środa, 14 października 2020

Być może nasza epoka pozostawi swój ślad w licznych źródłach historycznych mówiących o panoszącej się chorobie i niewybrednej śmierci dziesiątkującej nasz misternie poukładany świat. Śmierć istnieje, odczuwamy to namacalnie i nie można jej uczynić nieobecną. Nie potrzebujemy już średniowiecznych podań i świadectw czyniących ze śmierci nieuniknionego wroga- żniwiarza z sierpem lub kostuchę wyczekującą na odpowiedni moment natarcia i odebrania ostatniego tchnienia. Kultura jest pełna odpychających i mrożących krew w żyłach wizerunków śmierci. Nachalnie staje mi przed oczami „Triumf śmierci” Pietera Brueghla Starszego. Śmierć wtoczona w samo centrum apokaliptycznych wydarzeń. Zwielokrotniona śmierć staje się wieloplanowym bohaterem malarskiej opowieści, a „płonący krajobraz z szubienicą na horyzoncie przypomina obóz zagłady. Jest to najbardziej przerażająca antycypacja masowego mordu w sztuce” (O. Bihajlji- Merin). Cień wszędobylskiej śmierci daje sobie znać również w naszej codzienności. Zaczynamy po raz kolejny oddychać morowym powietrzem, a w mijających nas na ulicy ludziach można wyczuć niepokój, nerwowość i lęk. „Żyjąc, jesteśmy umarli”- pisał Notter. Powrót pandemii był możliwy do przewidzenia i zdaje się, że niektórzy już w sposób bardziej „dojrzały” i „świadomy” przygotowali się na drugą falę tego wirusowego żywiołu. Każdego dnia jesteśmy zarzucani tonami informacji w których statystyki i przeciwdziałanie zdają się mijać w połowie drogi. Traumatyczna matematyka. Za liczbami na paskach serwisów informacyjnych stoją martwe twarze mężczyzn i kobiet nad którymi śmierć spowiła swój całun. Liczymy zmarłych, walczących z chorobą i tych, którym cudem udało się wyjść z zaciskających się stopniowo ramion śmierci. Informacje o wykonanych testach mają wzbudzić zaufanie obywateli do instytucji państwa i placówek zdrowia. Na marginesie tych działań- brutalny i wyrachowany biznes napędzający miliony koncernom farmaceutycznym i firmom produkującym w tonach maseczki zakrywające ludzkie twarze. Staliśmy się podejrzliwymi istotami bez twarzy. Patrzymy na obrazy śmierci ze szpitalnych sal- zreferowanych przez etatowych reporterów w sposób niezwykle emocjonalny, poruszający i dramatyczny. Samotna śmierć innych ludzi, najeżona rurkami respiratorów staje się częścią makabrycznej retoryki tych, którym na rękę jest polityka społecznej izolacji. „Śmierć jest największym cierpieniem, gdyż jest przejściem przez moment absolutnego oderwania i osamotnienia”(M. Bierdiajew). Czy pod koniec XXI wieku jakieś kronikarz zreferuje obraz naszej egzystencji słowami pewnego średniowiecznego obserwatora: „Wymarła trzecia część świata.” Być może ton tego rozważania wydaje się słabo optymistyczny, ale w głębi serca przenika mnie nadzieja i wiara w powrót do normalności. Tak opisywana rzeczywistość jawi mi się jako przestrzeń do medytacji i przewartościowania wielu spraw. Na koniec oddaję głos Rozanowi: „Jak serce bije, kurcząc się i rozszerzając, jak ono bije, jak pulsuje każda żyła- w tym jednym momencie nie tylko całe życie duchowe, ale i fizyczne życie zawiera w sobie połączenie obu tych chwil, wyrażonych jasno, strasznie, z drżeniem: „Bóg umarł,” „Bóg zmartwychwstał.” Cała przyroda podąża w obrazie swego istnienia za obrazem istnienia Stwórcy. Czy nie zmartwychwstaje dzień po poranku ? Czy nie zmartwychwstaje cały rok na wiosnę ? Czy pod wieczór nie zmierzcha dzień, a rok – na jesieni, w ziemie ? Wszystko umiera, wszystko zmartwychwstaje.”