niedziela, 11 lutego 2024

 

Kiedy zbliżał się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: «Co chcesz, abym ci uczynił?» Odpowiedział: «Panie, żebym przejrzał». Jezus mu odrzekł: «Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu (Łk 18,35- 43).

Bezdomność i tułaczy los, prowadzi niewidomego z Ewangelii na drogę do Jerycha. „Nieszczęście jest samo przez się niewyrażalne. Nieszczęśliwi błagają milcząco o dostarczenie im słów, żeby mogli je wyrazić”- czytam u Simone Weil.  Przebywanie w obszarze krawędzi drogi jest skazaniem siebie na kaprysy losu, niebezpieczeństwa, a nawet nadchodzącą niezauważenie śmierć.  „Człowieka opuszczają siły i obezwładnia go zmęczenie. Zmęczenie: milczący most prowadzący z brzegu życia na brzeg śmierci” (M. Kundera). Duch kładzie na jego wargi słowa – słowa wolne od lamentu – ochrypniętą frazę grzesznika poruszonego łaską. W poczuciu beznadziejności i niemożliwości uczynienia czegokolwiek, głos bezimiennego biedaka rozbrzmiewa dramatycznie, pośród kłębiących się nachalnie wokół Jezusa ludzi. Inwokacja: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną !”- przeniknie dusze chrześcijan i w chwilach samotności, próby, choroby, prześladowania, czy śmierci, stanie się osobistą „liturgią miłosierdzia” –  przestrzenią duchowego schronienia i bezpieczeństwa. „To Imię Boże wpisane w każdego z nas – pisał T. Merton – tak samo jak nasze ubóstwo, nasza bieda, jak nasza zależność, czy synostwo. To niejako diament bez skazy, jaśniejący niewidzialnym światłem niebios. Jest w każdym, a gdybyśmy mogli to zobaczyć, ujrzelibyśmy te miliardy punktów światła jak tworzą razem oblicze i blask słońca, które całkowicie rozprasza wszelką ciemność i okrucieństwo życia.” Nastał długo upragniony świt, świat stał się otworem, spowity paletą nieprawdopodobnie nasyconych barw. W nędzy i trywialności ludzkiego bytu, zabłyśnie światło i z pomroczności otulonej ciemnością i lękiem, objawi się Obecność, która wyzwala, zbawia, przywraca utracone piękno spojrzenia. Eulogia i czułość, katanyxis, umilenie, uobecnia się w postawie Mistrza, dokonującego uzdrowienia przez miłość. Wiara rozszczelnia zapieczone powieki, a w nich blik światła rozkuwa niemoc widzenia. Nasze drogi wielkomiejskich ulic są pełne niewidomych. Choć fizycznie percypują świat, ale duchowo przygniata ich ciemność, rozpacz, odrętwienie, zniechęcenie i strach przed kolejnym, wybudzonym z łona nocy dniem. Moc zbawienia wychodzi od Jezusa, wbrew ludzkim niedowierzaniom i ucieczkom. Dopiero jak łuski opadną z oczu, pojawia się osobiste credo: „Z otchłani moich nieprawości przyzywam otchłań niezgłębionego Twego miłosierdzia.”