystkich przedstawionych postaci są duże i piękne- przenikliwe oczy. W sekwencji barwnych wyobrażeń wychodzą do nas niezwykle ważne postacie. Biskup Pachoras Piotr na którego ramieniu kładzie swoją dłoń Apostoł Piotr naznaczając ów męża darem błogosławieństwa i sukcesyjnego powinowactwa. Przemykają nam przed oczami twarze świętych biskupów i anachoretów oraz zwyczajnych ludzi którzy stali się Kościołem świadków i męczenników. Ta komunia osób w modlitewnym zjednoczeniu odzwierciedla treść Euchologionu Serapiona z Thumis: „Prosimy, uczyń nas żywymi ludźmi i daj nam ducha światłości, abyśmy poznali Ciebie, Prawdziwego, i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś. Daj nam Ducha Świętego, abyśmy mogli wypowiedzieć i objaśnić niewypowiedziane tajemnice Twoje.” Jednak największe wrażenie wywiera na mnie nubijski Maiestas Crucis- triumfalny krzyż Chrystusa z wyobrażeniem apokaliptycznych bestii będących symbolami Ewangelistów (tetramorfa). Malowidło datowane jest na XI wiek i powstało kiedy swoją posługę pasterską pełnił biskup Marianos. Na lewo od cokołu została umieszczona dedykacja wskazująca imię fundatorki o imieniu Paima, która składa solenne prośby o błogosławieństwo, opiekę Chrystusa i Jego Krzyż. Mamy tu połączenie krzyża kosmicznego- ozdobionego motywami oranamntalnymi o ramionach równej długości z triumfalnym krzyżem Chrystusa, jako rajskiego drzewa, którego korzenie znajdują się na Golgocie w miejscu gdzie znajduje się grób praojca Adama- tego, którego Bóg ulepił z piasku pustyni.

niedziela, 4 października 2020

Niedziela dla chrześcijan jest małym świętem zmartwychwstania- cotygodniową Paschą którą wspólnota wiary przeżywa w wydarzeniu liturgicznym. „Ten, który był widzialny jako nasz Odkupiciel, teraz przeszedł do sakramentów”(św. Leon Wielki). Bizantyjski teolog Mikołaj Kabasilas pogłębi tę myśl i stwierdzi, że „sakramenty są naszym życiem w Chrystusie.” W spotkaniu liturgicznym dotykamy szat Chrystusa; Jego słowo rozbrzmiewa w Ewangelii, a uzdrowienia stają się namacalnym doświadczaniem cudu przez sakramentalną posługę Kościoła. Spotykamy Go w drodze a nasyca nas swoją miłością. „Czas już, by Pan rozpoczął działanie”(Ps 118, 126), czyli dokonuje się w czasie i zarazem przekracza go, nieustannie Jego przyjście w starannie sprawowanej Eucharystii. „Celebrujemy ją po to, ażeby nas nawodniła i użyźniła całe nasze życie. Odwieczna liturgia, w której ostatecznie wypełnia się ekonomia naszego zbawienia, „wypełnia się” przez nas, w naszych sakramentalnych celebracjach, ażeby odnaleźć się w najmniejszych włóknach nas samych i naszej ludzkiej wspólnoty”(J. Corbon). Misterium wszystkich misteriów jest Wcielenie Chrystusa i z tego fundamentu wyrasta cała sakramentalna egzystencja chrześcijanina. Ekklesia staje się miejscem ożywczej odnowy i wydarzeniem spotkania Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana. Dar i Tajemnica przekraczająca zapętlone i ciasne spekulacje rozumu, a jednocześnie coś tak bardzo namacalnego – realistycznego: „Wierzcie, że to jest ciągle ta sama wieczerza, na której przewodniczył Chrystus. Nie ma żadnej różnicy między tamtą Eucharystią a tą sprawowaną dzisiaj. To jest to samo ciało, które spłynęło krwią, zostało przebite włócznią i które stało się źródłem zbawienia dla całej ziemi, źródłem krwi i źródłem wody”- wyjaśniał św. Jan Chryzostom. Podobnie ujął to homilii na temat Traktatu o święcie Paschy Hipolita: „Jesteśmy karmieni chlebem zesłanym z nieba i napojeni kielichem radości, kielichem kipiącym i płonącym, Krwią przenikniętą z wysoka żarem Ducha.” Rosyjski filozof Mikołaj Fiodorow postulował, że „Zmartwychwstanie winno celebrować się poza świątynią, w życiu społecznym, w badaniach naukowych i ich technicznych zastosowaniach, w kulturze i sztuce, gdyż wszędzie naszym programem jest Trójca.” Świat powinien zostać podniesiony do wydarzenia liturgicznego- przebóstwiającego, promieniującego energiami. W egzystencji naznaczonej pośpiechem, zachłannością, egoizmem, niszczycielską siłą pieniądza i kultu wiecznie młodego człowieka, liturgia staje się przestrzenią uzdrowienia i przeistoczenia- powiewem Życia detonującego ciężki kamień zamkniętego szczelnie grobu.

czwartek, 1 października 2020

Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy- odpowiedział sprawiedliwy Hiob swojej żonie nakłaniającej go do złorzeczenia Bogu.
Mąż Boży, starotestamentalna figura Chrystusa- „ikona cierpienia” i „świadek zmartwychwstania.” Historia ludzkości naznaczona jest doświadczaniem spadającego nagle cierpienia i otulenia cieniem śmierci. Tajemnica szczególnie trudna i nieprzenikniona, paraliżująca, lecz ostatecznie stawiająca człowieka przed pytaniami z którymi trzeba się odważnie zmierzyć. „Język cierpienia jest wspólny wszystkim ludziom. Jest to chyba język najbardziej ekumeniczny, przekraczający wszystkie podziały i różnice między ludźmi”- pisał W. Hryniewicz. Być może to najbardziej uniwersalny język komunikacji którego spoiwem są zraszające glebę łzy bezradności. Milczący dialog kruchych istot, otwierający rozległe przestrzenie serca na miłość i solidarność. „Musisz zobaczyć twarz śmierci, żeby zacząć pisać poważnie” (C. Fuentes). Lepić słowa pomiędzy którymi drży narracja o kruchym człowieczym bycie- wydanym niemocy istnienia. Tak naprawdę nikt nie może być wystarczająco dobrze przygotowanym na to, co może nastąpić. Słyszymy o fali nowych zachorowań i napięciu wzmagającym się w ludzkich umysłach i sercach. Doskonale to rozumiemy w czasie pandemii, gdzie nic nie jest pewne. „Żyć bez poczucia śmierci znaczy trwać w słodkiej nieświadomości człowieka pospolitego, który zachowuje się tak, jak gdyby śmierć nie była odwieczną, niepokojącą obecnością”(E. Cioran). Choroba i umieranie jest wielkim sprawdzianem naszej nadziei. „Czytam księgę Hioba, która ciągle wywołuje we mnie niezrównany zachwyt. Odkładam ją i powracam po godzinach, z trudem dławiąc łzy. Ta księga jest jedną z pierwszych, które wywarły wpływ na moje życie”- zwierzał się Dostojewski w jednym z listów. Historia Hioba próbuje rzucić światło na ludzkie zmaganie z nieszczęściami które spadają i miażdżą wszystko. Spoglądam na jeden z kapiteli zdobiących krużganki romańskiej katedry w Pampelunie, ukazującej niezwykle przenikliwie losy biblijnego Hioba. Wyrzeźbiona w kamieniu biografia człowieka który okazał się zdolnym do udźwignięcia krzyża – wydaje się niemożliwego po ludzku cierpienia. Czasami musimy zobaczyć twarz śmierci, aby zacząć w pełni żyć. Naturalistyczne bogactwo detali, pełen energii i dramatyzmu wyraz poszczególnych scen, czyni z tych płaskorzeźb kamienny język przesłania o nadziei silniejszej niż uporczywa i skradająca się śmierć. „Kiedy w przestrzeni zdarza się rozstanie z człowiekiem, domem, z miastem, ze zwierzęciem... towarzyszy temu odczucie, że być może, nigdy więcej ich nie zobaczymy, to jest to przeżywanie śmierci”(M. Bierdiajew). Nasza codzienność naznaczona jest obecnością cichych i anonimowych Hiobów. Ludzi zmagających się z nieszczęściem i miażdżącym cierpieniem; czują się jak ślepcy i trędowaci którym odebrano władzę nad swoim życiem. Choroba i następująca po niej niezapowiedziana w strumieniu czasu śmierć, ogołaca człowieka ze wszystkiego- czyni go bezdomnym, nagim dzieckiem w pozycji embrionalnej- oddanym w ręce innych ludzi i zimnej ziemi. „Jeżeli istnieje jakieś podstawowe stwierdzenie najstarszej tradycji chrześcijańskiej, to jest to twierdzenie, że Bóg nie stworzył śmierci. Bóg jest niewinny. Bóg cierpi w sposób okrutny z powodu śmierci człowieka, ostatecznie przyjmuje śmierć aż po krzyż, aby wypełnić ją światłem i otworzyć na zmartwychwstanie”- pisał O. Clement. Szczęśliwy koniec opowiadania o Hiobie niesie pełne optymizmu przesłanie nadziei. Proklamuje przesłanie że Bóg jest tym, który ma moc w nas przezwyciężyć lęk, cierpienie i sen śmierci.