wtorek, 27 lutego 2024

 

W krajobrazy naszych małych ojczyźnianych krain, wpisuje się geometryczny motyw krzyża. Pomimo programowo i ideologicznie uskutecznianego obrzydzania chrześcijaństwa, znak odkupionego człowieka – nieprzerwanie i milcząco przemawia do sumień, prowokując umysł do głębokiego namysłu nad rozerwanymi włóknami świata. Być może minęła era w której wznoszono imponujące stylistycznie katedry, ale najważniejsze ich zwieńczenie, niczym zwornik spina ludzkie pokolenia zanurzone w strumieniu czasu. „Zapominający Boga, lecz stale, zazdrośnie, żądny ubóstwienia, człowiek chciałby zawładnąć ziemią. Przejrzystość rzeczy zmienia w zwierciadło Narcyza” (O. Clement). Nasza epoka zakochana w świeckości i kulcie „złotego cielca,” napotyka niemy znak sprzeciwu który przekierowuje strumień myśli ku sprawom ważkim – szybującym ponad przeciętnością i banalnością egzystencji; ku transcendencji której głód jest ciągle nienasycony. Krzyż „kosmiczny znak wyciśnięty na niebie i na ziemi”(św. Grzegorz z Nyssy), odciśnięty niezmywalnie i nieusuwalnie na duszy chrześcijanina, wpisany w genotyp świata wychylonego ociężale ku wieczności. Historia świata naznaczona jest dialektyką Krzyża na którym nagie Ciało Baranka promieniuje mocą zwycięstwa nad śmiercią. „Przyjrzyjcie się całemu światu, czy mógłby zaistnieć bez krzyża !” – woła męczennik starożytnego Kościoła św. Justyn. Krzyże noszące Ukrzyżowanego, trony na których Wojownik ugodzony w boju odpoczywa po męce, wypowiadając testament swojej miłości. Materialnie sękaty, wygładzony, doszlifowany do perfekcji, dźwigający na sobie śpiącego, nagiego, upokorzonego, zmasakrowanego, czy przebóstwionego i zmartwychwstałego Bogaczłowieka. To wyobrażenie się zmienia, podłóg tradycji która będzie eksponowała odmienny akcent, czy emocjonalny ładunek, wyrastający z autentycznie i zupełnie indywidualnie lub wspólnotowo przeżywanej mistyki chwili. Wierzący w tym czasie duchowej wiosny, powracają do pytania które szamotało umysłami poprzednich pokoleń: Czy Bóg mógłby zbawić świat inaczej i nie poprzez krzyż ? Z pomocą przychodzi mądrość i błyskotliwość świętego Augustyna: „Mógł, ale gdyby tego dokonał, i tak nie zadowoliłoby to ludzkiej ignorancji.” Bułgakow twierdził, że religia bez świadectwa staje się martwa i w konfrontacji z piętrzącymi się wyzwaniami kapituluje. Jakże ważną w tym punkcie wydaje się intuicja rosyjskiego myśliciela jakim był Buchariew, który widział w Chrystusie „Baranka Bożego, który w pełni poniósł na sobie winę wszystkich błędów naszych myśli…” Jednym słowem, odkupił tragizm naszego błędnego przekonania i pychy umysłu. Samouniżenie Boskiego Piękna i Miłości – rozpostartego na ramionach drzewa jest źródłem zbawczej wolności. W kontekście tych przemyśleń rozumiem to, co próbowała wyrazić Simone Weil: „Jesteśmy ukrzyżowaniem Boga.”

niedziela, 25 lutego 2024

 

A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił się mu na szyję i ucałował go (Łk 15,20).

Oczami wyobraźni widzi się głębiej, niż utrwalonymi schematami szkolnej egzegezy. Przypowieść Jezusa wymaga spojrzenia, dotyku, zapachu, odtworzenia topografii serc bohaterów, aby wyłuskać ostatecznie najpiękniejsze przesłanie miłosierdzia; przebaczenie poza racjami skrzywdzonej pamięci i roztrzaskanego na kawałki serca. Jakże ważne wydają się elementy sztafażowe tego krajobrazu – konteksty za którymi rozgrywa się dramatyczne napięcie wolności. Pierwiastek dobra i zła, grzechu i miłosierdzia, przenika na powierzchnię słów przytoczonej przez Chrystusa przypowieści. Wiele razy próbowałem odtworzyć w wyobraźni drogę syna, opuszczającego w pośpiechu dom z sakiewką zawieszoną u pasa tuniki i rozmyślającego o powabach tego świata. Próg na którym pozostawił ślad obitego sandała. Wybiegł tak szybko w świat, nie zważając na czyhające na niego niebezpieczeństwa. Blask i pokusa posiadania, utopiona w złudnej wolności tak szybko odsłoni kulisy rynsztoka do którego można się raptownie stoczyć. Wbrew logice przyzwoitości i przewidywalności, wdepnie w koryto ześwinienia i obrzydzenia. Zacznie gnić jak stronki młócone zębami wieprzy. Bezczelny głupiec tułający się pomiędzy kasynami, karczmami, a domami publicznymi- uszczuplającymi wymuszoną- nie słusznie należną mu część majątku. Ewangelia pozwala nam zrozumieć prawdziwą naturę grzechu; życie pełnie cieni i niebezpieczeństwa. Bycie w amoku i eksploatowanie przyjemności, aż do granic duchowego obłędu. Nieprzytomność umysłu i rozpacz duszy. Można stać na skraju świata i mętnie spoglądać, jak życie mija w oddali. Opamiętanie przychodzi dopiero później. Sięgnięcie dna, uruchamia strumień łez i tęsknotę za domem. Powstanie z kolan to nie wszystko. Zagubiony syn stał się mężczyzną dotkniętym stygmatem błędu. Roztrzaskana doszczętnie dusza rozpoczyna monolog- pertraktacje, której przedmiotem jest żyć lub umrzeć: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem !” Tak powtarzał setki razy, aż język zastygł mu w gardle. Kiedy okrzepł, natychmiast wyruszył w drogę. Z młodzieńca opuszczającego pielesze domu, stał się śmierdzącym bezdomnym którego się omija z daleka. Dialektyka pychy ustępuje miejsca łasce i kiełkującej świadomości ocalenia. „Skrucha- czytam u św. Tichona- jest to żal po Bogu, który jak mawiał apostoł, skruchę tę zamienia w zbawienie.” Ostateczną konsekwencją skruchy jest motywacja do powrotu i pokajanie. Zobaczyć gest Ojca i jego wypełnione łzami po brzegi oczy, który rozpościera w akcie miłości swoje ramiona, wychodzi na drogę z tęsknotą, wyczekując swojego zagubionego- zniszczonego przez grzechy- dziecka. „Przekreśl księgę moich win i zapisz imię moje w księdze życia i miej litość nad Twoimi stworzeniami i nade mną, tak bardzo grzesznym”- modlił się Nerses Snorhali. Pocałunek, przytulenie, wzruszenie i eksplozja miłości, która czyni chrześcijaństwo wrażliwym na przebaczenie, to wielkość wypływająca z pełnego miłosierdzia serca Boga. Chrześcijaństwo mierzy się otwartymi ramionami, rozległością serca, źródłem łez które przynoszą oczyszczenie i wskrzeszają na nowo do życia. Ile to razy w naszym życiu zranieni jesteśmy grzechem, zagubieni, pełni buntu i wewnętrznej pychy. Przechodząc przez dramat upadku, potykając się o swoje iluzje szczęścia, w pewnym momencie przypominamy sobie, że On nas autentycznie kocha i się nami nie brzydzi. Bóg ciągle wychodzi cierpliwie na drogę i wygląda naszego powrotu, bo wie że jesteśmy poranieni i pełni lęku. Kiedy duma, pycha i egoizm się wyczerpią pozostanie tylko tęsknota za Miłością. Święty Ambroży wypowiedział taki zdumiewający pogląd: „Bóg stworzył człowieka i wówczas odpoczął mając wreszcie kogoś, komu może przebaczyć grzechy". Te słowa stanowią wielką  ekonomię miłosierdzia.  Odnaleźć w sobie marnotrawne dziecko. Odnaleźć dom Ojca !

piątek, 23 lutego 2024

 

Być może zakrzepłe, a nawet cierpkie wydadzą się moje diagnozy o stanie ludzkiej natury. Nawet największy chaos może przepruć uzdrawiające tchnienie Ducha. To przeświadczenie teologa uczepiającego się nadziei. „Jak dobrze jest na świecie! – pomyślał przewrotnie bohater powieści Pasternaka – Ale czemu to zawsze tak boli?” Nasza epoka zakochana jest w narcyzmie i ekshibicjonizmie reprodukowanym na potęgę w różnej maści społecznościowych portali i Instagramów – locus amoenus. Człowiek sprzedaje siebie w imię powierzchownej popularności i częstotliwości podglądactwa podnoszącego słupki oglądalności – zauważalności, rzekomo przynoszącej profity i zazdrosny poklask. Wszechobecna eksplozja obrazów w sieci, przyczyniła się do zatarcia autentyczności ludzkiego ja i obsesji ciała wykreowanego „siebie samego jako innego”(P. Ricoeur). Jakże to dramatyczne i komiczne zarazem, egzystencja uparcie szukająca potwierdzenia i zauważenia. Czas botoksu i operacji plastycznych, korekt wszystkiego, co można ulepszyć, poprawić, perfekcyjnie zastąpić, tak iż można oszukać czas – odwlekając o kilka minut starość i śmierć. Thambos – niszczące upojenie istnieniem. To żałosny powrót do zakładania archaicznych masek, mających skutecznie przykryć zagubionego w sobie człowieka; odwrócić od zalęknionego balastem istnienia poranionego dziecka ! Twarz oglądana nie wyraża już prawdy o kimś, tylko przewrotnie żałosnym „czymś.” Czas płciowych aberracji i odważnych opinii, zdolnych wysadzić w jednym momencie całą humanistyczną refleksję w krainę ośmieszenia i zagłuszenia. Efemerydy rozpasanej nowoczesności i bolesnego rozdwojenia. Materia w stanie konwulsji i upadku, potrzebująca gwałtownego poruszenia z góry. Człowiek rozhuśtany do granic możliwości, na drodze eksperymentalnej ciekawości płci – sromu „bramy rozkoszy” i fallusa przekazującego żar prokreacji. Nastoletnia dziewczyna nie może kupić napoju energetycznego w sklepie, ale bez problemu może nabyć tabletkę wczesnoporonną, aby uniknąć konsekwencji niecierpliwie przeżywanej miłości. W imię ogłupiale artykułowanej wolności eksperymentuje się ze wszystkim, przekraczając to coraz to nowe granice. „Jesteś bowiem istotą społeczną, a właśnie w tym, co społeczne, rodzi się zło”- pisał Przybylski. Ilu to ludzi chciałoby pokonać siłę ciążenia, wychodząc od swojego ciała w kierunku „powłoki” modyfikowanej podłóg zmieniających mód, czy gustów. „W uczestnictwie człowiek urzeczywistnia się albo jako ikona Boża, albo jako demoniczny grymas małpy Boga. Człowiek nie ma swojego własnego oblicza, nie ma po prostu ludzkiej twarzy”(P. Evdokimov). Niewykluczone, że po tych ucieczkach w niebezpieczne przestrzenie, przyjedzie moment zatrzymania, twórczej refleksji, powrotu do punku w którym początek, będzie zapowiadał świetlisty i niczym niezmącony koniec- edeniczną harmonię, przebóstwienie mężczyzny i kobiety w objęciach czułego Boga. „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki”- przywołuję onieśmielenie Psalmisty, stającego z nabożnym dystansem do własnego ciała. Po wyczerpanych możliwościach przywdziewania różnych masek, kostiumów i ról, przyjdzie czas na autentyczność, świeżość myśli i zdolność do zaakceptowania siebie i otaczającego świata. „Sztuką jest zatrzymać się, zanim ogranie nas zmęczenie” – czytam Dzienniku Guittona. W ogromie przygniatającego zła, tli się odrobina dobra i nadziei. W przestrzeni zagubienia, odtrąceń, zaprzeczeń i profanacji, staje Krzyż Chrystusa wbity w ziemię którego cień pada ludzką bezradność. Rajski szczep Raju, przesadzony na Golgotę ludzkich grzechów, zaparć i ucieczek na skróty. Pod jego koroną można się schronić i ocalić. Potrzebną na gwałt wydaje się konieczność duchowego uwewnętrznienia; wyjścia poza cielesność gwałtownie przeżywaną i targaną pragnieniami podsycanym przez wiecznie niezaspokojony świat. Zdemistyfikowany Eros zamętu, powraca do miejsca bezpiecznego zachwytu, równowagi uczuć i spokojnego tańca ciał. Czuwać nad sobą i zachować ascezę, to przynaglenie na miarę przeżywanego postu. Zażegnać katastrofę ludzkiego bytu, wychylając się ku Tajemnicy.   

wtorek, 20 lutego 2024

 

Spacerowałem w deszczu, nie zważając na przemokniętą do ostatniej nitki kurtkę, spodnie, czy czapkę z której można wykręcić strumień wody. Melodyjny płacz nieba. W przemoczeniu jest coś prenatalnego. Dla człowieka zamkniętego w kokonie własnych myśli, zewnętrzność ustaje – usuwa się poza margines odczucia, czy zwyczajnego zainteresowania. „Poryw myśli rodzi się z wołania bytu i z namiętności wołania – przekonywał Heidegger – Wtedy właśnie rodzi się słowo, które stanowi o naszym byciu.” Wnętrze wypełniają inne sprawy, niecierpiące zwłoki zamyślenia o które niczym klify rozbija się umysł; czy przesunięcia w haromonogramie nabazgranego spostrzeżeniami i pauzami kalendarza. Kałuża zatrzymuje oblicze i oddaje je w zmąconym zarysie postaci. „W głąb duszy zwracam kroki śmiałe. Jak ufający skrzydłom ptak… Ten stumilowy krok, co mierzy. Przez myśl mą wytyczony szlak”- rozgrzewa mnie poezja Valéry’ego. Wróciłem do domu i skreśliłem na kartce papieru parę chaotycznych linijek, okruchy mojego ja. Przez umysł przesuwa się powolnie myśl zatrzymująca codzienną gonitwę: „Nie daj się zamknąć w czasach, które dzielą zgiełkliwe życie. Odpocznij od obliczonych, przewidywanych godzin, dni, które mają swoje miejsce z góry, tygodni, lat”(H. Michaux). Po chwili zaczynasz rozumieć mądrość i przenikliwość starotestamentalnych patriarchów, mędrców i przynaglonych do niebotycznych działań mężów, wyrzeźbionych postem anachoretów, których Bóg wzywał po imieniu, przynaglał, posyłał – a czasami zasadzał w ogrodzie, gdzie nic nie miało prawa zakiełkować. „Odejście na pustynię było aktem oczyszczenia. To nie była ucieczka od życia, lecz od wszystkich surogatów Królestwa Bożego, podsuwanych człowiekowi przez społeczeństwo”(J. Meyendorff). Oni szli przed siebie, czerpiąc wodę z beduińskich studni i przesiewając ziarna piasku, zdając sobie sprawę, że nie są częścią przewidywalnego scenariusza, lecz narzędziami naprawiającymi wyłomy, zasypującymi wyrwy, wdrapującymi na góry, przechodząc przez wąwóz śmiercionośnych wód rozstąpionego morza. Niosąc w sobie życie Nieogarnionego, które pulsowało za zasłoną niepoznawalności i rozlewało się po każdym centymetrze przebytej drogi ku sercu drugiego człowieka. Kapryśność charyzmatycznych świadków wiary, przemawiających do zaspanej i niczego niezainteresowanej gawiedzi. Nachalnie bezkompromisowych i druzgocząco pokornych wobec fanaberii nowoczesnego świata na którego twardy grunt ma spać posiew słowa. Życie w cieniu i pełne złośliwych odtrąceń, a jednocześnie życie spełnione i spoufalone z Obecnością. Stłumiony krzyk proroka pośród dławiącego się hałasem miasta.  Przez otchłanie i mroczne strumienie życia, wątle sączy się światło nadziei i przeświadczenie, że do końca człowiek w swojej przepastnej wolności nie zniszczył świata – nie sprofanował go do cna ! „Człowiek z euklidesowym i w pełni racjonalnym rozumem nie może pojąć, dlaczego Bóg nie stworzył bezgrzesznego, błogosławionego i niezdolnego do zła i cierpienia świata. Lecz dobry ludzki świat, świat euklidesowego rozumu, różniłby się od złego Bożego świata tym, że nie byłoby w nim wolności, ta nie byłaby częścią jego zamysłu, człowiek stawałby się tylko posłusznym automatem”- pisał M. Bierdiajew w Filozofii wolnego ducha. Tak, świat jest tajemnicą. Człowiek jest tajemnicą, to konstatacja warta ryzyka, na miarę podarowanej wolności.  

niedziela, 18 lutego 2024

 

Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». Lecz On mu odparł: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych»…(Mt 4,1-11).

Na pustyni mikroskopijne doznania urastają do rangi czego monumentalnego, przeszywającego wszystkie możliwe zmysły. Kuszenie rozpoczęte w Edenie, przechodzi w miejsce osamotnienia, pustki i przywidzenia; paradoksalnie czyniąc tak zdefiniowaną przestrzeń, czymś na wskroś dramatycznym, choć napełnionym Obecnością. Czas staje się obszerny i nie potrzebuje  zbędnego balastu jakim jest zegarek. Jedynym tykaniem składającym się na melodię paraliżującą umysł jest taniec skorpionów i ociężałe serfowanie węży- przewrotnych domowników wydm. Tylko nocą rozsiane gwiazdy, stają się jedynymi towarzyszami przepastnej samotności. Lęk staje się udręką, dotykającą otchłani nicości. Prawdziwe życie pustyni to morze przesuwającego się ziarniście piasku, a tym samym krajobrazu którego grzbiety potrafią oszukać najbardziej obeznanego z jej kaprysami wędrowcy. Tam, nie odchodzi się od świata, ale od siebie. Głowa w czasie snu oparta na kamieniu. Myśli kurczą się bez wsparcia i momentalnie wyparowują. Wszystko dzieje się wbrew logice pewności. Stajesz się stwardniałą gliną, tęskniącą każdą porą swojej cielesności na kroplę wody. Palący żar zstępujący z nieba i podmuch wiatru tak silnie przeszywający ciało, iż wszystko pragnie przemienić w drobne partykuły wczorajszego życia. Tylko tęsknota za oazą wydaje się promykiem nadziei. Stajesz się głuchym krzykiem, niczym pęknięty dzwon. „Najsilniejszym człowiekiem jest ten, kto samotnie stoi ma drodze życia”(H. Ibsen). W tym miejscu cieni i widziadeł, człowiek wiary jest zmuszony nie tylko zmierzyć się z pokusami, lecz dokonać wyboru pomiędzy Adamem, albo Chrystusem. Stanąć przed wyborem grzechu lub zbawienia. Według definicji Jana Klimaka „pokuta jest paktem z Bogiem, aby rozpocząć nowe życie.” Tam wielki i cieszący się uznaniem człowiek, staje się kruchą marionetką przeżywającą tragedię utraty wiary, a następnie mozolnego poszukiwania jej w każdym oddechu, przypływie myśli, poruszeniu duszy. „Kto bezgranicznie wierzy, ten nie boi się wypróbować swej wiary za pośrednictwem również bezgranicznej niewiary; właśnie wskutek tego wiara jeszcze bardziej się umacnia”- pisał B. Bursow. Jakże ciężkim brzemieniem okazuje się dla człowieka wyrwanego z wielkomiejskiej cywilizacji zderzenie nicością; spotkanie ze sobą - sam na sam. To przerasta siły istoty uwikłanej w różne zabezpieczenia i wentyle bezpieczeństwa. „Po co poznawać to szatańskie dobro i zło, skoro tak wiele kosztuje ?”- słyszymy pełne rozpaczy i nihilizmu słowa Iwana Karamazowa. Wiara i niewiara to odwieczny problem ludzkiej myśli. Wybór pomiędzy substytutami wolności, a autentycznie doświadczaną wolnością. „Kiedy Boga brak, byle co może służyć za Boga. Wówczas Bóg, ten prawdziwy, ten, który ich przelicza kolejno, Bóg wywraca paliki ich namiotów, wyciąga ich za włosy z ciepłego łóżka beznadziei, i znowu wyruszają między wydmy piasku, wzdłuż linii pełnych atramentu”(Ch. Bobin). Z oddali słychać tylko podszept węża: „Staniecie się jak Bóg” obezwładnia i chyli ku upadkowi nieprzerwanie, aż do tej chwili. Pragnie wiedzy i władzy ! Człowiek gorączkowo przeżywanej rzeczywistości- samowystarczalny i samostanowiący o swoim losie, powiela to samo utopijne pragnienie pierwszych rodziców. „Cóż masz, czego byś ode Mnie nie otrzymał, włącznie z twoją wolnością ? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz i posługujesz się nią przeciw Mnie, tak jakbyś jej nie otrzymał ?”( Por. 1 Kor 4,7). Kto w swym życiu dokonuje wyboru dobra i opłakuje swoje grzechy, ten zbliża się do pełnej wolności w Tym, który jest Miłością. Prawdziwą wolność odkrywa się w Chrystusie który z walki z demonem wyszedł zwycięski, a miejsce śmierci przemienił w Raj. „Oto dałem wam władzę stąpania po całej potędze przeciwnika”(Łk 10,19).

środa, 14 lutego 2024

 

Pamiętaj, że prochem jesteś i w proch się obrócisz (Rdz 3,19).

Wielki Post. Starannie układam wszystkie sprawy, aby należycie wejść w rzeczywistość czasu w którym dokonuje się proces oczyszczenia, nawrócenia i zmartwychwstania. Uprzątnięcie siebie z siebie. Duchowa wiosna ! Wołam za świętym Efremem Syryjczykiem: „Ulecz moje rany i oświeć oczy mego ducha, abym mógł poznać, że Twoja opatrzność zawsze czuwała nade mną !” Czterdziestodniowa droga przez pustynię na której będę próbował odnaleźć rzeczy i przestrzenie które mnie ranią, uśmiercają moje wnętrze, czynią niewolnikiem spacerującym po krawędzi otchłani. „Ten, kto ujrzał swój grzech, większy jest niż ten, kto widział anioły”(św. Izaak Syryjczyk). Chciałbym pisać i mówić o Bogu, tak żarliwie, aby ludzie uwierzyli, że Go spotkałem i pozwoliłem się przeszyć miłości tryskającej obficie wprost z Krzyża. Objąć ramionami Miłość jak święty Franciszek, wymownie przedstawiony na jednym ze średniowiecznych fresków. Ocalić w sobie zarys Raju zaryglowanego przez cherubina ognistym mieczem. Całować rosochate Drzewo Zbawienia. Zamknąć w dłoni uronioną łzę Maryi – Bolesnej Matki. Spotkać Go w ludziach, których grzeszne wnętrza zostały przemienione w weselne komnaty. Być Jonaszem wydobytym z wnętrzności ryby lub jak Noe ocalonym z potopu. Mojżeszem upadającym na twarz przed Nieogarnionym. Ujrzeć Mistrza w celniku wdrapującym się na sykomorę. Spotkać niewidomego z błotem na oczach, obmywającego się w sadzawce poruszonej palcem zstępującego niepostrzeżenie anioła. W prostytutce obficie wylewającej wonności na stopy Odkupiciela. Łazarzu wskrzeszonym przez łzy przyjaźni i miłości - zdolne rozkruszyć skalną komorę grobową. Marnotrawnym Synu z przypowieści który wydobyty siłą ojcowskiej miłości z koryta świń, uświadomił sobie, że przebaczenie jest większe niż brudy tego świata. Stać się Marią Egipcjanką której wyrzeźbione przez ascezę ciało, lizały adorujące świętość lwy. Być Tomaszem wkładającym palec w miejsce broczących ran, aby rozum został poddany natychmiastowej eksplozji wiary. Pić z sakramentalnej studni zagubionych wędrowców, by móc przekonać się, iż Kościół to nierządnica której odpuszczono liczne grzechy. Hermas opowiada w Pasterzu, że „nie ma innej pokuty prócz tej, jaką uczyniliśmy w dniu, gdyśmy zstąpiwszy do wody otrzymali odpuszczenie dawniejszych grzechów naszych.” Rozpoznać to, co jest zmęczeniem i obnażyć przy tym swoje ego, z którego rodzi się pokusa podporządkowania wszystkiego sobie. Wejść w ciszę i szeptać z głębi własnego jestestwa nieporadną materią słów. Modlić się niczym owad wobec żywiołu wichru. Zapłakać, być jak bezradne dziecko, które zauważone i bezbronne, łaknie rodzicielskiego ciepła; przytulenia Boga. „Panie, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”- nieustanna wewnętrzna modlitwa Jezusowa, będzie kompasem, aby ostatecznie dojść do wyznaczonego celu. „Do czego służą post i pokuta – pyta święty Jan Kronsztadzki- Po co te wysiłki ? Służą oczyszczeniu duszy, pokojowi serca, więzi z Bogiem; przepełniają nas pobożnością i synowskim duchem i obdarzają pewnością wobec Boga.” W tej perspektywie zaczynam rozumieć prawdę o rozkruszonym kamiennym sercu, ocaleniu i łasce. Pragnę zanurzony w liturgii Kościoła wykrzyczeć moje Hosanna- Zbaw mnie !

poniedziałek, 12 lutego 2024

 

Czas naszych dni - to lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt: a większość z nich to trud i marność, bo szybko mijają, my zaś odlatujemy (Ps 90,10).

Kruchość i bezradność, wydają mi się najbardziej adekwatnymi słowami opisującymi jesień życia, starość, towarzyszącą jej retrospektywność i rozszerzający się cień śmierci. „Ludzie i skrawki papieru gnane przez zimny wiatr, który dmie przed czasem i po czasie”- pisał T.S. Eliot w Gerontionie. Spoglądam na moją kochaną mamę dobijającą do osiemdziesiątego roku życia. Tak wiele w niej dziecięcych wspomnień, jakby przeszłość była schronieniem przed mającą nastąpić niewiadomą jutra. Ciągle zachowuje sprawność umysłu, fizyczną aktywność i czułość którą dzieli starannie i obficie swoich bliskich. Upływ czasu i namnożone choroby, czynią koniecznym mozolne pielgrzymki po lekarzach, rozwlekłe rozmowy o chorobach i przeciwdziałaniu im tak, aby nieznośna konieczność istnienia, miała posmak nadziei i uśmiechu – wbrew uwierającym krzyżom codzienności. „Są to bowiem pęknięcia powierzchni, dotyczące naczynia, nie jego zawartości”- rozmyślał na pustyni Saint-Exupéry. „Starość jest rozbitkiem”- powiedział F. Mauriac, a zatem każdy człowiek jest skazanym na siebie istnieniem, na wyspie którą jest brak kogoś lub czegoś. Najtrudniejsza jest samotność, efekt natychmiastowego rozstania. Drugą połowa duszy, która odchodzi zbyt nagle, bez długich pożegnań i magnetyzujących spojrzeń. Mój ojciec odszedł w śnie, nagle i spokojnie. Tylko stary, zawieszony na ścianie drewniany zegar, zatrzymał wskazówkę i zarejestrował czas jego przejścia. Druga w nocy ! W tym wieku każdy starzec staje wyczulonym ekspertem od medycy i farmacji w miarę osobistych potrzeb i nienarzucania się komukolwiek z nutą osobistego cierpienia, wspomnień i łez, rzeźbiących bezsenność długich nocy i konwersacji z Bogiem, oraz sobą samym. U Przybylskiego przeczytałem, iż „starość jest czasem żałosnego tułactwa umysłu między znużeniem i aktywnością. To czas chorobliwych wzlotów i gwałtownych upadków. Tylko nieliczni starcy, raz wzleciawszy w niebo, szybują długo na wysokościach niby radosne jaskółki. Większość doświadcza bolesnych zapaści, co nie oznacza wcale, iż nie próbuje podnieść się z prochu.” Przygrabione ciało pod brzemieniem trosk i ciężkości świata w którym jedynie młodość jest cnotą godną uwagi i zawłaszczenia. Nogi dźwigające bezładne ciało w którym iskra młodzieńczej witalności schowała się pod powierzchnią serca, gdzie przelewa się ocean szumiących uczuć i pragnień. Umysł wypełniają wspomnienia, tak intensywnie, iż zwyczajne przedmioty i sytuacje zaplanowane na dziś, przestają mieć znaczenie i gubią się w gąszczu gęsto przeżytej i rozpisanej na strofy historii. „W głębi waszych nadziei i pragnień ukryta jest cicha wiedza o tym co was czeka. Jak ziarna śpiące pod śniegiem, serce wasze marzy o wiośnie”(K. Gibran). Twarz staje się płótnem malarskim, w którego zagłębieniach, każde krosno przyjmuje barwę tęczy i świetlistość wschodów słońca. Dłonie stają się gliną – spękaną, chropowatą, w której papilarności biegną źródła przeżytych dotknięć, muśnięć miłości i odtrąceń. Oczy odbijają już smugę wieczności, ponieważ w jej natychmiastowości oczekiwania wszystko egzystuje, wzrasta ku przygodzie poranka. „Byłam na jakieś krawędzi milczącej, co nie ma trafnego nazwania… To pół sen, półdrzemka przywołująca. Od siebie to jest umykanie”- przeczytałem w przejmującym umysł wierszu Achmatowej. Ziarno na wietrze przesadzone do innego ogrodu ! Wiedza starego człowieka, niczym orzech wyskakuje z twardej łupiny. Dzisiaj nikt już nie chce słuchać starców, zatapiać się w ich mądrości, tracić czasu na przeszłość. Wolimy odwracać wzrok i zamykać oczy, aby odsuwać faktyczność przemijania i bolesną szkołę zmagania z tworzywem człowieczeństwa. Jedynie Bóg jest cierpliwym i otwartym na szeleszczące westchnienia interlokutorem. Zbiera zawiniątka myśli i umieszcza je w wielkiej bibliotece Raju. Ostatecznie starość to świt !

niedziela, 11 lutego 2024

 

Kiedy zbliżał się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: «Co chcesz, abym ci uczynił?» Odpowiedział: «Panie, żebym przejrzał». Jezus mu odrzekł: «Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu (Łk 18,35- 43).

Bezdomność i tułaczy los, prowadzi niewidomego z Ewangelii na drogę do Jerycha. „Nieszczęście jest samo przez się niewyrażalne. Nieszczęśliwi błagają milcząco o dostarczenie im słów, żeby mogli je wyrazić”- czytam u Simone Weil.  Przebywanie w obszarze krawędzi drogi jest skazaniem siebie na kaprysy losu, niebezpieczeństwa, a nawet nadchodzącą niezauważenie śmierć.  „Człowieka opuszczają siły i obezwładnia go zmęczenie. Zmęczenie: milczący most prowadzący z brzegu życia na brzeg śmierci” (M. Kundera). Duch kładzie na jego wargi słowa – słowa wolne od lamentu – ochrypniętą frazę grzesznika poruszonego łaską. W poczuciu beznadziejności i niemożliwości uczynienia czegokolwiek, głos bezimiennego biedaka rozbrzmiewa dramatycznie, pośród kłębiących się nachalnie wokół Jezusa ludzi. Inwokacja: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną !”- przeniknie dusze chrześcijan i w chwilach samotności, próby, choroby, prześladowania, czy śmierci, stanie się osobistą „liturgią miłosierdzia” –  przestrzenią duchowego schronienia i bezpieczeństwa. „To Imię Boże wpisane w każdego z nas – pisał T. Merton – tak samo jak nasze ubóstwo, nasza bieda, jak nasza zależność, czy synostwo. To niejako diament bez skazy, jaśniejący niewidzialnym światłem niebios. Jest w każdym, a gdybyśmy mogli to zobaczyć, ujrzelibyśmy te miliardy punktów światła jak tworzą razem oblicze i blask słońca, które całkowicie rozprasza wszelką ciemność i okrucieństwo życia.” Nastał długo upragniony świt, świat stał się otworem, spowity paletą nieprawdopodobnie nasyconych barw. W nędzy i trywialności ludzkiego bytu, zabłyśnie światło i z pomroczności otulonej ciemnością i lękiem, objawi się Obecność, która wyzwala, zbawia, przywraca utracone piękno spojrzenia. Eulogia i czułość, katanyxis, umilenie, uobecnia się w postawie Mistrza, dokonującego uzdrowienia przez miłość. Wiara rozszczelnia zapieczone powieki, a w nich blik światła rozkuwa niemoc widzenia. Nasze drogi wielkomiejskich ulic są pełne niewidomych. Choć fizycznie percypują świat, ale duchowo przygniata ich ciemność, rozpacz, odrętwienie, zniechęcenie i strach przed kolejnym, wybudzonym z łona nocy dniem. Moc zbawienia wychodzi od Jezusa, wbrew ludzkim niedowierzaniom i ucieczkom. Dopiero jak łuski opadną z oczu, pojawia się osobiste credo: „Z otchłani moich nieprawości przyzywam otchłań niezgłębionego Twego miłosierdzia.”

środa, 7 lutego 2024

 

Człowiek porusza się ku przyszłości, będąc niepewnym jej biegu i czyhających ukradkiem niebezpieczeństw. Przebywanie w kotłowaninie myśli, nastręcza tak wiele niewiadomych w konfrontacji z którymi, wydarzenia stają się utrapieniem przyjętym – choć zupełnie poza racjonalnym i odruchowo wypieranym. Na tak wiele spraw nie mam wpływu, muszę je przyjąć, oswoić, pozwolić im być obok, kotłować się, tak aby mnie nie zawłaszczyły, nie odebrały mi resztek wolności. Być może nasze czasy mają posmak apokaliptycznego poruszenia, wstrząsu wewnątrz świata, metafizycznej walki z siłami których uzewnętrznienie odbywa się pod osłoną „nocy,” tylko z pozoru dobrych i szlachetnych spraw i postaw. W tej ledwie odczuwalnej naoczności zła, tylko giganci ducha – potrafią dostrzec ostateczny akord historii; jej perturbacje, wypełnienie i kres. Badacze i specjaliści od naszej cywilizacji twierdzą, że w świecie podniesionego ciśnienia i pośpiechu, najbardziej pożądaną rzeczą jest informacja, która ciągle rośnie i pęcznieje w zachłannych umysłach mas. Informacja przysparza profity, kształtuje gusta, profiluje świat podłóg najniższych instynktów. Dla ogromnej ilości ludzi, jedynym źródłem pozyskiwania informacji jest interfejs telefonu, komputera, przepastna przestrzeń Internetu – który nigdy nie śpi i nie odpoczywa, czuwa nad monitorowaniem naszej prywatności i zasobów konta w banku od którego jakże często zależy niektórych być, czy też nie być. „Internet jest w rzeczywistości mózgiem – pisał Derric de Kerckhove – kolektywnym, żyjącym mózgiem, odmierzającym czas czytania. Jest to mózg, który nigdy nie przestaje działać, myśleć, produkować informacji, porządkować i łączyć. Najważniejsza wiedza, którą należy posiąść o sieci, to jak ją włączyć i jak się w niej poruszać.” Elementy nowej inteligencji, próbującej zastąpić tą edeniczną w którą został uposażony przez Boga człowiek. Choć ten pierwotny zagubił się w pokusie wolności, ale nie utracił panowania nad sobą i światem który został mu powierzony w depozycie miłości. W dzisiejszej wykreowanej rzeczywistości – człowiek staje się globalną mrówką na peryferiach wielkiego kopca, którego zaistnienie jest jedynie ulotnym położeniem. Maurice Blanchot w kontekście pewnej literatury, stwierdził, „iż człowiek jest istotą niezniszczalną, która można niszczyć w nieskończoność.” Choć to jedynie połowiczna prawda w której nuta pesymizmu spotyka wątły promyk światła. Wytwory technologiczne nas wyprzedziły, a my ciągle karmimy się płochym złudzeniem, że kontrolujemy ten stan rzeczy i mamy nad nim intelektualną przewagę. Jakże złudne przeświadczenie prowadzące w ciemny tunel niejasności, wypaczenia, zakłopotania i możliwego nieistnienia. Pulsuje we mnie pytanie poetki: „Gdzie nas posadzisz, Panie, marzycieli, co pili z kielicha mandragory – i żyli nadzy ?” Jakże bulwersuje mnie wszystko, co zagraża człowiekowi w jego chropowatej, choć nie pozbawionej łaski, drodze ku wolności. „Człowiek jest powołany do tego, żeby przyjąć w siebie świat, pojąć go swoim rozumem i objąć swoją miłością, aby wyrazić tajemniczy pokłon i zapieczętować nim własny geniusz”(O. Clément). Rzeka ludzkiego czasu wpada do źródła, a wraz z nią wytwory marzeń i pokłosia geniuszu, idee, w których zalęgła się nieudolna pokusa bycia jak Bóg. Wbrew piętrzącym się determinizmom „Chrystus stanowi centrum, w którym zbiegają się wszystkie linie”(św. Maksym Wyznawca). Promykiem nadziei jest osiągniecie duchowego spokoju względem rzeczywistości – realnej i wirtualnej – to znaczy pojąć, że Bóg jest z „tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra”(Rz 8,28).

niedziela, 4 lutego 2024

 

Gdy zebrał się wielki tłum i z miast przychodzili do Niego; rzekł w przypowieściach: «Siewca wyszedł siać ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki powietrzne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny». Przy tych słowach wołał: «Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!»(Łk 8, 4-8).

Ewangelia jest księgą składającą się z wielu zdań, a w każdym ze zdań jest wiele krajobrazów poruszających zmysły choćby przypadkowego i niezorientowanego w egzegezie czytelnika. Jest tam szum drzew oliwnych, studnie dla strudzonych samotników, bryza wiatru z nad pustyni, stuk kopyt osiołków, zapach ryb ułowionych w nocnym zmaganiu z żywiołem wody, figowce smagane wiatrem i ziarna które rolnik z nadzieją rozrzuca, iż wpadną w płodne łono ziemi i staną się powszednim chlebem. U Orygenesa czytam: „Cała rzeczywistość zmysłowa, włącznie z niebem i tym, co zawiera, dla tego, kto się w nią wpatruje, jest jak owe białe pola gotowe do żniwa, albowiem odsłania się jej logos ukazujący się tym, którzy upodobnili się do obrazu Boga i zyskali oczy podobne do oczu Boga, które widziały, że stworzenie jest dobre.” Błogosławiona materia przez którą zwiastowana jest prawda o wieczności ! Galilea i jej odczucie ziemi rozsianej pośród górzystych wzniesień; krajobrazu nieprzewidywalnego w swych kaprysach. W takiej scenerii osadzona jest przypowieść o siewcy. Tu się zaczyna rezonowanie słowa- pęcznienie ziarna w uszach słuchaczy wrośniętych w ziemię i czerpiących z niej życie. Alegoria podąża drogą historii zbawienia. Trzeba porzucić mentalność człowieka wielkomiejskiej cywilizacji, aby zrozumieć sens Królestwa Bożego które przychodzi w ukryciu, pośród pasma niepowodzeń. Chrystus przekonuje nas, że Królestwo jest zasiewem- znojnie powtarzaną czynnością, nawet jeśli ten świat zamarzony przez Boga, musi przejść przez proces obumarcia, zakleszczenia w szczelinach i cierniach ludzkiego odtrącenia. Siewcę przenika nadzieja wzrostu i przekonanie o ostatecznym sukcesie. „Bóg jest hojny. Nie sieje tylko na dobrej glebie, nie chce nawet wiedzieć, kto jest chwastem, a kto żyzną ziemią. Nie wolno nam zatem ograniczać zasiewu tylko do żyznej ziemi…czy też do tej, którą my uważamy za żyzną”(A. Maillot). Największym zadaniem dla dzisiejszych chrześcijan to ocalić ziarno wiary. Osłonić je przed żywiołem zniszczenia, zagubienia i podeptania. Religia jest uchwyceniem tego sensu- zespoleniem z Tym, który zasiewa i uczestniczeniem w procesie wzrostu ziarna.

piątek, 2 lutego 2024

 

Ludzie wrażliwi i odrobinę uformowani wewnętrznie, zadają się bardziej wyczuleni na wszystko, co wpływa na kształt ich bezpośrednio i namacalnie przeżywanej egzystencji. Jakże wielu przeżywa odwieczne lęki Tantala, a jeszcze inni płocho i beznamiętnie suną przez życie, bez większych obaw i trapiących umysł problemów. Przeciwstawność postaw, myśli, wyobrażeń - potwierdza polifoniczność ludzkości - przemierzającej grzbiet czasu i nieoglądającej się za plecy własne i innych. Biegniemy uwiedzeni obietnicą „czegoś” mającego zapewnić natychmiastowe szczęście i beztroskę. W tym pejzażu postaw najistotniejsza zdaje się wolność do której nagina się wielu, a w której to los, odnajduje swoje ujście i rzekomy cel w czymś tak bardzo odległym i racjonalnie niesprecyzowanym. Najbardziej niepokojąca jest myśl o cywilizacji i kulturze – fałszywie rozumianej kreatywności z której „coś” wyłania się natychmiastowo i dostrzegalnie. Gorączkowy produkt dla mas sterowanych medialnie, przyklaskujących w zbiorowym amoku estetycznego upojenia. Uderzyły mnie kiedyś słowa Ryszarda Przybylskiego, teraz rozumiem ich profetyczną siłę i celność diagnozy: „Trywialność przeniknęła świat, toteż wszystko, co czyni współczesny człowiek, nawet wzloty jego technicznego geniuszu, stało się parodią tworzenia.” Każdego dnia wymienia się miedzy sobą tak wiele wypłowiałych słów, nic nieznaczących gestów, zatopionych w urywanym rytmie istnienia. Za tą powierzchowną komunikacją kryje się przeciętna i nadąsana sztuka. A przecież „ w sztuce człowiek powinien żyć poza sobą, poza swoją ociężałością, ciężarem życia”(M. Bierdiajew). Kiedy zaczniemy tworzyć i przeżywać świat w Pięknie ? „Malarz to ktoś, kto światłem przeciera szybę miedzy światem a nami, szmatką światła nasączoną ciszą”- pisał Bobin. Szyby wielkomiejskich domów mogą błyszczeć od systematyczności przecierania, lecz ludzkie twarze i przymglone oczy, spowija cienka warstwa porośniętego warstwami kurzu. Kiedy otwieramy oczy, to stają się one jak plazmowe ekrany, odbijające wszystko a zarazem nic. Piękno wygnane na peryferia, gdzie wzrok utracił swoją ostrość widzenia i przeżywania zewnętrzności. Spowija go zaćma. Heidegger zdefiniował pejzaż „nieocenionym darem życia i warsztatem pracy myślącego człowieka.” Już nie spoglądamy na świat w kategoriach teofanicznych, misteryjnych i symbolicznych. Wyzbyliśmy się zadziwienia ożywiającego zmysły, poruszającego bicie serca i czyniącego z ludzkiego wnętrza transfer nieprzemijających wartości, którymi można się dzielić z innymi. Nie chłoniemy i nie spacerujemy po świecie jak ciekawi go podróżnicy, wygniatamy krzesła i przesuwamy kursorem po ekranie, będąc przeświadczonymi, iż to zaoszczędzi nam czas i uciułane po kątach pieniądze. W Ślepej dziewczynie Millais, daje nam wielką lekcję wrażliwości na świat – jego przeczucie i niemożliwość uchwycenia migotliwego blasku dnia. Niewidoma dziewczyna stanowi część intrygującego krajobrazu w którym wszystko jest witalne i przeniknięte pierwiastkiem życia. Na horyzoncie świetlista tęcza nadziei, różnobarwny motyl siadający na jej szalu i dramatyczna świadomość, iż ona tego wszystkiego nie może zobaczyć. Jeżeli jesteśmy zdolni do wzruszenia nad konwencją obrazu, to jakże interesująca wydaje się rzeczywistość codziennego otoczenia, którą człowiek potrafi docenić w momencie natychmiastowej straty. Zamykam na chwilę oczy i uświadamiam sobie prawdę, iż ona może widzieć więcej ode mnie. Bowiem widzi oczami duszy ! Tylko ci, którzy nie pozwalają się ogłupić stagnacji i obojętności w postrzeganiu czegokolwiek – tak naprawdę widzą głębiej, wyraźniej i szczęśliwiej. Pośpiech zabija konieczność afirmacji świata, który oddycha i zatrzymuje nas cząstkę tej tajemniczej siły, zdolnej uchwycić blask pierwszego dnia stworzenia – rozbłysku sztuki i zwrotu ku Mądrości. Już Sergiusz Bułgakow pisał: „Sofia objawia się światu jako piękno i to piękno jest sakramentalnością świata… Wiosenne kwiaty wytryskują z szarej ziemi Demeter; młoda piękna Persefona, stworzenie sofianiczne, jawi się na świecie, wychodząc z ramion Hadesa, mrocznej otchłani. Dla kogo rozkwitają te kwiaty w ich pięknie, którego człowiek najczęściej nie dostrzega ? Czy to nie jest promieniowanie Sofii, która rozświetla od wewnątrz bezwładne ciało „materii.” Skrzydła erosa unoszą go do stóp ołtarza Mądrości.”