Człowiek porusza się ku
przyszłości, będąc niepewnym jej biegu i czyhających ukradkiem niebezpieczeństw.
Przebywanie w kotłowaninie myśli, nastręcza tak wiele niewiadomych w
konfrontacji z którymi, wydarzenia stają się utrapieniem przyjętym – choć zupełnie
poza racjonalnym i odruchowo wypieranym. Na tak wiele spraw nie mam wpływu,
muszę je przyjąć, oswoić, pozwolić im być obok, kotłować się, tak aby mnie nie zawłaszczyły,
nie odebrały mi resztek wolności. Być może nasze czasy mają posmak
apokaliptycznego poruszenia, wstrząsu wewnątrz świata, metafizycznej walki z
siłami których uzewnętrznienie odbywa się pod osłoną „nocy,” tylko z pozoru
dobrych i szlachetnych spraw i postaw. W tej ledwie odczuwalnej naoczności zła,
tylko giganci ducha – potrafią dostrzec ostateczny akord historii; jej perturbacje,
wypełnienie i kres. Badacze i specjaliści od naszej cywilizacji twierdzą, że w
świecie podniesionego ciśnienia i pośpiechu, najbardziej pożądaną rzeczą jest
informacja, która ciągle rośnie i pęcznieje w zachłannych umysłach mas. Informacja
przysparza profity, kształtuje gusta, profiluje świat podłóg najniższych instynktów.
Dla ogromnej ilości ludzi, jedynym źródłem pozyskiwania informacji jest
interfejs telefonu, komputera, przepastna przestrzeń Internetu – który nigdy
nie śpi i nie odpoczywa, czuwa nad monitorowaniem naszej prywatności i zasobów
konta w banku od którego jakże często zależy niektórych być, czy też nie być. „Internet
jest w rzeczywistości mózgiem – pisał Derric de Kerckhove – kolektywnym,
żyjącym mózgiem, odmierzającym czas czytania. Jest to mózg, który nigdy nie
przestaje działać, myśleć, produkować informacji, porządkować i łączyć.
Najważniejsza wiedza, którą należy posiąść o sieci, to jak ją włączyć i jak się
w niej poruszać.” Elementy nowej inteligencji, próbującej zastąpić tą edeniczną
w którą został uposażony przez Boga człowiek. Choć ten pierwotny zagubił się w pokusie
wolności, ale nie utracił panowania nad sobą i światem który został mu
powierzony w depozycie miłości. W dzisiejszej wykreowanej rzeczywistości –
człowiek staje się globalną mrówką na peryferiach wielkiego kopca, którego
zaistnienie jest jedynie ulotnym położeniem. Maurice Blanchot w kontekście pewnej
literatury, stwierdził, „iż człowiek jest istotą niezniszczalną, która można
niszczyć w nieskończoność.” Choć to jedynie połowiczna prawda w której nuta
pesymizmu spotyka wątły promyk światła. Wytwory technologiczne nas wyprzedziły,
a my ciągle karmimy się płochym złudzeniem, że kontrolujemy ten stan rzeczy i
mamy nad nim intelektualną przewagę. Jakże złudne przeświadczenie prowadzące w
ciemny tunel niejasności, wypaczenia, zakłopotania i możliwego nieistnienia. Pulsuje
we mnie pytanie poetki: „Gdzie nas posadzisz, Panie, marzycieli, co pili z
kielicha mandragory – i żyli nadzy ?” Jakże bulwersuje mnie wszystko, co zagraża
człowiekowi w jego chropowatej, choć nie pozbawionej łaski, drodze ku wolności.
„Człowiek jest powołany do tego, żeby przyjąć w siebie świat, pojąć go swoim rozumem
i objąć swoją miłością, aby wyrazić tajemniczy pokłon i zapieczętować nim
własny geniusz”(O. Clément). Rzeka ludzkiego czasu wpada do źródła, a wraz z
nią wytwory marzeń i pokłosia geniuszu, idee, w których zalęgła się nieudolna pokusa
bycia jak Bóg. Wbrew piętrzącym się determinizmom „Chrystus stanowi centrum, w
którym zbiegają się wszystkie linie”(św. Maksym Wyznawca). Promykiem nadziei
jest osiągniecie duchowego spokoju względem rzeczywistości – realnej i
wirtualnej – to znaczy pojąć, że Bóg jest z „tymi, którzy Go miłują, współdziała
we wszystkim dla ich dobra”(Rz 8,28).